Skocz do zawartości

Zdjęcie

Future War


  • Zaloguj się, aby dodać odpowiedź
1 odpowiedź w tym temacie

#1 mathix

mathix

    Sierżant

  • VIP
  • 686 postów
  • MiastoGdańsk

Napisano 24.09.2003 - |05:57|

Future War

SGC, pomieszczenie wrót, godzina 10:08.

- Ma pan linę pułkowniku O'Neill? - Zapytał generał Hammond.
- Mam. Mamy wszystko. Możemy już iść?
- Oczywiście. Rozpocząć procedurę otwierania wrót! - Rozkazał generał.

Wewnętrzny pierścień zaczął się obracać wybierając kombinację na kolejną niezbadaną planetę. Drużyna SG-1, czekała na możliwość przejścia. Nie cała drużyna. Brakowało major Carter, której zostały jeszcze trzy dni "urlopu". Doktor Fraiser nawet nie chciała słyszeć o puszczeniu jej na misję przed upływem tego czasu. Sam musiała zostać w bazie, przyszła jednak pożegnać przyjaciół przed odejściem na misję.
- Siódmy symbol na miejscu. Aktywacja. - Powiedział przez głośniki operator.
- Powodzenia. - Powiedziała Sam machając ręką znikającej za horyzontem zdarzeń sylwetce Jack'a.
- Dzięki Sam. - Odpowiedział Daniel. - Mam nadzieję, że damy sobie radę bez ciebie.
- To już wasza trzecia misja i jak na razie wracacie cali.
- Jak na razie. - Powiedział Daniel, a Teal'c przeszedł przez wrota.

Na odległej planecie przez wrota wyszedł Jack O'Neill, za nim Teal'c i Daniel. Wrota rozświetlały grotę. Była szeroka jak, stargate, które były stały przy jej samym końcu. Wydawało się, że były wtopione w skalną ścianę. DHD stało dziesięć metrów w głąb tunelu. Wszyscy pozapalali swoje latarki, a po chwili wrota zgasły.
- No to do dzieła! Trzeba zbadać te tunele i przynieść Sam jakiś rzadki, najlepiej cholernie promieniotwórczy minerał.
- Licznik Geigera wskazuje promieniowanie lekko ponad normę. - Odczytał z uniwersalnego czujnika Daniel.
- Dobra, powiedz tylko czy mamy się stosownie ubrać.
- Nie, nie stanowi to zagrożenia dla naszego zdrowia ani życia.
- Jak miło to słyszeć.
- No to w drogę.

Szli oświecając sobie drogę latarkami, na ścianach tunelu nie było żadnych śladów cywilizacji. Często było trudno przedostać się przez zwężenia korytarza. W końcu zobaczyli światło, na końcu tunelu. Kiedy doszli na miejsce okazało się, że w suficie jest wąska szczelina pozwalająca wyjść na powierzchnię.

- No to w końcu pooddychamy sobie jak ludzie. Strzelaj kotwicą Teal'c. - Powiedział Jack.
- Rozumiem pułkowniku O'Neill.
Jaffa wystrzelił kotwicę, która zaczepiła się o coś na zewnątrz. Teal'c sprawdził jeszcze czy się trzyma i zaczął się wspinać. Po kilku chwilach dostał się na powierzchnię.
- I jak to wygląda? - Zapytał Daniel.
- Pustynia, nie widzę drzew ani zabudowań.
- Zabrałeś olejek Danielu?

Po kilku minutach wszyscy byli na powierzchni, jedynym problemem było wciągnięcie doktora Jackson'a, który nie miał wprawy we wspinaniu się po linach.
- Jak tu pięknie. - Powiedział O'Neill. Niebo było ciemne, całe pokryte chmurami, wokół były tylko brązowe skały.
- W rzeczy samej... - Odpowiedział Jackson.
- Wejdźmy na to wzniesienie pułkowniku O'Neill może z niego coś dostrzeżemy. - Powiedział jaffa wskazując na skalny pagórek.

Gdy weszli na pagórek zauważyli jakiś obiekt stojący na dole. Wyglądał jak człowiek. Jack wziął lornetkę, aby się mu dokładnie przyjrzeć. Istota miała na sobie metalową zbroję i hełm zakrywający całkowicie twarz. Na prawej ręce nosiła jakieś urządzenie, lewą miała wolną.
- Jaffa? - Zapytał O'Neill podając lornetkę Teal'c'owi.
- Nie sądzę. Nigdy wcześniej nie widziałem takiego hełmu. Poza tym wcale się nie porusza.
- W takim razie Jaffa. - Zażartował Jack. - Zejdę na dół i się przywitam, jak podniesie rękę, prawą rękę to go rozwalcie.

Jack, zszedł po zboczu i zaczął zbliżać się w stronę istoty. Cały czas celował do niego z HK MP5. Człowiek nie reagował, w ogóle się nie poruszał.
- Witam, witam! Kree! Czy jak tam brzmi wasze pozdrowienie? - Powiedział Jack, istota się jednak nie poruszyła. - Hej! Widzisz mnie. O'Neill pomachał ręką. Znów brak reakcji.

O'Neill postawił jeszcze kilka kroków, gdy nagle istota poruszyła się. Błyskawicznie wymierzyła prawą ręką w Jack'a i otworzyła ogień. O'Neill odruchowo rzucił się na ziemię i turlając się zaczął strzelać do człowieka. Kule zostawiały na nim ślady, jednak ów nie przestawał strzelać. Teal'c wystrzelił z Zat'n'ktel'a. Postać przestała strzelać, zatrzymała się. Jack korzystając z okazji rzucił granatem. Postać z oderwaną głową i innymi częściami ciała padła na ziemię.

Teal'c i daniel zbiegli z góry dołączając do pułkownika.
- Nic ci nie jest? - Zapytał Daniel.
- Nie, chodźmy zobaczyć, co z niego zostało.
Podeszli do trupa. Daniel pochylił się nad nim.
- Z tego. To maszyna.

CDN1.

- Ale mamy fajne próbki! Teal'c zabierzmy to do wrót, niech Sam zacznie badania. Jak jej damy to wrócimy na miejsce. - Powiedział Jack.
Teal'c podniósł "ciało" robota i przerzucił je sobie przez ramię. Robot był ciężki, jednak niesienie go nie sprawiało jaffa problemów. Przeszli kilka metrów, gdy nagle usłyszeli dziwny dźwięk dochodzący z chmur. Spojrzeli w niebo jednak nic nie zobaczyli.
- Chyba zbiera się na deszcz. Masz parasol Danielu?
- Niestety zapomniałem Jack. Ale to chyba raczej burza, nie jest powiedziane, że będzie padać.
- Oczywiście. Lepiej tylko nie stójmy pod drzewem. - Jack rozejrzał się po pustyni.

Po chwili znów odezwał się dźwięk. Poruszał się w stronę SG-1. Jack, odbezpieczył MP5, Teal'c Zat'a. Czekali w napięciu, aż źródło dźwięku się pojawi. O'Neill nagle zaczął kojarzyć - to był dźwięk samolotu lecącego z dużą prędkością. Nie był to F-16, ani żaden ziemski pojazd, mógł to być myśliwiec Goa'uldów.

Z ciemnych chmur wyłonił się pojazd. Był mniej, więcej wielkości Goa'uldowskiego myśliwca. Nie było to jednak to samo. Skrzydła pojazdu bardziej zaokrąglone i wyciągnięte do przodu. Wyglądało to jakby na końcu spodka od herbaty osadzić kokpit, a przed nim zrobić wycięcie. Tył pojazdu się palił, a on sam cały czas obniżał swój lot.
- Dopalacz? - Zapytał O'Neill, lekko się uśmiechając.
- Nie sądzę. - Odrzekł Teal'c.

W chmurach pojawiły się dwa mknące z zawrotną szybkością błyski. Wydawały inny dźwięk niż spadający myśliwiec. Szybko odleciały, nie zauważając, ani SG-1, coraz bliższego ziemi palącego się pojazdu. Po chwili ów pojazd spadł na ziemię.
- Sprawdźmy to. - Powiedział Jack.

Gdy drużyna SG-1 dostrzegła leżący na ziemi myśliwiec ten już się nie palił. Z kokpitu, wychodził resztkami sił człowiek. Podbiegli do niego. Ten z początku ich nie zauważył, stało się tak dopiero wtedy, gdy zbliżyli się na 5 metrów.
- Jesteście z GLC? I tak nic wam nie powiem. Wezwałem pomoc, zaraz tu będzie statek ratunkowy. Radzę wam dobrze: idźcie stąd jak najszybciej.
- Nic, ci nie chcemy zrobić. Przybywamy w pokoju. - Powiedział Daniel. Pilot spojrzał na broń Jack'a.
- Chyba faktycznie. Ale nie wyglądacie mi na żołnierzy PHM.
- Nie. Jesteśmy neutralni. - Powiedział doktor Jackson.
- To niedobrze. Radzę wam przyłączcie się do PHM, bo inaczej ci GLC zrobią z was jakieś mutanty.
- Jasne. Ale możesz nam powiedzieć, co to jest to PHM? Dla mnie brzmi jak prośba: Please give Host for Me. - Powiedział pułkownik.
- Nie. Nie wiecie, co to PHM? Power Hand Microsystems.
- Oprogramowanie? - Spytał Daniel.
- Nie tylko oprogramowanie. Także sprzęt i inne nowoczesne technologie.
- A GLC?
- Genetic Labolatories Corporation. Dranie, bawią się genami. Robią broń biologiczną mutującą ludzi, prowadzą eksperymenty na roślinach, zwierzętach i ludziach. Ich armia to same mutanty. Nie znajdziesz tam normalnego człowieka. A wy skąd jesteście, że tego nie wicie? Z kosmosu?
- Tak, jakby. - Powiedział O'Neill. - Czyli, ty jesteś żołnierzem tych Power Hand Labolatories?
- Corporation.
- Nieważne.
- Tak jestem. Nie mam ochoty na trzy nosy.
- No, nie wiem trzy inne rzeczy mogłyby być przydatne. - Odpowiedział Jack.
- Co?! Dasz im się przerobić?!
- Nie, tylko żartowałem.
- Mam nadzieję. Zresztą wyglądasz mi na równego gościa.
- Za ile będzie ta ekipa?
- Za kilka minut. Mają statek w pobliżu, zabierali rannych z pola bitwy.
- Macie może roboty, na usługach?
- Cyborgi?
- Taaak.
- Mamy. To znakomici żołnierze. Nie, męczą się, nie czują bólu, nie kwestionują rozkazów. A co ty o nich sądzisz?
- Są w porządku. Lubię ich. - Odpowiedział O'Neill.

W chmurach pojawiło się światło. Znów dał się słyszeć dźwięk, tylko, że o wiele głośniejszy od poprzednich. O'Neill dostrzegł cztery sylwetki spadające z góry. Spadali po woli na czymś w rodzaju plecaków z silnikami odrzutowymi.
- Kto to?
- Grupa ratunkowa.

Ludzie wylądowali kilka metrów od SG-1. Okrążyli drużynę i wycelowali w jej członków z karabinów.
- W porządku, oni są neutralni i chyba będą chcieli się do nas przyłączyć. - Powiedział pilot.
- Idziecie? - Zapytał jeden z członków zespołu ratunkowego.
- Idziemy. - Odpowiedział O'Neill.

Ratownicy podeszli do SG-1 i pilota. Każdemu z nich założyli uprząż i upewniając się, że wszystko jest w porządku, włączyli silniki plecaków odrzutowych, zabierając na pokład statku ratunkowego ukrytego w chmurach.

CDN2.

Jack czuł zimne powietrze na swojej twarzy. Stawało się coraz zimniejsze wraz ze wzrostem wysokości. Spojrzał w górę zastanawiając się, kiedy wlecą w chmurę. Po kilku sekundach znaleźli się w mokrej chmurze. Wokół było ciemno. O'Neill widział światła plecaków odrzutowych innych ratowników. Zastanawiał się, kto jest gdzie. Po chwili zaczęli zwalniać, aż w końcu się zatrzymali. Usłyszał dźwięk brzmiący jak otwieranie włazu od samolotu transportowego. Spojrzał w górę. Zobaczył światło. Znów ruszyli, a po chwili byli już na pokładzie. Drzwi zamknęły się, a ratownicy odpięli całą czwórkę od siebie. Jack rozejrzał się pomieszczeniu. Na podłodze leżeli ranni, po bokach były siedzenia, na których siedzieli ci, którzy mogli siedzieć. Po pomieszczeniu chodziło kilku ludzi, zajmowali się obrażeniami żołnierzy.
- Znajdźcie sobie jakieś miejsce. - Powiedział jeden z ratowników.
- OK. - Odrzekł O'Neill.
Znaleźli sobie miejsce pod ścianą. Poszli tam wszyscy, razem z pilotem.
- Nazywam się, Dhein Terasky. - Powiedział pilot podając rękę Jack'owi.
- Jack O'Neill. - Pułkownik uścisnął rękę.
- Daniel Jackson.
- Teal'c.
- Więc... za ile będziemy na miejscu? - Zapyał O'Neill.
- Jak się nie mylę, to za jakieś dziesięć minut. - Odpowiedział Dhein.
- Dziesięć... - Jack ustawił zegarek.

Daniel wyjął swój notes z notatkami i zaczął coś dopisywać. Teal'c siedział nieruchomo jak zwykle, Jack bawił się zegarkiem włączając i wyłączając, co chwilę podświetlanie.

Po sześciu minutach lotu z głośników umieszczonych na pokładzie odezwał się głos:
- Dostaliśmy informację, że Lozion jest aktualnie oblegany. Może trochę trząść, gdy będziemy dokować, ale nic nie powinno nam się stać.
- Nic złego? - Zapytał Jack.
- Nic. W bazie znajdują się systemy obronne, zniszczą atakującego nas przeciwnika i zniszczą jego pociski. - Odpowiedział Dhein.
- Oby.

Statek transportowy zmierzał ku budynkowi szpitala. Smukłe myśliwce GLC strzelały zielonymi pociskami w kierunku budynków i transportowca. Myśliwce nie miały skrzydeł, były podłużne i fioletowe. Nie było widać szybki kokpitu. Jeden z nich zrobił pętlę i obrał nowy cel - statek ratunkowy z SG-1 na pokładzie. Zaczął lecieć na niego, a gdy zbliżył się na wystarczającą odległość zaczął strzelać. Zielone kule energii uderzyły o poszycie transportowca, nieco go dziurawiąc. Statek PHM zaczął dokować w doku umieszczonym, na ogromnym budynku szpitala. Myśliwiec, znów zawrócił i zaczął strzelać. Strzelał jednak wolniej, większymi pociskami. Te zadawały większe straty pojazdowi Power Hand Microsystems.

- Szybko! Do wyjścia! - Krzyknął ktoś z głośników.
- Zgadzam się z nim w stu procentach. - Powiedział Jack.
Drzwi wyjściowe otworzyły się. Ludzie zaczęli uciekać. Sanitariusze pomagali rannym się wydostać, zostawiając tych, którzy nie mogli się ruszać.
- Ich nie zabiorą? - Spytał Daniel.
- Nie, ma teraz czasu, zabiorą ich jak ostrzał się skończy.
- Co?! Zostawiacie rannych, tak blisko szpitala?!
- Czasem nie ma innego wyjścia. Ruszajcie się!

Drużyna wybiegła przez drzwi w podłodze. Trafili do pomieszczenia rozładowywania towarów. Obsługa szpitala poprowadziła wszystkich w odpowiednie miejsce.

Myśliwiec GLC ostrzelał jeszcze raz pojazd ratunkowy, po czym zawrócił i zaczął strzelać w budynki. Namierzyły go trzy działka przeciwlotnicze i otworzyły ogień. Pojazd omijał jednak ich strzały. Systemy działek dokonały niezbędnych obliczeń i wykonały poprawkę na ruch. Znów zaczęły strzelać. Jeden pocisk trafił we fioletowy myśliwiec, tworząc w nim wyrwę o wielkości dużego arbuza. Dziura zaczęła się sama naprawiać. Powoli, zmniejszała swoją wielkość, aż w końcu całkowicie znikła. Na jej miejscu pojawił się całkowicie nowy, fioletowy pancerz. Działka przeciwlotnicze, znowu dokonały obliczeń i tym razem wszystkie trzy otworzyły ogień na raz. Pociski trafiły w poszycie myśliwca, wyrywając w nim kilka dziur. Pojazd zwolnił. Systemy obronne bazy błyskawicznie wykorzystały to, sprowadzając na niego ogień działa większego kalibru. Kula ognia, o średnicy około 25 cm, uderzyła w pojazd GLC rozrywając go na strzępy. Palące się szczątki myśliwca spadły na budynki, w Lozionie.

Nagle wszyscy napastnicy zaczęli się wycofywać. Statki nie zważały na strzelające do nich wyrzutnie i wiele zostało zestrzelonych. Reszta odleciała. Na niebie pojawiła się eskadra myśliwców PHM. Goniły one za uciekającymi samolotami GLC. Po chwili wszystkie znikły w chmurach.

O'Neill, Teal'c i Daniel oglądali całe zdarzenie przez grubą szybę na korytarzu szpitala.
- Nie sądzisz Danielu, że przydałby się jakiś traktat z nimi?
- Zgadzam się z tobą Jack.
- Ich technologia dorównuje Goa'uldom. - Dopwiedział Teal'c. - Sojusz z nimi może nam przynieść wielkie korzyści Danielu Jackson.
- Ale co im damy w zamian? - Zapytał Daniel.
- Zauważyłeś może, że oni nie znają gwiezdnych wrót. Damy im stargate. - Powiedział O'Neill.

Dhein Terasky podszedł do stojącej przy oknie drużyny SG-1.
- To ja was tu zostawiam, czy mam jeszcze coś dla was zrobić? - Zapytał.
- Zrób coś dla nas. Zaprowadź nas do swojego dowódcy. - Powiedział pułkownik.
- Nie rozumiem? Po co chcecie, abym was do niego zaprowadził. On nie rekrutuje ludzi do armii.
- Zaprowadź nas. - Powtórzył O'Neill.
- Niby, czemu miałby was przyjąć?
- Czemu? Bo jesteśmy z innej planety. Nie jesteśmy stąd i mamy mu coś ważnego do powiedzenia. - Odrzekł Jack.

CDN3.

- Jak to jesteście z innej planety? - Zapytał generał Doburov - dowódca Lozionu.
- Normalnie. Jesteście taką zaawansowaną cywilizacją, a trudno wam to zrozumieć? - Zapytał Jack.
- Nie, oczywiście, że nie. Ale latamy w kosmos i jak dotąd nie znaleźliśmy żadnego śladu życia.
- Jak daleko latacie? - Zapytał Daniel.
- Normalnie, kawałek poza nasz układ słoneczny. Jednak osiem lat temu wysłaliśmy statek-kolonię. Ma on na celu znalezienie dla nas nowego domu. Na statku wyleciało 70% naszej planety, zaraz potem rozpoczęła się wojna z GLC.
- To jak zakładanie kolonii w starożytnej Grecji. - Zauważył Daniel Jackson.
- Co się stanie, jeśli w zamian za waszą technologię i przyjaźń pokażemy wam drogę na inną planetę?
- Tą samą drogę, którą wy przybyliście do nas?
- Tą samą, tylko na całkowicie nową, niezniszczoną planetę? - Powiedział Jack.
- Cóż, uważam, że to jest uczciwy układ, zwłaszcza teraz.
- Rozumiem. Możecie nas odstawić na miejsce, skąd nas zabrano. Powiadomimy o traktacie nasze dowództwo.
- Oczywiście. Dostaniecie statek transportowy i eskortę.
- Wystarczy statek transportowy z Dheinem, jako pilotem.
- Wasze życzenie. Liczymy na zgodę waszego dowództwa, na traktat między naszymi światami.
- Też na to liczymy. - Powiedział O'Neill. - Do widzenia panie generale.

SG-1 została zaprowadzona do doków ze statkami transportowymi. Był to ten sam model, co statek ratowniczy. Dhein usiadł za sterami, obok niego Jack. Reszta drużyny musiała iść do tyłu.
- To jak się tym lata? - Zapytał O'Neill.
- Patrz. - Powiedział Dhein Terasky.
Nacisnął kilka przycisków na konsoli pojazdu. Wpierw włączył zasilanie. Potem uruchomił silniki. Dał przez radio sygnał do odblokowania zaczepów. Trochę szarpnęło, jednak po chwili statek zaczął się wznosić w powietrze bardzo łagodnie. Dhein miał wyczucie, nie był nowicjuszem. Statek skierował się w odpowiednią stronę, za pomocą silników sterujących. Terasky popchnął do przodu dźwignię sterującą mocą głównego silnika. Robił to bardzo umiejętnie, pojazd przyspieszał powoli, bez szarpnięcia, jakie zdarzało się innym, niedoświadczonym pilotom. Powoli zaczęli osiągać większą prędkość. O'Neill patrzył na przednią szybę. Po chwili wznieśli się w chmury. Przez szybę nie było nic widać. Dhein otworzył przesłony dwóch kryształowych kulek wielkości ludzkich oczu, wbudowanych w pulpit sterowniczy. Kulki zaczęły się świecić kierując promień światła bezpośrednio na oczy Dheina.
- Co to jest? - Zapytał Jack.
- Przekazuje trójwymiarowy obraz prosto do moich oczu. Dzięki temu mogę orientować się w tych chmurach.
- Pomysłowe.
- Taa.

Transportowiec zawisł dwa metry nad ziemią. Otworzył się właz w podłodze. Drużyna SG-1 wyskoczyła przez niego. Za nimi wyskoczył Dhein.
- Jeśli będziecie chcieli, abym po was przyleciał skontaktujcie się przez to. - Pilot rzucił Jack'owi urządzenie komunikacyjne. - Tu się wciska, a tutaj mówi. - Pokazał.
- Dzięki. - Odpowiedział Jack. - Jak wrócimy to też ci coś damy, mamy takie fajne urządzenie treningowe, nazywa się GameBoy. Podrzucimy ci jednego.
- Będę wdzięczny.
- No dobra, to my się nie żegnamy, bo będziemy z powrotem za kilka godzin. Na razie.
- Do zobaczenia Dhein. - Powiedział Daniel. Teal'c tylko skinął głową.

Terasky wrócił do swojego pojazdu. Przeszedł z pokładu towarowego do kokpitu i wyłączył tryb lewitacji. Przejął sterowanie i zaczął wznosić się w powietrze, gdy nagle statkiem coś wstrząsnęło. Dhein natychmiast spojrzał na ekran konsoli sterowniczej. Uszkodzenia górnego poszycia. Terasky popchnął dźwignię mocy głównego silnika do oporu. Przyspieszenie wgniotło go w fotel, jednak był przyzwyczajony do gwałtownego przyspieszania. Leciał nisko unikając strzałów. Jeden z pocisków trafił w ziemię kilka metrów przed dziobem jego pojazdu. Od razu poznał broń - działka zamontowane na myśliwcach PHM. Pilot wzniósł się w chmury. Na chwilę oderwał rękę od sterów i przesunął ją nad osłonkami projektorów. Na jego siatkówce wyświetlił się HUD. Widział, że ścigają go trzy myśliwce. Jego pojazd nie był uzbrojony. Nie miał jak się bronić. Miał przy sobie tylko swój osobisty pistolet. Przyciągnął stery do siebie podrywając maszynę do góry. Myśliwce na chwilę go zgubiły. Tylko na chwilę. Zobaczył na radarze kilka pocisków lecących w jego kierunku. Błyskawicznie odbił w prawo. Żaden pocisk nie trafił w niego. Myśliwce znów go ostrzelały, tym razem odbił w lewo i w górę. Transporter był jednak zbyt wolny. Pocisk trafił go prosto w silnik. Dhein wiedział, że paliwo zaraz stanie się niestabilne. Obniżył lot do dwóch metrów. Otworzył właz towarowy i zwolnił do 10 km/h. Szybko poderwał się z fotela i rzucił do wyjścia. Po chwili myśliwce PHM ostrzelały statek Dheina zamieniając go w kulę ognia.

- Dzwonimy do domu Danielu. - Powiedział pułkownik.
- Robi się Jack.
Doktor Jackson zaczął wybierać kombinację na Ziemię. Wybrał już siedem symboli i właśnie miał wcisnąć czerwoną kulę, gdy do jaskini z wrotami wpadło kilku żołnierzy.
- Ręce w górę! Nie ruszajcie się!
- Ręce w górę i śpiewajmy wszyscy... - Powiedział O'Neill.
- Zamknij się! - Jeden z żołnierzy uderzył kolbą Jack'a.
- Nie lubicie mojego śpiewu?
- Zamknij mordę i gadaj jak przenieść się na tą inną, zieloną planetę? - Zapytał dowódca żołnierzy.
- Nic wam nie powiem! - Krzyknął Jack.
- Powiesz, albo rozwalę łeb twojemu kumplowi. - Wycelował w Daniela.
- Dobrze, dobrze. Spokojnie nie róbcie mi krzywdy. Powiem wam. Jeden z was musi stanąć tutaj i wcisnąć ten duży czerwony przycisk.
- Ty, okularnik! Chodź tu. - Daniel podszedł bez słowa.
- A jak mam wrócić?
- Idziemy razem z wami. Pokażemy wam. - Powiedział Jack.
Wszystkich czterech, żołnierzy, wraz z Jack'iem i Teal'c'iem stanęło przy wrotach, w bardzo bliskiej odległości. Jack i Teal'c stali z przodu, żołnierze celowali w nich z karabinów.
- Odpalaj! - Krzyknął dwódca.
- Tak, odpalaj. - Powtórzył O'Neill.
Daniel zbliżył powoli swoją rękę do kuli. Popatrzył na Jack'a, potem na Teal'c'a.
- Odpalam! - Krzyknął Daniel.
Jack z Teal'c'iem rzucili się na ziemię. Żołnierze wycelowali w nich. Jeden, celujący w Teal'c'a wcisnął spust. Iglica uderzyła w nabój i gazy wyrzuciły go z lufy. Wyleciał powoli, obracając się. Zmierzał w kierunku Teal'c'a, który już zaczął się turlać. Drugi, żołnierz kierował karabin w Jack'a, dwóch pozostałych w Daniela. Doktor Jackson przycisnął przycisk aktywacyjny. W pierścieniu zaczął się pojawiać wir. Wyglądał jak spieniona woda. Wir zaczął zmierzać ku żołnierzom. Drugi nabój wyleciał z lufy celującej w jaffa. Wir pochłonął już częściowo dwóch ludzi stojących najbliżej wrót. Pierwszy nabój przeznaczony dla Teal'c'a uderzył w ziemię. Wir pochłonął już całe ciała dwóch żołnierzy, zostawiając tylko nogi, poniżej kolan. Zbliżał się już do reszty napastników. Oni sami nie wiedzieli, co się dzieje. Nie mieli pojęcia, że za chwilę prawie całe ich ciała znikną. Wir dotknął jednego z nich. Człowiek nie poczuł bólu, bo wszystko działo się zbyt szybko. Po chwili obaj wyparowali, zostawiając po sobie nogi.

Daniel podbiegł do Jack'a i Teal'c'a.
- Nic wam nie jest? - Zapytał.
- To spotka wszystkich, którzy nie lubią mojego śpiewu. - Jack, podniósł się z ziemi. - Dobra robota doktorze.

CDN4.

- Wracamy do domu Jack? - Zapytał Daniel.
- Cóż. Na to wygląda. Chyba nie będziemy mieli tu już nic do zrobienia. Niech ci zdrajcy wytłuką się nawzajem, tak będzie najlepiej.

Wrota cały czas były włączone. Daniel podwinął swój lewy rękaw. Odsłonił GDO.
- Tylko czy możemy im pozwolić się tu wytłuc? - Zapytał. - Czy to moralne? Nie wszyscy oni są źli.
- A co możemy innego zrobić? Wysłać tu całą armię? Nakablować na nich Asgardowi? Co? Prawie nas zabili. Nie mam ochoty skończyć na tej pustyni z kulą we łbie, choć mój łeb nie jest na pewno tak cenny dla świata jak twój.
- Możemy obalić ich dowódców i nawiązać traktat o wymianie technologii, O'Neill. - Teal'c włączył się do rozmowy.
- No dobra, ja tu nie jestem od myślenia. Co sądzisz Danielu? - Zapytał Jack.
- Możemy tam wrócić i spróbować wzniecić bunt.
- Dobra, dobra. Ale, w jaki sposób?
- Może zaczniemy od Dheina?
- Może?
- Ty tu dowodzisz Jack.
- Dobrze. Poszukajmy go.

Jack podniósł z ziemi swoją broń. Tak samo zrobił Teal'c i Daniel. Wyszli z jaskini tą samą drogą, co poprzednio.

Dhein obudził się leżąc twarzą do ziemi. Jego twarz była podrapana i brudna od piasku. To samo było z rękami i innymi częściami ciała oraz ubioru. Obrócił się na plecy. Całe ciało bolało go od uderzenia o twardą ziemię. Pojazd transportowy wciąż płonął, chociaż nie tak bardzo jak na początku. Dhein sięgnął ręką do pasa. Broń cały czas znajdowała się na miejscu. Wyjął pistolet i wysunął magazynek. Czternaście naboi przebijających było na miejscu. Żałował teraz, że nie wziął dwóch zapasowych magazynków. Miał tylko jeden - tyle ile minimalnie wymagały przepisy. Nigdy nie posługiwał się zbyt dobrze bronią ręczną, jednak teraz była to dla niego jedyna możliwość obrony. Schował broń z powrotem do kabury. Poczuł, że potwornie boli go głowa. Podparł się rękami i powoli wstał. Niepewnie stanął na równe nogi i rozejrzał się po okolicy. Wokół nie było nikogo, ani niczego. Tylko bezkresna równina. Na południu widać było wzniesienia, ale były one oddalone o kilka kilometrów. Wiedział, że bez wody zginie. Nagle usłyszał głos dobiegający z komunikatora na jego pasku.
- Hej, Dhein, tu Jack. Słyszysz mnie?
- Słyszę cię Jack.
- Powiedz mi, co tu się do cholery dzieje?
- Nie wiem Jack, przed chwilą myśliwce PHM zestrzeliły mnie, ale na szczęście uszedłem cało. Jestem na pustni, bez wody zginę w bardzo krótkim czasie. Gdzie wy jesteście?
- Tam gdzie nas zostawiłeś.
- Nie orientuję się w tym terenie. Nie znajdę was.
- Znajdziesz. Uważaj. Jak ci powiem, zaczniesz wypatrywać czerwonego światła na niebie.
- Czego?
- Czerwonej flary. Takiego światła. Uważaj, teraz.

Dhein oglądał niebo w poszukiwaniu czerwonego światła. Nic, jednak nie widział. Po chwili obserwacji dostrzegł na niebie świecący czerwony punkcik.
- Widzę. Wiem gdzie jesteście. Wygląda na dobrych kilka kilometrów. Nie ruszajcie się. Postaram się do was dojść.
- Dobrze, zaczekamy. Powodzenia.

Minęły dwie godziny. Dhein doszedł do wzniesień, nad którymi widział flarę, jednak nikogo tam nie było. Wyjął swój pistolet i zaczął się wspinać na jedno ze wzgórz. Nagle zza skały wyskoczył pułkownik O'Neill.
- Rzuć to! - Krzyknął.
Dhein odłożył broń na ziemię.
- To ja Jack O'Neill.
- Wiem. Wyglądasz jak ty, ale życie mnie już nauczyło, że ciało nie świadczy o tym, z kim mamy do czynienia.
- To naprawdę ja.
- Szkoda, że nie ma z nami Sam. Teal'c jak się ruszy zastrzel go.
Jack puścił swój HK MP5 i pozwolił, aby swobodnie zawisł mu na szyi. Podszedł do pilota i sprawdził jego kark.
- Wygląda na czystego. Poza, tym nie wiem skąd by się tu miały wziąć wężowe głowy. OK. Jesteś czysty.
- Czysty? Myśleliście, że założyli mi pluskwę?
- Tak jakby. Mów dokładnie, co się stało.

Gdy Dhein opowiedział o tym jak myśliwce PHM chciały go zniszczyć, Jack wstał i powiedział:
- Twoi dowódcy nie martwią się o swoich ludzi. Nawet tak dobrych jak ty. Nie wiem, co mają z tej wojny, ale widocznie ona im się cholernie opłaca, bo inaczej nie robiliby tego, co robią.
- Zaatakowali nas, gdy chcieliśmy powrócić do domu. - Wciął się Daniel. - Na szczęście udało nam się ich pokonać. Możemy pomóc tobie w obaleniu twoich dowódców. Pomożemy ci zaprowadzić tutaj pokój, a ty w zamian za to podzielisz się waszą technologią.
- Dobrze, ale co proponujecie? Mamy jakiś plan?
- Wpierw musimy dowiedzieć się, czemu rządzącym PHM zależy na ucieczce z tej planety i zachowaniu wszystkiego w tajemnicy.
- Dobra. Ja mimo wszystko proponuję najpierw wyskoczyć gdzieś na pizzę. - Powiedział O'Neill.

Szli w kierunku wejścia do jaskini z wrotami, gdy nagle usłyszeli jakiś dźwięk w chmurach.
- Myśliwce! - Krzyknął Dhein.
- Na ziemię. - Powiedział Jack.
Wszyscy położyli się na ziemi. Myśliwce zatrzymały się kilkaset metrów za nimi, nad wzniesieniem. W to samo miejsce po chwili doleciał transportowiec. Dolny właz się otworzył i wyleciało z niego dziesięciu żołnierzy. Powoli zbliżali się do ziemi. Gdy już wylądowali, wszyscy odpięli plecaki. Ruszyli w kierunku szczeliny, będącej drogą do wrót. Jack oglądał wszystko przez lornetkę.
- No to mamy, mały problem - nici z pizzy.

CDN5.

- Skąd oni się tu wzięli? - Zapytał Dheina Jack.
- Każdy z żołnierzy idących na akcję bierze ze sobą nadajnik, aby można go było znaleźć w wypadku zaginięcia. Nadajniki pomagają także w dowodzeniu - zawsze wiadomo gdzie są twoi ludzie.
- No dobra, ale skąd oni wiedzieli gdzie przylecieć? Tak się akurat zdarzyło, że zniszczyliśmy nadajniki.
- Co minutę nadajnik wysyła sygnał do głównego komputera. Sygnał zawiera informacje o położeniu jednostki. Informacje te są zapisywane w bazie danych. Gdy sygnał zostanie ponownie wysłany informacje w bazie są nadpisywane. W rezultacie w komputerze znajduje się informacja o ostatnim położeniu żołnierza. Można go w ten sposób zlokalizować. Nawet martwego.
- A ty masz taki nadajnik?
- Nie. Miałbym go jeślibym leciał pojazdem bojowym na misję.
- To w takim razie jak cię zestrzelili? - Zapytał Daniel.
- Każdy statek PHM ma wbudowany taki lokalizator.
- Dobra, dobra! Szkoda, że nie ma z nami Carter. Mamy jakiś plan?
- Jeszcze nie. - Odpowiedział Daniel.
- To myślcie nad nim. Ja zastanowię się nad możliwością przeprowadzenia ataku.

Po kilku minutach Daniel i Dhein wpadli na pomysł.
- Wiemy Jack! - Powiedział Doktor Jackson.
- Taa?
- No dobra, nie jest zbytnio skomplikowany, więc pewnie się ci spodoba.
- Zaczekajcie, ja też mam plan. Może wpierw ja powiem swój, a potem wy swój. OK.?
- OK.
- Otóż tak. Zauważcie, że myśliwce nie są chronione. W każdym z nich znajduje się tylko pilot. Z tego, co wiemy transportowiec jest pusty. Możemy zdobyć pojazdy, a że są cztery to dla każdego starczy. Mam jedną lukę w planie: nie jestem zbyt pojętnym uczniem, a przydałby się kurs pilotażu. Szybki kurs.
- Mieliśmy taki sam plan Jack. Tylko bez luki. - Powiedział Daniel.
- Myśliwce mają tryb śledzenia. Jest to tryb, w którym autopilot będzie leciał za wskazanym sojuszniczym myśliwcem.
- No dobra. To do dzieła.
- Aha, jeszcze coś. Myśliwce mają czujniki ciepła.
- Cholera! Wiedziałem.
- Ale z tego, co zaobserwowałem nie zostały one włączone.
- Uff. Idziemy.

Szyby kokpitów były poodsuwane w tył. Piloci pojazdów widocznie wietrzyli się. Same pojazdy lewitowały na wysokości dwóch metrów. Teal'c skoczył i złapał się skrzydła jednego z nich. Widać pilot był nowicjuszem, bo nic nie zauważył. Jaffa przeszedł po skrzydle i strzelił w pilota z Zat'a. Nim pozostali zdążyli się zorientować, co się dzieje zostali zastrzeleni przez resztę osób. Daniel strzelał z Zat'n'ktel'a, Jack i Dhein z pistoletów z tłumikami.
- Nie wierzę, że się udało. - Powiedział doktor Jackson.
- I tacy debile pilotują nasze pojazdy?! Teraz już wiem, czemu nie możemy ostatecznie wygrać wojny. Dobra, wchodźcie do środka.

Wszyscy zdążyli załadować się do kokpitów, gdy ze szczeliny wyleciało trzech żołnierzy z plecakami odrzutowymi. Gdy zobaczyli ciała pilotów, leżące na ziemi natychmiast skierowali broń w myśliwce.
- Natychmiast wysiądźcie i się poddajcie. - Krzyknął jeden z nich.
- Zamknij się. - Powiedział Dhein.
Terasky wcisnął spust znajdujący się na sterach. Dwa pociski wyleciały trafiając w żołnierzy. Wybuch rozerwał wszystkich na strzępy.
- Wciśnijcie na panelu kontrolnym znak symbolizujący ster. - Wszyscy posłusznie wykonali polecenie Dheina. - Teraz wybierzcie trzeci symbol od lewej. Tylko nie pomylcie go z drugim, bo autopilot uruchomi program automatycznego powrotu do bazy.
Każdy z członków SG-1 wybrał odpowiednie symbole. Na panelu Dheina pojawiła się prośba o śledzenie. Zgodził się. Następnie wyłączył tryb lewitacji i uniósł się wyżej.
- Jeszcze jedno. Lepiej przypnijcie się do fotela pasami, bo nie zamierzam lecieć łagodnie.

Po tych słowach przyspieszyli. Trzy myśliwce leciały za sobą w kilkumetrowych odstępach. Wlecieli w chmury. Jack pamiętając jak zrobił to Dhein otworzył osłonki projektorów i po chwili jego oczom ukazał się dziwny obraz. Widział siatki pokrywające pojazdy i ziemię. Projektory były w trybie HUD, dzięki czemu widział także to, co powinien widzieć. Na jego siatkówce wyświetlały się informacje na temat różnych obiektów. Widział swoją prędkość, prędkość innych członków formacji, a także ich położenie względem siebie. Spojrzał na myśliwiec Dheina. Wokół niego pojawiły się dwa obracające okręgi. Po chwili na ekranie pojawił się mrugający znaczek, wyglądający ja znak zakazu.
- Nie możesz namierzyć członka swojej formacji, O'Neill. - Odezwał się z głośnika Terasky.
- Aha, a co zrobimy jak będą nas atakować twoi.
- Po pierwsze powiedziałem formacji, nie nacji. Po drugie jest jeszcze ręczne namierzanie. Trudne w obsłudze, ale szybsze i bardziej efektywne. Wbrew temu, co mogłoby się wydawać namierzanie wzrokiem nie jest najlepsze.
- Nie? Dobra, mówiłeś coś o lokalizatorach. Powiedziałeś, że ma je każdy pojazd PHM.
- Owszem ma.
- A zdajesz sobie do cholery sprawę, że zaraz po nas przylecą twoi?!
- Zdaję. Jednak nie możemy nic zrobić.
- Nic? Powiedz gdzie są te nadajniki, to je rozwalimy.
- Ukryte w czarnej skrzynce, w pobliżu silnika. Nie dostaniesz się tam. Musielibyśmy wylądować i posiedzieć przy tym kilka godzin.
- Oczywiście do tego czasu nieruchomych namierzą nas i zniszczą.
- Tak.
- Jak się będziemy bronić, gdy do nas dolecą?
- Ja będę strzelać.
- Ty? A my będziemy za tobą lecieć w rządku?
- Zmienię formację, polecimy w trójkącie.
- Nie o to mi chodziło. Możesz mi opowiedzieć jak się tym lata?
- Dobrze. Załaduję wam program treningowy. Wy będziecie się bawić w pilotów, a ja będę prowadzić. Nie martwcie się pojazdy nie będą odpowiadać na ruchy sterami.

Na siatkówce Daniela wyświetlił się program treningowy. Po chwili łagodny kobiecy głos zaczął mu wyjaśniać sterowanie statku.

CDN6.

- Dziękujemy za skorzystanie z programu treningowego do myśliwców firmy Power Hand Microsystems. Informujemy, że może już pan pilotować pojazd na poziomie podstawowym. - Odezwał się głos w głośniku Daniela.
- Ahaaa. Jack skończyłem. - Powiedział doktor Jackson.
- Ja już skończyłem poziom zaawansowany - najwyższy.
- Niezły jesteś. A Teal'c?
- Od kilku minut sam pilotuje swój pojazd. Ja zaraz przechodzę na ręczne.
- Dobra, dajcie mi jeszcze kilka godzin.
- Powodzenia i nie używaj cheat'ów.
- Czego?
- Nieważne.

Eskadra wrogich myśliwców pojawiła się na radarze Dheina. Pojazdy zbliżały się do SG-1.
- Mamy problem. - Powiedział Terasky.
- Widzę, widzę. - Odrzekł O'Neill.
- Dziewięć wrogich pojazdów. - Dopowiedział Teal'c.
- Wiecie, że dziewięć jest liczbą trójkątną? - Wtrącił się Daniel, który właśnie skończył ostatni poziom treningowy.
- Co to jest? - Zapytał Dhein.
- To taka...
- Zamknij się! Mamy robotę.
- Trzeba było nie pytać. Rozdzielamy się?
- Tak. Na razie możecie celować za pomocą oczu, ale nie wdawajcie się w bezpośrednie pojedynki, bo oni was zniszczą.
- Mnie nie zniszczą Dheinie Terasky. - Powiedział Teal'c.
- No dobra, wy ostrzeliwujecie ich z dala, a ja z Teal'c'iem wciągniemy ich w pojedynki.
- OK. Do roboty Danielu.

Teal'c i Dhein odbili od w lewo i skręcili w stronę wrogich statków. Ustawili silniki na 80% mocy. Teal'c obniżył pułap do ośmiu metrów. Leciał precyzyjnie, trzymając odpowiednią wysokość cały czas. Obaj piloci znaleźli się w pobliżu wrogiej formacji. Teal'c przyciągnął stery do siebie podrywając dziób swojego statku w górę. Pojazdem zatrzęsło, jednak po chwili leciał już pionowo do góry. Dhein, który leciał wysoko, zaczął pikować w dół. Gdy zbliżyli się do statków na kilometr, rozpoczęli ostrzał. Cztery pociski Dheina zniszczyły skrzydło jednego z wrogi myśliwców. Ten natychmiast stracił sterowność i uderzył w inny statek. Oba wybuchły w powietrzu rozsiewając odłamki na kilka kilometrów. Reszta wrogich myśliwców zdążyła skorygować lot. Nie przydało im się to na zbyt wiele. Teal'c ostrzelał swoimi pociskami dwóch wrogów. Jednego zniszczył, drugi zdołał zapanować nad sterami po trafieniu w skrzydło. Robotę rozpoczętą przez Jaffa dokończył Dhein. Obaj piloci wyrównali lot i ruszyli w pościg za eskadrą. Pojazd lecący z tyłu wypuścił pułapkę. Dhein jednak zręcznie ją ominął i odpowiedział serią. Kolejny wrogi pojazd zaczął spadać i po chwili rozbił się o ziemię.

Jack zauważył, że zostały już tylko dwa pojazdy. Dwóch innych uciekło, widząc swoją przegraną. Nie uważał żeby mógł się przydać do czegokolwiek, zbliżył się jednak do resztek wrogiej eskadry. Ustawił się tak, aby lecieć w odstępie kilkuset metrów od pojazdów. Jeden z pojazdów zanurkował. Jack nie wiedział, co się dzieje. Po chwili drugi pojazd wykonał taki sam manewr. Pułkownik postanowił zrobić to samo. Nim zdążył popchnąć stery w od siebie, obok niego przemknęli Teal'c i Dhein. O'Neill uznał, że nie będzie się wtrącać i wyrównał lot, obserwując całe zdarzenie na trójwymiarowym radarze, który nauczył się włączać podczas treningu.

Dhein co chwilę oddawał serie w kierunku myśliwca, za którym leciał. Nie mógł trafić, bo pilot, co chwilę zmieniał kierunek i pułap lotu. Widać wysłali kogoś z lepszych. Terasky powoli odsuwał dźwignię przepustnicy od siebie. Delikatnie zwiększał prędkość. To samo robił jego przeciwnik. Wskaźnik mocy głównego silnika wskazywał na 94%. Dhein domyślał się, że pojazd, który gonił musi wykorzystywać, co najmniej 97%. Postanowił doprowadzić do przegrzania silnika wrogiego statku. Zaczął nieco obniżać pułap i jednocześnie zwiększać moc silnika. Po chwili znalazł się pod pojazdem przeciwnika. Ten zaczął się wznosić. To samo zrobił Terasky starając się cały czas lecieć pod nim. W ten sposób nie mógł zostać trafiony. Oba pojazdy zaczęły tracić prędkość. Piloci musieli przestawić silniki na 100% mocy. Po kilkunastu sekundach lotu silniki się wyłączyły. Dhein łagodnie obniżał wysokość lotu, natomiast wrogi pilot wciąż trzymał stery przy sobie. Mimo, że jego pojazd nadal leciał w górę, tracił on cały czas prędkość. Pilot zorientował się zbyt późno, że Teraskiego nie ma już pod nim. Także zaczął zmniejszać wysokość nabierając prędkości. Silniki obu pojazdów ostygły jednak trzeba je było ponownie uruchomić. Przeciwnik Dheina natychmiast przyciągnął przepustnicę do siebie, a potem ustawił na 50% mocy. Sam Dhein nie włączał silnika. Czekał na odpowiedni moment. Oboje zbliżali się do ziemi. Gdy zeszli wysokość pięciuset metrów wrogi myśliwiec poderwał dziób do góry i zaczął się wznosić. Dhein natomiast cały czas leciał w dół. Jego twarz była całkowicie nieruchoma, umysł wolny od wszelkich myśli poza walką. Zachowywał się jak maszyna. Zbliżył się na dwieście metrów. Błyskawicznie przyciągnął do siebie stery i ustawił silnik na 100% odpychając dźwignię przepustnicy. Jego dziób ustawił się prawie w pozycji horyzontalnej. Silniki cały czas wytracały prędkość. Terasky skupił się teraz na wrogim statku. Miał go dokładnie na celowniku, tak jak przewidywał. Wcisnął spust. Wystrzelił tylko jeden pocisk, który perfekcyjnie trafił w silnik. Dhein poczuł, że jego pojazd zaczyna przyspieszać. Wiedział, że znajdował się na wysokości kilku metrów. Ustawił swój pojazd w pozycji równoległej do ziemi. Po chwili normalnie leciał, stopniowo zmniejszając moc silnika. W głośniku odezwał się głos Jack'a:
- Uhuuu! Rozwaliłem jednego. Teal'c już go miał, ale a byłem pierwszy.
- Znakomicie. Teraz bierzemy kurs na osobistą posiadłość właściciela Power Hand Microsystems - Keinona Morstikiego.
- No to bierzemy. - Odpowiedział Jack.

CDN7.

- Powinni być już godzinę temu, sir.
- Wiem major Carter. Wyślijmy im przez wrota wiadomość.

Sam i generał Hammond wyszli z jego biura i ruszyli korytarzami w stronę pomieszczenia sterowniczego. Generał spojrzał na jedną z betonowych ścian. Cała baza była zbudowana tak surowo, ściany były zimnie, nie pomalowane, a jednak czuł się tu dobrze, niemal jak w domu. Czasami odnosił nawet wrażenie, że jest tutaj całkiem przytulnie.

Hammond i Carter weszli do pomieszczenia sterowniczego.
- Otworzyć wrota na PX2-34775. Wysyłamy wiadomość pułkownikowi O'Neill.
- Zrozumiałem.

Operator wybrał kombinację i włączył wrota. Po kolei zamykały się następne symbole. W końcu zaskoczył siódmy i pojawił się horyzont zdarzeń. Generał schylił się i przycisnął przycisk włączający mikrofon.
- Tu generał Hammond. SG-1 zgłoście się.
Po chwili odezwał się Jack:
- Zgłaszamy się generale.
- Co się z wami dzieje pułkowniku O'Neill. Powinniście być w bazie godzinę temu.
- Godzinę? Ale ten czas szybko leci, sir.
- Wszystko w porządku?
- Tak. Mamy tu sprawę najwyższej wagi.
- Wysłać wam posiłki?
- Nie sądzę, aby było to potrzebne.
- Mam dla pana ważną informację, pułkowniku.
- Słucham.
- Wrota są pilnowane przez uzbrojonych ludzi.
- Spodziewałem się tego. Niestety musimy kończyć pogawędkę generale. Obiecuję, że oddzwonię jak mi się tylko naładują darmowe minuty.
- Następny kontakt za godzinę. Bez odbioru.

- Wyłączyć wrota.- Rozkazał generał Hammond, operator wykonał polecenie przełożonego.

Wrota zgasły, a na twarzy Sam pojawiła się smutna mina. Słyszała doskonale całą rozmowę. Bała się, że może się coś stać któremuś z członków drużyny. Szczególnie bała się o Jack'a. Chciała tam z nim być, pomagać mu w niebezpiecznej misji. Jedna jej część darzyła go uczuciem, większym niż przyjaźń, ale druga część wiedziała, że to wbrew przepisom. Te dwie części staczały ze sobą walki, druga częściej wygrywała. Wygrywała prawie zawsze.
Major Samatha Carter wróciła do swojej kwatery. Widziała, że na razie nie może pomóc w żaden sposób. Usiadła na łóżku i wzięła do ręki książkę o teorii względności Einsteina. Przeczytała kilka stron i zorientowała się, że nic nie pamięta. Nie mogła spokojnie siedzieć i czytać książkę, gdy tam, na innej planecie jej przyjaciele mieli kłopoty.

CDN8.

Działo Dheina wypluło kilka pocisków niszcząc ostatnie z działek na posiadłości Keinona. Właściciel PHM, był też posiadaczem dużego metalowego domu, który był po prostu twierdzą. Na nic się mu jednak nie zdały metalowe ściany grubości 20cm, automatycznie sterowane działka i armia robotów, będąca teraz stertą dymiącego się złomu. Keinon Morstiki nie ufał ludziom. Żaden z nich nie pracował w jego domu, wielu jednak pracowało poza nim. Właściciel PHM traktował ludzi jak istoty niższe, mimo że sam był człowiekiem. Nie znosił ludzi za ich niedoskonałość, za to, że nie są tak doskonali jak powinni być. On sam był posiadaczem kilku implantów w mózgu i ciele. Zapewniały mu sprawność, której mogli mu pozazdrościć nawet młodsi od niego. Urządzeń nie trzeba było ładować. Pobierały glukozę z krwi i spalały ją, wytwarzając energię niczym elektrownia.

Cztery myśliwce Power Hand Microsystems wylądowały przed postacią Keinona Morstikiego. Szyby osłaniające kokpity odsunęły się do tyłu, a ludzie pilotujący pojazdy wyskoczyli z nich i podbiegli do budynku. Jack O'Neill wycelował w Morstikiego. Ten nawet się nie poruszył.
- Przybywamy w pokoju. - Odezwał się Daniel Jackson.
- Daj spokój Danielu. To czy przybywamy w pokoju zależy nie od nas, ale od niego. - Zaprzeczył pułkownik.
- Może i tak być...

Jack zrobił kilka kroków w stronę Keinona.
- Czemu tu przybyliście?
- Chmm... Na herbatkę. - Odpowiedział Jack. - A tak na poważnie, to chcemy się dowiedzieć kilku rzeczy.
- Jakich rzeczy?
- Zacznijmy od tego, czemu chcieliście nas zabić. Nie tylko mnie, Daniela, i Teal'c'a, ale także Dheina Teraskiego, jednego z waszych najlepszych pilotów?
- Odpowiem wam na to pytanie, bo możemy dojść do pewnego układu..
- Dobra, co?
- Ty, Dhein, powinieneś słuchać najuważniej, bo to, co powiem tyczy się naszej planety.
- Gadaj szybciej, albo rozwalę ci łeb! - Zdenerwował się Jack.
- Spokojnie, po co te nerwy. Próby z bronią nuklearną dokonywane na powierzchni naszej pięknej, planety naruszyły jej jądro. Dlatego nasz świat wygląda, jak wygląda. Oczywiście da się żyć na pokrytej skałami pustyni. Da się żyć tak długo jak będzie ona istnieć. Naruszenie jądra i jego destabilizacja spowodują jego rozpad. Zajdzie reakcja pomiędzy różnymi aktywnymi metalami znajdującymi się pod powierzchnią. W rezultacie nastąpi potężna eksplozja. Nic nie przeżyje, bo nie przeżyje nasza planeta. Moja propozycja jest taka: zabierzcie mnie przez to wasze urządzenie na inną planetę, a udostępnię wam całą technologię odkrytą przez moją korporację.
- W takim razie, po co ta wojna?
- Wojna. Im mniej ludzi na planecie tym mniejszy problem. Można w spokoju pracować nad statkiem, który zabierze wybranych na nową ziemię. Cała masa powodów. Wojny zawsze mają całą masę powodów.
- Chyba nie myślisz, że weźmiemy ze sobą takiego drania, jak ty?
- Nie macie innego wyboru. Jak nie chcecie po dobroci, to zrobicie to pod przymusem. Samemu jestem w stanie zetrzeć was na proch.
- Tak się składa, że mamy ze sobą proch, który pomoże nam naładować cię metalem. Chcesz kilka ozdóbek więcej? - Powiedział O'Neill.
- Jestem ciekaw jak długo wytrzymacie...

Keinon skierował swoją lewę rękę w kierunku Daniela i otworzył dłoń. Między jego palcami pojawiło się turkusowe światło. Jack wcisnął spust swojego MP5. Z lufy wyleciała seria. Seledynowa kula uformowała się na dłoni swojego twórcy. Leciała bardzo szybko. Szybciej niż pociski HK MP5. Naładowany implantami człowiek rzucił się w prawo. Turkusowa kula trafiła w Daniela, który nie zdążył się zorientować, co się dzieje. Doktor Jackson został odrzucony siłą kinetyczną pocisku. Morstiki uniknął wszystkich kul wystrzelonych przez O'Neill'a i skierował rękę ku niemu. Tym razem prawą. Między palcami pojawiło się czerwone światło i zaczęła się materializować świetlista kula. Teal'c wcisnął spust Zat'n'ktel'a. Promień ruszył w kierunku celu. Pułkownik O'Neill rzucił się w bok, dzięki czemu czerwona kula ominęła go, trafiając w myśliwiec. Ogromna temperatura wytopiła dziurę w poszyciu pojazdu i przedostała się do zbiornika paliwa powodując natychmiastową eksplozję. Energia Zat'a trafiła w Morstikiego. Rozchodzące się po całym ciele iskry spaliły stymulator mięśni i system wspomagania ruchu prawej ręki całkowicie ją unieruchamiając. Jack leżąc na ziemi wystrzelił dwie serie w kierunku przeciwnika. Cztery z sześciu naboi przebiły udo Keinona, sprawiając, że ten upadł na jedno kolano. Dhein wycelował mu z pistoletu w głowę.
- I co teraz? - Powiedział, Jack.
- Mam już to, co chciałem.
- A co chciałeś? Śmierci?
- Nie, informacji. Miło z waszej strony, że mi ją udostępniliście.

Keinon podniósł się na równe nogi. Skierował swoją dłoń ku Danielowi i telekinetycznie przyciągnął go do siebie. Dhein strzelił z pistoletu. Pocisk jednak odbił się od pola siłowego i trafił Teraskiego w rękę wybijając mu pistolet. Nieprzytomny Daniel cały czas przesuwał się w kierunku Keinona. Jack chwycił za sztylet. Wziął zamach i nie podnosząc się z ziemi rzucił. Wyważony sztylet skierował się ostrzem do celu. Natknął się na pole siłowe i przebił je wbijając się Morstikiemu w krtań. Ten jednak nawet się nie zachwiał. Przestał tylko na chwilę przyciągać Jackson'a, aby wyjąć sobie nóż. Jack O'Neill chwycił po następny sztylet. Morstiki był szybszy. Złapał doktora archeologii za kurtkę na karku i wzbił się z nim w powietrze.

CDN9.

Sztylet poleciał kilka metrów dalej i wbił się w twardą ziemię. Dhein stał jak wryty trzymając się za zranioną rękę. Teal'c złożył Zat'a i opuścił rękę. Jack powoli podniósł się z ziemi:
- Może mi ktoś wytłumaczyć, co stało się przed chwilą?
- Keinon Morstiki chwycił Daniela Jackson'a i odleciał. - Odpowiedział Teal'c.
- Ale jak? Tak sobie jak Superman? Po prostu wzbił się w powietrze? Dhein?
- Nigdy nie widziałem takiej technologii przedtem. Nie mam pojęcia, co to było.
- No to pięknie. Jak zakładam polecieli do wrót?
- Pewnie tak. Chodźmy obejrzeć czy myśliwce nadają się do lotu.

Dhein podszedł do myśliwców i starannie je obejrzał. Dzięki temu, że stały w odległościach około dziesięciu metrów od siebie, przetrwały. W ich poszyciach pilot znalazł odłamki. Zerknął jeszcze do każdego z kokpitów na monitory układów telemetrycznych. Uszkodzenia były nieznaczne.
- Możemy lecieć bez problemu. - Stwierdził Terasky.
- No to, na co czekamy? - Zapytał Jack O'Neill.

Wsiedli do pojazdów, zapięli pasy, zamknęli kokpity i uruchomili silniki. Po chwili trzy myśliwce PHM wzniosły się w powietrze z dużą prędkością.
- Za ile będziemy na miejscu? - Spytał Daniel.
- Za mniej niż półtorej godziny. - Odpowiedział Dhein.
- Jak to półtorej? Lecieliśmy tutaj więcej czasu. - Spytał O'Neill.
- Zgadza się. Jednak nie lecieliśmy z pełną prędkością. Poza tym po drodze wdaliśmy się w walkę.
- Aha. Rozumiem.


Generał Hammond wszedł do pomieszczenia sterowniczego. Major Carter spojrzała na zegarek. Dowódca bazy był bardzo punktualny.
- Minęła godzina. Musimy nawiązać kontakt z SG-1. - Powiedział.
- Tak sir! - Odpowiedziała Samantha.


- SG-1 tu SGC. Zgłoście się. Powtarzam...
- Nie trzeba generale. - Przerwał O'Neill. - Już się zgłaszam. Mamy problem. Jakiś napakowany metalem [beeep] porwał Daniela. Zmierzają w kierunku wrót. Możecie tam wysłać oddział komandosów.
- Oczywiście. Już to robię. Wyślę ich za dziesięć minut, wtedy też skontaktujemy się ponownie. Bez odbioru.

Keinon położył doktora Jackson'a na ziemię. Obrócił go twarzą do ziemi i odsłonił jego kark. Następnie wyjął z kieszeni przewód zakończony dwoma identycznymi wtyczkami oraz jakieś metalowe urządzenie wielkości pudełka zapałek. Urządzenie miało gniazdo pasujące do wtyczki. Przyłożył urządzenie do kręgosłupa Daniela Jackson'a i wcisnął przycisk. Przyczepiło się ono do ciała doktora. Morstki włożył jedną wtyczkę do podobnego gniazda znajdującego się na jego karku, a drugą w złącze Daniela.
- Zaraz powiesz mi wszystko, czego będę potrzebować. Ludzkie ciało jest takie niedoskonałe. To nie potrwa długo.


Oddział komandosów stał w pomieszczeniu wrót gotowy do wymarszu. Do dwunastu ludzi uzbrojonych w M16A2, FN P90, HK MP5 i SPAS12 dołączyła major Samatha Carter. Doktor Fraiser zgodziła się puścić ją na misję. Generał George Hammond rozkazał operatorowi wybrać sekwencję. Pierścień z symbolami zaczął się obracać. Zatrzymał się na pierwszym symbolu. Klamra zaskoczyła. Znów zaczął się obracać. Sam spojrzała na zegarek. Proces wybierania sekwencji wydawał się jej wiecznością.
- Mamy aktywację z zewnątrz. - Powiedział Operator.
- Mamy aktywację z zewnątrz. - Powtórzył przez głośniki generał. - Przygotować się!
- Odbezpieczyć broń! - Krzyknął dowódca komandosów.
Wszyscy odbezpieczyli karabiny mniej więcej w jednym momencie. Samantha także odbezpieczyła swojego P90.
Przesłona zabezpieczyła wrota. Po chwili aktywowały się one. Wszyscy czekali w napięciu.
- Mamy GDC. To SG-1.
- Otworzyć przesłonę.

Przez wrota przeszła postać trzymająca Doktora Jackson'a. Daniel był przytomny, ale zbyt słaby by walczyć. Żołnierze wycelowali dokładnie w czoło Keinona. Uzbrojeni w SPAS12 błyskawicznie zmienili broń na pistolety i zrobili to samo.
- Poddaj się. - Powiedział generał Hammond.
- Nic nie zrobię waszemu przyjacielowi, jeśli zaraz otworzycie wrota na P2X-238. To chyba ładna planeta.
- Jesteś otoczony. Nie masz żadnych szans. - Powiedział Hammond.
- Mylicie się mam spore szanse. Chyba nie chcecie stracić jednego z waszych najlepszych ludzi.
Wszyscy czekali w skupieniu na możliwość otwarcia ognia, gdy nagle przez wrota wpadła jakaś postać. Pułkownik Jack O'Neill rzucił się na Keinona wbijając mu nóż w kręgosłup. Morstki wypuścił Daniela i chwycił Jack'a.
- Zat! - Krzyknął pułkownik.
Sam wyjęła swojego Zat'n'ktel'a, odbezpieczyła go i strzeliła w walczących ze sobą Jack'a i Morstikiego. Oboje padli na ziemię, jednak po chwili Keinon wstał. Przez wrota wparował Teal'c. Podniósł półczłowieka i rzucił nim w dół platformy. Ten zaczął tworzyć kulę energii. Nie zdążył. Jaffa błyskawicznie doskoczył do wroga i wbił mu wojskowy nóż w czaszkę. Ciało ofiary stało się bezwładne - Morstki umarł.
- Miałem iść pierwszy pułkowniku O'Neill. - Powiedział Teal'c.
- Faktycznie. Uhh... Zapomniałem. Majorze Carter. Yhhh... Proszę mi przypomnieć, żebym przed następną misją nafaszerował się morfiną.
Przez wrota przeszedł Dhein. Komandosi błyskawicznie wycelowali w niego broń.
- Wstrzymać ogień! - Rozkazał Jack. - To przyjaciel.
Wrota zamknęły się. Do pomieszczenia wbiegła doktor Fraiser. Jack spojrzał na Dheina Teraskiego:
- Wybacz. Nie możemy pomóc twojej planecie.
- To już nie jest moja planeta, O'Neill.

END.
  • 1
There are 10 types of people in this world.
Those who understand binary and those who don't.


#2 aspagnito

aspagnito

    Szeregowy

  • Użytkownik
  • 14 postów

Napisano 16.01.2010 - |15:40|

W sumie to wyszło takie Tolkienowskie RPG. Wyszli, szli, wzięli, tyćka strachu.. ale przecież nie ma się czego bać, bo goście są skazani na sukces.. i wrócili, a nawet nikt przy okazji nie nawiał.
Trochę więcej Andersena. Trochę więcej paradoksów, tragedii i odnajdywania sensu w bezsensie. Droga jest tylko jednym z kryteriów tworzenia jakiejś historii. Jest mimo to ważna, ale nie przedstawiłeś wielu z kryteriów tworzenia fikcji na ten temat.
Masz gościu talent. W sumie w pewnych sprawach o wiele większy, niż ci których znam.. włączając w pewnych momentach siebie.. bo ja nie piszę tak lekko. Zresztą nie potrafię tak pociągnąć całej sprawy, aby zrealizować pierwotne zamierzenia.. za to Tobie brakuje wyszukanych koncepcji.
Mam propozycję.
Zbierz kilku ciekawych ludzi, którzy nawet na tym forum pociągnęliby burzę mózgów, a to, co stworzymy, puścimy na YouTubie.
Chodzi o całkiem nową jakość, choć bazującą na dzisiejszych trendach. Ja zapewniam bazę teoretyczną. Sam jednak potrafię tylko planować dla samej sztuki planowania, więc koncepcji mam za dużo, za to za grosz cierpliwości.
Dziś tworzy się namiastki Matrixa, Terminatora i Blade'a. Ja proponuję coś innego, ale przecież zawsze chodzi tylko o wyrażenie woli.
Myślę, że moglibyśmy wytyczyć nową ścieżkę w trendach, a jako niezależni moglibyśmy sobie na wiele pozwolić. W sumie to samemu można tylko kurę po grzebieniu pogłaskać. Dla mnie rzeczy, których brakuje w filmach, czyli zaplecza teoretycznego.. nie stanowią najmniejszej trudności.. ale to wszystko, co potrafię z siebie wykrzesać. Postaram się rzucić okiem na to forum.. więc proszę tylko o decyzję. Nawet odpowiedź typu "nie, bo nie" będzie cenna.
Jeśli nawet chciałbyś sam stworzyć coś oryginalnego, na bazie zjawisk, o których w książkach nie piszą, to napisz. Wielkim wyróżnieniem dla mnie będzie, jeśli ktoś stworzy coś na bazie koncepcji, które stworzyłem, zinterpretowałem i podporządkowałem sobie. Takie rzeczy, jeśli istnieją.. to ewoluują z koncepcji wyssanych z palca, ale z czasem tworzą zwartą całość, która musi bazować na wspólnym mianowniku rzeczywistości, tak by ją poszerzać. Jeśli wyrazisz taką wolę, to licz, że za jakiś czas dostaniesz kupę materiału do opracowania.
Dzięki z góry.
  • 0




Użytkownicy przeglądający ten temat: 0

0 użytkowników, 0 gości, 0 anonimowych