Odcinek 05x13 The Big Bang (2)
#1
Napisano 22.05.2010 - |18:17|
::. GRUPA TARDIS .::
#2
Napisano 26.06.2010 - |23:16|
#3
Napisano 27.06.2010 - |01:54|
#4
Napisano 27.06.2010 - |11:18|
Natomiast z drobiazgów muszę wymienić fenomenalny żart z Richardem Dawkinsem, który w tej alternatywnej rzeczywistości był przywódcą jakiegoś "Gwiezdnego Kultu". Niezorientowanym wyjaśniam, że profesor Dawkins to jeden z największych współczesnych popularyzatorów nauki (biolog i ewolucjonista) oraz racjonalnego myślenia, a także zdeklarowany ateista.
Profesor już raz zresztą wystąpił w serialu.
#5
Napisano 27.06.2010 - |15:56|
Miodność miodnością ale kosztem sensu odcinka.
Co do samego Doktora Matt jest świetny, do Tannet'a trochę mu brakuje ale to bardziej kwestia gustu niż samej postaci.
Użytkownik LunatiK edytował ten post 27.06.2010 - |15:59|
#6
Napisano 27.06.2010 - |17:10|
Urządzenie agentów czasu działało perfekcyjnie w "małym" wszechświecie ograniczonym do Ziemi krążącej wokół płonącego TARDISA. Normalnie podróże za jego pomocą są mało komfortowe (wywołują m.in. ból głowy, no i nie jest to jednak STATEK KOSMICZNY - w przestrzeni międzygwiezdnej nie wyskoczysz, a jeśli to zrobisz, to będzie ostatnia rzecz w twoim życiu.
Dalek był chyba uszkodzony i mógł oddać ograniczoną ilość strzałów na jakiś czas. Muszę obejrzeć jeszcze raz z napisami.
#8
Napisano 27.06.2010 - |19:55|
#9
Napisano 27.06.2010 - |21:30|
Za pierwszym razem ona tylko uciekała i nawet nie strzeliła, za drugim razem ten strzelił raz w doktora, przez jakieś 20 sekund krzyczał "exterminate" po czym strzał Rorego go zatrzymał. Ten się zresetował i szedł dalej puki Sung go nie zestrzeliła.
Najważniejsze pytanie w całej scenie z Dalekiem ( tyczy się to ogólnie przeciwników doktora) czemu on jest taki głupi. W większości odcinków ostatnich sezonów Doktorek wygrywa nie tyle dzięki własnemu wkładowi co za sprawą głupoty przeciwników. W przypadku Daleków zdarza się to chyba przy każdym ich pojawieniu.
A Dalek zamiast zbunkrować się na chwilę i zregenerować siły lata i rozwala na resztkach energii.
Użytkownik LunatiK edytował ten post 27.06.2010 - |21:31|
#10
Napisano 27.06.2010 - |22:01|
A tamten najwyraźniej nie spodziewał się, że może zostać zniszczony przez Sung. Oberwał parę razy od Rory'ego i zorientował się, że ta broń co najwyżej go spowalnia. A podczas ostatniej konfrontacji w swoim życiu najwyraźniej nie zauważył nawet, iż nie jest w stanie strzelać.
#12
Napisano 29.06.2010 - |13:47|
A co do finału: na wstępie chciałabym serdecznie przeprosić Matta Smitha za to, że w niego nie wierzyłam. Był absolutnie fucking cudowny. Cu-dow-ny. Dalej, jeden z najlepszych finałów ever. Inny niż te w wykonaniu RTD, ale to dobrze, to bardzo dobrze. Nowy Doktor - nowe podejście. I tak trzymać! Po dwóch czy trzech słabszych odcinkach z radością stwierdzam, że już od van Gogha zaczął się wielki powrót Doktora do formy, której szczyt osiągnął podczas finalnego podwójniaczka. Brilliant! 100/10
#13
Napisano 01.07.2010 - |18:27|
I właśnie z tego powodu nie lubię z nimi odcinków, nie czuję napięcia z gatunku "cóż on teraz wymyśli".
Chyba jedyna "potężna" cywilizacja z którą był ciekawy odcinek to Anioły.
Wiesz, z Dalekami (i Cybermanami) jest tak, że oni już dawno temu przestali być przekonujący w roli strasznego, groźnego przeciwnika. Spójrzmy prawdzie w oczy - przerośnięty R2D2 z "działkiem" rodem ze starego filmu SF, manipulatorem przypominającym przetykacz do zlewu i reflektorami w stylu retro na głowie, które migają, gdy istota się odzywa. Czy coś takiego może w ogóle budzić grozę? ;P A Ci nowi, występujący we wszystkich kolorach tęczy bardziej śmieszą niż straszą.
Scenarzyści wykorzystują Daleków raz za razem z innego powodu - to chyba jedna z najbardziej klasycznych ras w historii SF, a poza tym dość ważny element brytyjskiej kultury masowej. DW bez Daleków nie byłby już tym samym. Nie muszą mnie straszyć, ale zawsze miło usłyszeć to "Ex-ter-mi-nate!".
#14
Napisano 05.07.2010 - |14:53|
Z Cybermanami sprawa jest względnie prosta - musieliby przestać się ruszać jak Zombie a zacząć jak terminator - wygląd jak wygląd ale takie skokowe ruchy nie przekonują.
Z Dalekami jest już większy problem ale jak i poprzednio, to nie wygląd jest problemem tylko zachowanie - jak można na poważnie brać przeciwnika który przez 90% spotkania tylko krzyczy "Ex-ter-mi-nate!".
#15
Napisano 05.07.2010 - |17:41|
Dotychczas DW był nieskrępowanym s-f, ale teraz stał się bardziej Harrym Potterem. Zbyt często rozwiązania są "magiczne", to znaczy zrozumiałe jedynie dla Władcy Czasu. Wcześniej towarzysze Doktora nierzadko podsuwali mu rozwiązania, tutaj nasza ognistowłosa jest elementem akcji mniej treści.
Właściwie klimat serialu zmienił się zdecydowanie i odpowiada mi dalece mniej niż w wykonaniu poprzedników.
Po chwili zastanowienia, doszedłem do wniosku, że przyczyna jest następująca:
Nowy Doktor się nie boi! niczego i nikogo.
#16
Napisano 19.07.2010 - |03:00|
Ostatnio czytałem jakiś artykuł na temat możliwości podróżowania w czasie i większość fizyków zgadza się co do tego, że jeśli będzie to kiedykolwiek możliwe, to tylko w przyszłość, a nie w przeszłość. Powodem mają być właśnie paradoksy czasowe. Jeśli ktoś z roku 3000 pojawi się w roku 2000, to sama jego obecność w przeszłości niesie ryzyko zmiany istniejącego świata do tego stopnia, że jego wojaż stanie się praktycznie niemożliwy (zbyt dużo zmiennych kumulujących się na przestrzeni wielu lat), a w związku z tym, nie będzie w stanie przenieść się w przeszłość. Zachodzi paradoks, prawa fizyki się walą, wszechświat imploduje, etc.Co do paradoksów związanych z pętlą czasu (wydostanie się Doktora) to jedynym wyjściem jest niemyślenie o tym. To nie tylko DW - zazwyczaj trudno wskazać początek takiej pętli a przyczynowość wali się jak domek z kart.
Mi osobiście wydaje się, że takie wytłumaczenie to trochę pójście na łatwiznę i odrzucenie danej możliwości, bo jest trudna do wyobrażenia. Oczywiście, żeby w ogóle dyskutować o fabule Doctor Who, musimy odrzucić takie założenie, bo tutaj paradoksy nie tylko istnieją, ale są wręcz na porządku dziennym.
W tym odcinku paradoks jest pokazany od trochę innej strony niż zwykle (jak było np. z notatką w oknie od Amy w The Lodger), bo od tyłu. To znaczy, że najpierw widzimy rezultat paradoksu (pojawienie się Doktora), a dopiero później przyczynę (jego ucieczka z Pandoriki). Bardzo fajny zabieg.
Dużo rozmyślałem nad tym i zastanawiałem się jak taka sytuacja może się w ogóle wydarzyć i wydaje mi się, że doszedłem do satysfakcjonującej (przynajmniej dla mnie) odpowiedzi. Otóż, wyobraźmy sobie, że Doktor zostaje zamknięty w Pandorice i nikt go nie uwalnia. Trwa tam niezliczoną ilość lat, a Wszechświat na zewnątrz przemija. Pandorika, choć podobno nie ma możliwości wydostania się z niej, jest tylko klatką, zbudowaną przez inteligentne, ale niedoskonałe stworzenia. Nie sądzę, aby była ona tak bezbłędna, aby móc trwać w bezawaryjnym stanie przez całą długość życia Wszechświata. Upływu czasu nikt nie jest w stanie pokonać. Wreszcie jakaś śrubka puszcza i Doktor wydostaje się na zewnątrz. Możliwe, że minęła nieskończoność lat. Możliwe, że wszystkie gwiazdy już wygasły. Możliwe, że Doktor jest obłąkany po wieczności spędzonej w samotności, ale wie, że jedyne co mu pozostało, to znaleźć sposób na powrót w czasie do momentu, w którym został uwięziony. Wykorzystuje materiały, z których skonstruowana jest Pandorika i tworzy prymitywny Manipulator Wiru, który niezbyt precyzyjnie przenosi go do czasów, w których trwa uwięziony w Pandorice. Obłąkany Doktor uwalnia przeszłego siebie, jednocześnie unicestwiając tę wersję wydarzeń, w której trwa w Pandorice przez wieczność, a wraz z nią siebie (smutne realia paradoksu). Teraz mamy po prostu Doktora, który został uwolniony przez przyszłego siebie. Ten właśnie Doktor, cofa się w czasie do 102 roku i prosi Rory'ego o wsadzenie Amy do Pandoriki, aby nie umarła. Jednakże, uwolnienie jeszcze wcześniejszej wersji Doktora z Pandoriki, powoduje unicestwienie obecnej, która nawiązała kontakt z Rorym. No i wtedy trafiamy na początek pętli w tym paradoksie.
Mamy wolnego Doktora, plastykowego Rory'ego i martwą Amy. Doktor zakłada Manipulator Wiru i wprawia w ruch plan, który widzimy w serialu. Ponieważ obie wersje Doktora, które doprowadziły do tego stanu, uległy unicestwieniu, nie jesteśmy w stanie zobaczyć genezy tego wydarzenia, a sam Doktor nie ma pamięci tego co się wydarzyło, bo to dopiero BY się wydarzyło, gdyby nie został uwolniony. Ach, jak tu nie lubić SF?
Generalnie, widać, że Moffat ma to co trzeba, żeby pisać kolejne odcinki Doctor Who i widać, że wie co robi obmyślając fabułę całego sezonu. Nie wydaje mi się, żeby którykolwiek z sezonów, które wyszły spod pióra RTD miały tyle spójności, wewnętrznych powiązań i odniesień. "Bad Wolf" był podobnym zabiegiem do pęknięć, ale w finale okazało się, że nie miało to tak naprawdę prawie żadnego znaczenia w obliczu rozwiązania Deus Ex Machina, które zastosował tam RTD, a wręcz wyjaśnienie tego fenomenu wydało mi się wymuszone i nielogiczne. Tutaj, choć motyw pęknięć wydawał mi się na początku zbyt nachalny, okazuje się, że miał on rzeczywisty wpływ na całokształt fabuły i bardzo fajnie wtopił się w ostateczne rozwiązanie. Do tego widać jak przemyślnie w fabułę była wpleciona postać towarzyszki (i jej chłopaka).
Do tego, duży plus dla Moffata za utrzymanie konwencji braku cliffhangerów na koniec sezonu z jednoczesnym pozostawieniem kilku nierozwiązanych wątków (River Song i "operator" TARDISa).
Ech, szkoda, że najbliższy odcinek będzie dopiero w Święta. Mam nadzieję, że i tu Moffat zaznaczy swoją obecność i nie będzie to kolejny odcinek o tym jak to kosmici przylatują na Ziemię w Święta, bo ten koncept został już zajechany na śmierć przez RTD.
Użytkownik OmniSzron edytował ten post 19.07.2010 - |03:03|
Użytkownicy przeglądający ten temat: 0
0 użytkowników, 0 gości, 0 anonimowych