Jakkolwiek bysmy nie krytykowali glupich decyzji SyFy i MGM to ostatecznie to jest tak, jak z studiami/szkola: zawsze winny jest uczen, nie nauczycie (chycby był wrednym, stronniczym draniem). I Tak samo jest i tutaj-niestety, ostatecznymi winnymi sa tworcy, ktorzy musieli gdzies sie potknac skoro nie byli w stanie przyciagnac przed ekrany dostatecznie duzej ilosci widowni.
Duzo napisano o naglej zmianie tonu Stargate i odlocie Univewrse w kierunku planety Battlestar Galactica Rip-Off. W sumie nie tego oczekiwali fani-rzadali oni tylko konsekwencji i przeplatajacej sie, koherentnej fabuly. Otrzymali jednak znacznie wiecej i to nie do konca tak, jak chcieli.
Ale ja nie o tym. Bo temat zmiany tonu zostal przewalkowany na wszelkie mozliwe sposoby. Mnie osobiscie znacznie bardziej obchodzi pytanie co SGU moglo zrobic lepiej i gdzie sie potknelo jesli chodzi o rozwoj samej historii.
Jest to trudne zadanie, bo nalezy sobie uswiadomic, ze jakis tam plan akcji istnial, doc zegos mialy te watki dazyc, cos tam planowano dla postaci i dokads one zmierzaly. Dlatego punkty ktore mogly sie wydawac wazne widzom niekoniecznie takie byly w ostatecznym rozrachunku. Teraz, skoro nie dowiemy sie jak to mialo ostatecznie byc, trudno to odpowiednio ocenic jako calosc i trzeba miec tego świadomość. Niemniej jednak SGU zmaknieto klamra i mozna pokusic sie o analize i krytyke poszczegolnych rozwiazan, co wlasnie mam zamiar uczynic.
Wielokrotnie apropos komentowania odcinkow wyrazalem juz większość uwag, ktore tutaj beda zawarte, ale pomyslalem sobie ze oddzielenie tej substancji i stworzenie z niej osobnego tematu bedzie ciekawe i pozyteczne-bo będzie mozna porozmawiac o tym, a nie o calym odcinku, ktory mogl byc swietny-podczas gdy rozwiazanie fabularne w nim uzyte juz niekoniecznie.
Duzo tu gdybania i duzo wlasnego widzimisie, ale nie widze innej mozliwosci interesujacego poruszeniaa tej tematyki. Bo skrytykowac to mozna, ale jesli nie przedstawi sie jakiejs alternatywy to jest to raczej sztuka dla sztuki.
To tyle tytulem wstepu, zabierajmy sie do roboty.
Aha, nie obejrzalem omawianych odcinkow wiecej, niz raz przy premierze tak wiec pamiec moze platac mi figle. Posilkuje sie streszczeniami z Gateworld.
SEZON I
Sezon pierwszy ma dwie wyrazne polowy, ktorych tematyka jest odrebna. To zreszta logiczny podzial zwiazany z cyklem produkcyjno-emisyjnym. Te polowki to mid-sezony po 10 odcinkow kazdy. Na uwage zasluguje jednak fakt, ze polowki przechodza w siebie plynnie, a nie skokowo. Jednoczesnie wydaje się ze te same czesci I i II sezonu sa w pdobnej relacji do reszty i maja podobna konstrukcje (zwolnienie-przelom-przyspieszenie). Przez to zawsze pierwsza polowa jest mniej ciekawa niż druga.
A) 1 midsezon
To starter, rozgrzewka, wstepniak. Rozpoczal sie wedle prawidel sztuki, zgodnie z maksyma Alfreda Hitchcocka-ze film ma sie rozpoczynac wybuchem atomowym a potem napiecie rosnie. Moze wybuch ten nie byl na samym poczatku, ale gdzies po 30 minutach ale za to eksplodwala cala planeta, wiec bylo na co popatrzec i chyba sie zrownowazylo. Potem bohaterowie po tej krotkiej introdukcji zostali wruzceni w wir wydarzen ktory naprawde byl mocnym pilotem. Nie ma tu wiekszych zastrzezen moze poza szczegolem w postaci "posuwistego Scotta" ktory w ramach udawania ze show jest "powazny" w schowku na szczotki zbawial sie z James (watek do niczego się nie przydal i nic nie zrodzil-o czym zreszta będzie mowa w szerszym kontekscie).
Pilot byl duzym sukcesem i byl dobry-ladnie kotwiczyl postacie, choc bylo widac troche bzdur w stylu pociagajca z kieliszka Chloe. Ani to bylo zabawne, ani pozyteczne, natomiast tak jak schowek-pretensjonalne. To zreszta notoryczny problem/blad pierwszego sezonu jako calosci. Utykajace, bezsensowne sceny tego rodzaju psujace atmosfere. Byly po prostu zle wykonane i pomyslane. Sztampowe, ograne i prymitywne. A ich nagromadzenie-szkodliwe. Bowiem w konkluzji pilota mielismy do czynienia z pretensjonalnym krzyzem wbitym w piasek pustyni. Co swiadczy o ograniczonej wyobrazni tworcow jesli chodzi o symbolike i zgranie tejze z postaciami ktorych ma dotyczyc. To byly fatalnie dobrane srodki wyrazu-za ktore przyszlo zaplacic cene. Była to zreszta szersza tendencja do robienia swoistej „przeplatanki”. Akcja szla swoim torem, przerywana watkami postaci, które zahaczane były w calosci poprzez nieudaczna symbolike i srodki wyrazu w stylu pioseneczek na koncu które doprowadzaly do szewskiej pasji (jaki to był syf, do dzisiaj nie moge zdzierzyc. Az się samemu sobie dziwie, ze tak spokojnie na nie reagowalem przez tak dlugi czas). Ta metoda była, jak to się mowi, failem.
Ale pewne rzeczy dzialaly od razu. To byly postacie, zwlaszcza Rush. Sukcesem okazal sie Greer, niezle wypadl Elli. Tym samym SGU wyraznie pokazalo, gdzie bedzie lezal srodek ciezkosci-w postaciach. Nie posunieto sie do tego by tylko one ciagnely fabule-choc tak moglo sie wydawac w tym midsezonie-ale wyraznie zmienila sie taktyka w porownaniu do poprzednich seriali, gdzie relacje miedzy postaciami w sumie podlegaly resetowi po kazdym odcinku, byly tylko naszkicowane i glownie humorystyczne.
Minusem byla pewna przewidywalnosc watku senatora. Facet gral bohatera w tak nachalny i nienaturalny sposób, ze az sie przykro robilo. Ale w sumie zwazywszy na podrzedna role tej postaci jako narzedzie fabularne (plot device) nie bylo to niczym dziwnym. Znacznie ciekawiej by bylo gdyby pan senator okazal sie douchebagiem a’la Kensey który w ostatniej chwili przeyzwa zmiane i staje na wysokości zadania. Byloby lepiej jesli zgadzalby sie z Rushem, chcac kogos poswiecic w imie ratowania reszty, ale dopiero na wskutek reakcji ze strony swojej corki podjalby dramatyczna w skutkach decyzje o samoposwieceniu. W ten sposob postac Chloe bylaby znacznie bardziej ciekawa. W oryginale obwiniala ona za smierc ojca Rusha (i wynikal z tego dobra scena) ale nic poza tym. A tutaj moglaby obwiniac go uciekajac przed poczuciem winy (bo to przeciez jej slowa spowodowaly ze poswiecil swoje zycie). To by pozwolilo w inny sposob, ciekawszy imo, poprowadzic ta postac.
Tematyka tego mid-sezonu byla ograniczona, mowiac delikatnie. W sumie to nic sie nie dzialo jesli chodzi o „grube watki”, wszystko to jeden wielki tzw. „set-up” pod przyszle wydarzenia, co było sczerze mowiac meczace-takie wieczne niezadowolenie, niedosyt i pytania wiszace w powietrzu. Takie kwestie jak Destiny i badanie statku, nowe planety, spotkanie z obca rasa-byly zawsze w tle i z boku, robiac miejsce na to, co mialo byc znacznie bardziej ciekawe w zamysle, czyli relacje miedzy postaciami. Robiac z zalogi Destiny przypadkowa zbieranine i nadajac doktorowi Rushowi niejasne cele i motywacje probowano doprowadzic do ostrych podzialow i konfliktow. I to moglo zadziałać. Wrogiem nie miala byc obca przestrzen, srodowisko i kosmici, tylko sami ludzie. Co jest swietnym pomyslem. Niestety, w miare jak akcja posuwala sie do przodu stalo sie jasne, ze to bylo wielkie oszustwo-nie taki byl plan. Po 2 sezonach widac to wyraznie. Rush jaki byl taki byl, ale okazalo sie ze nie pelni roli villiana. W związku z tym cale to sotrozne budowanie atmosfery podzialu i niepewnosci, braku zaufania okazalo sie w sumie niepotrzebne. I to podwojnie.
W pierwszych odcinkach sezonu mielismy bowiem dwa przewijajce sie motywy. Pierwszy to przezycie a drugi to konflikt na linii Rush-Young. Z tego rodzily sie wszelkie inne watki i na tej linii tworzyly sie dodatkowe podzialy. Budowano to przez caly mid-sezon ale kiedy nareszcie miano to rozwiazac i dac pay-off nagle zresetowano wszystko i poworcono do stanu poprzedniego. Z perspektywy calego sezonu tym bardziej wydaje sie to strata czasu. W koncu nic bowiem z tego sie na trwale nie urodzilo. Mozna zrozumiec ze po zdarzeniach z "Justice" oraz "Space" i „Divided” Rush i Young zawarli chwilowe zawieszenie broni, ale juz nie fakt ze nic sie z tego nie urodzilo. Jedyna kwestia ktora przetrwala ten mid sezon to nieufnosc miedzy tymi dwoma. "Justice" urodzilo jedna jedyna klamre ktora w 2x07 "The Greater Good" raczej nie zaowocowala, co dala jedna malenka poziomke. I mimo ze pytania o motywacje Rusha i niepewnosc co do jego postepowania zostaly z nami juz na zawsze, to jednak z tego watku nci sie juz nie urodzilo. Jego szczyt przypadl na "Justice" z ktorego wyplynal "Divided", konczac cala historie.
Byc moze bylo to tworzenie podstawy pod cos kolejnego, ale ja w to watpie. To byl po prostu pojedynczy story-arc pt. „zaloga się dzieli”, ktory mial byc rozwiazany w pierwszej polowie pierwszego sezonu i tyle. Nie mial dac nic wiecej ponad to, co dal. Nie mialo byc zadnych dlugoterminowych konsekwencji. To zreszta charakterystyczny sposob prowadzenia narracji w SGU. Przeplatajace sie story-arci sa, a jakze, ale nie wplywaja na nic poza swoja wlasna materia. I tak na przyklad story-arc „Rush kontra Young” wplywa tylko na story-arc „Rush kontra Young”, zas story arc „Transformacja Chloe” wplywa tylko na Transformacje Chloe. Wszystko jest wiec tak czy siak resetowane, tylko ze wolniej, sadzając tylko kolejne kamienie milowe służące do budowania większej historii-na zasadzie „potrzebujemy X, to robmy story arc X”. Nie ma zas podleglosci samych story arcow w stosunku do ich wiekszych odpowendikow. Zamisst działać jak czesc mechanizmu, kola zębate ciagle się toczace, kszdy story arc daje efekt w podtaci jakiegos elementu, swoistego McGuffina który jest potrzebny do nastepnego etapu historii. O ile jest to zrozumiale i pożyteczne w pomniejszych elementach, takich jak kamienie, krzeslo czy wybierani adresu z wnętrza gwiazdy (które same w sobie sa akcesorium), to jest to imo nieperozumienie jesli uzywa się w tej roli calyach ogromnych elementow w postaci watkow mid-sezonu.
Ale jestem w stanie zrozumiec pewna logike myslenia kryjaca się za pewnymi decyzjami. Na przyklad podzialy na statku po „Divided” tracily sens w obliczu sytuacji Destiny. Zas Rush duzo by stracil bedac caly czas takim nie wiadomo co-bohaterem, anty-bohaterem czy villianem. Jego ewolucja była bardzo ciekawa. Niemniej jednak ma się wrazenie, ze ziarna ktore zasiano w tym midsezonie w ogole nie zdazyly wykiełkować. Efekty dlugoterminowe okazaly się żadne i to był blad. Powinny pozostac pewne „artefakty” fabularne które potem „odksztalacalyby” proste historie, naginajac je w interesujacy sposób, np. tworzac mini-stronnictwa na statku które w waznych momentach dawalyby o sobie znac. „Dogrywanie” się zalogi było duzo za szybkie jak na rozbuchana kulminacje w postaci „Divided”. I nigdy potem żadne konflikty nie daly już o sobie znac, co bylo rozczarowujące.
Drugim "gwozdziem programu" tej polowki byla walka o przetrwanie w nowym, nieznanym srodowisku. Musze przyznac, ze pierwsze trzy odcinki poswiecone tej tematyce byly dobre. Air Part 3, Darkness i Light byly solidne, ustalaly podstawowe kwestie i pozwalaly "zadomowic" sie w serialu jedncozesnie rpowadzac ciekawa akcje. Mimo, ze nie opowiadaly jakichs wspanialych historii SF spelnialy swoja role idealnie i z nawiazka. Jednak bledem bylo ciagniecie tego tematu w "Water" jako głównego clue odcinka. Ten epizod byl nieporozumieniem. Sam pomysl moze na papierze wygladal dobrze, ale jego wykonanie nie bylo najlepsze. Zabraklo tutaj tego czegos, co sprawiloby ze nie wialoby nuda i sztampa. Spojrzmy prawdzie w oczy-pol odcinka o siedzeniu w dziurze? Skads to chyba znamy? Znacznie ciekawsza historia o pasazerze na gape zostala w efekcie zepchnieta do roli podrzednej. Trudno powiedziec, co by bylo tutaj lepsze. Sam pomysl nie jest zly i ma swoj merit-ale byl po prostu nudny jak flaki z olejem. Moze zamiast dzielic wszystko na dwie polowy należało calosc podporzadkowac polowaniu na pasazera na gape? Zrobic go niebezpieczniejszym poprzez swoje postepowanie, szybciej wyrzucic na planete i tam doprowadzic do jakiejs ciekawej sekwencji wydarzen? A moze nalezalo wyposazyc to wszystko w jeszcze jeden watek? Na przyklad w pogoni za obcym zapuszczono by sie z koniecznosci do czesci statku ktorych nie zbadano i tam by cos odkryto? Niekoniecznie musialoby to do czegos prowadzic od razu, ale byloby milo prowadzic taka technika "wiazana" akcje.
Poza tym warto zauwazyc, ze tuz po tym odciku wpadlismy na "Earth" ktory byl niespecjalny jesli chodzi o podtrzymanie struktury narracyjnej. To bylo niesamowite spoowlnienie, wrecz wyhamowanie. Nie zaadresowano w istotny sposób zadnych watkow bo poswiecono sie zbyt mocno pozbawionemu konsekwencji bujaniu sie po Ziemi dzieki kamieniom. I to bujaniu sie zupelnie bez sensu, bo-na co swego czasu narzekalem-nikt nie mial problemu z uzyciem tej technologii a reakcje ludzi na ich uzycie byly skranjnie nierealistyczne i glupawe. Nie wiadomo czemu to mialo sluzyc? Nie posunieto sie do przodu z niczym, a to co wydawalo sie zadatkiem do czegos byc moze przelomowego-chodzi o zbykanie zony Younga przez Telforda-jak sie okazalo bylo tylo screwing with the audience. Po co? A po nic, tak bez powodu.
To byl siodmy odcinek, bardzo wolny i pozbawiony sensu w wiekszej calosci. Wizyta na Ziemi? Owszem czemu nie, ale dlaczego taka nudna? Poswiecono temu 45 minut przeplatanego planami dialowania z gwiazdy (co bylo naprawde interesujace) i nie dalo to nic oprocz przejsciowego zgrzytu miedzy Youngiem a Telfordem. Powtorzono tym samym casus watku Rush-Young. Znowu zamknieta w sobie całość nie majaca na nic wpływu, tlyko na krotko rzucajaca cien miedzy tymi postaciami. Wiec po co to?
Tym bardziej ze ten hamulec byl tuz po "Water". Dwa slabe odcinki, niszczace strukture opowiesci. Bo wszelkie potrzeby zapewniono na "Destiny" do czasu "Light". Kamienie okreslono jako sposob komunikacji juz wczesniej i nie trzeba bylo dawac calego docinka na wizyty w domciu by ludzie mogli sobie poplakac, skoro niczemu to nie mialo sluzyc, tylko produkcji rzekomego realizmu (pisze rzekomego bo sceny z mamusia Chloe byly zenujace). Dobrze jest sie dowiedziec nt. tla postaci, ale zrzucenie tego do jednego odcinka bylo naprawde ciezko strawne. Zreszta, bylo to kiepsko przedstawione. Jeydne, co tam bylo wazne to wizyta Eliego, Younga i Chloe. Reszta byla zbedna i mozna ja bylo przedstawic przy innej okazji.
Jako spowalniacz "Earth" dzialal, ale jako lokomotywa watkow postaci-byl do kitu. Chocby dlatego ze nic z tego potem nie wyniklo. Watek wybierania adresu przy pobiernaiu energii z gwiazdy byl bardzo dobry, ale reszta... reszta byla paskudna.
Ale chyba wiem, co byloby wyjsciem z tego impasu, wymagajacym tylko pewnych zmian w calosci. To w tym odcinku Ziemia wyslala swoich naukowcow dzieki kamieniom na Destiny, by pomogli wdrozyc niebepzieczny plan w zycie, prawda? A nasi wyladowali w domciu na zielonej trawce. O ilez byloby ciekawiej gdyby uzyto tej okazji do zrobienia crossovera aktorskiego. Gdyby naukowcami ktorzy wyladowali na Destiny byli Carter i McKay. To by samo w sobie napedzilo wszystko i wplynelo na odpowiednie zmiany w scenariuszu ktore sprawilyby, ze calosc ogladaloby sie swietnie. Bo należałoby dostosowac dialogi, zachowania, wydarzenia-do wlasnie tych dwoch legendarnych postaci. Konfrontacja McKaya z Rushem moglaby byc epicka.
W ten sposob watki nie bylyby zrownowazone, ale wyraznie przechylone na korzysc wydarzen na Destiny. A watki postaci bylyby znacznie ciekawsze dzieki temu calemu body swaping, zalozywszy ze w odpowiedni sposob by je potraktowano. Nie jako narzedzie do nudzenia, tylko jako temat SF sam w sobie. Co jest etyczne, jak daleko mozna się posunąć, reakcje ludzi na uzycie kamieni (i tych będących pod ich wpływem jak i tych z którymi się spotykaja).
Jesli Carter i McKay na Destiny nie byliby ciekawi to ja już nie wiem co.
Kolejnym problemem jest "Time". To bardzo dobry odcinek. Ale... ale koncowka to czysty skandal. Poswieocno tyle czasu na lamanie stereotypow, na granie konwencja, wpuszczanie w maliny widza by... by potem zrobic najbardziej odrazajaca rzecz, jaka mozna bylo sobie wyobrazic. Rozwiazac akcje off-screen. To czyste barbarzynstwo. Caly epizod opowiadal o kolejnych kombinacjach by uniknac katastrofy, a wielkim szokiem byl fakt ze jej sie uniknac nie dalo, dawano jednak nadzieje ze to sie uda... w nastepnym odcinku. A tu nagle-bach. Nie ma zadnego odcinka, jest za to deus ex machina. Gateworld nazwal ten ruch "ballsy", a ja nazywam to "outrageous bullcrap". Nie po to cos sie buduje pieczolowicie przez 45 minut by potem wylac to do sciekow. To bylo jak spluniecie. Definitywnie ten odcinek potrzebowal lepszego, godnego zakonczenia, najlepiej w formie kolejnego epizodu ktory bylby nie mniej poplatany jak poprzedni. A jesli juz nie mozna bylo-to dlaczego nie wlaczyc normalnej koncowki wyjasniajacej co sie stalo? Zamiast tego puszczono napisy i zrobiono widza w konia. Tak sie nie robi.
Koncepcyjnie jednak odcinek byl prima sort.
Nastepny w kolejce "Life" nie byl zly sam w sobie. Jednak to w sumie taka sama mieszanka jak "Earth", oparta na podobnych zalozeniach-rozczapierzeniu akcji miedzy Ziemia a Destiny dzieki kamieniom, ale zupelnie nic z zadnego watkow nie wychodzi. Cos tam sie mowi, cos sie pokazuje, ale nie ma zadnej kulminacji, zadnego wniosku, zadnego przelomu. Nikt nie siada na krzesle chociazby. A watek zmyslonej przez Rusha planety urwano beczelnie. Jesli spojrzec na ten epizod jako wartosc sama w sobie to tak jak mowilem zly nie jest. Ale czesc wiekszej calosci-zbedny. O ilez lepiej by bylo gdyby to krzeslo znaleziono w "Water" a propos ganiania za piaskowym ludkiem, a walenie Telforda w pysk byloby koncowka odcinka "Earth" ? Sciagniecie watkow i ich kompresja do dwoch zamiast trzech odcinkow wyszlaby serii tylko na dobre, na pewno pozwolilaby utrzymac zwarte tempo akcji w pierwszym mid sezonie. I zrobiloby sie miejsce na porzadne zakonczenie "Time". Albo moznaby w lepszy i bardziej satysfakcjonujacy sposob mid-sezon zakonczyc.
Bowiem "Justice" bylo cienkie jak zupka z Gulagu. Tak, koncowka byla potezna. Ale w sumie czy to dobry punkt by zrobic cliffhanger na 4 miesiace? Nie sadze. To bardzo slaby moment by przerwac akcje tym bardziej, ze doskonale wiemy ze nic z tego cliffa sie nie ostalo. Jesli zalozyc, ze dzieki aranzacji watkow tak, jak to zasugerowalem akapit wyzej (zrosniecie "Earth" oraz "Life" i przesuniecie czesci tresci z krzeslem na "Water") zostalby jeden wolny slot, a "Time" zostalby taki jaki jest (no moze z poprawka na zrobienie wlasciwej koncowki, a nie plucie widzowi w twarz) to wtedy ma sie dwa odcinki na odpowiednie zakonczenie mid sezonu i ukoronowanie watkow.
W jaki sposob? Prosze zwrocic uwage, ze przez ten midsezon dawano znaki co do postaci niejakiego Spencera, marine ktory wyraznie mial problemy. Jak sie okazalo, mial problemy tylko po to, by posluzyc jako bezczelny plot device. Podobnie postapiono z Siemonem w sezonie 2, ktory do niczego sam z siebie nie posluzyl, ale robiono jego podbudowe systematycznie przez kilka odcinkow. I co to dalo? Nic. Samo-ograniczony watek jak zawsze.
O ilez ciekawiej by bylo, gdyby Spencer dostal swira, siadl na krzesle i jakos przezyl ta operacje, zdobyl ograniczona (ale rosnaca) kontrole nad Destiny i nasi bohaterowie musieliby walaczyc przeciwko statkowi pod jego dowodztwem? To bylby swietny show. W czasie calego tego rozgardiaszu Rush probowalby wykorzystac sytuacje by samemu przejac nad wszystkim kontrole, sprzymierzajac sie z Spencerem. W ostatniej chwili zrobilby wolte, zdradzjac go gdy sytuacja by sie niespodziewanie odwrocila. Dzieki temu moglby utrzymywac, ze taki byl jego plan od poczatku. To zas ustanowiloby podkladke pod zostawienie go na obcej planecie przez Younga.
Dodatkowym bonusem jest fakt, ze zastepujac Franklina Spencerem buduje sie znacznie ciekawszy watek AI Destiny. Malozzi na swoim blogu przyznal bowiem (po cancelu) ze Franklin mial sie stac podstawa dla ewoluujacego AI Destiny. OK, fajny pomysl. A o ile fajniej by bylo gdyby ta podstawa byl niezrownowazony cpun chcacy przerwac misje, wracac do domu i zabic kazdego, kto mu sie sprzeciwi? Jeśli z tego materialu powstalaby osobowosc Destiny to byloby naprawde ciekawie prze znastepny sezon jak nie dluzej, nieprawdaz? „Hal, open the door” czyli nawiazanie do klasyki. Ewentualne rozwiazanie tego problemu-wyczyszczenie AI „Destiny” wytlumaczyloby dlaczego mimo uzyskania dostepu do mostka w 2 sezonie praktycznie nie mamy na nic wpływu.
W ten sposób akcja wyglądałaby mniej wiecej tak:
1x01 Air Part I
1x02 Air Part II
1x03 Air Part III
1x04 Darkness
1x05 Light -> do tego punktu bez zmian
1x06 Water -> polaczenie watku polowania na obcego z odnalezieniem krzesla, jednoczesnie starania o wode
1x07 Earth ->zlaczenie odcinkow “Life” I “Earth”. Carter I McKay w roli naukowcow udostepniajacych ciala, proba dialowania z gwiazdy, potyczki z Rushem, Young kontra Telford, na koncu Young dzieki kamieniom nokautuje Telforda za krecenie z jego zona, zas Destiny buntuje się przeciwko unilateralnym decyzjom Ziemi
1x08 Time -> z jakims godziwym zakonczeniem, chocby to mialo być tylko ”hej, dzieki temu zapisowi z kino wiemy co robic”
1x09, 1x10->dwuodcinkowiec wykorzystujacy Spencera, który uzywa krzesla, przejmuje kontrole nad Destiny, zas Rush probuje to wykorzystac, podczas gdy reszta załogi pod kierownictwem Younga chce odzyskac statek. Gdy to się w koncu udaje na obcej plancie zostaja znalezione szczatki kapsuly obychy a Young zostawia tam Rusha. A jeśli już mialby być jakis proces, jak z oryginalnego „Justice” to powinna to być krotka rozprawa na temat winy Rusha w dzialniach Spencera. Wygrana doktora sprowokuje Younga do wziecia sprawy w wlasne rece i porzucenia go na planecie. Przy czym final sprawy z Spencerem powinien przypadac na srodek drugiego odcinka, dzieki czemu może nastapic proces Rusha i „cisza przed burza” czyli bijatyka z Youngiem i zostawieniem przy wraku. Jednoczesnie tutaj zrodzilby się watek niestabilnego AI Destiny, którego dziania zaczna być coraz dziwniejsze do tego momentu, prowadzac do swoistej „HALizacji”.
Moim zdaniem tak wlasnie winna wyglądać fabula pierwszego midsezonu. Zlikwidowanie „Life” oraz „Earth” i zlaczenie ich w jedno razem z upgreadem „Water” pozwoliloby na lepsze rozłożenie akcentow i inne pokierowanie całością. Pilot na pewno spełnił sowja role, o tym mowia same liczby. Darkness i Light nie były zle i pełniły wazna role, określając ton, tematyke i dajac podstawowe instrumentarium. Ale to wszystko jako wprowadzenie wystarcza. Piec odcinkow-i tyle. Potem nalezalo przejsc do ciezszej akcji i wiazania całości fabularnie z motywami które będą procentowaly w przyszlosci. Kompresja watkow tzw. „obyczajowych” i ich podporządkowanie watkowi kamieni jako SF a nie „plot device” sluzacemu do komunikacji pozwoliloby uniknąć czesci zasluzonej krytyki i w inny sposob rozłożyć akcenty, które leza na Destiny a nie Ziemi-mimo wszystko. Poslanie Carter i McKaya to uklon w strone fanow, a ich obecnosc sama w sobie narzucilaby pewne konkretne rozwiazania fabularne. Przez to „Earth” bylby mocnym kopniakiem. Stezenie watku Telford-Young do tego jednego epizodu tez by się opłaciło, a konkluzja całości, bedaca polaczeniem ciosu w szczeke Telforda oraz ogłoszenie „votum separatum” Destiny od Ziemi byloby mocna konkluzja-wcisniete pomiedzy sceny z Elim, Chloe i Youngiem odwiedzajacych bliskich w ogole by nie przeszkadzaly. Nastepnie krotka przerwa na mocny stand-alone w postaci „Time” a potem jazda bez trzymanki w dwudocinkowcu kończącym midsezon i tym samym pewien etap. Jest bowiem jasne ze jesli Rush wroci (a wiemy ze wroci) to musi sie to skonczyc zle.
Tak sie przedstawia ocena tej czesci SGU. Kolejne omowienia nadejda z czasem. A co wy uwazacie? Otwieram dyskusje
Użytkownik Sakramentos edytował ten post 21.05.2011 - |18:03|