POZIOM PRZYMUSU cz. 1 i 2
#1
Napisano 27.10.2003 - |20:10|
Niestety zachorzałam i zanim przeczytacie PUŁAPKI PRZYSZŁOŚCI przedstawię wam coś innego. Miłego czytania!
„POZIOM PRZYMUSU”
„WPIS Z DZIENNIKA OPERACYJNEGO GEN.HAMMONDA”
„Nawiązaliśmy kontakt z przyjazną rasą Nex’a’Dure, która jest oświecona, ma swoją wysoce rozwiniętą kulturę, sztukę i dość zaawansowaną technologię. Wydają się przyjaźni i chętni negocjacjom w sprawie zawarcia sojuszu. Wysłałem grupę SG1 aby wniosła podwaliny pod grunt dobrego porozumienia i ustala wstępne warunki współpracy. Teal’c nie będzie mógł towarzyszyć grupie, został przydzielony do innego zadania. Na jego miejsce pójdzie pułkownik Canberra, która po długim czasie spędzonym w bazie, będzie mogła zapoznać się ze sposobami negocjacji. Koniec zapisu.”
Przejście przez wrota zawsze wywoływało emocje w jednej osobie, kiedy inni stawali zadowoleni na podeście, ona miała problem. Kiedy wrota zamknęły się z trzaskiem charakterystycznym tylko sobie, Harriet Canberra wzięła głęboki wdech. Wrażenie podróży z taką prędkością zatykało ją i wprawiało w dziwny stan. Zamiast podziwiać widoki, musiała skupiać się na dochodzeniu do siebie. Sam zatrzymała się i przyjrzała Harriet, która zrobiła lekki skłon.
- Dobrze się czujesz?
- Niekoniecznie – stęknęła i kiedy zeszła ze stopni wrót skręciła za nimi i wyglądała tak, jakby miała zwymiotować.
- Co jest? – spytał Jack zatrzymując się na ścieżce – Czeka nas drobny marsz, mamy mało czasu.
- Harriet ma .... mały problem – wyjaśniła Sam i uśmiechnęła się rozbawiona, jakby na to nie patrzeć, to oryginalna sytuacja, ponieważ koleżanka jednak zwymiotowała. Wolno dołączyła do grupy.
- Ej, co się dzieje?! – zawołał O’Neill w stronę wolno idącej Harriet
- Kiedyś dostanę udaru mózgu przez to koło – wymamrotała wycierając usta
- Źle się czujesz? – zaniepokoił się
- Już dobrze. Nie powinnam pić piwa przed wyjściem w teren – skwitowała. Sam parsknęła śmiechem a Daniel z ukrywanym uśmieszkiem ruszył dalej. Jack uniósł brwi zaskoczony oświadczeniem zamknął korowód pieszych. Zerknął kilka razy na Canberrę ale wyglądała już dobrze, chyba przyzwyczaiła się do atmosfery i zapachów, jakie się unosiły.
A było co podziwiać. Wspaniałe miasto majaczyło na horyzoncie a oni szli alejką wśród strzelistych drzew. Dookoła rozciągały się zielone łąki. Architektura miasta była prosta, schludna, uliczki czyste, mieszkańcy zadowoleni. Gdyby tak się przyjrzeć bliżej, wszystko to przedstawiało obraz idyllicznej Ziemi. Bez wojen, bez śmierci i strasznych chorób. Zaskakiwał spokój i pokora wśród ludzi.
Wychodząc z lasu weszli od razu na gładko wybrukowany trakt, prowadzący prosto na obszerny plac, będący głównym rynkiem. Pomimo złudnych obrazów, instynkt O’Neill’a zmusił go do silniejszego ściśnięcia broni. Zawsze gotowi, zawsze spodziewający się ataku. Pojawienie się obcych gości wymusiło na ludziach zwiększoną uwagę i zainteresowanie. Ich grzeczność biła wszelkie etykiety na głowę, pochylali się i składali ukłony, po czym odchodzili dalej.
- Dobrze wychowani – skwitował O’Neill
- Aż za dobrze – stwierdziła Canberra i poprawiła okulary przeciwsłoneczne. Jej oczy przechodziły kolejną przemianę, więc dr.Fraiser zaleciła noszenie ich cały czas na obcym terenie
- Coś ci się w nich nie podoba? – spytał Daniel
- Takie płaszczenie się zawsze ma na celu ukrycie czegoś innego, czego nie widać – odparła i skupiona rozglądała się na boki
- Zgadzam się – poparł O’Neill i leniwie obserwował budynki, jednak coś pod skórą mówiło mu, że taka postawa skrywa jakąś tajemnicę – Bądźmy czujni. Ten przesłodzony nastrój bywa wątpliwy.
- Odzywają się w was instynkty żołdaków – podsumował Daniel
- Gdyby nie one, nie wiadomo, czy przechadzałbyś się teraz po tym mieście – zażartowała Canberra
- Witajcie, szacowni goście!
Gdzieś z bocznej części gmachu, którego podpierały wysokie kolumny, wyłonił się roześmiany człowiek, w barwnej szacie do ziemi, w osobliwym nakryciu głowy, z metalowymi bransoletami na obu dłoniach, pobrzękującymi swoiście. O’Neill zwrócił się w jego stronę z niesmakiem oceniając makijaż i próby ukrycia mankamentów urody.
- Zaczyna się – wymamrotał pod nosem i wykrzesał z siebie najbardziej olśniewający uśmiech amerykańskiego żołnierza, jaki kiedykolwiek mu się udał. Obcy dopadł przybysza i chwycił oburącz Jack’a, wytrząsając mu ręce jak kostki do gry w kubeczku. Samantha z trudem hamowała wybuch śmiechu a Canberra nieufnie przyglądała się obcemu.
- Jestem Allsur, ambasador i przedstawiciel naszej rady miasta. Witamy w Metropolii! Jak wam się podoba? – roześmiany wskazał plac
Canberra dojrzała małą fontannę. Zanurzyła dłoń w krystalicznie czystej wodzie i napiła się kilka łyków. Daniel podszedł i pochylił się do jej ucha
- Chyba nie powinniśmy pić tej wody – szepnął
- Czemu? Jest bardzo dobra, zimna i lekko słodkawa w smaku – oceniła
- Prawda? – Allsur podszedł do Harriet – To rezultat idealnej filtracji, która nadaje wodzie wygląd kryształu i wzbogaca we wszystkie niezbędne składniki!
- Rzeczywiście – potwierdziła Canberra i ruszyła za resztą grupy, którą prowadził Allsur piejąc z zachwytu nad swoim miastem. Krytyczne spojrzenie Jack’a mówiło samo za siebie ale nie wskazywało na jego absolutną dezaprobatę dla odkryć poznawanych przez przełyk.
Stopnie prowadziły w górę olbrzymiego gmachu, okalającego pół placu. Był bardzo wysoki, monumentalny, kolumny sięgały prawie do nieba, takie sprawiały wrażenie, o ile na zewnątrz panowało ciepło, o tyle w środku powiało chłodem. Kamienne i marmurowe posadzki, ściany z dziwnego minerału, mieniące się szmaragdowo i z wyraźnymi żyłkami jasnej substancji, kolumny z szafirowego materiału o lustrzanej powierzchni, idealnie wypolerowanej. Echo kroków niosło się władczo pod wysokim sklepieniem, które zdobiły wielobarwne, oryginalne witraże. Rzucały na wszystko kolorowe plamki i smużki światła, wprawiające w dobre wibrację i nastrój. Allsur dreptał szybkimi kroczkami w stronę jasnej sali na końcu korytarza. Liczne szmery i szepty docierały do gości z różnych stron, zdawało się, że niewidzialni obserwatorzy podglądają ich z ukrycia. Uczucie ciarek przebiegających po plecach nasiliło się u Jack’a.
- Jack, dostrzegłeś? – szepnęła Canberra
- Widzę – potwierdził i zrównał się z Sam – Miejmy na nich oko. Coś tu nie gra ...
Daniel rozejrzał się dyskretnie dookoła ale nikogo nie dostrzegł w cieniach migających na ścianach i pod sufitem. Allsur wprowadził ich do wielkiej sali konferencyjnej, bardzo jasnej i urządzonej jałowo, bez zbytnich ozdobników i przepychu. W lewym rogu siedziało kilkoro mieszkańców z elity w skupieniu obserwujących przybyszów. Kilka rzędów ławek nie zapełniali wszyscy, którzy mogliby zasiąść. Allsur wskazał im rząd ławek po przeciwnej stronie i sam usiadł razem ze swoimi ziomkami. Jack usadowił się na przedzie, za nimi pozostali członkowie drużyny. Canberra nieufność nadal pogłębiała wobec Allsura i reszty mieszkańców miasta. Jej ciemne szkła pozwalały ukryć nerwowe spojrzenia we wszystkie możliwe kąty sali.
- Witamy gości z dalekiego świata i pozdrawiamy – odezwała się jedna z kobiet, wstała i skłoniła się w geście uniżenia - Cieszymy się, że zapragnęliście zawrzeć z nami sojusz, obawiamy się zagrożeń i uznaliśmy taką propozycję za bardzo korzystną.
- Istnieją zagrożenia w galaktyce, przed którymi sojusz z nami was nie uchroni – odezwał się Daniel dość niespodziewanie, czym naraził się O’Neill’owi ale ten zaraz wyjaśnił
- Pozwólcie, że przedstawię: to doktor Daniel Jackson, światły człowiek i uznany naukowiec, znamienity lingwista. – Daniel tym razem odwzajemnił spojrzenie pełne zaskoczenia ale nie był zły za przesadne peony w jego kierunku – Major Samantha Carter, pułkownik Harriet Canberra. Ja nazywam się pułkownik Jack O’Neill i przewodzę grupie. Zostałem upoważniony do rozmów w imieniu mojej rasy.
- Bądźcie pozdrowieni i oby wasze słońce ogrzewało wasze łąki zbawiennym ciepłem – pochyliła się ponownie kobieta
- Nie jesteśmy zaawansowaną rasą, nasze dokonania technologiczne nie są zbyt błyskotliwe – dodał inny mężczyzna – Istotą naszego społeczeństwa jest pokojowa koegzystencja z innymi rasami, społecznościami, a duchowa forma góruje nad cielesną i dbamy o jej rozwój. Nie uznajemy przemocy i wojen, nie ma w naszym społeczeństwie przestępstw i mordów.
- Godne podziwu osiągnięcia – przyznał O’Neill
- Bardzo światła filozofia – dodał Daniel
- Możemy zaofiarować niektóre osiągnięcia technologiczne w zamian za informację o istniejących zagrożeniach w galaktyce, jak zauważyłeś doktorze Danielu Jacksonie – dodała ponownie kobieta
- Oczywiście, dysponujemy wieloma zapisami o najbliższych wam terenach. Pozwólcie, że zapytam – powiedziała Sam – Posiadacie Gwiezdne Wrota. Dlaczego nie korzystacie z nich?
- Mówicie o wielkim kręgu? – Allsur wybiegł swoich ziomków pytaniem
- Tak, o tym wielkim kręgu, ze świetlistym obrazem jeziora. – potwierdził Daniel
- Nie używamy go, gdyż wiele stuleci temu przyniósł zagładę naszym przodkom. Po reinkarnacji zabronili nam z nich korzystać. Duchowość naszych przywódców pozwoliła nam rozwinąć zmysły, które pozwalają nam w spokoju unikać zagrożeń.
- Mówicie o telepatii? – zmarszczyła czoło Sam
- Tak można to przełożyć na wasz język – skłonił się inny mężczyzna z grupy
- To zmienia postać rzeczy – szepnęła Canberra
- Wiedzieliście o naszym przybyciu? – upewnił się Jack
- Tak. Potrafimy ubiec pewne wydarzenia. Nie obawiajcie się, nie stosujemy czytania myśli bez zgody innych istot. To surowo zabronione w naszym społeczeństwie. – wyjaśnił Allsur
- Akurat – ponownie szepnęła Canberra
- Nasz sojusz może zagwarantować wam pomoc w przypadku zbrojnej napaści. Możemy służyć też bogatymi źródłami energii i sposobem ich wytwarzania – kontynuowała Sam – Wszelka niezbędna pomoc medyczna jest też przewidziana.
- Dziękujemy za tak hojną ofertę ale sami dajemy sobie radę. Mamy wiele źródeł dobrego zaopatrywania naszych miast w energię. Ale będziemy pamiętać o waszych ofertach. Chcemy wam podarować sposób wytwarzania doskonałego paliwa organicznego, samowystarczalnego i samoregenerującego się, który może wydać się tani.
- Zanim postanowimy o jego wytwarzaniu, poprosimy próbkę tego paliwa – zaproponowała Sam
- Dostarczymy taką – kobieta skłoniła głowę – A teraz ..... przeprosimy was na jakiś czas. Musimy naradzić się z wieloma członkami rady. Pozostańcie naszymi gośćmi, wszędzie będziecie mile widziani.
Dziwny gong obwieścił koniec spotkania. Radni wstali i z szelestem swych szat wyszli z sali zostawiając gości samych. Jack zmarszczył czoło i powiódł wzrokiem za wychodzącymi.
- Swoisty rodzaj gościnności – skwitował Daniel
- Taaa ..... – mruknął O’Neill
Canberra zdwoiła czujność i zaczęła nerwowo się rozglądać. Kiedy nie zauważyła bezpośredniego zagrożenia, westchnęła
- I co teraz?
- Pozwiedzajmy. Chętnie obejrzę parę zakamarków tego .... miasteczka – zdecydował Jack
Skierowali się w mało znaczące drzwi, które same się otworzyły. Cały czas mieli wrażenie, że słyszą jakieś szepty skrywane po kątach. Daniel zainteresował się architekturą i uważnie zapamiętywał drobne symbole i szczegóły zdobnicze, by potem do czegoś je porównać. Ale wrażenie śledzenia nie opuszczało Canberry ani Jack’a. Samantha za to starała się rozgryźć napotkaną przeszkodę, jaka wyrosła im przed oczami. Masywne, stalowe drzwi nie uchyliły się same przed nimi ale puściły dopiero wtedy, gdy wykonała kilka magicznych ruchów nad niewielkim zamkiem przy ścianie. Ciężko się otworzyły z trudem odkrywając to, co w środku. A była to dziwna sala, panował półmrok, słabe oświetlenie pochodziło jedynie z nielicznych lamp w suficie oraz dziwnych konstrukcji, które wypełniały pomieszczenie.
- Canberra, pilnuj tyłów – wydał polecenie Jack i silniej chwycił w dłonie swoją broń, wytężając wszystkie zmysły by były czujne.
Kiedy weszli do środka, Harriet zamknęła drzwi i mogła wreszcie zdjąć okulary. Dziwne to było wrażenie. Jakiś szum maszyn, jakby z daleka i niepozorny, docierał do nich zewsząd. Ale najdziwniejsze były konstrukcje wypełniające salę. Na suficie i podłodze zamontowane były swoistego rodzaju kręgi, pulsowały w nich światła i drobne blaski. Każdy krąg sufitu połączony był z kręgiem na podłodze grubą, przezroczystą rurą, w której płynęła jakaś ciecz o mleczno – brunatnej barwie, czasem zielonkawej. Płyn równomiernie pulsował z dołu do góry, niczym krew pompowana w żyłach. Carter podeszła bliżej jednej z rur i uważnie przyjrzała się płynowi.
- To chyba .... to paliwo, o którym wspominali – przemówiła
- Wygląda, jak rura od ścieku kanalizacyjnego a nie do transportu paliwa – skwitowała z obrzydzeniem Harriet i krążyła ostrożnie dookoła kolejnych rur.
- Mówili o organicznym pochodzeniu paliwa – przyznał Daniel – Może to jest to?
- Skupmy się – zdawkowo przemówił Jack – Produkują paliwo w jakichś flakach. Osobliwe.
- Może to niezły sposób na przetwarzanie odpadów? Nie widać żadnych śmietników, walających się skórek po owocach. – wydedukowała Sam
- Jeśli tak, mamy u siebie paliwa pod dostatkiem – ironicznie skwitował Jack
- Pułkowniku! – krzyknęła przestraszona Sam, coś ją odrzuciło gwałtownie od jednej z rur, widać było przejęcie na jej twarzy, gwałtownie wzięła kilka oddechów. O’Neill spojrzał w kierunku jej obserwacji i stężał na twarzy, nagle wszystko stało się jasne.
Pośród wielu różnych drobin trudnych do zidentyfikowania, w cieczy płynęła wyraźnie jakaś duża część ciała. Czyjeś organy były równie cennym źródłem paliwa. Po kawałku dłoni pojawiła się odcięta od tułowia głowa.
- Obrzydlistwo – zasyczała Harriet i poczuła jak żołądek podchodzi jej do gardła
- Nic się nie marnuje – dodał Jack i wyglądał na zszokowanego – Wracamy. Trudno ocenić, jak daleko posuną się nasi goście w negocjacjach. Ich gościnność staje się nagle wątpliwa.
- Popieram – wydusił przez ściśnięte gardło Daniel
- Ani słowa o tym, co widzieliśmy – nakazał szybko kierując się do drzwi. Wyszli z sali bladzi i otumanieni ale nikt ich nie zauważył. Wrócili do auli i usiedli w niemym oczekiwaniu na powrót radnych.
- Skoro tak dokładnie utylizują wszystko, co im w łapy wpadnie, to myślicie, że woda też jest odzyskiwana z tych źródeł? – wyszeptała Harriet
- Można się tego spodziewać – przyznała Carter
- Chyba zwymiotuję – stwierdziła Harriet na samą myśl, iż popróbowała tutejszych mieszkańców
- Mówiłem, aby nie pić tej wody – dodał Daniel
- Cisza – przerwał ostro O’Neill – Idą nasi gospodarze.
- Wybaczcie tę zwłokę! – Allsur promieniał jak zwykle, po tym wszystkim zdawał się jeszcze bardziej obrzydliwy – Nasza rada zgodziła się podpisać sojusz ale pod pewnymi warunkami. Przedstawimy je wam jutro. Do tego czasu, proponujemy gościnę i miejscowe rozrywki!
- Dziękujemy, ale mamy ścisły plan, musimy się go trzymać.- zaprzeczył O’Neill – Przedstawimy propozycje naszym przywódcom i wrócimy tu jutro.
- Jeśli tego sobie życzycie – zgodził się zmieszany i widać było, że wie doskonale, czemu przybysze nie chcą zostać, zgrywał tylko idiotę.
- W takim razie, do zobaczenia – pożegnał się O’Neill i skierował do wyjścia.
Członkowie grupy ruszyli za nim z wymuszonymi uśmiechami na twarzach ale z ulgą, że nie stali się materiałem do przeróbki.
* * *
- Generale, to dziwny lud. Zaoferowali nam sposób na wykorzystanie wysoce energetycznego paliwa i zyskania taniej energii – wyjaśniła Sam na odprawie – Nie chcą pomocy, interesuje ich tylko wiedza o ich zakątku kosmosu.
- Mają wrota lecz ich nie używają. Przynajmniej tak twierdzą – dodał Jackson
- Macie wobec nich jakieś podejrzenia? – zapytał Hammond
- Generale, to bardzo dwulicowa społeczność – odezwał się O’Neill – Na pozór łagodni, gościnni, dobrze wychowani i aż śliscy w biciu wielu pokłonów. Jest w nich jednak mroczna tajemnica.
- Do produkcji paliwa, którego technologię chcą nam udostępnić, zużywają wszystko, co organiczne – powiedziała ponuro Sam – Nawet swoich ...
- Jedzą ich? – zdumiał się Hammond
- Przetwarzają – wyjaśniła – Widzieliśmy dziesiątki ciał w procesie utylizacji. Wydaje się, że nic się tam nie marnuje
- Próbowałam ich wody – dodała Harriet – Miała dziwny, słodkawy smak. Niby nic dziwnego, ale teraz wiem, skąd się wziął – skrzywiła się na samą myśl, podobnie Daniel.
- W takim razie, będziemy musieli im odmówić i podziękować za tę technologię – smutno podsumował generał
- Jest jeszcze coś – zauważył O’Neill – Twierdzą, że nie korzystają z wrót, bo kiedyś ich przodkowie przypłacili to zagładą. Kiedy damy im mapy i współrzędne, czy nie zapragną ich wykorzystać i narozrabiać?
- Może nie. Może to zwykła chęć pogłębienia wiedzy? – zasugerował Daniel
- Nie założyłbym się o to nawet o ćwierć dolara – sarkastycznie skwitował Jack
- Co pan sugeruje, pułkowniku? Wrócić tam i grzecznie się pożegnać?
- To byłoby najrozsądniejsze, sir.
- Szkoda, że nie możemy im przyjrzeć się bliżej – zauważył Daniel
- Nie tym razem – oschle podsumował Jack – jeśli chcesz obejrzeć sobie te rury od środka, to proszę cię bardzo.
- Na tym proponuję zakończyć odprawę. Za paręnaście godzin pójdziecie tam i oficjalnie zerwiemy kontakty. Majorze, jeśli zajdzie taka potrzeba i zaistnieją realne zagrożenia dla naszego świata, upoważniam was do uszkodzenia wrót, by nie mogli zaszkodzić nam, sobie i innym.
- Zrozumiałam, sir – przytaknęła Sam
Zabrzmiało to dość złowieszczo. Ciemna chmura okryła cały pokój i ich twarze, kiedy spojrzeli sobie prosto w oczy.
* * *
- Witajcie! Już się bałem, że nie przybędziecie na spotkanie! – Allsur jak zwykle rozpromieniony, z przypiętym sztucznym uśmiechem do twarzy, wyszedł im na spotkanie – nasi rodacy czekają na was!
O’Neill skupił się i wytężył wzrok aby przyjrzeć się zebranym, próbował wyczuć nastroje Nex’a’Durenów. Ale było to trudne. Oni wszyscy byli tacy bezbarwni, bezkrwiści, jacyś śliscy i niegodni zaufania.
- Uważaj na nich. Będzie nieprzyjemnie, więc ... – szepnął O’Neill w stronę Canberry, która skinęła głową na znak zrozumienia i poprawiła okulary. Daniel czuł się nieswojo i trzymał się blisko dziewczyn.
Kiedy mieli wejść do sali, zatrzymali ich dwaj wysocy mężczyźni, z twarzami jak manekiny, bezbarwnymi i nieczułymi na umizgi.
- O co chodzi? – spytał Jack niezadowolony
- Musimy was prosić o zdanie broni – Allsur wił się jak glista przypalana nad ogniem – Rada nie zezwoliła tym razem na posiadanie broni w gmachu. Jesteśmy ludem o pokojowej naturze.
- Ach, tak ... – tylko tyle wydobył z siebie Jack
- Nasze protokoły nie pozwalają na pozbycie się broni i oddanie jej obcym – wyjaśniła dyplomatycznie Sam, Daniel spojrzał na stojącą bez słowa Harriet, była bardzo spięta, na jej twarzy nie drgnął nawet mięsień, ale za to maleńka żyłka pulsowała na szyi. Szykowała się do ataku, każdy receptor nerwowy był gotowy obrony na rozkaz. Sam miał wątpliwości, czuł wiszące w powietrzu napięcie.
- Nie oddamy broni. To łamie nasze zasady bezpieczeństwa – twardo odparł O’Neill
- Proszę, nie opierajcie się – jego głos miał błagalny ton i na milę widać było, że zaraz się rozleci z nerwów – Dokończmy rozmowy, zawrzemy porozumienie a potem oddamy wam wasze rzeczy. – wskazał na dwóch dryblasów, którzy byli tak zabawni, jak zeznania podatkowe i skłonili się uniżenie.
Jack toczył w sobie prawdziwą bitwę pomiędzy instynktem a dyplomacją. Zdjął karabin z ramienia i głosem szorstkiego piachu dał rozkaz
- Oddajcie broń.
- Jack, to szaleństwo! – zasyczała Harriet
- Wykonać.
Oddali swoje wyposażenie w ręce osiłków z uczuciem, że zaraz wydarzy się coś złego. Canberra czuła się tak, jakby odarto ją z odzieży ale to właśnie pod pachą, pod szczelnie zapiętą kurtką, miała schowany pistolet. Światy światami, lasery laserami, ale tradycyjna kula zawsze miała powodzenie i była skuteczna. Zasiedli na awach w sali i było to zupełnie inne uczucie, niż ostatnio. Radni patrzyli na nich smutnymi oczami i z jakimś żalem, jakby zastraszeni a zarazem nieugięci w podjętych postanowieniach.
- Czemu mam uczucie, jakbym stanął przed tutejszą inkwizycją? – szepnął Daniel siedzący tuż za O’Neillem.
Przemówiła ta sama kobieta, co poprzednim razem.
- Nasza rada przystała na warunki, w jakich zamierzaliśmy podpisać porozumienie. Oferujemy wam technologię, oraz współpracę inżynierów, w celu dostosowania jej do waszych standardów.
- W zamian, pragniemy otrzymać tabele astrometryczne naszego regionu i naszej części galaktyki. – powiedział inny mężczyzna – Nie mamy rozwiniętej wiedzy astrometrycznej ani wysoko udoskonalonej formy podróży.
- Jakie jest wasze stanowisko? – zapytała kobieta
- Wysoce postawieni radni. Nasi przywódcy ocenili dokładnie zalety tego porozumienia – rozpoczął Jack – Jednak, obawiamy się waszego partnerstwa z wielu powodów. Możemy dostarczyć wszelkiej pomocy medycznej i humanitarnej w przypadku klęsk żywiołowych i zagrożeń z natury nieprzewidywalnych. Nie możemy udostępnić wam wiedzy, która przekracza wasze pojmowanie i może zagrozić.
Dało się słyszeć wyraźne poruszenie w ławkach radnych, Allsur poderwał się na równe nogi
- Jak to? Odmawiacie nam prawa do gromadzenia wiedzy?!
- Nie zrozumcie tego opatrznie – odezwał się Daniel przychodząc z pomocą Jack’owi – Obdarzenie was tą wiedzą przewyższa wasz naturalny rozwój. Wspominaliście o zagładzie przodków i zniszczeniu. Ich wiedza zmusiła do korzystania z wrót, ale znaleźli zagrożenie przewyższające możliwości ich obrony – jak dotąd chłopak brzmiał przekonująco a przemawiał z wielkim przejęciem – Z wami będzie tak samo. W pewnym momencie zechcecie podróży i znajdziecie rasy żądne podboju, które nie mają żadnych zasad moralnych. A wasz duch, uduchowienie, tak bardzo przez was cenione i opiewane, zostanie zniewolone. Będziecie niewolnikami waszych ciał bez możliwości wyzwolenia się, na wiele, wiele pokoleń. Samo uruchomienie wrót zwróci na was ich uwagę. Zrozumcie, chcemy wam tego oszczędzić. Dążcie do wiedzy w swój prosty sposób. Nie wyprzedzajcie swego poziomu rozwoju, który powinien być niczym niezakłócony.
Wszyscy milczeli poruszeni tym przemówieniem. Allsur pełen zdumienia dla szczerości tej wypowiedzi a inni zaskoczeni tymi faktami, które były realnie uwidocznione. Taka postawa była dość kłopotliwa. Kobieta zabrała głos.
- Czy interesuje was nasza propozycja sprzedania technologii?
- Nie, szacowna radno – spokojnie odparł Daniel – Nie chcemy, byście czuli się zobowiązani do wymiany. Wybaczcie nam, że zakłóciliśmy wasz spokój i wprowadziliśmy zamieszanie. Odejdziemy z obietnicą, że nie wrócimy tu więcej a adres waszej zostanie usunięty z naszych rejestrów.
- Jeśli będziecie sobie tego życzyć – dodała Samantha
- Przybysze z innego świata – kobieta zdecydowanie przewodniczyła temu zebraniu – Rozważyliśmy wasze argumenty i przychylamy się do nich. Wasza szlachetność jest godna podziwu a oddanie, dla ochrony naszego świata, bohaterskie. Niech będzie wedle waszej woli – skłoniła się, choć nie była tym zachwycona.
Gong obwieścił koniec debaty. Wszyscy wstali i naburmuszeni zniknęli w bocznych drzwiach sali. Jack odetchnął z lekkim uczuciem ulgi i spojrzał na Daniela.
- Niezłe przemówienie – pochwalił
- Dziękuję. Nagle pojąłem, co może być kluczowym argumentem i .... chyba mi się udało.
- Oby. Jeszcze muszą nam oddać broń – zauważyła Carter
- Oto inasz kustosz, który oprowadzi nas po muzeum – skwitował O”Neill widząc Allsura. Już nie piał z zachwytu ani klaskał w dłonie. Był przybity – Możemy prosić o nasze rzeczy?
- Tak, oczywiście – wymamrotał roztargniony i zaprosił ich do bocznego wejścia, które prowadziło do ciemnego korytarza.
Jego ściany wyłożono szmaragdowym marmurem, przez co zdawało się, że idą dnem rafy koralowej porośniętej roślinnością.
- Pójdziecie do końca korytarza i spotkacie dwóch strażników, ktzy oddadzą wam rzeczy – powiedział zmieszany – Ja, niestety, muszę was opuścić. Zostałem wezwany w pilnej sprawie. Życzę wam szczęśliwej podróży .... – i zniknął bez śladu.
- Co to, do cholery, miało znaczyć? – spytała Harriet rozpinając zamek kurtki.
- Nie wiem – O’Neill rozejrzał się dookoła i na górę – Ale był przerażony, trząsł portkami aż miło.
- Mam złe przeczucie – wymamrotał Daniel zdezorientowany tym wszystkim i ruszył za Carter i O’Neillem.
- Ja też – potwierdziła Sam rozglądając się na boki, półcienie tańczące na ścianach wprawiały w poddenerwowanie.
- Harriet? – zapytał Jack wolno idąc w stronę obiecanego wyjścia
- Tak?
- Masz ze sobą tę dodatkową spluwę, którą zawsze nosisz pod pazuchą?
- Jasne – przytaknęła, jej oczy lśniły wyjątkowo jasno po zdjęciu okularów
- A możesz nas osłaniać? – spytał cicho, skupiony, a tuż za niewielkim zakrętem przystanął i wychylił się aby sprawdzić drogę.
- Wedle rozkazu – wyjęła broń z uśmieszkiem na twarzy i zadowoleniem na przyzwolenie.
- Od razu czuję się bezpieczniej – odparł zawadiacko O’Neill
Szli uważnie spory kawałek czasu a i tak nie było widać końca korytarza. Harriet celowała w nieodgadnioną pustkę przed nimi gotowa strzelić do wszystkiego, co się poruszy. Marsz zaczynał na dłuższą metę irytować, bo nie było widać obiecanego wyjścia. Nagle dostrzegli kątem oka jaskrawy błysk i po sekundzie słup błękitno – fioletowego światła okrył Jack’a i Carter. Harriet instynktownie odskoczyła i odepchnęła Daniela w bok, którego światło nie objęło. Zdumieni Carter i O’Neill zniknęli z pola widzenia. Jackson spojrzał na Harriet przerażony a ta oddychała szybko, jakby nagle stężenie tlenu spadło do minimum. Skierowała broń w kilka stron ale nikogo nie było w polu widzenia.
- O, kurde flak! – syknęła obcierając spocone czoło z wrażenia – Co to było, do ciężkiej cholery?!
- Mają technologię przesyłową – odparł, kiedy ochłonął trochę z wrażenia – Nie są tacy zacofani, jak mówią ...
- Idziemy dalej – zdecydowaa i ruszyła szybko do przodu
Wreszcie zamajaczyły przed nimi drzwi. Dotknęła dłonią świecącej diody na zamku elektronicznym i ozdobione dziwnymi rytami wejście rozsunęło dwie połówki na boki. Jaskrawoniebieskie światło zalało ich twarze. Canberra wsunęła okulary na nos dając znać Danielowi aby się schował, sprawdziła pomieszczenie dokładnie lustrując boki i górę ale nikogo nie było. Sala była pusta, jaskrawa i jałowa, niczym komora odkażająca u wejścia do laboartorium. Dała znać aby wszedł za nią. Trudno było odczytać myśli Harriet, nawet z jej twarzy. Była niewzruszona i skupiona.
- I co ty na to? – spytała chowając swojego SigSauer’a za pasek z tyłu spodni.
- Nie widzę rzeczy, które miały tu być – odparł rozglądając się.
- No właśnie – oblizała spierzchnięte wargi – Za to mamy trzy pary drzwi. Które wybierasz? – uśmiechnęła się
- Nie mam pojęcia – podparł się pod boki
- Powiedz, co ci podpowiada intuicja? – spojrzała na niego
- Aby wracać? – uniósł brwi
- Nie. Zdaj się na Moc, Luku Skywalkerze – zażartowała i pokazała rząd białych zębów – Bo mnie skóra mówi, że to te na wprost. I coś mi mówi, że gdzieś tam mogą być Sam i Jack.
- Zostali przetransportowani, może nawet na pokład jakiegoś statku – skwitował - Może nie ma ich na tej planecie.
- Myślisz? – uśmiech nie schodził z jej twarzy – Ja uważam, że są tutaj.
- Mogli ich nawet ... wykończyć! – zaczynał popadać w lekką panikę
- Nie, Danielu – zaprzeczyła ruchem głowy, wyjęła gumę do żucia z kieszeni, rozwinęła sreberko, przeżuła kilka razy oceniając drzwi i dodała – Marines nie nigdy nie umierają, co najwyżej idą do piekła się przegrupować .... A to właśnie jest takie piekło, tylko niższy poziom.
- Jesteś zdrowo szurnięta – parsknął rozbawiony i bezradny wobec jej wojskowych taktyk.
- Zaufaj mi – powiedziała stanowczo – Wchodzimy w te drzwi i pilnuj swego tyłka, bo nasi gospodarze robią z nich paliwko ...
- Chryste ... – westchnął zrezygnowany i ruszył za nią w głąb słabo oświetlonego korytarza o przekroju sześciokąta i metalowej posadzce. Serce waliło mu jak kafar, ale nie miał szans zastanawiać się nad tym. Nie mógł myśleć. Musiał reagować.
C.D.N koniec cz.1
#2
Napisano 27.10.2003 - |20:31|
- Harriet jest pułkownikiem. Nie za dużo ich na jedną drużynę?
- Ulega ona jakiejś przemianie. Nie trzymaj nas w niepewności. Opisz dokładniej.
- Mogła byś pisać krótsze odcinki, są łatwiejsze do przeczytania.
Those who understand binary and those who don't.
#3
Napisano 28.10.2003 - |00:57|
Co do pierwszej uwagi to się dorzucę, ale trochę z innej beczki - Sam mówi do niej (o niej) Hariet. A stopień wojskowy? Chyba, że jest tak, że stopień jest nie ziemski i nie amerykański, czy też bezpośrednio nie dowodzi drużyną i stopień "poszedł w las" w takim razie? Pytam się tylko i wyłącznie z ciekawości.Przeczytałem połowę i mam kilka uwag oraz pytań.
- Harriet jest pułkownikiem. Nie za dużo ich na jedną drużynę?
- Ulega ona jakiejś przemianie. Nie trzymaj nas w niepewności. Opisz dokładniej.
- Mogła byś pisać krótsze odcinki, są łatwiejsze do przeczytania.
Ej, mathix - przecież każdy z nas (twórców fanficów) chce trzymać czytelników w napięciu, nie?
Mnie się tam takie długie podobają <- jak każdemu, łaknącemu dalszego ciągu, czytelnikowi (ale wyjtek potwierdza regułę ).
Harriet - normalnie super!! I jest takie inne, ciekawe, po prostu wciąga. Nowe postaci, a jednocześnie cały czas stare, dobre SG1 (ja jakoś nie trawię ficów bez nich. siła przyzwyczajenia :]). Pisz, pisz. Czekamy na ciąg dalszy.
P.S. Wreszcie jakiś dłuższy post napisałam (:]).
Użytkownik zbzikowana edytował ten post 28.10.2003 - |00:57|
#4
Napisano 28.10.2003 - |15:17|
Those who understand binary and those who don't.
#5 Gość_Sharal_*
Napisano 28.10.2003 - |22:20|
Ale małe spostrzeżenia:
1. Gdzie sarkazm Jacka (!!!)
2. Będzie Walka????????????
3. Rozumiem, że identyfikujesz się z bohaterką , ale nie rób z niej superherosa
Ogólnie opowiadanko jest spoko, opłaciło się przez nie przebrnąć . Pisz dalej i nie przejmuj się krytykami (hmm, to już było w jakimś filmie...). Masz napisać do końca ...
... OR ELSE!!!
#6
Napisano 01.11.2003 - |18:04|
Carter i Jack ocknęli się przywiązani licznymi pasami do fotela w ciemnym, podziemnym pomieszczeniu. Kiedy O’Neill odzyskał ostrość wzroku zawołał ją po cichu i spojrzała na niego otumaniona. Blade światła w suficie oświetlały ich twarze, siedzieli na wprost siebie i starali się dociec, co się dzieje.
- Pięknie – burknął jeszcze nie do końca obudzony
- Mają technologię przesyłową – zebrała myśli – Oszukiwali cały czas. Czemu nie zabrali wszystkich, tylko nas?
- Ciekawe – przyznał próbując się wyswobodzić.
- Widocznie Canberra i Daniel nie znaleźli się w wiązce przesyłowej, a ostatecznie nas dwoje im wystarczy.
- Tylko do czego? – zaniepokoił się – Nie spodobała im się nasza decyzja. Chcą siłą zmusić do czegoś, albo zażądają okupu w zamian za kilka informacji ...
- Rozumiem teraz czemu wszyscy ich omijają. Mają dziwne metody traktowania gości.
Rozważania przerwał im wysoki osobnik, który wszedł z zawziętą miną. Był uśmiechnięty i szyderstwo wyzierało z jego oczu. Miał zdeformowany nos, najwyraźniej nie unikał zwad.
- To szczyt waszej uprzejmości? – spytał Jack.
- Zamierzam obniżyć poziom waszego dobrego samopoczucia. Nie spodobaliście się naszej Wysokiej Radzie – przemówił ostentacyjnie – W sumie wiedzieliśmy, że nie zechcecie współpracować. To Rada podjęła decyzję o waszym pojmaniu i wydobyciu z was informacji w mniej dyplomatyczny sposób.
- Czym nas zastraszycie? Rozśmieszycie nas na śmierć? – spytał Jack
- Nie. Doprowadzę do tego, że będziecie błagać o śmierć, bo nie będziecie w stanie wytrzymać bólu ...
Uśmiechnął się przerażająco i przymknął oczy. Skoncentrował się i po chwili O’Neill poczuł, jak ktoś wkrada się do jego umysłu. Kilka razy otrząsnął się , jakby czuł bzykającą muchę w uchu. Sam patrzyła na niego z niepokojem.
- Pułkowniku?
Nie słyszał jej. Rzucił całym ciałem, dostał jakichś drgawek i kiedy otworzył oczy zobaczyła jego przekrwione białka. Wydał z siebie tak przerażający krzyk, że aż się przestraszyła. Cierpiał nieprawdopodobny ból. Oddychała szybko zdumiona tym, jak bardzo coś dotknęło Jack’a. Pewnie łkał, niemal błagał o litość, wrzask cierpienia rozdzierał w niej duszę i bała się tego, że i ona zaraz poczuje to samo, choć pewnie odbierała ból O’Neilla przez skórę
- Przestań ! – zawołała, kiedy O’Neill był bliski omdlenia a z oczu płynęły mu łzy – Przestań, słyszysz?!
Obcy otworzył oczy pełne dzikości i jakiejś perwersyjnej przyjemności, którą czerpał z całej sytuacji. O'Neill opadł bezwładnie na fotel. Nie zdawał sobie sprawy, że już przestano go torturować. Nie czuł ciała, był odrętwiały, bezsilny, widział wszystko, jak przez mgłę. Spazmatyczny ból odszedł, teraz ogarnęła go ulga, jakaś błogość nieświadomości, przypływ uczucia spokoju, miłości, ekstazy ... Był jak w transie narkotycznym. Głowa opadła mu na ramię i oddychał spokojnie, jak dziecko, które utulono do snu.
- Coś ty mu zrobił? – spytała wstrząśnięta
- Poznał granice bólu i przyjemności. Przejście z cierpienia do stanu ekstazy jest odprężające, ale tym bardziej bolesne jest ponowne wejście w stan bólu. Więzień boi się kolejnej fali, woli czuć błogość i spokój.
- Jesteś chorym, wynaturzonym stworzeniem – wydyszała cedząc słowa z nienawiścią
- Nie ma się co unosić. To nasze zwykłe procedury postępowania. Podejrzany przechodzi przez nie podczas przesłuchań. Wierz mi, każdy pęka i ulega tym dwóm uczuciom. Nikt się im nie oprze – splótł dłonie na piersiach z mentalnym pedantyzmem. – Jeszcze kilka seansów i powiecie nam wszystko – zaśmiał się złowieszczo i skupił na niej.
Poczuła wdarcie się do jej umysłu. Jakby ktoś drążył mózg od środka a nie umiała się oprzeć, więc skapitulowała. Zobaczyła w transie twarz obcego, jak się zbliża do niej, jego szyderczy uśmiech. Była cała odrętwiała i nie mogła się wyzwolić z więzów. W wizji zobaczyła, jak egzekutor oblewa ją jakimś śmierdzącym płynem, który zmoczył ją całą i przeniknął przez odzież, ziąb dotarł do skóry. W kolejnej chwili dostrzegła w dłoni obcego coś palącego się, jakiś płomyk, który rzucił w jej stronę. Chciała się wyrwać, odskoczyć, uciec, ale nie mogła. Czuła walenie swego serca, dudniło jak oszalałe. Płomyk spadł na nią i ciecz stanęła w ogniu.
Poczuła, jak całe ciało płonie, jak okropny ból dociera w każdy zakamarek jej ciała, jak skwierczy skóra, włosy i ciało pachną spalenizną. Wydobyła z siebie straszny krzyk. Szamotała się, może ogień przepali pasy, ale to nie nadchodziło i nic nie dawało. Gryzący dym wdzierał się do ust odbierając tlen, skóra oddzielała się od mięśni. Okropne, straszne wrażenie a umysł dalej pracował, był świadom spalania.
Wydobyła z siebie kolejny, przeraźliwy krzyk, jakiego w życiu u siebie nie słyszała. Cała dusza wołała o uwolnienie. Trzask płomieni i skwierczenie mięśni a ona nie umierała będąc tego świadomą!!!!
Płomienie zgasły. Nastała cisza i ciemność. To był sen? To się działo naprawdę? Może nie? Ulga sprawiła, że mogła już oddychać. Zamglonym wzrokiem spojrzała na dłoń, była nietknięta. Odchyliła głowę do tyłu, uspokoiła się. Doznała uczucia przyjemności a radość zalała jej umysł. Była bezpieczna.
- Przyjemność ... – usłyszała cichy szept ale ni nie widziała, za to poczuła. Delikatny dotyk dłoni, ciepły pocałunek na ustach. Muśnięcie wargami policzka i szyi.
Czyjeś ciało przylgnęło do niej delikatnie. Bała się spojrzeć, kto tak ją pieszczotliwie traktuje ale przemogła się i otworzyła je, zobaczyła twarz O’Neilla, jak ją obejmuje i całuje. Wspaniałe uczucie bezpieczeństwa.
- Jack? – szepnęła – Co ty robisz?
- To ja – usłyszała szept – Przyjemnie? ...
Czuła miłosne uniesienie. Gdzieś w zakamarkach jej podświadomości tliło się wrażenie, że byli torturowani. Ale czy teraz są sami? Jack jest przy niej, obejmuje ją, jest delikatny. Poczuła, że musi mu ulec i strącić w kąt uprzedzenia, zakazy, hamulce. Ścisnęła go silnie w ramionach i oddała pocałunki.
Była wniebowzięta. Akt miłosny trwał nadal. Czuła na sobie mężczyznę, jego płynne ruchy, westchnienia, a jej samej zdawało się, że ulatuje w powietrze, jest jej dobrze, szepty zdusiły wszelkie obawy. Narastało w niej podniecenie, chciała spełnienia i doczekać tej chwili
- Marzyłem o tym od dawna – szeptał jej do ucha
- Ja też – odparła wzruszona i zdała sobie sprawę, że właśnie przeżywa ekstazę, że cały kosmos przenika jej komórki ciała, że twarz Jack’a obok jej policzka jest czymś wspaniałym. To nie może być sen!!!!
- Majorze? Majorze!! Major Carter!!
Uczucie ekstazy znikło jak bańka mydlana, rozpłynęło się. Otworzyła oczy i z trudem zogniskowała ostrość widzenia. Przed nią siedział Jack, bardzo słaby ale przytomny. Niestety, przypięty pasami do fotela.
- Jestem – wyszeptała z żalem, że nie czuje już jego ust na swoich.
- I jak? Jak się czujesz? – spytał
- Zmęczona – cicho odparła – Czy ty też miałeś wrażenie, że ...
- Też – przerwał jej w środku zdania – Torturują nas telepaci. Mogą narzucić każdy obraz.
- Czy miałeś wizję ognia? – oddychała ciężko i z ciągle świeżym uczuciem podniecenia, które nie odchodziło a bała się je teraz ujawnić.
- Również – cicho potwierdził – Niestety nie pamiętam, czy coś im powiedziałem.
- Ja też nie – przyznała i chciała się lekko obrócić, by rozruszać zdrętwiałą dłoń – Czy miałeś wizję nas? Nas ze sobą?
- Tak – smutno skinął głową i patrzył głęboko w jej oczy – Żałuję, że to tylko wizja ...
- Prawdę powiedziawszy – oblizała wargę – Ja też żałuję.
- Musimy spróbować, kiedy to wszystko się skończy – odparł z lekkim uśmiechem
Nie potwierdziła. Uśmiechnęła się tylko do swoich myśli i obliczyła szanse ... na romans dowódcy z podwładną. Czyżby obcy wyświadczył im przysługę?
* * *
Precyzyjny strzał zdjął strażnika przy drzwiach. Canberra wolno podeszła do stalowych drzwi i przyłożyła ucho do nich. Panowała cisza, choć po chwili dotarł do niej cichy jęk, może nawet znajomego głosu. Pokazała Danielowi, aby był absolutnie cicho i zaczekał na zewnątrz. Skinął głową na zgodę obserwując tyły.
Drzwi puściły z cichym chrzęstem zamka. Uchyliła je i rozejrzała się po ciemnej celi. Nikogo nie było. Nie, błąd. Był Jack przywiązany do fotela pasami. Dała znać Danielowi, aby wszedł. O’Neill wyglądał na zdjętego z krzyża. Półprzytomny coś bełkotał pod nosem.
- Co oni ci zrobili? – spytała chowając Siga za pasek i wyciągnęła nóż, rozcięła pasy i klepnęła go w twarz – Ocknij się! Ocknij! – potrząsnęła nim, aż wreszcie spojrzał na nią z trudem rozpoznając.
- Canberra?
- Tak, to ja – dźwignęli go oboje i postawili na nogi – Lepiej ci?
- Zaraz, zaraz ... – rozejrzał się – Gdzie Carter?
- Była z tobą? - spytał Daniel?
- Tutaj siedziała – wskazał fotel na wprost siebie – Musieli ją zabrać – chwiał się i złapał za głowę, bolała go.
- No to, doktorku, czeka nas jeszcze jedna runda po korytarzach – uśmiechnęła się a Daniel chwyci słaniającego się Jack’a.
- Jak mnie znaleźliście? – spytał już przytomniej
Harriet wciągnęła trupa do celi i cicho zamknęła drzwi, ruszyli wolno korytarzem.
- Kierowaliśmy się w stronę przerażających krzyków – odparła – Aż ciarki biegły po krzyżu. Pomyślałam wtedy: „Ależ ktoś cierpi”. Domyśliłam się, że to wy.
- Mądrze – przyznał O’Neill, był już w stanie iść sam – Długo tam byłem?
- Minęło 11godzin od naszego rozstania – powiedziała skupiona na obserwowaniu boków.
- Aż tyle? – zdumiał się – Co oni nam zrobili? Torturowali nas umysłowo.
Przeraźliwy krzyk dotarł do nich, niczym trzaśnięcie bata. Stanęli w miejscu i nasłuchiwali. Głos dochodził z innego poziomu. Poznali go, w kolejnej odsłonie był kobiecy. Harriet przymknęła powieki i skupiła się na kierunku, skąd dochodził dźwięk.
- Zabiję sukinsyna – wycedził przez zęby O’Neill.
C.D.N koniec cz.2
POZIOM PRZYMUSU cz.3
Samantha ze łzami w oczach krzyczała z bólu. Kolejny seans z wizją płonącego ciała był już nie do wytrzymania. Miotała się na fotelu, chcąc się wydostać. Jej ciałem wstrząsały spazmatyczne skurcze mięśni. Lęk przed śmiercią odbierał zmysły.
- Przyjemność ...
Słowo owiało chłodem i niczym za dotknięciem czarodziejskiej różdżki ból odpłynął. Z jej gardła wypłynęło ze świstem westchnienie ulgi. Seria obrazów zalała jej umysł. Była bezsilna, nie mogła ruszyć nawet palcem u ręki, całe ciało cierpiało z wysiłku jakie poniosło. Chłód i bezpieczeństwo zapanowały dookoła. Widziała pokój odpraw, sterownię ,mapę z naniesionymi współrzędnymi światów. Jakby płynęła razem z niewidzialną kamerą obserwującą wszystko. Przyjaciele uśmiechali się, pozdrawiali ją. Nie chciała tego, podświadomie czuła, że to obcy sonduje jej wspomnienia. Ścisnęła powieki, ale nie mogła nad tym zapanować. Załkała zrezygnowana, zdając sobie sprawę, że zdradza największe tajemnice. Jęknęła bezsilna wobec penetracji jej mózgu.
Kolejne obrazy były jak fragmenty filmu z jej życia: odprawy, dokonane odkrycia, obecność Jolinar w umyśle i jej wspomnienia, Tok’Ra znani i przyjaźni pokazali się jeden po drugim.
- Tato ... – szepnęła widząc twarz Jacoba i jednocześnie nosiciela Selmaka.
Czuła się dobrze, bezpiecznie ale zarazem i podle. Biła rękami w szybę szklanego ekranu, na którym wszystkie scenki się wyświetlały. Nikt jej nie słyszał, nikt nie pomógł, nikt nie rozumiał. Za wielką szybą zobaczyła kilkunastu obcych z niewzruszonymi minami, śledzących jej życie. Każdy drobiazg, każdy szczegół z intymnego życia, każdy gest i dotyk dłoni, każdą porażkę i chwilę radości, promocję, troskę kiedy pochylała się nad słabym Thorem z rasy Asgard. Czytali w niej, jak w księdze dostępnej dla każdego. Osunęła się na podłogę w swej wizji i zapłakała rzewnie wiedząc, że to jej osobista tragedia. Osłabła i zrezygnowała z walki. Zakryła twarz dłońmi i płakała jak skrzywdzone dziecko. Tak, jak od dawna nie robiła tego, odkąd była dorosła. Mieszanka uczuć była wybuchowa i tragicznie toksyczna.
Do pokoju z wizji, ze szklanym ekranem, wdarł się ktoś i z hukiem otworzył drzwi. Samantha dostrzegła innego obcego, który z wściekłością dopadł do jej prześladowcy, skręcił mu kark zdecydowanym ruchem i podbiegł do szyby. Pięścią rozbił szkło i roztrzaskał ją w drobny mak przerywając seans. Pozostali obserwatorzy rozpierzchli się w panice i z krzykiem przerażenia zniknęli z wizji Samanthy. Zapadła w letarg, opanowała ją senność i przeniknęła ciemność. Obcy delikatnie chwycił jej twarz w dłonie i uważnie ją obejrzał. Była nieprzytomna, zwiotczała, bezwładna. Bardzo go to zmartwiło. Uniósł głowę do góry i spojrzał na kobietę wchodzącą do sali, która skierowała w jego stronę wylot lufy swojej broni. Wyglądała groźnie, podobnie jej przyjaciele.
- Łapy od niej won, kanalio! – krzyknęła i zimna stal dosięgła czoła Nex’a’Durena.
Wstał wolno z klęczek i opuścił dłonie wzdłuż tułowia, był pokorny i nie okazywał złych zamiarów.
- Nie próbuj świdrować nam w głowach – ostrzegła
- Chcę wam pomóc – odparł cicho
Canberra spojrzała na ciało jego ziomka z nienaturalnie wykręconą głową. Zabił swojego?
- Co jej zrobiłeś? – wysyczał przez zęby gotowy na wszystko O’Neill
- Oni wszyscy wdarli się do jej umysłu, do jej wspomnień – wyjaśnił spokojnie – Zapobiegłem tym praktykom ... Izosin, ten który was torturował, był bardzo brutalny i bezwzględny. Dotarł do najgłębszych warstw jej podświadomości.
- Ile się dowiedział? – spytał O’Neill, Canberra schowała broń za pasek spodni.
- Wszystkiego – westchnął – Nie zdążyłem na czas. Widzieli to, co i wy: Asgard, wspomnienia Jolinar, zaprzyjaźnionych Tok’Ra, współrzędne światów ...
- O, w mordę – zaklęła Harriet – Mamy przesrane.
- Jak chcesz nam pomóc? – spytał O’Neill
- Prześlę was bezpiecznie w okolicę wrót, i bardzo was proszę, odejdźcie jak najszybciej. Będą was ścigać, będą chcieli was zniewolić, ale na razie są przestraszeni i panuje chaos. To nasza szansa.
- Zaufam ci – Jack wycelował w niego palcem – Ale jeśli nas wystawisz, zabiję ...
- Nie obawiajcie się. Należę do ruchu oporu, podziemia zwalczającego tyranów w naszym społeczeństwie. Widzimy jego wady. Chodźcie, nie ma czasu.
Szybko wyszedł z celi i niknął w drzwiach. Daniel i Jack spojrzeli na Canberrę, aby stwierdzić, czy podziela ten optymizm. Wzruszyła ramionami i ruszyła pierwsza, osłaniając ich od ewentualnych intruzów. Daniel wziął Samanthę na ręce i szybko ruszył za Harriet a Jack ze smutnym wyrazem twarzy na końcu. Dla niego ta misja to kompletna klęska dyplomatyczna.
#7
Napisano 01.11.2003 - |18:08|
- Musimy jakoś zablokować mechanizm sterujący – stwierdził wysyłając kod identyfikacyjny.
- Zajmę się tym – odparł ponuro Jack i wziął z plecaka C4, założył detonator i ustawił czas na 30 sekund.
Wszyscy przeszli przez horyzont zdarzeń, Jack na samym końcu. Kiedy znaleźli się już w bazie, w sterowni wrót, Daniel przekazał Sam w ręce ekipy medycznej. Ułożyli ją na noszach i odwieźli do ambulatorium.
Canberra zeszła po podeście ze zmęczeniem na twarzy i podeszła do Daniela. Obejrzeli się na jeszcze aktywne wrota. Brakowało jednej osoby. Kiedy Jack O’Neill wszedł na podest, wleciał za nim kawałek konsoli sterującej i wrota z trzaskiem się zamknęły. Zmęczonym krokiem podszedł do pozostałych, rzucił plecaki na ziemię i bez słowa spojrzał na kawałek konsoli na posadzce. Hammond podniósł go i przyjrzał się mu zdziwiony.
- Co to ma znaczyć, pułkowniku?
- Jak pan sugerował, sir, unieszkodliwiliśmy wrota Nex’a’Durenów – odparł cicho
- Czekam na raport z tego, co tam się stało – powiódł wzrokiem po ich twarzach – Już się martwiliśmy o was. Zdaje się, że mieliście nie lada przygodę.
- Oby dr.Fraiser mogła zniweczyć skutki tortur, jakim poddano pułkownika i panią major – westchnęła Harriet
- Tortur? – zdumiał się generał
- Jesteśmy trochę wycieńczeni i senni. Za pozwoleniem, sir, najpierw weźmiemy prysznic i się wyśpimy – zaproponował O’Neill
- Oczywiście. Odpocznijcie.
Harriet klepnęła Daniela i Jack’a w ramiona i oddaliła się wolnym krokiem, podobnie Jackson. O’Neill jeszcze chwilę został
- Możemy uznać, że mieliśmy dużo szczęścia, bo nasi gospodarze lubili robić z przybyszy karmę dla psów i paliwo. Możemy spokojnie wymazać planetę Nex’a’Durenów z naszych rejestrów.
- Dziękuję, pułkowniku, za trzeźwą ocenę sytuacji i wyeliminowanie groźby – Hammond widział, jak ledwo stoi na nogach
- Trzeźwość? – parsknął – Jedyną osobą z trzeźwością umysłu okazała się Canberra. Gdyby nie jej starania, nikt z nas by nie wrócił.
- Rozumiem – generał wskazał mu drzwi i pozwolił odejść.
Harriet weszła do ambulatorium, gdzie Samantha leżała nieprzytomna, podłączona do czujników monitorujących jej stan. Janet stała przy niej i dostrzegła wchodzącą, posyłając jej skromny uśmiech.
- Co z nią, Janet?
- Jak na te przeżycia, to całkiem nieźle. Czytałam raport pułkownika O’Neilla i przyznaję, że obawiam się o jej stan umysłu, który się buntuje, choć ciało jest w porządku. Oby nasza medycyna mogła usunąć skutki tych tortur.
- Rozmawiałam z pułkownikiem O’Neillem na temat tych przesłuchań. To, co przeżyli, było poza naszą wyobraźnią. Nikt z nas nigdy nie doznał takiego koszmaru. – westchnęła Canberra
- Dlatego obcy wybrali taką metodę.
- Owszem, skuteczną. Najgorsze w tym jest to, że wszelkie złudzenia, narzucone telepatycznie, są takie realne, takie prawdziwe i namacalne.
- Dlatego halucynacje tak przerażają i boimy się ich – skwitowała dr.Fraiser
- Wierzę, że Sam znajdzie siły, które ją wyciągną ze złych wspomnień i uda jej się wyzwolić z koszmarów. Niech tylko odpocznie i odzyska spokój.
- Oby miała pani rację, pułkowniku – Janet wyszła z ambulatorium a wkrótce po niej Canberra. Nikt nie potrafiłby lepiej zrozumieć Samanthę niż Harriet, która przeżyła już równie drastyczne metody, a obłąkanie powiodło ją nawet do próby zamachu. Teraz czuła, że musi pomóc jej wyjść ze strefy mroku.
Kiedy O’Neill odwiedził Carter w ambulatorium, już odzyskała przytomność. Leżała smutna i zanurzona w myślach.
- Witaj – pozdrowił ją ale nie odpowiedziała, nadal leżała na boku, jak ktoś z poważnym problemem psychicznym. Zdawała się nie reagować na świat zewnętrzny
- Przyniosłem ci czekoladki – powiedział i ostrożnie położył je na stoliku obok, jednocześnie przysiadając na brzegu łóżka.
Odwróciła się na wznak i spojrzała na niego tak smutnymi oczami, że aż bolesny skurcz przeszył serce Jack’a
– Jak się czujesz?
– Fizycznie dobrze – cicho odparła – Jeśli idzie o moje wspomnienia ... – powieki zwilżyły jej gromadzące się łzy, walczyła z tym ale same poleciały. – To niekończący się koszmar. Kiedy patrzę na wszystko i wszystkich jest mi wstyd, bo mam wrażenie, że was zdradziłam. Kiedy zamykam oczy, widzę okropne wizje tych urojeń hipnotycznych.
– Z czasem to minie – powiedział uspokajająco – Ja też mam koszmary o tamtym miejscu, jestem niespokojny. Ale za kilka dni będzie to dla nas wspomnieniem po złym śnie. Odpłynie w nicość.
– Nie wiem – westchnęła – Czuję się obnażona z uczuć i wspomnień, intymnych doznań. Oni .... – zagryzła wargę – Oni widzieli całe moje życie! Mają w pamięci wszystkie szczegóły. To było, jak gwałt na mojej podświadomości!
– Wiem – przyznał ze smutkiem
– Czy to ci daje ulgę, Jack? – spytała przez łzy
– Co takiego?
– Fakt, że moje „ja” żyje w pamięci Nex’a’Durenów i stało się częścią nich. Moja świadomość została na zawsze w ich wspomnieniach i zostanie przekazana dalszym pokoleniom, a ja nie mogę im tego odebrać, tego co mi ukradli.
– W pewnym sensie, stałaś się nieśmiertelna – uśmiechnął się, żartując delikatnie – Oby zapożyczyli od ciebie również te dobre cechy i oby stały się one częścią ich osobowości.
– Dziękuję, jesteś miły – otarła łzy z policzków – Ta myśl będzie mnie podtrzymywać na duchu.
– Cóż więcej nam pozostało? – skwitował, uściskał jej dłoń serdecznie i wstał z łóżka.
– Pułkowniku? – zatrzymała go jeszcze w drzwiach – Wybierzemy się na ryby?
Uśmiechnął się szeroko i był doprawdy zadowolony.
- Jeśli wyzdrowieje pani szybko, majorze, to nawet w ten weekend – odparł
- Postaram się – skinęła głową, sięgnęła po pudełko z czekoladkami i zaczęła się zajadać.
Jack cicho wymknął się na korytarz, podszedł do windy, przesunął kartą w czytniku i zadowolony ścisnął pięść. Pełen radości wyszeptał z uśmiechem na twarzy.
- Nareszcie! ...
KONIEC. Łódź.2003.
#8
Napisano 01.11.2003 - |19:05|
Bardzo podoba mi się sposób w jaki piszesz. Przede wszystkim styl. Ale brak błędów gramatycznych, ortograficznych, stylistycznych i literówek też na to wpływa. Jakoś na tym punkcie jestem wrażliwa.
To opowiadanie naprawdę mnie wzruszyło. Ujęcie problemu prywatności uczuć, podświadomości i własnego życia. To było po prostu takie prawdziwe. Zero przesady w żadną stronę. A taki Jack mi się podoba. Taki jego charakter. Delikatniejszy niż w serialu. I WCALE nie brakuje mi tu jego sarkazmu!!
P.S. Po "Poziomie Przymusu" jeszcze bardziej niecierpliwie czekam na "Pułapki przyszłości", które zapowiadają się bardzo ciekawie.
Użytkownik zbzikowana edytował ten post 03.11.2003 - |10:05|
#9
Napisano 03.11.2003 - |09:36|
Odpowiadam na pytania i wątpliwości. Sorki, że sporo czasu milczałam, ale miałam pewną misję do wykonania, a tylko w bazie mam dostęp do dobrych kompów, z dobrym transferem i szybkich. Gdyby widział to mój dowódca ...he,he ..
(w tym miejscu szeroki uśmiech amerykańskiego żołnierza)))))))))))))
Zbzikowana – ja też lubię długie opowiadania, z nakreślonym klimatem, tego się nauczyłam w ciągu wielu lat pisania raportów. I też preferuję stare, dobre SG1 ze sprawdzonym składem drużyny. A stopnie? Wyjątkowe przejścia skłoniły członków grupy do zwracania się pomiędzy sobą swobodniej, bez stopniowania się. Oficjalnie, jednak, szarże są wskazane.
Mathix – Harriet jest pułkownikiem bez większych przywilejów. To wynika z ‘Pułapek Przyszłości’, ale pech chce, że na razie nie mogę ich jeszcze pokazać, sprawy techniczne i czynnik osobowy. Nie chcę zdradzać tajemnic tego opowiadania (raj dla lubiących książki, przecież nie można ich wiele kupić u nas, a i tak są b.drogie!). podlega dowództwu gen. Hammonda i O’Neilla, choć ten traktuje ją kumpelsko i partnersko. Póki co, czeka na okazję i uczy się od tych ‘the best’. Generał zamierza dać jej dowództwo jednej z drużyn a ona sama pojawiać się będzie co jakiś czas. A przemiana? Kurcze, znowu zdradzę trochę tajemnic, ale miała pewne przejścia, poważne, tęczówki jej oczu są białe, pozbawione barwy. Od jakiegoś czasu udaje się przywrócić pigmentację ale to powoduje dużą wrażliwość oczu, stąd zmusza do ostrożności.
Sharal – tak, Harriet to ja! Ten fic jest łagodny, trochę w nim tylko zamieszania. A co do sarkazmu, wydawało mi się, że jest, choć trochę go mało. Prosisz, bym nie robiła z Harriet super bohaterki, ale ona to ja, a ja jestem strasznie bojowa. Poznając Harriet, poznajecie mnie, zatwardziałą marine, żołdaka. Choć, nie pozbawioną kobiecości!
Dziękuję za uwagi i miłe oceny. Wkrótce poczytam i wasze fici więc poznam bliżej pisaninę każdego z was. Cieszę się, że mogę dać wam trochę ‘świeżej krwi’. Uciekam, bo mam robotę. Wysyłam ten materiał dzięki miłemu żołnierzowi z telefonem, poprosiłam go, roztoczyłam swój urok, zgodził się i wyszedł na kilka minut. A teraz wracam do ratowania pokoju i świata, czyli na kolejną misję!
Pozdrawiam!
Pułk.Harriet Canberra
#10
Napisano 05.11.2003 - |18:53|
Tak późno przeczytałem bo w końcu fanfic ma swoją długość
Nigdy w wojsku nie zostałby przyłączona osoba do zespołu której dowódca ma taki sam stopień wojskowy ponieważ pojawiłyby się problemy dowódcze. Istnieją co najwyżej możliwośći dołączenia drugiej drużyny, i ten zostaje wybierany jeden dowódca. Jednak pojedyncze dołączenie jest niemożliwe.
#11
Napisano 14.11.2003 - |15:44|
Zastanów się nad tym Harriet, bo piszesz na prawdę fajnie, a tych dwóch pułkowników to zauważalny (moim zdaniem) błąd. Wykop Canabrę z SG-1, albo wykop Jacka. Ciężka sprawa, bo kogo wybrać? Mam nadzieję, że sobie poradzisz i następny fic będzie z jednym pułkownikiem. (Może zdegradować Canaberrę?. )Nigdy w wojsku nie zostałby przyłączona osoba do zespołu której dowódca ma taki sam stopień wojskowy ponieważ pojawiłyby się problemy dowódcze.
Those who understand binary and those who don't.
#12
Napisano 14.11.2003 - |15:49|
Wiecie, co? CZEPIACIE SIĘ!Zastanów się nad tym Harriet, bo piszesz na prawdę fajnie, a tych dwóch pułkowników to zauważalny (moim zdaniem) błąd. Wykop Canabrę z SG-1, albo wykop Jacka. Ciężka sprawa, bo kogo wybrać? Mam nadzieję, że sobie poradzisz i następny fic będzie z jednym pułkownikiem. (Może zdegradować Canaberrę?. )Nigdy w wojsku nie zostałby przyłączona osoba do zespołu której dowódca ma taki sam stopień wojskowy ponieważ pojawiłyby się problemy dowódcze.
Mi się właśnie taka "niestandartowość" podoba. Poza tym - przeczytajcie "Pułapki przyszłości 1". I nie wykopywać ani Harriet ani Jacka (sądzę, że Harriet - tym razem autorka - i tak tego nie zrobi. popsułoby efekt).
P.S.I JA PRZECIWKO SGTokarowi?? SZOK...
Użytkownik zbzikowana edytował ten post 23.11.2003 - |16:56|
#13
Napisano 20.11.2003 - |14:29|
WYWALAMY HARRIET? CZY NIE WYWALAMY?
Uwaga: postać ta ma decydujące znaczenie w pozostałych częściach 'Pułapek', więc NIE ZMIENIĘ TEEEGGGOOOO!
Jedynie biorę pod uwagę zmianę w najnowszym ficu, który dopiero się yworzy pod tytułem 'STWÓRCA'.
Dajcie upust swej woli! Zobaczymy, co się da przetrawić a co nie, i na ile mogę zdecydować o przesunięciu Harriet - bohaterki do .... innego wymiaru? Bo nie na cmentarz!
Heja!
#14
Napisano 20.11.2003 - |17:32|
Those who understand binary and those who don't.
#15
Napisano 21.11.2003 - |20:41|
#16
Napisano 22.11.2003 - |22:00|
Those who understand binary and those who don't.
#17
Napisano 24.11.2003 - |13:21|
Użytkownik ArTi edytował ten post 25.11.2003 - |07:17|
J.L. Picard
Teoria jest wtedy gdy nic nie działa choć wszystko jest wiadome.
Praktyka jest wtedy gdy wszystko działa choć nikt nie wie dlaczego.
Łącze teorie z praktyką, nic nie działa i nikt nie wie dlaczego
#18
Napisano 01.12.2003 - |08:04|
Wedle życzenia mas i tłumu Harrietka dostanie po tyłku i ją zetną o stopień,tylko błagam,cierpliwości! Póki co,natworzyłam jeszcze z nią jako pułkownikiem, więc to już wkrótce.
(Hlip,Hlip, szkoda mi jej trochę. Zapowiadała się taka kariera... )
Temat uważam więc za zakończony, póki co.
Pozdrawiam wszystkich!
#19
Napisano 13.01.2004 - |18:15|
Będę wredny aż do bólu
Przeczytałem całość lecz do drugiej części już się zmusiłem bo głupio cos zacząć i nie skończyć – dal mnie zalatuje to romansidłem z dodatkiem mydlanej opery – zero napięcia – od początku widmo że cos jest nie tak i nasze kochane SG-1 wpadnie w pułapkę na własne życzenie (dziwi naiwność O’Neilla – i podejrzliwość Cannbery – powiem więcej jest to rażące)a pani pułkownik będzie zgrywać bohatera i wszystkich uratuje – schemat jakich wiele
Jedyne co ciekawe to opis (a zasadzie pomysł) tortur – ale reszta to „radosne pisanie”. Dziwne opisy – nie oddają klimatu ani też nie pozwalają się wczuć w opowiadaną historię. W jednych momentach aż się o nie prosi a w innych należało by je wyrzucić. Brak szczegółowych opisów stanów bohaterów w niektórych momentach.
Główn7y zarzut to zbytnie świergolenie się do siebie bohaterów – nastawiłem się na opowiadanie przygodowe a wyszło coś w stylu „porfa vor”- i nie mówię tego dlatego ze jestem przeciwnikiem shipu i tego typu „głupawym” związkom ale sposób w jaki został tu przedstawiony woła o podanie kropli
Wydaje mi się jakby końcówka była napisana na siłę i bez pomysłu – zakończenie (chodzi mi tu o uratowanie SG-1) zbyt schematyczne, mało pomysłowe i... nudne. No i scena w ambulatorium (Tokus pewnie po przeczytaniu miał uśmiech od ucha do ucha) również .. nudna i dziwna a według mnie nie tyle nie potrzebna co za długa
Oto „ciekwszysch” kilka opisów i dialogów :
1.- Jack, dostrzegłeś? – szepnęła Canberra
2.- Bądźcie pozdrowieni i oby wasze słońce ogrzewało wasze łąki zbawiennym ciepłem
3. - Wedle rozkazu –
4. - Kierowaliśmy się w stronę przerażających krzyków – odparła – Aż ciarki biegły po krzyżu. Pomyślałam wtedy: „Ależ ktoś cierpi”. Domyśliłam się, że to wy. ---- czyż to nie zalatuje SAAB
5. – Dziękuję, jesteś miły – otarła łzy z policzków – Ta myśl będzie mnie podtrzymywać na duchu. --- a mnie na ciele
Do „Pułpek Przyszłości” podejdę zatem z innym nastawianiem –jak do popularnego opowiadania
P.S. Długie nie znaczy dobre i ciekawe
P.S. Zmienić płeć u Cannbery i będzie troszkę lepiej – bo wyszedł z tego taki babo-chłop
P.S. Rexus niestety pisać nie potrafić – ale mówić wprost co mu się nie podobać
Użytkownik rexus edytował ten post 13.01.2004 - |18:32|
#20
Napisano 17.01.2004 - |22:27|
Powiem tylko tyle,ze gusta nie podlegaja ocenie, jedni cos lubia, inni nienawidza i maja uczulenie.... Harriet babo-chlopem?
Hmmmm .... to dosc ciekawa opinia, przede wszystkim dlatego,ze widzialam gorsze przypadki, a dla mnie ona jest tylko bojowa. Twoj ulubiony serial SAAB tez ma swego babo-chlopa, nie wiem czy dostrzegles? I choc nie ujmuje nic tej osobie,bo bardzo ja lubie, to jak mozna bylo dac dowodztwo dziewczynie Shane Vansen? Dla mnie czasami tez jest oschla jak kaktus....
Poza tym,zawsze lubilam konstruktywna krytyke
pomimo wszystko pozdrawiam zacietrzewionego rexusia !
pułkownik z wyboru i z przypadku.... Harriet
Użytkownicy przeglądający ten temat: 1
0 użytkowników, 1 gości, 0 anonimowych