Richard Bowman wyszedł za bramę więzienia w Taurus. Jego podanie o możliwość resocjalizacji poza więzieniem zostało pozytywnie rozparzone i właśnie Jack Nox, jego kurator miał go odwieźć do owej placówki. Myślał, że będzie się bardziej cieszył wolnością, ale ośrodek resocjalizacyjny to jeszcze nie wolność.
- Gotowy czy nie, wsiadaj – powiedział – muszę cię uprzedzić, że w tym ośrodku będziesz musiał pracować jeżeli chcesz jeść i spać w łóżku. Ośrodek jest półotwarty, to znaczy, że możesz wychodzić, ale o określonych godzinach. Wszystkich szczegółów dowiesz się na miejscu.
Richard skinął głową i rozmowa się skończyła. Dotarłszy na miejsce, kurator kazał mu poczekać w samochodzie i poszedł szukać Amandy. Znalazł ją w kuchni nad kubkiem kawy i gazetą.
- Dzień dobry Amando – uśmiechnął się.
- Witaj Jack – odwzajemniła uśmiech - o nie, czy to dziś?
- Niestety, masz tu jego teczkę. To dobry chłopak z pechową przeszłością – usiadł na przeciwko i poczęstował się kawą.
- Richard Bowman, gdzie ja mogłam słyszeć to nazwisko? – zastanawiała się, czytając kartotekę od Noxa.
- To on stoi za tym „ niekontrolowanym” wybuchem w banku trzy lata temu – wyjaśnił Jack.
- Jak to „niekontrolowanym”?
- Nie znaleziono materiałów wybuchowych, instalacja gazowa była sprawna, elektryczna także. Do tej pory nie wiemy co się naprawdę stało, a on idzie w zaparte, że nic o tym nie wie. Tak czy inaczej dostał się do programu resocjalizacyjnego i teraz jest twoim zmartwieniem – wytłumaczył uśmiechnięty Jack.
Było strasznie gorąco, a samochód stał na słońcu. Richard miał dość, postanowił się rozejrzeć. Dom był piętrowy, pomalowany chyba na seledynowo, przed wejściem była rabatka, na której rosły astry. Poszedł w stronę ogrodzenia żeby się przekonać, co jest w głębi placu. Zobaczył długi budynek z masą okien i dwiema parami drzwi na obu końcach, po przeciwnej stronie była duża stodoła i stajnie. Na środku podwórza, przywiązany do słupa, stał olbrzymi koń. Był szary, nakrapiany białymi plamami i z białą grzywą; Richardowi skojarzył się z dalmatyńczykiem. Bestia miała kopyta wielkości dużej miski, do tego owłosione. Ze stodoły wyłonił się mężczyzna około pięćdziesiątki i skierował się w stronę konia. Zauważywszy chłopaka skinął, przywołując go. Bowman podszedł powoli, nie odrywając oczu od zwierzęcia i przywitał się:
- Dzień dobry, jestem Richard Bowman.
- Dzień dobry chłopcze. Clarenc Buchamp, rozumiem, że zostajesz z nami. To jest Tosziro – mężczyzna wskazał konia i zapytał.
- Rozmawiałeś już z panią Rush?
- Jeszcze nie, mój kurator wszedł do domu chyba godzinę temu i przepadł – chłopak wyszczerzył zęby w nazbyt wymownym, nieomal głupkowatym uśmiechu.
Clarenc popatrzył z politowaniem i powiedział:
- Chodź, nauczę cię szczotkować konie. Nie będziesz stał bezczynnie.
Wyszli na zacienioną werandę. Kobieta zlustrowała „nowy nabytek” ośrodka: chłopiec, może dwudziestoletni, z czarnymi włosami sterczącymi we wszystkie strony. Stał co prawda odwrócony tyłem do nich, ale dobrze widziała wydatne mięśnie ramion. Ubrany był w czarne bojówki, podkoszulek koloru khaki i glany. Ruszyła w jego stronę ciągnąc Jacka za rękę.
- Witam w Dexporcie, jestem Amanda Rush. Kierowniczka i terapeutka, miło mi poznać panie Bowman – wyciągnęła rękę w stronę chłopka.
Z profilu całkiem przypomina Fergusa - pomyślała. Odwrócił się na dźwięk głosu i popatrzył na nią ciemnozielonymi oczami. Uścisnął jej dłoń, jednocześnie czując nieznośne mrowienie na karku.
- Dzień dobry, proszę mi mówić Richard. Właśnie uczę się szczotkować konie.
- Ojciec nigdy nie próżnuje – uśmiechnęła się do mężczyzny po drugiej stronie konia.
- Chodź z nami, pokażę ci ośrodek, a później dostaniesz coś do roboty. Gdzie masz rzeczy?
- Plecak jest w samochodzie, proszę pani.
- Idź po niego – powiedział Nox.
Gdy chłopak zniknął z oczu, zapytał:
- Co o nim myślisz?
- Jest młody, silny i łatwo nim manipulować. Możliwe, że ma to związek z brakiem wykształcenia, wyczułam też dużo nagromadzonego xao, ale nie potrafię powiedzieć, czy to kontroluje. Więcej powiem ci wieczorem, zamierzam porozmawiać z nim po obiedzie.
- O której mam zadzwonić – westchnął kurator.
- Nie wiem Jack, zadzwonię.
Oprowadziła chłopaka po podwórzu, tłumacząc panujące w ośrodku zasady.
- To jest budynek ,w którym będziesz mieszkał – otworzyła drzwi i gestem zaprosiła do środka.
Weszli do sali, w której stało pięć kwadratowych stołów z kompletem krzeseł. Ściany były jasnobeżowe, a podłogę pokrywały mocno używane jasne panele. Po obu stronach były drzwi, obok tych po prawej stał telewizor a przed nim komplet wypoczynkowy. Rush wskazała na lewo.
- Tu jest kuchnia, każdy ma tam dyżur. Głównym kucharzem jest Luckas. Chodź, pokażę ci resztę.
Przeszli przez krótki korytarz, drzwi po lewej były otwarte. W pokoju stały cztery łóżka, dwie szafy i otwarte drzwi do łazienki. Każda szafka nocna miała szufladę na zamek.
- Prawie jak na kolonii – uśmiechnął się szczerze.
- Podoba się? Tu jest miejsce, więc zostaw plecak i chodź na obiad. Potem zostawię cię pod opieką pana Buchmpa.
Richard czuł się zagubiony, nowe miejsce, nowi ludzie, nowe obowiązki i umiejętności, które musiał opanować. Rzucił plecak na podłogę i podążył za terapeutką. Udali się z powrotem do sali … wypoczynkowej, jak nazwała to Amanda. Większość miejsc była już zajęta, kobieta poprowadziła go do stołu, przy którym siedział Clarenc i rudowłosy mężczyzna w okularach.
- Richardzie, to jest Jared, nasz główny ogrodnik.
- Dzień dobry – chłopak uśmiechnął się niepewnie.
- Dzień dobry, nie martw się nie ma tu dużo pracy – Jared odwzajemnił uśmiech.
- Chodź ze mną – powiedziała i ruszyła do kuchni.
Weszli przez wahadłowe drzwi do przestronnej, dobrze urządzonej kuchni. Na środku stał duży stół a na nim czyste talerze i sztućce oraz półmiski z obiadem. Rush wzięła duży talerz, nałożyła gotowane ziemniaki i surówkę, i wyszła. Richard poszedł w jej ślady, nakładając solidną porcję ziemniaków i mięsa. Wyszedł, rozejrzał się w poszukiwaniu miejsca, jedno było wolne przy stole pod oknem. Siedziało tam trzech młodych mężczyzn, podszedł i usiadł na wolnym stołku.
- Cześć, jestem Richard – przywitał się i nadział ziemniaka na widelec.
- Siemka, jestem Roy, a to Limak i Divad – powiedział rudowłosy chłopak, wskazując towarzyszy.
Zjedli w milczeniu, Bowman był ostrożny w kontaktach z nowo poznanymi ludźmi, czuł się nieswojo w nieznanym towarzystwie. Uświadomił sobie, że cały czas, odkąd przybył do Dexportu, odczuwa dziwne swędzenie bądź mrowienie skóry, które w tym momencie jeszcze się nasiliło.
- Richard, jak zjesz i rozpakujesz swoje rzeczy, przyjdź do mnie na podwórze – powiedział nadzorca i wyszedł z jadalni.
Skończył i udał się do pokoju, w którym zostawił plecak. Wszedłszy, usiadł na najbliższym łóżku i rozejrzał się dokładnie. Niebieskie ściany tworzyły przyjemne połączenie z zieloną wykładziną. Pojedyncze łóżka z orzechowego drewna ustawione były pod oknem, na każdym leżał komplet ciemnozielonej gładkiej pościeli, pod przeciwległą ścianą stały dwie duże szafy w kolorze łóżek. Po chwili weszli jego towarzysze posiłku.
- Znowu się spotykamy, co znaczy, że też masz zdolności – uśmiechnął się przyjacielsko Divad – co oczywiście nie tłumaczy, skąd wiedziałeś, że akurat to wyro jest wolne.
Pozostali parsknęli śmiechem na widok zdziwionej miny chłopaka.
- Ja nie … nie wiedziałem… po prostu stało najbliżej – wystraszony Richard zaczął się jąkać.
To tylko pogorszyło sytuację, bo chłopcy zaczęli się z nim przekomarzać. Bowman nie wiedział jak się zachować, chciał uciec, zaszyć się gdzieś, nie cierpiał jak się z niego naśmiewano. Wstał i ruszył do wyjścia, widząc jego zdeterminowaną twarz, współlokatorzy przestali rechotać.
- Ok, wyluzuj. Będziemy mieszkać razem, więc będziesz musiał się do nas przyzwyczaić. - Divad podszedł i położył mu dłoń na ramieniu.
- Nie potrafię wyluzować w nowym miejscu, z nowymi ludźmi! –krzyknął.
Limak, wysoki, szczupły blondyn, wydawał się z nich najstarszy i najbardziej opanowany. Odsunął Divada i patrząc Richardowi w twarz, powiedział.
- Przepraszam, że na ciebie naskoczyliśmy. Mieszkamy w trójkę już dwa miesiące i zapomnieliśmy jak to było na początku. Pomożemy ci, ale będziesz musiał nam na to pozwolić.
Richard skinął głową, wrzucił plecak na łóżko i wyszedł bez słowa na zewnątrz. Pan Buchamp czekał na niego, porządkując jakieś narzędzia. Chłopak podszedł, wydawało mu się, że nadzorca go nie zauważył, gdy ten się odezwał.
- Wytłumaczę ci zasady pracy, a potem razem ułożymy ci grafik na ten tydzień. Jesteś nowy, w dodatku sam, więc będziesz musiał samodzielnie zapoznać się z poszczególnymi obowiązkami. Dziś i jutro pracujesz ze mną, potem będziesz pracował z Jaredem i Lucasem. Zaczynamy od razu. To, co tutaj mam , to osprzęt do oporządzania koni.
Zaczął po kolei wyjmować ze skrzynki narzędziowej różnej wielkości szczotki i wyjaśniać zastosowanie każdej. Richard pomagał w sprowadzaniu koni na noc; zostali jakiś czas w stajni, żeby konie poznały nowego członka ośrodka. Na koniec nadzorca pokazał mu padoki i narzędzia, którymi miał się nauczyć posługiwać w najbliższym czasie.
- Ja wiem że tego jest dużo na raz, ale nauczysz się- mężczyzna poklepał go przyjacielsko po plecach.
- Oj bardzo dużo, nie wiem czy dam radę – chłopak zwiesił głowę.
- Dasz! Już ja się o to postaram. No zmykaj już, Madny nie lubi czekać.
Pożegnali się i Richard ruszył na „przesłuchanie”. Czekała na niego w świetlicy. Chciał ją bliżej poznać, czuł bijące od niej ciepło i opiekuńczość. Wszedł i usiadł naprzeciwko biurka, za którym siedziała.
- Jak się podoba? – Zapytała.
- Na razie może być. Jeżeli można, mam parę pytań.
Uśmiechnęła się i skinęła, co Richard wziął za pozwolenie i zaczął.
- Więc tak: w jakich dniach i godzinach można dostać przepustkę, kto rozdziela prace, o której muszę wstać jutro i jak mam się zwracać do pani i reszty pracowników?
- Przepustkę możesz dostać po okresie próby, który wynosi dwa tygodnie i po uzyskaniu mojej pozytywnej opinii. Poza tym, przez pierwszy miesiąc, zgodę na każdą przepustkę musi wyrazić twój kurator. Na przepustki zezwalamy dwa razy w tygodniu po cztery godziny.
To po moich przepustkach -pomyślał chłopak i zrezygnowany przysiadł na krzesło. Amanda zauważyła zmartwiony wyraz jego twarzy: Muszę go jak najszybciej rozgryźć.
- Reszta wygląda tak, pan Clarenc, czyli mój ojciec układa grafik na cały tydzień i on rozdziela prace. Nasz dzień zwykle zaczyna się o piątej rano, chyba że możesz pracować bez śniadania, wtedy możesz spać do wpół do siódmej. Od trzynastej jest dwugodzinna przerwa, po której część osób wraca do pracy, a część ma zajęcia. Twoi współlokatorzy to grupa, z którą będziesz pracował i się uczył. Ja i tato wolimy, żebyście się do nas zwracali per pan/pani, co do reszty zapytaj chłopaków, na pewno wyjaśnią ci tę kwestię. Masz jeszcze jakieś pytania?
Chłopak pokręcił głową, więc przeszła do wywiadu.
- Z akt wynika, że skończyłeś podstawówkę ze świetnymi wynikami, gimnazjum na dwójach. Nie masz matury, żadnego zawodu, więc pytam, co się stało?
Wiedział, że taka rozmowa czeka go zaraz po przybyciu. Jeszcze w więzieniu ułożył sobie zgrabne, jego zdaniem, odpowiedzi.
- Ja naprawdę lubię się uczyć, w szkole szło mi świetnie. Gdy skończyłem szóstą klasę, ojciec w nagrodę zabrał mnie i brata na biwak do lasu. Najwspanialsze pięć dni mojego życia. Gdy wracaliśmy, uderzył w nas pijany kierowca. Michael, mój brat, zginął na miejscu. Ojcu musieli amputować lewą nogę pod kolanem, ja wyszedłem ze złamaną ręką. Ojciec zaczął mnie za wszystko winić, a matka nie wytrzymała, załamała się psychicznie i zamknęli ją w ośrodku dla obłąkanych. Żyliśmy z ojcem za pieniądze z opieki społecznej, było ciężko. Nauczyłem się kraść, kłamać, włamywać. Nie jestem z tego dumny, ale starałem się przeżyć. Pewnej zimy ojciec zachorował na zapalenie płuc, wzięli go do szpitala i już nie wrócił. Zostałem sam, reszta mojego krótkiego życia jest tam – wskazał kartotekę.
Amanda czuła, że to nie jest cała prawda, ale nie chciała naciskać. Czytała te akta, to co mówił pokrywało się z danymi ośrodków pomocy społecznej i szpitali. Jej czujność wzbudził jednak ton, jakim chłopak to opowiadał.
- Dobrze, więc okres próbny. Masz dwa tygodnie na przystosowanie się i przemyślenie, co chciałbyś dalej w życiu robić. Został ci jeszcze połowa wyroku i skoro zdecydowałeś się na ośrodek resocjalizacyjny, musiałeś sobie zdawać sprawę, że tutaj postaramy się żebyś zdobył jakiś zawód lub wykształcenie. To zależy od ciebie.
- Tak, wiem. Pan Nox mówił o tym. Mówił także, że jego zdaniem lepiej dla mnie będzie, jak wyuczę się konkretnego zawodu.
- Rozumiem, porozmawiam z panem Noxem. Masz zatem dwa tygodnie, żeby się zastanowić. Po tym czasie spotkamy się razem z kuratorem i podejmiemy decyzję. Jeżeli nie masz więcej pytań, życzę ci miłej nocy.
Odprowadziła go i życzyła wszystkim w pokoju dobrej nocy. Był wyczerpany po całym intensywnym dniu, ale wiedział że musi i chciał porozmawiać z chłopakami przed snem.
- Xao- co to za moc? – zaczął niepewnie.
- Jezu, znowu jakiś niedouczony młokos, któremu trzeba tłumaczyć, skąd się biorą dzieci – Divad stał pośrodku pokoju z dziwnym wyrazem twarzy i ze śmiechem w głosie lamentował.
- Do czego to doszło że muszę uświadamiać xao wątpliwym osobnikom. Może jeszcze powiesz, że jesteś z programu resocjalizacyjnego?
- A wy nie? – zapytał z szeroko otwartymi oczami.
- Divad, zamknij się i siadaj! – rozkazał Limak.
Chłopak bez protestu skapitulował i Richard już wiedział, kto tu rządzi. Blondyn podszedł do niego, złapał za rękę i spojrzał w oczy. Bowman poczuł straszne swędzenie na karku, lecz gdy podniósł rękę i zobaczył, że jest czerwona, zapomniał o tym. Wyszarpnął się z uścisku Limaka, żeby zatamować, jak mu się wydawało, krew. Zerwawszy kontakt fizyczny, wszystko wróciło do normy. Zachwiał się i prawie upadł, ale ktoś posadził go na podłodze, rozpoznał Roya.
- Co to było ?- zapytał oszołomiony.
- Xao, czyli moc którą posiadamy. Widzę, że w ogóle nic nie wiesz. My możemy przekazać ci tyle ile sami wiemy. Jednakże nie zrobimy tego – spojrzał znacząco na Divada.
Chłopak skinął posłusznie.
- Czemu nie chcecie mi pomóc? – Mrugał, próbując pozbyć się refleksów.
- Zamknij oczy, połóż na nich dłonie i poczekaj aż przestanie migać. Zrozum my wychowaliśmy się w rodzinach, które wiedziały o mocy i nasze podstawowe szkolenie przeprowadzili rodzice. Ty nie miałeś nikogo z xao w pobliżu, nic o tym nie wiesz, nie rozumiesz. Dlatego też musisz zacząć z kimś, kto już jest doświadczony i może ci pomóc, rozumiesz?
Richard skinął i zamilkł. Limak poszedł do łazienki. Gdy wrócił chłopak zapytał.
- Dlaczego Divad pytał o resocjalizację? Wy nie jesteście w programie?
- Ależ zadajesz dużo pytań – uśmiechnął się Roy.
- Nie, my przyjechaliśmy tutaj, żeby się nauczyć kontrolować xao – wyjaśnił Limak.
- Czy tylko ja jestem z programu? Dlaczego mnie tutaj umieszczono?
- O to musisz zapytać panią Rush lub swojego opiekuna. Z tego co wiem to Dexport jest jedynym ośrodkiem szkolącym w posługiwaniu się xao po tej stronie Alchemitu. – Powiedział blondyn i dodał.
- Spać! Już późno. Nie wstaniemy do roboty.
Zostawiwszy Richarda w pokoju, Amanda poszła wprost do gabinetu. Chciała jeszcze raz przeczytać akta nowego, coś jej się nie zgadzało w jego historii, i musiała zadzwonić do Noxa. Gdy przeczytała akta szósty raz i nie znalazła w dokumentach żadnych luk, podniosła słuchawkę i wystukała numer kuratora.
- Jack Nox, słucham – rozległo się w słuchawce po dwóch sygnałach.
- Cześć Jack, tu Mandy. Moglibyśmy porozmawiać o twoim podopiecznym?
- Witaj, oczywiście, że możemy. Jeżeli dzwonisz, to znaczy, że z nim rozmawiałaś, wiec co o nim sądzisz?
- Jest nieśmiały, ale to pewnie przez nowe miejsce, pracowity i strasznie ambitny. Poza tym strasznie niedouczony i zagubiony. Czy mógłbyś mi wyjaśnić jakim cudem dwudziestosześcioletni chłopak, właściwie bomba xao, chodzi samopas i nikt go nie kontroluje, nikt nie uczy.
- Jak to bomba? Skąd mogliśmy wiedzieć, że posiada moc i że może być niebezpieczny – wydukał zszokowany Nox.
- O xao porozmawiamy, jak przyjedziesz. Teraz chciałam spytać o rodzinę Richrda. Czy to co jest w aktach to cała prawda?
- Tak, jego brat zginął w wypadku, ojciec zmarł w szpitalu jakieś osiem lat temu, matka przebywała w zakładzie psychiatrycznym, przyznaję się, że nie wiem co się z nią dzieje obecnie. Obiecuję to sprawdzić.
- Jeszcze jedno, dlaczego dostał taki wysoki wyrok? Pięć lat roku za wybuch w banku w którym nikt nie zginął, to moim zdaniem za dużo.
- Wiem, ale Richard był wcześniej karany za udział w rozbojach i kradzieżach, przecież masz to w aktach, to była najłagodniejsza możliwa kara. Prokurator żądał dziesięciu lat.
- Rozumiem, w takim razie do zobaczenia. Spokojnej nocy – pożegnała się.
- Amando …
- Tak ?
- Czy nie umówiłabyś się ze mną na kolację? – zapytał mężczyzna z nadzieją w głosie.
Zaniemówiła, Jack co jakiś czas próbował się z nią umówić. Mimo, że była wolna, to jednak coś ją powstrzymywało. Nie chciała zostać do końca życia sama, ale nie potrafiła przestać myśleć o Fergusie.
- Obiecuję, że nie będę mówił o pracy, przeszłości, byłych dziewczynach – próbował zdobyć twierdzącą odpowiedź.
- Dobrze, ale miejsce ustalimy wspólnie, gdy przyjedziesz.
- Strasznie się cieszę, w takim razie do zobaczenia. Dobrej nocy - pożegnał się uradowany.
Mandy wiedziała, że jej pozytywna odpowiedź będzie skutkowała jutrzejszą wizytą kuratora, ale jakoś dziwnie ją ta myśl ucieszyła. Wyszła z gabinetu, przebrała się w pidżamę i poszła do siebie. Miała zamiar poczytać, ale była zbyt zmęczona, więc od razu się położyła. Zasnęła, planując randkę z Jackiem.
Kurator zjawił się o dziesiątej rano. Wysiadł ze swojego czarnego mustanga z szerokim uśmiechem i skierował się do domu.
- Dzień dobry pani Buchamp, czy zastałem Amandę? –zapytał wchodząc do kuchni.
- Dzień dobry. Amanda powinna być na zewnątrz. Pomaga nowemu –odpowiedziała.
- Dziękuję, pójdę jej poszukać. Do widzenia – kurator pożegnał się i wyszedł na podwórze. Na zewnątrz, w zasięgu wzroku , nie było nikogo, więc skierował się do stajni. Zobaczył jak Bowman, pod wpływem źle obliczonej siły, ląduje na tyłku, a widły wraz z zawartością obok. Podszedł i pomógł chłopakowi wstać.
- Gdzie pan Buchamp?
- Rozmawia z panią Rush na zewnątrz- odpowiedział Richard otrzepując siedzenie.
- Pójdę i powiem mu, żeby ci pokazał jak się używa wideł –zażartował Nox.
- Panie Nox, jeżeli można, mam pytanie.
- Oczywiście, słucham.
- Dlaczego mi pan nie powiedział , że nie wszyscy tutaj są z programu?– zapytał szatyn.
- Nie powiedziałem ci o charakterze ośrodka, ponieważ nie wydawało mi się to ważne. To jest jedyny ośrodek w okolicy, który współpracuje z programem resocjalizacyjnym.
- Dlaczego nikt mi nie powiedział, że mam moc?
- Nie wiem, obiecuję, że zajmę się tą sprawą. Według pani Rush, to zaniedbanie z naszej strony i postaram się to wyjaśnić. Jeżeli czegoś się dowiem, to natychmiast się z tobą skontaktuję. Richard kiwał głową, następne pytania zatrzymało wejście Amandy. Jest piękna- pomyślał kurator. Kobieta uśmiechnęła się i podeszła do nich.
- Witaj Jack, w czym mogę pomóc?
- Mnie w niczym, Richardowi mogłabyś pokazać, jak się używa wideł.
Kobieta popatrzyła na chłopaka, następnie na pobojowisko jakie udało mu się zrobić, zamiast wysprzątać boks. Westchnęła, podniosła widły i podała je Jackowi. Chwyciła dużą łopatę stojącą pod ścianą i zwróciła się do Bowmana.
- Jeżeli ściółka nie jest mocno zabrudzona, tak jak tutaj, wtedy używamy łopaty. Spójrz –dla przykładu przerzuciła kilka zawartości łopaty na taczkę. Następnie podała ją Richardowi i poleciła spróbować. Odeszli z kuratorem na kroków.
- Przyjechałem w sprawie naszej wczorajszej rozmowy –zaczął mężczyzna.
- Domyślam się.
- Co powiesz na włoską kuchnię?
- Może być- powiedziała wpatrzona w młodego.
- Czy mogę cię pocałować?- chciał sprawdzić czy Mandy uczestniczy w rozmowie.
- Oczywiście –odpowiedziała.
Stanął przed nią, zasłaniając jej widok na Richarda i pocałował w usta. Amanda oprzytomniała.
- Dlaczego to zrobiłeś?
- Zapytałem, zgodziłaś się. Nie wiedziałem, że mnie nie słuchasz.
Zaczerwieniła się, złapała go za rękę i zapytała.
- To co z tą naszą randką?
- Wybrałaś włoską kuchnię i piątek wieczór.
Użytkownik Palek21 edytował ten post 31.05.2012 - |10:12|