Skocz do zawartości

Zdjęcie

[txt] Lost Sezon 4 - pan_anonim


  • Zaloguj się, aby dodać odpowiedź
10 odpowiedzi w tym temacie

#1 pan_anonim

pan_anonim

    Szeregowy

  • Użytkownik
  • 3 postów

Napisano 29.07.2007 - |15:44|

Odcinek pierwszy: Pilot (Główny bohater: Jack)

Wyspa:
Biegł. Biegł tak szybko jak tylko mógł. Nie może go zgubić. Gałęzie biły go po twarzy, mimo to nie zwalniał ani na chwilę. Bał się tego, co mogło wydarzyć się za moment. Musiał go zatrzymać. Był coraz bliżej. Dzieliło ich od siebie co najwyżej dwadzieścia metrów. Jest, już blisko, jeszcze tylko metr. Nagle się zatrzymał. Dotarli do brzegu przepaści. Droga się skończyła. Teraz już mu nie ucieknie. Musi z nim wrócić do obozu.
- Czemu to robisz? Dlaczego uciekasz? – pytał.
- Nie mam wyjścia. Straciłem wszystko.
- Nieprawda. Wszystko jeszcze można odwrócić. Nic nie jest stracone.
- Jack, sam nie wierzysz w to, co mówisz. Zepsułeś wszystko, a teraz my musimy cierpieć. Musisz sam sobie poradzić z tym, co zrobiłeś. Żegnaj.
Zrobił dwa kroki do tyłu i spadł w przepaść. Jack zaczął krzyczeć.
- Locke, nie!

8 DNI WCZEŚNIEJ

Wyspa:

Łzy płynęły mu z oczu. Były to łzy szczęścia. Nareszcie się stąd wydostaną. Po tylu ndiach spędzonych na tej wyspie nareszcie wrócą do normalnych domów. Najbardziej uradowane wydawały się być Claire i Sun. Wreszcie będą mogły rozpocząć normalne życie ze swymi dziećmi. Kawałek dalej Alex rozmawiała z Danielle.
- Mamo, coś cię chyba dręczy. Dlaczego nic nie mówisz?
- Myślę, co się stanie, jeśli Ben ma rację. Co jeśli nie uda nam się sprowadzić ratunku, a jedynie kłopoty? – mówiła Francuzka.
- Ben to podły oszust i kłamca. Mieszkałam z nim przez 16 lat, więc wiem o nim trochę. On nie ma racji, a my wrócimy do normalnego świata.
- Taaa... Na pewno...

Wszyscy czekali w napięciu, aż telefon zadzwoni ponownie. Ten Minkowski już za chwilę powinien się odezwać. Jack ciągle czekał z telefonem w ręce.
- Halo? – powiedział głos w słuchawce. – Tu znowu Minkowski. Jest ktoś po drugiej stronie?
- Jestem – odpowiedział krótko doktor.
- Mamy wreszcie wasze współrzędne. Powinniśmy być u was za jakieś cztery godziny. Czekajcie na nas dokładnie w tym samym miejscu.
- Zostawimy tu kogoś, żeby na was czekał, a reszta naszej grupy wróci na plażę. Tam czeka na nas jeszcze kilka osób.
- Dobra. Trzymajcie się. Do zobaczenia niedługo. Bez odbioru.
Wiwatom i okrzykom radości nie było końca. Dla wielu był to z pewnością najpiękniejszy dzień w życiu. Wymknęli się śmierci, która niewątpliwie czekała na nich na tej wyspie
- Jack, kto tutaj zostanie? – zapytała Rose. – Ty musisz iść z nami na plażę.
- Ja mogę zostać – wystąpił z szeregu Kevin.
- Jesteś pewien? A co jeśli przyjdą tu Inni?
- Nie przyjdą – wtrąciła się Alex. – Z Benem szliśmy cały dzień, aby tu dotrzeć. Nie ma sznas, aby dotarli w to miejsce przed ratunkiem.
- Ok. Możesz zostać. Jeśli jeszcze jakaś osoba chce, niech do ciebie dołączy – mówił Shephad.
- Głupcy. To nie pomoc tu przybywa! – krzyczał Ben. – Już niedługo sami się o tym przekonacie. Jack już nawet nie zwracał uwagi na jego słowa. Natomiast Sun podbiegła do niego i uderzyła w policzek.
- Zamknij się. Nie masz prawa odzywać się na ten temat. Twoi ludzie porwali Claire i chcieli odebrać jej dziecko. To samo chcieliście zrobić mnie. Więc cokolwiek nie znajdowałoby się na tym statku, nie może być gorsze od ciebie – mówiła z wielką złością.
- Mylisz się Sun. My jesteśmy dobrymi ludźmi. Chciałem was chronić.
- Słyszałam o tym Ben. Juliet mówiła mi o wszystkich kobietach, które zaszły w ciążę na tej wyspie, a potem umierały – na te słowa wszyscy zareagowali z przerażeniem. – Ale jaką pomoc mógłby przynieść mi taki potwór jak ty?
Nie odpowiedział.
- Za kwadrans ruszamy na plażę. Macie jeszcze chwilę, żeby odpocząć! – krzyknął Jack.
- Co się stało z Johnem? – zapytała Claire.
- Pewnie uciekł. Szuka swojego przeznaczenia – zakpiła Rose.

Ben stał nadal przywiązany do drzewa. Myśli pędziły w jego głowie. Czy jego grupa dotarła już do świątyni? Jak to możliwe, że Locke przeżył? Patrzył jak ci wszyscy głupcy cieszyli się na myśl o statku, który już płynie na wyspę. Trzeba powiadomić Richard. Muszą się gdzieś ukryć. Ktoś nagle szarpnął sznury, które trzymały go przy drzewie. To był John. Co on tu robi?
- Milcz Ben, zanim zorientują się, że cię uwalniam. Nic ci nie zrobię. Chcę żebyś razem ze mną poszedł do Richarda – mówił John w międzyczasie przecinając sznur. – Gotowe. Teraz wszystko biegnijmy do lasu. Ruszaj się!
Biegł najszybciej jak tylko mógł, mimo że dopiero został dotkliwie pobity przez Jacka.
- Jack! Ben i Locke uciekają! – krzyczała Kate.
Doktor obrócił się i natychmiast zauważył dwie osoby biegnące w stronę lasu. Wyciągnął pistolet i wycelował w Bena. W tym momencie został powalony na ziemię. Alex leżała na nim.
- To mój ojciec! – krzyczała.
- Ale i tak go nienawidzisz.
- Pozwoliłbyś zabić swojego ojca nawet gdybyś go nienawidził?!

Sawyer pił piwo i obserwował jak Juliet, Hurley i Sayid przenosili ciała zabitych Innych. Dziesięć osób zginęło tej nocy. Od dnia katastrofy nie przeżyli jeszcze czegoś takiego.
-Ej, koleś! – krzyknął Hurley. – Może byś nam pomógł?
- Grubasku, dacie sobie radę beze mnie. Jesteś tak duży, że mógłbyś ich wszystkich razem wziąć na plecy – uśmiechnął się szyderczo.
- Sawyer! – krzyknęła poirytowana Juliet. – Hugo uratował nam życie. Powinieneś mu dziękować.
- Właśnie dziękuję. Piję jego zdrowie.
Kilka metrów dalej Bernard i Jin sprzątali to, co pozostało po zniszczonych namiotach. Koreańczyk miał nadal łzy w oczach. Widząć minę Bernarda, który bacznie mu się przyglądał, powiedział łamaną angielszczyzną:
- Teraz wiem, że na pewno zobaczę swoje dziecko.
- Nawet nie wiesz jak ci zazdroszczę – mruknął Bernard.
Wszystkie ciała zostały już złożone w jednym z czterech wybuchów, które przetrwały wybuchy. Chwilową ciszę, która zapanowała wśród wszystkich przerwał głos Kate.
- Halo? Jest tam ktoś? - zapytała.
Do krótkofalówki podeszła Juliet.
- Kate? Tu Juliet. Co się dzieje?
- Udało nam się! Jack złapał kontakt z łodzią. Za parę godzin będziemy uratowani!
- A Jack, co z nim? – w jej głosie słychać było radość.
- Razem z kilkoma osobami pobiegł do dżungli. Spotkaliśmy Locka. On zabił Naomi, celował z pistoletu do Jacka, a teraz uwolnił Bena i razem z nim uciekł do dżungli. Jack razem z dwoma osobami ich goni.
- Dobrze Kate. Dziękuję ci za wiadomość. Wracajcie do nas szybko. Do zobaczenia.
Juliet spojrzała na Sawyera i resztę, po czym powiedziała wzruszona:
- Jesteśmy uratowani.
Wszyscy zaczęli się cieszyć. Wszyscy oprócz Sayida.

- Jack, odpuśćmy sobie. Nie znajdziemy ich w tym lesie. Oni mogą być teraz wszędzie – mówił Kevin.
- Masz rację. Wracamy do reszty grupy – przytaknął. – Georg, chodź. Idziemy z powrotem.
Przy nadajniku czekali już na nich wszyscy.
- Jack, jesteśmy gotowi. Możemy wracać – powiedziała Kate.
- Dobrze. A więc ruszamy! – krzyknął Shephard. – Niedługo powinniśmy być już na plaży.
Na ekipę ratunkową czekali jedynie Kevin i Georg. Reszta osób schodziła już na dół. Droga mijała spokojnie. Inni byli daleko stąd, a Locke i Ben z pewnością udali się w ich kierunku. Jack cały czas zastanawiał się, jak to możliwe, że Bernard, Jin i Sayid nadal żyją. Czyżby Tom okazał odrobinę ludzkich uczuć? Ciekawe, co się z nim stało? Uciekł? Dogoniła go Kate. Teraz się dopiero zacznie...
- Jack, musimy porozmawiać o tym, co mówiłeś mi wcześniej.
- Zapomnij o tym – uciął krótko.
- Powiedziałeś, że mnie kochasz. Jak mam o tym zapomnieć?
- Zwyczajnie. Zapomnij o tym dla własnego dobra.
- Skąd wiesz, co jest dla mnie dobre? – powiedziała ze złością i odeszła.
Zaczynał żałować, że powiedział jej o swoich uczuciach. Teraz będzie im bardzo trudno o tym nie rozmawiać. Choć z drugiej strony... Za parę godzin powinni już być uratowani. W normalnym świecie każdy z nich pójdzie w swoją stronę. Może tylko nieliczni będą nadal się ze sobą spotykać.
- Hej Claire, co się dzieje z Aarone? – zapytał, widząc, że blondynka właśnie go dogoniła.
- Nie mam pojęcia, co z nim jest. Od jakiegoś czasu płacze i ciągle się wierci.
- Może ma temperaturę. Sprawdzałaś?
- Tak. To nie to – mówiła zmartwiona.
- No cóż... Naprawdę nie wiem, jak mógłbym ci teraz pomóc. Za chwilę pewnie mu przejdzie.
- Pewnie tak. Dzięki – powiedziała i wróciła do Sun.
Jakieś pół godziny później Danielle nagle się zatrzymała. Alex popatrzyła na nią.
- Co się dzieje? – zapytała
- Ciii... – Francuzka nasłuchiwała.
Parę sekund później zza drzew wyłonił się mężczyzna. Miał około 45 lat. Wyglądał na bardzo zmęczonego, tak jakby nie spał od kilku dni. Spojrzał na nich ze strachem i... Uciekł. Jack bez chwili zastanowienia pobiegł za nim. To już drugi taki pościg w przeciągu kilku godzin. Biegł za tajemniczym mężczyzną, nie tracąc go ani na moment z oczu. Kim jest ten facet? Z całą pewnością nie należał do ekipy ratunkowej. Może Danielle go zna? Nagle, tajemniczy ktoś zniknął. Tak jakby zapadł się pod ziemię. Jack już chciał zawracać, gdy poczuł zimne ostrze noża przy swojej szyi. Pot zaczął spływać po jego twarzy.
- Kim jesteś? – zapytał.
- Nieważne. Nie interesujesz mnie, więc nie interesuj się mną. Mam gdzieś, co tu robicie i czego chcecie. Pozwolę ci odejść, ale nie próbuj mnie ścigać. Jeśli mnie nie posłuchasz, ten nóż utknie w twoim ciele – szeptał nieznajomy.
Odłożył nóż, a zaraz potem pobiegł w głąb dżungli. Jack nawet nie próbował go gonić. Wrócił do swojej grupy.
- Zgubiłem go – rozłożył bezradnie ręce. – Danielle, kto to był?
- Nie mam pojęcia.
Ruszyli dalej. Dwadzieścia minut później dotarli na plażę.

- Dlaczego to zrobiłeś? – zapytał Ben.
- Co zrobiłem? – Locke odpowiedział pytaniem.
- Uratowałeś mnie. Uratowałeś mnie, mimo że dopiero co chciałem cię zabić. Dlaczego?
- Potrzebujemy siebie nawzajem. Teraz, gdy na wyspę dotrą jej wrogowie, trzeba się zjednoczyć. Musimy z nimi jakoś wygrać. Jacob nam pomoże.
- Już raz ci pomógł John. Nadal żyjesz.
- Tak, żyję. Tyle, że to głównie twoja zasługa. Postrzeliłeś mnie w miejsce, gdzie powinna znajdować się nerka. Ta nerka, którą ukradł mi mój ojciec. Czyżbyś jednak nie wiedział o mnie wszystkiego?
- Wiedziałem o tym. Muszę ci się jednak do czegoś przyznać. Jestem słabym strzelcem.
- Dobrze wiedzieć, z kim ma się do czynienia – zakpił Locke. – Poczekamy na przybycie tego niby ratunku, a później wrócimy do Richarda.
- Jak sobie życzysz.
Dwie godziny później usłyszeli warkot jakiegoś silnika. Podbiegli bliżej polany. Właśnie lądował na niej helikopter.
- Dharma – powiedział z przerażeniem Ben.

Kevin i Georg wstali z ziemi. Zauważyli na niebie helikopter. Po minucie podchodził on już do lądowania. Wyszło z niego dziesięć osób.
- No nareszcie – Georg powitał ich z uśmiechem.
- Witajcie – odpowiedział jeden z ratowników. – Jak trafić stąd do waszej plaży?
- Jeśli będziecie szli ciągle tą dróżką, dojdziecie do niej. Chodźcie za nami.
- Stój. Wy – skinął na pięciu mężczyzn. – Idźcie tam. Trzymajcie się wytycznych – rozkazał.
- A co z nimi? – inny z ratowników wskazał na Kevina i Georga.
Ten pierwszy wyciągnął pistolet z kieszeni. Oddał dwa strzały. Kevin i Georg leżeli na ziemi z dziurami w głowach.

Koniec odcinka pierwszego

Użytkownik pan_anonim edytował ten post 31.07.2007 - |07:50|

  • 0

#2 jacekfreeman

jacekfreeman

    Plutonowy

  • Użytkownik
  • 431 postów
  • MiastoLublin

Napisano 29.07.2007 - |17:11|

Naprawde kawał dobrej roboty. Jestem pod wrażaniem takiego scenariusza. Co prawda nie wiem czy taki materiał wystarczy na 45 minut, ale mniejsza z tym.

Klimat losta się trzyma to plus :D Rozbawiły mnie teksty Sawyera, brawo :D. Locke i Ben zjednoczeni... Zła Dharma. Smierc dwóch "balastów". Brakowało mi powrotu do flashbacka z początku. Co moge więcej powiedzieć... czyżbyś czytał scenariusz ?;) Czekam na dalszy ciąg :)
  • 0
Rok 2007 był to dziwny rok, w którym rozmaite znaki na niebie i ziemi zwiastowały jakoweś klęski i nadzywczajne zdarzenia.


Zapraszam do Lublina :)

#3 dominika1984r

dominika1984r

    Plutonowy

  • Użytkownik
  • 426 postów
  • MiastoGdansk

Napisano 29.07.2007 - |17:16|

Niezly fun fic. Pierwszy post i juz od razu taki ciekawy. Gratuluje :)
  • 0
Living is easy with eyes closed

#4 pan_anonim

pan_anonim

    Szeregowy

  • Użytkownik
  • 3 postów

Napisano 31.07.2007 - |07:49|

Odcinek drugi: Mole (Michael & Walt)


Otworzył oczy. Ktoś szarpał go za ramię. Wstał z łóżka. Łańcuch nie pozwolił mu jednak zbytnio się ruszyć. Popatrzył na osobę, która stała metr od niego.
- Minkowski – warknął. – Czego chcesz?
- Witaj Michael – uśmiechnął się. - Czas abyś wykonał powierzone ci zadanie.

Retrospekcje:
- Tato, płyniemy ponad dwa tygodnie i wciąż nie widać lądu.
- Walt, uspokój się. Niedługo będziemy na miejscu. Zostaniemy uratowani. Na pewno... – odpowiedział.
- A co z resztą? Wrócimy po nich na wyspę, prawda?
- Nie, to niemożliwe. Henry powiedział nam, że już nigdy tej wyspy nie znajdziemy, i że nie ma żadnego sensu żebyśmy jej szukali.
- A co z Jackiem, Kate i Sawyerem? Ci Inni zabrali ich ze sobą?
- Nie wiem, Walt. Nie pytaj mnie o to – mówił prawie szeptem.
- To przez ciebie, prawda? Wydałeś ich.
- Tak, wydałem ich! – krzyknął. – Ale w żaden inny sposób bym cię nie odzyskał! Musiałem to zrobić, jeśli chciałem cię jeszcze kiedyś zobaczyć!
Po tych słowach zapanowała między nimi cisza. Michael co jakiś czas troskliwie zerkał na syna.
- Co oni ci zrobili synu? – zapytał po chwili zawahania. - Odkąd jesteśmy na łodzi, nie odzywasz się prawie wcale..
- Nie chcę o tym teraz rozmawiać. Nie mam sił. Muszę trochę od tego wszystkiego odpocząć.
Znowu zamilkli. Michael nie chciał naciskać na Walta. Z pewnością przeszedł on przez wiele ciężkich chwil. Nie mógł go za to winić. Przez następne kilka godzin nie rozmawiali ze sobą prawie wcale. Ciszę przerwał krzyk Michaela.
- Walt, spójrz! Tam jest ląd! Jesteśmy uratowani!
Wtedy na łodzi wybuchła ogromna radość.

Wyspa:
John i Ben nadal obserwowali agresorów z ukrycia. Czekali w napięciu na dalszy rozwój wydarzeń. Po śmierci Kevina i Georga wiedzieli, że mają do czynienia z wyjątkowo bezwzględnymi osobami. Pięciu napastników rozmawiało ze sobą na tyle głośno, że mogli spokojnie wszystko podsłuchać.
- Co teraz zrobimy? Mamy tu bezczynnie siedzieć? – zapytał jeden.
- Słyszałeś, co powiedział Minkowski. Gdy zjawi się w tym miejscu reszta, ruszymy na plażę. Ten cały doktorek Thomas bardzo się nakręcił. Jeśli go nie znajdziemy, słono możemy za to zapłacić. Chyba wiesz, jak kończyli ci, którzy nie wypełniali swoich misji. Usłyszeli „Namaste” i... Koniec.
- Nie wierzę, że Minkowski boi się doktora –kolejna osoba wtrąciła się do rozmowy.
- Edward? – zakpił pierwszy. – Trzęsie spodniami w obawie, że ta misja się nie uda i wtedy zostanie ukarany.
Ben słuchał tego z uwagą, tymczasem Lockiem wyraźnie targały jakieś wątpliwości.
- John, co się dzieje? – zapytał przywódca Innych.
- Muszę pobiec na plażę i ostrzec Jacka i resztę. Może teraz mi uwierzą.
- Co? Sam nie wierzysz chyba w to, co mówisz. Wiesz jaka będzie ich reakcja? Oskarżą cię o to, że ty zabiłeś Kevina i Georga. Zlinczują cię. Chcesz tego?
- Nie mam wyjścia. Jestem im to winien. Co prawda oni nie rozumieją wielu spraw, ale tylko w ten sposób mogę im pomóc.
- Nie mogę cię zatrzymać, choć bardzo chciałbym to zrobić – westchnął Ben. – W takim razie musimy ustalić plan działania. Idąc stąd na wschód, jakieś 6 kilometrów dalej znajdują się pewne ruiny. Właśnie tam kieruje się Richard z resztą. Ja również tam idę. Jeśli chcesz, dołącz do nas później.
- Spotkamy się Ben. Prędzej niż myślisz...

Atmosfera na plaży była pełna napięcia związanego z oczekiwaniem na ekipę ratunkową. Sawyer śpiewał wesołe piosenki, co bardzo rozbawiało wszystkich dookoła. Sayid mówił o zdarzeniach jakie miały miejsce na plaży. Podczas jego opowiadania Sun i Rose płakały ze szczęścia, przytulone do swoich mężów. Zdziwiony, ale jednocześnie rozbawiony Jack przyglądał się samochodowi, którego Hurley znalazł w dżungli. Taka radość nie panowała w tym miejscu jeszcze nigdy. Claire udało się uciszyć płaczącego Aarona, który teraz spokojnie spał. Wtedy dopiero spostrzegła, że w łóżeczku jej synka leży jakiś sygnet. Gdy przyjrzała mu się bliżej, wiedziała, że należy on do Charliego. W tym momencie spostrzegła, że stoi za nią Kate.
- Wreszcie udało ci się go uśpić – powiedziała z uśmiechem.
- Tak. Dzisiaj był on wyjątkowo niespokojny. Niestety, ten niepokój udziela się również mnie. Boję się o Charliego. Zbyt długo go nie ma.
- Spokojnie – Kate chwyciła blondynkę za ramię. – On i Desmond niedługo się tu pojawią. Charlie jest naszym bohaterem. Gdyby nie on, dalej tkwilibyśmy w tym miejscu.
- Wiem, ale... Widzisz ten sygnet – pokazała znalezisko. – Należał do niego. Znalazłam go w łóżeczku Aarona. Myślę, że on coś przeczuwał. Coś strasznego.
- Wydaje mi się, że sama tworzysz sobie zmartwienia. Najpóźniej za godzinę będziesz się cieszyła z jego powrotu.
- Tak, ale razem z nim płynął Desmond! – Claire denerwowała się coraz bardziej.
- I co z tego?
Cisza. Niepotrzebnie o tym wspomniała. Nikt nie może dowiedzieć się o wizjach Desmonda.
- Nic.

Retrospekcje:
Gdy znajdowali się już blisko lądu, zauważyli, że ta wyspa wcale nie jest taka wielka. Zobaczyli na niej dom. Zwykła drewniana chatka na bezludziu. Wyszła z niego jakaś osoba, która spoglądał w ich kierunku. Był to jakiś mężczyzna. Pomachał im, a oni do niego podpłynęli. Pierwszy z łodzi wyszedł Michael.
- Kim jesteście? Co robicie na środku oceanu? – zapytał.
Był to mężczyzna w wieku około pięćdziesięciu lat. Na jego twarzy widać było zmarszczki i zmęczenie życiem. Jego siwe włosy lśniły na słońcu.
- Zgubiliśmy się na morzu. Płyniemy od dwóch tygodni. Gdzie my jesteśmy?
- Na odludziu. Mieszkam tutaj sam odkąd zmarła moja żona. Od trzech lat. Trzysta mil morskich stąd jest Sydney. Możecie spróbować tam dopłynąć.
- Trzysta mil? To bardzo daleko. Nie jestem pewny, czy nasza łódka wytrzyma jeszcze tak długą podróż – Micheal westchnął ze zrezygnowaniem.
- Ja mam łódź. Pomogę wam dostać się do Sydney, jeśli wy pomożecie mi w remoncie mojego domu.
- Pan naprawdę tu mieszka? – zapytał zdziwiony.
- Tak, odciąłem się od społeczeństwa. Mam na tej wyspie pełno jedzenia, nic więcej nie jest mi do szczęścia potrzebne. To co, zgadzacie się mi pomóc?
Michael spojrzał na Walta. Ten pokiwał głową.
- Zgadzamy się – powiedział zdecydowanie.
- Super. Jestem wam bardzo wdzięczny za pomoc. Obiecuję, że najpóźniej za dwa tygodnie odstawię was do Sydney.
Odetchnął z ulgą. Ich życie zaczynało się na nowo.

Wyspa:
Michael szedł przez las. Kolejny raz będzie musiał się upodlić. Czy jego życie nie może tak po prostu wrócić do normy? Po katastrofie samolotu wydaje się być to niemożliwe. Minkowski postawił twarde warunki. To jest tylko część wielkiego planu. Tyle, że jeśli on zawiedzie, wszystko runie. Nagle stanął w miejscu. Ktoś biegł. Schował się szybko za drzewami. Udało mu się dostrzec łysą głowę. Locke. Nie może go zobaczyć. Jeszcze nie teraz. Po chwili mógł już wyjść z ukrycia. Kolano nadal bardzo go bolało. Pocieszał się myślą, że niedługo dotrze do celu. Plaża była coraz bliżej.

John biegł najszybciej jak tylko się dało. Zostało mu już do pokonania tylko około kilometra. Nawet nie próbował myśleć, co powie Jackowi, gdy dotrze na plażę. Czy ktokolwiek mu w to uwierzy?
- Jack! Jack! - zaczął krzyczeć.
Nikt jednak nie odpowiedział na jego wzywanie. Dobiegając do plaży zauważył, że wszyscy czekają już na przybycie łodzi. Głupcy. Nie wiedzą, że w sprowadzili na siebie tylko i wyłącznie kłopoty. Schował się za krzakami. Po chwili zauważył Sayida, który przechodził tylko kawałek od niego. Postanowił go zawołać.
- Sayid – mruknął, a Irakijczyk zaczął rozglądać się na wszystkie strony. – Tutaj jestem.
Ten powoli podszedł do niego, zapewne bojąc się jakiegoś podstępu.
- Czego chcesz? – zapytał z wyrzutem.
- Ciszej. Nikt nie może się dowiedzieć, że ze mną rozmawiasz. Chodź, musimy porozmawiać. To bardzo ważne dla nas wszystkich.
- Dobrze. A więc słucham, o co chodzi?
- Ten wasz ratunek. On już jest na wyspie. Tyle że... oni naprawdę nie są tu po to by nam pomóc. Przylecieli na wzgórze helikopterem. Zaraz po wylądowaniu zastrzelili Kevina i Georga. Widziałem to na własne oczy. Teraz oni czekają za posiłkami. Nie wiem, co planują dalej, ale boję się, że to coś strasznego.
- Jaką mam pewność, że mówisz prawdę, i że to nie ty zabiłeś Kevina i Georga? – pytał Sayid.
- Nie masz żadnej pewności. Możesz mi uwierzyć, ale nie musisz. Proszę cię tylko o jedno, przekaż Jackowi to, co ci powiedziałem. Ja muszę już iść. Dbajcie o siebie.
- John – zatrzymał go. – Nie wiem dlaczego, ale ci wierzę. Pomogę ci.

Sawyer i Kate spacerowali wzdłuż plaży. Milczeli i po prostu wpatrywali się w horyzont.
- James, co będzie z nami, gdy wrócimy do normalnego świata? – zapytała dziewczyna. – Nie boisz się, że nasze uczucie z czasem minie?
- Piegusku, czemu jesteś taka zmartwiona? Przecież dopiero teraz będziemy mogli zacząć normalnie życie. Nigdy nie czułem się bardziej uradowany. Oświadczę ci się, ty mnie przyjmiesz, zamieszkamy razem, urodzisz mi ślicznego synka i będzie żyć długo i szczęśliwie – mówił z uśmiechem.
Dziewczyna nie odpowiedziała na plany ich wspólnej przyszłości, jakie snuł Sawyer. Nie zamierzała powiedzieć mu o tym, że Jack wyznał jej miłość. Nie chciała go denerwować. James mógłby wpaść w szał. Kochał ją, tego była pewna, ale czy ona czuła do niego to samo? Ostatnio coraz częściej miała co do tego wątpliwości. Właściwie, gdy tylko znajdzie się znów w Sydney, będzie ścigana przez policję. Wróci do życia uciekinierki. Nie ma co liczyć na uniewinnienie. Spojrzała przed siebie i w tym momencie zamarła. Przetarła oczy. To nie było złudzenie. Pociągnęła Sawyera za rękaw.
- Spójrz tam – wskazała.
- O w mordę... – jego twarz wyrażała ogromne zdumienie. - Musimy wrócić na plażę i powiadomić Jacka – powiedział.
- Tylko jak to znalazło się na plaży? – zapytała.
- Odpowiedź jest chyba prosta... Wracajmy.
Zawrócili i ruszyli w kierunku plaży. Co jakiś czas odwracali się za siebie, jakby obawiali się, że coś może się wydarzyć. Łódź, którą Michael opłynął z wyspy, i która znowu się na niej znalazła, powoli znikała z ich oczu.

Retrospekcje:
Dziesięć dni później stali na ulicy w Sydney. Tak naprawdę nie miał żadnego pomysłu, co zrobić dalej. Nie może iść zgłosić się do ambasady. Ktoś mógłby go rozpoznać. Musi w jakiś sposób zarobić pieniądze. Tylko jak to zrobić? Walt pociągnął go za rękaw i powiedział:
- Znam to miejsce.
Nie zdziwiło to Micheala ani trochę. Przecież jego syn mieszkał w Sydney, więc mógł znać tą okolicę. Wtedy Walt odezwał się ponownie.
- Tato, mieszkałem kilka ulic dalej. Może Brian pozwoli nam zatrzymać się u niego na kilka dni, dopóki nie znajdziesz sobie jakiejś pracy.
- No nie wiem... On wie kiedy mieliśmy odlecieć z Sydney. Zacznie zadawać pytania. Co mu wtedy powiem?
- Wiem, że Brian nie chciał się mną opiekować, ale to dobry człowiek. Można mu zaufać. Chodźmy.
Ludzie, którzy mijali ich na ulicy, przyglądali im się podejrzliwie. Może to przez ich stroje. Po kwadransie doszli do domu, w którym mieszkał kiedyś Walt. Drzwi otworzył im sam Brian.
- O mój Boże... – patrzył na nich ze zdziwieniem. – To naprawdę wy?
- Witaj – Walt uśmiechnął się najszerzej jak tylko mógł. – Możemy wejść?
- Eeee... yyy... Proszę, wejdźcie – wskazał ręką. - Myślałem, że zginęliście. Jak to możliwe, że ciągle żyjecie?
- Mieliśmy sporo szczęścia. Opowiem ci później. Jesteśmy bez środków do życia. Moglibyśmy zostać u ciebie na kilka dni, dopóki nie znajdę pracy i mieszkania? Walt stwierdził, że możemy na ciebie liczyć – wyjaśnił Michael.
- Szczerze mówiąc, jutro wyjeżdżam na kilka dni, więc jeśli będziecie chcieli, możecie tu zostać na czas mojej nieobecności.
Pokazał im pokój, w którym mieli tymczasowo zamieszkać. Walt runął na łóżko i natychmiast zasnął. Na dworze już dawno zapanował zmrok. Michael stał w altanie i obserwował drzewa w ogrodzie. Wtedy podszedł do niego Brian.
- Dlaczego przyszliście do mnie? – zapytał.
- Mówiłem ci już, że...
- Wiem, wiem – przerwał Michaelowi. – Ale mówiłem ci, że ten chłopak jest dziwny. Oddałem go pod twoją opiekę, ponieważ nie chciałem mieć z nim nic do czynienia. Wokół niego dzieją się różne dziwne rzeczy.
- Walt jest normalnym chłopakiem! – Micheal krzyczał. – Czy twoja sprzątaczka pracowała tu, gdy on już tu mieszkał.
- Tak. Chcesz, idź z nią porozmawiać. Droga wolna – Brian wskazał na drzwi.
Nagle obaj usłyszeli huk szkła. Coś stało się na korytarzu. Wbiegli do środka. Zza drzwi wyskoczyły na nich dwie uzbrojone osoby.
- Ręce do góry! – krzyknął jeden z nich.
Obaj zrobili to, co kazał im nieznajomy. Michael widział, jak jeszcze jedna osoba wyciągała siłą Walta z pokoju.
- Tato! Tato! – krzyczał.
Nie zdążył mu odpowiedzieć, ponieważ ktoś właśnie włożył mu knebel do ust. Druga osoba zwróciła się do Briana.
- Jeśli powiesz komuś o tym, co tu zaszło, zginiesz. Zrozumiałeś?
Ten był w stanie odpowiedzieć jedynie kiwnięciem głowy.
- A ty – mężczyzna wskazał na Michaela. – Idziesz z nami.
Złapał go za ubranie i wyciągnął z domu. Na ulicy czekała na nich limuzyna. Micheal został wepchnięty do środka.
- Gdzie jest mój syn? – zapytał wściekły.
- Jest bezpieczny. Nic mu nie będzie – odezwała się osoba siedząca przy oknie samochodu.
- Kim jesteście? Skąd wiedzieliście gdzie mnie szukać?
- Teraz nie powinno być dla ciebie ważne, jak cię znaleźliśmy. Powinna cię jedynie interesować propozycja, którą chcemy ci złożyć.

Wyspa:
Hurley patrzył na ocean. Chciał się z nim pożegnać. Nie czuł żalu. Odczuwał jakąś dziwną pustkę. Tak jakby ktoś właśnie pozbawił go wątroby. Tak, to dobre określenie. W końcu wygląda właśnie tak dzięki swojej wątrobie. Cały czas myślał też o tym, jak zabił tego człowieka. Zrobił to dla swoich przyjaciół, a jednak sumienie nie chciało dać mu spokoju. „Może dało się to załatwić inaczej, bez trupów.”, myślał. Podeszła do niego Juliet. Chwyciła go za jego potężne ramię. Poczuł wtedy jakąś dziwną ulgę. Nie wiedział, jak to nazwać. Najważniejsze, że wyrzuty sumienie natychmiast uleciały w niepamięć.
- Jesteś naszym bohaterem – uśmiechnęła się.
- Miło to słyszeć, ale ten dzień ma więcej bohaterów. A największy z nich wszystkich nadal nie wrócił.
- Mówisz o Charliem? – zapytała, ale nie czekała, aż on odpowie. – Nie martw się, twój przyjaciel niedługo wróci – ponowiła uśmiech w jego stronę. – Byłam na tej wyspie trzy lata. Przez ten czas moja siostra wygrała walkę z rakiem i mimo tego, że choroba bardzo ją wyniszczyła od wewnątrz, zaszła w ciążę i urodziła zdrowego synka. Dała mu na imię Jullian. Odnajdę ich zaraz po tym jak wrócę na wyspę.
- Ja pojadę do kwiaciarni i kupię kwiaty matce. Leciałem do niej, ale los nie pozwolił mi dotrzeć do celu. Miałem jeszcze tyle szczęścia, że udało mi się przeżyć. Inni nie mieli go wcale. Libby, moja przyjaciółka, została zastrzelona przez Bena, bo akurat zanosiła pranie do bunkra – miał łzy w oczach, gdy o tym mówił.
- Hugo, muszę ci coś powiedzieć...
- Ana Lucia zginęła razem z nią...
- Hugo...
- Nikki i Paolo. Nikt nie wie, dlaczego zmarli.
- Hugo, posłuchaj.
- Mr. Eko został zabity przez Czarny Dym. Shannon i Boone również nie doczekali tej chwili. Byli rodzeństwem... – Hurley nie pozwalał sobie przerwać.
- Posłuchaj mnie grubasie! – Juliet prawie krzyknęła, ale natychmiast się uspokoiła. – Przepraszam, chciałam żebyś zwrócił na mnie uwagę.
- Wiem, że jestem gruby. Nie musisz mi o tym przypominać – powiedział z żalem.
- Wybacz. Chciałam ci tylko powiedzieć, że twoja Libby... – zawahała się. – Ben jej nie zabił. To Michael ją zastrzelił, tak samo jak Anę Lucię, a później sam się postrzelił. Ludzie, z którymi kiedyś pracowałam, obiecali mu, że odzyska Walta, jeśli uwolni Bena i przyprowadzi was czworo w naszą zasadzkę. Michael musi bardzo kochać swojego syna, skoro był zdolny do takich czynów. Nie próbuję go bronić, ale staram się go choć trochę zrozumieć. A Libby po prostu znalazła się w złym miejscu o złej porze...
- Dlaczego mi to mówisz? – zapytał cicho?
- Ben jest potworem i popełnił wiele złych rzeczy, ale tego nie możemy mu przypisywać.
Żadne z nich już się nie odezwało.

Czuł rosnące napięcie. Jeszcze tylko kilkaset metrów i będzie już na plaży. Wróci do tych, którzy zdążyli już go znienawidzić. Jack, Kate i Sawyer, tej trójki obawiał się najbardziej. To jego zdrada doprowadziła do ich porwania. Nigdy mu tego nie wybaczą. Wziął do ręki tkwiące w jego kieszeni pudełko. Trzeba je gdzieś ukryć. Nikt nie może się o tym dowiedzieć. Z tego miejsca było już bardzo blisko do obozu rozbitków. Micheal wiedząc, że teraz ktoś może go w każdej chwili spotkać, zaczął krzyczeć.

Retrospekcje:
Jechali przez ulice Sydney. Michael nie miał pojęcia, co jest grane. Mężczyzna, który siedział w limuzynie naprzeciwko niego, patrzył na niego z szyderczym uśmiechem.
- Może się czegoś napijesz?- przerwał cisze. – Mamy tu wyborne whisky prosto ze Szkocji. Klasyka wśród alkoholi.
Micheal nie wytrzymał napięcia i zamiast cokolwiek odpowiedzieć, opluł nieznajomego.
- Popełniasz wielki błąd – odpowiedział tamten i uderzył go w twarz. – Twój syn... Na pewno bardzo się o ciebie teraz martwi – wyraźnie grał mu na emocjach – Jeśli będziesz chciał się zobaczyć z nim jeszcze kiedyś, będziesz musiał z nami współpracować. Wtedy Walt wróci do ciebie cały i zdrowy.
- Jaką mam pewność, że mnie nie kłamiesz? – pytał.
- Żadną. Nie masz jednak chyba wielkiego wyboru. Powinieneś mi zaufać.
- Nie wiem nawet jak się nazywasz ani kim jesteś.
- Nazywam się Edward Minkowski. Ale to nie ja jestem tutaj najważniejszy. Wykonuję jedynie czyjeś polecenia – zaczął wyjaśniać. – To nie ja wymyśliłem wasze porwanie. Pracuję dla osoby, która jest wielkim człowiekiem. On chce, abyś pomógł mu w wykonaniu pewnego planu.
- Pracujesz dla Henryego?
- Nie wiem, o kim mówisz. Nieważne. Chcę, abyś mnie teraz uważnie posłuchał. Możesz to dla mnie zrobić?
- Zamieniam się w słuch – zakpił.
- Nasza organizacja, jej nazwę pominę, ma wiele wspólnego z wyspą, na której znalazłeś się ty i reszta rozbitków...
- Jesteście z Dharmy?
- Nie przerywaj mi! – Minkowski wrzasnął. – Tak, jesteśmy z Dharmy. Nasz projekt został doszczętnie zniszczony, ale teraz jesteśmy na dobrej drodze, żeby go wskrzesić. Wskrzesić w lepszej formie. Jesteśmy o krok od zlokalizowania wyspy, z której wypłynąłeś. Aby nikt nie mógł zagrozić nam w reaktywowaniu inicjatywy, będziemy musieli pozbyć się jednego człowieka, który mieszka na tej wyspie od wielu lat. To będzie na początku nasz główny cel, ale jest jeszcze jeden ważny problem. Rozbitkowie. Oni nie mogą opuścić tej wyspy. Nigdy. Chcemy mieć nad nimi kontrolę. Nie ustawimy przy nich strażników z karabinami, ponieważ póki co, nie będzie nas zbyt wielu i przyda nam się każdy człowiek. To właśnie y masz kontrolować ich kontrolować.
- Jak mam to...
- Nie przerywaj! Jeszcze nie skończyłem. Dotrzesz znowu na wyspę. Tą samą łodzią, którą z niej odpłynąłeś. Dostaniesz od nas krótkofalówkę, przez którą będziemy się kontaktować dwa razy dziennie. Chcę wiedzieć, co rozbitkowie będą planowali w związku z naszym przybyciem. Będziesz... Nie wiem, jak to ująć. Kretem. Tak, to najlepsze słowo, żeby to określić.
- Raczej będę kretynem, zgadzając się na twoją propozycję.
- Mylisz się. Wykażesz się wtedy wielkim rozsądkiem. W końcu chcesz jeszcze kiedyś zobaczyć Walta. Jeśli dobrze się spiszesz, za miesiąc powinniście już być razem.
Samochód nagle się zatrzymał. Furgonetka, która jechała za nimi również. Na dworze padał deszcz, więc nie mógł dojrzeć, w jakim miejscu się znajdują.
- Zgadzasz się?
Milczał, nie wiedział, co ma odpowiedzieć. Walczył ze samym sobą.
- Michael, zgadzasz się?! – Minkowski z naciskiem powtórzył pytanie.
- Tak, zgadzam się.
Wtedy otworzyły się drzwi od samochodu. Znajdowali się w morskim porcie. Michael został wywleczony siłą na zewnątrz. Walt właśnie wysiadał z furgonetki. Widząc swego ojca, chciał do niego podbiec, ale został zatrzymany.
- Tato! Tato! Co się dzieje? Gdzie my jesteśmy? – krzyczał.
- Nie martw się Walt! Wszystko będzie dobrze! – wołał. – Obiecuję ci to!
- Zabierzcie dzieciaka. Macie się nim dobrze opiekować – Minkowski zwrócił się do dwóch mężczyzn.
Gdy syn zniknął mu z oczu, Michael powtórzył jeszcze raz:
- Obiecuję ci to.
Płakał.

Wyspa:
- To nieprawda! Locke jest szaleńcem! To on zabił Kevina z Georgrem, a teraz próbuje nam wmówić, że to wina ekipy ratującej! Bardzo możliwe, że oni nawet żyją. On chce wprowadzić wśród nas zamęt i niepotrzebny strach!
Tak wyglądała reakcja Jacka, gdy Sayid streścił mu opowieść Johna. Nie chciał uwierzyć w te rewelacje. To wszystko nie miało sensu. Dobrze, że ten cały koszmar niedługo się skończy. Jeszcze tylko trochę czasu. Im bliżej było szczęśliwego zakończenia, tym więcej rzeczy zaczęło się plątać. Zupełnie jak w brazylijskiej telenoweli. Zaczął wspominać mężczyznę, którego spotkali w drodze powrotnej na plażę. Kim on mógł być? Wyglądał jakby mieszkał tu już od dłuższego czasu. Danielle nigdy go nie spotkała. Ten facet wyraźnie przed kimś uciekał. Przed nimi? A może gonili go Inni? Teraz nie warto się tym przejmować. Pierwszy raz mógł zauważyć, aby wszyscy rozbitkowie byli uśmiechnięci. Wszyscy oprócz Rose. Ta kobieta bardzo go intrygowała. Oczywiście on nigdy jej tego nie powie. Spojrzał na Juliet. Uśmiechnęła się do niego, a on zrobił to samo. Nagle wszyscy ucichli. Ktoś krzyczał.
- Pomocy! Pomocy! Czy ktoś mnie słyszy?!
Sun pierwsza rozpoznała ten głos. Nie miała pojęcia, co powiedzieć w tej sytuacji. Wykrztusiła tylko jedno, ale bardzo ważne słowo.
- Michael...
Jack spojrzał na Sayida, a ten na Jacka. Jakby na jedną komendę ruszyli za głosem. Zatrzymali się jednak już po kilku metrach. Zza drzew wyłoniła się czarna postać. Wszyscy zamarli. Nikt nie wiedział, co ma powiedzieć. „Przecież on odpłynął, więc jak to możliwe, że tu wrócił?”, tak pewnie myślał każdy z nich. Martwą ciszę przerwał dopiero Hurley. Biegł wściekły przez piasek i niczym byk uderzył z głowy Michaela, który nie zdążył w żaden sposób się obronić. Zaczął obkładać go pięściami. Dopiero wtedy kilka osób odciągnęło go na bok. Hugo wyglądał tak, jakby z jego buzi miała zaraz polecieć piana. Nie był w takim stanie jeszcze nigdy.
- Zabiłeś ją! – krzyknął, a każda osoba na niego spojrzała. – Libby... Zabiłeś ją! Ona na to nie zasługiwała! – krzyczał dalej.
Jack z wściekłością w oczach, zapytał go:
- Skąd się tu wziąłeś?
- Inni zaatakowali naszą łódź, tak samo jak kiedyś tratwę. Znowu zabrali mi Walta. Nawet nie wiem, jak to możliwe, że znowu trafiłem na tą wyspę. Płynąłem podczas sztormu, nie widziałem prawie nic. Później uderzyłem w brzeg. To cud, że nadal żyję.
- Jack, chciałam ci właśnie o tym powiedzieć – odezwała się Kate. – Razem z Sawyerem natknęliśmy się przed chwilą na tę łódź. Jakiś kilometr stąd, może trochę więcej, leży ona na plaży.
- Dotarliście do jakiegoś lądu? – Shepard pytał dalej.
- Nie. Kurs, który podał ten Henry okazał się fałszywy. Jedyny na ląd, na którym zresztą się zatrzymywaliśmy to małe, bezludne wyspy. Stamtąd braliśmy owoce.
- Skoro zatrzymywaliście się na takich wysepkach, dlaczego nie mogłeś zatrzymać się na jednej z nich podczas sztormu? – do rozmowy włączył się Sayid.
- Burza nadeszła nagle. Poza tym nigdzie takiej wyspy nie dojrzałem. Po stracie Walta płynąłem na oślep. Zgubiłem się...
- A paliwo? Jak to możliwe, że mogliście płynąć tak długo? – Irakijczyk kontynuował swoje „przesłuchanie”.
- Mieliśmy bardzo duży zapas paliwa. Henry był na tyle miłosierny, że nie pozwolił, by łódź zatrzymała się po godzinie rejsu – zakpił, ale po kilku sekundach zmienił ton. – Wiem, że dla was jestem śmieciem po tym, co zrobiłem. Faktycznie, to ja zabiłem Libby i Ane Lucie. Tylko w ten sposób mogłem uwolnić Henrego. Tylko w ten sposób mogłem odzyskać Walta – mówił ze łzami w oczach. – Chciałem, żeby moje dziecko mogło żyć w normalnym świecie, a teraz nie ma go przy mnie wcale. Przepraszam was wszystkich, za całe zło jakie uczyniłem. Bardzo tego żałuję. Przyjmiecie mnie znów do was i pomożecie odnaleźć Walta? – zapytał.
- Kłamie – uciął krótko Sayid. – Widać to po nim.
- Ja mu wierzę, ale sam nie mogę o tym zdecydować. Ratunek i tak już niedługo powinien się tu zjawić. Mimo to, zapytam. Kto jest za tym, żeby Michael został z nami?
Wszyscy oprócz Kate, Sawyera, Hurleya, Sayida i o dziwo Juliet, wszyscy podnieśli ręce.
- Witamy z powrotem – uśmiechnął się.
W oczach Micheala pojawił się dziwny błysk, ale nikt tego nie zauważył.
- Doktorku, popełniasz wielki błąd – ostrzegał Sawyer.
Juliet zauważyła, że ktoś idzie przez plażę, ponad sto metrów od nich. Natychmiast rozpoznała tą osobę.
- To Desmond! – krzyknęła.
Wszyscy obejrzeli się w tamtą stronę. Faktycznie, to był on. Tuż za nim szedł Charlie.

Retrospekcje:
Otworzył oczy. Ktoś szarpał go za ramię. Wstał z łóżka. Łańcuch nie pozwolił mu jednak zbytnio się ruszyć. Popatrzył na osobę, która stała metr od niego.
- Minkowski – warknął. – Czego chcesz?
- Witaj Michael – uśmiechnął się. - Czas abyś wykonał powierzone ci zadanie.
Jakiś mężczyzna złapał go za rękę i wyciągnął z pomieszczenia. Zeszli po schodach i zaraz znaleźli się na zewnątrz. Teraz dopiero uświadomił sobie, jak wielki jest ten statek. Minkowski pokazał mu łódź.
- Za chwilę spuścimy cię razem z nią na wodę. Damy ci dwie godziny przewagi, abyś dotarł na wyspę przed nami. Dharma na ciebie liczy. Nie zawiedź nas...
Kilka metrów od nich ktoś wrzucał do wody worek. Już na pierwszy rzut oka było widać, że znajduje się w nim jakieś ciało.
- Kto to? – zapytał, choć nie liczył na konkretną odpowiedź.
- Nieważne. Powiem ci jedynie, że jest to ktoś, kto nie chciał z nami współpracować.
Wszedł do łodzi i czekał, aż zostanie spuszczony w dół. Po chwili mógł już płynąć. Był bardzo zdeterminowany. Zrobi to. Dla Walta...

Wyspa:
Minkowski rozmawiał z jednym ze swoich pracowników. Oglądali jakąś mapę i coś na niej zakreślali. Obok nich około trzydziestu ludzi rozbijało swoje namioty.
- Jak sądzisz, gdzie on teraz może być? – zapytał pracownik.
- Domyślam się, że tu – pokazał na jakieś kółko na mapie. - Z całą pewnością wiedział on już wcześniej o planowanym przez nas nalocie. Ktoś z naszej organizacji kontaktował się z nim często. Był swojego rodzaju szpiegiem w naszych szeregach. Znasz go bardzo dobrze, Tedd.
- Kto to taki?
- Nie mogę ci tego powiedzieć poza tym, że była to osoba wysoko postawiona w Dharmie. Dowiesz się w swoim czasie.
- Dobrze. Ale co z rozbitkami z lotu 815? Wysłałem już tam 5 chłopców, tak jak pan kazał. Dadzą im jasno do zrozumienia, żeby ci nie wtrącali się w nasze sprawy. Boję się jednak, że nie posłuchają i będą chcieli za wszelką cenę opuścić tą wyspę. Co wtedy?
- To proste. Zabij ich.

Koniec odcinka drugiego
  • 0

#5 dominika1984r

dominika1984r

    Plutonowy

  • Użytkownik
  • 426 postów
  • MiastoGdansk

Napisano 31.07.2007 - |19:54|

[quote name='pan_anonim' date='31.07.2007 |08:49|' post='246815']
Odcinek drugi: Mole (Michael & Walt)
Drobne poprawki ;)


- A co z Jackiem, Kate i Sawyerem? Ci Inni zabrali ich ze sobą?

Hehe, to taka drobnostka, ale jesli dobrze pamietam, to ani Michael, ani Walt nie wiedzieli, ze Jack, Sawyer i Kate zostali sami. W koncu byl jeszcze Hurley, ktorego Inni wypuscili.



Sawyer i Kate spacerowali wzdłuż plaży. Milczeli i po prostu wpatrywali się w horyzont.
- James, co będzie z nami, gdy wrócimy do normalnego świata? – zapytała dziewczyna. – Nie boisz się, że nasze uczucie z czasem minie?
- Piegusku, czemu jesteś taka zmartwiona? Przecież dopiero teraz będziemy mogli zacząć normalnie życie. Nigdy nie czułem się bardziej uradowany. Oświadczę ci się, ty mnie przyjmiesz, zamieszkamy razem, urodzisz mi ślicznego synka i będzie żyć długo i szczęśliwie – mówił z uśmiechem.
Dziewczyna nie odpowiedziała na plany ich wspólnej przyszłości, jakie snuł Sawyer. Nie zamierzała powiedzieć mu o tym, że Jack wyznał jej miłość. Nie chciała go denerwować. James mógłby wpaść w szał. Kochał ją, tego była pewna, ale czy ona czuła do niego to samo? Ostatnio coraz częściej miała co do tego wątpliwości. Właściwie, gdy tylko znajdzie się znów w Sydney, będzie ścigana przez policję. Wróci do życia uciekinierki. Nie ma co liczyć na uniewinnienie. Spojrzała przed siebie i w tym momencie zamarła. Przetarła oczy. To nie było złudzenie. Pociągnęła Sawyera za rękaw.
- Spójrz tam – wskazała.
- O w mordę... – jego twarz wyrażała ogromne zdumienie. - Musimy wrócić na plażę i powiadomić Jacka – powiedział.
- Tylko jak to znalazło się na plaży? – zapytała.
- Odpowiedź jest chyba prosta... Wracajmy.
Zawrócili i ruszyli w kierunku plaży. Co jakiś czas odwracali się za siebie, jakby obawiali się, że coś może się wydarzyć. Łódź, którą Michael opłynął z wyspy, i która znowu się na niej znalazła, powoli znikała z ich oczu.

Hehe, to chyba zbyt idylliczna wizja zwiazku Sawyera i Kate :)

Ale poza tym swietne :) czytam z checia
  • 0
Living is easy with eyes closed

#6 Jonasz

Jonasz

    Generał

  • Użytkownik
  • 4 028 postów
  • MiastoWroclaw

Napisano 31.07.2007 - |20:19|

Panie Anonimie, przetłumacz to na angielski i wyslij do ABC. Zaoszczędzisz im duż pracy a i sam nieźle zarobisz.
  • 0
I know what I like, and I like what I know.
Genesis

#7 Tajemnicza_Wyspa

Tajemnicza_Wyspa

    Chorąży

  • Użytkownik
  • 1 430 postów
  • MiastoKraków

Napisano 01.08.2007 - |06:30|

Ooo, widzę że i na nasze forum "zabłądziły" fan-ficki :lol:
Przynajmniej w przerwie między sezonami jest coś ciekawego do poczytania :lol:

@Jonasz :P
Na innych forach [nie tylko polskich] jest tego dużo więcej, gdyby twórcy "Lost" raczyli choć trochę z tego przeczytać i "zastosować w praktyce", to serial byłby o wiele ciekawszy :P Nawet jeśli niektóre rozwiązania są przewidywalne aż do bólu...
Hmm, a może scenarzyści to czytają [oczywiście na anglojęzycznych forach] i możemy się spodziewać tak naprawdę, że będzie dokładnie odwrotnie niż myślimy? :lol:
  • 0
"If it is man's outward journeys that have brought us to this precarious place in time, it is the inward journey that will set us free."

#8 pan_anonim

pan_anonim

    Szeregowy

  • Użytkownik
  • 3 postów

Napisano 03.08.2007 - |14:00|

Odcinek trzeci: Fear (Richard)

Retrospekcje:
Stał przy brzegu i oglądał wschód słońca. Miał złowić ryby, ale zrezygnował z tej pracy. Trzeba spojrzeć prawdzie w oczy. Nigdy nie będzie dobrym rybakiem. Ojciec bardzo chciał, żeby było inaczej. Niestety, chyba się zawiedzie. To, że ma trzynaście lat, nie musi znaczyć, że powinien umieć łowić. Usiadł na kamieniu i spoglądał na ocean. Urodził się na tej wyspie, więc jego widok od dawna już go nie poruszał. Ta wyspa była jego prawdziwym domem. Piękne miejsce z niesamowitymi widokami i roślinnością. Obserwował ptaki, które odlatywały z wyspy. Wodził za nimi wzrokiem. Wtedy dopiero to spostrzegł. Przyjrzał się dokładniej. Zobaczył statek. Kierował się on w stronę wyspy. Musi szybko powiadomić ojca. Zerwał się z kamienia i pobiegł w głąb dżungli.

Wyspa:
Richard szedł w ogromnym skupieniu. Jego twarz nie wyrażała żadnych emocji. Widział w swoim życiu już zbyt dużo, aby mogło go cokolwiek przerazić. Widział jak dziesiątki pracowników Dharmy leżało martwych, więc dlaczego miałby martwić się tym głupim spacerem? Jedyne co obecnie mu nie pasowało to brak Bena wśród nich. Facet narobił niezłego bałaganu. Poszedł w „odwiedziny” do rozbitków. Na co on liczył? Przecież nikt nie przyjmie go tam z otwartymi rękami. Ciągle zastanawiał się również, jak potoczyła się akcja na plaży. Czy aby na pewno wszystko poszło zgodnie z planem? Rozbitkowie niczego się nie spodziewali, więc dlaczego cokolwiek miałoby się nie powieść? Od zawsze był optymistą. Ojciec zawsze przypominał mu o pogodzie ducha, nawet wtedy, gdy przeżywali naprawdę ciężkie chwile. Do przejścia pozostało już im niewiele drogi. Znowu zobaczy to miejsca. Zobaczy swoją przeszłość i poczuje się tak jak wiele lat temu. Poczuje się jak dziecko. Nie chciał tutaj wracać, ale sytuacja ich do tego zmusiła. Wszystko się skomplikowało. A teraz, gdy ta tajemnicza spadochroniarka zjawiła się na wyspie, problemy mogą się dopiero zacząć. Wiedział, że co by się nie działo są chronieni przez potężną siłę. Są chronieni przez Jacoba. Mimo, że odczuwał do niego ogromny żal, wciąż mu ufał. Nie zamierzał sprzeciwiać się komuś o tak potężnej mocy. Droga zaczynała być coraz trudniejsza. Spodziewał się tego. Niedługo dojdą do urwiska, a później już zostanie tylko krótki spacer. Szło ich ponad pięćdziesięciu. Większość z nich to zwykłe szare myszy. Jeśli zadawali pytania, zdarzało się to bardzo rzadko, a już nigdy nie oczekiwali na konkretnych odpowiedzi. W ich grupie liczyło się bardzo mało osób. On, Ben, Mikhail, Tom, Pryce i... Juliet. Tak, ta kobieta miała niespotykaną charyzmę. Wszyscy czekali, aż ona do nich wróci. Dotarli do urwiska. Ostrożnie przeszli zwodzonym mostem. Jeden z nich się potknął. Richard tylko uśmiechnął się pod nosem. Dalej szli przez trawiastą polanę. Nie rozglądał się na boki. Piękno tego miejsca już dawno przestało go obchodzić. Nie zwracał już uwagi na rzadkie gatunki roślin. Teraz liczyły się inne rzeczy. Odkąd na wyspie znaleźli się ci rozbitkowie, wszystko uległo zmianie. Mieli już inne cele. Musieli dowiedzieć się, dlaczego ciężarne kobiety na wyspie umierają. To musi być spowodowane przez jakieś wielkie moce. Jacob nigdy im nie wyjaśnił, dlaczego tak się dzieje. On zresztą nigdy nie mówił tak, by można było to jednoznacznie zinterpretować. Zbliżali się już do świątyni. Ostatni raz był tu będąc dzieckiem. Później nigdy nie wracali do tego miejsca. Ben miał ich dogonić. Powiedział, że niedługo się spotkają. Będą musieli poważnie porozmawiać na temat sytuacji na wyspie. Jeśli teraz jeszcze będą musieli martwić się o agresorów, będzie już bardzo źle. Byli bardzo blisko świątyni, gdy nagle usłyszał głos Bena.
- Richard! Richard! Zaczekajcie na mnie!
- Co się stało? – zapytał zdziwiony.
- Ponieśliśmy klęskę.
Ben nie musiał mówić już nic więcej. Richard pierwszy raz od dawna poczuł, co to strach.

Retrospekcje:
- Intruzi! Intruzi płyną na wyspę! – krzyczał dobiegając do wioski.
Wszyscy mieszkańcy spojrzeli na niego ze zdziwieniem. Jego ojciec również.
- Richard, co się dzieje? – zapytał.
- Ktoś płynie statkiem na wyspę. Są bardzo blisko! – nie mógł się powstrzymać od krzyków.
- Jesteś pewien?
- Tak.
- Josh, biegnij to sprawdzić – rozkazał. – Musimy się przygotować na to, że ci ludzie sprowadzą na nas kłopoty – przerwał.
Na wyspę przyleciał helikopter. Wylądował na plaży, kilka kilometrów dalej.
- Co robimy? – zapytał jeden z nich. – Tam może być broń. Przyda nam się ona jeśli intruzi nas zaatakują. Jeśli pozwolisz Simon, wezmę kilku mężczyzn i napadniemy na ten helikopter.
Richard spojrzał na swojego ojca i czekał na jego reakcję.
- Dobrze, zgadzam się. Idźcie i wracajcie szybko.
Następne kilka godzin we wiosce minęło w oczekiwaniu na powrót Josha i reszty. Wreszcie zza drzew wyłonił się on i jego towarzysze. We workach nieśli pistolety.
- Teraz możemy się bronić – powiedział Josh z uśmiechem.
- Widzieliście tam kogoś? – zapytał Simon.
- Nie. Helikopter był pusty, gdy tam zaszliśmy. W środku było pełno broni i amunicji. Powiem ci tylko jedno Simon. Mam złe przeczucia. Oni mogą chcieć zostać tu na dłużej.

Wyspa:
- Edward? Jesteś tam? – zapytał głos w słuchawce.
- Jestem doktorze. Słucham pana.
- Dostałem dużo ciekawych informacji na temat tej wyspy i stacji Dharmy, jakie się na niej znajdują. On może być w którejś z nich. Prześlę wam mapy. Pamiętaj, on nie może pod żadnym pozorem wydostać się żywy z tej wyspy. Jeśli tak by się stało, bylibyśmy skompromitowani. Mam nadzieję, że rozumiesz powagę tej sytuacji. Nie mylę się, prawda?
- Nie, proszę pana. Od jutra zaczynamy polowanie. Powinniśmy złapać go dość szybko. Nie chciałbym się narzucać, ale potrzebowalibyśmy więcej ludzi do wykonania tego zadania.
- Edwardzie. Nie powinieneś się o to martwić. Za trzy dni przybędzie do was trzydzieści osób. W tym składzie będzie musieli sobie poradzić, ponieważ więcej ludzi już nie dostaniecie.
- Oczywiście, damy sobie radę. A co z rozbitkami? Nadal twierdzi pan, że powinniśmy utrzymać ich przy życiu?
- Tak. Oni mogą nam się jeszcze przydać. Muszę kończyć. Do zobaczenia Edward. Namaste.
- Namaste.
Wtedy Minkowski coś sobie uświadomił. Doktor powiedział „do zobaczenia”. Czy on zamierza przybyć na wyspę?

John biegł. Musi dostać się do świątyni i pozostać przy tym niezauważonym. Dharma już zaczęła panoszyć się po wyspie. Jack popełnił straszny błąd. Straszny. Ciekawe, czy rozbitkowie znają już prawdę o ich „ratunku”. Locke chciał się ukryć, zanim ktoś zdąży go zastrzelić, tak jak zrobiono to z Kevinem i Georgem. Chłopacy mieli wielkiego pecha. Czekali na ratunek i obaj dostali po kulce w głowę. Zwolnił. Od kilku godzin jest prawie cały czas w ruchu. To musiało odbić się na jego organizmie. Nie był już przecież taki młody, a na dodatek został niedawno postrzelony przez Bena. Do świątyni dzieliło go już tylko kilka kilometrów. Kolejna tajemnica wyspy czekała na odkrycie.

Trzech pracowników Dharmy stało w lesie i paliło papierosy.
- Gdyby Edwardzik wiedział, co my tu teraz robimy, ostro by się wściekł – zaśmiał się jeden. – Tylko pamiętajcie, zero papierosów w dżungli – zaczął przedrzeźniać Minkowskiego. – A czy ja jestem małym dzieckiem, żeby on mi mówił, gdzie mogę palić, a gdzie nie?
- Wiesz, w sumie to on ma sporo racji – odezwał się drugi. – Co byś zrobił, gdyby w takiej dżungli nagle wybuchł pożar. Jakbyś go ugasił?
- Żaden pożar się tu nie zdarzy. Nie od jednego głupiego papierosa.
- Patrzcie, ktoś tam biegnie! – krzyknął trzeci. – Jakiś łysol. Za nim!
W tym momencie John Locke odczuł strach. Wpadł w spore tarapaty.

Natknął się na nich. Dharmowcy go widzieli. Boże, jak mógł do tego dopuścić? Pędzili za nim. Mieli w rękach pistolety. Nie miał ochoty się z nimi spotkać. Trzeba ich zgubić, bo inaczej pobiegną za nim do samej świątyni. Na to nie mógł pozwolić. Przeskoczył prze powalone drzewo. Biegł dalej. Byli jakieś dwadzieścia metrów za nim. Było ich dwóch. Ma szanse ich zgubić. Wybiegł zza jednego z drzew. Nagle się zatrzymał. Kilka metrów od niego stał trzeci pracownik Dharmy. Mierzył do niego z pistoletu. John podniósł ręce do góry. Poddał się bez walki.

Richard był oszołomiony opowieścią Bena. Śmierć dziesięciu ich ludzi, Dharma na wyspie. To wszystko zapowiadało ich porażkę. Ale to miejsce, powinno ich ochronić. Świątynia. Ben widział ją tylko raz. Zresztą tak samo jak on. Całe te ruiny. Czuć, że to miejsce skrywa w sobie wielką tajemnicę. Kim byli ludzie, którzy tu kiedyś mieszkali? To pytanie zadawał sobie od dawna. Jacob nie chciał mu opowiadać o tym miejscu. On nigdy nie ponawiał swoich pytań. Skoro raz nie uzyskał odpowiedzi, nie uzyska jej nigdy. Starał się przestać myśleć o Jacobie i o tym, co on mu zrobił. Popatrzył na ruiny jakiegoś wielkiego budynku. Razem z Benem weszli do środka. W środku pełno było pajęczyn. Czuł się jak Indiana Jones. Gdy był mały, chciał zostać poszukiwaczem skarbów. Teraz, gdy już wyrósł z marzeń, wspomnienia wróciły. Zobaczył szkielet w kącie jednej z sal. Kopnął go. Miał na to wielką ochotę. Nie mógł się powstrzymać. Ben spojrzał na niego podejrzliwie.
- Dlaczego to zrobiłeś? – zapytał. – Znałeś go?
- Nie mam pojęcia, kto to jest.
Kłamał.

Retrospekcje:
Szedł w ciemnościach przez dżunglę. Zgubił się. Ta czerń go przerażała. Nie widział drogi. Nie widział nic. Czuł, że zamiast coraz bliżej, jest coraz dalej od wioski. Coś jednak pchło go w głąb dżungli. Słyszał jakieś szepty. Dreszcze przeszły po całym jego ciele.
- Chodź do mnie – ktoś szeptał.
Obudził się. Jego rodzice spali na matach obok. To tylko jakiś głupi sen, pomyślał. Ale ten głos… On był bardzo realistyczny. Za bardzo…
- Chodź do mnie.
Zamarł. Znowu go usłyszał. Tym razem nie we śnie. To działo się na jawie. Bał się. Pierwszy raz bał się tej wyspy tak bardzo. Ale jednocześnie bardzo chciał się dowiedzieć, co go wzywa. Wstał. Nie wiedział czy dobrze robi, ale dyskretnie wyśliznął się z szałasu. W ich wiosce wszyscy spali. W końcu był środek nocy. Wszedł do dżungli. Wydawało mu się, że teraz słyszy jeszcze inne szepty. Zaczął biec. Nie mógł pozwolić, by strach opanował całe jego ciało. Potykał się o wystające korzenie drzew. Jakiś ptak przeleciał tuż nad jego głową. Nagle wszystko ucichło. Dla Richarda bicie serca brzmiało jak dzwon.
- Chodź do mnie.
Podskoczył z przerażenia. Znowu ruszył pędem przed siebie. Głos zaczął się powtarzać. Raz za razem. Co jakiś czas przystawał, żeby móc złapać oddech. Nie wiedział, od ilu godzin był już w dżungli.
- Chodź do mnie.
Ktoś go wołał. Może ten ktoś potrzebuje pomocy? Biegł ile miał tylko sił w nogach. Głos był coraz donioślejszy. Czuł, że jest już blisko, ale musiał odpocząć. Usiadł na trawie. Wtedy dopiero poczuł, jak bardzo chce mu się spać. Jego oczy powoli się zamykały. Nie może zasnąć. Nie teraz.
- Chodź do mnie.
Tajemniczy szept sprawił, że natychmiast zrezygnował ze spania. Przebiegł kilka metrów i zobaczył jakąś opuszczoną chatkę. Doszedł do wniosku, że głos pochodzi właśnie stamtąd. Serce biło mu coraz szybciej. Wszedł po schodkach i złapał za klamkę. Drzwi otworzyły się z głośnym skrzypnięciem.
- Witaj – usłyszał szept nad swoim uchem.
Milczał. Nie wiedział, co ma powiedzieć. Nawet gdyby zdobył się na wypowiedzenie jakichkolwiek słów, nie wiedziałby do kogo ma się zwrócić. W środku nie było żadnej żywej duszy, a jednak kogoś słyszał.
- Cieszę się, że cię widzę – głos otaczał go teraz z każdej strony. Oparł się o jakiś stolik.
- Kim jesteś? Gdzie się ukrywasz?! – zaczął krzyczeć.
- Jestem tuż obok ciebie Richardzie – po tych słowach drzwi zatrzasnęły się z wielkim hukiem. – Usiądź, bo musisz mnie wysłuchać. Chcę z tobą zamienić kilka słów.
- Mam rozmawiać z duchem? – poczuł się na tyle pewnie, że zaczął kpić. – Koniec żartów, wychodzę.
Skierował się do drzwi, ale wtedy jakaś niewidzialna siła pchnęła go na krzesło.
- Posłuchaj mnie. Wezwałem tu ciebie, ponieważ twoim przeznaczeniem jest zrobić coś wielkiego dla tej wyspy. Jesteś wyjątkowy. Czas... Jego ręka nigdy cię nie dotknie. Zostałeś obdarzony wielką mocą. Nie możesz jej zmarnować. Intruzi. Jeśli oni zwyciężą, cała harmonia zostanie zburzona. Żyjesz po to, aby ich zatrzymać. Będziesz kimś wielkim Richard. Jeśli połączymy swoje siły, damy radę się im przeciwstawić.
- Skąd mam wiedzieć, że to nie jest żaden głupi żart? – zapytał.
W tym momencie zmaterializowała się przed nim postać.
- Ponieważ jeśli nie podejmiesz się obrony tej wyspy, zostaniesz przez nią ukarany tak, jak ja. A teraz wstań, podejdź do drzwi i wróć do swojej wyspy. Przemyśl to, co ci powiedziałem. Żegnaj. Niedługo znowu się spotkamy.
Richard wykonał polecenia nieznajomego. Wychodząc, zdążył zapytać:
- Kim jesteś?
- Mów mi Jacob.

Wyspa:
John otworzył oczy. Widział migające obrazy. Ktoś ciągnął go po ziemi. Złapali go. To już jest koniec. Był pewien, że zginie.

- Gdzie oni są? – zapytał Richard.
- Uciekli – Ben mówił beznamiętnie. – Któryś z nich pewnie nas śledził. Wiedzieli, że tu przyjdziemy. Niedługo tu wrócą. Spotkamy się z nimi. Już wkrótce.
- Jesteś pewien?
- Wiem, co mówię. Zaufaj mi.
Zaufać? Ben okłamywał swoich ludzi przez tyle czasu. Nie był człowiekiem godnym zaufania. Spacerując po kamiennych korytarzach, dostrzegł wyrzeźbione w ścianie obrazy. Nie dostrzegł ich wcześniej. Przykuły one jego uwagę. Ludzie musieli mieszkać tu już setki lat temu. To miejsce podobno było kiedyś nawiedzone, ale klątwa została zdjęta po wielu latach. W dalszych częściach budowli paliło się jeszcze kilka pochodni. Byli tu jacyś ludzie. Musieli uciec niedawno. Ben chyba myślał o tym samym, ale nie odezwał się ani słowem. Chyba nie był w nastroju do rozmów. Doktorek Jack mocno go pobił. Facet chyba bardzo chciał się wydostać z tej wyspy. Teraz będzie tego żałował. Dharma powstała na nogi i powróciła na wyspę. Nie myślał, że kiedyś taki dzień nastąpi. Ci ludzie otrzymali już jeden potężny cios. A teraz wracają i chcą się zrewanżować. Dojdzie do wielkiej wojny. Tyle że większość z ich ludzi będzie chciała się jakoś od niej uchronić. Gdzie będą chcieli się ukryć? Tutaj? Dharma może próbować się tu dostać. Wyspa przestała być bezpieczna. Stanęli na końcu korytarza. Obaj spojrzeli na wyryty w niej symbol. Zrozumieli, co on oznacza.
- Chyba wiemy, gdzie nasi koledzy się udali, prawda? – powiedział Ben.
Na ścianie widniał symbol Pasu Oriona.

Minkowski siedział w swoim namiocie i przeglądał mapy. Znajdą go. Obstawiał, że już za kilka dni wypełnią swoje pierwsze zadanie. Przypomniał sobie rozmowę z panem Widmorem. Facet był bardzo poddenerwowany. Miał do stracenia najwięcej z nich wszystkich. Pieniądze, reputację, wolność i Penny. Jeśli wszystkie informacje o Dharmie wyszłyby na jaw, to byłby koniec. Usłyszał pikanie swojej krótkofalówki. Domyślał się, kto dzwoni. Odebrał.
- Minkowski, to ja – usłyszał ściszony głos.
- Micheal, miło cię słyszeć! – zaśmiał się szyderczo.
- Udało mi się. Chyba uwierzyli w moją historię. Będzie problem z kilkoma osobami, ale jakoś ich do siebie przekonam.
- Wierzymy w ciebie. Nie zawiedź nas.
- A wy? Dotrzymacie słowa.
- Oczywiście. Twój syn jest bezpieczny. Nic mu nie będzie, dopóki ty będziesz się rozsądnie zachowywał.
- A reszta rozbitków? Co stanie się z nimi.
- Nie bój się, nie skrzywdzimy ich. Jesteśmy dobrymi ludźmi.
- Już kiedyś to słyszałem...
- Micheal, nie denerwuj się. Mam dla ciebie kolejne zadanie. Posłuchaj mnie uważnie...

Richard i Ben wyszli na zewnątrz. Wszyscy się im przyglądali, ale nikt nic nie mówił.
- Zostawili nam wskazówkę. Oni kierują się do kolejnej stacji Dharmy. Do Pasu Oriona – mówił spokojnym głosem Ben. Chyba chciał zatrzeć złe wrażenie jakie wywarł na wszystkich po nieudanej akcji na wyspie i w Zwierciadle. Wychodziło mu to średnio. – Musimy iść za nimi, bo nikt inny oprócz nich nam nie pomoże. Do Pasu Oriona jest stąd cały dzień drogi. Nie możemy się tu zatrzymać, ponieważ nie będziemy w tym miejscu bezpieczni. Gdy tylko uda nam się połączyć siły, zaczniemy przygotowywać się do walki. Nie ma najmniejszych wątpliwości, że Dharma zostawi nas w spokoju. Nie po tym, co zrobiliśmy jej kilkanaście lat temu. Teraz oni będą chcieli się na nas zemścić. Musimy uciekać. Ruszamy za kwadrans.
Nikt się nie odezwał. Richard wiedział, co dzieje się w ich sercach. Jeśli sytuacja szybko się nie uspokoi, wybuchnie bunt. Zaczęło go to martwić, ponieważ znalazł się pomiędzy młotem, a kowadłem. Piętnaście minut później byli już w drodze do Pasu Oriona. Szli pomiędzy drzewami w kompletnej ciszy. Dźwięk który ją przerwał wydawał się głośny niczym huk z armat. Spojrzeli na niebo. Widzieli trzy helikoptery, które leciały nad wyspą.
- Biegniemy! Szybko! – krzyczał Richard. – Musimy się schować, bo oni nas zauważą!
Zaczęli ukrywać się wśród drzew i w zaroślach. Helikoptery długo lawirowały w powietrzu. Czekali w napięciu na dalszy rozwój wydarzeń. Nie działo się jednak nic. Po kilku minutach helikoptery odleciały. Tak po prostu. Ben ciągle milczał. Myślał. Richard nie był pewien czy dobrze robi, ale podszedł do niego.
- Nad czym myślisz? – zapytał.
- Zastanawiam się, co się wydarzy, gdy dojdziemy do Pasu Oriona. Oni wcale nie muszą chcieć z nami rozmawiać. Równie dobrze możemy sprowadzić na siebie kłopoty. Wiesz o tym tak samo jak ja.
- Tak. Tyle że obaj wiemy coś jeszcze.
- Co takiego?
- My dwaj możemy się im przydać. Co by się nie działo, my dwaj przeżyjemy.
Nagle się zatrzymał. Rozejrzał się dookoła. Rozpoznał drzewo, za którym się wtedy schował. Pamiętał to miejsce. Pamiętał, choć bardzo chciał zapomnieć.

Retrospekcje:
- Tato, wybieracie się gdzieś? – zapytał Richard, gdy zobaczył, że jego ojciec i jeszcze sześciu innych mężczyzn przeładowywało broń.
- Ostatnio w pobliżu wioski kręci się kilka dzików. Może uda nam się jakiegoś upolować.
- Mogę iść z wami? – prosił błagalnym tonem.
- Nie. Ta wyprawa może być bardzo niebezpieczna. Nie chcę, żeby coś ci się stało.
- Nic mi nie będzie. Obiecuję. Chcę wreszcie zobaczyć, jak wygląda prawdziwe polowanie.
- No dobrze. Szykuj się. Za pięć minut wyruszamy.
Szli przez dżunglę, nie odzywając się do siebie słowem. Nasłuchiwali w skupieniu i szukali jakichś śladów zwierzyny. Zapuszczali się coraz głębiej w dżunglę, nie znajdując nadal nic. Nagle stanęli w miejscu. Coś się zbliżało. Było coraz bliżej. Zza drzew wyłoniło się pięć osób. Intruzi, pomyślał. Wyciągnęli oni natychmiast bronie i zaczęli strzelać. Tom padł martwy na ziemię.
- Uciekaj Richard! Uciekaj! – krzyczał jego ojciec.
Chłopak bez zastanowienia ruszył przed siebie. Słyszał strzały, ale bał się obrócić za siebie. W końcu się przełamał. Dwóch jego towarzyszy już nie żyło. Ojciec i reszta zaczęła uciekać i chować się za drzewami. Padł kolejny strzał. Simon zatoczył się i po sekundzie leżał na ziemi. Richard chciał krzyknąć, ale żaden głos nie chciał wyjść z jego gardła.
- Richard, uciekaj! – krzyknął ktoś inny. To był Sean.
Posłuchał go i znowu zaczął biec. Jego ojciec zmarł. Został zastrzelony przez intruzów. Nie chciał w to uwierzyć. To wydawało się tak bardzo nieprawdopodobne. Biegł ze łzami w oczach.

Wyspa:
John wiedział, gdzie oni go zaprowadzą. Bał się. Nie chciał, żeby jego życie skończyło się teraz. Nie w momencie, gdy miał jeszcze tyle do zrobienia. Wyspa ciągle pozostawała nie odkryta. Wystarczy, że pobili go prawie do nieprzytomności. Nagle obrazy przewijających się drzew zniknęły. Teraz oślepiało go słońce. Znalazł się na polanie. Na tej samej, na której Dharma rozbiła swój obóz. Został przywiązany do drzewa. Sznur ściskał go bardzo mocno. Ledwie mógł złapać oddech. Słyszał czyjeś krzyki.
- Doktorze! Doktorze! Znaleźliśmy go!

Zatrzymali się przy wodospadzie. Wydawało mu się, jakby była to podróż śladami jego przeszłości. To miejsce również dobrze znał. Przemył twarz wodą. To, co w niej zobaczył wzbudziło w nim przerażenie. Szybko odszedł od tego miejsca. Nie zamierzał o tym nikomu powiedzieć. Jak to możliwe, że nie dostrzegł tego nigdy wcześniej? Na dnie leżało kilkadziesiąt ciał.

Retrospekcje:
Wszyscy zebrali się przy wodospadzie. Na ich twarzach malowała się wściekłość. Kilku z nich zostało zabitych. Wielu miało swoje rodziny i nagle stracili życie. Tak stało się między innymi z jego ojcem. Do teraz widział go, gdy ten konał. Nie umiał pozbyć się tego obrazu sprzed swoich oczu. Stanął koło zapłakanej matki. Na pewno przeżywała ona teraz ciężkie chwile. Na kamieniu stanął Sean. To on miał zostać teraz przywódcą ich grupy. Wszyscy tego oczekiwali. Matka przytuliła Richarda do siebie. Stali w oczekiwaniu aż Sean przemówi.
- Posłuchajcie – odezwał się wreszcie. – Wczoraj zginęło kilku naszych ludzi. John, James, Bruce, Tom i nasz dotychczasowy przywódca Simon. Intruzi, którzy pojawili się na wyspie, napadli na nas podczas polowania. Jak wiemy, zginęło pięć osób, które były nam bardzo bliskie. Nie możemy dopuścić, aby takie sytuacje się powtarzały. Dlatego trzeba zacząć działać. Josh, biegnij do naszego drugiego obozu. Powiadom resztę o zaistniałej sytuacji. Musimy się uzbroić. Będziemy walczyć.
Sean nie musiał mówić nic więcej. Wszyscy zrozumieli, o co chodzi. Richard również. Tak oto rozpoczęła się wojna.

Koniec odcinka trzeciego
  • 0

#9 gregorysl

gregorysl

    Szeregowy

  • Użytkownik
  • 59 postów

Napisano 04.08.2007 - |07:56|

a z jakiej racji w odcinku drugim jest

- To Desmond! – krzyknęła.
Wszyscy obejrzeli się w tamtą stronę. Faktycznie, to był on. Tuż za nim szedł Charlie.

drugi rusek ??
  • 0

#10 jacekfreeman

jacekfreeman

    Plutonowy

  • Użytkownik
  • 431 postów
  • MiastoLublin

Napisano 04.08.2007 - |10:13|

Wielu fanów chce żeby charlie przeżył. Małe spełnienie marzeń ;)
  • 0
Rok 2007 był to dziwny rok, w którym rozmaite znaki na niebie i ziemi zwiastowały jakoweś klęski i nadzywczajne zdarzenia.


Zapraszam do Lublina :)

#11 misiaqu

misiaqu

    Szeregowy

  • Użytkownik
  • 58 postów
  • Miastonie warto mówić

Napisano 20.12.2007 - |13:24|

Czyżby show dostał cancela? Z jednej strony szkoda, gdyż to chyba jedyny Lost fan fic z prawdziwego zdarzenia, ale z drugiej strony po tym jak przebrnąłem przez 2 pierwsze odcinki, jakoś go nie żałuję.
Co większe niedopatrzenia:
-Hurley wiedział, że Michael zabił Libby już w 2x23
-Charile od tak sobie wraca na wyspę? Całe jego poświęcenie było więc kompletnie bez sensu.
-Skąd Jack wziął pistolet w pierwszym odcinku? Przecież niby wszystką broń mieli mieć strzelcy!
I to co mi nie przypadło do gustu:
-Wszelkie elementy dotyczące trójkąciku Jack-Kate-Sawyer przyprawiały mnie o konwulsje, a to przez sztuczne dialogi i "teatralną" grę (zbyt duże afiszowanie się uczuciami przez większość bohaterów), którą jednak w innych wypadkach dało się znieść.
-niedokładna korekta (powtarzające się słowa, itd.)
Nie będę się już dalej znęcał, treść jest w sumie nie niezła, gorzej z formą, ale i tak najgorsze jest to, że idąc za serialową modą , autor zostawił nas po kilku odcinkach.
Ja się tak na czytelników na pewno nie wypnę ;)

Użytkownik misiaqu edytował ten post 20.12.2007 - |13:24|

  • 0




Użytkownicy przeglądający ten temat: 0

0 użytkowników, 0 gości, 0 anonimowych