…nawet po wiekach…
Trzymała w ręku wyniki badań, tak jak podejrzewał jest w ciąży. Opadła na kanapę rozłożyła ręce, patrzyła w sufit. To było cudowne, za trzy dni ma wyjść za wspaniałego faceta, spodziewa się jego dziecka, ma wspaniałą prace niedawno nawet dostała awans, wszystko układa się jak należy. Nagle przed jej oczami stanął tamten moment, gdy pijany mężczyzna w szarej marynarce i jasnej koszuli powiedział jej "masz usunąć tą ciąże nie chce jej nie chce tego bachora", potem lekarz w szpitalu "bardzo nam przykro robiliśmy, co w naszej mocy jednak nie udało się nam uratować pani dziecka". Poczuła ucisk w sercu "to się nie może znowu wydarzyć" szepnęła do siebie. Wzięła płaszcz klucze i torebkę, poszła na spacer. Szła ulicami miasta rozmyślając o swojej przeszłości, o swojej tajemnicy: odwuch życiach, pierwszym nie udanym a drugim prawie jak z bajki. Przed oczami przewijały jej się różne obrazy z jej przeszłości. To pierwsze życie nie miało sensu głupia nie wykształcona, choć miała szanse nie wykorzystała jej postanowiła umrzeć nie udało się, jak wszystko co robiła. Potem niby wszystko dobrze szkoła wyjazd za granice. Nowy Jork tam poznała swojego przyszłego męża, ślub, byli tacy szczęśliwi, dopóki się nie okazało, że żeby mieć dzieci on musi się leczyć. Zaczęła się kuracja oboje z tym walczyli potem on zaczął pić, gdy w końcu udało się jej zajść w ciąże zażądał od niej by ją usunęła, zamiast tego zażądała rozwodu. Dwa tygodnie później poroniła. Miała dwadzieścia osiem lat i życie znów straciło dla niej sens. Tym razem wybrała tabletki, cichy kąt w parku, ale pojawiła się ta mgła. Potem wszystko tak szybko się toczyło, pustynia, państwo Chenderson, szpital, pogotowie opiekuńcze, dom dziecka, adopcja.
Będąc jeszcze na pustyni zorientowała się, że z jej wyglądu ubyło ponad dwadzieścia lat. Gdy została adoptowana uświadomiła sobie, że życie dało jej drugą szanse. Tym razem od początku wiedziała czego i jak to osiągnąć. Była Cudownym dzieckiem, ambitna, zdolna, a nade wszystko pracowita i odważna. Ukończyła szkołę kilka lat wcześniej niż jej koledzy, studia wydawały się dla niej tylko formalnością. Zszokowała wszystkich swoją decyzją o wstąpieniu do armii. Osoby, która wie, czego chce szczęścia nie opuszcza, bo sama potrafi sobie je stworzyć. Awansowała dość szybko robiąc przy okazji doktorat z astrofizyki, była docenianym pilotem i naukowcem. I chociaż mówiono o niej Mary Su ona parła dalej w swoje życie. Zamiast jednak do bazy typowo lotniczej jak sobie marzyła i zabiegała dostała przydział, do Chayenne Mountain Complex.
"Co ja tam będę robić? Baza w górze, podziemia, radarowe badania kosmosu " – marudziła koleżankom z grupy na ostatnim wspólnym wieczorze przed rozjazdem.
Jednak już na szkoleniu dowiedziała się, że to nie jest do końca tak. Starożytne urządzenie służące do podróży w przestrzeni przez tunele podprzestrzenne, wypady zwiadowcze poznawanie nowych nie znanych planet, obrona ziemi w kosmosie, kontakt z pozaziemską technologią, to wszystko spowodowało, że odechciało jej się pisać odwołanie od przy działu. I wszystko było by dobrze gdyby nie dwa szczegóły pierwszy, który jednak szybko został pokonany to długi okres czkania na przydział do jakiejkolwiek grupy badawczej. Drugi pojawił się już po przydziale do SG12, a był nim dowódca Major Kirhow. Przez którego sześć lat wcześniej była bliska odejścia z wojska. Uniknęła jednak tego, a on dostał wyrok degradacja i kilka lat odsiadki. Wypuszczono go jednak, podobno za dobre sprawowanie. Jakimś cudem nadal pozostawał w wojsku, a teraz spotkała go w Chayenne.
- Zdegradowali mnie przez ciebie! - sykną, gdy zostali sami.
- Tylko mnie pan tknie… już nie dam się tak zaskoczyć jak wtedy.
- Uważaj, bo tu misje są różne, nie zawsze wiadomo, co się tak naprawdę wydarzyło na obcej planecie. – Uśmiechną się złośliwie – Może pani odejść poruczniku Chenderson – powiedział z nieukrywaną satysfakcją. Zasalutowała i odeszła natykając się na korytarzu na pułkownika O'Neilla.
Następnego dnia została wezwana przez niego.
- Proszę siadać poruczniku – powiedział jak tylko weszła – chce żeby mi pani coś wyjaśniła.
- Słucham sir. – usiadła.
- Nie należę do osób, które podsłuchują, ale wczoraj usłyszałem kawałek pani rozmowy z majorem Kirhowem. Proszę mnie poprawić, jeśli się mylę, ale wy sobie nawzajem groziliście.
- Myli się pan. – odparła stanowczo.
- Naprawdę. – Bardziej stwierdził niż zapytał. Poczym sięgną po lezącą przed nim teczkę. – Rzadko czytam akta, zdecydowanie staram się tego unikać, chyba że musze. Teraz jednak cos mnie tknęło i dokładniej przyjrzałem się pani i majora Kirhofa papierom. Mięliście wspólną sprawę karną, Czy o to chodzi?
Każdy, kto choć odrobinę zna O`Neilla albo nie wierzyłby własnym uszom albo uznałby jego zainteresowanie za dowcip.
- To stara sprawa – odpowiedziała nad wyraz spokojnie.
- Nalegam - powiedział stanowczo O'Neill.
- Pułkownik Kirhow był kiedyś moim dowódcą, to przeze mnie został zdegradowany do stopnia majora.
- Czemu?
- Wszystko jest w dokumentach.
- I dostał tylko degradacje? - Zdziwił się.
- …
- Nie na rękę jest pani ze jest on pani dowódcą?
- …
- Porozmawiam z generałem i wspólnie zastanowimy się, co z tym zrobić, na razie pracuje pani w laboratorium. Nie wyjdzie pani na najbliższą misje z SG12.
- Sir, Dlaczego? - Spojrzała na niego dziwnie.
- Mamy zabijać Goa`Uld a nie siebie nawzajem – powiedział wstając z fotela. – Może pani odejść poruczniku
Kilka dni później dowiedziała się, że została przydzielona na pięć miesięcy do grupy SG1.
Wiele słyszała o SG1, choć została przydzielona tam tylko kilka miesięcy starała się jak najwiecej z tego wyciągnąć i mieć dobre stosunki z całą grupą.
- Wie pani że od dwóch miesięcy nie trafiliśmy na żadnego, Goa'ulda ani oddział Jaffa. Podczas misji same puste planetki albo układne rasy, pani przynosi tej grupie szczęście - usłyszała któregoś dnia od pułkownika O'Neilla.
- A to źle sir? - Spytała podejrzliwie, patrząc na przełożonego lekko z ukosa.
- Nie, wprost przeciwnie, cisza i spokój - odpowiedział jej z uśmiechem. Zaraz zorientował się jednak ze wykrakał, w głośnikach bazy rozległ się komunikat "Generał Hammond i Grupa SG1 proszona do sali wrót"
W drodze do sali wrót na chwile przestało działać podstawowe zasilanie a korytarze wypełniły się czerwonym światłem zasilania awaryjnego Powodem takiego stanu rzeczy byli dobrze im znani i lubiani Azgardczycy.
- Laboratorium, Heimdalla znów zostało namierzone przez goa` uld a wszystkie nasze statki są niestety nieosiągalne.
- Dlaczego są nieosiągalne? – Zainteresował się O`Niell.
- Replikatory – pośpieszyła z odpowiedzią Major Carter.
- Tak. Większość faktycznie jest zajęta replikatorami ale wiele też obserwuje poczynania pewnej rasy, która nie dawno zaczęła zasiedlać planety w naszym układzie. Dlatego znów was prosimy o pomoc przy jego ewakuacji z planety.
- Nie możecie odwołać kilku jednostek z tych obserwacji? – Zauważył pułkownik.
- Już to zrobiliśmy, jednak nie będą one na miejscu na czas, wy możecie dotrzeć tam wcześniej, dużo wcześniej – obcy zaakcentował ostatnie słowa.
- Gdzie znajduje się ta planeta?- Spytała major a Azgardczyk podał jej współrzędne – hm… w sumie to możemy tam dotrzeć transportowcem za trzy, cztery dni.
- Będziemy waszymi dłużnikami.
- Już jesteście, - zauważył O'Neill - a jednak nie pomagacie.
- W porządku pułkowniku jakoś sobie poradzimy. - Obcy wydawał się obrażony.
- Zaraz przecież nie powiedzieliśmy nie! - Pułkownik poprawił się nerwowo na krześle.
- Myślę że i tym razem możemy wam pomóc. - Powiedział spokojnie generał Hammond
- Dziękuje generale.
W kilka godzin później cała grupa znajdowała się już w transportowcu lecącym nadświetlna w stronę wskazanej przez Azgard planety.
- Bułka za masłem, tym razem nie pozwolimy im wziąć zakładników, będzie łatwiej niż ostatnio - powiedział pułkownik, kiedy wyszli z nadświetlnej.
- Ostatnio? - Zapytał Daniel.
- Tak to było jakiś czas po twoim odejściu, już musieliśmy temu naukowcowi ratować tyłek przed Ozyrysem i Anibusem, ale w tedy Thor dostał się do niewoli i musieliśmy jeszcze pomóc jemu
Słysząc te rozmowę Anna doznała uczucia dejavu, i wtedy nagle ją olśniło - spojrzała na pułkownika i Daniela - od kilku miesięcy siedziała w programie, który nazywał się gwiezdne wrota i te wszystkie twarze wydawały się znajome a teraz nagle przypomniała sobie skąd.
- Richard Dean Anderson i Michael Shanks – szepnęła.
- Co? - Spytał Daniel, - coś mówiłaś?
- Co? - Powiedziała wyrywając się z zamyślenia.
- Cos mówiłaś?
- A nie nic głośno myślę.
- To niech żaden Michael Anderson nie zaprząta twoich myśli, bo chyba dolatujemy - powiedział O'Neill, choć wydawało się wcześniej, że nie słyszał jej słów - o chłopaku będziesz myśleć jak wrócimy poruczniku.
- Żaden z nich nie jest moim chłopakiem.- Powiedziała bardziej do siebie niż do nich a O`Niell tym czasem wszedł do kabiny pilotów.
- Carter, Teal'c za długo będziemy?
Nie zauważonym udało im się przejść obok statków piramid i wylądować na planecie. Gdy już wszystko było gotowe do odlotu, lecz (nie)zawodny kradziony tudzież pożyczony transportowiec zaczą szwankować, na chwile przestały działać osłony i kamuflaż. To jednak wystarczyło. Myśliwce Goa'uld namierzyły ich, rozpoczęły ostrzał. Udało im się jednak wystartować i opuścić atmosferę. Mieli wejść w nadświetlna, gdy napęd dał o sobie znć, uciekali na silnikach podświetlnych a Carter próbowała w bawić się w MgGajwera i naprawić, co się popsuło. Padł kamuflaż a osłony ledwie dyszały. Wtedy przed nimi wyskoczył z nadświetlnej nieznany statek, objął transportowiec polem ochronnym, po czym z dwóch czujników umieszczonych na dziobie wygenerował fale, która rozbiła w pył wrogie jednostki na jej drodze. Pasażerowie transportowca nie mogli uwierzyć w to, co zobaczyli zwłaszcza ze fala przeszła także przez nich nic im nie robiąc. Tymczasem w ładowni po środku pierścieni, pojawiła się kobieta w długiej białej sukni, miała płonące zielone oczy, w ręku trzymała bogato rzeźbioną drewnianą skrzynię .
Zwróciła się do Carter podając jej skrzynkę.
- Te kryształy powinny się nadać i zaqstąpić stare. - Poczym zwróciła się do Chenderson i powiedziała nikomu nie znanym w obcym języku. - Mogłabyś iść zemną i pomóc Chenderson Anno - wszyscy wiedzieli, że słowa są skierowane właśnie do Anny, jej nazwisko było jedynymi słowami, które zrozumieli.
- Poruczniku? – Zapytał O'Neill.
- Nie wiem, o co chodź, nie rozumiem ani słowa.
- To nic, kiedyś zrozumiesz, a wtedy znowu ktoś z nas do ciebie przyjdzie. Do zobaczenia SG1. - Zrobiła lekki ukłon i podniosła prawą rękę na wysokość czoła. - Do zobaczenia były pradawny i pamiętaj - znów wypowiedziała słowa w obcym języku tym razem jednak zarówno Daniel jak i Azgardczyk zrozumieli, o co jej chodzi - Rasa Cienia powróciłaby się zemścić.
- Dlaczego nam pomagacie? - Odezwał się Azgardczyk.
- A dlaczego walczycie z Goa'uld?- Odpowiedziała pytaniem na pytanie i położyła na ziemi kwadratowe płaskie pudełko, po czym znikła.
Anna stojąca najbliżej podniosła pudełko, otworzyła je i wyjęła płytę kompaktową, na jej wierzchu na czystym białym tle widniał granatowy napis "Stargate The Movie" przeczytała napisy na okładce i powiedziała:
- To wygląda na film.
- Film? - Powiedzieli jednocześnie Jack i Sam, pułkownik wyciągnął rękę po opakowanie, które właśnie zamknęła Anna.
- Faktycznie obejrzymy sobie go po powrocie do bazy, majorze jak tam kryształy?
- Zaraz zobaczymy, zamontuje te kryształy nie wiem jednak czy nie będę musiała wymienić wszystkich, te są jednak trochę inne - powiedziała wyjmując z pudełka walcowate kryształy jednocześnie zakończone tak by pasowały do platformy.
- Różnią się tylko kształtem - zauważył Jack.
- Zaraz sprawdzimy, najwyżej wymienimy wszystkie. - Dało się słyszeć optymizm Carter.
- No to do roboty! - Zarządził O'Neill.
Szybko wrócili do domu, nowe kryształy dały większa moc niż stare. W bazie czekał już na nich Azgardczycy, obejrzeli razem film pozostawiony przez kobietę. Ku ich głębokiemu zdziwieniu zobaczyli tam wydarzenia, które kiedyś działy się naprawdę. Jack i Daniel rozpoznali w postaciach siebie, zauważyli tam osoby, które znają lub znali. Film opowiadał o nich samych i o początkach programu Stargate, pierwsza misja na Abydos i śmierć Ra. Wszystko jakby filmowane gdzieś z boku ręka profesjonalnego kamerzysty, jednak to nie ich twarze były tam, lecz jakichś obcych ludzi, którzy zwracali się do siebie ich imionami, nazwiskami, i stopniami.
- Skąd my to znamy? - Pierwszy przerwał milczenie O'Neill.
- To był początek programu - zauważył Daniel.
Anna siedziała jak sparaliżowana i nie odzywała się doskonale znała ten film, wiedziała że istnieje jeszcze serial z innymi aktorami, wyglądającymi dokładnie tak samo jak ci prawdziwi tutaj. Starała się sobie przypomnieć wszystkie informacje dotyczące tematu, nie było to trudne przecież była kiedyś fanką tego serialu. Pamiętała nazwiska regularnych aktorów serialu, rok nakręcenia filmu i lata powstawania kolejnych sezonów, w poprzednim życiu miał wszystkie serie na DVD czy CD. Przypomniała sobie Forum i fanficki jakie pisała.
Nikt nie zwracał uwagi na to, że milczy, przecież nie miała nic do powiedzenia na temat wydarzeń, które rozegrały się kilka lat temu, wciąż była pośród fantastycznego świata serialu,
"jak mogłam wcześniej o tym nie pomyśleć", skarciła samą siebie w myślach, „dlatego raporty wydawały się takie znajome”. Tym czasem rozmowa zeszła na temat statku i rasy, która przyszła im z pomocą.
- Domyśla się pani, co też ten obcy mógł pani powiedzieć? - Zapytają pułkownik, ale Anna nie zareagowała. - Poruczniku Chenderson! - Powiedział głośniej, a Daniel szturchną ją w ramie.
- Tak, co proszę? - Zapłata wychodząc z zamyślenia.
- Zadałem pani pytanie!
- Przepraszam zamyśliłam się mógłby pan powtórzyć?
- Znów ten Anderson? Czy domyśla się pani, co mogła powiedzieć ta kobieta do pani? – Powiedział lekko sarkastycznie O`Neill.
- Co do tych słów to nie wiem, nie znam takiego języka.
- Danielu a ty?
- Nie ja też nie wiem, co to mogło znaczyć, wiem, że później powiedziała ze Rasa Cienia powróciłaby się zemścić.
- Rasa cienia - powtórzył generał - może wy coś wiecie? - Zwrócił się do Azgardczyków.
- Tak...- Powiedział jeden,- znamy tą rasę a raczej znaliśmy, nie słyszeliśmy o niej od trzech tysięcy lat, byliśmy przekonani, że została wytępiona przez goa` uld. To zupełnie nas zaskoczyło, nie wiemy tylko, na kim przyszli się zemścić, na nas czy na nich.
- Czemu mieli by się na was mścić?
- Przez technologię pradawnych, między nami pojawiły się niesnaski oni zabrali większość a właściwie prawie wszystko prócz tego, co wpadło w ręce goa` uld.
- Dlaczego oni zabrali technologie pradawnych? - Zapytała Carter.
- Twierdzą, że Pradawni stworzyli ich by jej pilnowali, aby nie wpadła w nie powołane ręce, byli ich pewni. Ich charakter został ukształtowany genetycznie, został im wszczepiony obowiązek pilnowania i umiarkowanego korzystania z technologii oraz pilnowania by Goa-uld się nie rozłazili po kosmosie jak plaga. W podstępny sposób zastali wytępieni przynajmniej tak myśleliśmy, do tej pory.
- Czyli albo dostaliśmy potężnego sojusznika, który może chcieć sam zemścić się na wężogłowych albo potężnego wroga, który będzie chciał zaatakować Azgard - skwitował całą wypowiedź O'Neill.
- Dokładnie tak - odpowiedział mu Heimdall.
- Poruczniku Chendreson, jeżeli by pani doszła do tego co te słowa znaczą proszę dać znać.
- Oczywiście generale – odparła.
- Dziękuję czekam na raporty.
Wszyscy rozeszli się po swoich kwaterach, Azgard wrócili do siebie. Gdy nadeszła pora kolacji grupa spotkała się w mesie. Anna jadła milcząc, ciągle wracała do wspomnień związanych z serialem " jak ja bym chciała mieć teraz swój stary komputer, tam przecież jest tyle wspaniałych rzeczy odnośnie Stargate. Zaraz, jakie ma Daniel oczy tak to jest nie ścisłość- myślała - Michael Shanks i serialowy Daniel ma niebieskie a tym czasem ten ma zielone i niema baków. O'Neill wygląda na młodszego a Sam ma ciemniejsze włosy, nie wiem jak z jej fryzurą ale chyba jej tak często nie zmienia”. Miała ochotę komuś się o tym wygadać, ale wiedziała że nie powinna bo przecież jak by to wyjaśniła, przyniosła mnie tu szara chmura, odmłodziła o 20 lat i dała drugą szanse na życie. Stek bzdur dla osoby, która tego nie przeżyła. Nagle poczuła kopnięcie pod stołem, popatrzyła na siedzącego naprzeciw niej mężczyznę "rany jak jemu ładnie z tymi zielonymi oczami”.
- Anna się chyba zakochała - zażartował sobie Daniel.
- Co ty wygadujesz!? - Ofuknęła go.
- To, co taka zamyślona chodzisz od kilku dni myślisz i myślisz.
- Ty też myślisz i co…
- Przepraszam.
- Nie to ja przepraszam nie powinnam tak na ciebie naskakiwać wybacz, ale musze się porządnie wysypać, łóżka są tu takie nie wygodne.
- Wynajmij jakieś mieszkanie poza bazą a z kwarty korzystaj tylko wtedy, kiedy musisz zostać na noc.
- Tak wiem, ale nie mam czasu nawet iść kupić gazety, a co dopiero się rozejrzeć za jakimś mieszkaniem.
- Nie masz czasu, bo sama zawalasz się robotą. Jesteś jak Sam, ona też jak się zasiedzi w laboratorium to nie może z niego wyjść.
- Ale tam jest tyle pasjonujących rzeczy...
- Dość, skoro ty nie potrafisz zadbać o swój wolny czas to ktoś to zrobi za ciebie.
- Co ty mówisz?
- To, że w sobotę masz wolne, jak wszyscy.
- Tak i...?
- I nie będziesz siedziała cały dzień w laboratorium tylko idziemy szukać mieszkania, jutro kupię gazetę, wyszperamy kilka ogłoszeń a w sobotę coś ci znajdziemy.
- Ta sobota podpada mam za dużo pracy w lab... – chciała zaprotestować, ale Daniel jej przerwał.
- Nic z tego koniec dyskusji w sobotę niema cię cały dzień w bazie.
- Ale...
- Żadne ale, jutro jest piątek a po jutrze sobota.
- Nie.
- Tak.
- Nie.
- Tak i koniec kropka - powiedział stanowczo popatrzył na nią tymi swoimi zielonymi oczami tak, że od razu zmiękła
- No dobra niech ci będzie - powiedział po angielsku. - Natręt - dodała po polsku.
- Co? - Zapytał Daniel
- Co, co? - Zapytała Anna
- Co powiedziałaś?
- Że niech ci będzie.
- To słyszałem, a to drugie to nie bardzo zrozumiałem, w jakim jest to języku.
- W polskim
- A co oznacza?
- Nic ważnego.
- Nic ważnego?
- Tak nic ważnego - po angielsku. - Natręt - polsku.
- Co to znaczy?
- To ty jesteś lingwistą, domyśl się.
- Paskuda.
- Wiem – uśmiechnęła się łobuzersko.
Piątek minął jej spokojnie na pracy w laboratorium, Daniel przyniósł gazetę i wspólnie wybrali kilka ogłoszeń, umówili się na sobotę na oglądanie mieszkań.
Sobota, budzik jak zwykle zadzwonił o wpół do szóstej rano, wyłączyła go. Pierwsze zwiedzanie miała dopiero o jedenastej, więc postanowiła sobie odpuścić śniadanie i poleniuchować trochę w łóżku. O ósmej rano ktoś zapukał do drzwi, poczym nie proszony otworzył je i wystawił zza nich swoja głowę.
- Miałeś być o dziesiątej. - Powiedziała zaspanym głosem.
- Tak. Ale miałem jeszcze tu coś do zrobienia i jestem tu od szóstej, w ogóle to widzę, że nie było cię nawet na śniadaniu.
- Tak. Czy nie wolno raz człowiekowi poleniuchować?
- Wolno, wolno, ale teraz wstawaj.
- Jeszcze godzina.
- Nie. Wstawaj teraz, mam dla ciebie niespodziankę, więc lepiej się pośpiesz.
- Jaką?
- Wstawaj - powiedział zamykając za sobą drzwi.
Chcąc nie chcąc musiała wstać, pół godziny później była gotowa do wyjścia.
- Co mówiłeś, że co masz dla mnie?
- Niespodzianka.
- Czyli?!
- Jak niespodzianka to niespodzianka, nie dyskutuj tylko chodźmy.
- Hej!
- Na Hej to kiedyś tramwaj stawał. Już ci mówiłem, że jak nie umiesz sobie wolnego czasu zorganizować to ktoś ci go zorganizuje, ale najpierw zapraszam cię na śniadanie.
- Czemu ja się tak na wszystko zgadzam?
- Nie wiem.
Zjedli śniadanie w jakiejś małej knajpce, potem poszli w stronę rzekomej niespodzianki. Weszli do budynku i poszli na piętro tam Daniel wyjął z kiszeni klucze i otworzył drzwi wpuszczając ja do środka.
- Mój kolega chce je wynająć czynsz jest niższy niż gdziekolwiek indziej, poza tym mówiłaś ze poszukujesz oryginalnego wnętrza - powiedział zanim ona zdążyła jeszcze otworzyć usta. Mieszkanie było dwu poziomowe, a salon przechodził przez oba piętra, z boku była kuchnia a z drugiej strony pokuj gościnny, nad nimi były dwie duże wnęki, do jednej były przystawione metalowe schody na jezdnym wózku, a we wnęce urządzono sypialnie.
- Kolega chce wynająć je tak, więc nie miałabyś problemów z meblami - ciągną a ona podeszła do okna.
- I miałabym fajnego sąsiada z naprzeciwka.
- Co? Skąd wiesz?
- Bo ty mieszkasz naprzeciwko.
- …
- Wiesz, to mieszkanie jest całkiem, całkiem, a mnie się nie chce łazić po tych z ogłoszeń.
- Oki, Piotr będzie tu za chwile, możecie nawet dziś podpisać umowę.
- Fajnie czyli w przyszłym tygodniu pewnie się wprowadzę.
- Jeśli tylko piękna pani je bierze, to może pani nawet dziś. Mieszkanie jest wolne od tygodnia. - Powiedział, mężczyzna, w czarnej skórzanej kurtce, dżinsach i mocno na żelowanych zaczesanych włosach, który właśnie wszedł do mieszkania.
- Niestety nie, musze najpierw załatwić trochę papierków zanim się tu wprowadzę.
- Czyli bierze pani, a właśnie jestem Piotr Spencer.
- Anna Chenderson - powiedziała wyciągając do niego rękę.
- Miło mi – pocałował ją szarmancko w dłoń, co najwyraźniej nie spodobało się Danielowi.
- Hymm, w takim razie spisujcie tą umowę, chciałbym tą panią porwać na wycieczkę po mieście jest tu od trzech miesięcy i jeszcze nie widziała miasta. - Powiedział Daniel.
- Chętnie panią oprowadzę - zaoferował się Piotr.
- Nie martw się kasanowo, ja się już nią zajmę. – Dość ostro odciął się Daniel.
Annie chciało się śmiać, ale tylko zacisnęła wargi i położyła filuternie dłoń na ustach.
- Dobrze już, gdzie mam podpisać?- Odpowiedziała.
Po podpisaniu umowy Daniel zabrał ją na zwiedzanie miasta, obiad, lody, spacer po parku, tak świetnie się przy tym bawiła, że jak wróciła do bazy to bolał ja brzuch od śmiechu i nogi od chodzenia. W poniedziałek zaczęła załatwiać formalności związane z zamieszkaniem poza bazą. W środe już spędziła pierwszą noc w swoim – co prawda nie własnym – mieszkaniu.
Siedząc w pierwszy sobotni wieczór przed telewizorem, w swoim ulubionym dresie, z miską popcornu, usłyszała dzwonek do drzwi.
- Witaj przynieśliśmy pizze, cole, filmy, magnetowid, i coś mocniejszego, bo słyszeliśmy, że ktoś tu robi parapetówę - powiedział pakując się do mieszkania O'Neill a za nim Sam Daniel i Teal'c.
- Ale ja tylko wynajmuje.
- Każdy pretekst jest dobry powiedział Jack, kręcąc się przy telewizorze i próbując podpiąć magnetowid.
Zostali, obejrzeli filmy, zjedli pizze i wypili piwo. Świetnie się bawiąc siedzieli do trzeciej w nocy.
- Pomóc ci posprzątać ten bajzel? - Zaproponował Daniel, gdy reszta już poszła.
- Jak byś był taki miły?
W dwójkę szybko uporali się z bałaganem pozostawionym po parapetówce. Daniel miał wychodzić gdy, stało się coś, czego chyba żadne się nie spodziewało. Pocałował ją a ona odwzajemniła pocałunek. Niczego nie planowali, o niczym nie rozmawiali kochali się na kanapie.
Obudzili się kilka godzin później, zaplątani we własne ciała i kapę. Przez chwilę nie mogli na siebie spojrzeć, oboje byli zażenowani, i jednocześnie szczęśliwi z tego co się stało. Wreszcie Daniel odważył się pierwszy odezwać.
- Kobieto! Jak ty to zrobiłaś? Jak mi tak zawróciłaś w głowie?
- Ja? A jak ty to zrobiłeś? Nie umiem myśleć o niczym innym, w pracy poza nią tylko o tobie?
- Tego nie wiem, wiem jednak, co innego.
- Co?
- Zakochuję się w tobie, z każdą chwilą bardziej… - powiedział przyciszonym głosem.
- Tak? To mnie pocałuj!
- Proszę bardzo.
Leżeli tak jeszcze z godzinę. Wtedy dopiero do nich dotarło, że na tej kanapie jest naprawdę niewygodnie. Był już najwyższy czas by wstać.
Ubrali się, zjedli śniadanie i poszli na długi spacer. Stali się parą. W pracy, choć się nie ukrywali zdawało się, że nikt tego nie zauważa. Miesiące mijały szybko, pięć miesięcy, które miała spędzić w jedynce dobiegły końca, a Anna została przeniesiona do SG14. Romans z Danielem kwitł jednak nadal.
<><><><><><><><><><><><><><>
Ps. licze na szczere wypowiedzi na temat mojedgo opowiadania przyjmne kazdą krytykę i nie tylko
Ps 2 co jakis czas tu wpadam i je poprawiam, wiecie człowiek uczy sie na błedach, swoich i cudzych.
Użytkownik EsaSol edytował ten post 29.07.2006 - |20:00|