INFORMACJA
Tytuł: TEN JEDYNY
Autor: zbzikowana
Prawa autorskie: Stargate SG-1 nie należy do mnie tylko do MGM
Pary: Sam/Jack
Spoilery: "Chimera" (7x19) ale bez obaw tylko nawiązanie do tego co (podobno) ma byc w odcinku, bez żadnych wyraźnych opisów tego co będzie w odcinku. Można śmiało czytać. Ostrzegam tak z zasady ale bez wyraźnych powodów.
Źródła: Dyskusja w temacie "Sam & Jack shippers", informacja o epizodzie "Chimera" na http://www.sg1.pl/.
KONIEC INFORMACJI
~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~
~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~
TEN JEDYNY
Samantha Catrer rozmawiała w swoim laboratorium z dr Janet Freiser.
- Wiesz, Janet, męczy mnie to już.
- O co Ci dokładnie chodzi?
- Chyba ciąży nade mną jakaś klątwa czy coś. Jako naukowiec nie powinnam wierzyć w takie rzeczy, ale po doświadczeniach z Wrotami... W każdym razie wszyscy, którzy cos do mnie czują albo giną, albo znikają. Popatrz:
- Jonas Hanson - zginął.
- Narim - zginął.
- Orlin - znikł.
- Joe - znikł, ale prawdopodobnie zginął.
- A McKey... szkoda gadać...
A teraz Max, po tym jak go rzuciłam, odszedł i ślad po nim zaginął. Chociaż to nie do końca prawda... jeden wcale nie znikł ani nie zginął i wciąż się nieźle trzyma.
- Sam, czy mówisz...
Przerwał jej głos z głośników:
"Doktor Freiser proszona natychmiast do ambulatorium..."
- Muszę iść. Cześć.
- Cześć.
Samantha myślała oczywiście o Jacku. Przy Maxie zrozumiała, że nie potrafi być szczęśliwa z nikim innym niż jej kochany pułkownik. Ale był "malutki, drobniutki" problem - regulamin USAF. Przecież to wszystko...
"Weź się w garść kobieto, zaczynasz się rozklejać!" - pomyślała.
Uznała, że dobrze jej zrobi spacer lub wypad do kawiarni. Poprosiła o przepustkę i już niedługo była w mieście w kawiarni "COOLS". Zamówiła dietetyczny napój i usiadła przy stoliku na dworze.
- Pozwolisz? - do jej uszu doszedł znajomy głos...
Podniosła głowę.
- Dzień dobry, sir. Oczywiście. Co pan tu robi?
-Wyszedłem się przewietrzyć i zebrać myśli. Jakoś w bazie mi to nie idzie. No i natknąłem się na panią, majorze - dopowiedział.
- Tak. Mam ten sam problem. Przejdziemy się?
- Dobrze - udali się do pobliskiego parku.
Nagle O'Neill zauważył, że Carter ma łzy w oczach. Przystanął. Ona zrobiła to samo.
- Wszystko w porządku?
- Nie do końca...
Położył jej rękę na ramieniu.
- Przykro mi, że nie możesz znaleźć sobie odpowiedniego faceta na stałe.
Podniosła wzrok.
- Tak, z taka pracą trudno...
- Tak, wiem - przez jego twarz przeszedł skurcz bólu wywołany wspomnieniami.
- ...ale, nie o to chodzi. A właściwie, to o to, ale w trochę innym sensie... Lepiej już wracajmy do bazy...
- Jak chcesz - odpowiedział, jednak domyślał się o co jej chodziło .
Baza.
Winda, którą jechali nagle zatrzymała się między piętrami. O'Neill podszedł do telefonu.
- Mówi pułkownik Jack O'Neill. Co się stało? Utknęliśmy w windzie...tak...rozumiem...tak...jest tu...dobrze.
Odłożył słuchawkę i zbliżył się do Sam.
- Awaria zasilania. Coś nam wysiadło. Naprawa trochę potrwa...
- Awaria zasilania. Naprawa trochę potrwa... Co się... - zobaczył, że teraz już po jej twarzy spływają łzy i poczuł, że ona bardzo potrzebuje rozmowy, mimo że tamtą ucięła.
Zajrzał jej łagodnie w twarz.
- Sam, o co chodzi?
- Przecież wiesz... - teraz pułkownik był pewien, że wie, o co chodziło Samancie.
Nagle zgasło jeszcze światło i włączyło się awaryjne. Wszystko stało się zielonkawe. Przytulił ją.
- Tak, faktycznie, wiem o co Ci chodzi...
- Ale... - zaczęła.
- Kamery nie działają, więc możemy swobodnie porozmawiać...
Podniosła głowę i popatrzyła na niego, a on wyczytał w jej oczach niezdecydowanie i rozterkę. Postanowił więc odtworzyć scenkę z pętli.
- Wiesz, chyba złożę rezygnację.
- Rezygnację? Czemu?
- Żebym mógł zrobić...to!
Zaczął ją całować. Wyglądało na to, że pozbyła się rozterki, bo odpowiedziała niespodziewanie gorąco. Później długo milczeli, bo nie potrzebowali słów. Rozumieli się bez nich. Siedzieli, jedno koło drugiego, na podłodze windy. Sam położyła głowę na ramieniu Jacka. Po jakiś 5 min. normalne światło zaczęło migotać. Odsunęli się od siebie i wstali. Światło się zapaliło, winda ruszyła.
- Porozmawiamy kiedy indziej.
- Tak, sir - kamery już działały, więc musieli się zachowywać normalnie, po linii pułkownik-major.
Następna misja. Spokojna zielona planeta. Ruiny jakiejś budowli.
- Teal'c, Daniel, spróbujcie to przetłumaczyć - pułkownik wskazał na pismo na ścianach - Carter i ja zbadamy okolicę.
- Jak chcesz, Jack.
- O'Neill, pójdę z wami. Tu może być niebezpiecznie.
- Nie, Teal'c. Poradzimy sobie. Musisz pomóc Danielowi w tłumaczeniu. Poza tym niebezpiecznie jest zostawiać go samego. Jak już zagłębi się w te znaczki...
Odeszli kawałek w las i zatrzymali się.
- Słuchaj, nie zawsze tak będzie, ale myślę, że tu możemy swobodnie...
Nie dała mu dokończyć przerywając pocałunkiem.
-...porozmawiać.
- Wiem. Ale chyba nie ma o czym. Obydwoje dobrze wiemy na czym stoimy i co musimy i możemy robić, a czego nie - pocałowała go ponownie.
- Tak. Może kiedyś będzie inaczej...
THE END
~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~
~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~
TEN JEDYNY
Rozpoczęty przez
Kowalsky
, 23.09.2003 - |09:39|
Brak odpowiedzi do tego tematu
Użytkownicy przeglądający ten temat: 0
0 użytkowników, 0 gości, 0 anonimowych