Skocz do zawartości

Zdjęcie

Pułapki Przyszłości 3- Z dala od domu cz.2


  • Zaloguj się, aby dodać odpowiedź
Brak odpowiedzi do tego tematu

#1 Harriet Canberra

Harriet Canberra

    Kapral

  • Użytkownik
  • 182 postów
  • MiastoUkład czarnego słońca

Napisano 02.03.2004 - |15:54|

KILKA GODZIN WCZEŚNIEJ. PODZIEMIA BAZY. CELE.

Drzwi z łoskotem otworzyły się, kiedy oficer pełniący straż na zewnątrz celi przeciągnął kartą w zamku elektronicznym i wpuścił pewną osobę. Harriet wstała z pryczy i spojrzała z zainteresowaniem na przybysza.
- Kar’zain?
- Witaj, Harriet – uśmiechnął się smutno. Tym razem nie promieniał z niego tak zawsze charakterystyczny dla niego entuzjazm. Drzwi zamknęły się z głuchym szczękiem i młody Silikami podszedł do stalowych krat. Chwycił za nie dłońmi, jakby chciał poznać uczucie towarzyszące zamkniętemu. Nie znał go, ani nikogo, kto byłby za takim ograniczeniem – Jest mi smutno, kiedy widzę cię w takim miejscu. Nawet nasze zwierzęta mają lepiej.
- Wiem – podeszła i podała mu dłoń – My niestety mamy więzienia.
- Dlaczego? Czemu to służy?
- Ograniczamy wolność zbrodniarzy, separujemy ich od reszty społeczności, aby nie zagrażali kolejnym, potencjalnym ofiarom.
- Jesteś zbrodniarką? - zdziwił się, jego niewiedza była taka dziecinna i naiwna.
- Nie, Kar. Nie jestem – uśmiechnęła się smutno, czuła jego ból i rozczarowanie, cierpienie z powodu rozdzielenia, odosobnienie.
- Nie rozumiem...
- Skąd się tu wziąłeś? – zapytała ciekawa.
- Wasi ludzie pozwoli nam zabrać się z nimi. Będziemy oficjalnymi ambasadorami w rozmowach z waszymi przywódcami – wyjaśnił, wnikliwie patrząc jej w oczy.
- Kto jeszcze z tobą przybył?
- Laume, dwóch wojowników plemienia, mój brat Sho’rin oraz ojciec jako członek rady plemiennej.
- Masz bliskich u swego boku. – stwierdziła – Cieszę się...
- Nie rozumiem, dlaczego tu jesteś? – skrzywił się.
- Złamałam kilka przepisów...
- Jakich przepisów?
- Regulaminu. Mamy pewien zestaw praw i przepisów, których musimy się trzymać. Łamiąc je doprowadziłam do zamieszania.
- Po co wam ten regulamin?
- Zasady i prawa są dobre. Dzięki temu wszystko jest jasne i panuje dyscyplina.
- Nie chcę, byś cierpiała – wziął jej dłonie i silnie ścisnął, jakby miała za chwilę rozpłynąć się w powietrzu
- Wierz mi, jeśli cierpię to nie z tego powodu – stwierdziła – Są rzeczy, które przyprawiają mnie o gorsze cierpienie. Szkoda, że nie mamy okazji porozmawiać bardziej szczerze – zerknęła na strażnika stojącego w kącie, niczym posąg - To miejsce przygnębia, ale bywałam w gorszych norach.
- Bardzo chciałbym, abyś była wolna. Chętnie rozwaliłbym te pręty i wyciągnął cię stąd! – wzburzył się.
- Nie, lepiej nie, gorąca głowo – uśmiechnęła się – Musimy respektować prawo.
- Dobrze. Poczekam, aż osądzą cię twoi przywódcy i prawo. Twoje prawo...
- Dziękuję – odetchnęła z ulgą – Tęsknię za wami, waszymi pieśniami, obyczajami. Pozdrów swoich bliskich. Pomimo wszystko, na dobre czy złe, mój dom jest tutaj, tutaj są moi przyjaciele i ziomkowie.
- Muszę wracać. Odwiedzę cię jeszcze - powiedział z silnym przekonaniem.
- Wierzę – powiedziała i spuściła głowę, usiadła na pryczy i westchnęła. Co teraz będzie? Chwilami żałowała kilku swoich decyzji, ale cóż, stało się i nic tego nie zmieni...


* * *

Odgłos otwieranych drwi celi ponownie wybudził ją ze snu, dobrze że koszmarnego. Mogła odetchnąć z ulgą, że koszmar był tylko i wyłącznie sennym złudzeniem. Wszedł O’Neill i podszedł do krat. Tuż za nim śmiertelnie poważny strażnik. Harriet obrzuciła obydwu zagadkowym spojrzeniem.
- Co się dzieje? – podeszła bliżej krat a kiedy strażnik odblokował zamek celi O’Neill otworzył kratę.
- Jesteś wolna – powiedział i wyciągnął ją zza krat. Była doprawdy zdumiona.
- Jak to? Przecież... – wydusiła z siebie, zdumiona.
- Zostałaś uniewinniona, ale odebrano ci stopień i zdegradowano do majora – odparł i wyszedł z nią na korytarz.
- Ale jak? – zdumienie jej nie opuszczało.
- Potem ci wyjaśnię. Teraz idź do siebie, weź długi prysznic, prześpij się, wypocznij. Czeka nas bardzo dużo pracy. A pytania zostaw sobie na później – tajemniczo wręczył jej kartę wejściówkę.
Stała osłupiała i starała się zrozumieć, co się wydarzyło. Chyba jakiś żart? Przeciągnęła kartą w zamku windy i czekała, aż nadjedzie. O’Neill stał ciągle milczący. Nie lubiła, kiedy był taki.
- Co tu się kurde...? – wymamrotała pod nosem. Winda się pojawiła i weszła do niej razem z pułkownikiem, wybierając numer piętra ze swoją kwaterą. Patrzyła na wszystko tak, jakby uległa jakiejś halucynacji i nie mogła się z niej otrząsnąć. Spuściła głowę wyraźnie zamyślona i zrezygnowana.
- Jak się czujesz? – zagadnął.
- Nie najlepiej. Sam wiesz – odparła cicho – Mogę ci podziękować...
- Za co?
- Za wszystko – stwierdziła z rękami w kieszeniach. Zabrzmiało to, jak oświadczenie o złożeniu rezygnacji.
Jack strzelił oczami w bok, potem uniósł jedną brew, aż w końcu zdecydowanie włączył hamulec windy i zatrzymał ją między piętrami
- Co to niby ma znaczyć?
- Rozważam odejście - powiedziała beznamiętnie ze wzrokiem wbitym w stalowe drzwi.
- Nie mówisz poważnie – zaznaczył równie grobowym głosem.
- Rozważam taką ewentualność – wyjaśniła i spojrzała mu głęboko w oczy – Słuchaj, Jack. Pomogłeś mi, wiele się nauczyłam od ciebie. Błędem byłoby to skreślać i wrzucać do kosza, jak pomiętą kartkę papieru. Ale tak się czuję.
- Nie rozumiem, co chcesz przez to powiedzieć?
- Długo nad tym myślałam. Ta decyzja dojrzewała od jakiegoś czasu. Długo pracowałam na swój stopień, przeszłam piekło i Bóg mi świadkiem, nie było mi lekko. Ale boli mnie, że przekreślono cały dorobek mojej pracy w jednej chwili. Tym bardziej, że się do tego przyczyniłeś.
- Co? Masz do mnie pretensje? To ty nawiałaś z bazy, oddaliłaś się bez pozwolenia. Powinnaś spędzać teraz czas w pace! Ale stoisz tu i jesteś wolna!
Patrzyła mu w oczy i nawet nie mrugnęła jej powieka. Miał rację. Ale miała do niego pretensje, swoje powody i zarzuty.
- Od kiedy przyjechałam tu z tą cholerną książką, moje życie zamieniło się w koszmar. Byłam torturowana, w śpiączce, chciałam dokonać sabotażu, umarłam... – tu zamilkła na moment i wzięła głęboki oddech, odwróciła wzrok – Oskarżono mnie o popełnienie morderstwa. Słońce spaliło mnie na skwarek, gryzłam piach pustyni... Zakochałam się. Trochę za wiele, nawet jak na mnie...
- Taka to praca – podsumował – Każde z nas ma niejedno za sobą. Z tego powodu chcesz odejść?
- Nie, nie tylko z tego. Nie zrozum mnie źle. Wiele z tych wydarzeń miało miejsce przez ciebie.
Tego Jack nie wytrzymał. Parsknął niezadowolony i spiorunował ją wzrokiem.
- Jak mam to rozumieć?
- Miałam cię za przyjaciela! – uniosła głos i wycelowała w niego palcem – Ufałam ci! A ty bez przeszkód oskarżyłeś mnie o morderstwo!! Tak robią przyjaciele?! Pakują najlepszych kumpli do pudła?!
- A co miałem myśleć?! – też uniósł głos, zarówno w jego, jak i w jej oczach igrały groźne błyski.
- Zaufać mi!! – krzyknęła zdesperowana.
- Przecież ci zaufałem!!
- Nie, tylko tak ci się zdawało!! Wpakowaliby mnie po szyję w [beeep]! Długo lizałam rany po otrząśnięciu się ze snu!
- Wyciągnąłem cię stamtąd!! Znalazłem i zabrałem z powrotem do domu!!
- ALE JA NIE CHCIAŁAM WRACAĆ!!!
Dyszała ciężko i była gotowa na rundę, albo nawet dwie, w rękawicach. Przestawała już panować nad swoimi emocjami. Górę brała wściekłość i złość na wszystko.
- Nie będę się z tobą licytował, kto i co powinien zrobić, albo kogo za co winić! – oświadczył z naciskiem – Nawiałaś, to podlega pod sąd wojskowy! Rozumiesz?! – jego oczy nadal miotały groźne błyski – To niesubordynacja! Dezercja! Masz dużo szczęścia, że są ludzie ci przychylni i wstawili się za tobą, bo kiblowałabyś dalej! Masz też duże chody, skoro pozwolili ci dalej pracować, a do tego skończyło się tylko degradacją stopnia! Rozumiesz swoją sytuację?!
Milczała i widział, jak zagryza wargi, aż trzeszczą jej szczęki w zawiasach. Była dumna i znała swoją wartość.
- Rozumiem, że przynosisz mi pecha – cicho wysyczała to przez zęby.
- Jedyne, co chcę teraz usłyszeć, to twoje potwierdzenie, że nie odchodzisz z bazy i będziesz stosować się do poleceń przełożonych – wymówił twardo – Bez żadnych kowbojskich sztuczek i kaskaderskich wyczynów, szurania i przeciwstawiania się. Czy to jasne?!
Pokiwała głową ze smutnym uśmiechem, niezwykle skromnym na jej twarzy.
- Nie odejdę z bazy, pułkowniku – potwierdziła akcentując ostatnie słowo.
- Będziesz wykonywać polecenia przełożonych i nie naginać przepisów? – podszedł bliżej i wnikliwie sondował jej twarz, która była jak z kamienia
- Tak jest – odparła.
- Dobra. Chyba mamy jasność sytuacji – podsumował i nacisnął guzik, winda ruszyła wędrując w dół, długo oczekiwana przez innych, którzy chcieli z niej skorzystać
- Lubisz to, prawda? – spytała patrząc na drzwi windy – Jak kobieta jest pod tobą? – uśmiechnęła się ukradkiem ust i zanim zdołał coś odpowiedzieć, dodała – Proszę się nie martwić, pułkowniku. Znam swoje miejsce i hierarchię w drabinie dowódczej. Życzę miłego dnia, sir...
Wysiadła i szybko odeszła zostawiając go z przekonaniem, że będzie przez nią jeszcze niejeden kłopot. Kiedy przekroczyła próg swojej kwatery, zamknęła drzwi z hukiem i czuła, jak płyną jej po twarzy łzy wściekłości. Uderzyła pięścią w szafkę, chętnie zdemolowałaby jeszcze cały pokój, ale to nie uśmierzy bólu i uczucia zawodu. Runęła na łóżko i leżała tak w bezruchu, aż łzy przestały płynąć. Dla niej historia zatoczyła koło i teraz wszystko zaczyna się od nowa. Ale jakie będzie to nowe.
Daniel zapukał do jej drzwi, ale otworzyła dopiero po dłuższej chwili. Wycierała łzy z policzków. Wszedł i zamknął cicho za sobą drzwi, patrząc na jej plecy. Stała tak dłuższy czas.
- Cieszę się, że cię wypuścili – powiedział ostrożnie – Obstawałem za tym. - Nie odpowiedziała, ale spojrzała na niego zmęczonymi oczami. Jej twarz wyrażała zrezygnowanie. Widniały na niej liczne blizny. Nie był pewien, jak przyjmie jego pojawienie się i powrót do obecnego życia.
- Daniel... – wyszeptała – Jesteś tu ...
- Czekałem na ciebie cały czas – zdecydowanie podszedł do niej, uścisnął na powitanie. Poczuł, jak silnie go objęła, czuł się tak, jakby wieki nie mieli okazji zobaczyć się i wzajemnie dotknąć – Brakowało mi ciebie...
Dotknął jej blizn na twarzy, na policzkach, czole, szyi. Były niczym ślady stoczonych bitew. Odwróciła głowę speszona, zdając sobie sprawę, że jest oszpecona, wygląda na zgorzkniałą, spaloną słońcem kobietę. Dłonią zmusił ją, aby spojrzała na niego.
- Nie wstydź się. Dla mnie nie mają one żadnego znaczenia. Są symbolem twojej odwagi i waleczności. Liczy się to, że jesteś cała i zdrowa. Tutaj...
- Słyszałeś już?
- O odebraniu ci stopnia? Tak – spuścił głowę i zagryzł wargę zakłopotany – Przykro mi...
- Nie ma tego złego, co by na dobre nie wyszło – uśmiechnęła się blado.
- Rozmawiałem z Jack’iem, był wściekły. Widać miał ciężką przeprawę z kimś, kto mu dogadał... Kazał mi coś przekazać.
- Ciekawe, co?
- Hammond prosi cię do siebie. Chodzi o naszych gości. Podobno mają jakąś informację, dość ważną...
- To niebywałe, ktoś chce mojej wiedzy... – wciągnęła bluzę na siebie i wyszła z pokoju, za nią Daniel, tuż za rogiem dogonił ją przy windzie.
- Widzę, jak to przeżywasz – powiedział cicho i przyjacielsko – Niby nie dajesz tego poznać po sobie, ale ja wiem, że cierpisz... – weszli do windy i spojrzał jeszcze raz na jej spieczoną, zbrązowiałą twarz, z jeszcze błyszczącymi od łez oczami.
- To wszystko prawda – przyznała – Ale tylko tobie mogę się przyznać, że walnęło mną solidnie. Nie narzekam. Mogłabym już nie żyć... Wredni Shutowie mogli dawno poderżnąć mi gardło... Jaka ja byłam głupia! – syknęła.
- Nieprawda – zaprzeczył – To dzięki tobie udało się ich zatrzymać. W jakimś sensie...
- Muszę stawić czoło kolejnym wyzwaniom. Kolejna runda z moimi demonami...
- Iść z tobą? – spytał zatroskany.
- Nie, jestem twarda, Danielu. Dam sobie radę. Poza tym, nie jesteś oficerem a to chyba sprawa wojskowych. Będzie dobrze... – złapała go za dłoń, uścisnęła i wysiadła z windy kierując się od razu do gabinetu generała. Jackson z zamyśleniem powiódł za nią wzrokiem i zniknął w swojej pracowni.

- Generale? – stanęła wyprostowana.
- Majorze? Zainteresował mnie raport pułkownika O’Neilla, szczególnie fragment o Shutach. Postanowiłem zasięgnąć pani rady...
- Mojej rady? – uniosła brwi.
- Zna pani to środowisko, ten świat. Silikami opowiedzieli mi o czymś, co bardzo nas zaniepokoiło. Wśród wielu rzeczy pada nazwa rasy, która utrzymuje sojusz z Shutami i wspiera ich militarnie.
- Tak, rzeczywiście – skinęła głową – Był ktoś taki, z tego, co sobie przypominam.
- Wzywał mnie pan? – w drzwiach gabinetu stanął niespodziewanie O’Neill, kiedy dostrzegł Canberrę, nie okazał ani złości ani sympatii, pełen profesjonalizm
- Tak, chcę, aby uczestniczył pan w tej rozmowie. Zapytałem major Canberrę o sojusznika Shutów, zaznaczyła, że istniał ktoś taki.
- Niestety, nie pamiętam nazwy, jakiej używali Silikami do ich określenia – odparła Harriet – Należałoby zapytać o to naszych gości, choćby Kar’zaina...
- Waśnie zapytałem – przyznał Hammond – Stwierdzili, że pomagają Shutom niejacy Zaxxianie...
Po raz pierwszy O’Neill zobaczył bladość na spalonej słońcem twarzy Harriet. Wbiła wzrok w generała, jakby doznała ogromnego przypływu lęku, pełnej paniki. Wzięła kilka głębokich oddechów.
- Majorze, dobrze się pani czuje? – spytał Hammond a Jack spojrzał na nią z uwagą. Wyglądała jak ktoś, kto zaraz zemdleje...
- Canberra? – spytał ją Jack – O co chodzi?
Zadrżały jej wargi, ale opanowała się na tyle, by drżącym głosem przemówić
- Powiedział pan ZAXXIANIE, sir?
- Tak...
- Znasz ich? – spytał O’Neill.
- Aż za dobrze – wyszeptała i powiodła rozbieganym wzrokiem po gabinecie – Nie myślałam, że jeszcze o nich usłyszę – zakryła dłonią usta, sprawdziła czy jeszcze drżą jej wargi. Ale powoli dochodziła do siebie. Ożyły gwałtowne wspomnienia związane z jej przeszłością a przyszłością dla zebranych. Obrazy zalały jej mózg, niczym film w przyspieszonym tempie. Szczególnie jedna osoba napawała ją przerażeniem, kołatało się jego imię po zakamarkach świadomości. Kramun ...
- Kramun – powiedziała zamyślona.
- Kto? – zdziwił się generał.
- Kramun... Potężna istota, posiadająca we władzy dziesiątki, a nawet setki ras humanoidalnych. Prowadził na rzeź miliony istnień, a jego działania wspierali właśnie Zaxxianie. To wojowniczy naród – zamyśliła się, sam fakt przywołania tego w pamięci był dla niej niesmaczny i przykry. Usiadła na krześle. Pokój generała widziała jak przez mgłę. W połowie przysłaniały go wizje przemykające przed oczami, odgłosy bitew, krzyki umęczonych, szczęk broni i huk wystrzałów... Twarze, mnóstwo twarzy...
- To również Zaxxianie przyczynili się do tego, kim jestem, generale. Sztucznie powołali mnie do życia... bym zabijała w imię Kramuna...
- Kim oni są? - zapytał z troską na twarzy Hammond, kiedy twarz Canberry pokryła się potem.
Urywane strzępki zdań osób przewijały się natarczywie pod jej czaszką.
„Regeneracja nerwowa zakończona”.
„Witamy wśród żywych”.
„Przywróciliśmy cię do życia. Jak się czujesz?”
„Jestem doktor Camat, kierownik grupy bio-inżynieryjnej”.
„Przyjęłam”.
„Przyjęłam”...

Zacisnęła dłonie na uszach. Miała wymalowane na twarzy ból i cierpienie.
- Nie chcę słyszeć! – zawołała.
- Canberra, co ci jest?! – O’Neill był już przestraszony jej stanem a generał energicznie wstał zza biurka.
- Staram się to stłumić! – stwierdziła zdyszana, wstała gwałtownie i z szybkim oddechem oznajmiła – Proszę mi wybaczyć, sir. Postaram się sporządzić dokładny raport na temat tej rasy. To, co wiem na ich temat, z pewnością znajdzie się w nim. Mogę odejść?
- Oczywiście. Może pani odejść. Proszę, jednak, aby wykonała pani dodatkowe badania dla pewności, czy wszystko jest w porządku...
- Tak jest – cicho zapewniła i wyszła. Generał powiódł za nią zdumionym wzrokiem.
- Co pan na to? – spytał Hammond. O’Neill ciągle patrzył na drzwi, w których zniknęła.
- Mam złe przeczucie, że ona dokładnie wie, z czym się zetknęliśmy. Nie było nam lekko na planecie, gdzie ją znaleźliśmy. Przez krótki czas była u Shutów, mogła się dowiedzieć wielu cennych rzeczy – Jack wolno obrócił głowę i spojrzał na Hammonda – Ona dokładnie wie, z czym mamy do czynienia...
- Tego się obawiam. A jeśli ukryje istotne informacje?
- Nie, jest lojalna i odda życie za ochronę danych o bazie. Ale... coś mnie niepokoi. Shutowie dysponowali wysoką technologią. Będzie nam trudno ich zaskoczyć.

* * *

Weszła do pracowni Daniela i spojrzała na niego wyczekująco. Skinął głową, by weszła i czekał na wieści. Usiadła bardzo zmieszana i zakłopotana.
- I jak? Co chciał generał?
- Pytał mnie o Zaxxian, współpracujących z Shutami. Złożę mu wyczerpujący raport, ale.... – potrząsnęła głową, jakby chciała wytrząsnąć z ucha muchę, która brzęczy.
- Ale? – uniósł brwi.
- Teraz zdałam sobie sprawę, na jakie niebezpieczeństwo was naraziłam. Teraz Shutowie i Zaxxianie mogą nas zaatakować poprzez Silikami.
- Jesteś dla siebie zbyt surowa. Obiecaj mi coś.
- Co takiego?
- Że nigdy więcej nie uciekniesz i znikniesz bez śladu, będziesz słuchać rozkazów i nie zrobisz więcej podobnego głupstwa.
- Masz moje słowo. Przyrzekam – uśmiechnęła się smutno – Mam już dość brawury i jestem już zmęczona tym ciągłym walczeniem.
- Cieszę się – uśmiechnął się wdzięcznie i uścisnął jej szorstką, posiekaną bliznami dłoń, wyczuł jej chropowatą strukturę i ponownie opanowało go wrażenie, że to była prawdziwa ofiara z jej strony... – Dopytywał się o ciebie ten młody Kar’zain. Chyba się w tobie podkochuje. – wycelował w nią palcem – Nieźle go omotałaś...
- Pewnie tak – spuściła wzrok, zmęczona już tym wszystkim – To miły chłopak. Bardzo mi pomógł.
- Wkrótce się zobaczycie. Wybrano cię na przedstawiciela bazy w negocjacjach związanych z sojuszem. Będziecie mieli dużo czasu, aby pogadać.
- Muszę wracać. Napiszę ten raport i przemyślę wszystko. Pozostawiam cię z tymi reliktami przeszłości...
- Pomyślmy też o przyszłości – zaznaczył z tajemniczym uśmiechem. Kiedy wstała i wyszła na korytarz poczuła jakiś radośniejszy trzepot serca. Jakby poderwał się do lotu ptak wolny i lekki, lecąc ku błękitnemu niebu.
- Nareszcie, jestem w domu... To wspaniałe uczucie... – powiedziała sama do siebie.
Wreszcie się coś ułożyło, teraz nie pozwoli, aby szczęście wymknęło się jej z rąk, jak piasek przelatujący między palcami. Waśnie znalazła sprzedawcę piasku i kupiła go sobie cały zapas do klepsydry...



KONIEC.



KOLEJNA PRZYGODA NOSI TYTUŁ „ STWÓRCA”.


P.S. przepraszam, że tak rozbiłam tę historię,ale nie mogłam zmieścić tego w jednym temacie ( nie chciało i już !) dlatego musiałam założyć nowy temat.
  • 1
Marines nie umierają nigdy, jedynie idą do piekła się przegrupować!




Użytkownicy przeglądający ten temat: 0

0 użytkowników, 0 gości, 0 anonimowych