Wyspa:
Biegł. Biegł tak szybko jak tylko mógł. Nie może go zgubić. Gałęzie biły go po twarzy, mimo to nie zwalniał ani na chwilę. Bał się tego, co mogło wydarzyć się za moment. Musiał go zatrzymać. Był coraz bliżej. Dzieliło ich od siebie co najwyżej dwadzieścia metrów. Jest, już blisko, jeszcze tylko metr. Nagle się zatrzymał. Dotarli do brzegu przepaści. Droga się skończyła. Teraz już mu nie ucieknie. Musi z nim wrócić do obozu.
- Czemu to robisz? Dlaczego uciekasz? – pytał.
- Nie mam wyjścia. Straciłem wszystko.
- Nieprawda. Wszystko jeszcze można odwrócić. Nic nie jest stracone.
- Jack, sam nie wierzysz w to, co mówisz. Zepsułeś wszystko, a teraz my musimy cierpieć. Musisz sam sobie poradzić z tym, co zrobiłeś. Żegnaj.
Zrobił dwa kroki do tyłu i spadł w przepaść. Jack zaczął krzyczeć.
- Locke, nie!
8 DNI WCZEŚNIEJ
Wyspa:
Łzy płynęły mu z oczu. Były to łzy szczęścia. Nareszcie się stąd wydostaną. Po tylu ndiach spędzonych na tej wyspie nareszcie wrócą do normalnych domów. Najbardziej uradowane wydawały się być Claire i Sun. Wreszcie będą mogły rozpocząć normalne życie ze swymi dziećmi. Kawałek dalej Alex rozmawiała z Danielle.
- Mamo, coś cię chyba dręczy. Dlaczego nic nie mówisz?
- Myślę, co się stanie, jeśli Ben ma rację. Co jeśli nie uda nam się sprowadzić ratunku, a jedynie kłopoty? – mówiła Francuzka.
- Ben to podły oszust i kłamca. Mieszkałam z nim przez 16 lat, więc wiem o nim trochę. On nie ma racji, a my wrócimy do normalnego świata.
- Taaa... Na pewno...
Wszyscy czekali w napięciu, aż telefon zadzwoni ponownie. Ten Minkowski już za chwilę powinien się odezwać. Jack ciągle czekał z telefonem w ręce.
- Halo? – powiedział głos w słuchawce. – Tu znowu Minkowski. Jest ktoś po drugiej stronie?
- Jestem – odpowiedział krótko doktor.
- Mamy wreszcie wasze współrzędne. Powinniśmy być u was za jakieś cztery godziny. Czekajcie na nas dokładnie w tym samym miejscu.
- Zostawimy tu kogoś, żeby na was czekał, a reszta naszej grupy wróci na plażę. Tam czeka na nas jeszcze kilka osób.
- Dobra. Trzymajcie się. Do zobaczenia niedługo. Bez odbioru.
Wiwatom i okrzykom radości nie było końca. Dla wielu był to z pewnością najpiękniejszy dzień w życiu. Wymknęli się śmierci, która niewątpliwie czekała na nich na tej wyspie
- Jack, kto tutaj zostanie? – zapytała Rose. – Ty musisz iść z nami na plażę.
- Ja mogę zostać – wystąpił z szeregu Kevin.
- Jesteś pewien? A co jeśli przyjdą tu Inni?
- Nie przyjdą – wtrąciła się Alex. – Z Benem szliśmy cały dzień, aby tu dotrzeć. Nie ma sznas, aby dotarli w to miejsce przed ratunkiem.
- Ok. Możesz zostać. Jeśli jeszcze jakaś osoba chce, niech do ciebie dołączy – mówił Shephad.
- Głupcy. To nie pomoc tu przybywa! – krzyczał Ben. – Już niedługo sami się o tym przekonacie. Jack już nawet nie zwracał uwagi na jego słowa. Natomiast Sun podbiegła do niego i uderzyła w policzek.
- Zamknij się. Nie masz prawa odzywać się na ten temat. Twoi ludzie porwali Claire i chcieli odebrać jej dziecko. To samo chcieliście zrobić mnie. Więc cokolwiek nie znajdowałoby się na tym statku, nie może być gorsze od ciebie – mówiła z wielką złością.
- Mylisz się Sun. My jesteśmy dobrymi ludźmi. Chciałem was chronić.
- Słyszałam o tym Ben. Juliet mówiła mi o wszystkich kobietach, które zaszły w ciążę na tej wyspie, a potem umierały – na te słowa wszyscy zareagowali z przerażeniem. – Ale jaką pomoc mógłby przynieść mi taki potwór jak ty?
Nie odpowiedział.
- Za kwadrans ruszamy na plażę. Macie jeszcze chwilę, żeby odpocząć! – krzyknął Jack.
- Co się stało z Johnem? – zapytała Claire.
- Pewnie uciekł. Szuka swojego przeznaczenia – zakpiła Rose.
Ben stał nadal przywiązany do drzewa. Myśli pędziły w jego głowie. Czy jego grupa dotarła już do świątyni? Jak to możliwe, że Locke przeżył? Patrzył jak ci wszyscy głupcy cieszyli się na myśl o statku, który już płynie na wyspę. Trzeba powiadomić Richard. Muszą się gdzieś ukryć. Ktoś nagle szarpnął sznury, które trzymały go przy drzewie. To był John. Co on tu robi?
- Milcz Ben, zanim zorientują się, że cię uwalniam. Nic ci nie zrobię. Chcę żebyś razem ze mną poszedł do Richarda – mówił John w międzyczasie przecinając sznur. – Gotowe. Teraz wszystko biegnijmy do lasu. Ruszaj się!
Biegł najszybciej jak tylko mógł, mimo że dopiero został dotkliwie pobity przez Jacka.
- Jack! Ben i Locke uciekają! – krzyczała Kate.
Doktor obrócił się i natychmiast zauważył dwie osoby biegnące w stronę lasu. Wyciągnął pistolet i wycelował w Bena. W tym momencie został powalony na ziemię. Alex leżała na nim.
- To mój ojciec! – krzyczała.
- Ale i tak go nienawidzisz.
- Pozwoliłbyś zabić swojego ojca nawet gdybyś go nienawidził?!
Sawyer pił piwo i obserwował jak Juliet, Hurley i Sayid przenosili ciała zabitych Innych. Dziesięć osób zginęło tej nocy. Od dnia katastrofy nie przeżyli jeszcze czegoś takiego.
-Ej, koleś! – krzyknął Hurley. – Może byś nam pomógł?
- Grubasku, dacie sobie radę beze mnie. Jesteś tak duży, że mógłbyś ich wszystkich razem wziąć na plecy – uśmiechnął się szyderczo.
- Sawyer! – krzyknęła poirytowana Juliet. – Hugo uratował nam życie. Powinieneś mu dziękować.
- Właśnie dziękuję. Piję jego zdrowie.
Kilka metrów dalej Bernard i Jin sprzątali to, co pozostało po zniszczonych namiotach. Koreańczyk miał nadal łzy w oczach. Widząć minę Bernarda, który bacznie mu się przyglądał, powiedział łamaną angielszczyzną:
- Teraz wiem, że na pewno zobaczę swoje dziecko.
- Nawet nie wiesz jak ci zazdroszczę – mruknął Bernard.
Wszystkie ciała zostały już złożone w jednym z czterech wybuchów, które przetrwały wybuchy. Chwilową ciszę, która zapanowała wśród wszystkich przerwał głos Kate.
- Halo? Jest tam ktoś? - zapytała.
Do krótkofalówki podeszła Juliet.
- Kate? Tu Juliet. Co się dzieje?
- Udało nam się! Jack złapał kontakt z łodzią. Za parę godzin będziemy uratowani!
- A Jack, co z nim? – w jej głosie słychać było radość.
- Razem z kilkoma osobami pobiegł do dżungli. Spotkaliśmy Locka. On zabił Naomi, celował z pistoletu do Jacka, a teraz uwolnił Bena i razem z nim uciekł do dżungli. Jack razem z dwoma osobami ich goni.
- Dobrze Kate. Dziękuję ci za wiadomość. Wracajcie do nas szybko. Do zobaczenia.
Juliet spojrzała na Sawyera i resztę, po czym powiedziała wzruszona:
- Jesteśmy uratowani.
Wszyscy zaczęli się cieszyć. Wszyscy oprócz Sayida.
- Jack, odpuśćmy sobie. Nie znajdziemy ich w tym lesie. Oni mogą być teraz wszędzie – mówił Kevin.
- Masz rację. Wracamy do reszty grupy – przytaknął. – Georg, chodź. Idziemy z powrotem.
Przy nadajniku czekali już na nich wszyscy.
- Jack, jesteśmy gotowi. Możemy wracać – powiedziała Kate.
- Dobrze. A więc ruszamy! – krzyknął Shephard. – Niedługo powinniśmy być już na plaży.
Na ekipę ratunkową czekali jedynie Kevin i Georg. Reszta osób schodziła już na dół. Droga mijała spokojnie. Inni byli daleko stąd, a Locke i Ben z pewnością udali się w ich kierunku. Jack cały czas zastanawiał się, jak to możliwe, że Bernard, Jin i Sayid nadal żyją. Czyżby Tom okazał odrobinę ludzkich uczuć? Ciekawe, co się z nim stało? Uciekł? Dogoniła go Kate. Teraz się dopiero zacznie...
- Jack, musimy porozmawiać o tym, co mówiłeś mi wcześniej.
- Zapomnij o tym – uciął krótko.
- Powiedziałeś, że mnie kochasz. Jak mam o tym zapomnieć?
- Zwyczajnie. Zapomnij o tym dla własnego dobra.
- Skąd wiesz, co jest dla mnie dobre? – powiedziała ze złością i odeszła.
Zaczynał żałować, że powiedział jej o swoich uczuciach. Teraz będzie im bardzo trudno o tym nie rozmawiać. Choć z drugiej strony... Za parę godzin powinni już być uratowani. W normalnym świecie każdy z nich pójdzie w swoją stronę. Może tylko nieliczni będą nadal się ze sobą spotykać.
- Hej Claire, co się dzieje z Aarone? – zapytał, widząc, że blondynka właśnie go dogoniła.
- Nie mam pojęcia, co z nim jest. Od jakiegoś czasu płacze i ciągle się wierci.
- Może ma temperaturę. Sprawdzałaś?
- Tak. To nie to – mówiła zmartwiona.
- No cóż... Naprawdę nie wiem, jak mógłbym ci teraz pomóc. Za chwilę pewnie mu przejdzie.
- Pewnie tak. Dzięki – powiedziała i wróciła do Sun.
Jakieś pół godziny później Danielle nagle się zatrzymała. Alex popatrzyła na nią.
- Co się dzieje? – zapytała
- Ciii... – Francuzka nasłuchiwała.
Parę sekund później zza drzew wyłonił się mężczyzna. Miał około 45 lat. Wyglądał na bardzo zmęczonego, tak jakby nie spał od kilku dni. Spojrzał na nich ze strachem i... Uciekł. Jack bez chwili zastanowienia pobiegł za nim. To już drugi taki pościg w przeciągu kilku godzin. Biegł za tajemniczym mężczyzną, nie tracąc go ani na moment z oczu. Kim jest ten facet? Z całą pewnością nie należał do ekipy ratunkowej. Może Danielle go zna? Nagle, tajemniczy ktoś zniknął. Tak jakby zapadł się pod ziemię. Jack już chciał zawracać, gdy poczuł zimne ostrze noża przy swojej szyi. Pot zaczął spływać po jego twarzy.
- Kim jesteś? – zapytał.
- Nieważne. Nie interesujesz mnie, więc nie interesuj się mną. Mam gdzieś, co tu robicie i czego chcecie. Pozwolę ci odejść, ale nie próbuj mnie ścigać. Jeśli mnie nie posłuchasz, ten nóż utknie w twoim ciele – szeptał nieznajomy.
Odłożył nóż, a zaraz potem pobiegł w głąb dżungli. Jack nawet nie próbował go gonić. Wrócił do swojej grupy.
- Zgubiłem go – rozłożył bezradnie ręce. – Danielle, kto to był?
- Nie mam pojęcia.
Ruszyli dalej. Dwadzieścia minut później dotarli na plażę.
- Dlaczego to zrobiłeś? – zapytał Ben.
- Co zrobiłem? – Locke odpowiedział pytaniem.
- Uratowałeś mnie. Uratowałeś mnie, mimo że dopiero co chciałem cię zabić. Dlaczego?
- Potrzebujemy siebie nawzajem. Teraz, gdy na wyspę dotrą jej wrogowie, trzeba się zjednoczyć. Musimy z nimi jakoś wygrać. Jacob nam pomoże.
- Już raz ci pomógł John. Nadal żyjesz.
- Tak, żyję. Tyle, że to głównie twoja zasługa. Postrzeliłeś mnie w miejsce, gdzie powinna znajdować się nerka. Ta nerka, którą ukradł mi mój ojciec. Czyżbyś jednak nie wiedział o mnie wszystkiego?
- Wiedziałem o tym. Muszę ci się jednak do czegoś przyznać. Jestem słabym strzelcem.
- Dobrze wiedzieć, z kim ma się do czynienia – zakpił Locke. – Poczekamy na przybycie tego niby ratunku, a później wrócimy do Richarda.
- Jak sobie życzysz.
Dwie godziny później usłyszeli warkot jakiegoś silnika. Podbiegli bliżej polany. Właśnie lądował na niej helikopter.
- Dharma – powiedział z przerażeniem Ben.
Kevin i Georg wstali z ziemi. Zauważyli na niebie helikopter. Po minucie podchodził on już do lądowania. Wyszło z niego dziesięć osób.
- No nareszcie – Georg powitał ich z uśmiechem.
- Witajcie – odpowiedział jeden z ratowników. – Jak trafić stąd do waszej plaży?
- Jeśli będziecie szli ciągle tą dróżką, dojdziecie do niej. Chodźcie za nami.
- Stój. Wy – skinął na pięciu mężczyzn. – Idźcie tam. Trzymajcie się wytycznych – rozkazał.
- A co z nimi? – inny z ratowników wskazał na Kevina i Georga.
Ten pierwszy wyciągnął pistolet z kieszeni. Oddał dwa strzały. Kevin i Georg leżeli na ziemi z dziurami w głowach.
Koniec odcinka pierwszego
Użytkownik pan_anonim edytował ten post 31.07.2007 - |07:50|