Skocz do zawartości

Zdjęcie

Ktoś taki jak ty


  • Zaloguj się, aby dodać odpowiedź
75 odpowiedzi w tym temacie

#1 Madi

Madi

    Starszy kapral

  • Użytkownik
  • 270 postów
  • MiastoChorzów

Napisano 17.11.2011 - |19:03|

Ostatnio musiałam zrobić sobie przerwę od wszystkich angielskich ficków, które pisze. tak więc po zakończeniu ostatniego postanowiłam skrobnąć coś po polsku.... oto to coś...

:) *** :)


To naprawdę był jeden z najgorszych dni w życiu major doktor Samanthy Carter. Najpierw jej budzik nie zadzwonił, co sprawiło, że spóźniła się do bazy o całe dwie godziny. Po drodze jeszcze złapała gumę, tak wiec przez ostatnie kilkadziesiąt metrów dosłownie pchała swoje Volvo, które teraz stało z przebitą oponą na parkingu. Kiedy po wszystkich trudach poranka dotarła już do bazy, przy wejściu okazało się, że zapomniała swojej przepustki. O nie mało nie weszłaby do bazy, jednak na jej szczęście generał Hammond właśnie przechodził przez punkt kontrolny i kazał rozzłoszczonemu ochroniarzowi, który widoczni był tutaj nowy, przepuścić panią major.

Do tego wszystkiego musiała jeszcze napisać raport ze swoich ostatnich badań, no i odprawa, na której wolałaby się teraz nie znajdować. Jak zwykle siedziała naprzeciwko swojego dowódcy. Uwielbiała siedzieć naprzeciwko Jacka, mogła wtedy bez żadnych podejrzeń gapić się na niego. Jak na swój wiek, pułkownik nieźle się trzymał, jego szpakowate tu i ówdzie włosy nadawały mu tylko i wyłącznie seksapilu, a czekoladowa głębia jego oczu sprawiała, że Sam po postu chciała się w nich zanurzyć. Nie od dziś było dla niej tajemnicą, że pułkownik, Jack jak nazywała go tylko i wyłącznie w myślach, jest bliski jej sercu.

Oczywiście Daniel i Teal’c także byli dla niej drodzy, ale nie w taki sam sposób jak Jack. Z nim było po prostu inaczej, za nim przemierzyłaby całą galaktykę wzdłuż i wszerz, oddałaby się w ręce Anubisa czy Ba’ala. Dla niego zrobiłaby wszystko. Prawda była taka, że kochała Jacka całym sercem. Jednak dziś nie mogła zmusić się by na niego spojrzeć. Bała się, że może nie pohamować łez, które cisnęły się jej do oczu. Ona, Samantha Carter, kobieta, która wysadziła słońce, uratowała Ziemię trylion razy, była na tyle słabą istota, jeśli chodziło o uczucia do niego, że wiedziała, iż musi być na tyle twarda, musi uważać, aby nie wybuchnąć. A wszystko z powodu jakiejś pielęgniarki.

Jack zaczął się dziwnie zachowywać miesiąc temu. Oczywiście wtedy niczego nie podejrzewała, zwalała to na stres związany z pracą. Sytuacja drastycznie zmieniła się dwa tygodnie temu, kiedy to szukając późnym wieczorem swojej przyjaciółki dr Fraiser, w ambulatorium usłyszała ściszone głosy, a następnie śmiechy. Podeszła bliżej zasłony i zobaczyła swojego Jacka… To znaczy swojego dowodzącego z jedną z nowych pielęgniarek, w świetnych humorach trzymających się za rękę. Jej serce rozsypało się na drobne kawałki. Kochała go, a on znalazł sobie inną. Oczywiście wiedziała, że tak może się stać…

Przecież nie należał do niej, był wolnym, pociągającym mężczyzną, kobiety za nim szalały. Choćby na przykład Laira czy Kynthia albo... „No właśnie Sam. To ty za nim szalejesz, a nie na odwrót. Jack Cię nie chce! Jest pewnie bardzo szczęśliwy z nią. Nigdy nie będziesz dla niego kimś więcej niż drugo-dowodzącą. Pogódź się z tym faktem!” Sam zamknęła oczy i zacisnęła usta, wracając pamięcią do kilkunastu minut przed samą odprawą.


Kobieta szła długim korytarzem kończąc śniadanie, kanapkę z tuńczykiem i sok wieloowocowy. Skręciła w prawo, kierując się wprost do biura swojego przyjaciela. Nie od dziś było wiadomo, że jeśli ktoś nie odciągnie Daniela od jego skorupek, jak to Jack mówił, to archeolog zapomni o bożym świecie. Już miała wejść do pomieszczenia, kiedy usłyszała, jak Daniel z kimś rozmawia. Nie chciała podsłuchiwać, ale i tak zatrzymała się, opierając o ścianę i nadstawiając uszu.

- Chcę się cieszyć waszym szczęściem, ale proszę cię, jesteś pewien Jack, stu procentowo pewien? Nie chcę, abyś potem…
- Tak wiem Danny-boy. Jestem pewien.- ciepły głos dowódcy sprawił, że jej twarz momentalnie się rozjaśniła.- Kocham ją i jeśli tylko mnie zechce, to natychmiast ją poślubię. Nie mam zamiaru czekać… Kupiłem już pierścionek.

Sam usłyszała jak pułkownik wyciąga z kieszeni pudełko, następnie otworzył je. Mogła przysiądź, że Daniel zakrył dłońmi usta, wyrażając swój podziw dla biżuterii. Kobieta nie słuchała dalej tego, co mówią, cichutko pociągnęła nosem i szybkim krokiem udała się w ta samą stronę, z której przyszła. Jej serce rozbite na tysiące drobnych kawałków. Jack żenił się z inną, z tą pielęgniarką. Może gdyby nie widziała jak na siebie patrzą, jak zachowują się w swoim towarzystwie, to może, tylko może miałaby cichutka nadzieję, że ten pierścionek jest dla niej. „Sam nie oszukuj się! Ile razy słyszałaś jak o nich mówią, Ferretti pewnie już przyjmuje zakłady na datę ich ślubu.”

Jej błękitne oczy zaszkliły się od powstrzymywanymi przez nią łzami, przyspieszyła kroku, nie chciała, aby ktoś zobaczył ją w takim stanie. Słabą, załamaną. Długi szary korytarz ciągnął się w nieskończoność, w końcu po kilkunastu metrach Samantha skręciła w prawo, udając się w stronę kwatery. Przyspieszyła kroku, teraz praktycznie biegła cały czas powstrzymując łzy. Nie zauważyła nawet, kiedy wpadła na Teal’ca. Mężczyzna odruchowo chwycił jej ramię, aby nie upadła, następnie dokładnie przestudiował jej twarz. Jej łagodne rysy twarzy, delikatna kremowa cera, teraz pokryte były wilgotnym i lepkim strumykiem łez. Jej błękitne oczy przepełniał smutek i żal. Teal’c wyprostował się i puścił jej ramię. Opuściła wzrok, kiedy zorientowała się, że Jaffa podejrzanie jej się przygląda i odchrząknęła cichutko, lekko prostując głowę, jednak nie całkiem podnosząc swój wzrok z jakże interesującej ją pary czarnego obuwia przyjaciela. Czekała teraz, aż mężczyzna coś powie, zapyta się o jej stan, jednak niedoczekanie. Zamiast tego Teal’c przyciągnął ją do siebie i zamknął w uścisku swoich silnych ramion, pozwalając jej dać upust swoim uczuciom. Po kilku minutach oderwała się od niego, przypominając sobie, że miała być silna i nie okazywać swoich emocji. Sam szybko otarła oczy i skinęła w podziękowaniu do przyjaciela, następnie podążyła za nim na odprawę, na którą właśnie wzywał ich przez interkom Walter.

TBC i co o tym myślicie, nada się?
  • 2

#2 xetnoinu

xetnoinu

    Sierżant sztabowy

  • VIP
  • 1 185 postów
  • MiastoPraga, a za rzeką Warszawa

Napisano 17.11.2011 - |20:49|

Oczywiście, że się nada!
Jestem ciekawy na ile to jej wyobrażenie o pielęgniarce a na ile fakty, czy może kosmiczne nieporozumienie. W każdym z wariantów zapowiada się interesująco. Ważne są zachowania pozostałych z jedynki - bo i dowodzący i drugodowodząca, choć bardzo pewni siebie, to faktycznie mają na uwadze dobre rady przyjaciół.
Do pióra!

Pozdrawiam:)

PS. Błahostki zauważone: O nie mało - nic nie znaczy, proponuję podmiankę na np nieomal, o włos itp; udała się w t(ę) samą stronę; stuprocentowo (łącznie); zakłady na datę ich ślubu - "na" zbyt kolokwialnie, Twoja narracja w tym opowiadaniu jest raczej literacka niż potoczna, stąd proponuję np: zakłady co do daty ich ślubu; oczy zaszkliły się od powstrzymywanymi przez nią łzami - powinno być: oczy zaszkliły się od powstrzymywanych przez nią łez

Użytkownik xetnoinu edytował ten post 17.11.2011 - |21:01|

  • 1

Zapraszam http://trek.pl/discord

Wbijajcie :) 

 


#3 cooky

cooky

    Sierżant

  • Użytkownik
  • 717 postów
  • MiastoPolska centralna

Napisano 18.11.2011 - |10:13|

Eee tam! Ja w nich wierzę!
Na pewno okaże się, że siostrzyczka jest jego daleką krewną albo dawno nie widzianą znajomą. Taką przynajmniej mam nadzieję. Chociaż pewnie dużo wody będzie musiało upłynąć, zanim się wszystko wyjaśni.
Czekam niecierpliwie, jak tym razem skomplikujesz im życie. :)
Pozdrawiam.

Użytkownik cooky edytował ten post 18.11.2011 - |20:57|

  • 1

Ten, który walczy z potworami, powinien zadbać, by sam nie stał się potworem.
Gdy długo spoglądamy w otchłań, otchłań spogląda również na nas.

F. Nietzsche


#4 Palek21

Palek21

    FANKA WSZYSTKIEGO

  • Użytkownik
  • 354 postów
  • MiastoMykanów

Napisano 18.11.2011 - |12:48|

O mistrzyni opisywania emocji :D
Niecierpliwie czekam na następną część.

Ps. xetnoinu przez ciebie piszę fika uzupełniającego Niespodziankę.
  • 2

Życie to ostry miecz, na którym Bóg napisał:

KOCHAJ, WALCZ, CIERP!!!


#5 xetnoinu

xetnoinu

    Sierżant sztabowy

  • VIP
  • 1 185 postów
  • MiastoPraga, a za rzeką Warszawa

Napisano 18.11.2011 - |22:28|

Tom bardzo rad i czekam na efekty pracy :)

Nie jestem ortodoksem kanonu, zatem jak Twoja wyobraźnia podsuwa jakiś nowy w stosunku do serialu wątek, w nim nawet mało prawdopodobny, ba! nawet nieprawdopodobny, to jak go przedstawisz - staje się Twoim fikowym wkładem!
A ogólniej rzecz biorąc wzajemne zagnieżdżanie się fików to dla mnie naturalna cecha tego gatunku i efekt Waszej wielkiej wyobraźni. Jako Autorzy tworzycie własne uzupełnienie danego uniwersum i jak najbardziej nie tylko możecie ale nawet powinniście wykorzystywać i rozwijać wątki, które sami stworzyliście w nowych opowiadaniach, moim zdaniem - oczywiście.

Pozdrawiam :)
  • 1

Zapraszam http://trek.pl/discord

Wbijajcie :) 

 


#6 Madi

Madi

    Starszy kapral

  • Użytkownik
  • 270 postów
  • MiastoChorzów

Napisano 19.11.2011 - |11:14|

Jack siedział obok generała i wysłuchiwał przedmowy Daniela odnośnie planety, na którą mieli się za chwilę udać. Jednak jego uwaga nie była skupiona na przyjacielu, tylko na smutku bijącym z wyrazu twarzy jego podwładnej. Oczy, które zawsze przypominały mu błękitne niebo w pogodny dzień, teraz przybrały odcień szarości, która błyszczała dzięki szklistej powłoce łez. Łez, które Samantha świetnie powstrzymywała. „Ktokolwiek jest odpowiedzialny za smutek w twoich oczach, gorzko tego pożałuje. Obiecuje Sam, znajdę tego drania!” Powiedział do siebie.

Z zamyślenia wyrwał go głos generała, który oznajmił, że za pół godziny wyruszają na misję. Cała jego drużyna, włącznie z generałem opuściła salę odpraw. Jack siedział wciąż na swoim miejscu, kiedy usłyszał cichy szelest papieru. Podniósł wzrok i ujrzał segregująca swoje notatki Carter. Kobieta tak pochłonięta dokładnym układaniem kartek papieru. Zdawała się nie zauważać jego obecności, jednak Jack wiedział, że to nie jest prawdą, że Sam go dostrzegła, jednak jakimś dziwnym sposobem nie chce na niego spojrzeć. Posłał jej jeszcze jedno pytające spojrzenie, które tym razem pochwyciła, jednak nie wzruszyła nawet ramionami, nadal udając, że jest sama w pomieszczeniu. Sam skończyła porządkować swoje notatki i starannie włożyła je do teczki, którą następnie zamknęła i zabezpieczyła gumką. Chwyciła teczkę i przycisnęła ja do piersi, jakby była jej ostatnią deską ratunku, następnie zrobiła kilka kroków w tył i odwróciła się, obierając kierunek wyjścia. W tym samym momencie Jack wstał i oparł dłonie na stole spoglądając na swoją podwładną. Mężczyzna odchrząknął, oczyszczając swoje gardło i nawilżając je śliną.

Sam usłyszała jego głos i zamarła. Obawiała się tego, że może ją zatrzymać, że zacznie wypytywać. Nie była na to gotowa, szczególnie nie po tym, co usłyszała przed odprawą. I w dodatku nie mogła go unikać, mieli przed sobą kilkudniową misję na obcej planecie, tak, więc rozmowa w pewnym momencie byłaby nieunikniona. Każdy mięsień w jej ciele napiął się, a na jej przedramionach pojawiła się gęsia skórka. Nie żeby pułkownik mógł ją zobaczyć, ale sama myśl o tym, do jakiego stanu doprowadziło jego odchrząknięcie, sprowadziło na nią dyskomfort. Sam zacisnęła swoje powieki, nadal mając świadomość, że jej dowódca czeka na jej ruch. Następnie skorzystała z okazji i wzięła głęboki wdech, wypełniając przy tym całą powierzchnię jej płuc, zanim odwróciła się i podniosła wzrok z podłogi, zawieszając go na klatce piersiowej O’Neilla.

Doskonale wiedziała, że gdyby jej spojrzenie spotkało jego, byłaby w poważnych tarapatach. Mogłaby stracić swoja zdolność trzeźwego myślenia i zatopić się w głębi jego czekoladowych oczu. Mogłaby po prostu nie zachować swojej pokerowej twarzy i zdradzić mu wszystkie uczucia jednym spojrzeniem, czy też po prostu się rozpłakać. A na to za żadne skarby nie mogła sobie pozwolić! Jego usta także nie wydały jej się dobrym pomysłem. Gdyby to na nich zawiesiła swój wzrok, nie powstrzymałaby swojej wyobraźni, która natychmiast podsunęłaby jej jakieś ciekawe wyobrażenia. Jak jego dwie ponętnie rozchylone wargi, które zawsze formują się w ten uśmiech, który zmiękcza jej nogi w kolanach, znajdują swoja drogę przez jej szyję do policzków, a następnie jej warg...

Jej rozmyślenia w samą porę przerwał donośny głos Jacka. Sam zamrugała, wracając do rzeczywistości, w której ich usta nie były złączone w pocałunku, a dłonie nie wędrowały po ciele drugiego. Szarej rzeczywistości, w której pułkownik spotykał się z pielęgniarka, której imienia nadal nie potrafiła sobie przypomnieć i w tej chwili coś do niej mówił. Samantha wytężyła słuch i spojrzała na Jacka.

- Dosyć tego Carter! Co się z Toba ostatnio dzieję? Nie zachowujesz się jak… - urwał szukając odpowiedniego słowa, po czym nabrał powietrza w płuca i podkreślając znaczenie swoich słów wspomógł się gestykulacją- … jak ty!
- Sir…- tylko tyle mogła z siebie wydusić. Zwykłe, beznamiętne „sir”, ale z drugiej strony, jak inaczej mogłaby go nazwać? Jack, kochanie… I stanąć przed sądem polowym? Mimo, iż pułkownik i ona byli przyjaciółmi, tak samo jak Daniel i Teal’c, to jednak musieli być profesjonalni. Nie mogli pozwolić, aby ich przyjaźń wpływała na stosunki, jakie powinny łączyć dowódcę i jego podwładną.
- To się ma zmienić Carter, zmień swoje nastawienie! Co ja ci takiego zrobiłem, że unikasz mnie jak ognia? Za chwilę wyruszamy na misję i nie mam ochoty widzieć, jak stroisz na mnie fochy z niewyjaśnionych przyczyn. Cokolwiek się wydarzyło, załatwimy to jak wrócimy. Mamy misję do wykonania. I to jest rozkaz Majorze!
- Tak jest, sir!- odparła poprzez zaciśnięte zęby i zasalutowała.

Coś, czego od dawna nie praktykowała w obecności pułkownika, ze względu na to, iż jak sam jej powiedział, woli, aby zachowywali się swobodnie, po co miała mu salutować, za każdym razem, kiedy się widzą. To nie miało sensu, a jednak teraz, nagle jakimś dziwnym zrządzeniem losu wydało jej się, że powinna okazać szacunek swojemu przełożonemu.

Kiedy trochę zbity z tropu O’Neill oddał jej salut, kobieta pospiesznym krokiem oddaliła się w stronę swojego laboratorium, natomiast Jack odwrócił się, by spojrzeć na monstrualne wrota. Podszedł bliżej szyby i jednym biodrem opierając się o murowany parapet, skrzyżował ręce na piersi.


Nie minęło nawet dziesięć minut od jej wyjścia z sali odpraw, kiedy kobieta zdała sobie sprawę, że musi przygotować się na misję. Zamiast więc rozpoczynać dalszą część swoich badań nad najnowszym urządzeniem przyniesionym przez SG-4 z ich ostatniej misji, spakowała do plecaka laptop i najpotrzebniejsze przyrządy na misję, a następnie wyciągnęła z szafki swój gotowy od ostatniej misji śpiwór i namiot. Włożyła plecak do większego i zamknęła całość, kładąc ekwipunek obok drzwi. Rozglądnęła się po laboratorium i upewniwszy się, że wszystkie urządzenia są wyłączone, a artefakty zabezpieczone, chwyciła plecak i udała się do damskiej szatni, gdzie spakowała resztę swoich rzeczy i ubrała mundur polowy.

Po kilku minutach kobieta udała się do małej zbrojowni, gdzie po ówczesnym zgłoszeniu się do ochroniarza, odebrała swojego zat’a oraz P-90. Kiedy zakończała swoje przygotowanie do misji, skierowała się do sali wrót, gdzie już czekała na nich platforma, na której zawsze przewozili cały załadunek. Pani major załadowała swój bagaż na robota, a następnie wychodząc z pomieszczenia, podała ochroniarzowi broń.

Jack, Daniel i Teal’c spotkali się w korytarzu prowadzącym do sterowni oraz wrót, nie zamieniając ze sobą ani słowa udali się wprost do sali wrót i zaraz zapakowali swoje ekwipunki na robota. Jack rozejrzał się po pomieszczeniu, Samanthy jeszcze nie było, jednak jej wszystkie rzeczy, już od jakiegoś czasu znajdowały się na platformie F.R.E.D. Intuicyjnie podniósł wzrok i zobaczył siedzącą blondynkę w sterowni, która rozmawiała z Walterem oraz stojącym tam generałem. Nie zdążył nawet włączyć swojego radia, znajdującego się w kieszeni jego munduru, kiedy zauważył, że Carter opuściła pomieszczenie i odbiera swoją broń od stojącego przy wejściu członka SF.

SG-1 ustawiło się na końcu rampy, a głos Waltera poinformował ich o rozpoczęciu wybierania sekwencji. Usłyszeli jak monstrualne wrota blokują kolejne symbol, a następnie przywitała ich znajoma bańka, które przekształciła się w błękitny, falujący horyzont zdarzeń, w którym chwilę później cała czwórka się zanurzyła.

TBC
  • 2

#7 Palek21

Palek21

    FANKA WSZYSTKIEGO

  • Użytkownik
  • 354 postów
  • MiastoMykanów

Napisano 19.11.2011 - |12:15|

Czy nie mogliby tego wyjaśnić w następnej części?
To czekanie jest niezdrowe :D

Użytkownik Palek21 edytował ten post 19.11.2011 - |12:16|

  • 1

Życie to ostry miecz, na którym Bóg napisał:

KOCHAJ, WALCZ, CIERP!!!


#8 cooky

cooky

    Sierżant

  • Użytkownik
  • 717 postów
  • MiastoPolska centralna

Napisano 19.11.2011 - |12:59|

W atmosferze takiego napięcia, prędzej czy później coś musi się wydarzyć.
Wolałabym prędzej, ale poczekam, jeśli będzie trzeba.
Byle nie za długo, bo to faktycznie jest bardzo frustrujące. :)
Pozdrawiam.

Użytkownik cooky edytował ten post 19.11.2011 - |16:05|

  • 1

Ten, który walczy z potworami, powinien zadbać, by sam nie stał się potworem.
Gdy długo spoglądamy w otchłań, otchłań spogląda również na nas.

F. Nietzsche


#9 xetnoinu

xetnoinu

    Sierżant sztabowy

  • VIP
  • 1 185 postów
  • MiastoPraga, a za rzeką Warszawa

Napisano 20.11.2011 - |02:35|

Podziwiam opis emocji Sam - niesamowite ile się może kotłować w damskiej głowie w tak krótkim czasie.
Pozdrawiam :)

PS. Błahostki zauważone: ujrzał segregując(ą) swoje; stracić swoj(ą) zdolność; rozkaz (m)ajorze; Rozglądnęła (Rozejrzała) się po laboratorium; ubrała (założyła) mundur polowy (ubiera się choinkę, dziecko i kogoś natomiast ubrania i buty się zakłada - ten częsty błąd to rusycyzm); po ówczesnym uprzednim/wcześniejszym zgłoszeniu
  • 1

Zapraszam http://trek.pl/discord

Wbijajcie :) 

 


#10 Madi

Madi

    Starszy kapral

  • Użytkownik
  • 270 postów
  • MiastoChorzów

Napisano 21.11.2011 - |16:34|

Proszę bardzo, kolejna część! :rolleyes:

Gdy opuścili horyzont zdarzeń, wrota zamknęły się, a ich przywitała soczyście zielona polana z zarysowaną w oddali linią lasów liściastych oraz delikatnym konturem gór wyłaniających się spod chmur. Jack rozejrzał się marszcząc brwi i wydał polecenie marszu. Cała drużyna ruszyła przed siebie z Carter pilnującą ich szóstą. Mieli przeprowadzić zwiad na planecie, która jak się okazało z wyników sondy zawierała pokaźne złoża naquadah. Podczas, gdy kobieta szła z tyłu zaabsorbowana wpatrywaniem się w odczyty jednej ze swoich zabawek, to panowie maszerowali z przodu.

Jack szedł obok Teal’ca, który wymieniał się z Danielem swoimi poglądami o kulturze Goa’uldów i przysłuchiwał się całej rozmowie. Od czasu do czasu zerkał przez swoje ramię, aby upewnić się jak sobie radzi jego major. Jednak Sam ani razu nie pochwyciła jego spojrzenia, szła z opuszczoną głową pochłonięta jakimś urządzeniem. Pułkownik odwrócił się i w tym momencie usłyszał głos Daniela. Spojrzał na przyjaciela, który przystanął, spoglądając na niego pytającym wzrokiem.

- Co?
- Pytałem, co ty o tym myślisz.- powtórzył archeolog, a kiedy zauważył, że Jack patrzy na niego jak na idiotę, przewrócił tylko oczami. Pułkownik otworzył usta, jednak słowa nie przeszły mu przez gardło, nie bardzo wiedział także, co odpowiedzieć Danielowi, więc postanowił się po prostu zamknąć i siedzieć cicho, dalej maszerując z resztą swojej drużyny.


Kiedy po półtorej godzinie doszli w końcu na skraj lasu, pułkownik zarządził krótką przerwę. Zmęczeni szybkim tempem marszu, usiedli na trawie i otworzyli plecaki, z których natychmiast wyciągnęli butelki z wodą, by nawodnić organizm. Daniel położył się na ziemi, wsuwając pod głowę plecak, wziął głęboki oddech, pozwalając sobie na chwilę relaksu. Samantha natomiast nie przejmując się resztą, rozłożyła prowiant niedaleko archeologa. Napiła się, po czym schrupała batonik energetyczny, wciąż spoglądając na dziwne odczyty urządzenia.

- Coś jest nie tak.- wyszeptała, po czym wciągnęła z torby laptop. Uruchomiła komputer, a następnie podłączyła do niego urządzenie, ponownie sprawdzając wyniki analiz.
- Carter?- zapytał O’Neill słysząc westchnienie kobiety i posłał jej pytające spojrzenie.- Co jest?
- Nie jestem pewna, sir, ale te odczyty nie mają sensu. Zupełnie jakby planeta wytwarzała… nie… to było by przecież niemożliwe, rozkład beta nie trwa tak szybko. Sonda musiałaby go zauważyć, nie mógł się przecież rozpocząć w tej chwili, a może… jeśli jądro… nie to nadal nie ma jakiegokolwiek sensu…- urwała, wracając do wykonywania pewnych obliczeń na komputerze.

- Carter! Na miłość boską nie jestem Einsteinem, nie mam pojęcia, o czym mówisz…
- Sir, nie jestem geologiem, ale ta planeta wydziela dziwne promieniowanie wewnętrzne, którego nie powinna wydzielać, jeśli dodać do tego przemiany chemiczne naquadah, to…
- Argh, Carter po ludzku proszę!- odparł marszcząc brwi, Sam pozwoliła sobie na malutki uśmiech, zanim mu odpowiedziała.
- Czytniki mi wariują, sir. Nie jestem pewna, musiałabym pobrać kilka próbek, najlepiej z odwiertu, ustawić tu stanowisko badawcze, zebrać zespół i przeprowadzić kilka symulacji. Kto wie, co te dane mogą nam powiedzieć, te wyniki, które otrzymała do tej pory są niesamowite, a to jeszcze nic w porównaniu z tym, czego możemy się dowiedzieć. Wciąż tak mało wiemy o fizyce kwantowej, możliwe, że dzięki tym badaniom, przybliżymy się do znalezienia lepszej teorii Wielkiego Wybuchu!
- Carter ty tu jesteś naukowcem! Symuluj, co tam masz do za symulowania, ale dopiero po tym jak skontaktujemy się z baza, czyli z jakieś.- spojrzał na zegarek, następnie na Samanthę.- …pięć godzin. A teraz zwijamy się obozowicze i ruszamy do Oz!- odparł wskazując górę.

Teal’c, który od kilku minut stał i obserwował Jacka i Sam, uniósł tylko prawą brew, a następnie pomógł wstać zbierającemu się z ziemi archeologowi. Daniel otrzepał się, po czym chwycił plecak i założył go na plecy. Mężczyźni zaczekali na Carter, a kiedy ta do nich dołączyła, ruszyli w stronę góry. Kolejne dwie godziny przedzierali się przez las. Jack i Sam jak zwykle razem z przodu, rozglądając się na boki, a Daniel i Teal’c zabezpieczając tyły. W pewnym momencie drzewa zaczęły się przerzedzać, bujne paprocie i kwiaty ustąpiły miejsca mchu i porostom, a następnie gęstym aczkolwiek nie wysokim kłębkom trawy, które przerodziły się w zieloną polankę z wydeptana ścieżką prowadząca w kierunku zarysowanej w niedalekiej odległości wioski. Daniel uśmiechnął się, po czym razem z Jaffa zrównał odległość między przyjaciółmi, teraz krocząc obok Sam.

- Jak myślisz, co znajdziemy tym razem?- zapytał podekscytowany naukowiec.
- Szczerze to nie wiem, wydają się być prostym ludem, ale z drugiej strony, tacy najczęściej nas zaskakują.- odparła kobieta wspominając ich poprzednie misje, kiedy „proste” cywilizacje okazywały się tak naprawdę kolebką wiedzy.

W miarę zbliżania się do wioski, ekscytacja Daniela rosła. Kilka odległych ścianek i filarów, które ujrzeli po wyłonieniu się z lasu, teraz zaczęły przybierać kształt domów. Nie zdążyli jeszcze dojść do osady, kiedy kilku przedstawicieli wyszło im naprzeciw. SG-1 zatrzymało się. Daniel wyszedł na przeciw nieznajomym uśmiechając się.

- Witam, nazywam się Daniel Jackson, a to jest pułkownik Jack O’Neill, major Samantha Carter oraz Teal’c.- odparł kolejno przedstawiając swoich towarzyszy.- Jesteśmy pokojowymi badaczami z Ziemi, przybyliśmy przez wrota…
- Witamy na Çatal Höuyck. Jestem Ayunen a to moja małżonka Sa’kai.- odparł mężczyzna.

Jack przyjrzał mu się uważnie, był mniej więcej w wieku Daniela. Krótkie czarne włosy i krzaczaste brwi łagodziły trochę jego ostre rysy twarzy. Szpiczasty nos nadawał mu groźny wygląd, jednak, kiedy się uśmiechnął, zdawał się być łagodnym i pogodnym władcą. Ubrany był w kremową koszulę, z metalicznymi zapinkami na ramionach oraz jednej na piersi. Zapinka łączyła z metalicznym pasem podtrzymującym brązowe skórzane spodnie, na nogach rzemykowe sandały. Nie wyróżniał się niczym specjalnym, zwykły pospolity wojownik.

Jego małżonka natomiast była niezwykłą manifestacją piękności. Delikatne rysy twarzy, kremowa karnacja, brązowe oczy w kształcie migdałów i pełne malinowe usta. Czarne, lśniące włosy były upięte w fantazyjny kok, z którego kilka niesfornych loków opadało na jej długą szyję. Wzrok pułkownika powędrował od szyi, przez zaokrąglenie jej jędrnych piersi, aż do obfitych bioder, zarysowanych pod długą, białą togą, falującą na lekkim wietrze.

Jack przełknął ślinę ukradkiem zawieszając wzrok na stojącej obok niego Samanthy. „Sa’kai nie może się równać urodą Sam. Te duże błękitne oczy i blond włosy, sposób, w jaki kołysze swoimi biodrami, nawet, jeśli myśli, że tego nie widzę. To Sam jest piękna, ta cała Sa’kai może być, co najwyżej ładna!”

- Pewnie jesteście zmęczeni po podróży.- oznajmiła kobieta uśmiechając się w stronę mężczyzn. Podeszła do Sam i wyciągając dłoń w jej kierunku zaprosiła ją, by jej towarzyszyła.- Przygotujemy dla was pokoje, a potem wyprawimy ucztę.

Jack zaborczym wzrokiem spojrzał w kierunku, w którym Sa’kai poprowadziła jego podwładną.

- Nie musisz się obawiać, mój przyjacielu. Sa’kai zajmie się twoja małżonką.- młody mężczyzna uśmiechnął się, gdy zobaczył tęskne spojrzenie pułkownika. Jack zmarszczył brwi w kierunku Daniela, na co archeolog porozumiewawczo pokręcił głową.- Chodźmy!


TBC oczywiście misja jeszcze potrwa...ale muszę przerwać pisanie, na rzecz kolokwium z pradziejów ziem polskich, obiecuję, że po jego zaliczeniu zabiorę się za następny rozdział :)

Użytkownik Madi edytował ten post 22.11.2011 - |18:43|

  • 3

#11 Palek21

Palek21

    FANKA WSZYSTKIEGO

  • Użytkownik
  • 354 postów
  • MiastoMykanów

Napisano 21.11.2011 - |20:26|

Czyli coś jest na rzeczy z tym ślubem :D
Czekam na rozwiązanie.
Powodzenia na kolokwium :)
  • 1

Życie to ostry miecz, na którym Bóg napisał:

KOCHAJ, WALCZ, CIERP!!!


#12 xetnoinu

xetnoinu

    Sierżant sztabowy

  • VIP
  • 1 185 postów
  • MiastoPraga, a za rzeką Warszawa

Napisano 21.11.2011 - |23:15|

Połamania pióra i zarżnięcia gardła na kolosie. Pozdrawiam!

PS @Madi Uwagi do fragmentu przesłałem na priva.
  • 1

Zapraszam http://trek.pl/discord

Wbijajcie :) 

 


#13 cooky

cooky

    Sierżant

  • Użytkownik
  • 717 postów
  • MiastoPolska centralna

Napisano 23.11.2011 - |11:16|

Mają ludziska dobre oko. :)
Misja zapowiada się interesująco. Carter w swoim żywiole. Ciekawe, czy dla Daniela znajdą się jakieś ciekawe ruiny?
Powodzenia na kolokwium.
Pozdrawiam.

Użytkownik cooky edytował ten post 23.11.2011 - |13:23|

  • 1

Ten, który walczy z potworami, powinien zadbać, by sam nie stał się potworem.
Gdy długo spoglądamy w otchłań, otchłań spogląda również na nas.

F. Nietzsche


#14 Madi

Madi

    Starszy kapral

  • Użytkownik
  • 270 postów
  • MiastoChorzów

Napisano 29.11.2011 - |21:55|

Panowie ruszyli tą samą drogą, co panie kilka minut wcześniej. Daniel maszerujący po prawicy Jacka nie mógł się nadziwić wspaniałościami osady. Nie była ona nawet w najmniejszym stopniu podobna do pierwotnej osady odnalezionej na Ziemi, którą znał tylko z książek. Prostokątne domy z wypalanej cegły mułowej, ustawione były na planie koła. Otaczały one duży rynek, który o dziwo, był brukowany. Układ połączonych ściankami bocznymi domów, tworzył jedna zwartą konstrukcję przypominającą mu pueblo *. Pomiędzy kilkoma zwartymi budynkami znajdowały się wąskie żwirowe ścieżki, większość z nich ozdabiały donice z barwnymi kwiatami. Z tego, co zauważył archeolog do większości domów wchodziło się poprzez normalne drzwi. Jedynym budynkiem, gdzie starannie odwzorowano wejście, takie jak posiadały domy w macierzystej wiosce na Ziemi, było duże pomieszczenie, które najwyraźniej służyło za magazyn.

Panowie zatrzymali się na rynku, którego środek zajmowała murowana studnia, obok której znajdowały się dwie kłody drewna, służące za ławki. Ayunen oddalił się, prosząc gości o chwilę cierpliwości. Jack obserwował gospodarza, który właśnie podszedł do swojej małżonki. Zamienił z nią kilka słów. Sa’kai kiwnęła głową, a chwilę później zniknęła w drzwiach największego budynku na terenie całej osady. Pułkownik odwrócił głowę w przeciwnym kierunku i zauważył grupkę młodych panien, które się im przyglądały chichocząc między sobą. Przymknął powieki i usiadł na ławce, opierając swoja głowę o studnię, rozkoszując się świeżym powietrzem. Nie minęło nawet kilka sekund, gdy usłyszał swoje imię. O’Neill otworzył oczy i zobaczył rozentuzjazmowanego archeologa, który rozglądał się wokoło coś mówiąc. Obok niego Teal’c, jak zawsze ze stoickim spokojem. Jack wstał i przeciągnął się, następnie podszedł do czarnoskórego przyjaciela.

- Uważam, że ci ludzie nie mają styczności z Goa’uldami.- Jaffa powiedział spokojnym tonem, kiedy tylko Daniel oddalił się z ich zasięgu słuchu.
- Masz racje T, ale nie cieszmy się na zapas.- Jack poklepał go po ramieniu, kiedy podszedł do nich doktor Jackson.
- To niesamowite, jak wiele innych kultur wpłynęło na rozwój tej osady. Widziałeś Jack: murowany rynek, drzwi i okna, a to dopiero początek. To zdumiewające! Tutejsi mieszkańcy, którzy najprawdopodobniej zostali jakimś „cudem wywiezieni z Ziemi”, nie powtarzali tych samych wzorców, przynajmniej nie w większości. Dokonali swojej własnej rewolucji neolitycznej i zobacz, co wyszło! Osada, która nie odwzorowanie tej odkrytej w latach pięćdziesiątych ubiegłego wieku. To istny fenomen neolityczny! Jack to świadczy jak bardzo różne kultury oddziaływają na siebie. Zastanawia mnie jeszcze tylko fakt, dlaczego zostali przy nazwie, Çatal Höyük, która oznacza rozdwojone wzgórze, a tutaj jakby nie patrzeć wioska znajduje się w dolinie, która…

- Och mój przyjacielu nasza osada znajduje się między dwoma wzgórzami, którego pewnie go nie zauważyliście, zawsze o tej porze dnia góra jest zamglona i jej nie widać.- odparł głos gospodarza. Daniel odwrócił się w jego stronę, a ten kontynuował.- Znajduje się za wrotami, a za osadą płynie rzeka. Ale dosyć o naszej historii, jeśli będziesz chciał Danielu, potem mogę cię zaprowadzić do świątyni, w której jest zapisana cała nasza historia.
- Byłbym zaszczycony, jeśli to nie problem.
- Żaden, mój przyjacielu, żaden. A teraz pozwólcie za mną. Moja małżonka przygotowała już pokoje.- panowie ruszyli w kierunku wskazanym przez Ayunena.
- Zastanawia mnie, dlaczego nie obawiacie się Teal’ca, przecież on jest…- wtrącił Jack
- Jaffą, tak wiem. Widzisz mój przyjacielu, spotkaliśmy Goa’uldów, wielokrotnie i wiemy, kim są, jednak jakimś dziwnym trafem oni nie interesują się naszym światem. Dlatego jesteśmy pokojowymi rolnikami i handlarzami.W naszej wiosce schroniło się wielu, którzy uciekli spod jarzma fałszywych bogów.
- Czyli ich nie czcicie?- zapytał Daniel, przechodząc do budynku przez ogromy otwór wejściowy. Znaleźli się w długimi korytarzu pomalowanym na czerwono.
- Mój lud nie czci żadnych bogów. My celebrujemy życie, spokój i przyjaźń.
Cała czwórka zatrzymała się przy pierwszych drzwiach. Ayunen otworzył je pokazując im ich pokój. Panowie weszli do środka i położyli plecaki na ziemi, rozglądając się. Jack również wszedł do pokoju, jednak, kiedy chciał ściągnąć swój plecak, poczuł, że ktoś położył mu rękę na ramieniu.
- Ty mój przyjacielu tutaj nie nocujesz. Twoja małżonka oczekuje cię w drugim pokoju, na końcu korytarza.- odparł, a następnie wyszedł. O’Neill zabrał swój ekwipunek i ruszył za gospodarzem. Przeszli kilka metrów i stanęli przed innymi drzwiami. Ayunen odszedł z podejrzanie szczęśliwym wyrazem twarzy.

Jack położył swoją dłoń na klamce, biorąc głęboki oddech. Nacisnął ją, zmuszając drzwi do otwarcia. Kiedy to nastąpiło, pułkownik wszedł do środka. Pokój był dość duży, inaczej umeblowany niż ten, w którym mieszkali Daniel i Teal’c. Posiadał jedno ogromne łoże, spod którego wyłaniał się czerwony dywan. W kącie pokoju stało niewielkich rozmiarów lustro, a obok niego parawan i drewniany stołek. Pokój mężczyzn, natomiast posiadał na swoim wyposażeniu dwa łóżka, coś, co mogłoby przypominać kanapę i ogromy dywan. Pomalowany był na biało z czerwonymi ornamentami na ścianach.

Pułkownik przymknął drzwi, nie zamykając ich, kiedy usłyszał ciche westchnienie. Rozglądnął się ponownie i dopiero teraz zauważył siedzącą na łóżku Sam z laptopem na kolanach. Kobieta najwyraźniej nad czymś pracowała. Uśmiechnął się wiedząc, że go nie zauważyła, co dawało mu chwilkę, aby się jej przyjrzeć. Pierwsze, co przykuło jego uwagę to nogi. Długie, idealnie ukształtowane nogi, wyłaniające się spod blado błękitnej togi oraz bose stopy. Jej ramiona także były nagie, co sugerowało, że jej toga spięta była jakimiś metalowymi zapinkami, którymi Daniel tak bardzo się ekscytował. Jack nie mógł być jednak na sto procent pewien, gdyż górną część jej sylwetki zakrywał laptop.

Jack wstrzymał oddech, przypominając sobie, że za nim znajdują się uchylone drzwi. Mężczyzna zamknął je z hukiem, krzycząc „Kochanie wróciłem, co na obiad!?” Następnie zrobił kilka kroków do przodu. Sam podniosła wzrok znad laptopa, przewróciła oczami i wróciła do pracy, nie zwracając dalszej uwagi na dowódcę. Mężczyzna spojrzał w jej kierunku, zaciskając wargi. Ściągnął plecak, położył go na ziemi i usiadł na łóżku. Spojrzał na zegarek, a następnie rozmasował swoje skronie, które pulsowały od narastającego bólu głowy. Wziął głęboki wdech, kładąc się na ogromnym łóżku, następnie ugiął nogi w kolanach i przesunął całe swoje ciało do górnej części łóżka. Oparł plecy o poduszki i zerknął na panią major.

- Co robisz Carter?- zapytał.
- Przeprowadzam symulacje izotopowego rozpadu beta jądra planety, sir.- odparła, dalej wpatrując się w ekran. Jack uśmiechnął się i twierdząco kiwnął głową, mimo iż nie miał zielonego pojęcia, o czym ona mówi. Mężczyzna splótł palce dłoni i zawiesił wzrok na suficie.

Sam ukradkiem spojrzała na swojego dowódcę, pozwalając sobie na nieśmiały uśmiech, który jednak zszedł z jej twarzy tak szybko, jak się na niej pojawił. Uwielbiała, gdy udawał, że nie ma pojęcia, o czym mu mówi, udając idiotę, którym wcale nie był. Wiedziała, że robi to po to, aby przebywać w jej towarzystwie, a raczej robił. Musiała przecież pamiętać, iż fakt, że spędzali razem mnóstwo czasu należy już do przeszłości. Teraz pułkownik miał kogoś, kto spędzał z nim czas, kogoś kogo kochał i był kochany w zamian, bez żadnych przeszkód. Kobieta poczuła ukłucie zazdrości, jej twarz posmutniała. „Ja też cię kocham, to ja mogłabym być tą jedyną, z którą chciałbyś spędzić resztę życia, która urodziłaby ci dzieci. Nie ważne, jeśli nie możemy być razem, życzę ci szczęścia z tą drugą. Ja też znajdę sobie kogoś, kogoś takiego jak ty. Kiedyś…” W kąciku jej lewego oka zakręciła się łezka, którą kobieta otarła zanim spłynęła po jej policzku. Następnie położyła laptop na łóżku i wstała. Wygładziła dłonią drobne zagniecenia, które powstały na jej tunice i skierowała się do drzwi.

- Carter, co ty znowu kombinujesz?- Jack posłał jej pytające spojrzenie. Sam przygryzła dolną wargę, zastanawiając się nad odpowiedzią. Uchyliła usta, aby wykrztusić z siebie kilka słów, kiedy ktoś niespodziewanie zapukał do drzwi. Zanim kobieta zdążyła odpowiedzieć „proszę", drzwi uchyliły się, a w nich pojawiła się Sa’kai.
- Zapraszam was na posiłek, wasi przyjaciele już na was czekają. Po kolacji będziemy mogli porozmawiać.- uśmiechnęła się. Jack zszedł z łóżka, podszedł do Carter i objął ją w pasie.

Kobieta wstrzymała oddech. Wiedziała, że jeśli mają udawać małżeństwo, muszą się przynajmniej zachowywać jak zakochani. Nie była to pierwsza planeta, na której wzięto ich za parę, więc ich plan był ustalony. Nic trudnego, trzymanie się za ręce, zwracanie się po imieniu lub czułymi określeniami, kilka pocałunków. „Najważniejsze, aby czuć się swobodnie.” Powtarzała sobie pani major w myślach. W innych okolicznościach nie miałaby z tym problemu. Przecież wszystkie tak zwane uczucia, które by mu okazywała, byłyby brane za akt, grę aktorską nawet, jeśli byłyby prawdziwe. A tak było. Sam żywiła do niego głębokie uczucie, zwane miłością. Ale fakt, iż pułkownik żenił się z inną komplikował sprawę. Wiedziała, że to tylko złudzenie, iż „są razem”. Ta sytuacja minie, jak tylko opuszczą planetę, a ona będzie musiała patrzeć na to jak układa sobie życie z inna, co było dla niej gorsze niż śmierć. To były istne tortury, oglądać ukochanego mężczyznę z inną i wiedzieć, że nigdy się go nie uszczęśliwi.

Z letargu wyrwał ją ciepły głos Jacka, który oznajmił Sa’kai, że za chwilę przyjdą. Kobieta wciągnęła przez nos zapach jego wody kolońskiej i rozluźniła się. „Może i nie jesteś mój, ale w tej chwili liczysz się ty i ja, nasz związek.”- pomyślała. Sam spojrzała na Jacka, a ten posłał jej jeden z tych uśmiechów, który sprawiał, że miękły jej kolana.
- Idziemy pani O’Neill?- mężczyzna chwycił ją za rękę, spoglądając głęboko jej w oczy. Kobieta kiwnęła tylko głową, następnie na jej ustach pojawił się uśmiech. Nie czekając ani chwili dłużej, pułkownik i major wyszli z pokoju i trzymając się za ręce, skierowali się na rynek.



TBC :D

dziękuje za komentarz, dziękuję Adze, która postanowiła mi pomóc w edycji tekstu :)

PS. kolos niestety poszedł nie po mojej myśli, i muszę się stawić na inny termin... no cóż zdarza się...

* charakterystyczna osada/miasteczko Indian Pueblo o charakterze tarasowo wzniesionego kompleksu spiętrzonych domostw i centralnych pomieszczeń ceremonialnych wykonanych z kamienia, belek i adobe z obnażonymi drewnianymi drabinami umożliwiającymi dostęp

Użytkownik Madi edytował ten post 29.11.2011 - |21:59|

  • 2

#15 xetnoinu

xetnoinu

    Sierżant sztabowy

  • VIP
  • 1 185 postów
  • MiastoPraga, a za rzeką Warszawa

Napisano 29.11.2011 - |23:19|

Fantastycznie opisana osada - niesamowita wyobraźnia - jakbym tam był. A co do bujności opisu osób to szkoda, że ....ten komputer aż tyle zasłonił ;)

PS Literóweczki: swoj(ą) głowę; Masz racj(ę) T; osada, która (jest/nie jest) odwzorowanie(m) tej odkrytej; kultury oddziaływają oddziałują na siebie; którego pewnie go nie zauważyliście; handlarzami.()W naszej; życie z inn(ą); wykonanych z kamienia, belek i adobe z obnażonymi drewnianymi drabinami umożliwiającymi dostęp - koniec zdania moim zdaniem do redakcji , bo niepotrzebnie brzmi jak stylizacja na archaizm (to z powodu "obnażonych"). Po słowie adobe warto wstawić w nawiasie (suszonej cegły). Słowo adobe nie jest w powszechnym słowniku, musiałem aż sprawdzić.

Pozdrawiam i czekam na c.d. a na drugim podejściu do kolosika połamania neuronów :)

Użytkownik xetnoinu edytował ten post 29.11.2011 - |23:22|

  • 1

Zapraszam http://trek.pl/discord

Wbijajcie :) 

 


#16 cooky

cooky

    Sierżant

  • Użytkownik
  • 717 postów
  • MiastoPolska centralna

Napisano 02.12.2011 - |20:23|

Jeśli do kolacji podadzą im wino... Następny fragment zapowiada się naprawdę obiecująco. :D
Czekam niecierpliwie.
Pozdrawiam.
  • 1

Ten, który walczy z potworami, powinien zadbać, by sam nie stał się potworem.
Gdy długo spoglądamy w otchłań, otchłań spogląda również na nas.

F. Nietzsche


#17 Madi

Madi

    Starszy kapral

  • Użytkownik
  • 270 postów
  • MiastoChorzów

Napisano 13.12.2011 - |18:53|

Samantha siedziała przy stole maczając swoje usta w kielichu pełnym miejscowego wina. Obserwując przy okazji mężczyzn ze swojej drużyny, którzy otoczeni byli grupką młodych, szczebioczących do nich dziewcząt.

Cztery godziny wcześniej Ayunen oprowadził ich po osadzie i obiecał pokazać następnego ranka kilka interesujących dla Daniela miejsc. Po wycieczce SG-1 i kilku przedstawicieli wioski usiadło w dużej sali, gdzie rozpoczęli negocjacje w sprawie eksploatacji zasobów naquadah'u. Mimo, iż kwestia nadal nie była do końca rozwiązana, to można było przyznać, iż odnieśli mały sukces, który trzeba było uczcić. Tak wiec zgodnie z planem przyłączyli się do wspólnego posiłku i celebracji nowo zawartej przyjaźni. Skromna kolacja, której oczekiwali okazała się ucztą dla całej wioski. Rozstawione na środku rynku stoły i ławy były zastawione glinianymi naczyniami po brzegi wypełnionymi różnego rodzaju owocami i innymi smakołykami. Ludzie znajdujący się tu i ówdzie stali i rozmawiali, kilka par tańczyło. Dzieci bawiły się wokół stołów, irytując przy tym starszych, którzy siedzieli i popijali wino.

Carter westchnęła, po raz kolejny raz zawieszając wzrok na swoim dowódcy. Nie mogła sobie tak po prostu podejść, objąć Jacka w pasie, przytulając się do niego swoim ciałem i udawać zazdrosną żonę. Prawda, była zazdrosna, ale nie była żoną, przynajmniej nie tą prawdziwą. Nie była kobietą, której będzie ślubować wieczną miłość i wierność. Ich małżeństwo było zwykłą fikcją, kłamstwem, aby zagrabić sobie przychylność miejscowych, a to nie było w porządku. Sa'kai i cała reszta tej wioski byli dla nich tacy dobrzy, a oni zaczęli ich wspólną przyjaźń od kłamstwa. Owszem od kłamstwa w dobrej wierze, ale to i tak nie zmieniało faktu, że postąpili nie fair.

- Wszystko w porządku?- Sam przeniosła wzrok na siedzącą obok Sa'kai, nieśmiało się do niej uśmiechając.
- Tak, chciałam tylko przemyśleć kilka spraw.- odparła spuszczając wzrok. Żona gospodarza położyła swoja dłoń na ramieniu Sam, przysuwając się do kobiety.
- Wiem, o czym tak myślisz, ale nie musisz się o nic martwić. Twój małżonek naprawdę cię kocha. Widzę, w jaki sposób na ciebie patrzy, Samantho.- oby dwie spojrzały w tym samym kierunku, gdzie Sam gapiła się przez ostanie pół kielicha wina. Carter westchnęła, następnie odwróciła swój wzrok i spojrzała na pochmurne niebo i zamglony blask dwóch księżyców, który ledwo przebijał się przez zachmurzenie.
- Nasze małżeństwo… - zawahała się.- Jest inne niż twoje.

Kiedy Sa'kai posłała jej pytające spojrzenie, Sam odłożyła kielich na stół i spojrzała na nową przyjaciółkę.

- Widzisz, ja… ja kocham Jacka nad życie, zrobiłabym dla niego wszystko.- urwała, rzucając tęskne spojrzenie w kierunku ukochanego, którego obejmowała jakaś brunetka i szeptała mu coś do ucha. Sam przygryzła dolną wargę.- Ale nie jestem pewna, czy on kocha mnie tak samo, jak ja jego. Nasze małżeństwo nie jest, tak jak już mówiłam, takie jak twoje. Zostało zaaranżowane.

Sam wzięła głęboki oddech, zastanawiając się, co dalej powiedzieć. Przecież nie okłamywała Sa'kai, tylko pomijała „drobne" szczegóły.

- Pokochałam Jacka od pierwszej chwili, w której go ujrzałam, ale nie wiem, co on do mnie czuje, przynajmniej nie do końca. To skomplikowane! Jesteśmy bardziej przyjaciółmi, niż mężem i żoną. Oczywiście, chciałbym to zmienić, ale…- urwała.
- Ale? Samantho, jeśli go kochasz, nie możesz się poddawać.- odparła optymistycznym głosem Sa'kai.
- Myślę, że Jack kocha inną, ale nie może z nią być przez mnie.- Sam opuściła wzrok. Nie wszystko, co mówiła zgadzało się z rzeczywistością. Musiała ją trochę nagiąć do tymczasowych realiów. Jack kochał inną i będzie z ową kobietą jak tylko misja się skończy.

Sa'kai pokręciła głową, następnie spojrzała w kierunku, gdzie stał pułkownik. Uśmiechnęła się pod nosem, kiedy zauważyła, że Jack odwrócił się i gestem przepraszającym towarzystwo, zrobił krok do przodu, kierując się w stronę stolika.


Jack O'Neill był znudzony. Nie, stop, był śmiertelnie znudzony. Daniel od półtorej godziny prowadził monolog, wygłaszając epopeję na temat swojej ulubionej kultury starożytnej i jej związkami z innymi nacjami. Krąg pięknych, młodych kobiet, które ich otaczały, był zafascynowany wypowiedzią. W dodatku jego ramienia uczepiła się jakaś brunetka, która cały czas szeptała ma czułe słówka do ucha. Kobieta wyraźnie miała nadzieję, że w końcu uda jej się zaciągnąć go do łóżka, mimo iż powtarzał jej, że jest żonaty.

Pułkownik zacisnął zęby. Nie miał już siły bronić się przed brunetką, więc po prostu pozwolił jej wisieć na swoim ramieniu. Modlił się tylko w duchu, aby udało mu się jakoś od niej uciec, od całego wianuszka wielbicielek archeologa, tym bardziej, że czuł na swoich plecach palący wzrok Samanthy. Lecz niestety, znał swojego kompana dość długo, żeby wiedzieć, iż musi go pilnować. Daniel zawsze miał słabą głowę, a po kilku kieliszkach wina, mega kaca. Rankiem znajdzie się pewnie w nie swoim łóżku, a potem miejscowi będą się domagać jakiegoś zadośćuczynienia w postaci zaślubin. To był ważny powód, aby zostać przy przyjacielu i znosić wszystkie, nawet te przyjemne, niewygody misji.


Gdy Carter zobaczyła pułkownika z brunetką uwieszoną na jego ramieniu, łzy napłynęły jej do oczu. Sa'kai siedziała obok niej i coś mówiła, jednak kobieta jej nie słuchała. Cały czas była skupiona na swoim ukochanym. Nie mogła dłużej przebywać w towarzystwie. Wiedziała, iż zaraz nie wytrzyma i jej policzki staną się mokre od łez. A nie mogła przecież rozpłakać się przy nich wszystkich, była wspaniałym żołnierzem na litość boską. Kobietą o silnych nerwach, twardą, chciała być uważana za żołnierza równego mężczyźnie. „Czas na ewakuację." Pomyślała.

Wstała od stołu, nie zawracając sobie głowy resztą zgromadzonych. Odburknęła coś do Sa'kai i szybkim krokiem odeszła w kierunku sypialni. Gdy doszła do budynku, nie weszła do środka. W ostatnim momencie minęła go, udając się przed siebie. Nie przykuwała uwagi do tego, gdzie się znajduje. Lata w terenie nauczyły ją dobrej orientacji, tak więc wiedziała, że nie będzie miała problemu z powrotem do wioski.

Minęła ostatnie budynki i wyszła na przestronny pagórek pokryty trawą oraz kilkoma gatunkami egzotycznych i pięknych kwiatów, które sięgały jej prawie do pasa. Sam przesunęła powolnym ruchem dłoni po roślinach, chcąc poczuć ich zmysłowe i delikatne płatki. Kwiaty nagięły się pod oporem jej placów, delikatnie pieszcząc jej skórę, następnie ponownie się wyprostowały, przez moment kołysząc się na wietrze, gdy jej dłoń je opuściła. Kobieta westchnęła zatrzymując się przy jednym z ostatnich rzędów kwiatów. Nachyliła się i wciągnęła przez nozdrza zapach roślin. Delikatny i świeży, który nadawał tej chwili nutę zmysłowości.

Samantha odsunęła się od płatków kwiatu, podnosząc wzrok do góry, wtedy zauważyła, że rośliny ozdobne zaczynają ustępować trawie, natomiast ta piaskowi, który tworzył małą plażę przy rzece. Kobieta uśmiechnęła się smutno, po czym skierowała się w tamtym kierunku. Gdy tylko doszła do plaży, odsznurowała rzemykowe sandały i boso przeszła przez piasek, pozwalając swoim stopom na rozkoszną przyjemność. Przeszła kilka metrów z uśmiechem na twarzy. Już dawno nie czuła się tak zrelaksowana, owszem kochała swoją pracę. To, co robiła uzupełniało ją, dawało szczęście. Nawet, jeśli Sam zawsze stroniła od wakacji, to miło było odetchnąć, szczególnie przy takim krajobrazie.

Przed nią znajdowała się rzeka, której tafla wody kołysała się pod wpływem ciepłego wiatru, dookoła polana i kwiaty, za nią las oraz wystający znad koron drzew szczyt górski. Brakowało tylko gwiazd, które były zasłonięte przez chmury. Jednak blada poświata dwóch księżyców, która się przez nie przebijała i oświetlała teren, także miała swój urok. Carter rozglądnęła się dookoła w poszukiwaniu miejsca, gdzie mogłaby spocząć. Kiedy zauważyła dość dużą kępę trawy wyrastającą z piasku, jej usta wykrzywiły się w uśmiech. Kobieta podciągnęła togę do piszczeli, po czym pokonała krótki dystans, kilkoma krokami. Położyła sandały obok kępy trawy, a następnie usiadła, zakopując swoje stopy w złocistym piasku. Westchnęła spoglądając w dal.

Krajobraz uspokoił ją na tyle, że łzy, które cisnęły się jej na powieki, nagle ustąpiły. Obraz Jacka i brunetki uwieszonej na jego ramieniu zniknął z jej pamięci, jednak tylko na chwilę, by powrócić ze zdwojoną siłą. Teraz brunetka obejmująca jej ukochanego zamieniła się w postać pielęgniarki, przyszłej żony pułkownika, z ogromnym brylantem na placu, zaborczo obejmując O'Neilla. Sam podkurczyła nogi i zgięła jej w kolanach, następnie objęła swoimi ramionami, opierając na nich czoło.

Nie wiedziała, dlaczego się tak zachowuje. Dlaczego od chwili, w której usłyszała konwersacje Daniela i Jacka, nie potrafi powstrzymać się od płaczu, a w jej sercu panuje tylko i wyłącznie pustka. Czy przez zazdrość czy samotność? Była słaba, załamana, stęskniona za nim, stęskniona za kilkoma chwilami szczęścia, za miłością, czułością, bezpieczeństwem. Wzięła głęboki oddech, następnie wypuściła powietrze poddając się emocjom Już dawno nie płakała, cały ból tłumiła w sobie. Teraz, kiedy była sama, mogła przecież dać upust swoim emocjom bez żadnych konsekwencji. Nie zastanawiała się nad tym dłużej, w końcu, mogła już nigdy nie mieć takiej okazji. Chwilę później zalała ją kolejna fala łez. „Dlaczego moje życie jest takie beznadziejne? Dlaczego nie możesz mnie pokochać? Oh Jack…" wyszeptała do powietrza, łkając.


O'Neill nabrał powietrza w płuca i wymownie spojrzał na Teal'ca, który teraz pojawił się znikąd i stanął za doktorem Jacksonem. Czarnoskóry mężczyzna kiwnął głową, a pułkownik odetchnął z ulgą. Przeprosił towarzystwo i odwrócił się na pięcie, zrobił krok do przodu, posyłając w kierunku swojej „małżonki" promienny uśmiech.

Wtedy zauważył, że przy stoliku, który cały czas zajmowała Carter, teraz siedzi tylko żona przywódcy wioski. Uśmiech zszedł z jego twarzy. Jack spuścił wzrok i powoli podszedł do Sa'kai.

- Gdzie jest moja…uhm… małżonka?- zapytał zmieszany.

Nie wiedział nawet, dlaczego słowo małżonka w odniesieniu do Carter brzmiało tak dziwnie przyjemnie. Jego usta wykrzywiły się mały uśmieszek, kiedy wyobraził sobie swoja podwładną w białej sukni idącą z Jacobem pod rękę, przez kościół w jego stronę.

„ Ok Jack, ty stary durniu! Carter w białej sukni idąca w twoim kierunku, zapomnij! Ona nie jest twoja i nigdy nie będzie! To wbrew regulaminowi. Gdyby dowiedziała się jak o niej myślisz, pewnie stanąłbyś pod sądem polowym. Nigdy więcej nie pomyślisz o niej w inny niż profesjonalny sposób. To twoja podwładna na litość boską. Stary durniu, weź się w garść!" Głos jego podświadomości krzyczał tak głośno, że Jack chwycił się za głowę. Przetarł swoja twarz dłonią i ponownie spojrzał na Sa'kai.

- Mówiłaś coś?- zapytał głupkowato widząc spojrzenie, jakim go obdarzyła żona przywódcy. Kobieta skinęła głową z uśmiechem na twarzy.
- Twoja małżonka, towarzyszyła mi, lecz odeszła jakiś czas temu. Podejrzewam, iż udała się na spoczynek.-powtórzyła ponownie kobieta. Jack zrobił kilka kroków do przodu, chcąc jak najszybciej znaleźć się w towarzystwie Sam. Wtedy usłyszał za sobą głos, odwrócił się i spojrzał na Sa'kai.- Samantha to wspaniała kobieta.
- Carter? O tak, jest jedna w swoim rodzaju. Skarb narodowy.- wyszczerzył zęby.
- I bardzo cię kocha. Opiekuj się nią. Taka kobieta jest warta wielu poświęceń oraz wyrzeczeń.

Nie odpowiedział. Uśmiechnął się i czym prędzej podążył w kierunku ich wspólnej sypialni. Przeszedł zastawiony stołami rynek, wymijając nieco podpitych już mieszkańców osady i dotarł do budynku, w którym mieściły się ich kwatery. Przeszedł długi korytarz, oświetlany blaskiem świec, znajdujących się w ogromnych świecznikach, zawieszonych w odległości trzech łokci na każdej ścianie korytarza. Jack chwycił jeden z lichtarzy z zapaloną świecą i pewnym ruchem otworzył drzwi pokoju, wchodząc do środka. Spodziewając się zastać tam Sam, zdziwił się, gdy okazało się, iż pokój jest pusty. Mężczyzna zrobił krok do przodu i zamknął za sobą drzwi. Przeszedł przez pomieszczenie, oświetlając sobie drogę świecznikiem, który następnie położył go na szafce nocnej. Pułkownik rozebrał się z ubrań i starannie poskładał je na drewnianym stołku. Przebrał się w szarą koszulkę oraz czystą parę bokserek i wszedł za parawan, gdzie znalazł stojącą na małej szafce miskę wypełnioną wodą i kawałek mydła. Przemył twarz, a kiedy dokładnie ją osuszył małym ręczniczkiem, udał się do łóżka. Wszedł pod kołdrę i wygodnie się usadowił. Wiedział, że zanim Carter pojawi się w pokoju, może minąć kilka minut, ale musiał na nią zaczekać, chciał przecież omówić kilka spraw związanych z jutrzejszym dniem. Nie wziął jednak pod uwagę, iż ilość wina, którą wypił podczas kolacji oraz zmęczenie marszem, okażą się silniejsze i ukołyszą go do snu.


Wiatr zaczął wiać coraz mocniej. Z początku ciepły, teraz znacznie się ochłodził przez krople deszczu, które spadły z nieba. Carter jednak się nie poruszyła, nadal siedziała na kępie trawy. Mimo, iż przestała płakać jakąś chwilę temu, nie miała ochoty wracać do wioski, gdzie zabawa trwała w najlepsze. Dopiero, kiedy na jej ramionach pojawiała się gęsia skórka, kobieta stwierdziła, iż najwyższy czas wracać do pokoju i ułożyć się do snu. Obróciła się chwyciła sandałki w dłonie, po czym wstała. Deszcz zaczął przybierać na sile, tak wiec szybkim krokiem wróciła na ścieżkę, prowadzącą przez pole egzotycznych kwiatów. Kilka minut później znalazła się w wiosce. Przemknęła niezauważona przez wąską uliczkę i weszła do budynku, w którym znajdowały się pokoje jej drużyny.

Spokojniejszym już chodem przemierzyła korytarz i stanęła pod drzwiami swojej sypialni. Otworzyła drzwi, wchodząc do środka. Przywitał ją półmrok sypialni i wyraźnie zarysowana postać śpiącego w łóżku pułkownika O'Neilla. Kobieta opuściła wzrok, po czym skierowała się za parawan. Stanęła przed miską z zimną już woda i przemyła twarz. Po skończonej toalecie, odpięła wszystkie zapinki, pozwalając opaść todze na podłogę, pozostawiając swoje ciało nagie. Sam uniosła prawą stopę i wystąpiła z leżącego na ziemi odzienia, po czym schyliła się i wzięła szatę do ręki. Starannie ją złożyła i przewiesiła przez parawan. Następnie przykucnęła otwierając szafkę, na której znajdowała się miska. Jak wcześniej poinstruowała ją Sa'kai, znalazła tam odzienie nocne, długą białą koszulę nocną, uszytą z wysokiej klasy materiału. Samantha niezwłocznie założyła ją na nagą sylwetkę.

Gdy była już kompletnie przygotowana do snu, wyszła zza parawanu i skierowała się w stronę łóżka. Nie weszła jednak pod kołdrę, zamiast tego przystanęła i spojrzała na śpiącego pułkownika. Łzy ponownie zaczęły spływać po jej policzkach. Zanim się zorientowała, jej nos był zaczerwieniony, a oczy spuchnięte od płaczu. Opuściła głowę, odwracając się na pięcie i podeszła do swojego plecaka. Wyciągnęła z niej chusteczkę, otarła łzy i wydmuchała nos. Następnie weszła do łóżka i skuliła się na swoim lewym boku, plecami do Jacka. Zamknęła oczy, czekając aż zmorzy ją sen.

Po ponad godzinie spędzonej na bezczynnym leżeniu, Sam przewróciła się na brzuch i podparła na łokciach, spoglądając na spokojnie śpiącego pułkownika. Kobieta zamknęła powieki, nie pozwalając jej łzom na swobodną ucieczkę z kącików jej oczu. Nikt nie wiedział jak się czuła. Musiała przecież grać swoją rolę dzielnego żołnierza i naukowca, nigdy zdradzonej kobiety ze złamanym sercem. Ilekroć zamykała oczy miała przed sobą obraz jej dowódcy i jego pielęgniarki, szczęśliwie zakochanych. Ilekroć tylko o tym pomyślała, o kobiecie innej niż ona w ramionach Jacka, jej serce pękało.

Mimo jej usilnych starań, kilka łez uwolniło się i teraz swobodnie spływało po jej policzkach. Kobieta przysunęła się bliżej śpiącego ciała pułkownika i podtrzymując się na jednym łokciu, otarła łzy palcami. Następnie położyła swoją dłoń na jego torsie. Przesunęła po nim ręką, wyczuwając wszystkie mięśnie, jakie znajdowały się pod jego szarą koszulką. Ręka powędrowała od jego klatki piersiowej, przez szyję do jego twarzy. Delikatnie ją pogłaskała, pozwalając kolejnym łzą spłynąć po mokrych już policzkach.

„To wszystko moja wina, gdybym tylko mogła cofnąć czas. Nigdy nie pozwoliłabym ci odejść. Nie potrafię bez ciebie żyć Jack. Jeśli nie będzie cię przy mnie, moje życie straci sens. Dlaczego to nie mogłam być ja? Dlaczego? Co jest w niej takiego, czego nie mam ja?"

Zaciskając usta, zamknęła oczy. Cała we łzach podciągnęła się by znaleźć się jeszcze bliżej niego. Poczuła jego zapach, nigdy nie umiała go określić, to był po prostu zapach jej ukochanego mężczyzny. Carter przyjrzała mu się bliżej. Uśmiech na jego twarzy sugerował, że śniło mu się coś bardzo przyjemnego. Przesunęła dłonią po jego umięśnionym ramieniu, które umiejscowił na poduszce pod głową, następnie nachyliła się i delikatnie pocałowała jego usta. Jack poruszył się, jednak nie obudził. Sam pogłaskała go po policzku.

- Kocham cię, Jack. Mam nadzieję, że ona uszczęśliwi cię, tak jak ja zawsze o tym marzyłam. Nie martw się, może kiedyś znajdę kogoś takiego jak ty… może…

Posłała mu ostatnie spojrzenie, po czym usiadła po turecku w pościeli, ocierając dłonią oczy. „ Sam weź się w garść! Muszę jakoś żyć z tym faktem, że nie należysz do mnie… no cóż, taka jest prawda, nie mogę tego zmienić. Nawet, jeśli bym bardzo chciała, ty i ja nie należymy do siebie. Nie kochasz mnie, poza tym jest jeszcze regulamin. Na miłość boska, jak ja nienawidzę swojego życia!" Kobieta otarła kilka łez, które ponownie zaczęły napływać do jej oczu.

„Jedynym plusem jest ta misja, kiedy mogę przynajmniej żyć w złudnej fantazji, jako twoja żona. Dopóki misja trwa i dopóki udajemy małżeństwo, należymy do siebie. Nikt inny nie jest ważny, liczysz się tylko ty i ja. Jak wrócimy znowu zacznę żyć tą szarą rzeczywistością, lecz teraz…" Samantha położyła się na boku, kładąc swoją głowę jak najbliżej Jacka i wtulając się w jego ciepłe ciało, zamknęła oczy z uśmiechem na twarzy. „...należymy do siebie."

Na pół przytomna poczuła tylko, jak pułkownik obraca się na bok i wygodnie układa się za nią na łyżeczkę. Następnie poczuła jego ramię, które zaborczo ja objęło i ciepły oddech na skórze jej szyi. Kobieta cichutko jęknęła i pozwoliła sobie na sen.

TBC :D

i kolejny rozdział zakończony... uff... czas pomyśleć co wydarzy się teraz, może jakaś mała tragedia? albo szczęśliwy zwrot akcji? hm... kuszące...
  • 3

#18 cooky

cooky

    Sierżant

  • Użytkownik
  • 717 postów
  • MiastoPolska centralna

Napisano 13.12.2011 - |20:50|

Wino było, ale nie takiego zakończenia oczekiwałam... <_<
Trochę łzawo się zrobiło, ale mimo wszystko mam nadzieję, w końcu noc się jeszcze nie skończyła.
Przypuszczam, że zwrotów akcji to nam zaserwujesz jeszcze kilka. To przecież dopiero początek misji! Już nie mogę się doczekać. :P
Pozdrawiam.
  • 1

Ten, który walczy z potworami, powinien zadbać, by sam nie stał się potworem.
Gdy długo spoglądamy w otchłań, otchłań spogląda również na nas.

F. Nietzsche


#19 Madi

Madi

    Starszy kapral

  • Użytkownik
  • 270 postów
  • MiastoChorzów

Napisano 13.12.2011 - |22:18|

cooky ja wiem co Ci po głowie chodzi, jednak zakończenie typu "bimber obcych nas do tego zmusił" nie było moim punktem docelowym tego rozdziału, nie ukrywam, że może się pojawi, ale to tylko może... mam już w głowie pewien pomysł na scenę, którą urządzi nam za nie długo Jack :)
  • 1

#20 cooky

cooky

    Sierżant

  • Użytkownik
  • 717 postów
  • MiastoPolska centralna

Napisano 13.12.2011 - |23:28|

Dobry bimber nie jest zły. ;)
Wymyślaj i pisz jak najszybciej.
Pozdrawiam.
  • 1

Ten, który walczy z potworami, powinien zadbać, by sam nie stał się potworem.
Gdy długo spoglądamy w otchłań, otchłań spogląda również na nas.

F. Nietzsche





Użytkownicy przeglądający ten temat: 1

0 użytkowników, 1 gości, 0 anonimowych