UPADKI I WZLOTY
UAV i ich tendencje do spadania...
Autor: Chezza
Kategoria: Humor... Tak sądzę.
Podsumowanie: Chwila zastanowienia nad tym, dlaczego samoloty zwiadowcze (UAV) zwykle się rozbijają.
------------------------------------------------------------------------------------------------
- Wysyłają mnie, polatam sobie, a kiedy się rozbiję, to SG-1 wysyła się na ratunek.
Daniel spojrzał na niego dziwnie. – Dobrze się czujesz, Jack?
- Hmm? – Jack spojrzał w górę, wyrwany z zamyślenia. – Taa... Zastanawiałem się, jakie życie mają takie samoloty zwiadowcze...
Daniel nie przekonany odsunął się o krok, tak na wszelki wypadek, gdyby O’Neill się czymś zaraził.
- No, pomyśl tylko. – Perorował dalej Jack, machając dłonią dla podkreślenia słów.
- Zawsze jest tak samo. Odpalamy je przez wrota, pokręcą się po okolicy, a potem spadają. A po wszystkim, to my musimy przejść i zebrać szczątki. Ciekawi mnie, czy robią to celowo.
Niedaleko, klęcząc przy sondzie, Sam Carter uśmiechnęła się do siebie, słuchając ich rozmowy.
- Eee... Jack – Daniel stwierdził ostrożnie. – Wiesz, że one tak naprawdę nie żyją, prawda?
Jack spojrzał z irytacją. – Rany, Danielu. Nie zdawałem sobie z tego sprawy.
- Aha. – Daniel celowo nie zareagował na sarkazm. – Tylko się upewniałem.
Jack wpatrywał się w niego przez chwilę, po czym wzruszył ramionami.
- To po prostu... trochę dziwne, nie sądzisz?
- W jaki sposób, O’Neill? – Zapytał Teal’c, który z zainteresowaniem przysłuchiwał się rozmowie.
- Więc... – Jack zastanawiał się, myśląc na głos. – Rozbijają się tylko na planetach, które znajdują się na naszej liście misji. Zauważyliście?
Sam wstrzymała oddech. Na pewno nie zorientował się w schemacie... A może jednak?
- I – i – mówił głośniej, jakby nagle zrozumiał coś innego, - to zwykle zdarza się na planetach, które mają wypaść z listy, bo UAV przesłał... eee... dane, które nie dają podstaw, żeby je, no wiecie – badać dalej.
Oczy Daniela rozszerzyły się, gdy zdał sobie sprawę z wniosków tego, o czym mówił Jack.
- Uważasz, że to prawie tak, jakby coś usiłowało zmusić nas do odwiedzenia planet, na które w innym przypadku byśmy nie przeszli?
- Właśnie! – Jack pokiwał głową.
Sam cicho westchnęła. On był zdecydowanie sprytniejszy niż to okazywał.
- Nie rozumiem. – Wtrącił Teal’c. – Z jakiego powodu ktoś robiły coś takiego?
Jack wzruszył ramionami. – Tu mnie masz T.
Nie żeby się przejmował. Za każdym razem, gdy zaczynała się zabawa „odzyskaj sondę”, oznaczało to dodatkową podróż przez wrota – to mu odpowiadało. Nigdy by mu się to nie znudziło. Nigdy by się też nie przyznał, ale uwielbiał być pierwszą osobą przechodzącą przez wrota. Pierwszą osobą z Ziemi stawiającą stopę na nowej planecie. To trochę... drażniło, że ktoś mógłby nimi manipulować.
Daniel był zamyślony. – To nie ma sensu. Jaki ktoś miałby powód, żeby zmuszać nas do odwiedzania planet, takich jak ta? Przecież tu nic nie ma.
Machnął dłonią wskazując otoczenie. We trzech obserwowali dmuchawiec, który pojawił się nagle i dostojnie przeleciał obok.
Jack potrząsnął głową i rozsądnie to zignorował. Nie cierpiał szablonów.
- Chyba, że właśnie o to chodzi. – Powiedział.
- Zmuszać nas do odwiedzania planety, na której nic nie ma? Jaki w tym sens?
- Lub po prostu zmusić nas do odwiedzenia planety?
Daniel spojrzał na niego. – Taak ... racja, to nie ma sensu.
Faktycznie, nie miało. Jedyne, co osiągnęli, to dodatkowe pół dnia na innej planecie. Ale! To była kolejna odwiedzona planeta, na której wcześniej nie byli. To było jednak coś warte.
O’Neill odwrócił się – Hej, Carter! Skończyłaś?
Sam wyprostowała się z miejsca, gdzie zabezpieczała samolot na FRED-zie do powrotnej drogi.
- Tak, sir.
- Dobra, dzieciaki. Nie ma po co tu dłużej sterczeć. W drogę.
Ruszyli z powrotem do wrót, które były widoczne nawet z tej odległości.
- Zauważyliście też, że UAV nigdy nie rozbija się zbyt daleko od wrót? – Stwierdził nagle Daniel.
- Aha – zgodził się Jack. – Ale wystarczająco daleko, żebyśmy odbyli miły spacer i żeby zajęło nam to kilka godzin.
Nagły ruch, gdy Carter spojrzała w jego stronę, zwrócił jego uwagę. Zdawało mu się, czy była trochę nerwowa? Podejrzenie wkradło się do jego umysłu. Czy ona przypadkiem nie?... Nie, nie ma mowy... Przecież mówimy o Carter.
- Jeszcze jedna rzecz – ciągnął. – Nigdy też za bardzo się nie uszkadzają, nie? Tylko na tyle, żeby spaść.
Daniel ocenił go wzrokiem.
- Wiesz, masz rację. Nie zauważyłem tego wcześniej.
Carter uporczywie patrzyła przed siebie. Jack postanowił sprawdzić swoją teorię.
- Co sądzisz, Carter? – Zapytał.
Mógłby przysiąc, że się lekko zaczerwieniła.
- Sir? – zapytała.
Daniel wyjaśnił teorię pułkownika.
- Więc, co sądzisz, Carter? – Zapytał ponownie Jack, obserwując ją uważnie. – W końcu to ty jesteś od techniki.
Sam patrzyła bez wyrazu, czując skurcze żołądka. Przecież nie mógłby na to wpaść, prawda?
- Uważam, że to najprawdopodobniej tylko zbieg okoliczności, sir.
- Ahaa ... – Odpowiedział, wciąż ją obserwując. Resztę drogi przeszli w milczeniu, każdy zatopiony w swoich własnych rozmyślaniach.
--------------------------------------------------------------------------------------------------
Trzy godziny po powrocie z PY4 986, Sam Carter siedziała na krześle w swoim laboratorium i po napisaniu ostatniego słowa raportu z misji, przeciągnęła się leniwie. Nareszcie skończony! Chociaż coraz trudniej było znaleźć dobre wymówki dla uszkodzeń samolotów. Nie da się tego już długo ciągnąć. Chociaż... warto było.
Pozwoliła sobie na chwilę zadowolenia. Otworzyła plik w laptopie i uśmiechając się do siebie, popatrzyła na ekran. Odwiedzonych 119 nowych planet. Klawo! Rany, zaczynała przypominać pułkownika! Spędzała z nim zdecydowanie za dużo czasu... ale 119! To było ponad dwa razy więcej niż kolejna drużyna - SG-2 z 26-cioma planetami. Uśmiechnęła się ponownie, gdy spojrzała na znaczki przy kolejnych 37 planetach przeznaczonych do zbadania. Wszystkie oznaczały pozaplanowe misje w celu odzyskania uszkodzonych samolotów zwiadowczych. I pomyśleć, że mogłoby ich ominąć odwiedzenie tych wszystkich planet, gdyby nie małe wypadki z UAV.
Jeszcze trzy dodatkowe „wypadki” i to będzie ładna liczba 40 i wtedy przestanie. Powinni mieć wystarczającą ilość misji – oficjalnych i innych – żeby wygrać coroczną pulę dla drużyny, która odwiedzi najwięcej planet. Nawet gdyby Daniel zranił się „przypadkiem” i był unieruchomiony do końca roku. Czasami bycie specjalistą od techniki ma swoje plusy...
- A, więc to o to chodzi. – Cichy głos zamruczał za nią. W szoku odwróciła się. Nie zdawała sobie sprawy, że ktoś jest za nią.
- Sir! – Westchnęła i zaczerwieniła mocno. Cholera! Teraz miała przerą.... Ku jej zdziwieniu, uśmiechnął się i przyjrzał dokładniej.
- Pięknie! – Powiedział, zerkając ponad jej ramieniem na ekran.
- Sir? – Zapytała słabo.
Lekko odwrócił się w jej stronę i spojrzał na nią. – Uważasz, że wygramy w tym roku?
Dobra, najwyraźniej nie zamierzał zgłosić, że niszczyła wojskowy sprzęt...
- Lepiej, by było, sir.
„Nie na darmo tak się męczyłam” pozostało nie wypowiedziane, ale oczywiste.
- Hej, jakie są szanse, że dostanę kopię?
Lub jednak zamierzał. Mina zwierzątka oślepionego światłami pojawiła się na jej twarzy; podniósł obie dłonie do góry, zapewniając:
- Nie po to, przyrzekam!
”Więc, po co?”
Wsunął ręce do kieszeni. – Chcę tylko... wiedzieć, gdzie byliśmy; poza tym twój spis jest o wiele bardziej bajerancka niż moja.
„Eee? Co?”
Jej zagubiona mina spowodowała rozbawienie; patrząc cały czas na nią, wyjął portfel z kieszeni, wyciągnął z niego wymięty kawałek papieru i rozwinął go. Potem wręczył jej.
Spojrzała na lekko zużytą kartkę papieru, którą trzymała w dłoni. Była pokryta w całości odręcznym pismem pułkownika; wiersz po wierszu wypełniona adresami planet i datami odwiedzin. Ponownie spojrzała na niego.
Wzruszył ramionami, nagle zawstydzony i zabrał z powrotem kartkę, dokładnie ją składając i chowając do portfela.
- Widzisz, Carter, nie jesteś sama. – Powiedział cicho. – Ja też chcę wygrać.
Uśmiechnęła się delikatnie, dzieląc się tą chwilą pełną zrozumienia.
Przewrotny uśmiech pojawił się w jego oczach. – I nie lubię się dzielić moimi zabawkami.
- Tak jest, sir. – Zgodziła się.
- A więc – spoglądając z powrotem na ekran. – Jaki jest nasz następny cel?
Wywołała planety, które były następne na liście do lotów zwiadowczych.
- P98 624, P52 647 i P7Y 451.
- Trochę dziwna mieszanka. – Powiedział, przeglądając wstępne dane.
- Tak, sir.
Spojrzał na nią. – Jakieś preferencje, od której powinniśmy zacząć?
- Mówiąc szczerze, żadna z nich nie wygląda obiecująco. Dane z MALP nie wskazują na bezpośrednie ślady cywilizacji i nie wygląda na to, że samolot zwiadowczy też coś znajdzie... Generał Hammond wyznaczy jedna z drużyn naukowych, żeby je zbadali.
Jego kolejny ruch, sprawił, że zamarła w kompletnym zdumieniu. Pułkownik Jack O’Neill, zastępca dowódcy SGC, dowódca najlepszej drużyny spojrzał na nią i... wydął usta jak małe niezadowolone dziecko.
- Ale to są nasze planety, Carter. – Wyjęczał.
Uśmiechnęła się.
- Tak, sir. – Zgodziła się z całego serca. – Oczywiście.
- Więęęc, - powiedział. – Gdyby, powiedzmy UAV miał mały wypadek...
- Musielibyśmy tam iść i ją odzyskać, sir. Musiałabym – kontynuowała z błyskiem w oku. – To sprawdzić, żeby sprawdzić, co się stało...
- Oczywiście, że musiałabyś, Carter – wymruczał.
Prostując się, klepnął ją w ramię. – Dobra robota, Majorze. Naprawdę bardzo dobra.
- Dziękuję, sir.
Kiwnął głową. – Dobrze, proszę kontynuować. I nie zapomnieć, że chcę dostać kopię.
Także kiwnęła. – Tak, sir.
- O, i lepiej najpierw sprawdź, czy ktoś stoi za tobą, zanim otworzysz plik następnym razem. Nie chcemy chyba, żeby to dotarło do Hammonda!
Ponownie się uśmiechnęła. – Będę pamiętać.
Odwrócił się i ruszył do wyjścia, ale zatrzymał w drzwiach. Spojrzał na nią przez ramię.
- O i majorze? Zatrzymajmy nasz mały sekret dla siebie, dobrze?
UPADKI I WZLOTY
Rozpoczęty przez
kmi01
, 06.12.2003 - |22:35|
6 odpowiedzi w tym temacie
#1
Napisano 06.12.2003 - |22:35|
S&J Ship :
Procrastinator's Creed #7-
I shall never forget that probability of a miracle, though infinitesimally small, is not exactly zero
Nigdy nie zapomnę, iż prawdopodobieństwo wystąpienia cudu, choćby nie wim jak nikłe, nie wynosi zero.
Procrastinator's Creed #7-
I shall never forget that probability of a miracle, though infinitesimally small, is not exactly zero
Nigdy nie zapomnę, iż prawdopodobieństwo wystąpienia cudu, choćby nie wim jak nikłe, nie wynosi zero.
#2
Napisano 07.12.2003 - |11:52|
w sumie po kazde UAV trzeba pojsc... samo nie wroci :-P
#3
Napisano 09.12.2003 - |12:38|
Oczywiste i jasne jak słońce ale...w sumie po kazde UAV trzeba pojsc... samo nie wroci :-P
1) skoro to Carter się nimi zajmuje, to nie powinny same wracać i lądować 20 od wrót?
2) trochę hazardu nikomu nie zaszkodziło ... chyba że wynoszą ci właśnie meble i sprzęt z domu, mówiąc "po resztę pieniędzy przyjdziemy jutro..."
3) i najważniejsze ... - każda uwaga na temat tych opowiadań jest mile widziana.
DZIĘKIIIIIIIII...
Niedługo coś znowu wymyślę...
S&J Ship :
Procrastinator's Creed #7-
I shall never forget that probability of a miracle, though infinitesimally small, is not exactly zero
Nigdy nie zapomnę, iż prawdopodobieństwo wystąpienia cudu, choćby nie wim jak nikłe, nie wynosi zero.
Procrastinator's Creed #7-
I shall never forget that probability of a miracle, though infinitesimally small, is not exactly zero
Nigdy nie zapomnę, iż prawdopodobieństwo wystąpienia cudu, choćby nie wim jak nikłe, nie wynosi zero.
#4
Napisano 09.12.2003 - |13:54|
Fajne,luźne,swobodne i dowcipne.Ciekawy pomysł z tą 'ponadinteligencją' UAV co skłania do refleksji, że choć to żart i śmieszne porównanie, to maszyny mają duszę!Co już od dłuższego czasu stwierdzam, szczególnie po niekompatybilności niektórych z pewnymi osobnikami.
To dobre opowiadanko.Możesz próbować następne,przyjemnie się czytało.
To dobre opowiadanko.Możesz próbować następne,przyjemnie się czytało.
Marines nie umierają nigdy, jedynie idą do piekła się przegrupować!
#5
Napisano 10.12.2003 - |20:21|
Bajerandzkie opowiadanko. To teraz wszystko rozumiem i wyjasniło sie dlaczego technika spada
trzymaj tak dalej
trzymaj tak dalej
Być człowiekiem to znaczy zmieniać się by stać się lepszym
J.L. Picard
Teoria jest wtedy gdy nic nie działa choć wszystko jest wiadome.
Praktyka jest wtedy gdy wszystko działa choć nikt nie wie dlaczego.
Łącze teorie z praktyką, nic nie działa i nikt nie wie dlaczego
J.L. Picard
Teoria jest wtedy gdy nic nie działa choć wszystko jest wiadome.
Praktyka jest wtedy gdy wszystko działa choć nikt nie wie dlaczego.
Łącze teorie z praktyką, nic nie działa i nikt nie wie dlaczego
#6
Napisano 11.12.2003 - |20:23|
Świetne opowiadanie, to od której planety zaczynamyn
Użytkownik Kati edytował ten post 11.12.2003 - |20:24|
Dziś rzeczywistą głową rodziny jest ten, kto decyduje, na jaki program nastawić telewizor.
Peter Richard Henry Sellers (1925 - 1980)
Peter Richard Henry Sellers (1925 - 1980)
#7
Napisano 23.12.2009 - |21:25|
Pewnie na następnej planecie też będzie pustkowie . ciekawe też jaki będzie następny wynik
"Tęsknię za lasem, uświadomił sobie Leiard. Tęsknię za życiem w spokoju. Za sercem i umysłem, których nie drąży zamęt. Za bezpieczeństwem" -- ("Kapłanka w bieli" - str. 363).
Użytkownicy przeglądający ten temat: 0
0 użytkowników, 0 gości, 0 anonimowych