Skocz do zawartości

Zdjęcie

GDYBY NIE ON...


  • Zaloguj się, aby dodać odpowiedź
Brak odpowiedzi do tego tematu

#1 Kowalsky

Kowalsky

    Szeregowy

  • Użytkownik
  • 53 postów

Napisano 23.09.2003 - |09:21|

POST INFORMACYJNY

Tytuł: GDYBY NIE ON...
Autor: zbzikowana
Gatunek: romans
Prawa autorskie: Stargate SG-1 nie należy do mnie tylko do MGM
Pary: Sam/Jack
Spoiler: wyraźnych odnośników do odcinków, jak na razie, brak. Zobaczymy jak rozwinie się opowiadanie

KONIEC POSTU INFORMACYJNEGO

~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~
~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~

Samantha Carter stała na krawędzi mostu. W odległości 20 m od niej zgromadził się tłum żołnierzy i naukowców z SGC razem z Teal'ciem. Wszyscy mieli na twarzach przerażenie i ogromne zaskoczenie - żeby taka rozważna kobieta, mądry naukowiec i oficer USAF groziła skoczeniem, jeśli się zbliżą??

~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~

Jack O'Neill zastanawiał się co się dzieje. Został wezwany przez Hammonda na most główny bez wyjaśnienia sprawy. Wsiadł do swojego jeepa i wyruszył w krótką drogę do Kolorado. Przy moście musiał się zatrzymać, gdyż ustawiono blokadę. Już z daleka zobaczył tłum ludzi stojących na nim. Policjant, gdy tylko zobaczył pułkownika, natychmiast wydał rozkaz przepuszczenia go. Generał wyszedł mu na spotkanie i po cichu objaśnił całą sprawę.
- ...i mówi, że po co żyć skoro ginie tyle ludzi...
Jack wiedział o co chodzi. Ostatnio Carter nie była sobą. Dokładniej po sześciu ostatnich misjach. Na każdej z nich ginął jakiś członek SGC, a na ostatniej aż trzech. Na szczęście
SG-1 wyszło z tych misji cało. O'Neill i Samantha mieli zwichnięte nadgarstki (ona lewej ręki, a on prawej), Daniel skręconą kostkę, a Teal'c jak zwykle nie odniósł żadnych ran.
- ...powiedziała, że nie ma dla kogo żyć...
A jej tata? Mimo, że jest teraz Tok'ra (z którymi Jack nie przepadał) to jednak żyje i ją kocha. Musiała być w naprawdę ciężkim stanie, żeby o tym zapomnieć. A przyjaciele?
Nagle do ich uszu doszedł krzyk Sam:
- Wolę zginąć tak niż z rąk Goa'uld!!!
"No pięknie - pomyślał pułkownik - zapomniała o tajności Wrót?"
- ...nie możemy użyć zata, ponieważ upadając może spaść z mostu...poza tym na oczach tych wszystkich policjantów?...

W tym momencie podeszli do nich dr Janet Freiser, dr Daniel Jackson, Jacob Carter i Teal'c.
Jacka trochę zatkało na widok Jacoba.
- Jack, ona w ogóle nas nie chce słuchać, mimo że jesteśmy jej przyjaciółmi - Daniel odezwał się pierwszy.
- Sir, moje namowy, żeby przestała, też nie odnoszą żadnego skutku - Janet włączyła się do rozmowy.
- Mimo, że jestem ojcem Sam, to moje argumenty również nic nie dają - Jacob zupełnie nie wiedział co ma robić.
Teal'c uważnie obserwował pułkownika i całą sytuację. Wreszcie odezwał się:
- O'Neill, myślę, że powinieneś porozmawiać z major Carter. Ciebie posłucha.
Jack popatrzył na Jaffa:
- Właśnie to zamierzam zrobić - powiedział i nie czekając na pozwolenie generała przecisnął się przez tłum. Stanął 15 m przed Sam.
- Sam, chcę tylko porozmawiać.
Kiwnęła głową.
- Nie masz po co i dla kogo żyć? A SGC? Ziemia? Cholera, daj spokój, gdyby nie Ty dawno bylibyśmy trupami. A Twój ojciec? Przyjaciele z zespołu? - widział, że na Samanthę to prawie nie działa - była zbyt zdesperowana. Postanowił więc użyć innego argumentu - A MY? ja? - jeśli skoczysz skoczę za Tobą. A wtedy świat straci dwóch oficerów USAF. Więc jeśli tego nie chcesz to odsuń się od krawędzi mostu i chodź tutaj...
Sam oparła się na barierce i zastanowiła. Argument Jacka działał. Nie chciała, żeby ginął, a on niechybnie skoczy za nią...
Pułkownik widząc, że jego podwładna połknęła przynętę zaczął do niej podchodzić... SGC wstrzymało oddechy... Jack podniósł Sam i, nie reagując na rozkazy Hammonda i słowa Jacoba, żeby zostawił mu córkę, podszedł do swojego samochodu. Posadził ją na tylnym siedzeniu i siadł za kierownicą.
Sam nie pytała dokąd jadą, z resztą chyba się domyślała...

Sam nie pytała dokąd jadą, zresztą chyba się domyślała...

~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~

- Sir, czy mamy jechać za pułkownikiem? - spytał Hammonda któryś z żołnierzy.
- Nie. Pułkownik O'Neill sobie poradzi - generał postanowił zostawić swojemu zastępcy swobodę działania.

~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~

W czasie drogi Jack tylko raz, na światłach, obejrzał się na Samanthę. Siedziała skulona z tyłu jeepa i wpatrywała się tępo we własne kolana.

Zatrzymali się przy domu pułkownika, który nie chciał nawet słyszeć o tym, że major pójdzie na własnych nogach. Otworzył drzwi i zaniósł ją na kanapę w salonie. Zamknął drzwi od domu i od salonu i usiadł obok niej.
- Sam, co się dzieje? - spytał łagodnie i ciepło - Po tych ostatnich sześciu misjach nie jesteś sobą. Ale...
- Siedmiu!
- Słucham?
- Ja byłam na siedmiu misjach, nie pamiętasz?
- A...tak...rzeczywiście. Więc?
- Chodzi właśnie głównie o tę misję, na której was nie było - zaczęła opowiadać i to dość płynnie, zważywszy na jej stan - Trafiliśmy przez wrota do jakiejś równoległej rzeczywistości. Nie wiedziałam, że to w ogóle możliwe, ale...
- Sam, proszę nie zgłębiajmy tego pod kątem astrofizyki - przerwał jej.
Kiwnęła głową.
- ...i...okazało się, że Goa'uld stworzyli wirus
- Nirti... - mruknął
- możliwe ...którym zarazili ludzi z tamtej rzeczywistości...chcieli, żeby przetrwali najsilniejsi...jednak, z tego co się dowiedzieliśmy, Goa'uld stracili panowanie nad sytuacją i wirus zaczął zabijać wszystkich... ja...to znaczy mój odpowiednik w tamtym świecie powiedział, że nie ma możliwości zarażenia się tym...a potem... - urwała, a głos jej zadrżał.

Pułkownik spokojnie poczekał aż znów podejmie opowiadanie.
- potem my...to znaczy oni, oni wszyscy, nagle bardzo źle się poczuli...i...i zaczęli umierać... - znów urwała.
- to...to...było straszne...widziałam swoją śmierć...i wszystkich bliskich mi osób...Daniela, Janet, Hammonda, Teal'ca...nawet on, mimo symbionta, nie był odporny...a przede wszystkim Twoją...
- Ale przecież...
- ...nie chciałam dłużej żyć wiedząc, że w każdej chwili możemy zginąć z rąk Goa'uld... rozumiem, że to głupie i nie rozsądne, przecież już tyle razy uszliśmy z życiem...ale wtedy... i jeszcze te pozostałe misje...nie powinnam była wokół mnie robić takiego szumu, ale... - teraz na jej twarzy pojawiły się łzy, a w głosie wyraźnie było słychać drżenie.
Wziął ją na kolana, objął i mocno przytulił.
- Rozumiem, że jakoś musiałaś odreagować ten stres i napięcie, które gromadziły się w Tobie przez siedem lat. Rozumiem też, że wtedy nie myślałaś co robisz. Pewnie przez to, że nie było czasu na spisanie raportu - przecież raptem trzy godziny potem mieliśmy następną, nieprzewidzianą, misję - gdyby był, to ochłonęłabyś trochę. Ale, na litość boską, po ostatniej misji mogłaś ze mną porozmawiać, co się stało na tej szóstej. Coś bym zrobił... - uspokajał ją i pocieszał, jednocześnie przeczesując palcami jej włosy.
- Wiesz, dlaczego nie załatwiłam tego wszystkiego po cichu i spokojnie?
Patrzył pytająco.
- Teraz doszłam do wniosku, że gdzieś podświadomie tego nie chciałam. Możliwe, że chciałam, żeby ktoś uratował mnie i powiedział, że to nie tak... - łzy znowu spłynęły jej po twarzy.
- Już dobrze. Obiecaj mi, że to się więcej nie powtórzy.
- Obiecuję - wyszeptała i mocniej się do niego przytuliła.

Nagle do Samanthy dotarło, że są w tylko we dwójkę, w domu Jacka, że ona siedzi na jego kolanach, że on ją przytula i głaszcze po włosach i, mimo okoliczności, czuła i wiedziała, że to jest przytulenie nie tylko przyjacielskie. Serce zaczęło jej szybciej bić. Podniosła głowę i spojrzała swojemu dowódcy prosto w czekoladowo-brązowe, ciepłe oczy.
- Sam, kocham Cię i chcę być z Tobą. Jednak, jeżeli Ty nie chcesz...
- Chcę. Jack, kocham Cię. Kocham i chcę. Przecież nikt nie musi o tym wiedzieć - zaczęła go delikatnie całować.
Jack odwzajemniał pocałunki Sam z dużą przyjemnością. Powoli, cały czas się całując, przeszli do sypialni...

THE END
  • 0




Użytkownicy przeglądający ten temat: 0

0 użytkowników, 0 gości, 0 anonimowych