Boring Week
Do laboratorium Sam wszedł Jack O'Neill. Daniel i Sam zajmowali się jednym z urządzeń znalezionych na P1X-133. Daniel twierdził, że to generator pola antygrawitacyjnego, na co wskazywały inskrypcje. Sam jeszcze się do niego nie dobrała i nie twierdziła nic.
- Ooo. Witaj Jack. - Powiedział Daniel.
Pułkownik schylił się nad stołem.
- Mmmm. Co to za zapach? Brzoskwinia? - Zapytał doktor archeologii.
- Skończył się mój szampon, więc pożyczyłem od ciebie, Sam.
- Brzoskwinia? - Zapytała Sam, a po chwili wybuchła śmiechem.
- Co?
- To nie jest szampon.
- Nie?
- To jest żel do mycia pewnych części ciała.
Sam i Daniel wybuchli śmiechem. Jack spojrzał się na nich i po chwili też zaczął się śmiać.
- Tyle pracujecie ze sobą, a ty nie potrafisz poznać zapachu szamponu twojej podwładnej, Jack? - Spytał Daniel.
- Jasne, że potrafię. Sam używa... używa malinowego szamponu.
- Malinowego szamponu używa Janet. - Zaprzeczyła Sam. - Czemu tak zapamiętałeś ten malinowy szampon?
Daniel i Sam znów zaczęli się śmiać.
- O rety. Macie zamiar tu tak siedzieć i pracować przez najbliższy tydzień? Pamiętajcie, że mamy wolne w związku z tą instalacją nowego systemu obsługi SGC. Tamusomi Yamura powiedział, że zrobi wszystko w tydzień.
- A co mamy innego robić? - Spytał Daniel.
- Pomyślałem, że moglibyśmy wszyscy gdzieś wyskoczyć. Zrelaksować się.
- Co masz na myśli?
- Kupiłem cztery bilet do Disneylandu na Florydzie.
- Dobry pomysł. - Powiedziała Sam.
- Zgadzam się. - Zgodził się Daniel. - No to jeden dzień mamy z głowy.
- Wybierzemy się tam jutro. OK?
- Może być. - Odpowiedzieli Daniel i Sam.
Człowiek w skórzanej, czarnej kurtce stał na dachu ogromnego wieżowca w Nowym Yorku. Wokół widać było spadające powoli, oświetlane światłami reflektorów płatki śniegu. Po drugiej stronie dachu cywilny helikopter rozgrzewał silniki. Mężczyzna wycelował w jedną z lin podtrzymujących antenę z karabinu snajperskiego. Wcisnął spust. Nabój wyleciał z lufy i trafił w mocowanie metalowej liny. Mocowanie puściło, a lina wystrzeliła w górę. Człowiek zabrał jednemu z trupów, leżących w pobliżu schodów granatnik M79. Wycelował w antenę.
Jack wcisnął lewy przycisk myszy. Granat wystrzelił z lufy broni, zniszczył stalową konstrukcję, która przewróciła się na śmigłowiec.
- Jest! W końcu skończyłem! - Krzyknął pułkownik.
- Czemu tak krzyczysz Jack? - Zapytał Daniel, który przed chwilą wszedł do pomieszczenia.
- Przeszedłem.
- Co?
- Grę.
- Aha. - W głosie Daniela dało się słyszeć rozczarowanie.
- Idę spać. Jutro musimy pojechać po Sam, do jej domu. Robisz coś jeszcze.
- Właściwie... nie.
- To dobrze. Dobranoc.
- Dobranoc.
Oboje rozeszli się do swoich kwater.
Jack zapukał do kwatery Daniela. Nikt nie odpowiadał. Pułkownik zaczekał jeszcze chwilę, po czym otworzył drzwi. W pokoju nikogo nie było. O'Neill nie namyślając się długo poszedł do pracowni doktora Jacksona. Daniel spał siedząc na krześle z książką w rękach.
- Daniel! Wstawaj. - Jack szturchnął przyjaciela, jednak nic to nie dało.
- Śniadanie! - Krzyknął Jack. Znów nic.
- Danielu! Przywieźli mumię Cheopsa z piramidy... - O'Neill zmrużył oczy. - ...w Chinach?
- Jak się nie pospieszysz, to spóźnimy się na samolot. Pamiętaj, że musimy jeszcze wpaść po Sam.
- Już, już.
Drużyna SG-1 biegła w kierunku bramki, na lotnisku. Nie zabrali dużych bagaży, więc mogli pozwolić sobie na sprint. W końcu zatrzymali się przed bramką. Pułkownik O'Neill przeszedł pierwszy. Wykrywacz metalu zareagował na służbową broń Jack'a.
- Ma pan przy sobie jakieś metalowe przedmioty? Może klucze... ? - Zapytał jeden z ochroniarzy.
- Nie mam kluczy. Mam tylko pistolet. - Jack uśmiechnął się i wyjął broń. - Strażnicy natychmiast zareagowali, wyjęli broń i wycelowali nią w Jack'a.
- Spokojnie. Jestem wojskowym USAF.
- Proszę pokazać identyfikator. - Obsługa bramki sprawdziła identyfikator.
- Przykro nam, ale nie może pan wnieść broni na pokład samolotu. Musi pan ją zostawić na lotnisku.
- Daniel, Sam. - Powiedział O'Neill wskazując na nich.
Naukowcy wyjęli swoje pistolety i oddali je strażnikom. Teal'c przeszedł przez bramkę, jednak nie wykryła ona Zat'a.
- Wow! Ale jazda! Idziemy? - Zapytał Jack patrząc na rollercoaster.
- Nie dzięki Jack, jeszcze jedna taka jazda, a dowiecie się, co jadłem na obiad. - Powiedział Daniel.
- Ja również nie skorzystam pułkowniku O'Neill. - Powiedział Teal'c. - Nie sprawia mi to przyjemności.
Jack spojrzał z błagalnym wyrazem twarzy na Sam.
- No dobrze. Ja pójdę.
Jack ucieszył się.
- No to idziemy. - Pułkownik złapał Sam za rękę.
Oboje pobiegli w kierunku bramki.
- Czyż oni nie pasują do siebie, Teal'c? - Zapytał doktor Jackson.
- Owszem, Danielu Jackson. - Odpowiedział Jaffa.
Wagoniki zatrzymały się. Wysiedli z nich ludzie wyraźnie podnieceni. Większości trzęsły się nogi, ale wszyscy byli szczęśliwi. Operator rollercoaster'a dał znak czekającym na swoją kolej, że mogą wsiadać. Jack ruszył w kierunku pierwszego wagonika, ciągnąc za sobą Sam.
- Uh. Ale będzie jazda. - Powiedział podekscytowany pułkownik.
- Jazda? Jasne. - Powiedziała przestraszonym głosem Samantha.
Zapięcia się zamknęły. Pojazd ruszył. Sam podskoczyła już adrenalina. Złapała mocniej rękę Jack'a. Wagoniki powoli wtaczały się pod górę. Wszyscy pasażerowie oczekiwali najgorszego. Po chwili rollercoaster jechał niemalże pionowo w dół. Z tyłu słychać było krzyk podnieconych pasażerów.
- Yuhu! Ale jazda! Ale czad! - Krzyknął Jack, gdy pojazd robił pętelkę.
Sam siedziała w bezruchu. Na jej twarzy nie można było dostrzec ani śladu emocji.
- Wyluzujcie się majorze. To rozkaz! - Krzyknął Jack spoglądając na Samathę.
- Melduję, że jestem wyluzowana, sir.
- Jakoś tego po tobie nie widać.
- Zawsze mam taką minę, gdy działają na mnie przeciążenia.
- Przyjąłem. Bez odbioru. - Jack uśmiechnął się.
Daniel usłyszał dźwięk swojego telefonu komórkowego. Wyjął go i spojrzał na wyświetlacz. Dzwonił generał Hammond.
- Słucham. - Daniel odebrał rozmowę.
- Obawiam się, że wasz urlop właśnie się skończył. - Powiedział George.
- System zainstalowany?
- Nie, jeszcze nie. Mamy poważniejszą sprawę.
- O co chodzi, generale?
- Znaleziono zmasakrowane ciało nastolatka.
- To okropne.
- Najgorsze jest, jednak to, że na czole miał wycięty znak Apophis'a, a na plecach symbol z wrót...
CDN1.
Jack i Sam wysiedli z kolejki śmiejąc się. Od razu zauważyli Daniela i Teal'c'a, stojących z poważnymi minami.
- Co się stało? - Zapytał Jack?
- Obowiązki wzywają. - Odpowiedział Daniel, pokazując komórkę.
- Żarty sobie stroisz?!
- Nie.
- Jeśli to Tok'ra, to powiedz im, że nigdzie nie jadę.
- Nie. Mamy sprawę na Ziemi.
- Co takiego?
- Znaleziono zmasakrowane zwłoki chłopaka. Na czole miał wycięty nożem znak Apophis'a, taki sam jaki ma Teal'c, na plecach symbol "Lynx".
- Lynx? - Zapytał Jack.
- Taki podłużny.
- Na wrotach ponad połowa symboli jest "taka podłużna", Danielu.
- Zmasakrowane zwłoki? - Zapytała Sam.
- Niestety tak. Za dwie godziny, odlatujemy stąd wojskowym samolotem i od razu lecimy na miejsce zdarzenia.
- Niech zgadnę gdzie się to stało. Nowy York? Tam jest pełno ześwirowanych ludzi.
- Nie. - Odpowiedział Daniel.
- Waszyngton, tam jest ich największe stężenie na świecie?
- Też nie.
- Chicago?
- Nie, ale już bliżej.
- Poddaję się.
- Wpierw lecimy samolotem do Green Bay, a następnie helikopterem do Baileys Harbor.
- Ekstra. W końcu wybieramy się w jakieś fajne miejsce.
- Wiesz gdzie to jest?
- Taa. Raz tam byłem. Całkiem ładne miasteczko turystyczne, położone nad jeziorem Michigan. Lepiej weźmy spray na komary.
Drużyna SG-1 siedziała już na pokładzie samolotu transportowego. Jack z pasją wciskał klawisze GameBoy'a Advance. Daniel, podobnie jak Sam czytał książkę, a Teal'c przeglądał horoskop. Do pułkownika podszedł żołnierz:
- Lądujemy za dziesięć minut, sir.
- Dziękuję. Potrzebujemy broni. Zostawiliśmy swoje pistolety na lotnisku. Ja poproszę Berettę 92F. Co dla ciebie Danielu?
- Co? - Daniel oderwał wzrok od książki.
- Doktor Jackson poprosi to samo.
- Majorze? - Spytał Jack.
- Dla mnie 5-7. - Powiedziała Sam nie odrywając wzroku od książki.
- Teal'c?
- Ja zostanę przy moim Zat'n'ktel'u.
- Dwa razy Beretta, raz 5-7. - Powiedział z uśmiechem Jack.
- Tak, sir. - Odpowiedział nieco zaskoczony zachowaniem pułkownika żołnierz.
Uh-60 zawisł w powietrzu. Sam wyjrzała przez drzwi i zobaczyła na dole postać Janet oraz kilku wojskowych. Balck Hawk zaczął zbliżać się ku ziemi. W końcu wylądował. Wszyscy członkowie SG-1 ubrani byli po cywilnemu, podobnie jak doktor Fraiser. Samatha wyszła ze śmigłowca, a za nią Jack, Teal'c i Daniel.
- Dobrze, że jesteście. Musicie to zobaczyć. - Powiedziała Janet.
- Ani, dzień dobry, ani jak pan się miewa. Zachowuje się pani jak major Carter, gdy dobierze się do jakiegoś reaktora naquada. - Na twarzy Jack'a pojawił się lekki uśmiech.
- Przepraszam pułkowniku, ale to naprawdę dziwna sprawa.
- Wiem. Zgadzam się z panią. Chodźmy.
Miejsce zbrodni otoczone było żółtą taśmą. Wokół roiło się od lokalnej policji. Gdy Jack zbliżył się do taśmy podszedł do niego jakiś człowiek.
- To miejsce zbrodni. Proszę nie przeszkadzać policji. - Powiedział.
- Nie, mam zamiaru przeszkadzać, przyszedłem tylko prosić pana o autograf, szeryfie. Jestem pana fanem, panie Donaldzie... - Odczytał z plakietki Jack.
- Już pan jest pułkowniku O'Neill? - Powiedział Major Davis.
- Major Davis? Co pan tu robi?
Major ubrany był w cywilny strój.
- Jestem na wakacjach, a właściwie byłem, sir. Dzisiaj wracam do Pentagonu.
- Rozumiem pana dobrze.
- To ja powiadomiłem odpowiednie władze o tym wydarzeniu. Ale lepiej opowiem to panu później.
- Wojskowi. - Wciął się do rozmowy szeryf Donald Ford. - Proszę pułkowniku miałem panu oddać dowodzenia nad moimi ludźmi.
- Na razie, nie będzie to konieczne. Musimy zidentyfikować ciało.
- A potem zrobimy sekcję zwłok. - Powiedziała doktor Fraiser.
- Ma pani tyle samo zapału, co major Carter. - Powiedział Jack.
- Dziękuję pułkowniku.
- Nie ma, za co, powinniście się leczyć. - Zażartował O'Neill.
Do taśmy podszedł Daniel.
- Ty też Danielu.
- Byłem na wakacjach z przyjaciółmi.
- Nie uwierzę, że Pentagon dał panu urlop.
- A jednak dał. No, więc spędziliśmy tu tydzień, aż dzisiaj znaleziono tutaj ciało tego chłopaka. Poszedłem na miejsce zbrodni i od razu rozpoznałem znak Apophisa, jaki miał na czole. Zadzwoniłem do Pentagonu, a oni przysłali mi ludzi. Zabroniłem policji ruszać ciało, w obawie, że zatrą jakieś ślady.
- Bardzo dobrze.
- Niestety jutro muszę już być w Waszyngtonie.
- Niech mi pan prześle swój raport.
- Dobrze, sir. Do widzenia.
- Do widzenia.
Major Davis oddalił się od Jack'a. Pułkownik nie był jednak samotny długo - po chwili podeszła do niego Samantha.
- Wszystko załatwione. Zabraliśmy ciało na posterunek policji. Janet musi je zabrać do laboratorium, aby przeprowadzić sekcję. Próbowaliśmy ustalić tożsamość na podstawie odcisków palców, ale nic to nie dało. Sprawdziliśmy też katalog osób zaginionych.
- I...
- Nic.
- Zastanawiam się, kto mógł to zrobić.
- Nie wiem, sir. Znaki pozostawione na ciele ofiary wskazują, że morderca musiał znać Goa'uldów.
- Tylko skąd.
- Właśnie.
- Ciekawe.
- A jeśli to zrobił człowiek?
- Ale skąd znał symbol Jaffa i jeden z symboli wrót?
- Nie wiem.
- Może na Ziemi żyje więcej Goa'uldów? Może Seth był tylko jednym z wielu?
- To, czemu nie ujawnili się wcześniej.
- Nie, mam pojęcia, majorze.
- A może ma pan rację? Może na Ziemi było więcej takich pojemników jak te Ozyrysa?
- To się trzyma kupy, majorze. Dobra teoria.
CDN2.
Daniel leżał na łóżku i zaczytywał się książką o kulturze starożytnych Rzymian. Jack oraz Teal'c oglądali telewizję.
- Cholera, co pięć minut reklamy. - Powiedział, Jack - Zakładamy się, czego?
- Ja stawiam na dezodorant. - Oderwał się od książki doktor Jackson.
- Raczej proszku do prania. - Powiedział O'Neill.
- Mi się wydaje, że to reklama samochodu, O'Neill. - Powiedział Teal'c z zainteresowaniem śledząc ekran telewizora.
Nagle drzwi do pokoju się otworzyły i wbiegła do niego Sam.
- Pułkowniku! Mamy kolejną ofiarę.
- Idziemy! Gazu! - Krzyknął O'Neill i wszyscy wybiegli z motelowego pokoju.
Drużyna SG-1 zbliżyła się do zarośli. Na miejscu była już tutejsza policja.
- Jechałem samochodem i zobaczyłem, że dwóch ludzi siłowało się ze sobą. - Powiedział jeden z policjantów. - Zatrzymałem się i krzyknąłem do nich. Wtedy jeden z nich - ten, który tu leży stracił przytomność. Wyjąłem broń i kazałem drugiemu się poddać. Nie chciał tego zrobić, więc strzeliłem w powietrze. On też we mnie strzelił. Nie wiem, co to było, ale w ostatniej chwili uskoczyłem przed tym... pociskiem. Leżąc na ziemi władowałem w niego cały magazynek, a on cały czas stał, stał i stał. Patrzył się tylko na mnie. Kiedy przestałem strzelać - uciekł.
- Był pan przy drodze. - Spytał się O'Neill.
- Tak. - Jack zmierzył wzrokiem odległość. To było jakieś trzydzieści metrów.
- Gdzie trafił ten pocisk?
- W bok radiowozu. - Przeszli w kierunku drogi. - Tutaj.
Policjant wskazał tylne drzwi samochodu. Były wgniecione do środka.
- Carter! - Krzyknął machając ręką Jack.
Samantha podbiegła do wozu.
- Co to pani przypomina? - Jack wskazał drzwi.
- Drzwi, sir.
- Miałem na myśli:, co mogło zrobić coś takiego?
- Nie wiem, sir.
- Dziękujemy może pan odejść. - Powiedział Jack do policjanta, a gdy ten się oddalił Sam powiedziała:
- Ribbon Device, sir. Wszystko na to wskazuje.
- Doprawdy? Myślałem, że to był słoń.
- To potwierdza naszą tezę - mamy do czynienie z Goa'uldem.
Sam i Jack chwilę milczeli.
- Pułkowniku O'Neill! Mamy telefon ze szpitala. Nasza ofiara się obudziła.
- Nie dokończył roboty? - Jack spojrzał na Samanthę.
Pułkownik Jack O'Neill wszedł do sali szpitalnej. Skierował się ku łóżku otoczonemu, przez lekarzy.
- Nic mu nie jest. - Powiedział Jeden z lekarzy.
- Mogę z nim porozmawiać sam, na sam.
- Tak proszę.
Lekarze wyszli z pomieszczenia.
- Cześć! - Powiedział Jack.
- O co chodzi? - Odpowiedział poszkodowany.
- Jesteś Jack Jonson?
- Tak.
- Fajne imię.
- Może powie mi pan, o co chodzi?
- Jestem pułkownik Jack O'Neill. Możesz mi odpowiedzieć na kilka pytań?
- Oczywiście.
- Co się tam stało?
- Wracałem z Joe Bell'em ze sklepu. Byliśmy kupić nowe przynęty.
- Też lubię wędkować.
- On wyjął z kieszeni jakąś dziwną biżuterię.
- Dziwną? Jak wyglądała?
- Złota. Zakładało się ją na całą rękę, tak, że wewnątrz dłoni znajdowała się taka czerwona kulka.
- Co z nią zrobił?
- Założył na rękę.
- I co dalej. Powiedział coś w tym stylu: "Jack, ja już nie mogę." Zapytałem go, czego nie może, a on mi odpowiedział: "Nie mogę tak dalej żyć. Boże! Nie wiesz, jakie to straszne." Zapytałem go, o co chodzi, a on wpadł w szał i skierował tą kulkę w moim kierunku. Domyśliłem się, że to nie jest nic dobrego. Złapałem go za rękę i mu ją wykręciłem. Wtedy podjechał radiowóz i on mi się wyrwał. Dalej nic nie pamiętam. O co tu chodzi pułkowniku? Powie mi pan?
- Nie mogę, Ci powiedzieć teraz, ale obawiam się, że nowa rosyjska broń została wprowadzona na czarny rynek.
- Ale czemu on zwariował?
- Nie wiem. Naprawdę nie wiem. Mam nadzieję, że nie wyjawisz nikomu tej tajemnicy.
- Oczywiście, że nie pułkowniku.
- Znakomicie. Do zobaczenia. - Jack wyszedł z sali.
- Pułkowniku, dzwoniła doktor Fraiser. - Powiedziała Sam.
- Iiii?
- Obrażenia mózgu denata są dokładnie takie jak po Ribbon Device.
- No dobra. Czyli wiemy, że mamy do czynienia z Goa'uldem na pewno. Dzwonię do Hammonda. Niech nam przyśle kilka helikopterów z czujnikami podczerwieni.
- Znalezienie Goa'ulda w lesie nie będzie łatwym zadaniem, sir. - Powiedziała Sam.
- A ma pani jakiś inny pomysł, majorze.
- Nie, niestety nie mam.
- Musimy spróbować. Powiem Hammondowi, że niech lepiej szykuje jakichś bajkopisarzy z Pentagonu. Jeśli chcą zatuszować tą sprawę to będą mieli dużo roboty.
CDN3.
Włosy Samanthy rozwiewało zimne, nocne powietrze. Siedziała w drzwiach BlackHowk'a, trzymając ręczną kamerę na podczerwień. Oprócz jej sprzętu do helikoptera przymocowana była większa kamera. Sam zdawała sobie sprawę, że Goa'uld prawdopodobnie obniżył temperaturę ciała swojego nosiciela i ukrył się gdzieś. Wiedziała, że nie będzie łatwo.
Nagle na wyświetlaczu jej kamery coś mignęło. Natychmiast skierowała wizjer w tamto miejsce.
- Chyba coś mamy, majorze.
- Ja też coś mam. Oznaczcie to miejsce GPS'em. Wylądujemy gdzieś i ruszymy do niego.
- Tak, sir.
Samantha wyjęła krótkofalówkę.
- Pułkowniku mamy go. Zaraz panu podam współrzędne.
- Może pani podawać.
- 45 stopni, 36 minut i 43 sekundy na północ. 86 stopni, 48 minut i 16 sekund na zachód.
- Cholera wychodzi mi Paryż!
- Zaraz podam jeszcze raz...
- Żartowałem majorze. Niech pani weźmie ze sobą ludzi.
- Oczywiście pułkowniku. Bez odbioru.
Pilot Uh-60 znalazł polanę, na której można by wylądować. Wytracił prędkość swojej maszyny i zbliżył ją do ziemi.
- Polana jest za mała pani major! - Krzyknął pilot.
- W porządku. Opuścimy się na linach.
Sam założyła sobie uprząż, to samo zrobili przydzieleni jej żołnierze. Po chwili cała trójka opuszczała się na ziemię. Major Carter dotknęła ziemi. Natychmiast odpięła linę i założyła sobie na głowę okulary na podczerwień. To samo zrobili przydzieleni jej żołnierze.
Ruszyli w las, kierując się wskazaniami GPS'a. Do punktu docelowego zostały dwa kilometry.
Do śmigłowca z pułkownikiem O'Neill'em zbliżył się pojazd z Danielem na pokładzie. Jack przez szybę na doktora Jacksona i wcisnął przycisk krótkofalówki.
- Pójdziesz ze mną Danielu.
- Dobra Jack. A gdzie Teal'c?
- Wylądowali bardziej na wschodzie.
- Ile mamy do przejścia?
- Trzy kilometry.
- Podczas wykopalisk chodziłem na dłuższe dystanse.
- To dobrze. Polana jest duża zmieszczą się dwa BlackHowk'i.
Piloci obu maszyn wylądowali na polanie. Wirniki helikopterów rozwiewały zarośla. Pułkownik O'Neill wyszedł z Uh-60, wraz z dwoma żołnierzami. Daniel też miał pomocników.
- Daniel!
- Co?
- Gdzie masz broń, myślisz, że kim oni są? Bodyguardami?
- Zapomniałem.
- Dajcie mu HK MP5 SD7.
- Tak, sir.
Jeden z żołnierzy wyjął ze skrzyni w śmigłowcu HK MP5 SD7 oraz kilka magazynków i rzucił je doktorowi. Daniel złapał broń, ale magazynki upadły mu na ziemię. Po chwili podniósł je i schował do kieszeni.
- No to ruszamy! - Powiedział Jack.
Śmigłowce wzbiły się w powietrze, a drużyna ruszyła do lasu.
Major Carter spojrzała na GPS. Byli już prawie na miejscu. Niestety nie było żadnego śladu Goa'uld'a. Śmigłowce też nic nie znalazły. Sam spostrzegła jaśniejszy punkt na ekranie swojego czujnika podczerwieni. Obiekt był wielkości człowieka i znajdował się w odległości 100 metrów od Carter. Sam nakazała zachować czujność swoim podwładnym. Położyli się na ziemi i zaczęli się czołgać w kierunku ciepłego obiektu.
Goa'uld siedział pod skalną półką, dlatego nie było go widać z powietrza. Zachowywał się bardzo dziwnie. Cały się trząsł i co chwilę spoglądał na swoją lewą rękę. Sam domyślała się, co miał na ręce. Major Carter pokazała swoim ludziom, aby okrążyli cel. Oboje starali się poruszać najciszej jak się da. Sam cały czas miała na celowniku nosiciela. Kiedy zobaczyła, że żołnierze są na pozycjach - wstała:
- Nie ruszaj się! - Krzyknęła do Goa'uld'a.
Ten wystrzelił do niej z Ribbon Device. Major Carter uniknęła fali energii rzucając się na ziemię. Dwaj żołnierze ostrzelali obcego. Zdążył jednak włączyć pole siłowe i naboje nie docierały do celu.
- Tak długo jak jest pod polem siłowym nie może atakować.
Kiedy Goa'uld to usłyszał, rzucił się do ucieczki. Samantha pobiegła za nim. Pasożyt dobiegł nagle zatrzymał się w miejscu. Major Carter ostrzelała go z FN P90. Jedna z kul przeszyła ramię nosiciela. Reszta odbiła się od wyskakujących spod ziemi pierścieni transportowych. Po chwili Goa'uld zamienił się w promień energii i powędrował pod ziemię.
- Tutaj! - Krzyknęła Sam.
Nie czekając na żołnierzy pobiegła w miejsce pierścieni. Zadziałały automatycznie...
CDN4.
Sam wylądowała w podziemnej budowli. Była zrobiona w stylu Goa'uldów. Major Carter ścisnęła mocniej swoje P90. Podeszła do drzwi. Po prawej stronie była konsola otwierająca. Wcisnęła przycisk na niej i drzwi się otworzyły. Korytarz był pusty. Na końcu rozwidlał się w lewo i prawo. Sam ostrożnie podeszła do rogu. Wyjęła pistolet i włożyła go w lewą rękę. Zajrzała w prawy korytarz. Był czysty. Natychmiast odwróciła się. Lewy też był czysty. Major Carter schowała pistolet do kabury. Ruszyła prawym korytarzem. Doszła do zakrętu w lewo, który znajdował się na końcu korytarza. Wystawiła broń za róg i ostrożnie wychyliła się. Na drodze nie było nikogo. Na końcu tego korytarza były drzwi. Samantha podeszła do drzwi i wcisnęła przycisk na konsoli.
Fala energii uderzyła w panią major powodując utratę przytomności.
Sam obudziła się leżąc na plecach, na jakimś kamiennym stole. Zobaczyła nóż przy swoim brzuchu. Natychmiast sturlała się ze stołu i spadła na ziemię. Zobaczył krew na swojej koszulce. Nie zdążyła się podnieść. Poczuła, że ktoś zaczyna ją dusić. Major Carter uderzyła napastnika łokciem w brzuch. Udało jej się wyrwać. Zauważyła leżące na półce Ribbon Device. Rzuciła się w jego kierunku. Obróciła się i zobaczyła twarz Joe Bell'a.
- Jesteś głupia. Człowiek nie może tego używać.
- Jak to nie może, ty jesteś człowiekiem.
- Mylisz się. Nie jestem.
Samantha włożyła na swoją rękę urządzenie Goa'uldów.
- Na nic ci się to nie zda.
- Mylisz się.
Sam wystrzeliła z Ribbon Device. Kula energii trafiła w Joe'go. Odleciał on na dwa metry i uderzył w ścianę. Major podbiegła do niego, aby użyć drugiego trybu urządzenia. Chciała pozbawić przeciwnika przytomności. Nie zdążyła. Teraz ona oberwała. Energia wybiła ją w górę. Upadek był bolesny - Sam wykręciła sobie prawy nadgarstek. Bell natychmiast do niej podbiegł. Otworzył dłoń, aby wystrzelić energią. Oboje wystrzelili w tym samym czasie. Uderzenia się zniosły. Nim Joe wystrzelił po raz drugi Samantha odturlała się na bok. Skierowała rękę w stronę przeciwnika i wystrzeliła. Bell zdążył sparować atak. Major znów skupiła się na urządzeniu. Jej przeciwnik też wytworzył kulę. Za późno. Fala energii złamała mu przedramię. Nie mógł jej unieść. Po chwili wylądował na ścianie i stracił przytomność.
Pułkownik O'Neill i Daniel szukali pierścieni. Reszta żołnierzy zabezpieczała teren. Teal'c jeszcze nie doszedł na miejsce.
- Nie mogę wyjść z podziwu dla nich. Jak oni to cholerstwo znajdują?
- Nie wiem Jack. Może wyczuwają jakieś pole elektromagnetyczne, albo coś takiego.
- To miało być pytanie retoryczne.
- Retoryczne?
- Taaa. Uważaj!
Pierścienie otoczyły Daniela.
- No to znaleźliśmy. - Powiedział bezradnie doktor Jackson i odbezpieczył FN P90.
Kiedy światło wytwarzane przez pierścienie znikło Jack zobaczył Samanthę trzymającą nieprzytomnego Joe'go.
- Mam go, sir.
- Znakomicie.
- Gdzie Teal'c i Daniel?
- Teal'c jest w drodze, a Daniel poszedł cię uratować.
- Naprawdę? Trzeba po niego iść.
- Nie sądzę, niech on też ma trochę zabawy...
CDN5.
O'Neill wziął łyka wody mineralnej, popijając jedzonego przez siebie hamburgera, gdy nagle z ziemi wyskoczyły pierścienie transportowe. Pojawił się w nich Daniel.
- Czysto. - Zakomunikował.
- Wiemy, że nie jest nosicielem. - Powiedziała Sam do doktor Fraiser, która przed chwilą przyleciała do Baileys Harbor.
- Jak wyjaśnimy te znaki, które pozostawił na ciele ofiary?
- Był nosicielem. Wyczułam w nim ślad.
- Rozmawiał z kimś?
- Nie. Cały czas wykrzykuje, że zasługuje na śmierć.
- Jeśli był Goa'uldem mógł od wspomnień pasożyta zachorować.
- Psychicznie?
- Tak. Prawdopodobnie myśli, że on nim nadal jest. Zbadam go, ale obawiam się, że będzie go trzeba zamknąć w zakładzie psychiatrycznym.
- To smutne.
- Musicie się dowiedzieć, czemu pasożyt opuścił ciało nosiciela.
- Idziemy zbadać tą podziemną budowlę.
- Dobrze.
- Witam panie! - Powiedział pułkownik O'Neill.
- Dzień dobry pułkowniku.
- Rozmawiałem z Hammondem. Zaraz jak zbadamy budowlę mamy wolne.
- Wolne? - Powiedziała smutnym głosem Sam.
- Powinna się pani cieszyć.
- Cieszę się. Taak. W końcu będę miała okazję zbadać implanty Keinona Morstikiego.
- Powinna się pani leczyć, majorze.
Janet uśmiechnęła się za plecami Sam.
Pierścienie transportowe zabrały drużynę SG-1 pod ziemię. W środku było kilku techników zabezpieczających przedmioty. Sam wzięła do ręki niebieskie naczynie. Było szczelnie zamknięte. Na pokrywie był znak. Major Carter wcisnęła go. Mocowania puściły.
- Co tu pani ma. - Zajrzał jej przez ramię Jack.
- Nie wiem sir.
Samantha otworzyła naczynie. Wyskoczył z niego Goa'uld, zaczął po niej pełzać w kierunku szyi. Jack zareagował natychmiastowo. Wyjął swojego Zat'a i rozłożył go i strzelił w panią major. Zarówno pasożyt jak i ona upadli na ziemię.
- Teal'c! Szybko! - Krzyknął O'Neill.
- Co się stało O'Neill.
- One ciebie lubią, ja się ich brzydzę. - Jack wskazał swoim Zat'n'ktel'em wijącego się na ziemi Goa'uld'a.
Teal'c złapał go.
- Dajcie jakiś pojemnik. - Powiedział Jaffa.
- Opowiedz mi, co się stało. - Powiedziała Janet.
- Nieeeeee! Nic ci nie powiem! Nieeeeee. Zabijcie mnie! Chcę tylko tyle!
- Nikt cię nie zabije.
- Kree!
- Co?
- Nie wiem! Niech mi pani pomoże, ja nie wiem, kim jestem.
- Nie bój się. Pomogę ci.
Janet zbliżyła się do Joe'go.
- Nie! Odejdź! Shol'va! Nie chcę cię widzieć! Zabiję cię!
- Spokojnie.
- Nienawidzę cię! Zabiję! Aaaaaaa!
Joe Bell spróbował wyrwać się ze skórzanych pasów, jakimi był przywiązany do łóżka. Nie mógł nic zrobić.
Sam podniosła się z ziemi. Jack podał jej rękę.
- Widzi pani. Mnie to ciągle spotyka.
- Współczuję pułkowniku. Co z Goa'uldem?
- Teal'c go wsadził do pojemnika na próbki.
- Trzeba tam nalać 0,9% roztworu chlorku sodu i ustawić pole elektromagnetyczne.
- Ten chlorek sodu, to będzie w supermarkecie? - Zażartował O'Neill.
Janet wyszła ze swojego pokoju. Jack czekał za rogiem, aż to zrobi. Po cichu zakradł się do drzwi. Zapukał.
- Proszę! - Odpowiedział mu głos Sam.
- Cześć Sam.
- Dzień dobry pułkowniku.
- Daj spokój z pułkownikiem, Sam. Mamy wolne zapomniałaś?
- Nie. Właśnie się pakuję. Rozumiem, że chce pan tu zostać?
- Tak, powędkuję trochę.
- Życzę miłej zabawy.
- Chciałbym, żebyś została. Dzisiaj wieczorem jest festyn. Będzie dyskoteka...
- Sir?
- Pytałem się już Daniela i Teal'ca. Mają rozważyć moją propozycję.
- Nie wydaje się panu, że jesteśmy na to za starzy?
- Nie. Ty wyglądasz na dwadzieścia, ja się czuję na dwadzieścia.
- Ja też rozważę pana propozycję.
- Rozważysz? Jak kobieta mówi, że rozważy propozycję, to zazwyczaj znaczy "nie".
- Dobrze, niech będzie zgadzam się.
- Dobra, przyjdę po ciebie wieczorem. I pamiętaj pułkownik został w SGC. Tutaj jest tylko Jack.
- Tak, sir.
Jack wyszedł z pokoju Samanthy. Janet czekała za rogiem, aż to zrobi. Po chwili weszła do swojego pokoju.
Jack postanowił, że postara się, aby jego słowa zabrzmiały wiarygodnie. Wszedł, więc do swojego pokoju:
- Teal'c, Daniel dzisiaj w Baileys Harbor jest festyn...
CDN6.
- Masz zamiar pójść? - Zapytała się Janet.
- Nie wiem. Nie mam żadnego ubrania, które mogłabym włożyć...
- Mogę ci pożyczyć coś mojego.
- A ty nie idziesz?
- Idę.
- To, co na siebie włożysz?
- Coś się znajdzie.
Jack był ubrany w ciemne Jeansy i skórzaną kurtkę, pod którą miał wojskowego, czarnego t-shirta. Nie lubił się specjalnie ubierać. Postanowił, że najlepiej będzie ubrać się jak zawsze. Zapukał do Sam.
- Chwileczkę. - Powiedziała Janet.
- Chwileczka nie jest poprawną jednostką miary czasu. - Odpowiedział Jack.
- Może pan wejść.
Jack otworzył drzwi i wszedł do środka. Janet ubrana była w długą obcisłą, czarną spódniczkę i czarną bluzkę.
- A gdzie Sam?
- Tutaj. - Sam wyszła z łazienki.
Miała na sobie krótką, granatową spódniczkę i bluzkę podobną do bluzki Janet. Jej usta były doskonale pomalowane - szminka sprawiała, że wyglądały one na większe. Jej oczy były delikatnie podkreślone kredką i cieniem. Jack przełknął ślinkę.
- No to idziemy?
- A Daniel i Teal'c? - Spytała Samantha.
- Poszli już na miejsce. Teal'c wyraził chęć zobaczenia, w jaki sposób bawią się ludzie na Tauri.
- A Daniel?
- Daniel powiedział, że nie był na dyskotece od czasów liceum i, że z chęcią przypomni sobie czasy młodości.
Weszli do dyskoteki. Jack zbliżył się do Sam.
- Wyobraź sobie, że wchodzimy do dyskoteki i okazuje się, że jest ona pełna Jaffa Apophisa przebranych za ludzi.
- Będziemy mieli problem, sir - nie mam przy sobie broni. - Odpowiedziała z uśmiechem.
- Ja też nie. Ale Teal'c ma. Nie chciał się rozstać ze swoim Zat'em.
Przeszli dalej. Na środku tańczyło kilka osób - impreza jeszcze dobrze się nie rozkręciła.
Teal'c stał pod ścianą z rękami splecionymi z tyłu. Daniel też stał. Janet, Sam i Jack podeszli do nich.
- Nie bawicie się? - Zapytał O'Neill.
- Właściwie czekamy na was.
Sam przytuliła się do Jack'a. Czuła się znakomicie w jego ramionach, tańcząc z nim wolnego. Mogli być blisko siebie nie łamiąc żadnych przepisów. Tańczyli ze sobą już od dwudziestu minut. Bez przerwy.
Teal'c siedział przy stoliku i popijał wodę mineralną, niegazowaną. Spojrzał na O'Neill'a oraz Carter i uśmiechnął się. Obok niego siedział Daniel. On popijał wodę gazowaną. Od początku dyskoteki nie ruszył się od stolika. Ból po stracie Share już nie był taki wielki. Doktor Jackson nie miał, jednak ochoty na zabawę. Zastanawiał się czy z powodu Goa'uldów straci kolejną bliską osobę - Sarah.
Gdy dyskoteka miała się już ku końcowi, Jack pochylił się i szepnął Sam do ucha:
- Chodźmy na spacer. Nad jezioro.
Major Carter chciała zaprotestować, ale w końcu nic nie powiedziała. Doszli nad jezioro. Nie było tam nikogo prócz nich.
- Zamierzam powędkować tutaj przez najbliższy tydzień. Zostaniesz ze mną?
- Nie mogę Jack.
- Daj spokój, tylko powędkować.
- Daj mi chwilę.
Sam chciała zostać, wyobrażała sobie cudowne chwile, jakie mogłaby tu spędzić. Zastanawiała się, co jest ważniejsze: przepisy czy uczucie?
Do stolika Daniela i Teal'c'a podeszło czterech lekko pijanych wyrostków.
- Jak się masz doktorku? - Powiedział Jeden i zabrał okulary doktorowi archeologii.
- Właściwie dobrze. Czy mógłbyś mi oddać moje okulary? Mam słaby wzrok.
- Słaby wzrok? Ha, ha, ha!
- Ja również nalegam, abyście oddali doktorowi Jackson'owi jego okulary. - Wtrącił się Teal'c.
- Patrzcie, patrzcie. Trochę większy, a już się zachowuje po chamsku.
Teal'c pamiętał, że w filmach zawsze mówią w takich chwilach: "no dobra mięczaki chodźcie na zewnątrz".
- No dobra mięczaki chodźcie na zewnątrz. - Powiedział spokojnym głosem Jaffa.
- Nie. Załatwimy to tu i tutaj. Chłopaki skopmy gnoja.
- Teal'c wyjął zza paska Zat'n'ktel'a i dyskretnie podał go Danielowi.
- I tak nie trafię bez okularów. - Powiedział doktor.
Jaffa wstał i odszedł od stolika. Ze spokojem czekał na ruch przeciwników. Okrążyli go. Pierwszy z nich uderzył Teal'c'a w tył głowy. Teal'c kopnął w niego z półobrotu. Napastnik odleciał trzy metry i upadł na ziemię. Następny wymierzył cios pięścią w nos Jaffa. Teal'c się schylił i odpowiedział ciosem w brzuch. Jego przeciwnik skulił się na ziemi. Kolejny rzucił się członkowi SG-1 na szyję. Chciał go udusić. Teal'c wyrwał się i rzucił napastnikiem o ścianę. Ostatniego Jaffa podciął tak, że ten upadł rozbijając sobie nos. Teal'c z uśmiechem na twarzy otrzepał ręce.
- Nie mogę pułkowniku, mam dużo roboty w SGC. - Odpowiedziała Sam, po długiej chwili zastanowienia.
- Rozumiem. Trudno może innym razem. - Odrzekł z zawiedzeniem Jack.
END7.
Boring Week
Rozpoczęty przez
mathix
, 24.09.2003 - |05:58|
2 odpowiedzi w tym temacie
#1
Napisano 24.09.2003 - |05:58|
There are 10 types of people in this world.
Those who understand binary and those who don't.
Those who understand binary and those who don't.
#2
Napisano 19.12.2003 - |19:36|
Fajne,lekkie opowiadanko,naprawdę mi się spodobało.lubię swobodne klimaty.Znowu dostrzegłam u ciebie fascynację grami komputerowymi,opis jak Jack gra w grę i jej zakończenie....skojarzyły mi się z grą 'Max Payne',czy słusznie?
Ciekawą intrygę tu uknułeś.Czy ten fic ma swoje zakończenie takie,jak to?Czy jest ciąg dalszy?
ja bym tam jeszcze coś napisała....
Ciekawą intrygę tu uknułeś.Czy ten fic ma swoje zakończenie takie,jak to?Czy jest ciąg dalszy?
ja bym tam jeszcze coś napisała....
Marines nie umierają nigdy, jedynie idą do piekła się przegrupować!
#3
Napisano 26.12.2003 - |20:14|
Tak, słusznie. Nie wiedziałem, że dziewczyny grają w takie gry. Tak właściwie to chyba jesteś wyjątkiem.Jack gra w grę i jej zakończenie....skojarzyły mi się z grą 'Max Payne',czy słusznie?
To jest zakończenie. Faktycznie możnaby coś tam jeszcze dopisać, ale fic jest zamknięty i nie zamierzam tego robić.Czy ten fic ma swoje zakończenie takie,jak to?Czy jest ciąg dalszy?
ja bym tam jeszcze coś napisała....
There are 10 types of people in this world.
Those who understand binary and those who don't.
Those who understand binary and those who don't.
Użytkownicy przeglądający ten temat: 0
0 użytkowników, 0 gości, 0 anonimowych