Samantha siedziała przy stole maczając swoje usta w kielichu pełnym miejscowego wina. Obserwując przy okazji mężczyzn ze swojej drużyny, którzy otoczeni byli grupką młodych, szczebioczących do nich dziewcząt.
Cztery godziny wcześniej Ayunen oprowadził ich po osadzie i obiecał pokazać następnego ranka kilka interesujących dla Daniela miejsc. Po wycieczce SG-1 i kilku przedstawicieli wioski usiadło w dużej sali, gdzie rozpoczęli negocjacje w sprawie eksploatacji zasobów naquadah'u. Mimo, iż kwestia nadal nie była do końca rozwiązana, to można było przyznać, iż odnieśli mały sukces, który trzeba było uczcić. Tak wiec zgodnie z planem przyłączyli się do wspólnego posiłku i celebracji nowo zawartej przyjaźni. Skromna kolacja, której oczekiwali okazała się ucztą dla całej wioski. Rozstawione na środku rynku stoły i ławy były zastawione glinianymi naczyniami po brzegi wypełnionymi różnego rodzaju owocami i innymi smakołykami. Ludzie znajdujący się tu i ówdzie stali i rozmawiali, kilka par tańczyło. Dzieci bawiły się wokół stołów, irytując przy tym starszych, którzy siedzieli i popijali wino.
Carter westchnęła, po raz kolejny raz zawieszając wzrok na swoim dowódcy. Nie mogła sobie tak po prostu podejść, objąć Jacka w pasie, przytulając się do niego swoim ciałem i udawać zazdrosną żonę. Prawda, była zazdrosna, ale nie była żoną, przynajmniej nie tą prawdziwą. Nie była kobietą, której będzie ślubować wieczną miłość i wierność. Ich małżeństwo było zwykłą fikcją, kłamstwem, aby zagrabić sobie przychylność miejscowych, a to nie było w porządku. Sa'kai i cała reszta tej wioski byli dla nich tacy dobrzy, a oni zaczęli ich wspólną przyjaźń od kłamstwa. Owszem od kłamstwa w dobrej wierze, ale to i tak nie zmieniało faktu, że postąpili nie fair.
- Wszystko w porządku?- Sam przeniosła wzrok na siedzącą obok Sa'kai, nieśmiało się do niej uśmiechając.
- Tak, chciałam tylko przemyśleć kilka spraw.- odparła spuszczając wzrok. Żona gospodarza położyła swoja dłoń na ramieniu Sam, przysuwając się do kobiety.
- Wiem, o czym tak myślisz, ale nie musisz się o nic martwić. Twój małżonek naprawdę cię kocha. Widzę, w jaki sposób na ciebie patrzy, Samantho.- oby dwie spojrzały w tym samym kierunku, gdzie Sam gapiła się przez ostanie pół kielicha wina. Carter westchnęła, następnie odwróciła swój wzrok i spojrzała na pochmurne niebo i zamglony blask dwóch księżyców, który ledwo przebijał się przez zachmurzenie.
- Nasze małżeństwo… - zawahała się.- Jest inne niż twoje.
Kiedy Sa'kai posłała jej pytające spojrzenie, Sam odłożyła kielich na stół i spojrzała na nową przyjaciółkę.
- Widzisz, ja… ja kocham Jacka nad życie, zrobiłabym dla niego wszystko.- urwała, rzucając tęskne spojrzenie w kierunku ukochanego, którego obejmowała jakaś brunetka i szeptała mu coś do ucha. Sam przygryzła dolną wargę.- Ale nie jestem pewna, czy on kocha mnie tak samo, jak ja jego. Nasze małżeństwo nie jest, tak jak już mówiłam, takie jak twoje. Zostało zaaranżowane.
Sam wzięła głęboki oddech, zastanawiając się, co dalej powiedzieć. Przecież nie okłamywała Sa'kai, tylko pomijała „drobne" szczegóły.
- Pokochałam Jacka od pierwszej chwili, w której go ujrzałam, ale nie wiem, co on do mnie czuje, przynajmniej nie do końca. To skomplikowane! Jesteśmy bardziej przyjaciółmi, niż mężem i żoną. Oczywiście, chciałbym to zmienić, ale…- urwała.
- Ale? Samantho, jeśli go kochasz, nie możesz się poddawać.- odparła optymistycznym głosem Sa'kai.
- Myślę, że Jack kocha inną, ale nie może z nią być przez mnie.- Sam opuściła wzrok. Nie wszystko, co mówiła zgadzało się z rzeczywistością. Musiała ją trochę nagiąć do tymczasowych realiów. Jack kochał inną i będzie z ową kobietą jak tylko misja się skończy.
Sa'kai pokręciła głową, następnie spojrzała w kierunku, gdzie stał pułkownik. Uśmiechnęła się pod nosem, kiedy zauważyła, że Jack odwrócił się i gestem przepraszającym towarzystwo, zrobił krok do przodu, kierując się w stronę stolika.
Jack O'Neill był znudzony. Nie, stop, był śmiertelnie znudzony. Daniel od półtorej godziny prowadził monolog, wygłaszając epopeję na temat swojej ulubionej kultury starożytnej i jej związkami z innymi nacjami. Krąg pięknych, młodych kobiet, które ich otaczały, był zafascynowany wypowiedzią. W dodatku jego ramienia uczepiła się jakaś brunetka, która cały czas szeptała ma czułe słówka do ucha. Kobieta wyraźnie miała nadzieję, że w końcu uda jej się zaciągnąć go do łóżka, mimo iż powtarzał jej, że jest żonaty.
Pułkownik zacisnął zęby. Nie miał już siły bronić się przed brunetką, więc po prostu pozwolił jej wisieć na swoim ramieniu. Modlił się tylko w duchu, aby udało mu się jakoś od niej uciec, od całego wianuszka wielbicielek archeologa, tym bardziej, że czuł na swoich plecach palący wzrok Samanthy. Lecz niestety, znał swojego kompana dość długo, żeby wiedzieć, iż musi go pilnować. Daniel zawsze miał słabą głowę, a po kilku kieliszkach wina, mega kaca. Rankiem znajdzie się pewnie w nie swoim łóżku, a potem miejscowi będą się domagać jakiegoś zadośćuczynienia w postaci zaślubin. To był ważny powód, aby zostać przy przyjacielu i znosić wszystkie, nawet te przyjemne, niewygody misji.
Gdy Carter zobaczyła pułkownika z brunetką uwieszoną na jego ramieniu, łzy napłynęły jej do oczu. Sa'kai siedziała obok niej i coś mówiła, jednak kobieta jej nie słuchała. Cały czas była skupiona na swoim ukochanym. Nie mogła dłużej przebywać w towarzystwie. Wiedziała, iż zaraz nie wytrzyma i jej policzki staną się mokre od łez. A nie mogła przecież rozpłakać się przy nich wszystkich, była wspaniałym żołnierzem na litość boską. Kobietą o silnych nerwach, twardą, chciała być uważana za żołnierza równego mężczyźnie. „Czas na ewakuację." Pomyślała.
Wstała od stołu, nie zawracając sobie głowy resztą zgromadzonych. Odburknęła coś do Sa'kai i szybkim krokiem odeszła w kierunku sypialni. Gdy doszła do budynku, nie weszła do środka. W ostatnim momencie minęła go, udając się przed siebie. Nie przykuwała uwagi do tego, gdzie się znajduje. Lata w terenie nauczyły ją dobrej orientacji, tak więc wiedziała, że nie będzie miała problemu z powrotem do wioski.
Minęła ostatnie budynki i wyszła na przestronny pagórek pokryty trawą oraz kilkoma gatunkami egzotycznych i pięknych kwiatów, które sięgały jej prawie do pasa. Sam przesunęła powolnym ruchem dłoni po roślinach, chcąc poczuć ich zmysłowe i delikatne płatki. Kwiaty nagięły się pod oporem jej placów, delikatnie pieszcząc jej skórę, następnie ponownie się wyprostowały, przez moment kołysząc się na wietrze, gdy jej dłoń je opuściła. Kobieta westchnęła zatrzymując się przy jednym z ostatnich rzędów kwiatów. Nachyliła się i wciągnęła przez nozdrza zapach roślin. Delikatny i świeży, który nadawał tej chwili nutę zmysłowości.
Samantha odsunęła się od płatków kwiatu, podnosząc wzrok do góry, wtedy zauważyła, że rośliny ozdobne zaczynają ustępować trawie, natomiast ta piaskowi, który tworzył małą plażę przy rzece. Kobieta uśmiechnęła się smutno, po czym skierowała się w tamtym kierunku. Gdy tylko doszła do plaży, odsznurowała rzemykowe sandały i boso przeszła przez piasek, pozwalając swoim stopom na rozkoszną przyjemność. Przeszła kilka metrów z uśmiechem na twarzy. Już dawno nie czuła się tak zrelaksowana, owszem kochała swoją pracę. To, co robiła uzupełniało ją, dawało szczęście. Nawet, jeśli Sam zawsze stroniła od wakacji, to miło było odetchnąć, szczególnie przy takim krajobrazie.
Przed nią znajdowała się rzeka, której tafla wody kołysała się pod wpływem ciepłego wiatru, dookoła polana i kwiaty, za nią las oraz wystający znad koron drzew szczyt górski. Brakowało tylko gwiazd, które były zasłonięte przez chmury. Jednak blada poświata dwóch księżyców, która się przez nie przebijała i oświetlała teren, także miała swój urok. Carter rozglądnęła się dookoła w poszukiwaniu miejsca, gdzie mogłaby spocząć. Kiedy zauważyła dość dużą kępę trawy wyrastającą z piasku, jej usta wykrzywiły się w uśmiech. Kobieta podciągnęła togę do piszczeli, po czym pokonała krótki dystans, kilkoma krokami. Położyła sandały obok kępy trawy, a następnie usiadła, zakopując swoje stopy w złocistym piasku. Westchnęła spoglądając w dal.
Krajobraz uspokoił ją na tyle, że łzy, które cisnęły się jej na powieki, nagle ustąpiły. Obraz Jacka i brunetki uwieszonej na jego ramieniu zniknął z jej pamięci, jednak tylko na chwilę, by powrócić ze zdwojoną siłą. Teraz brunetka obejmująca jej ukochanego zamieniła się w postać pielęgniarki, przyszłej żony pułkownika, z ogromnym brylantem na placu, zaborczo obejmując O'Neilla. Sam podkurczyła nogi i zgięła jej w kolanach, następnie objęła swoimi ramionami, opierając na nich czoło.
Nie wiedziała, dlaczego się tak zachowuje. Dlaczego od chwili, w której usłyszała konwersacje Daniela i Jacka, nie potrafi powstrzymać się od płaczu, a w jej sercu panuje tylko i wyłącznie pustka. Czy przez zazdrość czy samotność? Była słaba, załamana, stęskniona za nim, stęskniona za kilkoma chwilami szczęścia, za miłością, czułością, bezpieczeństwem. Wzięła głęboki oddech, następnie wypuściła powietrze poddając się emocjom Już dawno nie płakała, cały ból tłumiła w sobie. Teraz, kiedy była sama, mogła przecież dać upust swoim emocjom bez żadnych konsekwencji. Nie zastanawiała się nad tym dłużej, w końcu, mogła już nigdy nie mieć takiej okazji. Chwilę później zalała ją kolejna fala łez. „Dlaczego moje życie jest takie beznadziejne? Dlaczego nie możesz mnie pokochać? Oh Jack…" wyszeptała do powietrza, łkając.
O'Neill nabrał powietrza w płuca i wymownie spojrzał na Teal'ca, który teraz pojawił się znikąd i stanął za doktorem Jacksonem. Czarnoskóry mężczyzna kiwnął głową, a pułkownik odetchnął z ulgą. Przeprosił towarzystwo i odwrócił się na pięcie, zrobił krok do przodu, posyłając w kierunku swojej „małżonki" promienny uśmiech.
Wtedy zauważył, że przy stoliku, który cały czas zajmowała Carter, teraz siedzi tylko żona przywódcy wioski. Uśmiech zszedł z jego twarzy. Jack spuścił wzrok i powoli podszedł do Sa'kai.
- Gdzie jest moja…uhm… małżonka?- zapytał zmieszany.
Nie wiedział nawet, dlaczego słowo małżonka w odniesieniu do Carter brzmiało tak dziwnie przyjemnie. Jego usta wykrzywiły się mały uśmieszek, kiedy wyobraził sobie swoja podwładną w białej sukni idącą z Jacobem pod rękę, przez kościół w jego stronę.
„ Ok Jack, ty stary durniu! Carter w białej sukni idąca w twoim kierunku, zapomnij! Ona nie jest twoja i nigdy nie będzie! To wbrew regulaminowi. Gdyby dowiedziała się jak o niej myślisz, pewnie stanąłbyś pod sądem polowym. Nigdy więcej nie pomyślisz o niej w inny niż profesjonalny sposób. To twoja podwładna na litość boską. Stary durniu, weź się w garść!" Głos jego podświadomości krzyczał tak głośno, że Jack chwycił się za głowę. Przetarł swoja twarz dłonią i ponownie spojrzał na Sa'kai.
- Mówiłaś coś?- zapytał głupkowato widząc spojrzenie, jakim go obdarzyła żona przywódcy. Kobieta skinęła głową z uśmiechem na twarzy.
- Twoja małżonka, towarzyszyła mi, lecz odeszła jakiś czas temu. Podejrzewam, iż udała się na spoczynek.-powtórzyła ponownie kobieta. Jack zrobił kilka kroków do przodu, chcąc jak najszybciej znaleźć się w towarzystwie Sam. Wtedy usłyszał za sobą głos, odwrócił się i spojrzał na Sa'kai.- Samantha to wspaniała kobieta.
- Carter? O tak, jest jedna w swoim rodzaju. Skarb narodowy.- wyszczerzył zęby.
- I bardzo cię kocha. Opiekuj się nią. Taka kobieta jest warta wielu poświęceń oraz wyrzeczeń.
Nie odpowiedział. Uśmiechnął się i czym prędzej podążył w kierunku ich wspólnej sypialni. Przeszedł zastawiony stołami rynek, wymijając nieco podpitych już mieszkańców osady i dotarł do budynku, w którym mieściły się ich kwatery. Przeszedł długi korytarz, oświetlany blaskiem świec, znajdujących się w ogromnych świecznikach, zawieszonych w odległości trzech łokci na każdej ścianie korytarza. Jack chwycił jeden z lichtarzy z zapaloną świecą i pewnym ruchem otworzył drzwi pokoju, wchodząc do środka. Spodziewając się zastać tam Sam, zdziwił się, gdy okazało się, iż pokój jest pusty. Mężczyzna zrobił krok do przodu i zamknął za sobą drzwi. Przeszedł przez pomieszczenie, oświetlając sobie drogę świecznikiem, który następnie położył go na szafce nocnej. Pułkownik rozebrał się z ubrań i starannie poskładał je na drewnianym stołku. Przebrał się w szarą koszulkę oraz czystą parę bokserek i wszedł za parawan, gdzie znalazł stojącą na małej szafce miskę wypełnioną wodą i kawałek mydła. Przemył twarz, a kiedy dokładnie ją osuszył małym ręczniczkiem, udał się do łóżka. Wszedł pod kołdrę i wygodnie się usadowił. Wiedział, że zanim Carter pojawi się w pokoju, może minąć kilka minut, ale musiał na nią zaczekać, chciał przecież omówić kilka spraw związanych z jutrzejszym dniem. Nie wziął jednak pod uwagę, iż ilość wina, którą wypił podczas kolacji oraz zmęczenie marszem, okażą się silniejsze i ukołyszą go do snu.
Wiatr zaczął wiać coraz mocniej. Z początku ciepły, teraz znacznie się ochłodził przez krople deszczu, które spadły z nieba. Carter jednak się nie poruszyła, nadal siedziała na kępie trawy. Mimo, iż przestała płakać jakąś chwilę temu, nie miała ochoty wracać do wioski, gdzie zabawa trwała w najlepsze. Dopiero, kiedy na jej ramionach pojawiała się gęsia skórka, kobieta stwierdziła, iż najwyższy czas wracać do pokoju i ułożyć się do snu. Obróciła się chwyciła sandałki w dłonie, po czym wstała. Deszcz zaczął przybierać na sile, tak wiec szybkim krokiem wróciła na ścieżkę, prowadzącą przez pole egzotycznych kwiatów. Kilka minut później znalazła się w wiosce. Przemknęła niezauważona przez wąską uliczkę i weszła do budynku, w którym znajdowały się pokoje jej drużyny.
Spokojniejszym już chodem przemierzyła korytarz i stanęła pod drzwiami swojej sypialni. Otworzyła drzwi, wchodząc do środka. Przywitał ją półmrok sypialni i wyraźnie zarysowana postać śpiącego w łóżku pułkownika O'Neilla. Kobieta opuściła wzrok, po czym skierowała się za parawan. Stanęła przed miską z zimną już woda i przemyła twarz. Po skończonej toalecie, odpięła wszystkie zapinki, pozwalając opaść todze na podłogę, pozostawiając swoje ciało nagie. Sam uniosła prawą stopę i wystąpiła z leżącego na ziemi odzienia, po czym schyliła się i wzięła szatę do ręki. Starannie ją złożyła i przewiesiła przez parawan. Następnie przykucnęła otwierając szafkę, na której znajdowała się miska. Jak wcześniej poinstruowała ją Sa'kai, znalazła tam odzienie nocne, długą białą koszulę nocną, uszytą z wysokiej klasy materiału. Samantha niezwłocznie założyła ją na nagą sylwetkę.
Gdy była już kompletnie przygotowana do snu, wyszła zza parawanu i skierowała się w stronę łóżka. Nie weszła jednak pod kołdrę, zamiast tego przystanęła i spojrzała na śpiącego pułkownika. Łzy ponownie zaczęły spływać po jej policzkach. Zanim się zorientowała, jej nos był zaczerwieniony, a oczy spuchnięte od płaczu. Opuściła głowę, odwracając się na pięcie i podeszła do swojego plecaka. Wyciągnęła z niej chusteczkę, otarła łzy i wydmuchała nos. Następnie weszła do łóżka i skuliła się na swoim lewym boku, plecami do Jacka. Zamknęła oczy, czekając aż zmorzy ją sen.
Po ponad godzinie spędzonej na bezczynnym leżeniu, Sam przewróciła się na brzuch i podparła na łokciach, spoglądając na spokojnie śpiącego pułkownika. Kobieta zamknęła powieki, nie pozwalając jej łzom na swobodną ucieczkę z kącików jej oczu. Nikt nie wiedział jak się czuła. Musiała przecież grać swoją rolę dzielnego żołnierza i naukowca, nigdy zdradzonej kobiety ze złamanym sercem. Ilekroć zamykała oczy miała przed sobą obraz jej dowódcy i jego pielęgniarki, szczęśliwie zakochanych. Ilekroć tylko o tym pomyślała, o kobiecie innej niż ona w ramionach Jacka, jej serce pękało.
Mimo jej usilnych starań, kilka łez uwolniło się i teraz swobodnie spływało po jej policzkach. Kobieta przysunęła się bliżej śpiącego ciała pułkownika i podtrzymując się na jednym łokciu, otarła łzy palcami. Następnie położyła swoją dłoń na jego torsie. Przesunęła po nim ręką, wyczuwając wszystkie mięśnie, jakie znajdowały się pod jego szarą koszulką. Ręka powędrowała od jego klatki piersiowej, przez szyję do jego twarzy. Delikatnie ją pogłaskała, pozwalając kolejnym łzą spłynąć po mokrych już policzkach.
„To wszystko moja wina, gdybym tylko mogła cofnąć czas. Nigdy nie pozwoliłabym ci odejść. Nie potrafię bez ciebie żyć Jack. Jeśli nie będzie cię przy mnie, moje życie straci sens. Dlaczego to nie mogłam być ja? Dlaczego? Co jest w niej takiego, czego nie mam ja?"
Zaciskając usta, zamknęła oczy. Cała we łzach podciągnęła się by znaleźć się jeszcze bliżej niego. Poczuła jego zapach, nigdy nie umiała go określić, to był po prostu zapach jej ukochanego mężczyzny. Carter przyjrzała mu się bliżej. Uśmiech na jego twarzy sugerował, że śniło mu się coś bardzo przyjemnego. Przesunęła dłonią po jego umięśnionym ramieniu, które umiejscowił na poduszce pod głową, następnie nachyliła się i delikatnie pocałowała jego usta. Jack poruszył się, jednak nie obudził. Sam pogłaskała go po policzku.
- Kocham cię, Jack. Mam nadzieję, że ona uszczęśliwi cię, tak jak ja zawsze o tym marzyłam. Nie martw się, może kiedyś znajdę kogoś takiego jak ty… może…
Posłała mu ostatnie spojrzenie, po czym usiadła po turecku w pościeli, ocierając dłonią oczy. „ Sam weź się w garść! Muszę jakoś żyć z tym faktem, że nie należysz do mnie… no cóż, taka jest prawda, nie mogę tego zmienić. Nawet, jeśli bym bardzo chciała, ty i ja nie należymy do siebie. Nie kochasz mnie, poza tym jest jeszcze regulamin. Na miłość boska, jak ja nienawidzę swojego życia!" Kobieta otarła kilka łez, które ponownie zaczęły napływać do jej oczu.
„Jedynym plusem jest ta misja, kiedy mogę przynajmniej żyć w złudnej fantazji, jako twoja żona. Dopóki misja trwa i dopóki udajemy małżeństwo, należymy do siebie. Nikt inny nie jest ważny, liczysz się tylko ty i ja. Jak wrócimy znowu zacznę żyć tą szarą rzeczywistością, lecz teraz…" Samantha położyła się na boku, kładąc swoją głowę jak najbliżej Jacka i wtulając się w jego ciepłe ciało, zamknęła oczy z uśmiechem na twarzy. „...należymy do siebie."
Na pół przytomna poczuła tylko, jak pułkownik obraca się na bok i wygodnie układa się za nią na łyżeczkę. Następnie poczuła jego ramię, które zaborczo ja objęło i ciepły oddech na skórze jej szyi. Kobieta cichutko jęknęła i pozwoliła sobie na sen.
TBC i kolejny rozdział zakończony... uff... czas pomyśleć co wydarzy się teraz, może jakaś mała tragedia? albo szczęśliwy zwrot akcji? hm... kuszące...