Podkład:
***
"Cena zemsty"
Motyl delikatnie przemierzał niebo – niczym piórko muskające powietrze. Wirował pomiędzy liśćmi i źdźbłami traw, wzlatywał i opadał, szukając dogodnego miejsca do odpoczynku. Jego błękitne skrzydła z fioletowymi cętkami połyskiwały w słońcu, tworząc mozaikę kolorów i piękna. Wydawać by się mogło, że tak krucha istota jest zbyt słaba by wzlecieć tak daleko niebo, on jednak trzymał się mocno i pewnie. Wiedział co robi. To była jego kraina, jego terytorium, jego życie. Znał ją od zawsze. Jednak ten intruz zakłócił mu spokój.
Owa osoba szybko przemierzała łąkę, na której rosły wielobarwne kwiaty, a swe pąki otwierały najwynioślejsze ze wszystkich i jednocześnie najpiękniejsze – dzikie róże. Odurzały swą wonią i niczym macki, wabiły w pułapkę, której absolutnie żaden intruz nie mógł się oprzeć. Wywoływały halucynacje doprowadzające do obłędu i na samym końcu samobójstwa. Jednak ten, który wtargnął nieproszony na tę przeklętą ziemię, nie reagował na zmyślne sztuczki odwiecznej matki natury chroniącej swych skarbów.
Jego szyję przykrywała cenna kolczuga złożona z wielu niewielkich oczek. Coś jednak się pod nią kryło, obijało o szyję właściciela – naszyjnik z konwalii zamknięty w przezroczystym bursztynowym pudełku – potężny amulet odpędzający czary . Mógł z niego korzystać tylko ktoś znający zakazaną wiedzę – Alkurus Mintari.
Intruz miał na sobie ciemnozieloną bawełnianą tunikę i ciemne skórzane spodnie ściśle przylegające do ciała. Na plecach nosił długi miecz. Znajdował się on w pochwie przepasanej przez biodro, brzuch, pierś i ramię.
Przybysz przemierzał dolinę na majestatycznej klaczy czarnej niczym smoła. Koń po chwili z cwału przeszedł w galop. Ścigali ich jeźdźcy uzbrojeni w stalowe miecze i ogromne łuki. Krzyczeli coś w niezrozumiałym języku:
- Khalda mneris pisto Papilio! Sorenti gintearak paronti! Naprante khalda! – krzyknął ich dowódca.
- Naprante khalda! Naprante khalda! – zawtórowali mu jego podkomendni.
Wyciągnęli łuki i zaczęli strzelać do swej ofiary. Strzały świstały w powietrzu. Gdy żołnierze myśleli, że ich ostrzał odniesie pożądany skutek, rozczarowali się. Wokół intruza wytworzyła się delikatnie połyskująca tarcza, chroniąca go przed zranieniem. To rozdrażniło prowadzących pościg.
Jeździec pospieszył konia, uderzając nogami w jego boki . Jednak gdy zwierzę chciało przeskoczyć nad zwalonym pniem drzewa, zahaczyło o niego nogą. Impet uderzenia sprawił, że człowiek został wyrzucony z siodła i wylądował kilka metrów dalej. Z gardeł żołnierzy wydostał się szyderczy śmiech.
Zsiedli z koni, wyciągnęli miecze i zaczęli podchodzić do uciekiniera leżącego na ziemi. Gdy ten próbował wstać, dowódca kopnął go w plecy i ciesząc się z rozpaczliwego jęku swej ofiary, zaśmiał się jeszcze głośniej. Oprawcy nie wiedzieli jednak, że osoba ta ma jeszcze as w rękawie. Nagle obraz uciekiniera zaczął się rozmywać, jak atrament pod wpływem rozpuszczalnika, a po kilku sekundach zupełnie zanikł. Po tym nastąpił wybuch, który oślepił zbirów. Ofiara uciekła.
***
Udało jej się. Na razie nie zostanie odnaleziona. Znalazła niewielką grotę, w której schowała się przed pościgiem. Wokół można było wyczuć wilgoć i stęchliznę, a półmrok, który panował we wnętrzu jej schronienia, sprawiał, że czuła się tu nieswojo. Jaka ja byłam głupia! – myślała. Mogłam stanąć przed nimi i zawołać: „Witajcie! Chcę was tylko zarżnąć – nic więcej!”.
Wiedziała, że musi przeżyć i zabić oprawców. Nieważne było, czy miało się to odbyć honorowo czy podstępnie. Sposób, w jaki chciała ich uśmiercić, miał być skuteczny. Dlatego właśnie przygotowała zarówno swój magiczny miecz, jak i zatruty sztylet. Gdyby mogła dodać truciznę do kolacji, zrobiłaby to, jednak nie przygotowała jej wystarczająco dużo. Pochopne decyzje wiele kosztują.
Za każdym razem motywowała się koszmarem, który wydarzył się rok temu i na zawsze pozostanie w jej pamięci.
Trwały pierwsze miesiące lata. Te w których kwitły najwspanialsze kwiaty, w których życie wydawało się tak piękne, że aż nierealne.
Odkąd odbywała praktyki magiczne, mogła dostrzec jeszcze więcej w otaczającym ją świecie: myśli ludzi i zwierząt, aurę wyczuwalną w każdej żywej istocie. Jej imię: „Papilio” oznaczało „motyl”. Nadała je jej czarownica w dniu jej „drugich narodzin”. Dostała wtedy także dziwny naszyjnik z konwalii zamkniętej w niewielkim pudełku z bursztynu. Papilio uważała, że całe jej życie przypominało właśnie ten talizman – tajemnicze i jednocześnie piękne.
Jednak ten dzień miał być inny. Miał być utożsamieniem jej największych lęków.
Wszystko toczyło normalnym rytmem, aż do zmroku, który niczym pająk oplatający ofiarę, opadł na niczego nieświadomą wioskę.
Pamiętała odgłos rogów wojennych – oznaki niebezpieczeństwa. Od małego wiedziała, co oznacza ten dźwięk i co ma zrobić w razie zagrożenia, lecz w tamtej chwili poczuła się jak bezradne dziecię szukające matki. Słyszała krzyki kobiet i dzieci, opłakujących swoich mężów, ojców, braci. Widziała poćwiartowane ciała, konających w mękach ludzi, zwłoki martwych zwierząt. Czuła metaliczny zapach krwi, ognia i śmierci. Wiedziała, że wszyscy zostaną wyrżnięci – klan Jonhuda nigdy nie brał jeńców.
Pamiętała śmierć swej matki, ojca i małego braciszka. Trzymali ją, by wszystko zobaczyła, a potem przygwoździli ją do ziemi i zrobili to.
Słyszała tylko swój oddech. Ciche nic, tylko oni. Czuła się tak jakby jej tam nigdy nie było. Potem nastąpiły tylko pustka, bezwład i ciemność.
Obudziła się. W powietrzu unosił się swąd spalenizny, jej twarz była mokra, lecz spowodował to nie tylko deszcz, lecz także łzy. Łzy lały się z szarego, pochmurnego nieba. Wszystko tylko w słonej rzece łez, krwi, ciał. Rzece pustki, nienawiści i wojny.
Jej uczucia stopniowo się zmieniały: po apatii następowały smutek, żal i poczucie winy, lecz jako ostatnie nadeszło pragnienie zemsty. To zemsta stała się sensem życia.
***
Znalazła ich obóz z ogromną łatwością – rozpalili ognisko, przez co można ich było zobaczyć z odległości kilku mil. Postanowiła zabić ich magicznym mieczem, a gdyby to miało się nie udać, użyć zatrutego sztyletu.
Zbliżała się coraz bardziej do obozowiska. Zaczerpnęła mocy i sprawiła, że spowiła ją niewidzialna mgła energii widoczna tylko dla osób znających zakazaną wiedzę. Chciała zaatakować z zaskoczenia, to właśnie to miało jej dać przewagę.
Kucnęła za wysokim krzakiem, wiedziała, że nawet zwierzęta nie wyczuwały jej obecności. Wyciągnęła swój miecz z pochwy, wypowiadając przy tym słowa mocy znane tylko jej samej i ruszyła przed siebie. Pierwszemu z żołdaków ucięła głowę, kolejnemu podcięła nogi i cięła go w poprzek brzucha, przecinając otrzewną i sprawiając, że wnętrzności wypłynęły na zewnątrz. Trzeci z nich nawet nie stawiał oporu – szybko przebiła jego serce precyzyjnym pchnięciem w mostek. Tętnicza krew w ciągu kilku sekund zabarwiła jego skórzaną tunikę jaskrawoczerwonym kolorem.
Jednak dowódca zdążył przygotować się na jej atak. Wyciągnął swój długi na trzy łokcie brzeszczot i skontrował jej szybki zamach mający go przewrócić. Celował od góry tak, aby trafić w jej tętnicę szyjną, jednak dziewczyna broniła się ze zdwojoną siłą. Zauważył, że sztylet wysunął się z jej pochwy – niedokładnie go włożyła. Cóż, pochopne decyzje wiele kosztują. Zdążył go chwycić, lecz Papilio nie traciła czasu. Wbiła miecz dokładnie w sam środek brzucha, jednak żołnierz w tym samym momencie wbił sztylet w jej bok. Upadł na ziemię. Czuł, że szybko się wykrwawiał, lecz dopiął swego: nie pozwolił się zabić bez ofiar.
Gdy zadała śmiertelny cios, poczuła rozdzierający ból w swoim prawym boku. Spojrzała w dół. To był jej sztylet. Trucizna mnie zabije. Umrę, nie pozostawiając po sobie niczego prócz krwi i śmierci.
- Taka jest cena zemsty najsłodsza. Zawsze mówiono, że mściciel umrze ze swej własnej broni. – powiedział z silnym, lyriańskim akcentem mężczyzna.
- Nienawidzę ciebie i twoich ludzi! Nienawidzę całego klanu Jonhuda! – krzyknęła, podtrzymując ranę.
- Z twojej nienawiści wynikła tylko twoja śmierć i nic już na to … nie … poradzisz… - gdy to powiedział, skonał.
Papilio czuła ucisk w piersi uniemożliwiający jej oddychanie, krew wymieszaną z powietrzem pochodzącym z pęcherzyków płucnych. Po tym jak dostała drgawek, upadła na ziemię. Gdy serce przestało bić, a twarz wyrażała nieskończone zaskoczenie, oczy wpatrywały się w ciemną noc i motyla z błękitnymi skrzydłami, i znajdującymi się na nich fioletowymi cętkami.
On wiedział, że tak się stanie. To miejsce jest przeklęte.
Użytkownik igut214 edytował ten post 16.12.2012 - |20:06|