PUŁAPKI PRZYSZŁOŚCI 2-Umrzeć za czworo
#1
Napisano 12.11.2003 - |11:56|
Podtytuł: Umrzeć za czworo
Autor: Harriet Canberra
Gatunek: przyjaźń/miłość/sensacja
Pary: Jack&Sam, Harriet&Daniel
Ostrzeżenia: dużo scen przemocy, zalecane dla odbiorców powyżej 18 lat
PROLOG.
W przepastnej, otoczonej zielenią rezydencji Sary Duft, dwójce gości było bardzo dobrze, świetnie im się wypoczywało i wylegiwali się od rana do wieczora. Z tyłu domu, w samym środku ogrodu, poprzecinanego żywopłotami wysokimi na 2 metry, znajdował się basen, którego ściany były wyłożone wzorzystymi kafelkami, a każdy przedstawiał jakąś scenkę, historyczną.
Na jego obrzeżach ułożone były leżaki, stolik z parasolem, drinki i napoje, słowem wszystko co potrzebne do wypoczynku. Woda w basenie lśniła srebrnymi blaskami słońca i rzucała świetlne refleksy na twarze wypoczywających. Prawdziwa enklawa do samotnego przemyślenia wielu rzeczy.
Jednym z gości była Harriet Canberra, właśnie rozpoczęła nowy rozdział swego życia zawodowego. Po przeżyciach ,z goła niesamowitych, poznała doktora archeologii Daniela Jacksona, a tym samym została wdrożona w sekrety tajnego projektu Sił Powietrznych USA, zwanego „Gwiezdne Wrota”. Po przejściu niezwykłych wydarzeń udało jej się razem z dr.Jacksonem odszyfrować tajemniczy przekaz w artefakcie pozostawionym przez wymarłą, obcą cywilizację.
Teraz, po wszystkich przejściach, odwiedza swoją przyjaciółkę, a tym samym spędza kilka dni urlopu z dr.Jacksonem, który okazał się jej bliższy, niż mogła się spodziewać. Chcąc uciec od zgiełku i technologii odkrywa, że podlega jakiemuś nieznanemu zagrożeniu, które nabyła prawdopodobnie podczas przebywania na Planecie Dusz. Seria retrospekcji i agresywnych obrazów nawiedza jej umysł i coraz bardziej dezorientuje. Odkrywają się kolejne sceny z jej życia i przeszłości, które nie pasują do obecnego życia i czasu. Co było przed jej całą służbą i programem SGC? Czemu widzi twarz, która pojawia się i wydaje się jej znajoma?
To kolejna próba, z którą przyjdzie się zmierzyć odważnej, lecz coraz bardziej zagubionej Harriet Canberze.
* * *
Spacerowała alejką na tyłach domu i podziwiała klomby z wypielęgnowanymi rabatkami. Śmiały się do niej jaskrawymi barwami czerwieni, bieli, różu, żółci ... Wspaniale kontrastując z ciemną zielenią krzaków i traw.
Przystanęła przy jednym i przykucnęła w cieniu domu. Delikatny wietrzyk chłodził rozpaloną od słońca skórę, kołysał wolno liśćmi. Dotknęła kwiatów dłonią, obracała płatkami między palcami, czując jedwabistą fakturę, wilgoć ich powierzchni, zapach przypominający jej o atmosferze dusznej i słodkiej w smaku.*)
Uniosła oczy w stronę nieba. Było błękitne, jasne i bezchmurne. Czasem przeleciał jakiś ptak, których całe stadka urządzały trele w koronach drzew otaczających posiadłość. Jakże była to idealna chwila, jakże przez chwilę idealny świat.
Prawie idealny ...
Nagle nawiedził ją obraz twarzy męskiej, która była skupiona, wymowna, niepokojąco szczera. Jasne oczy mówiły coś z wyrzutem. Jęknęła zawiedziona, przymknęła powieki i skupiła się dokładniej na obrazie. Same fragmenty, dźwięki pojedynczych słów .... Co to było, do licha?!
*)poprzednia przygoda ‘Pułapki Przyszłości – Artefakt’
Nagły ból rozerwał jej czaszkę. Jakby ktoś wbił igłę w mózg i poraził prądem. To było szokujące. Seria obrazów przemknęła przed oczami, jakby ktoś przewijał taśmę filmową w szybkim tempie. Oddech miała coraz szybszy, coraz bardziej urywany.. zaczęła głośno jęczeć. Ból był nieznośny a przed oczami nie miała już kwiatów i rabatek ale obraz bitwy, setki trupów, rannego mężczyznę błagającego o litość. Błagającego, by go nie zabijała. Spazm żalu i niewiary ogarnął ją całą. Jakim cudem mogła mierzyć do kogoś błagającego o litość.?! Poczuła pieczenie w oczach, popłynęły łzy. Ta sama twarz, poważna, która wydawała się znana, przemówiła ciepłym głosem, jakby w tunelu:
„Co z twoimi oczami?”
„Lekarz nie miał czasu aby dobrać pigmentację tęczówki”
pamięta, że dała taką odpowiedź! Zaszlochała głośno i zakryła twarz dłońmi. Klęczała na trawie i pochyliła się do przodu. Miała kompletny kocioł w głowie, mentlik i chaos.. Życie wydawało jej się tragiczną farsą. Kolejne obrazy pojawiały się, jak na ekranie w kinie.
Pomieszczenie jasno oświetlone, ściany gładkie i materiały jakiejś kosmicznej technologii. Leżanka, wejście otoczone polem siłowym, kobieta. Była średniego wzrostu, miała włosy długie do ucha, ciemne, podawała jej niewielki przedmiot elektroniczny z troską na twarzy. A ona czuła wtedy złość, zagubienie i dezorientację.
„To przebieg całej twojej służby. Może coś sobie przypomnisz?”
Co się działo? Kim była ta kobieta o zdecydowanym głosie?
„Wypuszczę cię z aresztu ale pod warunkiem, że nie będziesz przejawiać agresywnych zachowań i nikomu nic się nie stanie. Mogę ci zaufać?”
„Tak, obiecuję, że nikomu nic się nie stanie ...”
„Tak ...”
„Tak ...”
„Tak ...”
- Nie! – zawołała z bólu, dociskając dłonie do skroni i czując, że traci zmysły.
Lokaj Sary Duft szedł do tylnego wejścia od kuchni, na drugim podwórzu domu. Dostrzegł Harriet klęczącą na trawie i skuloną, trzymającą się za głowę. Podbiegł do niej i chwycił za ręce.
- Harriet! Co się stało?!
- John? – spojrzała na niego niedowierzająco, nie widziała go dokładnie, miała przed oczami zamgloną postać a twarz zalaną łzami.
- Co ci jest? – przeraził się jej stanem
- Nie wiem – wyszeptała – Mam jakieś przebłyski pamięci ...
- Co z twoimi oczami? – wyszeptał przerażony
- Co? Co z nimi? – spojrzała na niego już ostrzej
- Są .... dziwne, jakieś obce!
- Pomóż mi – pomógł jej wstać, wciąż miała kołowrót w głowie i szła nierówno, mocno się wspierała na jego ramieniu
- Trudno, wezwę lekarza. To obiera coraz gorszą formę – skwitował
- Nie! – ostro zaprzeczyła – Czuję, że żaden lekarz nie da sobie rady. Muszę wracać.
- To za daleko zaszło – stwierdził Daniel, chodził nerwowo po pokoju, gdzie leżała Harriet i co chwila dygotała, walczyła dzielnie ze słabością.
- Nie wiemy, co robić – westchnął John
- Musimy wrócić. Dr.Fraiser mnie przebada – powiedziała urywanymi słowami, a zęby niemal pukały o siebie.
- Nie dasz rady, nie wytrzymasz lotu, żeby tobą nie rzuciło i nie dostałabyś drgawek – skwitował skoncentrowany Daniel
- Poleci moim samolotem – powiedziała Sara i zatrzymała się przy jej łóżku – Już dałam polecenie, by go zatankować.
- Jesteśmy ci wdzięczni – odparł daniel, gryzł się z myślami
- Zaczynam powoli rozumieć, co to jest – powiedziała Harriet – Moje ataki, to wspomnienia z przeżyć, których nie umiem jeszcze zidentyfikować. Nie wiem, skąd się wzięły i co się działo ze mną, ale noszą miano umiejscowionych w dalekiej przyszłości. Choć są wspomnieniami z mojej przeszłości. Sama tego jeszcze nie rozumiem.
- Czy to znaczy, że masz przeżycia, które są zablokowane, ale dotyczą przyszłości? – zdziwiła się Sara
- Najogólniej mówiąc – przytaknęła
- Czy to możliwe? – zdziwił się Daniel ale teoria sama cisnęła się na usta – Czyżbyś cofnęła się w czasie?
- Zaraz, to już prawdziwa fantastyka naukowa – zaoponowała Duft
- Wcale nie – stwierdził Daniel – Mamy dowody naukowe na podobne zdarzenia.
- Jakie dowody? – Sara zmarszczyła czoło
- To .... niestety jest ściśle tajne – odparł ze znaną sobie nonszalancją
- Nie ma czasu do stracenia – Harriet westchnęła i wstała wolno z łóżka – Musimy się spakować i wracać. Czuję, że kiedy odkryję więcej prawdy o sobie okaże się, że byłam bardzo niedobra.
Spuściła wzrok i podeszła do torby podróżnej, jakby chciała ukryć całą prawdę o tym, co już sobie uświadomiła. Jackson podszedł do niej i pomógł układać jej rzeczy w środku bagażu.
- John? – Sara zabrała się do wyjścia – Przygotuj dla nich samochód na lotnisko.
- Oczywiście – ruszył za nią i pozostawił dwójkę samą w pokoju.
Daniel widział ból na jej twarzy i prawie czuł, jak bardzo jest roztrzęsiona i zagubiona.
- Co widziałaś we wspomnieniach? – zapytał cicho i spojrzał wnikliwie na twarz przyjaciółki
- Straszne rzeczy – patrzyła ślepo przed siebie – Nawet nie chcę znać tej części siebie. Przeraża mnie ... Celowałam do kogoś, ktoś błagał o litość, patrzył na mnie wymownie. Byłam w areszcie a jakaś kobieta chciała, abym przypomniała sobie przebieg służby ...
Zamknęła oczy. Wzięła głęboki oddech i spojrzała na twarz Daniela
- Widziałam własną śmierć – wyszeptała – czułam, jak pękają mi kości...
- Chryste – zatkało go, przytulił ją do siebie – To okropne! ...
- Ktoś powiedział, że lekarz nie miał czasu dobrać koloru tęczówki – kontynuowała – Jakimś cudem, do mojego mózgu wpompowano wiedzę o zabijaniu, walce wręcz, broni i strategii ...
- Nie umiem nawet znaleźć słów, by wyrazić, jak ci współczuję – powiedział Daniel drżącym głosem - Nawet nie usiłuję powiedzieć, że wiem, co czujesz, bo to zabrzmiałoby idiotycznie. Nie zostawię cię z tym koszmarem.
- Dziękuję – jej oczy były już zupełnie białe, jedynie ciemna plamka głębi oka była kontrastująca z resztą. Twarz ponownie ściął wyraz bólu, skuliła się i złapała za czoło – Chce mi rozsadzić mózg! Jakby ktoś ... upakował tam całą bibliotekę uniwersytecką! Uh ..
- Zejdźmy na dół. Samochód jest już gotowy – poprowadził ją do drzwi i na korytarz, potem schodami na dół.
KOMPLEKS GÓRA CHEYENNE*GODZ.20:00 ZULU
Generał Hammond zasiadł za stołem odpraw z niewesołą miną. Zresztą, reszta drużyny SG1 również nie tryskała optymizmem. Dr.Fraiser ostatnia dołączyła do zebrania. Nie siadła, tylko ze smutną miną rozłożyła swoje notatki.
- Pani doktor? Jakie wnioski? – zapytał Hammond
- Zrobiłam wszystkie, możliwe badania i ... muszę powiedzieć wprost: nie wiem, co się dzieje. Zamiast nudnej analizy podam kilka faktów – pilotem uruchomiła ekran operacyjny i pokazała prześwietlenie czaszki wraz z kręgami szyjnymi – Jedyne, co mnie najbardziej zastanawia, to ten element – powiększyła fragment czaszki niedaleko potylicy i ucha – Nie dostrzegliśmy tego od razu, bo jest dobrze schowane.
Zobaczyli jasny cień na niebieskim tle zdjęcia czaszki, mały i o pociskowatym kształcie
- Co to jest? – zmarszczył brwi Daniel
- Zadaję sobie to samo pytanie. To rodzaj inplantu. Gdybym użyła słów informatyki ... to interfejs, połączony precyzyjnie z całym mózgiem.
- Interfejs?- skrzywił się O’Neill z niesmakiem, samo słowo było już nieprzyjemne
- Tak. Przyznaję, że nie spotkałam się z taką technologią. Przewyższa nas o co najmniej 100 lat.
- To ona jest cyborgiem? Androidem? Czym? – rzucał propozycje O’Neill a Hammond z uwagą czekał na odpowiedź
- Klonem ...
Zapadła kłopotliwa cisza. Samantha Carter odważyła się zadać kolejne pytanie
- Klonem czego?
- Jej samej. Została powołana do życia w sposób sztuczny
- Już umarła – powiedział zamyślony Daniel
- Proszę głośniej, dr.Jackson – poprosił Hammond
- Canberra wspominała mi, że ma serię wspomnień z wydarzeń przeszłych dla niej, ale dla nas przyszłych. Jednym z nich było wspomnienie śmierci. Słyszała łamanie własnych kości ...
- O, Boże ... – Sam była przerażona a O’Neill aż otworzył usta ze zdumienia. Brwi Teal’ca poszły w górę a Daniel nerwowo obracał długopis w rękach.
- I ...o czym to świadczy? – zapytał O’Neill
- Prawdopodobnie o przeniesieniu w czasie i to dużym – wydedukowała Sam
- Też tak uważam – przyznała Fraiser – Nie ma takich technologii na Ziemi aby powołać kogoś do życia, do tego zapełnić mózg danymi.
- Ona też tak twierdzi – przyznał Daniel – Powoli wspomnienia się uzupełniają, wkrótce odzyska sporo utraconej pamięci.
- Pytanie brzmi: kiedy przeniosła się w czasie? – odezwała się Sam
- O to chodzi. Pułkownik Canberra ma nr.ubezpieczenia, adres, przebieg służby, akta, spore zasługi i ślady w naszej historii i teraźniejszości – wyjaśnił Hammond – Sprawdziłem ją, kiedy złożyła prośbę o przyłączenie jej do programu i przeniesienie do SGC. Prawdę powiedziawszy, ma dużo zasług, odznaczenia, nienaganną służbę i Dowództwo wyraziło zgodę. Choć, w świetle tych danych mam obawy, czy to słuszne.
- Będę monitorować jej stan – zapewniła Fraiser – Na razie nic więcej nie możemy zrobić ...
- Proponuję, by otoczyć kwarantanną pułk.Canberrę. Nie możemy ryzykować. Nie wiemy, kim okaże się po odzyskaniu pamięci – zdecydował Hammond – To na razie wszystko. Rozejść się.
Daniel wyszedł zamyślony z sali i z opuszczoną głową szedł korytarzem. O’Neill dogonił go tuż za zakrętem
- Hej, gdzie się tak spieszysz? – zapytał
- Powiedz, wierzysz w przeznaczenie? – spytał go, kiedy trafili do jego pokoju, w którym pracował
- No ... wiesz, co o tym myślę. Jestem raczej racjonalistą i takie przesądy .... Skąd ci chodzi po głowie przeznaczenie? – zmarszczył czoło Jack
- Pomyśl, moje teorie są wyśmiewane na zewnątrz. No, przynajmniej mocno krytykowane. Dopiero w odciętym kompleksie wojskowym, pod ziemią, nikt nie ma mnie za szaleńca. Znalazłem żonę i straciłem ją. I po tych wszystkich doświadczeniach, kiedy ponownie odnalazłem uczucie, moja bliska mi osoba jest chora i nie wiadomo, co z nią będzie – potarł czoło ręką i umilkł, był już zmęczony całą tą sprawą.
- Współczuję ci – Jack okazał sympatię chłopakowi – Wiem, że zależy ci na niej. Wiesz dobrze, że mnie też, lubię ją. Musimy wykazać cierpliwość i opanowanie.
- Wiesz co? Zaczynam widzieć, jak ten program wywraca całe moje życie do góry nogami. Uczestniczenie w kolejnych misjach staje się coraz bardziej bolesne. – klapnął na krzesło przy biurku.
- Nie poddawaj się – nakazał mu stanowczo O’Neill – Ta dziewczyna potrzebuje naszego wsparcia. Bądźmy z nią w tej trudnej chwili zwątpienia.
Daniel patrzył na twarz Jack’a , zdecydowaną i bojową.
- Masz rację – skinął głową
- No, zuch chłopak – zmierzwił mu włosy i poklepał po ramieniu – Bierzmy się do roboty, mamy sporo do zrobienia.
5 DNI PÓŹNIEJ. GÓRA CHEYENNE. GODZ. 08:00 ZULU
Patrzyła w lustro z niedowierzaniem. Wszystko, co udało jej się ustalić, nie mieściło się w głowie. Jasne, bezbarwne oczy wzbudzały wciąż niepokój. Uspokoiła się i nabrała do wszystkiego dystansu. Nie była pewna, jak Daniel i inni zareagują na rzeczy, które chce im ujawnić, ale wspomnienia były dla niej ciągle żywe. Usiadła na brzegu łóżka i czekała niecierpliwie na dr.Fraiser. Najpierw nadszedł Daniel i z wyczekiwaniem zatrzymał się w drzwiach. Z daleka jej oczy wyglądały niesamowicie ale kiedy uśmiechnęła się i pokiwała aby wszedł, wolno zbliży się do pacjentki. Była już ubrana w wojskowe spodnie i czarny T-shirt, wojskowe buty, gotowa do wyjścia. Wyłoniła się dr.fraiser i zakomunikowała
- Wszystko jest dobrze. Może pani wrócić do służby, pułk.Canberra. Proszę zgłaszać się na kontrole i przy każdej podejrzanej reakcji meldować się u mnie. Nie ma oznak infekcji, wirusów, niebezpiecznych związków.
- Dziękuję, pani doktor – zeszła z leżanki i objęła Daniela
- Chyba ten koszmar się skończył? – szepnął
- Już mi dobrze. Chodźmy, gen.Hammond pewnie czeka na szczegóły?
- Ja też – dodał
* * *
Pokój odpraw ponownie zapełnił się członkami drużyny SG1. Generał czekał z twarzą skupioną na oficer Canberre. Harriet usiadła na końcu stołu.
- Udało mi się zidentyfikować 80% wspomnień. Moje losy są związane nierozerwalnie z 23 wiekiem na Ziemi. To świat pokoju, szanujący naukę, znający wiele innych ras i cywilizacji, mający wysokorozwinięte technologie. W tych czasach Ziemia należy do Sojuszu Planetarnego, ma wiele przyznanych zasłóg w walce o pokój, wiele zaprzyjaźnionych ras, również śmiertelnie groźnych.
- Będę chciał, aby złożyła mi pani raport z posiadanej wiedzy na ten temat. – odezwał się Hammond
- Oczywiście, sir – skinęła głową – Brałam udział w wielu bitwach i walkach. Ostatnie wspomnienia wiążą się ze statkiem kosmicznym, należącym do Floty, przeniesionym w mało znaną część galaktyki. Jedyne, co jeszcze pamiętam, to tajna misja oficera ochrony. Wcieliłam się w więźniarkę na planecie, gdzie zbudowano pilnie strzeżone więzienie a więźniowie chcieli dokonać buntu. W wyniku wypadku straciłam życie ...
- Wow ..- tyle wyrwało się o’Neill’owi z ust
- Potem wspomnienia są bardzo niejasne. W wyniku zaawansowanej technologii powołano mnie do życia. Niewiele pamiętam z tego okresu, byłam najemnym żołnierzem i robiłam straszne rzeczy. Pochwyciła mnie załoga mojego własnego statku, poddali procesowi odzysku pamięci. Mieli wysokorozwiniętą technologię medyczną.
- Niesamowite – zauważyła Samantha
- Jak się pani tu znalazła, w 21 wieku? – spytał Hammond
- Byłam w misji badawczej, pilotowałam. Napotkaliśmy jakieś zjawisko temporalne, doszło do awarii, coś wybuchło i rzuciło mnie tutaj, z kompletnym zanikiem pamięci.
- Jakby wszystko to, co przeżyłaś, nie zaistniało – stwierdziła Sam odkrywczo
- Dokładnie – przyznała Harriet – Po moim pojawieniu się tutaj cała rzeczywistość mogła ulec zmianie, losy mojego statku mogły się zmienić i to bardzo. Jak dalekie są to zmiany, tego nikt nie powie.
- Sam fakt, że pułk.Canberra dysponuje wielką wiedzą o tych czasach, niesie ze sobą ogromne zagrożenia – zauważyła Sam
- Zabawa z czasem – wymamrotał O’Neill – To dopiero problem. Czasami mam problem z punktualnością a co dopiero z rozeznaniem się w continuum ... – wymówił z trudem ostatnie słowo
- Jedno wiem na pewno, nie przeszkadza mi to funkcjonować w waszej rzeczywistości. Dla mnie to już przeszłość, dla was daleka przyszłość. Poza tym, nie żałuję tej odmiany...
- Dowództwo przystało na pani prośbę, została pani przyjęta do programu. Doświadczenia, jakie pani posiada mogą okazać się bardzo cenne dla nas. Wkrótce zostanie pani przydzielona drużyna SG pod komendę. Póki co, proponuję zapoznać się z pracą SG1, z naszymi protokołami operacyjnymi, zasadami dyplomacji i procedurami wyjść poza wrota, kontaktami z innymi cywilizacjami. Pozostaje mi powitać panią w naszej „studni” – uśmiechnął się Hammond
- Dziękuję, sir ....
* * *
CDN
#2
Napisano 03.12.2003 - |10:23|
Przejście przez horyzont zdarzeń zawsze wywoływało u Canberry mieszane uczucia i reakcje. Ciarki przebiegły jej po plecach. Z lekkim stękiem stanęła na trapie wrót i obejrzała się dookoła.
- Nigdy się do tego nie przyzwyczaję – wymamrotała – Zawsze mam ból głowy po czymś takim ...
- Przywykniesz – zauważył O’Neill i spojrzał na niebo w swych czarnych okularach
- Czy te wędrówki na pewno nie grożą czymś poważnym?
- Nie stwierdzono bezpośredniego wpływu – zauważyła Carter
- To dobrze – wymamrotała Harriet
- To misja badawcza. Zbieramy dane, zapisujemy co się da i wracamy. Canberra, patrz uważnie i się ucz ... - zakomenderował
Krajobraz był ciekawy, wszystko było w błękicie, niebieskim i fioletowym odcieniu. Roślinność, niebo, grunt, mieniły się w barwach i odcieniach tych 3 kolorów. Było trochę niesamowicie, bo nie dostrzegało się jasnego słońca, niebieskiego karła, i wyglądało na to, że okolica osnuta była mgłami i oparami.
Ruszyli wolno do przodu. Harriet szła z boku i obserwowała krzaki
- To tutaj sonda wykryła ruch? – spytała
- Nie wykryliśmy istot żywych, ale kto wie? – wyjaśnił Jack
- Nie znalazłem żadnych zapisków ani śladów, że ktoś tu mieszkał. Chcemy tu pogrzebać. Może coś znajdziemy – odparł skupiony Daniel
Weszli w leśną alejkę, Ścieżka wiodła krętymi zygzakami do jakiegoś budynku, zapewne świątyni zbudowanej jako przystani dla goa’uld. Jack nakazał zatrzymanie marszu i wszyscy schowali się w krzakach. O’Neill wyciągnął lornetkę i obejrzał dokładnie dziedziniec. Nie było nikogo.
- Czuję tu jakąś podpuchę – cicho powiedziała Canberra
- „Czujesz”? – zdziwił się
- To ... takie wyrażenie – wyjaśniła
Gdzieś nad ich głowami zaskrzeczał ptak, wzbił się spłoszony do góry z jakiejś gałęzi i odleciał z jazgotem. Canberra spiorunowała go niewidocznym zza okularów wzrokiem. Dr.Fraiser zaleciła jej noszenie ich niezależnie od sytuacji dopóki okaże się, że nie ma groźby dla jej oczu i siatkówki.
- Brak istot żywych? – spytała
- Cóż ... – wymamrotał Jack
- Idziemy tam? – spytała
- Idziemy – potwierdził O’Neill – Ale ty zostajesz z Danielem. Jak będzie czysto, dołączycie do nas.
- Jasne – potwierdziła Harriet
Trójka pobiegła w stronę budowli i szybko zniknęli w środku. Harriet niespokojnie obserwowała teren. Coś jej tu nie grało. Ale wolała nie dopuszczać do głosu złych myśli.. czuła za to, jak budzą się w niej dzikie, agresywne instynkty. Adrenalina zdecydowanie dawała o sobie znać.
- Długo nie wychodzą. Chyba natrafili na problemy – stwierdziła
- Zaczekajmy, może zaraz się pojawią – Danielowi też udzielało się zdenerwowanie.
- Pięć minut – odparła i ścisnęła silniej MP5. Tuż za nimi trzasnęła gałązka. Odwróciła się na plecy i wymierzyła w stronę dźwięku. Strzeliła w krzaki pokryte mgłą, z których wyłonił się obcy, masywny cień. Kule nie dosięgły celu. Cień okazał się wysokim żołnierzem gwardii goa’uld. Skierował swą broń w intruzów i poraził ich impulsem energetycznym.
Dwójka ludzi upadła na ziemię bezwładnie, oprawca stanął nad nimi i dumnie objął swe ofiary wzrokiem zwycięzcy. Jego zbroja błyszczała w bladym blasku przebijającego się słońca. Czerwone oczy hełmu złowieszczo zabłysnęły. Wypowiedział coś w języku Jaffa i jego oddział chwycił leżących za ręce, pociągając ich do środka budynku, w którym wcześniej zniknęli O’Neill, Samantha i Teal’c.
Tymczasem inny oddział Jaffa zaskoczył trójkę i strzelając do zaskoczonych Tauri wyłonili się zza filarów wewnątrz sali. O’Neill schronił się za kamiennym występem.
- Teal’c! Wystukaj kod do domu! – krzyknął
Teal’c podbiegł do urządzenia sterującego i wybrał kombinację symboli. Kiedy wrota się uaktywniły, wbiegli na stopnie wiodące do przejścia ostrzeliwując agresorów. Pierwsza przeszła Samantha, tuż za nią Teal’c ale O’Neill był nieznacznie w tyle. Właśnie miał zrobić skok w świetlisty krąg, kiedy jeden z Jaffa uszkodził źródło zasilania i wrota zamknęły się z trzaskiem. Jack parsknął niezadowolony. W jego stronę skierowały się włócznie gotowe do strzału. Nie było innego wyjścia, jak zatrzymać się. Poza tym, interesowało go, co się stało z Danielem i Harriet.
Sprawa była niezbyt pomyślnie załatwiona. Uniósł dłonie w poddańczym geście a ktoś brutalnie poderwał go z podłogi, zabrał broń i popchnął do przodu. Po niedługiej chwili, zamaskowany Jaffa uruchomił przycisk na swojej rękawicy i opuściły się na ziemię pierścienie transportowe, zabierając ich na pokład statku orbitującego wokół planety.
* * *
Alarmy wdarły się do uszu wbiegających na trap wrót w bazie. Samantha obejrzała się za siebie ale nie było widać O’Neilla. Wrota zaraz za nimi się wyłączyły i nikogo więcej nie było widać.
- Majorze?! Co się stało? – Hammond spytał przez mikrofon w sterowni
- Sir, pułkownik O’Neill nie zdołał przejść! Zaatakowano nas, wpadliśmy w pułapkę!
- A reszta?!
- Nie wiemy, co z nimi – stwierdziła do podchodzącego do niej Hammonda, nie trudno było dostrzec, jak słowa więzły jej w gardle.
- Ta planeta uchodziła za nie zamieszkaną. Skąd tam wzięli się obcy? – generał był zaniepokojony
- Nie wiem, sir. Wszystko stało się nagle. Nie mieliśmy sygnałów o obecności statków goa’uld. Musieli mieć maskowanie. Ale to byli oni. – wyjaśniła
- Za 4 godziny wyruszą godziny SG5, SG6, SG10 jako wsparcie. Odpocznijcie do tego czasu – zadecydował
- Tak jest ...
* * *
Daniel otwierał wolno oczy. Leżał twarzą do zimnej, lodowatej ziemi. Podłoże było chropowate i śmierdziało wilgocią. Panował lekki mrok w celi, ale na zewnątrz nie było jaśniej. Kwadratową celę pochodnie zatknięte w uchwytach na filarach. Były trzy cele, z grubymi żerdziami od sufitu po podłogę. Kiedy Jackson uniósł się i oparł na łokciu, zobaczył w sąsiedniej celi O’Neilla, który siedział na ziemi oparty plecami o kraty. Widzieli się doskonale, ściany cel były przedzielone tylko żerdziami, jedynie ostatnia ściana była stała i murowana.
- Jack?
- Jak się czujesz? – spytał O’Neill
- Chyba ... dobrze – usiadł niedaleko niego, roztarł zdrętwiały nadgarstek i rozejrzał się po celi – A gdzie Harriet?
- Na zewnątrz – wskazał głową salę, po środku niej był kamienny postument a na nim przywiązana łańcuchami Harriet. Była nieprzytomna.
- Co się dzieje? – spytał zdezorientowany
- Chyba będą ją przesłuchiwać.
- Długo tu jesteśmy?
- Około 8 godzin. Straciłem rachubę. Nikt się nie pojawił, nic się nie działo – ponuro wyjaśnił Jack
- Wpadliśmy, jak pierwszoroczni kadeci – podsumował i przetarł oczy, bolała go głowa.
- Dałem się podejść i to prawda. Skąd wzięli się ci Jaffa, skoro nie było oznak życia? – przeczesał włosy palcami
- Gorzej. Możemy już być na zupełnie innej planecie.
- To pogarsza naszą sytuację – skwitował Jack – Ciekawe, czego od nas chcą?
- Chodzi im pewnie o informacje, jesteśmy Tauri. Wiele już wiemy i może chodzi im o jakąś konkretną informację?
- Akurat Canberra wie najmniej – skrzywił się Jack i odwrócił głowę w jej stronę, jęknęła i chyba wychodziła z omdlenia
- Harriet ... – cicho zawołał Daniel
- Daniel? – odezwała się i szarpnęła łańcuchami, nie były masywne, ale zawsze to łańcuchy – Co oni mi zrobili?!
- Przywiązali cię – wyjaśnił Jack – Jak się czujesz?
- Uch, niewygodnie mi – stwierdziła i zadzwoniła ponownie łańcuchami – Co za chamskie obyczaje ...
Jack uśmiechnął się pod nosem. Tak, to dziewczyna z charakterem, odwagą, poczuciem humoru godnym jego. Trudno nie okazywać jej sympatii.
- Harry – cicho ją zawołał, odwróciła twarz w jego stronę – Będą cię torturować. Tego jestem pewien. Musisz być dzielna ...
- Żadnych konwencji chroniących więźniów? – spytała
- Żadnych ...
- To mam przesrane ... – westchnęła, spojrzała na sufit a jej twarz udekorowały liczne cienie konstrukcji stropu. Coś analizowała, chciała przemyśleć. Pewnie nawet się modliła.
Metalowe grodzie więzienne rozsunęły się z ciężkim łoskotem a ona spojrzała na przybyszy z zaciekawieniem. Wszyscy strażnicy mieli na sobie kaski z wizerunkiem pyska zwierzęcia, znanego jej tylko z rycin egipskich. Czerwone oczy błyszczały raz silniej a raz słabiej. Ich dowódca by na czele. Nie miał kasku – zbroi, ale posiadał resztę stroju. Miał groźną twarz, bezduszną, skupioną, włosy ciemne i krótkie i gdyby miała go ocenić po wyglądzie, dałaby mu góra 50 lat. Błyskanie oczami zobaczyła po raz pierwszy i usiała przyznać, że to zjawisko wywoływało niepokój.
- Ośmieliliście się wtargnąć na moje ziemie i panoszyć się bez zezwolenia, Tauri – przemówił wolno i dobitnie, jego głos był niski i nieludzko brzmiał.
- Nie wiedzieliśmy, że do kogoś należy – wyjaśnił Daniel
- Jesteście nikim – powiedział z pogardą i obrzucił ich złym spojrzeniem – Pomimo tego chcecie opanować światy aby udowodnić, jacy jesteście ważni ...
- ... a wy ze swoim dążeniem do władzy pozabijacie się między sobą. No i, ta mania wyższości. – przygadał mu Jack
przywódca skinął na jednego ze swych ludzi a ten uderzył rękojeścią swej włóczni w pręty, czym przytrzasnął palce Jack’owi. O’Neill zwinął się z bólu i odskoczył
- Ty sukins ... – wymamrotał
- Dość tego! – głos zagrzmiał w sali, niczym potężny grzmot – Mam dość waszej ignorancji i panoszenia się po galaktyce. Wybiję was, jak robactwo! Najpierw, jednak, uzyskam kilka cennych informacji. Kobieta wydaje się być do tego idealna.
Danielowi zamarło serce, z niepokojem patrzył, jak przywódca odchodzi a dowódca straży, najbardziej zaufany swego pana, podchodzi do Harriet z jakimś prętem, zakończonym dwoma zębami. Był to swoisty wygląd paralizatora.
Harriet czuła, jak wali jej serce, jak nieuniknione zbliża się do jej skóry. Szarpnęła więzami ale tkwiły mocno przytwierdzone.
- Nawet się do mnie nie zbliżaj! – warknęła do bezosobowej twarzy.
Daniel bezsilnie ścisnął pręty swej celi. Pierwsze porażenie było jak urwanie się życiorysu. Całym ciałem wstrząsnął impuls, skurcz mięśni, okropny ból. Z jej oczu i ust, które wydały przeraźliwy krzyk, wytrysnęły świetliste smugi żółtej energii. To światło wypełniało ją całą od środka. Kilkusekundowy strzał wydawał się niekończącym się koszmarem. Stęknęła i złapała kilka szybkich oddechów. Miała porażone mięśnie i myśli biegły gdzieś w dal, trudno było się skupić na miejscu, tu i teraz.
- Harry! – zawołał Daniel
- Zostawcie ją, wy oślizgłe, parszywe dranie!!! – Jack szarpną kratami ale tkwiły nieporuszone.
Kolejne uderzenie energii było gorsze od poprzedniego. Zebrała wszystkie siły by spróbować przezwyciężyć ból i osłabienie. Ponownie szarpnęła łańcuchami z coraz większą złością. Kiedy ból ustąpił , a ona starała się siłą woli opanować słabość, zacisnęła zęby i nakazała umysłowi, by wracał natychmiast na posterunek.
- Harriet! Nie poddawaj się! – krzyczał Jack, miał w oczach łzy wściekłości, że nic nie może na to poradzić.
Jaffa podszedł do niej bardzo blisko i spojrzał w gorejące nienawiścią oczy. Ciało pokryło się potem i było rozpalone. Ale twarz kobiety wyrażała chęć zemsty. Strażnik przycisnął guzik w zbroi i kask złożył się do rozmiarów kołnierza przy szyi, ukazując twarz oprawcy. Był to młody mężczyzna, egzotycznej urody, gładkiej i śniadej skórze, ciemnych i gęstych włosach, z charakterystycznym znakiem na czole.
- Jesteś bardzo wytrzymała i odważna, Tauri – przemówił wolno i dobitnie –Widziałem wielu innych, znacznie bardziej hardych a płakali, jak dzieci, prosząc o łaskę ...
Splunęła mu w twarz. Ślina pociekła po policzkach, którą z obrzydzeniem otarł. Potraktował ją kolejnym impulsem. Ciągnęła łańcuchami i szarpała w spazmach bólu i tężejących mięśniach, w których gromadziła się energia poprzez coraz większą wściekłość. Oprawca pławił się w rozkoszy oglądania jej cierpienia. Kiedy przestał, znieruchomiała cała zlana potem. Jaffa chwycił jej twarz w dłoń, obejrzał ją, po czym skierował jej spojrzenie w stronę więźniów. Daniel nawet nie panował już nad emocjami i złością a O’Neill ściskał zęby ze wściekłości i przymrużył oczy, stały się wąskie jak dwie kreski, ale szkliły się i starał się to ukryć.
- Patrzcie na swoją Tauri – przemówił dobitnie – Już się poddała! Jesteście słabi i niepozorni!
Zobaczyli stężałą, nabrzmiałą twarz, mokrą od potu. Jej oczy błądziły bezwiednie we wszystkie strony. Z ust pociekła ślina. Była cała sparaliżowana, ale przytomna.
- Zmierz się z kimś, kto jest godny ciebie, sukinsynu!! – wrzasnął O’Neill – A nie z kobietą! To dla ciebie honorowa walka?! Chełpisz się zwycięstwem nad kobietą?!
Jaffa ryknął przejmująco, jego wrzask rozniósł się echem po korytarzu. Poderwał dłoń i rzucił głową kobiety z obrzydzeniem. Kiedy spojrzał na rękę można było dostrzec, że odgryzła mu płat skóry z wierzchu dłoni. Ostatkiem sił wypluła skórę i pokrwawione usta uśmiechnęły się szyderczo. Jack nie mógł uwierzyć, że tyle siły drzemie w tej dziewczynie. Była zawzięta i twarda. Daniel aż westchnął zdumiony. Zaiskrzyła mu mała nadzieja na to, że zdoła wytrzymać wiele. O’Neill puknął w pręty zachwycony.
- Brawo! Świetne zagranie!
Niestety, uraz ręki wywołał w oprawcy autentyczną falę wściekłości. Wymierzył jej silny cios w twarz. Stęknęła z bólu. Ciało zwiotczało. Pochylił się nad jej uchem i zasyczał
- Pożałujesz tego, niewdzięczna samico!
- Pomasuj się sam ... – wyszeptała, odwróciła głowę w stronę przyjaciół i zemdlała. Miała krwotok z nosa i rozciętą wargę, ale nie czuła już tego. Daniel pomyślał, że wyskoczy ze skóry.
- Nie ... – wymamrotał - Zostawcie ją ...
Jaffa odwrócił się na pięcie i szybkim krokiem wyszedł z więzienia, dobitnie stukając butami o metalową podłogę. Kiedy drzwi zasunęły się za nim z łoskotem, Daniel stęknął żałośnie
- Harry, słyszysz mnie? .... – cicho zawołał
- Daj jej odpocząć, Danielu – O’Neill przemówił słabym głosem – Niech odzyska siły, była bardzo dzielna, nie spotkałem jeszcze tak zawziętej i walecznej kobiety. Prawdziwa marine. Znałem kilku takich. Są specjalnie szkoleni do tego typu sytuacji. Prędzej zginie, niż coś powie.
- To dobrze, czy źle?
- Dla nas: dobrze. Dla niej: źle. Za ochronę tajemnic, które mogą nam ocalić życie, odda swoje. Już raz to zrobiła ... – Jack opadł na ziemię i oparł się o kraty, chowając twarz w dłoniach. Czuł się odpowiedzialny za to, co teraz spotkało ich trójkę.
- Nie pozwolimy jej – stwierdził Daniel – Nakłonimy ją aby się poddała.
- Nie zrobi tego – odparł odkrywając twarz – Do tego była szkolona. Jeden za wszystkich ..
- A co z drugą częścią, „Wszyscy za jednego”? – spytał z wyrzutem
- Canberra była kiedyś wyszkolonym zabójcą, zaprogramowanym na zabijanie wedle rozkazu. To jest nadzieja. Ten zabójca musi się w niej obudzić. Wtedy doda jej to sił w kolejnych torturach.
Jack patrzył na przyjaciela z nadzieją, że go zrozumiał. Ale on nie wiedział, czy mu się to podoba. Wolał , aby robili wszystko, trzymali ich, przerzucali ale niech się nie znęcają. I o ile dla O’Neilla goa’uld to zwykła larwa, to goa’uld tak postrzegani są Tauri.
Krzyk się potęgował. Kiedy chciała zerwać się i wybiec, nie mogła się ruszyć. Coś ją powstrzymywało .... Kiedy otrząsnęła się z letargu, poczuła straszny ból przeszywający ją od czubka głowy po stopy. Zdawała sobie nagle sprawę, że ten krzyk wyrywa się z jej płuc. Wróciła do rzeczywistości. Ten sam przebrzydły Jaffa i tym razem ze swym panem.
- Jeśli zaraz nie przestaniesz, skręcę ci kark!!! – wrzasnął wściekły Jack
- Powiedz, jakie plany mają wasi przywódcy wobec tej planety? – spytał demonicznym głosem
- Niczego się nie dowiesz – wysyczała
Goa’uld podszedł bliżej i z uśmiechem pogardy na swej twarzy chwycił ją za gardło.
- Mógłbym skręcić ci kark. Twoja marna powierzchowność napawa mnie śmiechem. Wielcy, silni wojownicy uginali się przed swoim bogiem i recytowali to, co chciałem usłyszeć. Powiedz to, co wiesz, a uwolnię cię i nie będę narażał na ból ...
- Powiem ci coś ... – wyszeptała resztkami sił, przewracała oczami błędnie, przywódca pochylił się nad nią – Dam ci informacje z pierwszej ręki ...
- Słucham, to żaden wstyd się przyznać do słabości – przemówi dostojnie – I tak wykazałaś dużo siły i odwagi. Nie nawykłem do torturowania kobiet ...Będziesz sławna ...
- Jesteście zbyt wyniośli. Ale Tauri was zniszczą, nie ostanie się żaden goa’uldzki władca. Mamy w sobie siłę i dociekliwość, która wam nigdy nie będzie dana. Nie doceniacie też swoich nosicieli ... Zniszczymy was ... Jednego po drugim ... He,He ...
Goa’uld zabłysną oczami wściekły a Daniel spuścił wzrok ku ziemi w zadumie i hołdzie dla jej brawury. Jack zmrużył oczy jeszcze bardziej i ścisnął kraty. Nagle czas zatrzymał się dla nich i zdawało mu się, że widzi jej szyderczy uśmiech po raz ostatni. Canberra spojrzała na Daniela i uśmiechnęła się lekko opuchniętą wargą, wymownie dała znać, aby zachował wiarę i godność, bo oddaje za nich życie. Poruszyła wargami, prawie niezauważalnie.
- Ja też cię kocham – szepnął daniel i długo patrzył na jej poobijaną twarz.
Kiedy kolejny impuls energii przeszył jej ciało, a z oczu i ust strzeliły ogniste smugi, spuścił wzrok, nie chciał patrzeć na to.
A ona poczuła ogromny potencjał, jak złość i szał, chęć odwetu dały jej przypływ ogromnej siły wewnętrznej. Nagle poczuła się pewnie, spokojnie. Szum w uszach zwiększał się i pozwalał uciec od wydarzeń na zewnątrz. Skwierczące iskry obudziły w niej demona. Na rozkaz miała zabijać i iść do przodu.
Wydała okrzyk pełen siły i złości. Goa’uld cofnął się zdezorientowany a Jack patrzył zdumiony, jak jej błyszczące od potu bicepsy napinają się, kiedy naprężyła łańcuchy. Ogniwa trzasnęły z chrobotem i puściły. Zeskoczyła z ławy i silnym ciosem obezwładniła goa’ulda a potem chwyciła jego błyskający „widelec” i wbiła go w jego pierś. Dwóch strażników wycelowało w nią swe włócznie. Pierwszemu z nich wykopała ją z rąk, potem ciosem dłonią zmiażdżyła mu krtań. Padł martwy. Drugi strażnik oberwał impuls energetyczny. Do sali wbiegło jeszcze dwóch. Pierwszego przewróciła i wypuścił broń, a drugi dostał wystrzałem z włóczni. Kiedy skierowała wylot broni w ostatniego, zawołał przerażony
- Nie strzelaj! Jestem Tok’ra!
Dyszała ciężko i myślała chwilę, czy mu zawierzyć, ale odbezpieczyła spust włóczni i oddaliła się od niego w stronę zamka otwierającego cele. Daniel był poruszony jej atakiem i kucał przy kratach z wyrazem zdumienia na twarzy. Kiedy kraty się rozsunęły podeszła do niego. W środku jeszcze wrzała krew, a mięśnie piekły, ale nie czuła tego. Jeszcze przemawiał instynkt zabójcy, choć w oczach Daniela topniał, jak lód. Oddychała z trudem ale podała mu dłoń i pociągnęła go do góry. Stanęli twarzą w twarz.
- Daniel ...
Objął ją silnie, poczuł zapach spalenizny ciała, zobaczył liczne rany. Canberra podała mokrą od potu rękę Jack’owi, przyciągnęła go do siebie i uściskała obydwu.
- Wierzyłem w ciebie, dzieciaku, ale to było .... – powiedział cicho Jack
- Chodźcie, musimy uciekać ...
O’Neill obejrzał jej spuchnięte oczy, twarz, miała siniaki i otarcia, ale była pełna sił. Skierował się w stronę leżącego To’ra.
- A ty, kim jesteś?
- To’ra. Jestem tajnym agentem. Powiadomiłem waszych, że jesteście w pułapce. Inni Tok’ra, jak Selmak, mieli zorganizować odsiecz, ponieważ jesteście od najbliższych wrót, jakieś 3 dni lotu – wstał z podłogi i spojrzał na Canberrę – Jestem pełen podziwu dla twej odwagi, nigdy nie widziałem tak walecznej kobiety ..
- Ziemskie z tego słyną – powiedziała
- Zaprowadzę was do myśliwców, którymi odlecimy. Tok’ra będą na nas czekać...
Wyszli szybko z więzienia i ruszyli korytarzem w stronę hangarów z pojazdami. Zza zakrętu wyłonili się niespodziewanie Jaffa, Tok’ra strzelił do nich parę razy aby opóźnić pościg i zatrzymać ich choć na trochę. Daniel pomógł Canberze dobiec do pojazdu. Otworzyli właz a Jack zasiadł za sterem, co wzbudziło lekkie zdziwienie Jacksona.
- umiesz to pilotować? – spytał
- przecież już to robiłem – odparł – poza tym, jestem chyba pilotem, prawda?
- Tak, rzeczywiście – przyznał i posadził Harriet na wolnym fotelu, obserwując jak ostrzeliwują ich i dobiegającego Tok’ra, który szybko wbiegł na pokład i zamknął właz. Z niepokojem powitał Jack’a za sterem.
- Spokojnie, on już to robił – zapewnił Daniel i wyciągnął opatrunki aby przemyć i zdezynfekować jej rany. Było jej wszystko jedno, co się teraz działo – Jak się nazywasz, Tok’ra?
- Jestem Kol’Thar, znałem dobrze Jolinar, stąd wiem dużo o jej nosicielce, Samancie Carter. Jej ojciec dużo o was opowiadał.
- Dziękujemy za pomoc – Daniel zdołał wreszcie wyrazić coś, co zdołał wymówić po tylu szokujących zdarzeniach.
- Sami daliście sobie doskonale radę. Pułkowniku O’Neill, może ja będę pilotował?
- Nie będę oponował – wstał chętnie z fotela – Chyba mamy towarzystwo.
- Pościg jest daleko, zaraz go zgubimy – zapewnił spokojnie Kol’Thar, zajął się nawigacją a po minucie byli w prędkości nadświetlnej.
- Jak tego dokonałaś? – Jack przykucnął przy niej
- W mojej krwi krążą nanosondy, to obca technologia z przyszłości. Regenerują tkankę nerwową i uszkodzone komórki. Odezwało się też oprogramowanie najemnej morderczyni. To wzbudziło we mnie niespożyte siły i pozwoliło zerwać łańcuchy.
- Nikomu z nas nie udałoby się tego dokonać – powiedział cicho Daniel
- Nie, ale macie mnie, swoją tajną broń – uśmiechnęła się słabo
- Myśleliśmy, że już po tobie – powiedział cicho Jack i wziął od Daniela zastrzyk wzmacniający, wpakował go w ramię Harriet a potem drugi, z lekiem uspokajającym – Prześpij się i odpocznij ...
* * *
C.D.N
#3
Napisano 08.12.2003 - |21:52|
- Aktywacja wrót! – zameldował oficer przy stanowisku kontrolnym wrót
- Przesłona! – dał rozkaz gen.Hammond
Metaliczne ramiona zwinęły się w środek, niczym przesłona aparatu fotograficznego. Tuż za nią falowały cienie jaskrawych świateł horyzontu zdarzeń. Po chwili otrzymali sygnał identyfikacyjny
- To IDC Tok’ra, sir – zameldował oficer
- Otwórzcie przesłonę.
Kiedy ramiona ukazały błyszczącą taflę energii, wyłoniła się z niej smukła osoba, wysoka, szczupła blondynka, jak zwykle osobliwie ubrana.
- Witam, generale Hammond – pozdrowiła schodząc po trapie w dół.
- Witam, panią. Jakie wieści?
- Wasi ludzie zdołali zbiec z więzienia. Nasz człowiek, na miejscu, udzielił im pomocy a teraz wiezie ich na miejsce spotkania.
- Całe szczęście – odetchnął z ulgą
- Też się cieszę, generale – jej głos brzmiał osobliwie, nisko i obco, cały czas symbiont brał górę nad rozmową. Po chwili, jednak, odezwała się nosicielka swoim delikatnym i kobiecym głosem – Możemy porozmawiać na osobności, generale?
- Proszę za mną – zaprosił ją na górę, do sali odpraw, czekali tam już Sam i Teal’c, również ciekawi wieści.
- Przyniesiono nam informację, że nasi ludzie są już w drodze – zapewnił ich generał
- Świetnie – uśmiechnęła się Samantha
- Nasz agent, Kol’Thar, pomógł im zbiec. Rozumiecie, że to oznacza jego dekonspirację i jest już spalony. Ponieważ, jednak, najbliższe wrota znajdują się 3 dni lotu od miejsca ich więzienia, musimy być cierpliwi. Z pomocą udał się również Selmak – Tok’ra spojrzała na Sam, która ucieszyła się na myśl spotkania ojca.
- Proszę przekazać rodakom, że jesteśmy bardzo wdzięczni za pomoc – oświadczył Hammond
- Ich los był mi również drogi, nie chciałabym aby wpadli w ręce goa’uld. Mogłoby to skończyć się również tym, że dostaliby symbionty. Wszystkie posiadane informacje, przejęte przez goa’uld, mogłyby stać się zagrożeniem dla naszych światów. Najwyższa Rada Tok’ra nie mogła do tego dopuścić.
- Jest to w zupełności zrozumiałe – przyznał Hammond
* * *
Lot prawie dobiegał końca. Jeszcze tylko kilka godzin dzieliło ich od upragnionego przeskoku do domu. Daniel siedział tuż obok śpiącej Harriet. Starał się ułożyć wydarzenia w całość. Zamyślił się nad jej potencjałem militarnym. Była prawdziwie niebezpiecznym narzędziem do zabijania, jeśli tylko ktoś by ją tak zaprogramował. Strach pomyśleć, jakie przyniosłoby to ze sobą skutki. Jak bardzo byłaby niebezpieczna, gdyby udało się wprowadzić w nią pasożyta.
Nie wiedząc kiedy przysnął zmęczony. Gdyby goa’uld nie był taki dumny i pewny siebie zastosowałby strategię zarażenia ich pasożytami, zamiast bawić się w tortury i demonstrację siły.
Canberra przebudziła się i od razu skrzywiła. Spuchnięta warga, oko, liczne ranki na ciele dały o sobie znać. Ale czuła się silna i na chodzie.
- Jak się masz? – spytał Jack, siedział kawałek dalej na jakimś ozdobnym występie. Widać, że statki goa’uldzkie nie przewidywały dużej ilości pasażerów.
- Dobrze – równie sennie odparła i pomacała usta, szczypała ją rozcięta warga – Chyba dochodzę do siebie, choć mięśnie zaczynają właśnie odczuwać przeciążenie.
- Nigdy bym nie podejrzewał cię o takie możliwości .... Musiałaś być dobrym oficerem. Tam, w przyszłości – dodał
- I pilotem. Mam kilka zasług i odznaczeń ... – spojrzała na niego pogodnie i oparła głowę o ścianę.
- Twoja odwaga jest ponad czasowa.
- Mówiąc dosłownie ...
- Nie zawahałabyś się oddać życie za drugą osobę – cicho wstał i usiadł obok niej aby nie obudzić Daniela.
- Tak, dosłownie tak jest – przyznała szeptem – Wiele razy byłam skłonna rzucić się na lecącą kulę. Mam uczucie, że ryzyko jest częścią mnie. Poza tym, kiedy się wkurzę, mogę być nieobliczalna, wzbiera we mnie wściekłość ... A to dodaje sił.
- Kiedy zaatakowałaś tych Jaffa, miałaś coś niesamowitego w ... oczach. Twoje spojrzenie emanowało czymś obcym, czymś nadnaturalnym, co było powodem twojej siły i potem zwycięstwa – powiedział wolno i ręką wskazał oczy – W tamtej chwili czułem, że zabiłabyś i mnie, gdybym niespodziewanie znalazł się za tobą. Nie wiem, czy chciałbym się o tym przekonać. ...
- Nie wiem, czy tak by było – odparła, patrzyła pytająco na niego, chciała aby dokończył swoją wypowiedź.
- A ja nie wiem, czy chcę znać taką Harriet. Pomimo wszystko, nadal cię lubię – wycelował w nią palcem – Czasem tylko boję się ciebie ...
- Ja boję się sama siebie – spuściła głowę
- Wydaje mi się, że gdybyś była zniewolona przez larwę, wąż mógłby zapanować nad tymi ośrodkami twojej osobowości, stałabyś się zabójczą bronią. I po twoim popisie zapragną tego goa’uld, którzy jeszcze będą mieli taką okazję.
- I jaki z tego wniosek? – spojrzała pytająco
- Myślę, że nie powinnaś brać udziału w podobnych misjach. To zbyt wielkie ryzyko.
Harriet milczała w skupieniu. Głowa pękała jej od bólu, urazy były coraz bardziej dotkliwe. Przysunęła się do niego i oparła głowę i jego ramię. Jack był tym nieco zaskoczony, choć zadowolony. Objął ją ramieniem po przyjacielsku.
- Dałaś z siebie wszystko, dzieciaku – powiedział cicho
- Jednym słowem, wystąpisz z wnioskiem by posadzić mnie za biurkiem?
- Pomyśl o tym.
- To tak, jakbyś kazał mi odejść do cywila. A tego sobie nie wyobrażam. Nie proś mnie o to...
- No dobrze, może nie poproszę cię o to, byś zrezygnowała. Przynajmniej ilość misji powinna być ograniczona. Może być?
- Pomyślimy nad tym – cicho odparła i zapadła w sen, nie zamierzała mu tego ułatwiać. O’Neill również zamknął oczy i popadł w głęboką zadumę. Jakże ogromne jest brzemię dowódcy, jakże wielka odpowiedzialność za życia innych. Ale nie oddałby ich życia w inne ręce. Rozumiał też rozterki jakie przeżywa Hammond, kiedy giną jego ludzie bez śladu. Chciałby czasami zrzucić cały ciężar odpowiedzialności , oddać trud podejmowania decyzji, od których zależy życie jego i ludzi z innych światów. Chciałby, ale dlatego jest dowódcą, aby rozstrzygać podobne dylematy.
Kol’Thar otworzył drzwi ładowni i stanął w nich wyprostowany, rozejrzał się po pomieszczeniu i odszukał w półmroku pasażerów. Dotknął ramienia O’Neilla i niskim głosem, brzmiącym obco, zameldował
- Jesteśmy na miejscu. Szykujcie się.
O’Neill przetarł oczy dłonią, były zaspane i chwilę dochodził do siebie.
- Daniel ...
Jackson spał twardo, trudno było mu się dziwić. Rzucił w niego drobną śrubką, zbłąkaną na podłodze. Chłopak poderwał się zaskoczony.
- Co jest?!
- Jesteśmy na miejscu – wyjaśnił i lekko potrząsnął ramieniem Harriet, ciągle wspartej na nim – Harry? Obudź się ...
Canberra nie odpowiadała, była nieprzytomna. Jack przyjrzał się jej dokładniej, klepnął ją lekko w policzek
- Harry, Harry, pobudka! Wstawaj!
Daniel założył okulary i podszedł bliżej. Kiedy O’Neill wstał z podłogi, Canberra opadła bezwładnie na posadzkę. Jack położył palce na jej tętnicy szyjnej, puls był słaby i ledwie wyczuwalny. Spojrzał na Daniela z zatroskaną miną.
- Źle z nią. Coś mi się zdaje, że dopiero teraz wychodzą jej obrażenia.
- Co się stało? – ponownie zajrzał Kol’Thar
- Mamy problem. Canberra straciła przytomność – wyjaśnił Daniel
- Weźcie ją, są już nasi ludzie. Do wrót zaniesiemy ją na noszach....
Jack i Daniel chwycili ją za ręce i podciągnęli, wynieśli ze statku gdzie na zewnątrz To’ra przygotowali prowizoryczne nosze. Kol’Thar wyciągnął silną dłoń ubraną w rękawicę i pożegnał się z dwójką Tauri.
- Uważajcie na siebie. Kolejnym razem może nie być żadnego Tok’ra do pomocy. Musicie podróżować ostrożniej, by nie narażać swojego i innych życia. – powiedział wolno i dobitnie
- Dziękujemy za pomoc – podał rękę O’Neill
- Kol’Thar ma rację – usłyszeli z tyłu głos ojca Samanthy, Jacob’a, oraz jego symbiont Selmak, nie wyrażał zbytniego optymizmu.
- Masz rację, wszyscy macie rację ale teraz musimy się pospieszyć, aby pomóc Harriet – uśmiechną się kątem ust Jack
- Harriet? – zdziwił się Selmak
- Jest z nami w tej misji – wyjaśnił Jack
- Rozumiem ...
Selmak wydał polecenie w języku Tok’ra, czterej jego ludzie wzięli nosze i ruszyli w stronę wrót.
- Daleko jest do wrót? – spytał Daniel niespokojnie rozglądając się, panowała noc a teren był zalesiony.
- Spokojnie, teren jest bezpieczny. Chodźmy - Selmak szybko ruszył za czwórką To’ra. O’Neill wzruszył ramionami i okazał na twarzy coś na kształt „Ale nam się dostanie, jak wrócimy”.
* * *
CDN
#4
Napisano 13.12.2003 - |23:53|
We wnętrzu bazy zawyły alarmy i skupiły uwagę wszystkich obecnych na wielkim kręgu w sali na dole.
- Aktywacja wrót!
- To sygnał Tok’ra – zameldował oficer operacyjny
- Nareszcie – westchnął Hammond z uczuciem ulgi. W świetlistym kręgu pojawiła się czwórka Tok’ra z noszami a tuż za nimi Selmak, Jack i Daniel. Byli zmęczeni i z ulgą spojrzeli na zebranych. Samantha z uśmiechem podeszła do swego ojca i objęła go zadowolona.
- Witaj, Sam ....
- Tato, dziękuję za pomoc.
- Generale? – Selmak, a zarazem i ojciec Sam Jacob, spojrzał na Hammonda – To było prawdziwe zagrożenie dla naszych światów. I kompletna nieodpowiedzialność – spojrzał na O’Neilla. Doktor Fraiser zbadała szybko Harriet i z niepokojem oznajmiła
- Jest bardzo źle. Musimy szybko doprowadzić ją do stanu, w którym da się z nią porozmawiać. Ma objawy przechodzenia w śpiączkę. – szybko odwróciła się i ruszyła za noszami, którymi sanitariusze wywozili pacjentkę z sali wrót.
- Co się stało? – spytał Hammond
- Canberra wiele przeszła – wyjaśnił Daniel
- Pułkowniku? – Hammond spojrzał pytająco na O’Neilla
- Ma pan paręnaście godzin, sir? – spytał Jack z grobowym wyrazem twarzy
- Musimy wyrazić swoje niezadowolenie z takiego postępowania – powiedział ponuro Jacob
- Tato! – Sam skarciła go wzrokiem – Ja też tam byłam i wiem, jak do tego doszło. Nie możesz winić za to pułkownika O’Neilla.
- George, masz chwilę zby porozmawiać ze mną? – spytał Jacob nie zważając na spojrzenia Sam i Daniela, dodając tajemniczo – Na osobności ...
Hammond obrzucił swoich ludzi zdziwionym spojrzeniem i wskazał drogę przyjacielowi
- Generale? – odezwał się O’Neill – Mogę zapewnić, że ...
- Potem z panem porozmawiam – odparł zdawkowo i wyszedł z pomieszczenia wrót. Sam spojrzała zdziwiona na O’Neilla i Daniela i nic nie rozumiała z tego zachowania
- Co tu się dzieje? – zapytała
- Ty nam powiedz – odparł pochmurny Jack
- Ale nam się dostanie – stwierdził Daniel i potarł nerwowo czoło
- Nigdy, a przynajmniej rzadko, widuję ojca w takim stanie – oznajmiła Sam – Tom musi być coś ważnego i pilnego ...
- Zanim Hammond przemieli nasze tyłki na karmę dla psów, sprawdźmy co z Canberrą – Jack z grobową miną wyszedł na korytarz.
W ambulatorium Canberra była już w szpitalnych ciuchach i podłączona do aparatury, kroplówek i pod tlenem.
- Pani doktor? – zwrócił się do Fraiser, która uwijała się przy pacjentce
- Tracimy ją – odparła – Jakimś nieznanym mi sposobem jej mózg przechodzi w stan śpiączki. Biorąc pod uwagę jego .... konstrukcję, nie wiem, czego się spodziewać. Co tam się stało?
- Była bardzo torturowana, bita, traktowana prądem – cicho wyjaśni Daniel i spuścił wzok
- Prądem? - zdziwiła się
- Jakimś ... widelcem, który raził żółtym promieniem – wyjaśnił O’Neill – Te promienie wypełniały ją od środka i wydostawały się oczami, ustami ...
- Jezu – wyszeptała – Teraz rozumiem – podeszła do monitora
- Co?
- Te ... prądy, jak je pan określił, musiały zakłócić pole energetyczne jej nanosond, całej tej technologii wszczepionej do mózgu.
- Jak? – zdziwił się Daniel
- Co się stanie z komputerem, kiedy porazi go prąd? – zadała pytanie Fraiser
- Spali się, zrobi się zwarcie – odpowiedziała Sam
- Właśnie. Postęp zniszczeń odbywa się kaskadowo. Jeśli program nie zrestartuje, Canberra straci całą osobowość.
- Była jak nakręcona – stwierdził O’Neill – Każdy inny dawno by nie żył. Jej skóra aż skwierczała, kiedy ją torturowano. A ona potrafiła zerwać łańcuchy, wyzwolić się, walczyła ze strażnikami, i do chwili zapadnięcia w sen, była jak nakręcany żołnierzyk. A teraz mówi pani, że będzie jak warzywo?
- To możliwe? – przeraził się Daniel
- Nie wiem. Wyładowania energii mogły bardzo uszkodzić mózg. Ale możliwe, że jej program ‘zrestartuje’ i uruchomi się samoczynnie. Musimy trzymać się tej nadziei.
- Nie będę ukrywał, że nasze pojawianie się na nowych, niezbadanych światach, nisie ze sobą istotne zagrożenia – przyznał Hammond – Ale zapewniam cię, że pułkownik O’Neill jest odpowiedzialnym dowódcą i ...
- Daj spokój! – Jacob wstał poddenerwowany i zrobił kilka niespokojnych kroków – Twoi ludzie narazili na szwank dobro misternie zbudowanego planu – powiedział głosem Jacob’a, Tok’ra byłby pewnie bardziej opanowany. – Teraz straciliśmy agenta i nie możemy monitorować bezpośrednio prac.
- Jakich prac?
Jacob usiadł na miejscu i już spokojniej zaczął wyjaśniać.
- Jesteśmy sojusznikami, ty pełnisz wysoką funkcję, więc Tok’ra doszli do wniosku, że można ujawnić wam przynajmniej część planów. Całkiem niedawno dowiedzieliśmy się, że że silny i wpływowy goa’uld, imieniem Silgur, prowadzi na planecie tajne badania i prace przy budowie groźnej broni. Jest ulepszona, ma szeroki zasięg i dużą siłę rażenia. Można nią niszczyć słońca, całe układy planetarne oraz tym samym wywoływać sztuczne czarne dziury. Wiedza na temat tej broni jest niezbędna, bo jeśli Silgur dokończy budowę broni oraz myśliwca mogącego ją przenosić, wtedy zapanowanie nad dowolnym światem będzie dziecinnie proste. Ale wasi ludzie, bezmyślnie i nieuważnie wtargnęli tam, wypłoszyli ich, sami dali się złapać i dobrze, że nie dostali pasożytów, bo w przeciwnym razie rasa ludzka zostałaby wymazana z historii!!
Hammond otworzył usta ze zdziwienia i nie miał argumentów na obronę
- Wybacz, George, ale wasze podróżowanie po galaktyce, z brakiem wiedzy o innych światach, staje się coraz bardziej niebezpieczne – umilkł Jacob
Generał trawił zarzuty i szukał najbardziej odpowiednich słów aby obłaskawić Selmaka
- Wiem, że wielokrotnie nadużywaliśmy waszej cierpliwości i wyrozumiale znosicie nasze potknięcia – zaczął dyplomatycznie – Ale pamiętajmy, że gdy Tok’ra byli z nami do końca szczerzy, to wielu błędów mogliśmy uniknąć. Nigdy nie informujecie nas na czas o zagrożeniach, a kiedy już musicie, to i tak w zdawkowy sposób.
- Nie wiem, co chcesz przez to wyrazić?
- Chcę powiedzieć, że nam nie ufacie – zdecydowanie oznajmił Hammond
- Jak mamy wam zaufać? – ponownie wstał obruszony – Każdy plan sknocicie, we wszystko się wtrącacie a są sytuacje wymagające dyskrecji!
- Wiem, że macie prawo gniewać się za to, ale jednocześnie jestem wdzięczny za pomoc. Bo faktem jest, że wielu nieszczęściom zapobiegliśmy.
- I o to chodzi – przyznał Jacob – Nie mogę ciągle przybywać na wasze wezwania pomocy, stale rzucać wszystko i pędzić z odsieczą! Któregoś razu mogę nie zdąrzyć, George. I co wtedy?
- Przepraszam jeszcze raz za zaistniałą sytuację. Mam nadzieję, że Rada Tok’ra zrozumie nasze intencje i nie będzie żywić urazy do nas.
- Czy lubisz swoich ludzi, George?
Hammond uważnie badał twarz przyjaciela i starał się wyczuć intencje tego pytania.
- Oczywiście. Co to za pytanie?
- Oddałbyś za nich życie i na swój sposób kochasz ich?
- Tak, można tak powiedzieć.
- Co byś czuł, gdyby Tok’ra sprowokowali sytuację, w której twoi ludzie zginęliby?
- Nie wiem, ja ...
- Przez działanie twoich ludzi jednemu Tok’ra udało się zbiec. A co z innymi? Pomyślałeś, że będą torturowani i mogą zginąć?
- Nie, nie pomyślałem o tym. Właśnie mi to uświadomiłeś – przyznał zmieszany
- George, ten plan upadł. Ja go opracowałem i to przeze mnie kilkoro Tok’ra zgodziło się podjąć tej misji. Ja nią dowodziłem – przybliżył się do Hammonda i oparł o blat stołu – Teraz oni zginą. Choć losy O’Neilla, Sam, Teal’ca i dr.Jacksona są mi bardzo bliskie, to straciłem dobrych ludzi, fachowców. Pomyśl o tym, kiedy kolejny raz wezwiecie mnie na pomoc, w trakcie jednej z wypraw, którą schrzanicie.
- Oficjalne stanowisko rządu już znasz – Hammond wstał i wyprężył się dowódczo – Możemy zaofiarować swoją pomoc w ujawnieniu broni Silgura, jeśli tylko Tok’ra chcą naszej pomocy. Od siebie dodam, że jest mi przykro z powodu twoich ludzi. Nie mogę tego odkręcić, ale jedynie przekazać wyrazy ubolewania.
Selmak przeszedł do głosu, kiedy generał skończył.
- Przekażę Wysokiej Radzie waszą propozycję współpracy. Tymczasem, odeślijcie nas do domu. Wkrótce się spotkamy.
Hammond skinął głową i zaprowadził go do sterowni wrót. Selmak wystukał współrzędne adresu i rozpoczęła się procedura wprowadzania symboli. Tok’ra zeszli na dół i czekali na otwarcie się wrót. Selmak pożegnał się z Hammondem.
- Życzę tej kobiecie powrotu do zdrowia. Goa’uld zapewne zainteresują się jej zdolnościami i będąchcieli ją opanować. Uważajcie na nią, wiele przeszła.
- Mamy taki zamiar.
Tok’ra zniknęli w kręgu równie tajemniczo jak zawsze.
* * *
O’Neill wszedł do salki ambulatorium po cichu. Zobaczył leżącą Harriet i zbliżył się do jej łóżka. Smutno obrzucił wzrokiem aparaty, czujniki, komputery, kroplówki. Twarz była blada, jakby nigdy dotąd. Spała. Snem raczej mocnym. Zagryzł wargi.
Pamięta te emocje, bezsilność, niemożność pomocy jej i ból na twarzy zwróconej do niego i Daniela. Czuł coś nieokreślonego, co towarzyszyło mu w innym przypadku, tylko raz w życiu, kiedy stracił syna. Teraz odkrywał to samo wrażenie ku jego wielkiemu zaskoczeniu.
- Deja vu, hę?
Przysiadł na jej łóżku i popatrzył na osłabioną osobę, która bezwładnie leżała. Kiedy dotknął jej dłoni była zimna, prawie lodowata. Lód ściął i jego. Tak niewiele się znali a ona oddałaby życie za niego i kolegów.
- Podobno ci, co leżą w śpiączce, słyszą to, co się do nich mówi. Mam nadzieję, że chociaż sobie posłuchasz o tym, co się dzieje ....
Szukał reakcji na jej twarzy. Ruchu gałek oczu świadczących o tym, że to prawda. Nic takiego nie nastąpiło.
- Widzisz, oberwało nam się od Jacoba. Podobno schrzaniliśmy mu jakąś robotę. Hammond nas objechał, ale nic nie mogliśmy zrobić. A ty, jakby było tego mało, leżysz bez ducha na szpitalnym wyrze ... – ponownie umilkł czekając na choćby drobny znak, który dałby mu nadzieję
- Musisz się obudzić, słyszysz? Wracaj do nas i bądź z nami! Odszukaj swą drogę powrotu, daj nam powody do radości! Daj szansę Danielowi, który chodzi jak struty. Wróć dla niego .... – mówił z przejęciem i czuł jak ogromny ból rozsadza go od środka, ponieważ jest jej dłużny wielką przysługę. Siedział tak przymknąwszy powieki, jakby chciał ogrzać dłoń trzymaną w we własnej ręce. Miarowa praca płuc i słyszalny oddech były jak hipnoza. Nic, nic się nie działo. Przysunął sobie krzesło i usiadł tuż przy łóżku, cały czas trzymając rękę najeżoną czujnikami.
- To nic, jakoś mi odpowiesz. Prędzej czy później ale będziesz mogła odpowiedzieć. – siedział tak zamyślony, gdzie w zakamarkach duszy czuł wyrzuty sumienia – Posiedzę sobie z tobą. Gdybyś miała ochotę pogadać, będę tuż obok ...
Dr.Fraiser weszła do salki i zatrzymała się zaskoczona. Nie wiedziała, czy wejść dalej, czy zostawić O’Neilla samego. Postanowiła podejść. Odczytała parametry, zapisała je na karcie i dotknęła czoła pacjentki. Było ciepłe, miała gorączkę.
- Pułkowniku? – O’Neill spojrzał na nią zamglonym wzrokiem – Dała jakiś znak?
- Nie – odparł
- Niech pan do niej mówi. Może słowo, albo wywołana reakcja emocjonalna, skłoni ją do wybudzenia i zwiększenia pracy mózgu. Ona walczy – spojrzała na jej twarz – Nie poddaje się. Ma temperaturę. Oby ta walka dała rezultaty.
- Czy nie znalazła pani jakichś obcych substancji w jej krwi?
- Nie. Nie ma też infekcji wirusowej, o dziwo – westchnęła zrezygnowana – Moja wiedza jest bezradna wobec tej technologii. Zostawię pana samego ...
Cichy stukot butów oddalał się coraz bardziej aż zanikł zupełnie. Jack wpatrywał się w jej twarz intensywnie. Palce drgnęły delikatnie, jakby coś chciała przekazać. Gałki oczne poruszyły się z boku na bok, coś obserwowały, coś jej się śniło. Wstał i pochylił się nad jej twarzą. Tak, coś się działo.
- No, dalej Harriet. Potrafisz! – odezwał się i władczym tonem dodał – Dasz radę, żołnierzu!
Drgnęła niespokojnie, w zasadzie niczego to nie zapowiadało ale dla O’Neilla znaczyło bardzo wiele. Miał pewność, że Harriet powraca do przytomności. Jej drgnienie powiek i delikatne kurcze czoła, jego marszczenie się, przywracało wiarę Jack’a w to, że zaraz przemówi do niego. Serce zabiło mu mocniej. Z ust Harriet wydobyło się głośne westchnięcie, prawie szept. Nie czekał dłużej. Wybiegł na korytarz i wyłuskał postać dr.Fraiser.
- Pani doktor! Proszę spojrzeć!
Wbiegła do pomieszczenia i przyjrzała się pacjentce. Wykazywała nadal zwiększoną aktywność gałek oczu i drgań palców. Odczytała dane z monitorów i otworzyła usta, szeroko ze zdumienia.
- Czy ona się budzi? – spytał O’Neill
- Na to wygląda – przyznała, ale nagle pacjentka znieruchomiała, wszystko ucichło, głośne odbicie jej tętna zwolniło, akcja serca spowolniła. Fraiser osłuchała ją uważnie, zdjęła słuchawki stetoskopu z uszu i powiedziała cicho – Ale to chyba fałszywy alarm ...
- Jak to?!
- Pułkowniku, to wygląda na jakiś koszmarny sen, dlatego jej ciało dygotało i miało skurcze. Patrząc na odczyty widzę, że jej mózg jest w głębokiej fazie REM. Koszmar mógł być straszny, chciała przed nim uciec. Wiele przeszła, może śnić tortury, koszmar przesłuchania ... Chciała tylko uciec przed nim ... Pański spokojny głos może ją uspokoić.
Położyła dłoń na jego ramieniu i wyszła zasmucona.
Samantha zapukała do drzwi pracowni Daniela i obrzuciła pracownię okiem naukowca. Panował rozgardiasz, bałagan na biurku a on sam coś czytał i przewracał kartki.
- Cześć ...
Wyrwał się z zajęcia i spojrzał na przybyszkę. Uśmiechnął się smutno i wrócił do tekstu
- Jak się trzymasz?
- Kiepsko, mam mentlik w głowie – odpowiedział patrząc na rzędy liter, prawie bezwiednie – Do niczego się nie nadaję. Muszę skupić myśli ale nie daję rady. Chyba nie mogę brać udziału w misjach, mogę popełnić jakiś błąd... Mogę być dla was zagrożeniem
- Przesadzasz.
- Nie, ja mówię serio. Pogadam z O’Neillem aby wyłączył mnie z większości misji ...
- Wykluczone – usłyszeli za plecami – Odmawiam ...
- Czemu? – Daniel wstał i spojrzał wymownie na pułkownika
- SG to jednostka polowa – wyjaśnił – Mamy misje do wykonania a ty jesteś nieodzownym członkiem drużyny – wytłumaczył Jack
- Złoże rezygnację. Nie jestem żołnierzem – poważnie skwitował Daniel
- Danielu ... – skrzywił się O’Neill – Proszę, nie zaczynajmy tej śpiewki od nowa ...
- to odsuń mnie od misji. Też chcę być przy Harriet, nie zabronisz mi tego, prawda? – zamrugał dumnie oczami
- jeśli odejdziesz będzie zamieszanie, będą pytania o ciebie i Canberrę, zacznie się smród wokół jej osoby. No i, jestem tego pewien, zaraz pojawi się mój idol Holcomb, zabierze ją do jakiegoś laboratorium albo swej tajnej bazy. Będą traktować ją jak „obcego”. Chcesz tego?
Chłopak stał skupiony i widać było, że zagryza zęby, bo w zasadzie Jack miał wiele racji. Kiedy SG1 zacznie się sypać, zaczną się pytania. Wtedy sytuacja wymknie się spod kontroli i wszyscy oberwą. Nie mógł się nie zgodzić z tą logiką Jack’a. Ale nadal stał uparty i nieugięty. Sam dyskretnie spojrzała na Daniela czekając na jego ruch.
- Dobra, odejście nie wchodzi w rachubę – odezwał się – Ale rozważ chociaż fakt, że chcę ograniczyć liczbę misji.
- Zgoda. Przemyślę to – zgodził się Jack wolno ale zawsze
- Dziękuję – Daniel usiadł za biurkiem i nerwowo obrócił długopis w dłoni.
- Jak się ma Harriet? – spytała Samantha, chcąc rozładować wytworzone między nimi napięcie
- Wyobraźcie sobie, że przez kilka minut wydawało się, iż zaraz wstanie. Biegały jej oczy, drgały palce, coś szeptała. Ale dr.Fraiser uświadomiła mnie, że to tylko reakcja na jakiś jej koszmar, który śniła – wyrecytował bawiąc się małą statuetką.
- Czy to dobrze wróży? – spytała Sam a Daniel wbił głodne oczy w Jack’a, pełne nadziei i wyczekiwania
- Ja mam wiarę, że to dobrze wróży. Dr.Fraiser jest bezradna i sama nie ma pewności, jak to będzie z Canberrą – wyjaśnił Jack wkładając ręce do kieszeni
- A ja wiem, że to przedśpiew do jej przebudzenia – stwierdził stanowczo Daniel – Chciałbym tego ... Z całego serca – dodał skrywając zakłopotanie na twarzy, ponownie zanurzając się w tekście.
- Zbyt wiele przeżyliście na raz – zauważyła Sam – Najpierw Planeta Dusz, wasze dziwne przeżycie i utrata kontaktu ze światem, potem te tortury i przemęczenie. Dla Harriet to za duży bagaż na kilka dni pod rząd.
- Dobra, jutro czeka nas wypad. Wyśpijcie się, szczególnie ty, Danielu. – nakazał Jack
- Nie jestem zmęczony. Jeszcze popracuję – burknął pod nosem
- To rozkaz – nalegał O’Neill
- O.K. już się zmywam – Daniel złożył książki i wstał od biurka. Wyszedł markotny i przygnębiony.
- Daniel zawsze był wrażliwy i reagował emocjonalnie. Nie miej mu tego za złe – starala się go wytłumaczyć
- Wiem – przytaknął, wyszedł z pokoju bez słowa więcej. Zniknie za drzwiami swojej samotni i wszystko będzie tak, jakby ta rozmowa nie istniała. Strawi swoje obawy, prześpi się z nimi, a rano będzie taki, jakby się nic nie stało ...
* * *
C.D.N
#5
Napisano 20.12.2003 - |23:27|
Nieodparta chęć powrotu do rzeczywistości była tak wielka, że w trakcie swego kolejnego koszmaru odnalazła drogę prowadzącą do nikąd. Z mglistego pomieszczenia przekroczyła próg i wtedy dojrzała ciemność tunelu z małym światełkiem na końcu. Jej prześladowcy gonili ją, nawet nie widziała ich twarzy, ale byli niedaleko. Pobiegła w stronę wyjścia. Tunel wydawał się coraz dłuższy, ciaśniejszy, jakby chciał ją przytłoczyć, ale zapała się w sobie, wzięła oddech i biegła z całych sił aby dogonić miraż. Zdawało się coraz bardziej przysuwać, prawie dotykało go już palcami.
Świetliste wejście, pełne ciepła, błogiego światła, dodające siły i energii. Weszła w nie z radością wznosząc twarz do słońca. Tak, to było dobre .... ale brakowało jej oddechu. Nie mogła zaczerpnąć powietrza. Całe świetliste pomieszczenie znikło i pojawiło się inne. Leżała, miała dookoła pełno monitorów i elektrod przyklejonych do skóry. W głowie zupełny mentlik i chyba chcą ją utemperować albo zniewolić. Zamglony wzrok pozwolił dociec, że ma nad sobą lampę szpitalną, i to ją poprowadziło do celu. Nikt nie wie o jej przebudzeniu? Chyba nie...
Obcy ją porwali, w uszach huczy komenda by uciekać. Ale najpierw... Najpierw trzeba unieszkodliwić wroga. Przed oczami przemykały jej liczy i wzory, jakieś objaśnienia. Odczepiła diody ze zdziwieniem odkrywając, że ma tylko ciuchy szpitalne na sobie. Rozejrzała się dookoła i znalazła metalową szafkę, w której wisiały wojskowe ubrania. Ubierając się nasłuchiwała, czy ktoś nie idzie. Ale nie, było cicho. Co to za miejsce? Podziemie? Ciemno tu, jak ....
Przeszła ostrożnie kawałek korytarza, dojrzała jakąś pracownię, jakby inżyniera. Zajrzała do środka i zapaliła lampę przy biurku. Podświadomy głos podpowiadał jej, że powinna coś zrobić. Rozejrzała się po pracowni, znalazła kilka elementów, z których da się zrobić ładunek wybuchowy o sporej sile. Ręce same zwinnie skleciły zapalnik i detonator. Podświadomość informowała ją, że cały ten kompleks może być zniszczony. Wsadziła prowizoryczną bombę do małej torby z materiału, pasek przewiesiła przez ramię skośnie aby nie spadał i aby miała wolne ręce. Kolejna ważna myśl: trzeba zrobić coś aby odwrócić uwagę. Przez głowę przebiegły jej kolejne obrazy. Wbiegła do pomieszczenia siłowni i chociaż nie widziała go na oczy, wiedziała które dźwignie ma przestawić. Całe zasilanie zostało odłączone poza awaryjnym. Zawyły alarmy.
Wsiadła do windy aby zmylić pościg. Wjechała na poziom wyżej i kryjąc się w cieniu doszła do zasilania wrót. Zrobi ł się rwetes. Jak i po co to robiła? Co ma być zniszczone? Co to jest?
Nieważne. Rozkaz, to rozkaz. Przymocowała ładunek do tablicy tak, aby nie był widoczny. Włączyła detonator. Na wyświetlaczu zamajaczyły liczby określające 20 minut. Wycofała się w cień. Grupa żołnierzy minęła ją biegiem i ustawiła się w sali, gdzie duży pierścień był przystosowany do uruchomienia i wejścia w niego. Wycofała się z siłowni sprytnie kryjąc się w cieniu i bladym, zielonym świetle jedynie zasilania awaryjnego. Wychodząc natknęła się na trzech żołnierzy ochrony, uzbrojonych w karabiny.
- Pułkowniku! Proszę się poddać! – zawołał dowódca grupy.
Uśmiechnęła się kątem ust. Uniosła dłonie i poddała się. Kiedy podeszli do niej aby ją obszukać, wymierzyła cios łokciem stojącemu z lewej, drugiemu – na wprost – wymierzyła kopniaka w krocze i dorzuciła cios w szczękę, trzeciemu dołożyła kolbą karabinu schwytanego w locie. Byli nieprzytomni, ale miała broń. Świetnie. Ruszyła w głąb korytarza. Chwilę po tym nadbiegła grupa 4 żołnierzy, którzy zastali leżących kolegów. Dowodzący sprawdził tętno napadniętych. Chwycił za przyciska radia i zameldował
- Mam trzech rannych, żyją ale chyba nie daliby rady pułk.Canberze. Zabrała im karabiny.
- Ma teraz MP5 – skwitował O’Neill
- Co się z nią dzieje? – spytał Hammond
- Nie możemy wykluczyć ingerencji w jej mózg i wprowadzenia jakiegoś programu – wyjaśniła Samantha
- Proszę o zgodę na jej przechwycenie – O’Neill zwrócił się do generała
- Udzielam zgody – przytaknął Hammond a Daniel obserwował to wszystko z silnym niepokojem
- Carter i Jackson, wy szukacie ładunku wybuchowego. Ja poszukam jej i postaram się ją przechytrzyć – Jak wydał szybkie polecenia
- Sir, musi pan uważać – ostrzegła Sam – Proszę ją traktować bardzo poważnie i myśleć o niej w kategoriach programu komputerowego. Jeśli chce ją pan przechytrzyć, to musi pan przechytrzyć program.
- Dziękuję za radę – grobowo oznajmił i wyszedł aby się uzbroić w latarkę i pistolet.
Ostrożnie wyszedł w ciemny korytarz i oświetlał każdy zaułek. Zastanawiał się, jak ją podejść i co powiedzieć, kiedy stanie z nią twarzą w twarz. Zza rogu usłyszał kroki i przylgnął do grodzi ścian aby schować się za niewielkim wyłomem betonu w ścianie. Wyszli żołnierze i oświetlili go karabinami wymierzonymi w niego
- Nie strzelać! – zawołał
- To pan, pułkowniku? – dowódca grupy zapytał drżącym głosem
- Tak, Willson!
- Przepraszam, sir. Widział pan kogoś?
- Nie, nikogo nie spotkałem – odparł skupiony O’Neill
- Możemy pana osłaniać – zaproponował Willson podchodząc
- Dam sobie radę. Patrolujcie teren dalej.
- Tak jest. Za mną! Ruszamy! – zebrał ludzi i po chwili było już cicho i spokojnie.
O’Neill zebrał siły i wolno ruszył dalej. Wytężył słuch i wzrok. Promień światła latarki wędrował leniwie po ścianach. Zbliżył się do windy i czuł narastające napięcie. Jakby ktoś smyrał go piórkiem po plecach, miał uczucie mrowienia pod skórą. Jego instynkt nigdy go nie zawodził. Stanął przy drzwiach magazynku i otworzył je energicznie, uprzednio przeciągając kartą w zamku. Oświetlił pomieszczenie ale nikogo nie dostrzegł, było puste. Stanął plecami do wnętrza i oświetlił dalszą część korytarza, aby móc ruszyć dalej. Pistolet trzymał coraz bardziej nerwowo, czuł jak pocą mu się dłonie. Palec nerwowo drżał na spuście.
Nie dostrzegł błysku pary oczu, które wyłoniły się za jego plecami. Instynkt żołdaka uprzedził go prawie o sekundę za późno. Kiedy obrócił się i chciał strzelić, dostał silny cios, który odepchnął jego dłoń w bok a pistolet padł na posadzkę i poturlał się pod regały magazynowe.
Dostał kolejny cios i skurczył się. Oświetlił twarz napastniczki i zobaczył obcą, sztuczną i nieobecną, z parą błyszczących oczu w ciemnościach. Nie było czasu na dyplomację, to była Canberra gotowa zabić, choćby błagał by tego nie robiła.
Całym ciałem rzucił się na nią i stracił równowagę, padając razem z nią między regały. Poprzewracały się a ich zawartość rozsypała. Latarka upadła i oświetliła ich twarze. Zacisnęła zęby i powieki aż do wąskich kresek. Wściekłość była jej siłą. Zastosowała kilka chwytów, którymi wykręciła mu rękę i znalazła się nad nim, przygniatając go do betonu. Za chwilę złamie mu rękę jeśli czegoś nie zrobi. O’Neill zebrał siły i odepchnął ją kopniakiem w brzuch. Odskoczyła i miał jedyną szansę ją osłabić. Zadał jej cios w twarz. Upadła i chwilowo straciła rezon. Jack dopadł do niej i chwycił ręce, chciał je wykręcić do tyłu ale sprytnie mu się wyślizgnęła. Impet pchnął go na stojącą beczkę. Przewróciła się a wraz z nią kolejnych kilka rzeczy. Znowu się zwarli, toczyli się przez chwilę po posadzce, ale wyraźnie już słabła. O’Neill złapał ją za gardło i poddusił. Zaczęła się krztusić i spazmatycznie wymachiwać rękami i nogami. Jack siedział na niej, nie miała siły zrucić go z siebie. Silnie chwyciła jego nadgarstki ale nie dawał za wygraną. Latarka oświetliła jej twarz. Zobaczył przerażenie, bojaźń, lęk i bezsilność. Ale pojawiło się też jeszcze coś, jakby zrozumienie i jakby rozpoznawała przeciwnika. Ucisk na gardle zelżał a ona zwolniła chwyt nadgarstków
- Puszczę cię, jak się uspokoisz – z naciskiem wydyszał, kiwnęła głową na zgodę. Wstał i schylił się po latarkę. Ale ona nie chciała przegrać.
Skoczyła mu na plecy i zacisnęła łokieć na jego gardle. Przerzucił ją przez ramię a kiedy runęła na beton, przygniótł jej szczękę kolanem. Nie miała szans.
- Uspokój się! – wrzasnął – Co miałaś zrobić?!
- Odwal się... – wysyczała przez zęby, z trudem pokonując ucisk
- Co zrobiłaś?! Co miałaś zrobić?! Jaki dostałaś rozkaz?!
- Zgadnij – zaśmiała się sarkastycznie
O’Neill czuł bolesny skurcz serca, mówiła jak zaprogramowany zabójca, albo cyborg. Musiał odrzucić sentymenty i wywołać w niej prawdziwe zawieszenie programu. Uderzył ją w twarz. Oblizała wargę, która zapiekła ale wciąż była ta sama sabotażystka.
- Mów! Nie pamiętasz, kim jesteś?! – zbliżył swoją twarz do jej, ostro oświetlając latarką, która ją raziła
- Jestem... Anabele – wydyszała, Jack był iście zdumiony i nie wiedział o co tu chodziło
- Kłamiesz! Mów, jakie było twoje zadanie?!
- Jestem Anabele! – krzyknęła – Puść mnie! Pożałujesz!
- Nie! Nie jesteś Anabele! – wrzasnął – Jesteś Harriet Canberra! Oficer Sił Powietrznych Stanów Zjednoczonych! Przypomnij sobie!
- Nie , nie jestem! – wystękała, bezsilnie chcąc się wyswobodzić.
- Jesteś Harriet Canberra!
- Nie ...
Chyba toczyła się w niej jakaś walka wewnętrzna. Jack obserwował, jak się zmienia, krzywi, coś się z nią działo. Może zaczynała już wracać właściwa pamięć?
Zwolnił uchwyt. Leżała bezradna i trzymała się za głowę, czuła silny ból, skręcała się przez niego. Wstała i z trudem, chwiejnie, zamachnęła się do ciosu ale straciła równowagę. Jack podtrzymał ją i spojrzał na załzawione oczy, przekrwione i błędne. Kiedy spojrzała na niego dostrzegł wyraz olśnienia i jakby zdumienia.
- Jack? – spytała cicho – Co się dzieje?
- Co zrobiłaś? – zapytał oświetlając jej twarz i patrząc wyczekująco
- Nie wiem - słaniała się na nogach i była zdezorientowana, rozejrzała się dookoła – Co ja tu robię?
- Co kazano ci zrobić? – pytał i klepnął ją w policzek – Skup się! Przypomnij sobie!
- Boli mnie głowa ... – wyszeptała i odchyliła ją do tyłu, powieki się zamykały
- Nie, nie mdlej mi tu teraz – potrząsnął nią i znowu poklepał po twarzy – Otwórz oczy, musisz sobie przypomnieć, co zrobiłaś. Słyszysz? Ocknij się...
Widać było, że walczyła ze słabością, chciała otrzeźwieć, i spojrzała zamglonym wzrokiem na niego.
- Jack, boli mnie głowa ...
- Wiem, że boli. Ale musisz mi powiedzieć, gdzie byłaś i co zrobiłaś. Potem pozwolę ci iść spać, dobrze? – trzymał jej twarz w dłoni i co chwila nią delikatnie potrząsał.
- Nie wiem, byłam w siłowni wrót.... Za tablicą jest ładunek naquadah.... Chyba.... – jęknęła półprzytomna
- Dobrze. Już dobrze – nacisnął przycisk radia – Tu pułkownik O’Neill! Znalazłem pułk. Canberrę w magazynie 36. Za tablicą, w siłowni wrót, jest bomba...
- Jack – wymamrotała półprzytomnie – To ty?
- Tak, to ja. Już dobrze – poklepał ją i przytrzymał mocniej.
- Pomóż mi – szepnęła załamanym głosem i jej ciałem wstrząsnęły dreszcze. Spazmatyczne drgawki, jak u dziecka, kiedy się boi. Stopniała jej odwaga, agresja, stała się małą, bezbronną dziewczynką. Płakała i to głośno.
- Dobrze, już po wszystkim – trzymał ją w ramionach i gładził po głowie, niczym ojciec uspokajający smutne dziecko – Pomogę ci...
Drzwi magazynu otworzyły się zamaszyście i wpadli do niego uzbrojeni żołnierze. Przecisnęli się w wąskim przejściu.
- Odłóżcie broń – dał im znak ręką – Wszystko dobrze. Już zagrożenie zażegnane.
- Pułkowniku, jest pan pewien? – zapytał Willson
- Tak, zostawcie nas samych...
- Tak jest – Willson wyszedł z ludźmi na korytarz. Jack siedział z nią na posadzce i podtrzymywał , jak dziewczynkę, która się przestraszyła obcych. Nie zważał na to, jak go widzą inni, że jej łzy zmoczyły mu rękaw. Rozumiał, że czasem trzeba się wypłakać. Teraz nie miało to najmniejszego znaczenia....
* * *
C.D.N.
Użytkownik Harriet Canberra edytował ten post 02.01.2004 - |13:30|
#6
Napisano 02.01.2004 - |13:32|
- Pani doktor? Jakie wieści? – zapytał dostrzegając zakłopotanie na jej twarzy.
- Miałam okazję zrobić dokładne badania i analizy pułkownik Canberry. Wnioski są zaskakujące. Dokładny rentgen wykazał liczne inplanty w jej ciele.
- Więcej inplantów? – zdziwił się O’Neill
- To jest dokumentacja, która zawiera szczegółowy opis i zdjęcia, gdzie się znajdują. Zastąpiły te części ciała, które nie były możliwe do zrekonstruowania. Poza znanym nam interfejsem, jeden zastąpił lewe ucho, drugi struny głosowe, część czaszki, inny wspomógł dłoń prawej ręki.
- Nie widać, aby miała coś sztucznego, choćby w dłoni – zauważył Daniel
- Metalowy endoszkielet – wyjaśniła – Niestety, nie znamy takiej technologii ani składu metali, z jakiego jest wytworzony. Pokrywa go żywa tkanka, jak nasze kości. Jest tylko wytrzymalszy o jakieś 50 razy.
- To dlatego zwaliła mnie jednym ciosem – wydedukował Jack
- Dokładnie – przyznała mu rację – Tak samo jest na głowie i z lewym stawem kolanowym. Zastąpiono też resztki komórek nerwowych. W raporcie jest dokładny opis.
- Jakie komórki nerwowe ma pani na myśli? – spytał Daniel zerkając na dokumentację
- Jak choćby gałki oczne – odparła
O’Neill w zamyśleniu czytał raport z ogromną chęcią zrozumienia medycznego bełkotu
- Co takiego? – zdumiał się Hammond
- Ma ....sztuczne oczy? – zapytał Teal’c
- Dla mnie to też niezwykłe – odparła zakłopotana Fraiser – Ale medyczni geniusze z przyszłości dokonali tego. One nie są sztuczne. Wyhodowano je z jej własnego DNA, niestety problemu z pigmentacją tęczówki nie rozwiązali. Major Carter ma też ciekawą propozycję, aby zapobiec wtórnej, nawracającej demencji. Ponieważ wiemy już, że w jej mózgu znajdują się drobne elementy, zastępujące brakujące komórki nerwowe, jest szansa przeprogramować je.
- Co chcecie przeprogramować? – zdziwił się O’Neill
- Odkryliśmy we krwi ogromne ilości nanosond, które dokonują napraw, uzupełniają ubytki komórkowe i rządzą gromadzeniem wiedzy.
- Nanonity?- przeraził się Daniel
- Nie, nanosondy – poprawiła go doktor – Nanonity są wszczepiane na stałe, a po czasie usuwane. Mają gromadzić wiedzę. Nanosondy krążą w ciele pułk.Canberry jak krwinki. Są ich miliony i zastępują pracę uszkodzonych komórek. To taki swoisty system obronno – odpornościowy.
- To dlatego tyle wytrzymała podczas tortur! – błyskotliwie zauważył O’Neill
- Zgadza się. Wiele nanosond uległo zwarciu, uszkodzone zostały po jej torturach wiązkami energii – kontynuowała Fraiser – Ale reszta nanosond, która przetrwała, poradziła sobie. Powiem krótko, to bardzo rozwinięta technologia i niebezpieczna, zupełnie nam nieznana. Jeden fałszywy ruch i możemy popełnić śmiertelny błąd. Są bardzo agresywne i inwazyjne, jak wirusy. Ich wykorzystanie mogę przedstawić jako czynnik pomocniczy, pomimo wszystko najlepszy nam ze znanych, wystarczy pobrać próbkę krwi, wyizolować nanosondy i zmodyfikować.
- Jak zmodyfikować? – zapytał Hammond
- Po wyizolowaniu nanosond, oraz odpowiedniemu przestrojeniu nadajnika, możemy je zaprogramować wedle uznania – wyjaśniła Sam – Prawdopodobnie, takie zmodyfikowane sondy dostała Harriet w obcej bazie. Zostały zaprogramowane na sabotaż w naszej bazie.
- Możemy zaprogramować sondy tak, aby nie przyjmowały obcych poleceń i nie dały dostępu w ich ingerencję, poza kodami z autoryzacją. Inne sondy przejmą tę funkcję od wprowadzonych i zmodyfikowanych przez nas.
- Niesamowite – skomentował O’Neill – To droga do stworzenia nadczłowieka oraz perfekcyjnego zabójcy.
- Dlatego, właśnie, ta technologia niesie ze sobą takie zagrożenie. Musi być ściśle kontrolowana. Wykorzystanie tej wiedzy może być bardzo groźne dla ludzkości w rękach nieodpowiedzialnych – przyznała Fraiser.
- Zamieni ludzi w zombie – skwitował O’Neill.
- Damy sobie radę, ale to musi być zachowane w tajemnicy – uprzedziła Fraiser – I jest to też do pana prośba, sir, aby nikomu pan tego nie ujawniał.
- Jeżeli dostanę rozkaz „wyjaśnić sytuację pułkownik Canberry”, co wtedy mam powiedzieć? Że nic się nie stało? Że nie było zamachu na bazę, w którym mogły zostać zniszczone wrota? Nie żądajcie ode mnie, bym milczał.
- Sir, z całym szacunkiem, kiedy oddamy Canberrę w ręce Holcomb’a, stanie się właśnie groźnym, nieobliczalnym, nakręcanym żołnierzykiem, bezmózgim zombie – sprzeciwił się O’Neill i rzucił raport na stół, Fraiser wydawała się zakłopotana.
- Nie możemy do tego dopuścić – zaprzeczył ostro Daniel
- Dr.Jackson, pańskie zdanie mało tu znaczy, jest pan pracownikiem cywilnym i nie należy pan do wyższych rangą oficerów, a to sprawa wojskowa – stanowczo zaprzeczył Hammond
- Sir... – O’Neill chciał coś powiedzieć ale generał go zgromił wzrokiem
- Pułkowniku, dość...
- Ale Daniel i pułk.O’Neill mają racje. Powinniśmy... – Samantha chciała jakoś załagodzić tworzący się spór.
- Majorze – zgasił ją generał – Powiedziałem już. Ta sprawa jest wyjaśniona a odprawa zakończona.
- Nie, nie jest zakończona – uniósł głos O’Neill, wszyscy zamarli w bezruchu i czekali na reakcję generała
- Słucham?
- Jak pan może traktować w ten sposób członka naszego zespołu? To obywatelka zasługująca na szacunek i naszą wyrozumiałość. Ma podzielić los obcych z Roswell, przepaść bez śladu i skończyć na jakimś łóżku w jałowym laboratorium?
- Zapomina się pan, pułkowniku – Hammond miał ściśnięte szczęki
- Nie – wydyszał przez ściśnięte gardło Jack – Ta dziewczyna stała nam się bliska. Ufamy jej i nie pozwolimy aby skończyła jako obiekt doświadczalny. – mówił z przejęciem – A co z uczuciami Daniela? Kiedyś powiedział mi, że chce odejść z programu, bo udział w nim staje się dla niego coraz bardziej bolesny. Czy to nic nie znaczy? Nie madlapana znaczenia?
Obaj mierzyli się groźnymi spojrzeniami ale determinacja, z jaką przemawiał Jack i bronił praw Canberry, była przejmująca i niecodzienna. Mina Hammonda nagle uwidoczniła jego kapitulację, bo wymowne spojrzenia reszty obecnych nie wyrażały poparcia dla generała.
- Ona została skrzywdzona – O’Neill kuł żelazo póki gorące – Umarła broniąc ideałów. Wskrzeszono ją, aby stała się zabójcą, potem rozdzielono od bliskich i znajomych. Los rzucił ją do innych czasów, przeniósł w przestrzeni i ma marnie skończyć wśród swoich rodaków?
- Co mam według pana zrobić? – spytał Hammond
- Sklecić zgrabną bajeczkę. Ale niech pan im nie mówi nic o Canberze – zakończył z naciskiem
Hammond wahał się dłuższy czas, walcząc z przekonaniami, procedurami koniecznymi do uruchomienia w takich przypadkach, oraz z uczuciami związanymi z przyjaźnią i zaufaniem do tych ludzi.
- Zgoda. Nie ujawnię danych o pułk.Canberrze. Doktor Fraiser?
- Tak? – patrzyła niecierpliwie na generała
- Razem z major Carter dokonacie modyfikacji nanosond. To moja decyzja i ja poniosę wszystkie konsekwencje. Pułkownik O’Neill i dr.Jackson do mojego gabinetu. Reszta może odejść.
O’Neill wyglądał tak, jakby chciał stoczyć bój z tygrysem. Daniel spojrzał na przyjaciela raczej zaniepokojony o to, że za chwilę obaj dostaną niezłą burę. Weszli do gabinetu generała i czekali cierpliwie, aż zacznie. Daniel zamknął za sobą drzwi i skrzyżował dłonie na piersiach. Spuścił wzrok i czekał na gromy, które miał nadzieję zaraz posieje Hammond. A generał usiadł za biurkiem zdecydowanie i milczał uparcie. Zaszczycił O’Neilla bardzo krytycznym spojrzeniem. A Jack stanął dumnie z rękami w kieszeni.
- Pułkowniku, pańskie wystąpienie uważam za karygodne – odezwał się dowódczo
- Sir, zgadzam się, że wybuchnąłem i nie zapanowałem nad sobą, ale ...
- Zachowanie było karygodne ale i uzasadnione – powiedział Hammond, brew Jack’a powędrowała ku górze – Ja, podobnie jak wy, panowie, darzę pułkownik wielkim szacunkiem, ale nie mogę bagatelizować protokołu operacyjnego ...
- Nie możemy pozwolić aby Harriet była obiektem eksperymentów i doświadczeń laboratoryjnych – przemówił Jack
- Czy jesteście zaangażowani uczuciowo, panowie? – generał spojrzał podejrzanie na obydwu
O’Neill spojrzał zakłopotany na Daniela, a Daniel szukał odpowiednich słów, aby wyrazić zdanie na ten temat, do tego starając się nie obnażać z uczuć i spraw osobistych.
- Tak, sir... – powiedzieli jednocześnie, Hammond nie bardzo rozumiał, co oni wyprawiali
- Może ja wyjaśnię ... – wymamrotał Jackson
- Nie, to ja wyjaśnię – zaoponował O’Neill
- Jack, to moja sprawa – zauważył Daniel z wyrzutem
- Danielu – przestrzegł go O’Neill, co znaczyło tyle samo, co „zamknij się”.
- Jack ...
- Daniel...
- Jack? – chłopak był już zbulwersowany ale O’Neill to ciągle jego dowódca i musiał się podporządkować
- Danielu ...- pogroził mu palcem, jak zwykle, kiedy chciał , aby Daniel wreszcie się zamknął, co zresztą uczynił posłusznie
- Co wy wyprawiacie? – generał tracił już wyrozumiałość – O co tu chodzi?!
- Ja wyjaśnię ... – odezwał się O’Neill – Jesteśmy... bardzo zżyci z pułk.Canberrą i ... zależy nam jej dobru – stwierdził dyplomatycznie
- Pułkowniku, jeżeli próbuje mi pan powiedzieć, że się pan zaangażował uczuciowo to chyba dobrze pan rozumie, że jest to wbrew regulaminowi, dotyczy on pana wyraźnie i ...
- Tak, pamiętam – skiną głową
- Ale nie dotyczy mnie – odezwał się Jackson
- Waśnie – przyznał Jack – Niech on to wyjaśni...
Hammond groźnie spojrzał na doktorka i czekał
- Nie jestem żołnierzem. Dlatego ta kwestia mnie nie obowiązuje. A sprawa ma się tak, że razem z pułkownik Canberrą wiążą nas silne uczucia. Prawie takie same, jak z moją byłą żoną Share, więc to dość poważne...
- Doktorze, jest pan świadom, kim ona jest? – spytał raczej z troski o niego
- Owszem. Pod tą całą technologią i wszczepami, kryje się wrażliwa i czuła kobieta, szukająca miłości i wsparcia. Jest bardzo zagubiona – wyjaśnił Daniel
- Właśnie, zyskała i moją sympatię – doda Jack – Jest mi bliska jak.... córka, prawie jak córka...
Hammond uniósł brwi nieco zaskoczony tym stwierdzeniem, ale zrozumiał, jak wielkie więzi łączą całą grupę i jak bardzo są złożone.
- Panowie, postanowiłem pomóc pułk.Canberze – już spokojniej dodał Hammond – Nie ujawnię dowództwu, kto był przyczyną tych zdarzeń. Sklecę jakąś ... „zgrabną bajeczkę” i nie wspomnę o udziale pułkownik. Niemniej, nadal problemem jest wasze zaangażowanie uczuciowe i mam nadzieję, że nie dacie się ponieść emocjom oraz, że rozwiążecie swoje prywatne problemy pomiędzy sobą...
- Dziękuję, sir – O’Neill wyraźnie odetchnął z ulgą
- Faktem jest, że wiele przeszliście i ta dziewczyna również. Daję wam kilka dni urlopu, abyście uporządkowali swoje sprawy, panowie. Baza nie zawali się bez SG1, na jakiś czas damy sobie radę – lekko się uśmiechnął
- Dziękujemy – razem skinęli głowami
- Możecie odmaszerować – machnął ręką na odchodne....
* * *
- Carter?! – zawołał Jack wchodząc do jej pacowni. Znowu nad czymś siedziała, jak zwykle. Każdą wolną chwilę przeznaczała na dłubaninę.
- Tak, sir?
- Mamy urlop, pamiętasz? – uśmiechną się i pochylił nad nią, bo siedziała skulona nad czymś przy stole
- Pamiętam – uśmiechnęła się
- Może pójdziemy gdzieś razem? Do baru? Na jakiś obiad?
- Chętnie, ale ... może innym razem? Mam okazję popracować nad czymś, ale jutro mogę się wyrwać i będę do pana dyspozycji – powiedziała to ale czuła, że kolejny raz sprawia zawód Jack’owi, a on zdobył się jedynie na wymuszony uśmiech, i kolejnego kaca związanego z koszem, będzie musiał leczyć sam
- Gdybyś zmieniła zdanie wiesz, gdzie mnie szukać – odszedł wolno
- Jasne ...
Zdawała sobie doskonale sprawę z uczuć, jakie kołatały O’Neillem, ale wolała trzymać go na dystans. Niewinne spotkanie, lunch, albo kawa, niczego złego jeszcze nie symbolizuje. Ale pułkownik zawsze chciał jej towarzystwa wtedy, kiedy miała czas wolny i chciała go poświęcić na różne eksperymenty i doświadczenia, na które zwykle nie miała czasu.
Znając O’Neilla już na tyle dobrze, była prawie pewna, że znajdzie sobie kogoś do towarzystwa i wyląduje albo w barze, albo w jakimś klubie, albo nad jeziorem aby łowić ryby ...Uśmiechnęła się do swoich myśli.
* * *
Była chyba 10:00 rano, kiedy Jack zajechał przed dom Jacksona i wszedł do budynku. Rano wpadł na pomysł, że pewnie Harriet i Daniel nie odmówią mu towarzystwa w jakimś miłym lokalu, przy piwie i dobrej muzyce. Sam zapomniała o bożym świcie, Harriet gdzieś przepadła a wartownicy powiedzieli mu, że dr.Jackson na pewno poszedł do domu.
Zadzwonił do drzwi doktorka. Trochę trwało zanim mu otworzył. Ujrzał potarganego, zaspanego Daniela, stojącego w spodenkach i tylko w nich, przecierającego zaspane oczy.
- Jack?
- Wstawaj, leniu! Dzień jest piękny i w sam raz na jakąś przygodę ze starym kumplem, nie uważasz?! – zawołał, wszedł bez pytania do środka i rozwalił się na fotelu. Miał rozbrajający uśmiech i rząd białych zębów wystawionych na pokaz.
- Jack? – nieprzytomnie zbierał myśli i stał skołowany
- Co jest, stary? Czytałeś jakieś szpargały do późna, że taki jesteś niewyspany?
- Nie ... W zasadzie ja .... – podrapał się w czoło zakłopotany i chwilę koncentrował – Napijesz się czegoś? Ja się ubiorę i ...
- Nie przeszkadzaj sobie – Jack zadarł nogi na blat stolika – Poczekam...
- Dobra ... – Daniel zakręcił się w kółko i zniknął w sypialni.
Dopiero teraz dostrzegł jakieś dodatkowe ciuchy na podłodze i przyjrzał się im. Nie były to rzeczy Daniela, bo jego leżały w równym nieładzie na podłodze. Jack ściągnął nogi w dół i przechylił się na fotelu w bok aby zajrzeć ukradkiem do sypialni. Dostrzegł jeszcze jakiś ruch poza samym Danielem przy szafie. Z pokoju wyłoniła się Harriet mile zaskoczona widokiem przyjaciela. Owinęła się cała ręcznikiem kąpielowym i miała lekko zmoczone włosy tuż przy szyi. Nieśmiało stanęła w drzwiach i uśmiechnęła się.
- Cześć – pozdrowiła go
- O, witam panią pułkownik – wstał zaskoczony i teraz rozumiał to długie wylegiwanie się w wyrku – Co za niespodzianka...
Schyliła się po swoje rzeczy leżące na podłodze i krześle, i nieco wstydliwie wzięła je pod pachę.
- Gdzie chcesz wyjść? – spytał Daniel wciągając bluzę
- Widzę, że wam przeszkodziłem – nieco zazdrośnie odparł
- Nie, dlaczego? – szybko odparła Harriet – Nie mieliśmy konkretnych planów na dziś ...
- Może do „O’Malley’a”? – zapytał Daniel
- Brzmi dobrze – przyznała uśmiechając się do obydwu – Ale pozwólcie, że się ubiorę ... – puściła oczko do Jack’a i zniknęła za drzwiami. Jackson założył okulary i zabrał portfel z kluczami
- Widzę, że nie tracisz czasu – zagadnął z lekkim wyrzutem
- Wiesz? Myśleliśmy o tym już od dawna. Kiedy opuściliśmy bazę zapomnieliśmy się i ... tak jakoś wyszło – wyjaśnił, obojętnie pakując do kieszeni klucze i parę drobiazgów
- Nie tłumacz się, jesteście dorośli i macie do tego prawo – odparł Jack – Właściwie, powinienem najpierw zadzwonić ...
- Właściwie tak – przyznał Daniel – Ale nie obraziłeś się, mam nadzieję? Pewnie teraz ci głupio? Mnie jest...
- Daj spokój – odwrócił się do drzwi i z nerwowym uśmiechem zameldował – poczekam na was na dole ...
- O.K., zaraz będziemy ... – patrzył na plecy przyjaciela w kurtce skórzanej, znikające w mroku korytarza. Miał wrażenie, że O’Neill czuje do niego jakiś żal, że oboje tak szybko posunęli się dalej, tymczasem on nie może nawet wyciągnąć Samanthy na piwo.
Harriet wyszła ubrana, zaczesała gładko włosy i założyła swoje słoneczne okulary. Patrzyła na Daniela wyczekująco.
- Myślę, że on się wkurzył. Chyba zraniliśmy jego uczucia i teraz czuję wyrzuty sumienia – odparł Jackson z markotną miną
- Też tak myślę – pocałowała go, czuła w jego oddechu jeszcze ciepło z nocy, ciała pachniały jeszcze pościelą. – Chętnie nigdzie bym nie szła .. ale zróbmy m przyjemność. Starajmy się też nie okazywać swoich uczuć zbyt publicznie.
- Zgoda – przytaknął oblizując pomadkę z ust, które go wycałowały – Chodźmy na dół...
* * *
W barze było przyjemnie. Grała muzyka, lekka i wpadająca w ucho. Panował lekki półmrok, jarzyły się reklamy piwa i paru drinków. W końcu sali dwa stoły bilardowe nie były zbytnio oblegane, ale gości też niezbyt wielu. Jack starał się trzymać fason i z dumą posadził Harriet za stolikiem. Daniel usiadł na wprost nich i raczej nie przejmował się żadnymi spojrzeniami i szeptami, jakie można było dostrzec u ludzi z obsługi.
- Miło tu – zaobserwowała ale zaraz szybko się zdziwiła, kiedy kelner podszedł do ich stolika z bardzo niezadowoloną miną.
- Czego tu chcecie? Mówiłem, że nie chcę was tu widzieć ...
- Chcemy zamówić. Dasz nam kartę menu? – spytał Daniel a Harriet uważnie obserwowała scenkę.
- Chcemy tylko coś zjeść ,,, - zapewnił O’Neill
- Dobra, ale widzę was tu ostatni raz – zniknął za ladą z martwym spojrzeniem
- O co chodzi? – spytała Harriet
- Ostatnim, razem, kiedy ostatnio tu byliśmy, zrobiliśmy małą zadymę i ... lokal przeszedł mały remont – wyjaśnił Daniel
- Padliśmy ofiarą pewnego eksperymentu. Zabrakło nam rozwagi w ocenie sytuacji – dodał O’Neill i z uśmiechem wziął menu od kelnerki, po czym wręczył je zaskoczonej Harriet
- Fikaliście? – spytała rozbawiona
- Coś tak jakby. Może nie powinniśmy tu przychodzić? – zastanowił się Jackson
- Nie łam się – Jack zrobił taką swoją charakterystyczną, rozbrajającą minę – Nikt nie będzie bruździł lotnictwu...
Harriet podała swoje zamówienie kelnerce, po czym obaj zamówili swoje napoje i kanapki. Dla Daniela i Canberry kanapki były pierwszym posiłkiem tego dnia. Kiedy napili się piwa. Canberra odezwała się pierwsza, aby wybadać sytuację.
- To jakie plany na dziś? Jack, chciałbyś robić? Ja chętnie zwiedziłabym okolicę. Brakuje mi kontaktów z naturą ...
- Jak chcesz, możemy znaleźć się na planecie pełnej słońca i egzotyki, oceanów i morskiej bryzy – zauważył Jack i wygodnie rozparł się w fotelu.
- Jack, chyba nie powinniśmy mówić o tym głośno i publicznie – zauważył Daniel rozglądając się na boki
- Żartujesz sobie? – Harriet spytała Jack’a
- Nie, mówię serio. Mnie nie ciągną gorące plaże i skwar. Wolę iść na ryby, nad jakieś jezioro. Tak mi się najlepiej odpoczywa – skwitował
- Dobry pomysł – podłapała – A co ty na to, Danielu?
- Ryby....Komary....Wilgoć...Zero połowu....Nuda....Cisza i upierdliwy Jack.... – zamyślił się chwilę – Miałbym sobie odpuścić taką okazję? Nigdy....
- Chcecie jechać? – zdziwił się O’Neill
- Tak, chcemy jechać z tobą na ryby, czy to takie dziwne? – spytała – tęskno mi za spokojnym, cichym zakątkiem. Tyle się działo ostatnio...
- Ja też mam dosyć na jakiś czas. Czuję, że jeszcze trochę i ponownie załamię się nerwowo – potwierdził Daniel
- Muszę wyrazić, że jestem wzruszony i bardzo się cieszę, iż razem spędzimy czas...
- Wiem, Jack. – Harriet dotknęła dłoni Jack’a i poczuła, jak on mocno ściska jej palce okazując sympatię – Fajnie jest przebywać z wami, ,jesteście mi bliskimi osobami i ważnymi. Szkoda, że nie ma z nami Samanthy.
- Dzięki, Harry – odezwał się cicho Jack – Mnie też brakuje Carter przy tym stoliku, ale miała coś do zrobienia i dołączy do nas, jak będzie wolniejsza. O ile będzie ...
Daniel uśmiechnął się przyjacielsko.
- Muszę wam się do czegoś przyznać – powiedziała skupiona i zapatrzona w słoneczne blaski szkła złocistego piwa – Wtedy, kiedy leżałam na tym kamiennym stole, podczas tortur, czułam coś bardzo dziwnego.
Daniel zamarł w bezruchu i zerknął na skupioną i uważną twarz O’Neilla, czekali w napięciu na jej wyznanie a jednocześnie czuli bolesny skurcz na samą myśl tego wspomnienia.
- Byłam tam sama. Ale po raz pierwszy czułam wasze emocje. Zrozumiałam, że cierpicie razem ze mną. Bardzo się bałam. Do tej pory byłam zawsze sama, w izolacji, w oddaleniu od bliskich osób. Czułam fizyczną wściekłość, że kiedy wreszcie są życzliwi obok mnie ludzie, los rzucił mnie na ten stół, związał mnie łańcuchami i chce, bym umarła. Widziałam anioła śmierci...
Jack nie umiał wyrazić tego, co się z nim działo po wysłuchaniu tego, jak i wtedy, kiedy to przeżywali. Tym bardziej trudno mu było coś powiedzieć, kiedy siedzieli bezpieczni, a do uszu sączyła się przyjemna melodia.
- Anioła .... śmierci? – spytał Daniel – przez pewien moment dostrzegłem, że twoje oczy ‘mówią’, iż żegnasz się ze mną.
- Dostrzegłeś to? – przytaknęła – tak myślałam ... Czułam się z tobą związana ... Ale poczułam ogromną wściekłość, że was zawodzę, zostawiam. Nie, nie mogłam do tego dopuścić. Postanowiłam walczyć. I wtedy ta osoba, która stała tuż obok mnie, powiedziała mi, że wasze życie jest w moich rękach. Muszę zdecydować ... Wybór jest prosty, pomyślałam. Jak można się zastanawiać? Jedno życie za cenę czterech innych, albo i cenę miliardów istnień? Nie trudno wybrać ...
- Masz u mnie dożywotni dług wdzięczności – powiedział cicho O’Neill, starał się skrywać swoje wzruszenie
- Musicie wiedzieć, że zrobiłabym to jeszcze raz. Osłoniłabym was przed lecącą kulą ponownie.
- Rzadko spotyka się taką przyjaźń.- wyszeptał Daniel
- Cóż, chyba mam bohaterstwo w genach... Pamiętajcie, zawsze możecie na mnie polegać.
- A co z tym aniołem śmierci? Odpłynął zawiedziony? – spytał Jack
- Widziałam go jeszcze kilka razy. Gawędzimy sobie o życiu. Ale pewnie, któregoś dnia, przyjdzie służbowo i oficjalnie – uśmiechnęła się smutno – Ujawnił mi, kiedy to się stanie. I będzie to całkiem niedługo. Właśnie to chciałam wam powiedzieć.
- Przestań opowiadać głupoty – zgromił ją Jack – Jak można ufać swoim halucynacjom?
- To prawda. Nie powiem, że znam datę ale powiedział mi, w jakich to będzie okolicznościach...
- Harry, przestań, proszę – Daniel stał się nerwowy i zakłopotany – Nie chcę o tym słyszeć.
- Chyba mamy kłopot – skwitował O’Neill – Faktycznie jesteśmy przepracowani i musimy oderwać się od tego wszystkiego
- Jutro wyjeżdżamy – zgodził się Daniel – Musimy zapomnieć o kłopotach.
- To nie zmieni faktu, że ten dzień nadejdzie... – zauważyła i spoglądała na obu
Jack nerwowo obracał szklankę z piwem i zerkał na zaniepokojonego Daniela, który chyba bliski był załamania nerwowego
- Harriet, jedziemy na ryby i zapomnimy o tym, O.K.? – zapytał Jack
- Dobrze, nie będę ciągnąć tematu – zgodziła się i spojrzała na Daniela tak, jak wtedy w więzieniu, żegnała się wzrokiem i miała wymalowane cierpienie na twarzy. Bardzo go kochała.
Daniel kiwnął głową, że nic z tego, nie pozwoli na taki obrót rzeczy. Nie zgadza się na jej odejście. Chyba było to ultimatum z jego strony. Ale ona żyła z tym przeświadczeniem już od dłuższego czasu. Jakimś nieznanym jej receptorem wyczuwała zbliżające się zagrożenie.
* * *
C.D.N.
Użytkownik Harriet Canberra edytował ten post 02.01.2004 - |13:35|
#7
Napisano 07.01.2004 - |22:09|
Dr.Fraiser zapisała wyniki odczytów medycznych a Samantha sprawdzała motoryczność nanosond. Uśmiechała się przyjaźnie.
- Wygląda na to, że wszystko jest w porządku – odparła dr.Fraiser
- Rzeczywiście, dobrze się czuję i nie zauważyłam większych zmian od czasu modyfikacji – przyznała Harriet i wstała z leżanki. Zwisające druty czujników nieco jej przeszkadzały.
- Nanosondy też wydają się w porządku – dodała Sam
- Podam ci profilaktycznie antybiotyk – Fraiser przemyła miejsce zgięcia ręki tamponem – Dla pewności, przed byle jaką infekcją.
- To chyba zbyteczne – stwierdziła Canberra – Nanosondy dobrze sobie radzą z infekcjami.
- Już raz zawiodły a ja chcę mieć pewność, że kiedy znów porazi je prąd, albo wystrzał energii, wtedy nie umrzesz od kataru...
- Słusznie, rozsądne zabezpieczenie – przytaknęła Harry a Sam uniosła brwi bezradna wobec zaleceń i dogłębnej wiedzy nanotechnologii.
- Możecie teraz wyjeżdżać na wakacje – oświadczya robiąc wkłucie i odkładając strzykawkę po zrobieniu zastrzyku.
Harry wyszła z izby medycznej i docisnęła lepiej plasterek na skórze, dostrzegła Sam więc zaczekała na nią.
- Jak się mają sprawy? – spytała Canberrę
- Z Danielem? – spytała niepewna sensu pytania
- Chyba dużo czasu spędzacie razem? – uśmiechnęła się
- Tak – odpowiedziała tajemniczo
- Daj spokój, opowiedz coś ciekawego – nalegała
- A może o tym, jak O’Neill nakrył nas nago w wyrku? – zaproponowała zawadiacko
- Ha, doprawdy tak było? – poczuła się zmieszana a zarazem rozbawiona – Wyobrażam sobie minę pułkownika.
- O, nie, Sam – Harriet objęła ją ramieniem po kumpelsku i wolno ruszyły dalej – Nie wyobrażasz sobie jego miny, bo w życiu takiej nie zrobił. No i, nie wyobrażasz sobie miny mojej i Daniela. Chciałabyś to widzieć, jak wychodzę tylko w ręczniku, zbieram ciuchy z podłogi i staram się wykrzesać parę rozsądnych słów.
- Masz rację. Wiele bym dała za taki widok – uśmiechnęła się ale niezbyt naturalnie, jakby wymuszenie. Wspomnienie O’Neilla w tej historii było dla niej bolesne, jakieś ciężko strawne.
- Sam, mogę cię o coś zapytać, ale o coś osobistego?
- Jasne – przyznała ale chyba domyślała się sensu tego pytania.
- Wiele razy miałaś okazję wyrwać się z bazy, rozerwać, iść gdzieś, ale zamiast tego ślęczysz nad czymś, coś konstruujesz, rozważasz nad dziwnymi teoriami i twierdzeniami... Dlaczego?
- Bardzo lubię dociekać. Kocham to, co robię i w wolnych chwilach zajmuję się wynalazkami, ulepszeniami ...
- Zauważyłaś, że Jack na tym cierpi?
Sam zatrzymała się gwałtownie i zmieszała.
- Wiesz, że to nie ma sensu. Chcę go trzymać na dystans, bo kiedy on, albo ja, posuniemy się za daleko...
- Zależy ci na nim?
- Chyba tak...- uśmiechnęła się zakłopotana – Ale to nieważne, nie ma sensu. I tak wbrew regulaminowi. Jack jest moim dowódcą.
- Owszem, ale ... on cię bardzo lubi. Czasem chce spędzić trochę czasu z ulubioną podkomendną – wyjaśniła – To nic złego, że usiądziecie sobie przy kawie albo piwie, i porozmawiacie o sobie, bliżej się poznacie ...
Sam uważnie patrzyła na Canberrę i starała się rozważyć te argumenty.
- No tak, chyba masz rację ...
- On czeka na okazję – uświadomiła ją Harriet – Kolejnym razem ,postaraj się wyjść naprzeciw jego propozycji a sprawisz mu ogromną przyjemność.
- A jeśli się zapomnę i o rangach również? Boję się tej Sam, wewnątrz mnie.
- A mogłabyś?- spytała Harriet tajemniczo – Uważasz, że mogłoby tak być?
- Myślę, że wszystko mogłoby się zdarzyć ... Póki co, silne przeświadczenie, że jest on moim dowódcą, pozwala mi utrzymać emocje w ryzach.
- A więc ... kochasz go? – wysnuła wniosek Harriet z radością na twarzy i jakby ulgą.
- Chyba tak – szybko odparła – Ale co z tego, skoro on lubi ciebie? – ruszyła przed siebie korytarzem i weszła do windy, Harriet tuż za nią z autentycznym zdziwieniem w oczach. Sam nacisnęła guzik i starała się zachować równowagę emocjonalną ale dla Canberry było to prawdziwe wyzwanie.
- Dlatego go unikasz i nie chcesz nigdzie iść z nim? Bo uważasz, że mnie lubi bardziej? – spytała i spojrzała natrętnie na twarz Samanthy, ta jednak unikała konfrontacji wzrokowej
- Sam? – nie odpowiadała, chyba nawet żałowała, że zdradziła się z tą myślą. Harriet nacisnęła guzik hamulca windy i zatrzymały się gdzieś między piętrami.
- Odpowiedz mi, Sam...
- Tak. Widzę, jak na ciebie patrzy i jak się angażuje w każdą misję z tobą – w jej głosie zabrzmiał zarzut – Ale powtarzam, to mi nawet na rękę. Wolę unikać jego propozycji, niż walczyć między uczuciami a przyjaźniami.
- O’Neill jest tylko kumplem. A jego... zainteresowanie mną to czysta troska, jak o rekruta i jego dobro, nic więcej – wyjaśniła – On ciągle myśli o tobie, Sam. Ale skoro odrzucasz jego towarzystwo, czuje się samotny. Szuka innych, którzy z nim posiedzą przy piwie, powariują, poszaleją. Chyba nie masz mu tego za złe?
- To po co do was pojechał? Nakrył w łóżku? – spytała lekko poddenerwowana - Bo ;ubi podglądać ludzi w ręcznikach?
- Przecież najpierw poszedł do ciebie – zauważyła Harriet – Kiedy mu odmówiłaś, przyszedł po nas i wyciągnął na piwo z pościeli... Razem poszliśmy sobie. Daj mu szansę a zobaczysz, jak na ciebie patrzy .. .
Harriet była pewna, że udało jej się przekonać zasadniczą dotychczas Samanthę. Była podzielona, przekonana i wątpiąca. Harriet objęła ją przyjacielsko i uścisnęła, i choć dla Sam było to dość nietypowe, spodobało jej się takie podejście siostrzane do sprawy.
- Dziękuję, Harry. Jesteś dobrą przyjaciółką.
- W walce to bardzo ważne. Zawsze liczy się jedno: zaufanie i braterstwo wśród braci i sióstr w broni. Zaufaj mi a będziemy szły razem, ramię w ramię, niczym siostry w mieczu. Jesteś silna i wiem, że potrafisz zdecydowanie się zachować – przytrzymała ją za ramiona – No i, weź się za O’Neilla... Jeszcze mi podziękujesz...
Wzięła głęboki wdech i skinęła głową. Harriet nacisnęła guzik piętra i winda ruszyła. Kiedy drzwi się rozsunęły, Canberra ponownie objęła Sam ramieniem i wyszły uśmiechnięte na korytarz. W przejściu minął je młody sierżant Walles. Harriet obejrzała się za nim i powiedziała zalotnie.
- Świetna dupcia, skarbie! Nie masz się co wstydzić!
Walles’a oblał bordowy rumieniec i zakłopotany zniknął w windzie. Sam parsknęła rozbawiona i szturchnęła niesforną przyjaciółkę.
&&&&&&&&&&&&&&&&&&&&&&&&&&&&&&&&&&&&&&&&&&&&&&&&&&&&&&&&&&&&&
las był cichy i gęsty. Samotny domek był dosłownie o kilka kroków od jeziora. Drewniane molo sięgało 10m od brzegu i kawałek piaszczystej plaży wydawał się idealny do wypoczynku. O’Neill uzbrojony w sprzęt do łowienia z satysfakcją wciągnął pachnące żywicą powietrze.
- O, tak... – wymamrotał
Reszta przyjaciół wysiadła z samochodu, ubrani w ciuchy stosowne na tę okoliczność i ze sprzętem wędkarskim.
- To będzie przygoda – rozejrzała się dookoła Harriet, ale najlepsze było to, że razem z nimi przyjechał Teal’c oraz Samantha dała się wreszcie namówić na wypad, ostatni wysiadł Daniel. Rozprostował kości. Dziewczyny pobiegły do domku. Był częściowo murowany a częściowo drewniany, miał piętro oraz taras. Było 8 pokoi i kilka łazienek, duża kuchnia i jeden salon z telewizorem, szkalnym stolikiem i barkiem pełnym trunków, wygodnymi dwiema kanapami, regałem z książkami, trofeami upolowanej dziczyzny na ścianach.
- Świetna chata – pochwaliła Harriet – Skąd ją wynalazłeś?
- To domek mojego znajomego – wyjaśnił Jack i rozwalił się na kanapie.
- Znajomy ma gust – pochwaliła tym razem Sam
- Jest przyjemny – dodał Teal’c z uwagą patrząc na łeb łosia zawieszony tuż nad kominkiem.
- Nawet nie wyobrażacie sobie tego, jak wiele znaczy dla mnie to, że spotkaliśmy się wszyscy razem na urlopie – przemówił pompatycznie O’Neill – Jesteście moimi przyjaciółmi i to będzie najlepszy weekend jaki spędziłem.
- Trzeba powiedzieć jasno, że to zasługa Harriet – zauważyła Sam
- Nie przesadzaj – odparła skromnie Harriet
- Nie, nie bądź taka skromna – przyznał Daniel – Gdyby nie twoja siła przekonywania Jack siedziałby teraz sam z wędką.
- Dziękuję – Jack skinął w jego stronę
- A tak – kontynuował Daniel – Ja jestem tu bez sterty szpargałów do tłumaczenia, Teal’c nie poleruje swojej broni ani nie siedzi samotnie w swojej kwaterze – w tym miejscu Teal’c skłonił głowę – Sam nie dłubie w kolejnym generatorze albo próbkach naquadah ...
- ... chyba po raz pierwszy od wielu lat – przyznała
- ... a Harriet ... – tutaj Daniel spojrzał zakłopotany i zmarszczył czoło – Właściwie nie wiem, co lubisz robić w wolnych chwilach.
- Właśnie o to chodzi – odezwał się Jack – Tak naprawdę nie znamy się na tyle dobrze. To jest właśnie taka okazja. O.K., rozparcelujcie się, kto pierwszy ten lepszy.
Harriet pognała po schodach na górę, Teal’c zniknął gdzieś na dole. Samantha i Jack zostali sami w salonie, uśmiechnęła się i stanęła z rękami w kieszeniach letnich spodni, nie umiała wykrztusić z siebie nic sensownego.
- Cieszę się, że tu jesteś – powiedział
- Ja też, pułkowniku – cicho przyznała
- Proszę – skrzywił się zmartwiony – Mów mi po imieniu, nie jesteśmy w bazie. Zauważyłaś?
- Postaram się pamiętać. Więc, co robimy? – uniosła ramiona i skuliła się w sobie, jakby opanował ją chłód ale było to tylko zakłopotanie.
Jack uważnie ją obserwował. Miał tyle szalonych pomysłów, że nie wiedział od czego zacząć.
Harriet rzuciła plecak na łóżko. Pokoik na piętrze był przytulny, miał okno na zalesioną część, niewielki balkon z tarasem. Otworzyła je i wiatr napędzi do środka leśne, żywiczne powietrze, targnął firankami i zasłonami, kiedy wszedł do środka daniel. Uśmiechnął się, kiedy zobaczył ją pełną energii, układającą rzeczy na łóżku. Kiedy spojrzała na niego machnęła żeby wszedł. Podszedł wolnym krokiem, niczym pantera skradająca się do swej ofiary. A ona przylgnęła do niego ciałem, zarzuciła ręce na szyję i pocałowała subtelnie. Tak, bardzo tego chciał, czytała w jego myślach.
- Tu jest bosko – szepnęła i wsłuchała się w szum drzew oraz stukot dzięcioła.
- Prawda? – przyzna i musnął jej szyję ustami, wczuwając się w zapach jej skóry i włosów. Westchnęła zadowolona, odsunęła się i wróciła do plecaka
- Co chcesz robić? – spytał zlizując szminkę z warg
- A jakie plany mają inni? – zapytała kokieteryjnie
- Nie wiem – rozłożył ręce i stanął za nią, objął ją rękami i położył jej głowę na ramieniu – Mam plany co do wieczora ale teraz ... Poddajmy się innym... pobądźmy trochę ze wszystkimi, jako paczka...dobra.
Zadzwoni telefon komórkowy. Harriet spojrzała na Daniela a on na nią.
- Twój? – spytała
- Generał prosił, bym wziął ze sobą, bo chciał mieć pewność, że nic nam się nie stanie i aby mieć kontakt z resztą
- Odbierz – zasugerowała
Daniel nie miał identyfikacji numeru. Odebrał połączenie ale nikogo nie słyszał
- Halo? – nie było odzewu, zdziwiony odłożył aparat.
- Co to było?
- Nie wiem, pewnie las ekranizuje i nie ma zasięgu
- Chodźmy na dół – zaproponowała
Był gwiaździsty wieczór, las ożył tysiącami dźwięków nocnych stworzeń, przesycony zapachami igliwia, ściółki i wody z jeziora. Na piaszczystej plaży, w niewielkim stopniu okalającej jezioro, rozpalili niewielkie ognisko i rozsiedli się dookoła. Jaskrawe iskry buchały w górę małymi obłokami a drewno przyjemnie trzeszczało.
Faceci popijali piwo i pilnowali kiełbasek smażących się na kijach. Canberra i Carter były traktowane ulgowo, niczym królowe. Teal’c stał sztywno ze swoim kijkiem i uważnie pilnował opiekania, jakby jego życie miało od tego zależeć. Z uwagą obserwował zachowanie towarzyszy. Byli inni niż dotychczas a cała masa dziwnych odzywek, zwrotów, sytuacji, była dla niego czymś nowym. Przyjmował swoją odmienność ze spokojem.
- Dziś się nie udało – skwitowała Canberra
- Chyba robimy za dużo hałasu – zauważyła Carter
- Jak to? – zdziwił się Daniel
- Ten wasz wypad łodzią na środek jeziora, to nie był chyba najlepszy pomysł – wyjaśniła Canberra godząc się z opinią Samanthy – Robiliście tyle hałasu, że wszystkie ryby zwiały. Słyszałam was z okna mojego pokoju.
- Jutro rano wezmą – stwierdził znawczo Jack i łyknął sobie sporo piwa – Teal’c, bracie, jak opiekanie?
- Zaraz będzie gotowe do spożycia, według twojej instrukcji, O’Neill – odparł, jego miedziana skóra lśniła w blasku płomieni a Samantha uśmiechnęła się pod nosem.
- To był wspaniały dzień – powiedziała rozmarzona – już od dawna tak dobrze się nie bawiłam. Powracają wspomnienia z czasów szkoły, wszystkich obozów, na jakich byłam...
- To prawda, miło się siedzi – przyznała Harriet
- Miło, że można sobie powspominać takie czasy, prawda? – dodał Jack i wyciągnął swoje kiełbaski z ognia, położył na tekturowych talerzykach i podał dziewczynom
- Muszę o czymś wam powiedzieć – tajemniczo oznajmia Harriet po chwili ciszy, jaka zapanowała. Słowa darły się w nią, niczym błyskawica rozdzierająca nocne niebo. O’Neill obejrzał się zagadkowo na nią, jakby przeczuwając coś złego, a Daniel z niepokojem czekał na to, co Harriet chce powiedzieć. Miał cichą nadzieję, że nie będzie to ten sam temat, który poruszyła w barze „U O’Malley’a”. Teal’c wolno obrócił głowę patrząc na Canberrę z zaciekawieniem, dla niego było to zdecydowanie tajemnicze.
- Co masz na myśli? – Daniel zmarszczył czoło
- Wiecie, że żołnierka towarzyszy mi od bardzo dawna. Wiele losów, zdarzeń, wędrówek, przemieszczeń w czasie a ciągle jestem żołdakiem, ciągle w szeregu. Podoba mi się to, lubię wojsko i przyznam, że nie pamiętam niczego innego.
Jack usiadł na turystycznym krzesełku, umoczył kiełbaskę w musztardzie, ugryzł kęs wnikliwie patrząc na przyjaciółkę. Czerwono – żółty blask ogniska odmalował na jego twarzy cienie skupienia i niepokoju. Nagle prysł cały luz i swoboda magicznego nastroju.
- Do czego zmierzasz, Canberro? – spytał Teal’c i też usiadł ale na pieńku ściętego drzewa.
- Tych wiele lat, spędzonych na bitwach, wyostrzyło mi zmysły, a przynajmniej jeden, czyli intuicję. Zawsze mam przeczucie, że „coś wisi w powietrzu”, coś się stanie i jest to wojskowy „nos” – kontynuowała
- Czy masz podobne przeczucie i teraz, Canberro? – ponownie spytał Teal’c, chyba jedynie on traktował poważnie słowa Harriet, chciał wytłumaczyć i swoje dziwne uczucia – Chyba czuję coś podobnego.
- Dziś Daniel dostał trzy, głuche telefony, bez identyfikacji numeru – oświadczyła patrząc na wszystkich kolejno, w jej oczach pojawiły się tajemnicze błyski, zwiastowały podniesiony poziom adrenaliny i gotowość bojową. Brązowe oczy Jack’a hipnotycznie analizowały jej twarz
- Co z tego wynika? – spytała sam zaniepokojona
- Jesteśmy śledzeni – oświadczyła Harriet – Czuję wibrujące ciarki na plecach od lornetek i lup karabinów. A już na bank mamy pełno pluskiew, wszędzie...
- Nie, to niemożliwe – skwitował Jack – Nikt nie zna tego miejsca.
- Ja też odnosiłem wrażenie, że nie jesteśmy sami, O’Neill – przyzna Teal’c filozoficznym tonem.
Zapanowała chwila krępującej ciszy. Samantha zamarła w bezruchu, Daniel czuł się zakłopotany i chyba i chyba nie nadawałby się do żadnego „reality show”, bo świadomość wszechobecnych kamer onieśmielała go i paraliżowała.
- Kto to może być? – spytała Sam
- Nie wiem. Jesteśmy na tyle interesujący, że obserwują nas z satelity. Podsłuchy mają dostarczyć wiadomości, których normalnie by nie usłyszeli. Interesuje ich szczególnie jedna osoba...
- Ty – Jack wskazał na Harriet
- To by miało sens – przyznała Sam – Ogromna wiedza na temat wydarzeń z przyszłości, wysoce rozwinięta technologia, nanotechnologia...
- Od tej pory cisza – nakazał Jack, odłożył jedzenie i wstał z krzesełka, wyszedł na molo, włożył ręce do kieszeni i zamyślił się
- Co robimy? 0 spytał Daniel
- Mogę wam pomóc szukać kilku pluskiew, mogę je „wyczuwać” – oświadczyła
- Jak? – spytał Teal’c
- Nanosondy wpadają w rezonans z promieniowaniem, ultradźwiękami i falami radiowymi – wydedukowała Sam
- Tak, przy silnym natężeniu czuję mrowienie skóry...
- Zacznijmy od tego – przyznał Daniel – Będziemy mogli chociaż porozmawiać bez obaw, że słuchają nas obce uszy.
- Wystarczy dobry, kierunkowy mikrofon i tak cię usłyszą – skwitowała Harriet, spojrzała na stojącego na molo Jack’a – Przeproszę was na chwilę ...
Stał w mroku i spoglądał na jaskrawe diamenty rozsiane na niebie. Kiedy zbliżyła się do niego usłyszał jej wolne kroki na molo. Nie odwrócił się do niej ale nadal patrzył na czarną, stalową taflę wody. Zatrzymała się zachowując ciszę. Migające, srebrne refleksy wodne przywodziły na myśl inny, podobny widok. Horyzont zdarzeń i świetlisty krąg innej wody. Miał on hipnotyczną zdolność, tym bardziej, że się z tym złożoność i inność od obecnego widoku jeziora. Choć było to niemożliwe, prawie była pewna, że słyszy jego myśli i wie, o czym mówią.
- Zepsułam ci urlop – odezwała się - Prawda?
- Bywało już gorzej – stwierdził smutno – Kiedyś, gdy jechałem na ryby, z powierzchni planety porwał mnie Thor, zaprzyjaźniony z nami przedstawiciel rasy Asgard. Teraz to już nie to samo. Co mam zrobić? Dać rozkaz powrotu do domu i szlag trafi cały misternie zbudowany plan.
Nie odpowiedziała od razu. Chciała trwać wśród ciszy i spokoju, plusku wody, lekkiego wiatru niosącego zapach lasu i traw.
- To byłoby najrozsądniejsze. Nie wiemy, kto nas śledzi i dlaczego? No i, co planuje? Jack, bardzo chciałabym zostać z wami i cieszyć się tym wszystkim. Ale jesteśmy w niebezpieczeństwie.
Wolno zwrócił głowę w jej stronę i spojrzał na nią. Widział w niej rozsądek, szczerość, inteligencję niesioną doświadczeniami z przyszłości. Ale tak samo, jak ona, znał intencję jej myśli. Skinął lekko głową i z grobową miną zapytał
- Anioł śmierci?
Przytaknęła i przygryzła wargę, nie odpowiedziała na pytanie, bo Jack dobrze znał odpowiedź.
- Musimy coś zrobić – zdecydował – Rozstawimy warty, ty i Sam będziecie mieć ochronę Teal’ca. Nie może ci się nic stać.
- Jack, to nie ma sensu – zaprzeczyła, oczy zaszkliły się, blask gwiazd odbitych w wodzie zaigrał w nich, niczym iskry.
- Nie pozwolę, aby coś wam się stało.- zaznaczył z naciskiem – Nie dopuszczę do tego, rozumiesz?
- Jedyne, co możesz zrobić, to poszukać pluskiew. Pomogę wam – dyskretnie otarła lecącą łzę z policzka, wstydziła się jej – Jutro możecie wrócić do bazy...
- Chciałaś powiedzieć „Wrócimy do bazy”. Nie możesz przedkładać halucynacji nad rzeczywistość. Nie ma przeznaczenia! To my decydujemy o swoim losie. – mówił przekonywująco ale jakby sam w to nie wierzył, dodawał tym sobie otuchy.
- Tak uważasz? A twoja obecność w programie? Byłeś już na emeryturze. Prawdę powiedziawszy nie wyobrażam sobie kogoś innego na twoim miejscu. Nie uważasz tego za przeznaczenie? Że Kathryn wyłuskała młodego, zdolnego doktorka, który okazał się błyskotliwym lingwistą? Dzięki niemu rozgryziono wrota i zapobiegliście opanowaniu świata przez goa’uld. To też przypadek? Idź do nich i powiedz im coś. Są zdenerwowani. Będę na siebie uważać...
- Chodźmy, musimy coś postanowić. Mam w bagażniku trochę broni...
Kiedy oboje wrócili do pozostałych, ci mieli wymalowane przejęcie na twarzach. Czekali tylko na dowódczą decyzję.
- Dobra, słuchajcie. Musimy trzymać warty na wypadek, gdyby ktoś chciał nas zaatakować. Mam w bagażniku broń. Jutro wyjeżdżamy a do tego czasu nie wolno opuszczać domu. Poszukamy pluskiew. Potem Teal’c będzie pilnował Canberry i Daniela, ja pilnuję Carter i biorę pierwszą wartę. Danielu, masz telefon. Spróbuj skontaktować się z generałem i przedstaw mu sytuację. Niech wybada nastroje i ustali, kto to może być. Ruszajmy się – powiedział z grobową miną – I jeszcze jedno. Starajcie się zachowywać normalnie, aby nie wzbudzać podejrzeń.
- Urlop szlag trafił – zakończyła Harriet.
C.D.N
#8
Napisano 07.01.2004 - |22:13|
#9
Napisano 08.01.2004 - |13:05|
A drukowanie wszystkiego doprowadziłoby mnie do bankructwa.
Użytkownik ArTi edytował ten post 08.01.2004 - |13:06|
J.L. Picard
Teoria jest wtedy gdy nic nie działa choć wszystko jest wiadome.
Praktyka jest wtedy gdy wszystko działa choć nikt nie wie dlaczego.
Łącze teorie z praktyką, nic nie działa i nikt nie wie dlaczego
#10
Napisano 08.01.2004 - |16:04|
gulus też nie cierpiący czytania z monitora
#11
Napisano 11.01.2004 - |12:22|
- Jak się trzymasz? – zapytał siadając obok niej – Boisz się czegoś?
- Mojej wizji – przyznała
- Nie traktuj jej tak dosłownie. Będę spał w pokoju obok i obserwował drugą stronę domu – powiedział zmęczony, zdjął okulary i przetarł oczy – Ucieknę już, nie będziesz zła?
- Skądże – uśmiechnęła się – Wyśpij się choć kilka godzin, bo będziesz nieprzytomny.
Pocałowała go na dobranoc, wstał nieco zakłopotany i niechętnie opuścił jej pokój.
Wszedł do swojego pokoju, był ciemny i nie zapalał światła. Wiatr szarpnął firanką i wpędził rześkie, leśne powietrze. Cykady urządziły sobie koncert. Padł na łóżko w ciuchach i leżał tak bezmyślnie, usiłując zebrać myśli w logiczną całość. Czuł, jak odpływają trudy całego dnia a pod powiekami przemykają wydarzenia, niczym kadry filmu. Cały chaos i mentlik kręcił się, jak pranie w wirówce: szybko, gwałtownie, niekontrolowanie. Przetarł twarz dłońmi i wziął głęboki oddech. To nieco zrelaksowało.
A jeżeli Harriet ma rację, sprawdzą się jej podejrzenia? Chociaż trudno wierzyć w takie przeczucia, to są cechą szczególną wielu ludzi, i nie raz, ani dwa, spotykał się z istotami o potędze umysłu mogącej wpływać na rzeczywistość. Wystarczy uważać. Trzeba strzec tyłka i wszystko będzie dobrze.
A ona nie mogła zasnąć. Niespokojnie obracała się na łóżku. Każdy szmer, ruch firan, powiew wiatru, wywoływał u niej drżenie, wzmocnioną uwagę. Całe nocne życie lasu wydawało jej się tętniącą ulicą miasta. Nieprawdopodobne, nawet nie zdjęła ciuchów, leżała w podkoszulce i spodniach. Jakby chciała być przygotowana na atak, w każdej chwili móc zerwać się z posłania. Wyciągnęła rękę i sięgnęła z boku poduszki pistolet, Berrettę, zimno stali było jak balsam na skołatane nerwy. Palce ścisnęły rękojeść i cyngiel. Odruch prawie bezwarunkowy, automatyczny. nawyki nie do wytępienia.
Ale nawet najlepsza broń nie zastąpiła osoby tuż obok, która objęłaby i przytuliła. I chyba tylko o to chodziło. Czuła się samotnie i źle, bała zasnąć, jak dziecko w sypialni, które widziało potwory w szafie i pod łóżkiem. Tak, to było sedno sprawy.
Usiadła na łóżku i zastanowiła się, czy zrobić to, co właśnie przyszło jej do głowy. Schowała pistolet z tyłu spodni, za pasek, dodatkowy magazynek do kieszeni i wyjrzała przez okno. Na dole spacerował Jack i trzymał wartę przed domem. Nie chciała teraz być na jego miejscu. Tysiące cieni wyszarpnęłoby z niej resztki opanowania i byłaby strzępem nerwów. Wyszła cicho zamykając drzwi od pokoju. W korytarzu panował półmrok, nikogo nie było. Delikatnie zapukała do drzwi Daniela ale nikt nie odpowiedział. Dotknęła klamki, puściła, drzwi otworzyły się bezgłośnie. Jackson już spał a ona słyszała własny oddech i bicie serca sądząc, że jest tak głośne, iż słychać je na zewnątrz. Podeszła do niego i położyła dłoń na jego ramieniu.
- Danielu? – szepnęła
- Co? – poderwał się przestraszony – Co się dzieje?
- Spokojnie – szeptała dalej – Nie mogę zasnąć... Pozwolisz, że się położę obok ciebie?
Potarł dłońmi oczy i chwilę dochodził do siebie.
- Jasne – zrobił jej miejsce na łóżku i zdziwiony dodał, kiedy kładła się obok niego – Boisz się ciemności?
- Nie ... Jestem niespokojna i ...
- Boisz się – stwierdził z uśmiechem, kiedy jej twarz zamajaczyła tuż obok jego twarzy
- Chyba tak – przyznała – Wiesz? Nigdy bym nie pomyślała, że tak się uzależnię od ciebie ...
Objął ją ramieniem i przytulił. Uśmiechnął się pod nosem, ta niezwyciężona bała się sama spać! Kiedy jego dłoń wylądowała na jej talii, wyczuł pistolet zatknięty za pasek.
- Śpisz z gnatem? – zdziwił się
- Zawsze – szepnęła – Nigdy dosyć ostrożności ...
- Słusznie – przyznał i przytulił się do jej policzka – Dobranoc.
- Dobranoc – odparła i prawie natychmiast zasnęła pełna pewności, że jest bezpieczna.
Sen był krótki, niespokojny, urywane obrazy, fragmenty zdarzeń płynęły bezładnie i bez celu. Instynkt wybudził ją chyba w ostatniej chwili. Kiedy wsłuchała się w odgłosy szłyszała własne bicie serca jak przyśpiesza. Ktoś otwierał drzwi. Kiedy smuga światła latarki wdara się do środka niczym błyskawica, wyszarpnęła pistolet zza paska spodni i wycelowała w przybysza. Gwałtowny ruch przebudził daniela, który był setnie spłoszony. Leżał plecami do drzwi i nie widział całej sytuacji, jedynie skupioną Harriet celującą przez niego w kogoś, kto świecił latarką.
- To ja, Canberro – ostrzegł Teal’c – Nie strzelaj!
- O mało co – wypowiedziała i schowała pistolet za pasek
- Zaniepokoiłem się, bo zastałem pusty pokój.
- Przepraszam – odezwała się i opadła na poduszkę, Daniel nadal był w szoku, wyrwanie z e snu sprawiło, że jego mózg nie działał jeszcze odpowiednio szybko.
- Mam wartę? – zapytał śpiący
- Nie, teraz ja zastąpię O’Neilla – odparł Teal’c
- Uważaj na siebie – poprosiła Harriet i padła prawie zaraz zasypiając.
Teal’c cicho zamknął drzwi i zamyślił się. Pewne zachowania i obyczaje u ludzi będą zawsze go zadziwiać a ich wzajemne relacje są nadal nie do końca zrozumiałe. Takie postępowanie Daniela i Canberry, choć oczywiste, wywołuje zawsze u niego zdziwienie i niezrozumienie. Są jak kosmiczny chaos ...
* * *
Jack wrócił do pokoju i padł zmęczony na kanapę. Rozbolała go głowa, to już nie te lata na całonocne balangi. Chyba się starzał i to w szybkim tempie. Rację miała Canberra, kiedy przypomniała mu, że już był na emeryturze i zrządzeniem losu, lub też przeznaczeniem, wrócił do służby. Ale chyba już czas daje o sobie znać.
Samantha wyszła z cienia korytarza i stanęła niedaleko, patrząc na jego postawę.
- Nie śpisz? – zapytał odchylając głowę do tyłu, na oparcie kanapy.
- Nie mogę zasnąć – cicho odparła, nie chciała budzić innych, przysiadła obok niego z zatroskaną miną – Nie jestem pewna, czy mam nadal mówić ci po imieniu, czy też w obliczu obecnej sytuacji zwracać się „sir”.
- Carter – uniósł głowę i wyprostował się aby na nią spojrzeć – Nic się nie zmieniło. Jesteśmy poza bazą.
- Tak, jesteśmy nad jeziorem – przyznała z dyskretnym uśmiechem
- Co u Canberry? – zapytał dla podtrzymania rozmowy
- Dobrze – odparła – Kiedy byłam sprawdzić, co u niej, nie zastałam jej w pokoju. I tak nie mogę spać, więc krążyłam po korytarzu..
- Nie było jej? – zmarszczył czoło?
- ... ale znalazłam ją w pokoju Daniela – dodała
- Ouch.... – wydobył z siebie i skinął ze zrozumieniem głową – Nie tracą czasu, co?
- Chyba nie... – uśmiechnęła się i spojrzała w okno, gdzie świat otaczała czerń nocy i co jakiś czas majaczyła postać Teal’ca zabijającego natrętne komary.- Wierzysz w jej przeczucia i wizje?
- To niesamowite, prawda? – uśmiechnął się zakłopotany pytaniem – Sama Harriet jest niesamowita....
- Wczoraj powiedziała mi coś bardzo ważnego, a właściwie również niesamowitego – powiedziała w zamyśleniu – Dała mi do zrozumienia, że czujesz do mnie coś wyjątkowego, i nie jest to tylko troska o moje dobro, ale znacznie głębsze uczucie.
- Harriet ci to powiedziała? – patrzył na nią uważnie, a kiedy skinęła na zgodę, dodał – Cóż, miała rację. Zawsze, kiedy pochylisz się nade mną, siedzisz obok, dotykasz dłonią lub mówisz do mnie... Tak, czuję się wtedy odurzony, jak uczniak w szkole, którego koleżanka muśnie warkoczykami....
- Nie wiem, co powiedzieć – westchnęła – To wymaga dyscypliny z twojej strony i odwagi do przyznania się do tych uczuć. Skoro skrywasz sedno swoich pragnień...
- To prawda – opuścił głowę lekkim zakłopotaniem – jednak, taka osoba jak Harriet, uświadomiła mi jak walczę z tymi uczuciami...pokazała mi to, jak na dłoni.. Wyzwoliła zduszone marzenia i doprowadziła do tego, że nareszcie mam okazję to wyznać nie zważając na kamery ochrony, bo jesteśmy sam na sam.
- ...w końcu jesteśmy oficerami i nie wolno nam zapominać, że ... – przerwała wypowiedź, ponieważ Jack chwycił jej twarz, przysunął się do niej i pocałował z całej siły, jakie gromadziły się od kilku minut. Kiedy oderwał usta od jej ust, powiedział cicho
- Przestań mówić o głupotach.
Była mile zaskoczona, i zdziwiona tym, że odczytał dokładnie to samo pragnienie u niej, złapała kilka szybkich oddechów.
- To było – szepnęła patrząc w jego ciemne oczy – Nieodpowiedzialne...
- Zgadza się – przyznał z zawadiackim uśmiechem – Ale daję ci rozkaz słuchać mnie uważnie
- Nie wykonam go – odpowiedziała poważnie – Ponieważ nie będę mogła zrobić tego ...
Tym razem to ona pocałowała go. Czekała na tę chwilę całe lata i nie mogładać sobie odebrać tej okazji i chociaż nie spróbować.
- Gdyś częściej jeździła ze mną na ryby, byłoby inaczej...
- Zapewne – przytaknęła i wstała z kanapy – Dlatego musimy się pilnować. Nie wolno nam się angażować...
Spuściła głowę i szybko odeszła. Jack opadł na oparcie kanapy niezadowolony złą strategią, jaką obrał. Sam jest bardzo zasadnicza i będzie się bronić przed uczuciem, jakie do niego zrodziła. Rozmarzony potarł palcami usta, jeszcze czuł delikatność ust Samanthy, jej szminkę na swoich wargach, jedwab i miękkość, zapach jej skóry i puszystość włosów..
- Niech to szlag ... – wymamrotał i zasnął zmęczony.
* * *
poranek powitał ich śpiewem ptaków i ich radosnym trelem. Harriet otworzyła oczy i spojrzała na wpatrującą się w nią inną parę oczu. Musiał długo tak leżeć, muskał jej policzek palcami.
- Dzień dobry – powitała go z uśmiechem
- Dzień dobry – odpowiedział i i silniej ją przytulił – Patrzyłem, jak śpisz. Byłaś tak urocza, że nie śmiałem cię budzić. Mógłbym patrzeć na to zjawisko wciąż i bez przerwy
- Oto przemówiła przez ciebie romantyczna dusza. Ładny dzień, prawda? – zerknęła na okno – Powitał nas prawdziwy koncert ptaków. Czuję się tak dobrze...
- Ja też. Od wielu, wielu miesięcy nie byłem tak zadowolony z tego, że żyję i czuję radość z każdej rzeczy – przymknął oczy i ściskał ją mocno.
- A jak było do tej pory?
- Poranki stały się nijakie i szare, nie podejrzewałem, że ktoś taki, jak ty, znajdzie mnie i staniesz się celem mojego przebudzenia każdego poranka. Dałaś mi cel istnienia. Ponownie mam dla kogo żyć ...
- Ja zawsze walczyłam o miłość. Czym ona jest? Los rozdzielał mnie z ludźmi, których kochałam. Pamiętam mojego męża ale co się z nim potem stało? Nigdy tak naprawdę nie byliśmy razem. Jego rzucało w tułaczkę po kosmosie a ja walczyłam na froncie. Potem on siedział w kolonii karnej... a ja latałam po galaktyce w misjach badawczych i ratunkowych...
- Za co siedział w kolonii karnej? – zaciekawił się, nigdy nie opowiadała o tym
- Podjął złą decyzję, spowodował śmierć wielu ludzi. Skłamał, nie przyznał się od razu. – jej oczy były jakby martwe, zanurzyły się w zakamarkach czasoprzestrzeni – był wagabundą i buntownikiem, sympatyzował z innymi buntownikami. Zdołałam wrócić z frontu i zaokrętować się, dzięki sympatii pewnego kapitana, na bardzo dobrym statku. Wtedy dowiedziałam się, że jest w więzieniu. Wynegocjowaliśmy jego zwolnienie warunkowe, byliśmy krótko ze sobą i wtedy dostałam trudną misję i jak się okazało samobójczą. Wszyscy mnie opłakali a mój niespodziewany powrót był szokiem dla wszystkich. On związał się już z inną kobietą. W sumie, mój wypadek temporalny był mu na rękę. Przeniesiona 4 stulecia wstecz. Niezły rekord, ale widać tak musiało być.
- Dlaczego tak myślisz?
- Przecież on się nawet nie urodził. A i tak nigdy nie byliśmy razem, tak naprawdę. Ja jestem tutaj, on nigdy mnie nie pozna... Teraz to już żadna strata. – zamilkła, jakby robiła rachunek sumienia – Wstańmy lepiej, bo jak O’Neill zarządzi zbiórkę, to pogubimy połowę rzeczy...
Po upływie pół godziny była już spakowana i zeszli oboje na dół. Rzuciła plecak na kanapę i wyszła na zewnątrz
- Wspaniałe powietrze – wciągnęła je w płuca
- Przejdziemy się? – spytał Daniel podchodząc do niej
- Chodźmy na molo. Pożegnamy się z jeziorkiem – zaproponowała
- Danielu? – usłyszeli głos za plecami – Dodzwoniłeś się do generała? – to był Jack
- Nie, prawdopodobnie zagłuszają sygnał – odparł
- Niedobrze – burkną – Spakowani? Spojrzał na pozostałych, którzy dochodzili
- Tak jest – potwierdziła Samantha, Teal’c skłonił głowę na znak potwierdzenia, on jeden mógł się czuć najbardziej zmęczony i niewyspany.
- Dobra, ładujemy się do wozu – zakomenderował i wszyscy ruszyli w stronę ścieżki, gdzie za krzakami parkował wóz kilkuosobowy. Spojrzał na Harriet i Daniela, jak idą w stronę jeziora i westchnął zdeterminowany – Powiedziałem „Ładujemy się”. Nie dosłyszeliście?
- Zaraz wracamy – rzucił przez ramię Daniel – Pożegnamy się z jeziorkiem.
Jack siarczyście zaklął pod nosem i chwycił torbę podróżną wypełnioną wędkarskimi manelami, szybkim krokiem ruszył w stronę wozu.
Harriet spojrzała na niebo zachwycona jego błękitem i srebrzącą się taflą wody. Rozłożyła szeroko ręce i przeciągnęła się jeszcze trochę zaspana. Daniel był o kilka kroków za nią i uśmiechnął się.
Nagły huk przeszył okolicę. Był jak wystrzał fajerwerka. Rozniósł się echem po oklicy, spłoszone ptaki poderwały się z jazgotem i wrzaskiem podbiły do lotu. Daniel zatrzymał się w miejscu i czuł coś na kształt zamrożenia w czasie. Serce mu zamarło, powietrze jakby się ulotniło i znalazł się w kompletnej próżni. O’Neill szybko spojrzał na molo. Stojąca do tej pory Canbera zachwiała się, skuliła i runęła do wody.
- HARRIET !!!!!
Daniel krzyknął resztkami sił z płuc, wbiegł na drewniane molo i w ciuchach wskoczył do wody nie zastanawiając się ani chwili. O’Neill już dobiegał do nich. Daniel wydobył bezwładną Canberrę na powierzchnię. Jack zapał ją pod ramiona i wciągnął na molo. Była nieprzytomna. Kiedy odwrócił jej twarz z ust wypłynęła woda pomieszana z krwią. Daniel wyszedł z wody i półprzytomny mamrotał
- O, Boże, nie ... Nie, tylko nie to ...
O’Neill zobaczył ranę. Trafiło ją blisko serca, kula zrobiła swoje, to była robota snajpera. Docisnął dłonią ranę, bardzo krwawiła. Sam podbiegła do nich i wystarczyło jej jedno spojrzenie aby ocenić zagrożenie
- Zanieście ją do auta! Najbliższy szpital mamy jakieś 10-15km stąd!
- Teal’c, pomóż! – Jack uniósł ranną nadal ściskając dłonią wylot rany.
Kolejny strzał padł równie niespodziewanie. Samantha jęknęła, kula musnęła je ramię. Już było wiadomo, że ktoś chce ich pozabijać. Ale kto? Jackson dyszał zszokowany. Nawet nie dostrzegł, jak kolejne kule świstały mu koło uszu.
Ułożyli Harriet na posadzce, z tyłu wozu. Przebudziła się z omdlenia i zaczęła krztusić się krwią. Miała wymalowane w oczach nieme pytanie: „wierzycie mi teraz? Stało się, jak mówiłam”. Daniel wygrzebał jakąś koszulkę i podał Jack’owi aby podłożył ją pod rękę i zrobił prowizoryczny opatrunek. O’Neill zrobi to, niczym automat nie mogąc uwierzyć, że ktoś ją załatwił. Poruszyła ustami ale nie mogła wydobyć słowa. Krew zalewała jej krtań.
- Nic nie mów – odezwał się bezbarwnie O’Neill – Sam, ruszaj! Liczą się minuty!
Samantha ostro wjechała na szosę i dodała gazu. O’Neill był opanowany ale tak naprawdę wściekły i zły, że ktoś ją dopadł, o mało nie pozabijał reszty. Musiał być z drugiej strony jeziora. Snajper, jak nic. Pogładził dłonią bladą twarz Canberry. Wiedział , jak groźne są snajperskie kule.. Harriet miała marne szanse.
Gałęzie drzew biły o maskę samochodu, Carter starała się jechać jak najszybciej i nie pozabijać reszty. Nagle, tuż za nimi pojawiła się furgonetka, zrównała tempo jazdy z nimi i uderzyła w bok, próbując zepchnąć ich z drogi. Samantha skuliła się kiedy siedzący obok kierowcy furgonetki tajemniczy, zamaskowany facet, wyciągnął karabin i ostrzelał jej kabinę.
- Jezu! – wrzasnęła – Odbiło im?!
O’Neill czując którąś z rzędu stłuczkę z bok, przeskoczył fotele i umiejętnie przesadził Sam, przejmując od niej kierownicę. Nie pozostawał im dłużny i sam parę razy uderzył w ich bok. Dodał gazu i wyprzedził intruza. Tylne drzwi samochodu zostały ostrzelane. Teal’c i Daniel skulili się aby uchronił głowy. Szyby rozleciały się w drobny mak. Teal’c chwycił pistolet i strzelił parokrotnie do ścigających ich prześladowców. Odstrzelił im przednią szybę i oponę ale pomimo iskrzącego się metalu i lekkiego zawirowania furgonetka ścigała ich dalej. Jedynie byli nieco wolniejsi.
Wyjechali z lasu, zamajaczyły pierwsze budynki miasta. O’Neill dodał gazu umiejętnie manewrując pomiędzy innymi pojazdami. Roztrąbiły się klaksony. Wkrótce do nich dołączyły syreny policyjne wyjące, jak chór potępieńców. Daniel z przerażeniem obserwował, jak Harriet patrzy na niego prawie nieruchomymi oczami. To spojrzenie mówiło, że go kocha i nigdy nie zapomni.. Widocznie tak miało być. Przeczył temu ruchem głowy.
- Źle z nią, Jack! Musisz się pospieszyć!
- Wiem – starał się skupić, szaleńczy pościg był nie tylko na czas ale również z glinami i oprawcami.
Zamajaczyły budynki jakiegoś szpitala. Wjechali ze świstem opon na podjazd dla ambulansów. Opony ze zgrzytem zabuksowały i zatrzymały się dymiąc. Goniąca ich furgonetka nagle zawróciła i zniknęła jak zły duch. Zamiast niej, gliny dopadną tej, która walczyła z czasem. Jakiś strażnik wybiegł na zewnątrz i zaczął wymachiwać rękami.
- Proszę stąd odjechać! To podjazd dla pojazdów uprzywilejowanych!
- To jest pojazd uprzywilejowany! – krzyknęła Samantha i podbiegła do drzwi izby przyjęć – Dajcie nosze! Szybko!
Dyżurni lekarze dostrzegli jej zakrwawioną dłoń i szybko wyjechali na zewnątrz z noszami, podjeżdżając do tyłu samochodu. Wynieśli ranną i biegiem wjechali do środka. O’Neill tuż zaraz za nimi a po nim Daniel. Jack rzucił telefon komórkowy Teal’cowi i wydał szybkie polecenie.
- Skontaktuj się z Hammondem!
Policyjny wóz ze świstem zajechał na podjazd i wyskoczyli z niego policjanci z krzykiem, celując do Samanthy i Teal’ca ze służbowej broni.
- Ręce do góry! Oprzeć o maskę samochodu!
- Wieźliśmy ranną koleżankę! – wyjaśniła Sam, jej uniesiona dłoń cała we krwi robiła piorunujące wrażenie.
- Nie ruszać się!
- Jesteśmy z Sił Powietrznych! Ktoś nas ostrzelał! – wyjaśniła Sam – Ich powinniście ścigać! – wyglądała na zdeterminowaną
- Wyjaśnimy to na posterunku! – oświadczył oficer mierząc do nich z broni
- Nie mamy czasu! Ona tam walczy o życie! – zawołała zrozpaczona
- Ty, wielki! – drugi policjant zwrócił się do Teal’ca – Odłóż ten telefon i łapy na kark!
- Nie mogę – odparł poważnie i lekkim niesmakiem po określeniu jego osoby – Muszę skontaktować się z dowódcą. Podlegam siłom zbrojnym.
- Dobra, dobra – oficer nie dawał za wygraną
- Lepiej szukajcie tamtej furgonetki! – odezwała się groźnie Sam – Jestem major Carter i mam najwyższy stopień uprawnień. Jak się uprę, zdegradują cię do ... zwykłego stójkowego, sierżancie. A twoja odznaka [beeep] znaczy. Czy to jasne?!
Oficer zamilkł zaskoczony, podobnie Teal’c nie widział tak ostrej Sam. Odwróciła się na pięcie i weszła energicznie do środka budynku.
Stali. Czekali. Lekarze walczyli o Canberrę doprawdy twardo. W sali, gdzie ją sztukowali panował niezły chaos, ale tylko pozorny. Dwóch chirurgów, pielęgniarki, ostry bój o uratowanie duszy, która bardzo chce się oddzielić od ciała.
Daniel wyglądał na nieobecnego. Przeżywał to wyjątkowo silnie. O’Neill był skupiony i również nieobecny. Jednocześnie wściekły. Chyba się modlił.
- I co ? – spytała Samantha
Jack spuścił głowę i nic nie mówił. Co miał powiedzieć? Że każdy ginie od kuli snajperskiej? Że robi nienaprawialne zniszczenia? Że Harriet nie ma szans, bo straciła mnóstwo krwi? Teal’c dołączył po chwili i stłumionym głosem zameldował
- Już tu jadą...
O’Neill hipnotyzował drzwi sali na izbie przyjęć. W koło byli jacyś ludzie, kręcili się, mijali go, ale on nie dostrzegał tego wszystkiego. Nic się nie liczyło. Jak przez sen widział lekarza dyżurnego ściągającego rękawiczki, obsuwającego maskę z twarzy na szyję. Szedł w ich stronę, odchylił drzwi i spojrzał na nich wszystkich.
- Przykro mi, nie dało się nic zrobić. Straciła mnóstwo krwi, była pęknięta tętnica, uszkodzenie płuca, osierdzia, płyn w płucach... Nie przytrzymała tego.
Daniel wybiegł na zewnątrz i łapał łapczywie powietrze, spojrzał w niebo i wyszeptał
- Nie, to nie może się dziać – schronił twarz w dłoniach – Boże, to nieprawda...
Samantha wyszła tuż za nim, przytuliła go. Miała całą twarz we łzach
- Tak mi przykro, Danielu. To straszne...
Płakał, czuł przeszywający serce ból, niczym igła w bita w sam jego środek.
- Danielu....
Nie reagował. Siedział zupełnie nieobecny na krześle w korytarzu. Nie chciał żadnego współczucia. Chciał, aby była i żyła... Jack usiadł obok niego i z trudem łykał łzy, które cisnęły się do oczu. Objął go przyjacielskim ramieniem i szukał odpowiednich słow.
- Musimy iść ... Generał zabiera ciało. Musimy wracać do bazy...
- Nie wracam – wyszeptał – Jadę do domu...
- Pojadę z tobą, chcesz?- spytał
- Nie, sam pojadę – odparł bezbarwnie
- Nie puszczę cię samego w takim stanie – zdecydował i czekał aż Jackson wstanie.
Nie zauważył nawet, że nadeszła burza. Błyskawica przecięła niebo, deszcz zalał strugami szyby. Daniel podniósł się z krzesła i nadal będąc nieobecnym myślami, skierował się do wyjścia. Z pewnością musiał przetrawić to, co się stało. Ale nie mógł zostać sam. Nie po takim wstrząsie. Jackson wsiadł do samochodu i czekał cierpliwie na O’Neilla. A ten stał pod daszkiem szpitalnego podjazdu i obserwował, jak wojskowa furgonetka zostaje zapakowana ciałem w foliowy worku, wywiezionym na noszach. Potem odjeżdża w strugach deszczu. Cały obrazek demonizowały błyskawice rozdzierające niebo, jak bicze ciało. Teal’c podszedł do Jack’a i niskim głosem oświadczył
- Źle z nim, nie powinien zostać sam.
- Wiem, przyjacielu – odparł smutno pułkownik – Odwiozę go do domu. Pogadam , uspokoję...
- Mogę jechać z wami – zaproponował
- To miłe, brachu, ale on pewnie chciałby zostać sam. I tak moja osoba będzie niepożądana, tylko będę intruzem. Wracaj do bazy – klepnął go w ramię – Pilnuj sprawy. Mam wrażenie, że to nie jest zwykła śmierć. Czuję, że to egzekucja. Pilnujcie ciała...
C.D.N
#12
Napisano 27.01.2004 - |22:40|
i Harriet – zostawił na podłodze, zdjął bluzę i poszedł bez słowa do sypialni. Padł na łóżko, ułożył się na boku, i leżał nieobecny myślami, które krążyły daleko stąd.
- Dziękuję Jack, ale chciałbym zostać sam i przetrawić to wszystko…
- Słuchaj, nie zamykaj się w sobie, nie odpływaj – O’Neill znalazł sobie krzesło, usiadł na wprost kumpla i spojrzał mu głęboko w oczy.
- Serio, Jack. Chciałbym być sam – Daniel skulił się jeszcze bardziej i prawie schował twarz w dłoniach.
- Pogadajmy – nalegał Jack. Wiedział, jak ważne jest teraz to, żeby Daniel nie stracił celu
i sensu życia.
- O czym? Stało się tak, jak przepowiadała... – mówił załamanym głosem archeolog.
- Tak, przepowiadała – przyznał O’Neill – Ale nie oddalaj się od nas. Potrzebujemy cię... Wiem, jak bardzo można zagrzebać się w przeszłości i zatracić sens istnienia. Przeszedłem to, pamiętasz? Odszedłem ze służby, zamknąłem się w pokoju, chciałem opuścić ten świat. Nikt nie powinien żyć dłużej, niż własne dziecko.
- Tak naprawdę zadaję sobie jedno pytanie – westchnął Daniel – Ty też je sobie zadajesz, prawda?
- Jakie?
- Ona wiedziała, że to się stanie na tym wyjeździe. Pytanie brzmi: czy żyłaby teraz, gdybyśmy tam nie pojechali? Gdybyśmy wyeliminowali ten element? Co by się stało?
- Nie wiem, co by było – Jack spojrzał gdzieś w bok – Miała niespotykaną intuicję. Może powinniśmy jej słuchać, zapobiec wypadkom? Sam nie wiem... – wstał i przeszedł kilka kroków – Nie ma sensu roztrząsać tego i zadawać sobie pytania „Co by było, gdyby...”. Trzeba żyć dalej, chociaż... – spojrzał ponownie na Daniela – Na zabliźnienie ran trzeba czasu...
- Doceniam twoją troskę i cały ten filozoficzny wykład – cicho powiedział doktor – ale daj mi spokój. Nic sobie nie zrobię, jeśli o to ci chodzi. Chcę… Chcę się trochę przespać…
- Dobrze – skapitulował O’Neill i odstawił krzesło na miejsce – Idę sobie. Trzymaj się Danielu...
- Dobranoc Jack...
Widok Daniela w takim stanie ranił jego serce, niczym zimny nóż wbity w plecy. Ale nie mógł nic na to poradzić. Przyjaciel musiał dać sobie radę sam. Jack wyszedł i cicho zamknął drzwi. To był jeden z tych dni, które wywracały człowiekowi życie do góry nogami.
Na odprawie generał był wyraźnie przybity, podobnie cała reszta drużyny. Wszyscy czekali teraz na dzień ceremonii pogrzebowej.
- Jak na razie nie ustalono, kto was śledził i z czyjego ramienia była ta akcja. Nikt nie ujawnił swoich intencji. Prawdopodobnie to jakaś tajna grupa, która chciała uzyskać dostęp do technologii, którą Harriet była nafaszerowana. To jedyne wyjaśnienie – oznajmił Hammond.
- Nawet żadnych domysłów? – zdziwił się O’Neill.
- Próbują się dowiedzieć, kto ostatnio kolekcjonował odkrycia technologiczne
i gromadził wynalazki. Lista jest długa, trzeba czasu na jej sprawdzenie. Pozostaje też kwestia przecieku informacji na temat posiadania takiej technologii…
- ... czego się obawialiśmy – dodała Samantha.
- Rozumiem – O’Neill skrzywił się zawiedziony.
- Doktor Jackson się nie stawił? – zapytał generał.
- Nie, nie widziałam go dzisiaj – odparła Samantha, a Jack z lekkim niepokojem na twarzy wyglądał na wyrwanego waśnie ze snu natrętnym dzwonkiem budzika..
- Sir, proszę o pozwolenie sprawdzenia, czy Daniel jest w domu – powiedział szybko.
- Udzielam zgody – skinął Hammond – I jeszcze jedno pułkowniku. Czy zorganizuje pan ceremonię pogrzebową?
- Oczywiście – odpowiedział bezbarwnym głosem i wyszedł. Wszyscy wiedzieli, jakie to dla niego ważne...
W przeciągu kilkudziesięciu minut Jack był pod domem, w którym mieszkał Daniel. Zapukał do drzwi, ale nikt nie otworzył, nie zaprosił do środka, ani nie odpowiedział. Jack wiedział, jak bardzo doktor jest podatny na czynniki zewnętrzne, dlatego często popada w dołki psychiczne i depresje. Nie powinien był zostawiać Daniela samego.
Kolejne pukanie do drzwi niczego nie zmieniło, postanowił więc użyć swojego uniwersalnego wytrycha, zrobionego z naboju. Zamek puścił szybko. Wszedł ostrożnie do środka, ale nikogo nie było w mieszkaniu. Na tarasie również nie znalazł przyjaciela. Rozejrzał się po mieszkaniu. Panował w nim nieład typowy dla roztargnionego naukowca. O’Neill nie znalazł niczego, co mogłoby mu podpowiedzieć, gdzie ma szukać Daniela. Zaczynał się poważnie niepokoić o niego, ale musiał czekać na jakiś sygnał, może ze szpitala, albo z policji, może z jakichś innych służb… Nie chciał o tym myśleć. Jeszcze nie teraz…
Daniel Jackson chodził bez celu po parku w drugiej części miasta. Siedział potem na ławce aż zrobiło się ciemno. Miasto oblewał z wolna blask świateł, lampionów, lamp
w domach i wieżowcach, ale nadal tętniło życiem. Widok każdej pary idącej alejką
i trzymającej się za ręce za każdym razem wywoływał w jego sercu uczucie bolesnego skurczu. Nie mógł uwierzyć, że nie ma obok siebie Harriet, że teraz leży skostniała i zimna
w jakiejś komorze lodówki. Przenikliwy, trudny do zniesienia ból kolejny raz przeszył jego umysł i ścisnął za serce. Wspominał słowa, spojrzenia, wydarzenia, widok jej zaspanych oczu nad ranem... włosy pachnące aromatem zielonej herbaty. I blade, jasne oczy... I jej uśmiech, kiedy umorusana w piachu i błocie podeszła do niego po treningu z Sarą...
No właśnie ... Sara... Nic nie wie o ostatnich wydarzeniach.
Daniel oparł się łokciami o kolana i pochylił do przodu. Pomyślał, że trzeba ją jakoś powiadomić... Przetarł twarz dłońmi i wziął głęboki oddech. Wyjął z kieszeni telefon komórkowy i wybrał numer Jack’a.
- „Słucham” – usłyszał.
- To ja, Daniel...
- „Danielu! Szukamy cię cały dzień! Gdzie jesteś? Martwiłem się, że coś sobie zrobisz...”
- Wszystko gra. Musiałem przemyśleć pewne rzeczy i... podjąć decyzje w paru sprawach…
- „Tylko nie mów, że odchodzisz. Wiesz, co o tym myślę. Będziesz jutro w bazie?”
- Tak, będę – potwierdził cicho Daniel.
- „Jutro będzie ceremonia pogrzebowa, o godz.17:00. Wszystkim się zająłem”.
- Dziękuję, Jack. To dla mnie wiele znaczy...
- „To do jutra?”
- Do jutra...
- „Uważaj na siebie, dzieciaku” – zabrzmiał ciepło głos pułkownika.
Byli prawdziwymi przyjaciółmi… choć Jack wiele razy docinkami maskował zakłopotanie inteligencją Daniela. Jackson wybrał numer Sary. To było gorsze od wypicia gorzkich
i śmierdzących ziół: wydusić coś z siebie, coś sensownego i w spokoju przekazać taką wiadomość...
- „Posiadłość Sary Duft” – usłyszał głos miłej Marii, który przypominał matczyną troskę
o syna. Daniel zawsze odbierał służącą jako ciepłą kobietę.
- Witaj, Mario. Mówi Daniel Jackson. Chciałbym rozmawiać z Sarą…
- „Oczywiście, już ją proszę. Czy wszystko w porządku? Twój głos brzmi tak dziwnie.”
- Same smutki, wkrótce się dowiesz, Mario...
Po krótkiej chwili odezwała się Sara:
- „Witaj Danielu. Jak tam w bazie?”
- Saro, wydarzyło się coś strasznego... Harriet została zamordowana. Postrzelił ją jakiś snajper. Chciał nas wszystkich pozabijać, ale ona oberwała najbardziej...
Głucha cisza, jaka zapanowała, spowodowana była ogromnym szokiem, jakiego w tej chwili doznała Sara.
- „Jak to? Harriet nie żyje? Żartujesz sobie, prawda?” – wykrztusiła wreszcie z trudem.
- Nie, dobrze słyszałaś. Nie żyje... – Daniel przełknął gulę, która urosła mu w gardle – jutro o 17:00 jest pogrzeb. Przyjedziesz?
- „Oczywiście, że będę. O, mój Boże, to straszne!”
- Ja też nie umiem się z tym pogodzić. Do zobaczenia jutro, Saro...
- „Do zobaczenia, Danielu. Pozdrawiam cię serdecznie...”
Schował telefon, wstał z ławki i z oczami piekącymi od łez poszedł do domu. Jedynie
w snach mógł być nadal z Harriet i cieszyć się z nią. Jedynie w fantazjach i marzeniach...
Cmentarz obfitował w wielu wojskowych, gwardię honorową, wielu znajomych Harriet Canberry oraz najbliższych przyjaciół. Daniel stał cały czas z pochyloną głową. Jack O’Neill i Samantha Carter w mundurach galowych stali wyprężeni i z grobowymi wyrazami twarzy. Hammond i inni oficerowie również byli milczący i nieruchomi.
Tuż niedaleko stała Sara. Ubrała się żałobnie, włosy zaczesała gładko do tyłu,
a ciemne okulary dodawały jej tajemniczości. Skórzana kurtka, spodnie, czarna bluzka – wszystko to potęgowało jej ponury nastrój. Jej usta mówiły, że jest wściekła za śmierć przyjaciółki i ma ochotę na odwet. Zapewne knuła kolejny, perfidny plan przeciw egzekutorom Canberry.
Jack O’Neill stał poważny i skupiony, i tylko z pozoru nie było widać po nim emocji. Skrywał je głęboko. Tym bardziej, że słowa kapelana wzruszały niejedno serce.
Prawie cała ceremonia przebiegała poza świadomością Daniela. On widział tylko polakierowane pudło trumny. Jednak słowa odczytanego psalmu wydały mu się bardzo trafne:
„Pan jest pasterzem moim,
niczego mi nie braknie.
Na niwach zielonych pasie mnie.
Nad wody spokojne prowadzi mnie.
Duszę moją pokrzepia.
Wiedzie mnie ścieżkami sprawiedliwości,
Ze względu na imię swoje.
Choćbym nawet szedł ciemną doliną
Zła się nie ulęknę, boś Ty ze mną.
Laska twoja i kij twój pocieszają mnie.
Zastawiasz stół wobec nieprzyjaciół moich.
Namaszczasz oliwą głowę moją, kielich mój przelewa się.
Dobroć i łaska towarzyszyć mi będą
Przez wszystkie dni życia mego.
I zamieszkam w domu Pana przez długie dni.”
(Księga Psalmów, Psalm 23)
Cała ceremonia dobiegła prawie końca: wystrzelono 3 serie z karabinów, trębacz odegrał ostatni rozkaz, zwinięto flagę narodową i złożono ją w ceremonialny sposób. Ponieważ najbliższą osobą dla Harriet był Daniel, to właśnie jemu wręczono flagę. Wydawało się, że jeszcze bardziej spuścił głowę, kiedy palcami pogładził powierzchnię materiału. Samantha odwróciła wzrok, już i tak z trudem powstrzymywała łzy napływające do oczu. Wszyscy zasalutowali i rozeszli się. Dopiero teraz zaczęto składać Danielowi kondolencje albo zwyczajnie podawano mu dłoń.
Stało się. Pożegnali ją. I jeśli ktoś wątpił w jej odejście, to teraz miał dowód. O’Neill podszedł do Daniela i dotknął jego ramienia, zaraz za pułkownikiem stała Samantha, która już nie bała się okazać uczuć, widząc twarz i spojrzenie Daniela. Objęła go serdecznie
i wyszeptała ze łzami na policzkach:
- Tak mi przykro, Danielu...
Uścisnął ją równie serdecznie, jak brat siostrę, jak dobrą przyjaciółkę. Cmentarz już opustoszał, Jack zatrzymał się przy boku przyjaciela i powiedział przez ściśnięte gardło:
- Chodźmy, Danielu. Spotkamy się wszyscy na przyjęciu pożegnalnym i powspominamy...
- Jeszcze minutkę, Jack – dał mu flagę złożoną w kostkę i otarł nos – Zaopiekuj się tym. Zaraz do was dołączę...
- Jasne – Jack skinął na znak zrozumienia i odszedł do przyjaciół. Obejrzał się jeszcze przez ramię, zobaczył Jacksona, jak kuca przy trumnie i dotyka skrzyni. Przenikliwy ból ścisnął jego serce, gdy zobaczył, w jakim stanie jest chłopak. Ale na wszystko jest czas, włącznie z żalem i rozpaczą. Rozumiał to doskonale.
Temu wszystkiemu przyglądała się z boku Sara. Stała w cieniu drzewa i nie śmiała przerywać tego osobistego momentu pożegnania. Przypomniała sobie, jak sama bardzo przeżywała śmierć rodziców. Powróciły na chwilę emocje, które nią targały i myśli, które wtedy kłębiły się w jej głowie: jak dziwny jest świat, jak niezrozumiały, szalony i okrutny. Wyrwano jej kawałek serca, a rana nigdy się nie zabliźniła.
Kiedy Daniel wstał z klęczków, kolejny raz otarł łzy i nos. Postanowiła podejść do niego i pokazać, że zdołała przyjechać. Stanęła obok i powiedziała:
- Będzie zawsze żyć w naszych sercach...
Spojrzał na przyjaciółkę smutnym wzrokiem i powiedział łamiącym się głosem:
- Jesteś... Cieszę się, że będziesz ze mną. Ona by się cieszyła.
Sara wzięła jego dłoń i chwilę przytrzymała, aby przekazać mu swoje współczucie.
- Wiele lat temu straciłam rodziców. Dopiero niedawno udało mi się wyznaczyć sprawiedliwą karę dla ich oprawców. Wiedz, że zrobię wszystko, co w mojej mocy, aby odnaleźć morderców. Będę szukać do skutku. Obiecuję ci...
- Nie umiem teraz myśleć, co jest dobre a co złe. Straciłem poczucie moralności. Chcę jedynie krwi za jej przelaną krew, wendetty. Chcę strzelić oprawcy prosto w twarz, widzieć jego spazmy i ból, uchodzące z niego życie, jakby powietrze uchodzi z dziurawej opony…
- A więc zgadzamy się co do jednego: oboje chcemy zemsty na tym, który doprowadził do tej bezmyślnej śmierci – skinęła głową. Oblizała usta już prawie czując na nich smak krwi skazanego…
- Jesteś zła – przyznał i spojrzał w twarz dziewczyny, która pokazała mu drogę życia, którą będzie podążał.
- I to bardzo – jej usta ułożyły się w zjadliwy uśmiech. Spojrzała za siebie, gdzie w oddali stali jego przyjaciele. – Czekają na ciebie. Idź do nich, pewnie niepokoją się o ciebie...
- Zrób coś dla mnie – uważnie spojrzał zbolałymi oczami na Sarę.
- Co zechcesz.
- Nie wyjeżdżaj z miasta, dobrze? Po stypie chcę z tobą porozmawiać.
- Dobrze, nie ma sprawy – skinęła i wzięła go pod rękę – Chodźmy, pogadajmy o dobrych czasach a przy okazji poznasz mnie ze swoimi wysoko postawionymi znajomymi.
- Nie ma sprawy – odparł i nagle dokonała się w nim przemiana. Poczuł, że ma jeszcze po co żyć. Chwilowo był jak żądny krwi zombie, a chęć zemsty rosła w nim z każdą minutą.
- Panna Duft – przywitał się O’Neill – Miło panią poznać...
- Mnie również. Słyszałam wiele wspaniałych rzeczy o waszej pracy. Harriet często wychwalała pański profesjonalizm – uśmiechnęła się Sara.
- A mówiła, czym się zajmujemy? – spytał podstępnie.
- Nie, może pan być spokojny, pułkowniku, zachowała pełną dyskrecję – zapewniła nieco kokietując go swymi zmysłowymi ustami – Choć nie powiem, żebym nie chciała się dowiedzieć, co to za tajemniczy projekt...
- Zapewne – przyznał – Ale nie jest to aż tak fascynujące, jakby się mogło zdawać. Lotnictwo stara się korzystać z różnych wynalazków, które usprawniają podróże. To kompleks z eksperymentalnym systemem radarowym, badającym przestrzeń kosmiczną.
- Och, to musi być bardzo emocjonujące – przyznała i zerknęła porozumiewawczo na Daniela. Chyba zaczynał rozumieć jej grę, jej spojrzenia i ruchy ciała. Były dość wymowne, ale tylko dla wtajemniczonych. Inni niczego nie dostrzegali.
- Jack, pozwól, że porwę ci na chwilę Miss Duft – Daniel zdecydowanie wtrącił się
w dialog.
- Jasne, pogadajcie sobie – zgodził się Jack i z uwagą patrzył na oboje, jak oddalają się
ku przeciwległemu końcowi sali, w której odbywała się uroczystość konsolacyjna. Zmarszczył brwi i upił ponczu z trzymanej szklanki. Coś mu tu nie pasowało, jakaś pewność siebie biła z chłopaka, pewność, której nie dostrzegał zbyt często. Daniel wydał mu się twardy i bezwzględny, jak taran rozbijający mury. Czyżby obecność Miss Duft tak na niego działała?
Sara stanęła w niemym oczekiwaniu na to, co chce jej powiedzieć Jackson. A on potarł kłopotliwie czoło i poprawił okulary w geście zdenerwowania. Widać było jego niepokój i zdenerwowanie.
- Saro, powiedziałaś, że odnajdziesz morderców. Powiedz, jak chcesz tego dokonać? – wyglądał na zniecierpliwionego
- Posłuchaj, wszystko wymaga czasu. Tak samo wytropienie tych, którzy chcieli was zlikwidować. Zauważyłam, że nie jest to tylko sprawa cywilna, ale mogą w to być zamieszani też wojskowi – powiedziała śmiertelnie poważnie.
- Tak, to chyba słuszne założenie – zgodził się. Włożył ręce do kieszeni i nerwowo zrobił parę kroków.
- Uspokój się – poradziła mu – Trzeba się opanować.
- Jak chcesz się dowiedzieć, kto za tym stoi?
Uśmiechnęła się tajemniczo i oparła dłonie o barierkę tarasu a wiatr rozwiał kosmyki jej włosów opadające luźno na twarz.
- Mam dojścia. Znam kilkoro ludzi, którzy są mi przyjaźni, no i jest kilku, którzy wiszą mi przysługi – odparła – To niewiele, ale mogę dowiedzieć się sporo poprzez kanały nie do końca legalne i oficjalne, a to czasem znaczy bardzo wiele.
- Jeżeli będziesz potrzebować dostępu do rządowych informacji, mogę ci pomóc. O’Neill pewnie się zgodzi – powiedział stanowczo.
- Harriet znaczyła dla mnie bardzo wiele. Nieliczni potrafili dzielić moje poglądy
i zainteresowania. Ona podzielała moje pasje. I świetnie się rozumiałyśmy…
- To prawda – przyznał patrząc na nią uważnie – Teraz widzę, jak bardzo jesteście podobne do siebie...
- Tak, ale to nie wszystko – odparła i podeszła bliżej. Musiała spojrzeć lekko w górę, bo był wyższy od niej. Jej oczy były groźne, zimne, bezwzględne – Pamiętaj, że ona, tak jak i ja, spojrzała śmierci w oczy. To zmienia człowieka i daje mu pewną swobodę, ponieważ już się nie boi spotkać jej na swojej drodze, nie boi się samej konfrontacji. Lęk przed nią staje się nieistotny. Wtedy wzbiera w tobie pewność, że ją przechytrzysz, że masz ją w szachu. Czy boisz się śmierci?
Daniel poczuł się osaczony jej wyznaniem i piekącym uczuciem prześwietlania go przez jej spojrzenie. Uniosła brwi czekając na odpowiedź.
- Boję się, ale nie tego, że doświadczę jej na sobie, ale tego, że jest w stanie odebrać mi bliskie osoby...
- Właśnie, sam potrafisz dać sobie radę, ale nie możesz zrobić nic, by nie dotknęła tych, których kochasz.
- I co wtedy? – na jego twarzy malował się niepokój.
- Wtedy wzbiera w tobie złość, masz żal za niesprawiedliwe odbieranie ci przyjaciół, krewnych, rodziny. I choć dalej nie masz wpływu na bieg wydarzeń, odczuwasz wściekłość.
Przeszła się kilka kroków i upiła ponczu ze swej szklanki. Odczekała chwilę i kontynuowała.
- Ta wściekłość to twoja broń. Nagle wszystko staje się oczywiste, ostrzejsze. Mózg pracuje na przyśpieszonych obrotach, odkrywasz w sobie niespożyte siły w trudzie poszukiwania swoich wrogów. Adrenalina pozwala na rzeczy, których nigdy nie odważyłbyś się zrobić! A potem, kiedy jesteś już w tym transie, czujesz armię mrówek wędrujących po całym ciele. To groźne mrówki, mogą pomóc ci wygrać bitwy, a potem nawet wojnę. Musisz tylko być nieugięty w postanowieniach i dążyć do celu ściśle wytyczoną ścieżką.
- Mówisz tak, bo sama tego doświadczyłaś – przytaknął.
- Wielokrotnie – przyznała i ponownie stanęła na wprost niego – Zachowaj obraz tych dni, tego dnia, bo będzie on jedynym punktem odniesienia w twoim dalszym życiu. Kiedy nadejdzie chwila zwątpienia albo stracisz siły, obraz tego wydarzenia przywróci je na nowo. Co było dla ciebie najbardziej bolesne?
- Chwila, kiedy staraliśmy się ją ratować dociskając rękoma krwawiącą ranę – spojrzał na dłonie – Jeszcze widzę na nich krew. Bezsilne działania, ale jedyne, jakie mogliśmy podjąć. Jej oczy, mówiące „żegnaj” i usta nie mogące wymówić słowa...
- Zapamiętaj dokładnie tę chwilę. Zachowaj głęboko, podobnie jak śmierć Share. Te dwa obrazy dadzą ci siłę do walki...
- Tak, masz rację... – zgodził się patrząc wciąż na dłonie a potem pocierając czoło, które parzyło kiedyś promieniowanie z rękawicy goa’uld. – Te dwa wydarzenia wzbudzają wściekłość i chęć odwetu....
- To dobrze – uśmiechnęła się – Potrzebujesz tej siły.
- Czemu? – zdziwił się.
- ... bo ja będę potrzebowała ciebie – odparła tajemniczo i wyszła z tarasu. Daniel był kompletnie zaskoczony tym oświadczeniem, ale sam przyznał, że dodała mu tą lekcją wiary w swoje możliwości.
Tajemniczy gość, jakim z pewnością była Sara, wzbudzał niejasny niepokój u Jack’a O’Neilla, gdyż nie mogło ujść jego uwadze, jak zagadkowo wyglądała na tarasie z Danielem
i jaki ogromny wpływ miała na niego. Bardzo wielki... Nie uszło jego uwadze również to,
w jaki sposób wyszła i zniknęła w tłumie żałobników. Pokusił się o podejście do przyjaciela
i wymianę kilku zdań.
- Co się dzieje Danielu?
- Nic specjalnego – wybiegł wzrokiem w bok.
- Nieprawda – zaprzeczył Jack – Znam cię dobrze. Coś się dzieje, ale nie wiem co. Zmieniłeś się, coś planujesz, prawda? Nie mogę tylko zgadnąć, jak chcesz TO zrobić...
- Co takiego? – spytał zaciekawiony Daniel.
- Dobrze wiesz, o czym mówię. Widziałem to spojrzenie setki razy, nie ty pierwszy padasz łupem tych uczuć. Uważaj, czasem granica jest niewielka i możesz się zagubić, albo wpaść w przepaść...
- Dziękuję za radę – skwitował Daniel.
- Boże, nie ironizuj! – zdenerwował się – Wiem dobrze, że ta ekscentryczna Miss zmąciła ci umysł!
- Co ty wiesz, Jack?! – naskoczył na niego – Rozsadza mnie od środka energia, która żąda krwi! Krwi tego, kto ustrzelił Harriet, jak kaczkę! Wiesz, co czuję?!
- Wiem! – przyznał O’Neill – Ja też cierpię, też ją lubiłem! Wszyscy straciliśmy jakąś część duszy z jej odejściem!!!
- Co ty możesz wiedzieć o stracie?! – Daniel był wściekły a jego głośne krzyki zwracały uwagę gości – Żegnałem już dwie osoby, które kochałem! Straciłem rodziców, straciłem wszystko: nadzieje, bliskich, dwie kobiety, które kochałem! To mało?! A teraz mam tracić szacunek do samego siebie, bo ciągle ustępuję słabościom?! Ciągle się poddaję?! Ciągle pokornie chylę głowę! Czas chwycić za broń! – zacisnął pięść.
- Co się z tobą dzieje? – Jack zmarszczył brwi i chwycił go za ramiona – Ocknij się
z tego koszmarnego snu!
- Zostaw mnie! – wyrwał mu się Jackson i groźnie oznajmił – Wreszcie się obudziłem
i przejrzałem na oczy! Wiele rzeczy zrozumiałem! Chcę wreszcie działać a nie kulić się, jak jakiś zbity psiak!!!!
Jack zmrużył oczy i skrzywił się, uważnie ważył każde słowo. Nie poznawał tego chłopaka.
- Co ty powiedziałeś? – przechylił głowę zaskoczony.
- Nie wiem – Daniel nerwowo przeczesał włosy palcami.
Na taras wpadła Samantha i objęła obydwu skupionym wzrokiem, po czym podeszła do nich zażenowana.
- Co wy wyprawiacie? Wszyscy was obserwują. Co się dzieje?
Jack i Daniel mierzyli się groźnie wzrokiem, żaden nie chciał ustąpić drugiemu.
- Danielu? – Jack spojrzał na niego pytająco.
- Jack?
- Co dalej zamierzasz?
- Jeśli dasz mi spokój, będę żył po swojemu.
- O czym wy mówicie? - zdziwiła się Sam.
- Lepiej mieć przyjaciół po swojej stronie, a nie robić sobie z nich wrogów – cicho zaznaczył O’Neill.
- Nie potrzebuję wsparcia – z naciskiem odparł Jackson.
- Danielu, o co tu chodzi? – Sam nie wiedziała już, co się dzieje między nimi.
- Nasz mały Daniel jest groźny i urosły mu pazurki – odparł Jack.
- Właśnie, ciągle mnie traktujesz jak przemądrzałego dzieciaka – stwierdził z wyrzutem – Ja też mam wolę walki.
- Poszukamy wrogów Harriet, i naszych, razem – zapewnił – Znajdziemy ich i ukarzemy. Ale nie rób niczego pochopnie...
- Jesteś ze mną? Czy przeciwko mnie? – Daniel spojrzał na niego zadziornie.
- Wiesz, że jestem z tobą. Wszyscy jesteśmy! Daj sobie pomóc...
- Mam robić, co mi każesz? – zaśmiał się ironicznie.
- Współpracujmy – poprawił go – Jaki w tym wszystkim jest udział Miss Duft?
- Ma swoje kontakty i może mi pomóc – wyjaśni – Ufam jej...
- Dobrze, ufaj jej. Nie chcę cię odwodzić od tego. Pozwól, że ja będę twoim sumieniem
i w odpowiedniej chwili zadziałam, jak bezpiecznik. Będę mieć pewność, że nikt nie wpakuje ci kuli w łeb...
Jackson patrzył na pułkownika długo i wnikliwie, i chyba dał się przekonać.
- Dobrze, ale pamiętaj. Jeśli ktoś mnie zrani ponownie, oddam cios. Oko za oko...
- Zgoda – skinął O’Neill – Każdy kiedyś wkracza na ścieżkę wojenną. Musisz nią sam podążać , o ile zdołasz...
- I niech tak pozostanie – dobitnie zaznaczył Daniel i z groźnym wyrazem twarzy opuścił przyjęcie.
Samantha była doprawdy zdumiona, nie miała pojęcia, co się działo pomiędzy przyjaciółmi
i co tak podzieliło drużynę. Widok groźnego i zdeterminowanego Daniela, tajemniczego
i żądnego zemsty, budził w niej ogromny niepokój i strach o niego. To najgroźniejsza broń – brak porozumienia i podzielenie. I chyba komuś właśnie o to chodzi...
Po powrocie do domu Daniel padł na łóżko w ubraniu i wbił wzrok w sufit. Myślał
o tym, co się wydarzyło, co powiedział, a zdania wypowiadane do O’Neilla odbijały mu się echem w pamięci. Jeszcze dźwięczały mu w uszach jego podniesiony głos, tajemnicze spojrzenia Duft wywołujące ciarki na skórze. Sam nie wiedział, co się z nim dzieje? Czuł ogromną przyjemność będąc ostrym, zauważył jak ludzie lękają się go, jak starają się mu ulegać. Dostrzegł również przewagę takiej Duft nad innymi. Podobała mu się taka przewaga taktyczna.
Jego wzrok skupił się niespodziewanie na plecaku Canberry, który ciągle zalegał na podłodze tam, gdzie go zostawił ostatnio, kiedy było już wiadomo, że wraca sam do pustego domu. Ponownie pustego... Czy Harriet skrytykowałaby go za takie postępowanie? A może byłaby zadowolona? Kto to wie?.. Wstał i podniósł plecak z podłogi. Na pasku były plamy krwi, pewnie zostawił je kiedy był cały ubrudzony ratując ją. To przeszyło jego umysł, niczym wyładowanie elektryczne. Poczuł jej silną obecność, jakby stała tuż obok
i przyglądała się. Może właśnie tak było... Wziął głęboki oddech i zajrzał do środka. Ciuchy, spodnie, czapka z daszkiem. Trochę wojskowych maneli. Znalazł jej portfel. Serce zabiło mu szybciej, kiedy zajrzał do środka i sprawdził zawartość. Kilka banknotów na drobne wydatki, wkładka ze zdjęciami. Było tam małe zdjęcie Duft i jego większe, ściągnięte z jakiegoś raportu, wydrukowane, przycięte i włożone za plastikową wkładkę. Zdał sobie sprawę, że nie miał jej zdjęcia przy sobie i poczuł, że ją zdradził. To dziwne i takie mistyczne, jak wizje Harriet podczas wyczuwanego zagrożenia. Tak, jego przygoda skończyła się jeszcze szybciej, niż związek z Share. Za to była bardziej barwna i dynamiczna. Gwałtowna. Niczym spalanie, rozbłysnęła jasnym płomieniem i szybko zgasła...
- Nie wierzyłem ci... a stało się tak, jak zapowiadałaś...
Poczucie winy, że nie starał się jej zrozumieć i temu zapobiec, paliło go od środka niczym moralna zgaga. Tyle rzeczy można było zrobić. Tyle rzeczy nie wydarzyłoby się. Z trudem przełknął ślinę.
- Wybacz mi – wyszeptał i padł na łóżko bezwiednie. Gapił się w sufit, niczym astronom szukający komety na nocnym niebie. Myśli mieszały się bez celu.
- Harry, jeśli jesteś tu teraz ze mną, podpowiedz: co mam robić?
Chwilę to trwało, aż poczuł się zmęczony. Przymknął oczy i wziął głęboki oddech. Wyciszył się zupełnie.
Poczuł silną obecność kogoś w pokoju. Może to była Harriet? Nie miał pewności, ale wyraźnie coś czuł. Uśmiechnął się do siebie i czekał na rozwój wypadków... W pamięci zamajaczyło mu wspomnienie Harriet, jak rozmawiali o nanosondach. Wtedy Carter proponowała ich przeprogramowanie i powrót do normalności.
No właśnie, program. Nanosondy można dowolnie modyfikować, tak? A gdyby wtedy, przed wyjazdem zaprogramowano je na osłonę organizmu? Przykładowo, otoczenie ciała polem ochronnym, jak otacza się różne obiekty? Ciało wytwarza pole bioelektryczne, pewnie sondy też to potrafią. To czysta fantastyka, ale przecież to możliwe! A jeśli, idąc tym trybem rozumowania, można było ożywić Canberrę? Ożywić? Niczym tajemniczy naukowcy z przyszłości?
- Chryste!!!!
Zerwał się z łóżka i stał osłupiały. To nieprawdopodobne, ale mając taką technologię nie wykorzystali jej! Harriet wyraźnie to zaznaczyła! Czuł, jak serce wali mu z podniecenia tym odkryciem... Ale dotarło do niego jeszcze coś. Co, jeśli jej ciało wpadło w niepowołane ręce? Jeśli ktoś wykorzystał tę wiedzę i technologię? Wystarczy pobrana próbka krwi!!! Wystarczy przeprogramować sondy w dowolny sposób.
- Chryste!!
Złapał się za głowę i chwilę myślał. Zadzwoniłby do Jack’a ale się z nim pokłócił. Chyba odwiedzi bazę i zaraz przedstawi sprawę generałowi. Jeśli się uda, jest szansa na jej... ocalenie?!
KOMPLEKS GÓRA CHEYENNE. GODZ. 20:00 ZULU
Pukanie do drzwi wytrąciło Hammonda ze skupienia nad pisanym dokumentem, jaki przygotowywał dla dowództwa. Poprosił o wejście i ujrzał w drzwiach pełną podniecenia twarz dra Jacksona. Był cały roztrzęsiony i czymś zaintrygowany. Cywilne ubranie świadczyło o pośpiechu, z jakim przybył do bazy.
- Doktorze?
- Generale, mam ważną sprawę! Pilną! – zaznaczył z charakterystycznym sobie roztargnieniem.
- Spokojnie - poprosił Hammond – Proszę usiąść. O co chodzi, doktorze?
- O pułkownik Canberrę – usiadł energicznie, drżały mu ręce, nie mógł nad tym zapanować.
- Dobrze się pan czuje, doktorze Jackson? – zmarszczył czoło generał.
- Muszę panu przedstawić pewną teorię – zaczął omijając pytanie o samopoczucie – Otóż, muszę najpierw zapytać: czy ciało pułkownik Canberry było dobrze pilnowane do czasu pogrzebu?
- Doprawdy, nie rozumiem. Co pan sugeruje? – generał był już poważnie zaniepokojony.
- Canberra miała w sobie obcą, nieznaną nam technologię, nanosondy. Co by się stało, gdyby ktoś niepowołany dostał ją w swoje ręce? Pobrał próbkę krwi pułkownik właśnie
z tymi sondami? Przecież, można je dowolnie modyfikować...
Daniel niecierpliwie czekał na odpowiedź, patrząc wnikliwie na generała a ten tylko odchylił się do tyłu na fotelu.
- Sugeruje pan, że ktoś mógłby wykorzystać tę technologię?
- To jasne! – stwierdził impulsywnie naukowiec, prawie podskakując do przodu – Czy to możliwe? Czy ciało Canberry było dobrze pilnowane?
- Dano mi zapewnienie, że tak.
- To za mało – uśmiechnął się nerwowo i zaprzeczył ruchem dłoni – Możemy posunąć się dalej w rozważaniach. Te sondy mogą naprawiać poważne uszkodzenia i przywracać do życia obumarłe komórki. Wystarczy je tylko odpowiednio zaprogramować – zaznaczył
z naciskiem.
- Nadal nie wiem, do czego pan zmierza, doktorze Jackson?
Daniel wziął głęboki wdech i już wolno i spokojnie odpowiedział:
- Canberra wspominała, że może zginąć. Gdyby wtedy zaprogramowano nanosondy tak, by wytworzyły pole ochronne wokół ciała, wtedy nic by jej nie dosięgło, może nawet kule też nie. Ale pójdźmy dalej tym tropem myślenia. Co, jeśli ktoś wykradł ciało Harriet Canberry, zmodyfikował sondy i przerobił ją na perfekcyjnego zabójcę? Chociażby
w ramach eksperymentu?
Hammond otworzył usta ze zdumienia. Usłyszał zupełnie niewiarygodną historię.
- Doktorze, rozumiem, że panu brak Canberry, ale to zupełnie niedorzeczne, co pan mówi. – spokojnie skomentował.
- Nie zaglądaliśmy do trumny – skwitował – Jest pan pewien, że ciało było w środku?
Zapadła krępująca cisza. Generał był zmieszany, ale zaintrygowany tym stwierdzeniem.
- Proponuję ekshumację zwłok pułkownik Canberry – powiedział Daniel już ciszej
i spokojniej.
- Nie mogę się na to zgodzić – zaprzeczył generał.
- Jeśli tego nie zrobimy, nie będziemy mieć pewności, że ciało jest w środku i że ani jedna nanosonda nie trafiła w niepowołane ręce. Ta technologia może wymknąć się spod kontroli a wtedy będziemy mieć wyrzuty sumienia, że ktoś robi eksperymenty, które mogą być tragiczne w skutkach. Wtedy my będziemy za wszystko odpowiedzialni...
Kolejny raz zapadła krępująca cisza a do tego coś złowieszczego zawisło w powietrzu, niczym pułapka u sufitu, która zaraz eksploduje. Hammond był doprawdy poruszony tymi wywodami. Ale Jackson miał dużo racji. Z mieszaniną uczuć, godną buzującego gejzera, sięgnął po słuchawkę telefonu, wykręcił numer wewnątrz bazy i zduszonym głosem przemówił
- Doktor Fraiser i major Carter proszone są do mnie. Natychmiast.
Daniel odetchnął z wyraźną ulgą.
GÓRA CHEYENNE. GODZINA 21:00 ZULU
- To czyste szaleństwo! - krzyknął O’Neill po wysłuchaniu wiadomości, siedzący przy stole odpraw. Daniel spodziewał się takiej reakcji i nawet nie zdziwiło go zachowanie pułkownika
- Wiem pułkowniku, że brzmi to absurdalnie – spokojnie przemówił generał – Sam mam wiele obiekcji, ale po rozważeniu wszystkich argumentów widzę tu pewną logikę.
- Ty to wymyśliłeś? – Jack spojrzał na milczącego Daniela, nieczułego zupełnie na jego zaczepki, zmarszczył groźnie brwi – Aż tak ci odbiło?!
- Pułkowniku, jeśli zastanowi się pan dobrze to przyzna pan rację doktorowi Jacksonowi – cicho dodała Fraiser – Proszę zrozumieć, że razem z mjr. Carter rozważałyśmy wszystkie opcje i to jest prawdopodobny rozwój wydarzeń. To ma sens...
- Nawet panią przekabacił? – zdziwił się Jack, pogardliwie wskazując na Daniela. Chłopak spuścił wzrok zakłopotany. Fraiser również, ale po chwili dodała pewnym tonem:
- Tak.
O’Neill prychnął zawiedziony i nerwowo przekręcił się na fotelu.
- Musimy się upewnić, Jack – Daniel przemówił cichym, zduszonym głosem, wbijając wzrok w rozjuszonego pułkownika. Miało to taki skutek, niczym drażnienie roju wściekłych os.
- Mamy odkopywać zwłoki? – spytał głosem pełnym pogardy dla autora pomysłu.
- ... ponieważ może ich tam nie być – przytaknął Daniel.
- To... chore! – wydusił O’Neill przez ściśnięte gardło.
- Nie, to środki ostrożności. Mówiąc ściślej, były nie do końca zachowane. Jeśli to obraża w jakiś sposób twoje uczucia religijne… – nie dokończył, bo Jack wszedł mu w słowo:
- Moje uczucia religijne?! A twoich nie?!
- Dość tego – uciął sprzeczkę Hammond – Wydałem rozkaz i to nie podlega dyskusji. Same podejrzenia co do tych zarzutów już zasługują na sprawdzenie. Chcę, aby w komisji znalazła się dr Fraiser i mjr Carter. Dowództwo udzieliło zgody na ekshumację zwłok. To wszystko. Dla zachowania w tajemnicy i dyskrecji, operacja odbędzie się o godz. 22:30. Rozejść się.
Wszyscy wstali i opuścili salę odpraw. Hammond zatrzymał jeszcze O’Neilla na krótką chwilę.
- Pułkowniku?
- Sir? – Jack odwrócił się niechętnie. Miał na twarzy wymalowane czyste niezadowolenie.
- Ostatnio obserwuję u pana dość niepokojące zachowanie. Jest pan impulsywny, irytujący, nieopanowany. To świadczy czasem o braku profesjonalizmu.
- Doprawdy?
- Takie zachowanie i taka postawa to czysta niesubordynacja. Dziwi mnie to, tym bardziej, że i pan powinien dostrzec sens tego działania.
- Możliwe, że dostrzegam – skinął głową – Ale, jak słusznie zauważył młody doktorek, „obraża to moje uczucia religijne”...
- Przykro mi z tego powodu.
- Mnie również – odparł O’Neill – Mogę odejść?
- Oczywiście – zezwolił Hammond i ze zmarszczonym czołem powiódł wzrokiem za odchodzącym. Czuł, że będą jeszcze niezłe kłopoty z jego udziałem.
CMENTARZ. GODZ. 23:00
Odkopano już warstwę ziemi i dwóch żołnierzy dotarło do drewna trumny. Oczyścili jej powierzchnię i dokładnie oświetlono reflektorem dół. Carter zagryzła wargę i z bijącym sercem podeszła bliżej dołu. Fraiser przykucnęła tuż przy krawędzi kierując snop światła na dwóch mężczyzn. Daniel ze skupieniem obserwował czarną czeluść, kryjącą niemal wszystkie odpowiedzi na dręczące go dotychczas pytania. Poczuł, jak staje za nim ktoś jeszcze. To był O’Neill. Choć naburmuszony, ale przyszedł. Daniel obrzucił go ciekawskim spojrzeniem. Na nim, jako archeologu, takie widoki nie robiły absolutnie żadnego wrażenia.
- Doktor Fraiser? – odezwał się żołnierz wewnątrz dołu i spojrzał wyczekująco na nią
- Otwórzcie – nakazała.
Dwaj mężczyźni uchwycili wieko i z trudem je unieśli. Zapadła chwila długiej, złowieszczej ciszy. W powietrzu zawisło coś, co tylko można przez skórę można było wyczuć. Wydawało się, że jest to sprzeczne z boskim planem. Napięcie osiągnęło punkt kulminacyjny, Daniel chwycił powietrze w płuca i wziął kilka głębokich oddechów.
- Tu jest jakieś inne ciało. Ktoś je zamienił, to nie pułkownik Canberra tylko jakaś inna kobieta – oświadczyła Fraiser.
- I co ty na to? – Daniel triumfalnie spytał Jacka.
- Miałeś rację – powiedział pułkownik zduszonym głosem i odwrócił się na pięcie. Dla niego ta wiadomość była równie szokująca, jak dla reszty i był bardzo zmieszany.
- Musimy się natychmiast skontaktować z Hammondem – oświadczyła Fraiser pokonując grudy ziemi.
- Myślałem, że znaczyła dla ciebie bardzo wiele – Daniel podszedł do Jack’a – Tymczasem, nie było w tobie odrobiny nadziei ani wiary, że to możliwe, że ona nawet może żyć...
- Wiem – odparł zdawkowo. W ciemnościach cmentarza jego twarz nikła i stawała się trudna do odczytania. Jedyne, co dało się dostrzec, to para błyszczących oczu – Muszę cię... przeprosić...
- Ciężko było to powiedzieć i przyznać, że popełniłeś błąd?
- Bardzo – spuścił głowę – Wybacz mi... Naskoczyłem na ciebie.
- Módl się, aby ona ci wybaczyła – stwierdził Daniel i ruszył za innymi.
Jack stał autentycznie bezradny. Ten młody doktorek ubiegł go, był cwańszy i błyskotliwszy. W zasadzie powinien być odznaczony za odwagę i determinację, z jaką bronił swoich teorii. Nie po raz pierwszy zresztą. Czemu nie dostrzegł tego, że Daniel potrafi być wtedy nieustępliwy i groźny? Czemu nie zaufał mu i jego teoriom? A ile razy teorie Daniela znajdywały u niego poparcie? Chyba nigdy. Ale fakt, że nawet nie chciał spróbować zawierzyć jego intuicji, upewnić się, palił go w środku, niczym zbłąkana kula w brzuchu. Był draniem, i tyle...Wolno ruszył do kolumny wojskowych samochodów...
- O co chodzi? – spytał zaniepokojony O’Neill gdy wszedł do gabinetu generała i rozejrzał się po pomieszczeniu.
- Mamy pewne informacje dotyczące pułkownik Canberry – oświadczył Hammond pogodnie.
- Och, rozumiem – Jack wsadzi ręce do kieszeni – Czy Daniel nie powinien tu być?
- Z powodu osobistego charakteru tej sprawy wezwałem tylko pana – odparł generał – Dostaliśmy wiadomość od Tok’ra, że mają dla nas bardzo ważne informacje i proszą o przybycie.
O’Neill uniósł brwi zaskoczony. Spojrzał na stojącego niedaleko Teal’ca i czekał na dalsze wyjaśnienia. Wysoki Jaffa monotonnym i spokojnym głosem oświadczył:
- Będę ci towarzyszyć, O’Neill. Z powodów dyskrecji i bezpieczeństwa pójdziemy tylko my dwaj.
- Sir, czy znany jest powód tego wezwania? – Jack by zaniepokojony.
- Nie, ale Tok’ra zapewnili nas, ze nie ma niebezpieczeństwa. Wyruszacie za pół godziny.
Zgodnie z planem wyruszyli po pół godzinie. Planeta Tok’ra była w większości pustynna, spotkanie odbyło się w oznaczonym miejscu. Pierścienie transportowe zabrały ich
z powierzchni planety pod ziemię. W miejscu przesyłu czekał już na nich Jacob Carter – nosiciel Selmaka i ojciec Samanthy Carter. Uśmiechnął się na ich widok, zawsze mile gościł przyjaciół z Ziemi.
- Witaj, Jacob - O’Neill podał mu rękę.
C.D.N.
#13
Napisano 01.02.2004 - |00:02|
- To zrozumiała ostrożność – przyznał Teal’c
- O co chodzi, Jacob? – spytał O’Neill
Selmak zaprosił ich do stołu i kiedy zasiedli otoczeni niezwykłą scenerią, jaką tworzą kreujące korytarze kryształy, zaczął wyjaśniać
- Nasi agenci natknęli się na pewną interesującą was osobę. Co prawda, nie chcieli naciskać, jak ta osoba znalazła się na tej planecie, ale zapewne sama wam powie, jak do tego doszło.
- O kim ty mówisz? – zmarszczył brwi Jack i z niepokojem patrzył na twarz przyjaciela
- Pamiętam, że dzięki jednej, waszej akcji straciliśmy kilku cennych agentów i zdrowo pokłóciłem się o to z George’m, ale wiem, że ta osoba jest cenna. Nie powinna trafiać w miejsca, gdzie może zagrozić Tok’ra i waszej planecie – kontynuował
- Więc? – uniósł brwi Jack – Kto to jest?
- Zaraz zobaczycie – Jacob rzucił kilka słów w stronę strażnika stojącego tuż obok, po czym zniknął on tuż za rogiem ściany iskrzącej się z kryształów. Nie minęła minuta, kiedy wrócił z zapowiedzianą osobą. Trudno było uwierzyć, ale tak było.
Zobaczyli Canberrę całą i zdrową. Lecz nieco inną, jakby zmienioną. Pewnie dlatego, że miała bardzo krótkie włosy, opaloną skórę w lekkim odcieniu oliwkowym, no i ubrana w strój ludu Tok’ra. Jedyne, co było rozpoznawalne to białe, świecące z daleka oczy. Jack zerwał się na równe nogi zdumiony jej widokiem. Teal’c również ale tym razem wymierzył w przybyszkę z zata. Trochę to było zaskakujące ale zrozumiałe po różnych przeżyciach związanych z Canberrą.
- Opuść broń, Teal’c. Nie stanowi zagrożenia – poprosił Jacob
- Nie wiecie, jak groźna może być. Pewnie jest nastawiona na akcję sabotażową – ostrzegł gotowy do strzału Jaffa
- Sprawdziliśmy ją – zapewnił Jacob – Jest „czysta”.
- Teal’c? – Jack podszedł do niego i położył dłoń na jego ramieniu – Schowaj broń, proszę.
Jaffa dość niechętnie posłuchał prośby ale wykonał polecenie. O’Neill podszedł wolno do gościa i wydawał się spięty, niepewny. Ale twarz Canberry wyrażała pogodność, szczerość, tak jak ją pamiętał. Kiedy stanęli blisko siebie, nie umiał wykrzesać z siebie sensownych słów, być może dlatego, że tak bardzo nie wierzył w jej ocalenie. To kłóciło się z całą jego filozofią życia, z wszystkim w co wierzył. Rozpadało się to jak zamek z piasku pod naporem fal morskich. Niespokojne uczucie zakotłowało się w środku, niczym ćma obijająca się o ścianki słoja, w którym ją zamknięto.
- Tak mnie witasz, Jack? – uśmiechnęła się
Już nie miał obaw ani skrupułów i chwycił ją w ramiona, mocno uściskał
- Byłem pewny, że cię straciliśmy...
- Też tak myślałam, przyjacielu – wyzwoliła się z uścisku
- Miła niespodzianka, prawda? – odezwał się Jacob, zadowolony z odnalezienia członka grupy
- Witaj, przyjacielu – Harriet podeszła do Teal’ca i objęła go serdecznie, co wprawiło rosłego Jaffa w zakłopotanie, ale poddał się nastrojowi.
- Cieszę się, że mogę cię witać, Harriet Canberro. Wybacz moją nieufność – powiedział już uspokojony i skłonił lekko głowę
- Daj spokój, gdybym miała powierzyć komuś życie, oddałabym je w twoje ręce
- Dziękuję, Canberro – ponownie skłonił głowę
Wszyscy zasiedli za stołem i kiedy emocje już opadły, można było sensownie porozmawiać
- Dobrze się czujesz? – spytał Jack
- Doskonale, O’Neill – uśmiechnęła się rozbawiona pytaniem
- Powiedz, jak ...? – szukał odpowiednich słów i nie znajdował ich
- ... się tu znalazłam? – spytała
- Tak, dziękuję – znalezienie sformułowania sprawiło mu kłopot
- Cóż, po długich i skomplikowanych procesach medycznych, powróciłam do zdrowia. Zawdzięczam to dwóm lekarzom, pułk.Bern’owi i por.Chayne’owi. przyznaję, że ich rozkazy były mało przyjazne dla mnie. Ponieważ dr.Bern był zdecydowanym przeciwnikiem dowódcy, zrobił mu na złość, ich rozkazy były mało przyjazne dla mnie.
- Co mieli zrobić? – zapytał Teal’c
- Przerobić mnie na zabójcę, gotowego ruszać na rozkaz. Nie wiem, ile zebrali danych i co zdołali uzyskać w przeprowadzonych eksperymentach, ale ci dwaj lekarze dokończyli procedurę szybciej, niż powinni i przywrócili kondycję fizyczną. Po moim przebudzeniu wszystko wyjaśnili i pomogli uciec. Zatarli wszystkie ślady mojego istnienia i badań.
- Kto im to zlecił? – spytał O’Neill
- Holcomb – odparła.- Mają wysokorozwiniętą technologie, bardzo dobrze wyposażone laboratorium.
Jack trzasną dłonią w blat kamiennego stołu.
- Wiedziałem, że stoi za tym ta podła, oślizgła, zjątrzała ropą glista....
- Nie znam go ,ale z opowieści wynika, że to faktycznie gnida - przyznała
- Ten sukinsyn wykradł twoje ciało a my nawet nie wiedzieliśmy, że pochowaliśmy kogoś innego. Opłakaliśmy cię, opłakał cię i Daniel... – patrzył na nią wzruszony – A tymczasem żyłaś.
- A co z nim? Nadal jest w programie, czy odszedł?
- Pewnie teraz wróci na dobre, kiedy ciebie zobaczy – odezwał się Teal’c – On jeden nie wierzył w twoją śmierć. Przyznaję, że miałem go za szaleńca.
- Pokłóciłem się z nim o to ale on wierzył mocno i głęboko, że ma rację – dodał Jack - Ekshumowaliśmy zwłoki aby zobaczyć, że leży tam ktoś zupełnie nieznany. Od tej pory szukaliśmy ciebie ... – wybiegł wzrokiem gdzieś w bok
- O co chodzi? – zaniepokoiła się
- Chciałbym, abyś mi wybaczyła. Nie wierzyłem w twoje ocalenie...
- Daj spokój, skąd mogłeś wiedzieć? Nie gniewam się, ponieważ ta sytuacja była tak niesamowita, że nikt by nie uwierzył w słowa Daniela – dotknęła jego dłoni przyjacielsko
- Hammond mu uwierzył – skwitował
- Na nas czas, O’Neill. Musimy wracać – zauważył Teal’c
- To prawda – wstali od stołu – Jacob, dziękuję wam za opiekę nad Harriet i sprowadzenie jej do domu – Jack wyprostował się oficjalnie wygłaszając mowę
- To była czysta przyjemność – odparł Jacob – Uratowaliście nie jednego Tok’ra z rąk goa’uld. Jak moglibyśmy nie uratować jednego z Tauri, z drużyny SGC. Bądźcie zdrowi i uważajcie na siebie. Szczególnie ty, moja droga. Jesteś celem dla niecnych ludzi, o złych zamiarach. Musisz być ostrożna.
- Dziękuję, przyjacielu – uściskała go serdecznie
- Pozdrówcie ode mnie Sam – poprosił
- Oczywiście – przytaknął O’Neill i skierowali się do pomieszczenia z pierścieniami transportowymi.
- Bądźcie zdrowi – pożegnał ich Tok’ra
Pierścienie opuściły się na dół, otaczając trójkę ludzi. Świetlisty promień zdematerializował ich i zniknęli rozpływając się w powietrzu.
W sterowni wrót zawyły alarmy a oficer operacyjny odczytał dane na monitorze komputera. Generał Hammond podszedł do niego zaniepokojony
- Przybysz w drodze, sir – zameldował
Kiedy wszystkie szewrony uaktywniły wrota, metaliczna przesłona wrót wciąż była na miejscu i blokowała wejście.
- Mamy kod identyfikacyjny. To SG1, sir – zameldował ponownie oficer
- Otworzyć przesłonę – wydał komendę
Kiedy przesłona ukazała świetlisty krąg wody, zapanowała chwila niepewności i napięcia. Kiedy na podeście pojawiły się trzy osoby, generał odetchnął z ulgą, trójka wolno zeszła na dół i podeszła do reszty zebranych.
- Pułkowniku! Nareszcie! – zawołał Hammond – To doprawdy wspaniały powrót!
- O, tak, sir – uśmiechnął się – Jeden z najwspanialszych
- Cieszę się z pani powrotu do ... „żywych”, że tak powiem – Hammond podszedł do Canberry
- Cieszę się, że znowu mogę być wśród was, generale. Dziękuję – powiedziała cicho i skinęła głową, uścisnęła jego dłoń ale wzrokiem szukała tylko jednej osoby, której najbardziej jej brakowało.
Wreszcie się pojawił. Wszedł razem z dr.Fraiser i Samanthą. Był pewny, że doczeka tego momentu. Zaszczycił O’Neilla zwycięskim spojrzeniem i pełen triumfu stanął tuż obok innych.
- Nie miałem najmniejszych wątpliwości, że ponownie się zobaczymy – zwrócił się do Harriet
Canberra objęła go silnie, szczęśliwa i wzruszona, marząc o gorącym pocałunku, którego niestety nie mogła zrealizować w obecności tylu ludzi.
- Dziękuję, Danielu, że się nie poddałeś – szepnęła, wyswobodziła się z objęcia i podeszła do Samanthy, również uradowanej z jej powrotu
- Witaj, Harriet – objęła ją serdecznie
- Masz pozdrowienia od ojca – szepnęła Harriet
- Dziękuję – Sam też już z trudem ukrywała wzruszenie i objawy radości
O’Neill patrzył na to zadowolony. Nareszcie wszystkie dzieciaki razem. Czuł się, jak ojciec oglądający rodzeństwo witające się po powrocie z tułaczki po świecie. Widok radujący serce i napełniający duszę nową nadzieją. Spojrzał na Daniela z podziwem dla jego wiary. Tyle pewności w swe przekonania, determinacji... I wreszcie wyszło na jego. Uśmiechnął się pod nosem.
Doktor Fraiser była chyba najbardziej zaskoczona ze wszystkich. Spojrzała lekko w górę na wysoką Harriet i wymówiła ze wzruszeniem
- Przyznaję, że twój widok zdumiewa mnie najbardziej. Wiele rzeczy widziałam w życiu, ale to .... – wstrzymała oddech, brakło jej słów.
- ... bije nawet jazdę okrakiem na rakiecie? – zakończył za nią O’Neill
- Świetne porównanie – przyznała Fraiser a wszyscy parsknęli śmiechem, pułkownika nie opuszczało poczucie humoru, to był dobry znak.
- Miło cię widzieć , Janet. Ponownie widzieć – przywitała się Harriet - Tobie mam najwięcej do powiedzenia.
- Tak, ja też mam do ciebie wiele pytań. No i, przeprowadzimy kilka rutynowych badań dla pewności.
- Jasne – zgodziła się, objęła wszystkich wzrokiem, ich twarze były radosne, szczególnie Daniela, on cieszył się najbardziej ze wszystkich. Wydał jej się wyjątkowo pociągający w garniturze i pod krawatem, był taki elegancki i sprawiał wrażenie człowieka świętującego szczerze i prawdziwie.
- Dajmy odpocząć pułkownik Canberrze – odezwał się Hammond – Kiedy dr.Fraiser zakończy badania czekam na raport z tego , co się wydarzyło
- Tak jest – zasalutowała Canberra a tuż po niej O’Neill, który ruszył do swojej kwatery. Wszyscy rozeszli się do swoich zajęć. Pozostała resztka drużyny syciła oczy wzajemną obecnością. Daniel objął Harriet i wolno ruszyli do ambulatorium. Nie mógł sobie odmówić zadania tego pytania, które dręczyło go od dawna
- Ciekaw jestem, co czułaś po przebudzeniu?
- To było porażające – odparła – Oślepiające światło wdarło się do oczu, ujrzałam nad sobą twarze w hełmach kombinezonów ochronnych. Czułam lęk i dezorientację, ból całego ciała , piekącą skórę i paraliż. Krzyczałam, ale nie mogłam wydobyć słowa. Wtedy, jedyną rzeczą, jaka trzymała mnie przy życiu, było wspomnienie Daniela – poczuła, jak jego dłoń mocniej ściska jej rękę – Szukałam, nigdzie go nie było, wtedy plądrowałam myśli i chciałam go powiadomić, że żyję ...
- Czułem to bardzo mocno – przyznał – Miałem wrażenie, że jesteś w moim pokoju i w nim stoisz.
- Byłam tam – przytaknęła – Kiedy ból był nie do zniesienia, ci ludzie nie mogli się ze mną porozumieć, słyszałam z oddali jak mówią „Tracimy ją”. Chyba wtedy popadłam w śmierć kliniczną. Skupiłam się na myśli o Danielu i znalazłam się jakoś w twoim domu.
- Niesamowite – stwierdziła Sam
- Byłam tam , jedynie nie mogłam nic wymówić, ani cię dotknąć...
- Wiedziałem, że jesteś - powiedział cicho
- W moim ludzie krążą różne przekonania i legendy, które zwykle wyjaśniają takie chwile uniesienia – odezwał się filozoficznie Teal’c
- Chciałabym to zgłębić. To, co dzieje się ze mną i czego doświadczyłam, pozostawiło trwały ślad w mojej pamięci i czuję niepokój. – przyznała Harriet
- Jeśli chcesz, mogę ci pomóc uzyskać równowagę emocjonalną poprzez serię specjalnych medytacji. O ile uważasz to za słuszne i skuteczne. – zaproponował Teal’c
- Dziękuję, przyjacielu. Jestem pewna, że pomogą mi wyjść z dołka.
- Porozmawiajcie sobie swobodnie – pożegnała się Samantha i oddaliła się do swoich zajęć. Teal’c też zniknął bezgłośnie z lekkim uśmiechem na twarzy, dokładnie wiedząc, o co chodzi major Carter.
- Cierpiałem – powiedział cicho – Ból był tak wielki, nie do opisania ...
- To prawda. Los brutalnie nas rozdzielił. Ale, tym razem, zapałam go za jaja... – uśmiechnęła się
- To znaczy? – zdziwił się
- Będę odporniejsza. Razem z Janet i Sam opracujemy sposób na osłonę ciała. No i zagram losowi na nosie. Zresztą, dzięki odważnym, buntowniczym i otwartym na nowości dwóm lekarzom, los dostał ode mnie lekcję i kopa...
- Jesteś niesamowita – uśmiechną się szyderczo
- Wiem ...
- No i, bardzo groźna i zła – dodał, prawie ustami dotykając je warg
- Wiem...
- Taka mi się podobasz...
- Wiem...
- Zawsze pociągało mnie ryzyko ...
- Wiem – uśmiechnęła się równie szyderczo
- A to oznacza przygodę i ekstremalne przeżycia ...
- Wiem...
Przylgnęła do jego ust i pocałowała namiętnie, a kiedy skończyła, chwyciła w usta jego dolną wargę i lekko przytrzymała. Pociągnęła ją perwersyjnie i puściła. Tak, jej praktyki erotyczne były wyszukane.
- Życzę miłego dnia spędzonego z dr.Fraiser. Odpocznij i wyśpij się. Przyjdę po ciebie jak będzie po wszystkim...
- To, do zobaczenia – przymknęła powieki rozmarzona i weszła do ambulatorium. Kiedy zniknęła za drzwiami Daniel stał jeszcze chwilę i dotknął wargi palcami. Czuł jeszcze smak jej ust i odczucia związane z tym pocałunkiem. Ona to potrafiła rozpalić faceta ...
AMBULATORIUM. KOMPLEKS GÓRA CHEYENNE. GODZ. 09:00 ZULU.
Następnego dnia, podczas wizyty w ambulatorium, Daniel stał niedaleko Harriet i uważnie obserwował, jak dr.Fraiser wraz z Samanthą Carter modyfikują nanosondy. Dla niego było to magiczne przeżycie. Canberra, natomiast, miała zamyśloną twarz. Kiedy igła w żyle transportowała sondy wraz z krwią, coś sobie przypomniała
- Co ci jest? – zaniepokoił się jej zachowaniem
- Dobrze się czujesz? – spytała Sam
- Tak, nic mi nie jest, ale coś mi przyszło na myśl – zamyśliła się – Dejavu...
- Co?
- Już to przeżywałam. Wtedy, w przyszłości, na statku, na którym służyłam. Modyfikowano mi nanosondy kiedy okazało się, że jestem po jeszcze jednej modyfikacji. Dziwne uczucie, jakbym przeżywała swoje życie od nowa i wciąż ...
- W pewnym sensie tak jest – skwitowała Janet
- Tak. Nie czuję się przez to normalna – pomacała miejsce, gdzie kula snajperska trafiła ją śmiertelnie.
- Gotowe. Powinno być już aktywne pole. – oznajmiła Sam – Możemy zrobić próbę?
- Jaką? – Daniel zapytał i podrapał się w głowę
- Strzelimy do niej z zata – oznajmiła Sam – Co najwyżej straci przytomność.
- Mogę zaryzykować – zgodziła się Harriet
Sam odbezpieczyła broń goa’uld i strzeliła do Canberry. Błękitne wyładowanie energii oplotło ciało i rozniosło się po całej jego powierzchni. Harriet lekko zadrgała, jakby jej mięśnie ściął delikatny skurcz, ale zaraz po tym dostrzegli delikatną poświatę zielonej barwy, którą było pole ochronne. Sondy uaktywniły się, choć z lekkim opóźnieniem. Harriet rozmasowała ramiona i wzięła głęboki oddech.
- Niewiarygodne – wyszeptał zdumiony Daniel
- Sama nie wierzę oczom – przyznała Janet
- A ja dokładnie tego się spodziewałam – powiedziała zadowolona Samantha – Jak się czujesz?
- Dobrze. Trochę łaskotało ale dało się wytrzymać...
- Zdajecie sobie z tego sprawę, jakie to odkrycie daje nam niesamowite możliwości? – mówiła zafascynowana Carter – Po dopracowaniu tej technologii moglibyśmy podać sondy wszystkim drużynom SGC, które byłyby narażone na ataki goa’uld i ich technologię, odporni na wystrzały podobnych broni!
- Nie jestem pewien, czy chciałbym mieć te małe dranie we krwi – zdecydował Daniel
- To tylko propozycja, ale może być niezbędna do dalszego kontaktu z obcymi rasami. Nie mówiąc już o porywaniu ludzi na nosicieli – przyznała Janet – Faktem jest, że raz po podaniu sond nikomu nic się nie stanie.. zostaną zneutralizowane i wydalone z organizmu. Co innego Canberra, ona posiada sondy jako integralną część organizmu.
- No, chyba że tak – uspokoił się Jackson
- Czuję się, jak po wyjściu z warsztatu naprawczego – Harriet zeszła z leżanki i poprawiła koszulkę. Zaczekała tylko aż Janet przylepi plaster w miejscu ukłucia.
- Możesz odejść – oznajmiła dr.Fraiser
Harriet wyszła na korytarz i ruszyła do swojego pokoju. Daniel ledwo za nią nadążał. Zaniepokoił się takim zachowaniem, coś ją gryzło a bardzo chciał wiedzieć, co tak ją zmieniło w kilka minut.
- O co chodzi? – spytał zrównując się z nią w marszu. Zatrzymała się i chwilę zastanowiła, nie bardzo wiedziała, od czego zacząć.
- Nagle zdałam sobie sprawę, że jestem inna niż wy wszyscy...
- To prawda – przytaknął mrugnięciem powiek
- Co innego, gdyby to była tylko kwestia pochodzenia, ale to technologia, jaką mi wszczepiono wbrew mej woli.
- Teal’c też jest „inny” ale nikomu to nie przeszkadza – zauważył
- Ale ja jestem ... – zniżyła głos do szeptu – Nietypowa, rozumiesz?
Jackson bacznie obserwował, jak jej twarz kamieniała, robiła się coraz bardziej ponura a oczy groźne, zimne i nieodgadnione.
- Nie przejmuj się tym. Wkrótce oswoimy się tą myślą. Niedługo zapomnimy o tym, że coś takiego jest w tobie, nienaturalne i sztuczne – powiedział z troską
- Może mas rację – spuściła wzrok i zastanowiła się ale kolejne jej pytanie wprawiło go w prawdziwy niepokój – Czy Sara była na pogrzebie?
- T-tak ...Czemu pytasz? – zmarszczył czoło
- Co mówiła? – spojrzała uważnie na Daniela
- Cóż – zamyślił się, mówić szczerze jak to było z nim i Sarą, czy zataić treść rozmowy i nie wywoływać wilka lasu? – Mówiła o tym, że boli ją śmierć siostry, jaką niezaprzeczalnie dla niej jesteś. Chciała dopaść sprawców...
- Tak myślałam – pokiwała głową i zagryzła dolną wargę w geście zamyślenia
- Czy to coś oznacza? – spytał, skinęła aby szedł za nią. Skręciła do jego pracowni, ściszyła głos i zapytała ponownie
- Co jeszcze mówiła?
- Nie wiem, ile ci powiedzieć – zastanowił się i niespokojnie obserwował jej zachowanie – To, co powiedziała, i w jaki sposób, wstrząsnęło moimi przekonaniami. Okazała tajemniczość, wyraziła nietypowe poglądy na temat śmierci... Harry, o co chodzi?
- To cała Sara – stwierdziła – Ona chce dopaść tych ludzi, Danielu. I dopadnie w odpowiedniej chwili. Nie zrezygnuje z tego zamierzenia – westchnęła i usiadła na krześle, na tym samym, co i za pierwszym razem, kiedy weszła do pracowni.
- Serio? – usiadł na wprost niej – Jest zdolna położyć kres ich działalności?
- Jeśli tylko zdoła do nich dotrzeć, to tak – skinęła głową – Co o tym myślisz?
- Ja? Ty znasz ją lepiej.
- Gdybym leżała w grobie, chciałbyś zemsty?
Pokiwał się niespokojnie na krześle i nerwowo pobawił leżącym długopisem na biurku.
- Chyba ta, chciałbym zemsty – przyznał – Kierowałaby mną nienawiść, chęć wendetty, jakaś uraza do życia i poczucie niesprawiedliwości. Tak, byłbym zadowolony z ukarania winnych i chyba to właśnie uświadomiła mi Sara.
- Ona wie, jak TO smakuje – Harriet przechyliła się przez biurko i spojrzała głęboko w oczy Danielowi – Zajrzała śmierci w oczy, pokonała ciemną drogę.
- Chcesz zrobić TO razem z nią? – spytał niedowierzająco
- Ona nawet nie wie, że żyję – uśmiechnęła się
- Musimy ją powiadomić, to będzie dla niej dobra wiadomość, nie uważasz?
- Z pewnością się ucieszy – przyznała z tajemniczym wyrazem twarzy i wstała – Wracam do siebie. Pewnie Hammond odsunie mnie teraz od podróży przez wrota. Zminimalizuje ryzyko.
- To możliwe –skinął głową – Do zobaczenia na odprawie...
- Do zobaczenia. Pracuj spokojnie nad tym ... czymś – wskazała niezrozumiałe rzędy literek i znaczków na kartce.
* * *
Daniel wszedł do pokoju odpraw z założeniem, że od razu będzie szukać przy stole Harriet, ale oczywiście jej nie było. Ponownie niepewność zakotłowała się w jego umyśle i nie pozwoliła odetchnąć. Spojrzał na twarze zebranych i już wyczuł ich zainteresowanie, kiedy postanowił stanąć obok krzesła, na którym zwykł siadać. Generał dostrzegł to roztargnienie. Nie omieszkał zapytać o to młodego doktora archeologii.
- Doktorze Jackson, czy coś się stało?
- Nie, zastanawia mnie, gdzie jest pułkownik Canberra? – wyjaśnił swoje zachowanie, O’Neill uśmiechnął się pod nosem
- Pułkownik Canberra dostała 24-godzinną przepustkę. Postanowiła odpocząć po tych wszystkich przejściach – wyjaśnił Hammond
- Ach, tak – westchnął Daniel i wolno zasiadł za stołem. Wyrażał małe zainteresowanie odprawą. Jego myśli dopłynęły daleko stąd, autentycznie o miliony lat świetlnych stąd.
Wszystko, co omawiali pozostali praktycznie nie docierało do niego i nie zwracał na nic uwagi. Interesowała go myśl, czy Harriet i Duft spotkały się, i czy rozmawiały o sposobie załatwienia prześladowców z wypadu nad jezioro.
Ta niewiedza paliła go, jak moralna zgaga.
24 GODZINY PÓŹNIEJ. GÓRA CHEYENNE.
O’Neill wybrał sobie dowolny stolik na stołówce, rozłożył się przy nim wygodnie i zaczął zajadać chrupki z paczki dla dzieci, popijając to sporymi łykami kawy. Tuż za nim wszedł Daniel z gazetą w ręku. Zrobił sobie coś do picia, zasiadł przy jego stoliku i przetarł oczy. Nie wyglądał najlepiej, jakby balował całą noc. O’Neill zerknął na doktorka i chciał dociec przyczyny tak marnego nastroju.
- Co ci jest? – zapytał
- Zarwałem noc – odparł Jackson
- Brak Harriet? – zażartował Jack
- Siedziałem nad czymś całą noc – zerknął na przyniesioną gazetę i zaczął ją przeglądać. Kiedy pułkownik zobaczył reakcję Daniela na coś, co przeczytał, prawie sam się nie polał kawą, chłopak energicznie przerzucił kilka stron. Czytał coś z niedowierzaniem, bezdźwięcznie poruszając ustami. O’Neill patrzył z niepokojem na Daniela, jak zmienia się w oczach.
- Co jest? – spytał
- To ... niemożliwe. Nie wierzę własnym oczom – wyszeptał
- O co chodzi?
- Co? Właśnie to – podsunął mu gazetę i niewielką wzmiankę w prasie, która go zainteresowała. Jack przeczytał wskazaną kolumnę i spojrzał na chłopaka zdziwiony
- Co to jest, do cholery?
- Właśnie, sam zadaję sobie to pytanie – przyznał Daniel
- To chyba jakaś mistyfikacja? Holcomb nie żyje? Wypadek samochodowy? Coś tu śmierdzi – złożył gazetę Jack
- Czy myślisz o tym samy, co i ja, Jack? – zapytał nieśmiało Jackson
- To niemożliwe – zapewnił, zamyślił się głęboko
- Canberra wróciła już z przepustki?
- Jeszcze nie – odparł Jack
- A jeśli to ona?
- Niemożliwe – zapewnił go ponownie ale wydawał się jakiś przygnębiony. Wstał z krzesła i wyszedł ze stołówki. W przejściu zderzył się niemal z nadchodzącą Canberrą. Miała skórzany plecach zarzucony na jedno ramię i skórzaną, czarną kurtkę. Na nosie okulary słoneczne w kolorze błękitnego nieba sprawiały, że wyglądała pogodnie. Była lekko zaskoczona ale uśmiechnięta. Jego, natomiast, ściął jej widok i jedyne, co przyszło mu do głowy to złapać ją pod pachę i zaciągnąć do pracowni Daniela, która była najbliżej. Wprowadził ją w milczeniu do środka, posadził na krześle i podłożył gazetę pod nos.
- Jack, co cię napadło? – spytała zdumiona
- Przeczytaj - poprosił z kamiennym wyrazem twarzy.
Kiedy wzięła gazetę do ręki do pokoju wszedł Daniel z niemym wyczekiwaniem na wyjaśnienia. Harriet spojrzała na Jack’a oniemiała i przemówiła
- To dość nieoczekiwane
- Wiesz coś o tym? – zapytał
- Uważacie, że to moja sprawka? – niedowierzająco oceniła twarze przyjaciół
- A nie?
- Nie żartujcie. To śmieszne. Posądzacie mnie o śmierć Holcomb’a?
- Mamy powody tak myśleć – odezwał się Daniel
- To głupota – wstała z krzesła, O’Neill posadził ją z powrotem
- Już wiele widziałem w życiu, a to nie wygląda mi na przypadkowe zbiegi okoliczności... – powiedział z naciskiem
- Ja tego nie zrobiłam – wydawała się być szczera i mówiła z przekonaniem – Musicie mi uwierzyć.
- Nie za dużo tu przypadków? – naciskał ją pułkownik – Przypadkiem bierzesz przepustkę i tego samego dnia ginie facet, który chciał zrobić z ciebie zombie, zlecił twoje zabójstwo i zamknął cię w laboratorium. Czy to nie dziwne?
Harriet badała wnikliwe spojrzenie O’Neilla, uśmiechnęła się smutno i powiedziała rozżalona, a zarazem i zawiedziona
- Nie sądziłam, że tak słabo mnie znasz, Jack. Owszem, Holcomb to oślizgła glista, ale nie zabiłabym nikogo tak dla mojego widzi mi się.
- Z naszej rozmowy wynikało co innego – zaznaczył Daniel
- Z naszej rozmowy wynikało, że to ty pragnąłbyś zemsty – zauważyła Harriet – Musisz mi uwierzyć, Jack. Nie zrobiłabym tego. Niestety, nie mogę tego udowodnić.
- A widziałaś się z Sarą? – zapytał Jackson
- Tak – przyznała
- Nie umiem sobie wyobrazić, jak ty to wyjaśnisz – stwierdził i nerwowo przespacerował się po pracowni
- Nie wiem, to wasza sprawa. Myślcie sobie, co chcecie. Ja mam czyste sumienie – wstała z krzesła i z minorowym nastrojem wyminęła Jack’a.
- Zostań. Nie możesz odejść –zatrzymał ją Jack
- Czy ja jestem o coś oskarżona? – zapytała zdenerwowana
Jack nie odpowiedział. Sondował jej twarz i spojrzenie. Nie wyglądała na oszustkę, miała szczerość wypisaną na odległość, była opanowana, pewna siebie. Tak nie zachowują się ludzie mający coś na sumieniu. To była ostateczna próba. Niewielu ludzi było w stanie nie ugiąć się pod jego spojrzeniem. Daniel niespokojnie obserwował ich oboje, jak toczą cichy pojedynek na spojrzenia i żadne nie ustępowało drugiemu.
- Pułkowniku? – ponowiła pytanie – Jestem oskarżona?
- Nie...
- Dziękuję – oddaliła się poważna i z poczuciem żalu. Nie spodziewała się takiego zachowania po przyjaciołach, ani takiej reakcji z ich strony. Podejrzewali ją i to bolało najbardziej.
Skierowała się do swojej kwatery. Spuściła głowę zawiedziona ich barkiem zaufania. Po tylu obietnicach i deklaracjach, że będą wspierać ją w trudnych chwilach, ponownie jest sama. Chociaż oddała za nich życie i zdrowie, bez zastanowienia byli w stanie ją oskarżyć. Zamknęła drzwi za sobą i rzuciła plecak na podłogę. Co za cholerny fart!
Teraz nikt jej nie uwierzy. Wszystko mówiło, że ma z tą śmiercią coś wspólnego. Fatalny bieg okoliczności. Czyżby Sara maczała w tym palce?
- Mam to gdzieś – wymamrotała i padła na łóżko.
Patrzyła w sufit bez celu. Znowu sama, wystawiona do wiatru. Liczyła na odmianę kolei losu a tymczasem rzuca nią, jak samotnym żaglem na wzburzonym morzu. Niech to wszystko szlag!
Godne pożałowania nadzieje rozprysły się, niczym kropla wody na wygrzanym przez słońce kamieniu górskim w potoku ludzkich losów...
* * *
„GENERAŁ GEORGE HAMMOND – WPIS DO DZIENNIKA OSOBISTEGO”
TAK NIEWIELE BRAKOWAŁO PUŁKOWNIK HARRIET CANBERRZE DO OSIĄGNIĘCIA SPOKOJU I STABILNOŚCI. WKRÓTCE, PO WSZYSTKICH WYDARZENIACH ZWIĄZANYCH ZE ŚMIERCIĄ PUŁKOWNIKA HOLCOMB’A, HARRIET CANBERRA STAŁA SIĘ PODEJRZANĄ NR.1 O PRZEPROWADZENIE MORDERSTWA NA ZLECENIE.
JEDYNĄ OSOBĄ, MAJĄCĄ NAKWIĘCEJ ZAUFANIA DO NIEJ, BYŁ PUŁKOWNIK JACK O’NEILL. ZARĘCZYŁ SWOIM DOBRYM IMIENIEM I REPUTACJĄ, ŻE BIERZE CAŁĄ ODPOWIEDZIALNOŚĆ ZA PUŁK. HARRIET CANBERRĘ. OSOBIŚCIE, ZGADZAM SIĘ Z NIM, ALE FAKTY MÓWIŁY SAME ZA SIEBIE I RZUCAŁY SIĘ CIENIEM NA DOBRYM IMIENIU I PRZEBIEGU SŁUŻBY PUŁK. CANBERRY.
ZEZWOLIŁEM NA POZOSTANIE PUŁKOWNIK W BAZIE. DO CZASU WYJAŚNIENIA SPRAWY OGRANICZYŁEM JEJ UDZIAŁ W MISJACH.
WKRÓTCE PO TYM, PUŁKOWNIK CANBERRA ZNIKNĘŁA BEZ ŚLADU. ŚLEDZTWO WYKLUCZYŁO JEJ ŚMIERĆ, PORWANIE CZY UPROWADZENIE W CELU PRZEPROWADZENIA NA NIEJ TAJNYCH EKSPERYMENTÓW RZĄDOWYCH. JEDYNY ŚLAD WIÓDŁ PRZEZ WROTA. Z REJESTRÓW WYNIKAŁO, ŻE ZOSTAŁY ONE OTWIERANE POZA AUTORYZOWANYMI PRZEJŚCIAMI, NIESTETY ADRES ZOSTAŁ SKASOWANY. NIKT Z NAS NIE WIE, DOKĄD ODESZŁA PUŁKOWNIK CANBERRA. POZOSTAJE MIEĆ NADZIEJĘ, ŻE WRÓCI DO NAS I WYJAŚNI POWODY SWEGO POSTĘPOWANIA.
DOKTOR DANIEL JACKSON ZAPOWIEDZIAŁ, ŻE ROZWAŻA ODEJŚCIE Z PROGRAMU PO RAZ KOLEJNY. NA RAZIE ODWIODŁEM GO OD TEJ DECYZJI, ALE NA JAK DŁUGO? PUŁKOWNIK JACK O’NEILL PREJĄŁ SIĘ ODEJŚCIEM PUŁK. CANBERRY I JEJ OSKARŻENIEM. WYKONUJE ROZKAZY I NIE ODZYWA SIĘ BEZ POWODU.
WSZYSTKIM NAM JEJ BRAKUJE.
„GENERAŁ GEORGE HAMMOND OUT”.
KONIEC CZĘŚCI DRUGIEJ
KOLEJNY ODCINEK NOSI TYTUŁ „PUŁAPKI PRZYSZŁOŚCI 3 – Z DALA OD DOMU”
Użytkownicy przeglądający ten temat: 0
0 użytkowników, 0 gości, 0 anonimowych