Skocz do zawartości

Zdjęcie

Ktoś taki jak ty


  • Zaloguj się, aby dodać odpowiedź
75 odpowiedzi w tym temacie

#41 Madi

Madi

    Starszy kapral

  • Użytkownik
  • 270 postów
  • MiastoChorzów

Napisano 25.02.2012 - |08:34|

Jack i Teal’c stali tyłem do świątyni, tylko kilka metrów dalej, kiedy poczuli wstrząs. Dzięki lancy czarnoskórego wojownika, utrzymali się na nogach, a gdy wstrząs ustał na tyle, by mogli się poruszyć, odwrócili się i ujrzeli jak świątynia rozpada się na części. Pułkownik momentalnie chwycił za radio i zaczął wywoływać przyjaciół, jednak bezskutecznie. Gdy ziemia uspokoiła się na tyle, by można było zrobić stabilne kroki, bez obawy przed przewróceniem się, obydwaj podbiegli do gruzowiska. Dokładnie sprawdzili, czy warstwa gruzu nie zawali się pod ich ciężarem. Kiedy po dokładniej inspekcji upewnili się, że południowo-zachodnia część jest na tyle stabilna (a zarazem zasypana w taki sposób, iż mogłaby służyć za doskonałe miejsce na wydrążenie tunelu), Teal’c i Jack zabrali się do pracy.

Powoli, jeden za drugim odrzucali mniejsze i lżejsze kamienie na bok, natomiast wiedząc, iż z cięższymi nie dadzą sobie we dwójkę rady, podpierali je czymkolwiek się dało, aby nie zawaliły się na resztę. Mozolna i ciężka praca pochłonęła cały ich czas. Nic nie było ważniejsze od uratowania uwięzionych członków zespołu, bo przecież jak pułkownik mawiał „Nikt nie zostaje z tyłu.” To było przewodnie motto flagowej drużyny. To dlatego byli tacy świetni: troszczyli się o siebie, łączyła ich przyjaźń a nawet coś więcej, byli jak rodzina, każdy polegał nie tylko na sobie ale i na pozostałych.

Teal’c był pierwszy, który zrobił przerwę, zszedł z gruzowiska i podszedł do plecaków. Wyciągnął bidon z czystą wodą i łapczywie wypił jego zawartość. Kiedy ugasił pragnienie, otarł pot spływający mu z czoła i rozejrzał się, instynktownie sprawdzając teren pod względem jakichkolwiek grożących im niebezpieczeństw.

- O’Neill, zbliża się noc, powinniśmy rozbić obóz. Nie możemy pracować w ciemności, to zbyt niebezpieczne.- powiedział zbliżając się do przerzucającego kamienie Jacka.

Pułkownik nie odezwał się, ściągnął tylko spoconą koszulkę, po czym otarł nią czoło i rzucił na trawnik w kierunku Teal’ca. Następnie podniósł kolejną część bloku skalnego i wrzucił na stos reszty. Jaffa kiwnął głową, po czym wspiął się na gruzowisko i zabrał się do pracy.

- O’Neill, musimy rozbić obóz. W nocy…- powtórzył, podnosząc na spółkę z pułkownikiem większą skałę.
- Na miłość boską, nie przerwę pracy T! Nikt nie zostaje z tyłu, tam są nasi ludzie, nasi przyjaciele. Nie zostawię ich!- krzyknął, kiedy rzucili kamień na stertę. Jego krew zaczęła pulsować, tętno przyspieszyło, nie wiadomo czy ze zmęczenia, czy też z nerwów. Mężczyzna zacisnął swoje dłonie na kolejnym kamieniu i odwrócił się.- Nie zostawię jej.

Jack rozluźnił mięśnie. Podczas przerzucania, kamień wyślizgnął mu się z rąk i spadł na jego nogę, przebijając but oraz wbijając się ostrym końcem w stopę. Mężczyzna jęknął z bólu, jego źrenice powiększyły się, a mięśnie, które oblał zimny pot, napięły. Teal’c, kiedy tylko zobaczył co się stało, porzucił kopanie i podbiegł do pułkownika. Jack powoli schylił się, przytrzymując się ramienia czarnoskórego mężczyzny, razem z nim usunął skałę ze swojej pulsującej stopy, z której natychmiast polała się krew. Teal’c ściągnął kurtkę i owinął nią stopę pułkownika, próbując powstrzymać krwawienie. Kiedy prowizoryczny opatrunek był gotowy, Jaffa chwycił przyjaciela w pasie, po czym zarzucił jego ramię wokół swoich barków i zszedł razem z nim z gruzowiska. Powoli przeszli kilka metrów, następnie Teal’c usadowił Jacka na trawię obok ich bagażu. Chwycił butelkę z wodą, która leżała obok rzeczy Carter i podał ją razem z tabletką przeciwbólową, następnie otworzył drugi plecak, z którego wyciągnął apteczkę pierwszej pomocy i zabrał się do zrobienia porządnego opatrunku. Na początku odwinął przemoczoną krwią kurtkę i delikatnie ściągnął mu but, unosząc zranioną nogę w górę, aby przynajmniej trochę powstrzymać krwawienie. Potem rozciął skarpetę Jacka na części i delikatnie usunął ją z rany, przykładając w tym samym czasie jałową gazę i warstwę zwiniętych bandaży, następnie owinął całość kolejnym bandażem. Jaffa spojrzał na swoje dzieło, chowając resztę niepotrzebnych rzeczy do apteczki, po czym zabrał się za przygotowanie obozu.

Rozbicie namiotu nie zajęło mu długo, aczkolwiek Jack zdążył w tym czasie ugotować dla nich kolację, która składała się ze standardowej puszki konserwowej zabieranej na misje, tym razem był to makaron z serem. Pułkownik podzielił ich posiłek na porcje, po czym nalał do kubka ciepłą herbatę, którą przyrządził z wody, którą Teal’c przyniósł z pobliskiego źródełka, znajdującego się za świątynią. Jack podał jedzenie przyjacielowi, kiedy ten usiadł przy ognisku. Obydwaj zaczęli jeść w absolutnej ciszy, żaden z nich nie chciał komentować tego, co się stało, myśl o tym była wystarczająco bolesna, a niewiedza czy żyją i czy uda im się wyjść spod gruzów, tylko podsycała niepokój ich dusz.
O’Neill był szczególnie niespokojny. Nie chodziło tylko o to, że jego najlepszy przyjaciel Daniel, który był dla niego prawie jak młodszy brat, był tam uwięziony, czy nawet fakt, że pod tymi gruzami znajdowała się Carter, chodziło o tą jedną, przeklętą myśl, która cały czas chodziła mu po głowie. Co Sam miała na myśli, mówiąc, że to właśnie on jest jej problemem? Co się stanie, jeśli nigdy się tego nie dowie, bo ona z tego nie wyjdzie? Dlaczego nie powiedział jej wcześniej, tylko ukrywał przed nią, że mu na niej zależy? Dlaczego był cholernym głupkiem i musiał się z nią pokłócić, zamiast wziąć w ramiona i całować do utarty sił? Dlaczego? Milion scenariuszy przebiegło mu przez głowę. Co się stanie, jeśli jednak z tego nie wyjdzie? Co on wtedy zrobi? Gdzie się podzieje? Prawda była taka, że nigdzie nie czuł się jak w domu, jeśli w pobliżu nie było jego Carter. I mimo, iż nigdy nie był z nią związany, wiadomo: regulamin surowo zabraniał angażowania się w jakiekolwiek związki z podwładnymi, to jednak, kiedy był blisko niej czuł się kochany, potrzebny, czuł się jak część czegoś ważnego. Jakby jego przeznaczeniem było chronienie jej, kochanie i opiekowanie się. Jakby była jego bratnią duszą.

Jack wziął głęboki oddech i odłożył pustą miskę na bok, odwrócił wzrok w stronę gruzowiska. Zamknął powieki, jakby chcąc sobie wyobrazić, iż to tylko koszmar, a kiedy otworzy oczy wszystko zniknie. Jednak tak się nie stało. Następnie przeczesał palcami, włosy i zatrzymując dłoń na swojej szyi, rozmasował napięty mięsień. W tym samym czasie rozprostował nogi, unikając gwałtownych ruchów. Tabletka, którą dał mu Teal’c ,nadal działała, ale wolał być ostrożny.

- Miałeś rację, T. Jutro z samego rana wrócisz do wrót i powiadomisz generała, że potrzebujemy zespołu ratunkowego.- odezwał się Jack.- Mam tylko nadzieję, że żyją i wytrzymają tam do czasu sprowadzenia pomocy. A teraz idź się przespać, wezmę pierwszą zmianę.
- Ja też mam taką nadzieję, O’Neill. Major Carter jest silną kobietą, poradzi sobie, a Daniel Jackson znajdował się już w gorszych tarapatach. Wierzę, że oboje wyjdą z tego cało.- odparł, wchodząc do swojego śpiwora.


TBC :)

Użytkownik Madi edytował ten post 25.02.2012 - |13:31|

  • 4

#42 xetnoinu

xetnoinu

    Sierżant sztabowy

  • VIP
  • 1 185 postów
  • MiastoPraga, a za rzeką Warszawa

Napisano 25.02.2012 - |12:36|

Czyli jednak sami nie dadzą rady - ciekawe co tam z doktorem i major , he he :)

Korekta:

Spoiler



Pozdrawiam i czekam, co dalej :)

Użytkownik xetnoinu edytował ten post 25.02.2012 - |12:52|

  • 2

Zapraszam http://trek.pl/discord

Wbijajcie :) 

 


#43 cooky

cooky

    Sierżant

  • Użytkownik
  • 717 postów
  • MiastoPolska centralna

Napisano 26.02.2012 - |21:21|

Oj, to musiało boleć. :o
Nie zdziwiłabym się, gdyby Jack miał połamane kości śródstopia. (Bardzo prawdopodobne przy takim urazie)
Biegać na razie nie będzie, ale coś mi mówi, że nie pozwoli odtransportować się do bazy. :)
Czekam na akcję ratunkową. Na pewno będzie bardzo dramatycznie.
Pozdrawiam.
  • 1

Ten, który walczy z potworami, powinien zadbać, by sam nie stał się potworem.
Gdy długo spoglądamy w otchłań, otchłań spogląda również na nas.

F. Nietzsche


#44 Madi

Madi

    Starszy kapral

  • Użytkownik
  • 270 postów
  • MiastoChorzów

Napisano 28.04.2012 - |19:26|

No tak, ten rozdział zajął mi sporo czasu, bo aż 2 miesiące. No cóż, mam nadzieję, że następny uda mi się wrzucić o wiele wcześniej. Pozdrawiam!


Daniel poczuł przeraźliwy ból głowy. Archeolog przetarł oczy, powoli je otwierając. Unoszący się w powietrzu kurz i pył, utworzył chmurę ograniczającą pole widzenia, która także dusiła, przy każdym głębszym oddechu. Przymrużył oczy i zasłonił usta rękawem, tworząc prowizoryczną maskę, przez którą mógł swobodnie oddychać. Drugą ręką sięgnął po radio. Po kilku sekundach wreszcie wyczuł kształt krótkofalówki pod kurtką i wyciągnął ją. Na szczęście była cała. Uruchomił ją, jednakże usłyszał tylko zakłócenia, zupełnie jakby ktoś lub coś zagłuszało sygnał, a następnie radio wyłączyło się. Spróbował ponownie, lecz bez skutku. Radio nie włączyło się ponownie. Odrzuciwszy krótkofalówkę na bok, rozejrzał się dookoła, kurz i pył trochę opadł, więc widoczność się poprawiała. Zobaczył przed sobą zawalony strop oraz ścianę. Wziął głęboki oddech przez rękaw. Kurz, który przedostał się do krtani, podrażnił jego płuca, sprawiając, że archeolog zakaszlał. Daniel przełknął ślinę, próbując przynajmniej trochę nawilżyć wysuszone gardło, jednak mimo to nic nie polepszyło jego dyskomfortu.

„Muszę się stąd wydostać i to szybko. Cholera, gdyby tylko radio działało!”

Daniel odwrócił się, na szczęście znajdował się w takim położeniu, że zawalone kamienie utworzyły nad nim stabilną małą grotę. Mężczyzna musiał poszukać jednak innej drogi na zewnątrz, gdyż wyjście, które wcześniej się tutaj znajdowało, teraz było całkowicie zasypane. Daniel przeczołgał się na drugi koniec groty. Po kilku minutach, zorientował się, a raczej poczuł na własnej skórze, że z północnej części wieje. Daniel doczołgał się przez zwężenie, które utworzyło tunel, do ściany. Tam, jak się okazało, z małej szczeliny między kamieniami do groty wpływało świeże powietrze. Daniel odsunął dwie mniejsze skały, które barykadowały otwór i wystawił twarz w kierunku chłodnego podmuchu, biorąc głęboki oddech.

„No dobra, jeśli wiatr się tedy przedostaje, to światło także powinno chyba, że zapadł już zmrok. W takim razie Jack pewnie posłał po pomoc, jeśli żyje. Daniel skup się, musisz się wydostać! Musisz odsunąć te kamienie, zrobić przejście.” Powiedział do siebie w myślach.

Doktor Jackson odsunął się od szczeliny i dokładnie zbadał zbitkę skalną, tworzącą ścianę przed nim. Znalazł dwa, przynajmniej tak mu się wydawało, słabe punkty, gdzie mogłoby by powstać przejście. Skały w tych miejscach były tak „ułożone”, iż można by było usunąć je bez zagrożenia zawaleniem całości. Mężczyzna postanowił nie czekać ani chwili dłużej, wiedział zresztą, że im szybciej się wydostanie, tym lepiej. Poza tym bardziej przyda się na powierzchni, odkopując resztę towarzyszy, niż czekając na ratunek. Był pewien, że Cal’dria jest gdzieś tutaj, zapewne nieprzytomna, wymagająca natychmiastowej pomocy lekarskiej. Zaczął usuwać mniejsze skały, odrzucając je na bok, gdzie było więcej miejsca. Jego mięśnie napinały się pod ciężarem kamieni, małe kropelki potu zaczęły spływać z jego czoła, jednak archeolog ani na chwilę nie przerywał pracy. Chęć wydostania się oraz świadomość o uwięzionych przyjaciołach dodawała mu sił. Jedna skała po drugiej, mechanicznie, bez przerwy, aż w końcu ujrzał mały strumień światła przedostający się przez otwór, który sam stworzył.

Daniel odetchnął z ulgą, ocierając pot z czoła w rękaw swojej niezbyt czystej kurtki. Pył i brud przestał mu nagle przeszkadzać. Przełknął ślinę, nawilżając suche gardło, a następnie wziął głęboki oddech i wpatrując się w smugę światła, zaczął wołać o pomoc.

Jack podpierając swoją prawą stronę na długim kiju, znalezionym na skraju lasu, zbliżył się do miejsca, w którym wczoraj pracował. Przystanął przy gruzowisku. Teal’c wyruszył niecałe trzy godziny temu, w celu sprowadzenia pomocy z Ziemi. Mimo to, Jack martwił się o przyjaciela oraz o uwięzioną pod skałami resztę drużyny. Nie pomagał także fakt, że radioodbiorniki przestały działać, na skutek jakieś bliżej nieokreślonej siły zewnętrznej. Sama myśl o tym nasunęła mu obraz Carter.

Jego serce zabiło mocniej, a fala niepewności i obawy przeszła przez jego ciało. Nie miał pojęcia, co się z nią dzieje. Fakt, jeszcze kilka godzin temu był w stanie rozszarpać Sam za to, że spogląda na innego mężczyznę niż on. Był wściekły, mimo iż nie miał do niej jakiegokolwiek prawa. Nic nie mógł poradzić, że był zazdrosny, oczywiście zazdrość tą uzasadniał troską o misje. Co by się stało gdyby miejscowi odkryli ich kłamstwo? W najlepszym wypadku mogliby stracić cenny sojusz. A w najgorszym? Nawet nie chciał o tym myśleć. Teraz powinien skupić się na misji ratunkowej, a przede wszystkim jej koordynacji.

Mężczyzna zrobił głęboki wdech odwracając się w stronę obozowiska, wtedy usłyszał cichy dźwięk walących się kamieni. Rozejrzał się, jednak nigdzie nie było najmniejszego śladu zmian w ułożeniu głazów. Gruzy wyglądały dosłownie tak samo jak wczorajszego wieczoru. Nie minęło nawet kilka sekund, kiedy ponownie usłyszał ten sam dźwięk.
- Chyba mam paranoję.- powiedział Jack, robią kilka niezdarnych kroków na przód.- Ale na wszelki wypadek sprawdzę, co się dzieje.
Pułkownik odrzucił kij, po czym zaczął wchodzić na zawalone bloki skalne. Oczywiście robił to niezdarnie oraz bardzo powoli, bardziej wyglądało to na czołganie się po kamieniach niż wspinaczkę. Wiadomo, iż zawalona świątynia nie miała takich imponujących rozmiarów, jak wcześniej, ale dla rannego Jacka gruzowisko o wysokości metra było równoznaczne ze wspinaczką na Mount Everest. Mimo to się nie poddawał, miał nadzieję, że może to ktoś próbuje się przekopać. Może właśnie w tej chwili Daniel albo Carter są pod skałami, cali i nie oszukujmy się, że zdrowi, ale bez większych urazów. Walczą by wydostać się na powierzchnię.

O’Neill zacisnął zęby, kiedy wykonując kolejny ruch, jego chora stopa zahaczyła o wystający wierzchołek skały, która przedtem musiała być częścią kolumny podtrzymującej sufit. Jednak nie przerwał wspinaczki, zamiast tego narzucił sobie trochę szybsze tempo. Efekt nadszedł chwilę później, bowiem z nie zbyt dalekiej odległości usłyszał głos wołający o pomoc.

- Kto tam? Carter, Daniel? Halo, słyszycie mnie?- zawołał pułkownik, jednak odpowiedziała mu tylko głucha cisza. Mężczyzna przesunął się do przodu, a następnie zatrzymał, aby złapać oddech.
- Jack, to ty?- po dłuższej ciszy usłyszał cichy głos Daniela.
- Daniel, to ja. Jesteś cały? Gdzie Carter i reszta?- zawołał donośnym głosem przykładając ucho do malutkiej szczeliny, skąd dochodził głos przyjaciela.

Daniel poczuł ulgę, kiedy po jakimś czasie usłyszał głos O’Neilla. Mimo iż był już na skraju wyczerpania, teraz nabrał ponownie sił. Wiedział, że jeśli Jack i Teal’c są cali to pomoc nadejdzie bardzo szybko.

- Nie wiem, zostaliśmy rozdzieleni.- odpowiedział.- Sam i Multos wyszli po sprzęt, wtedy nas zasypało. Nie wiem, co się stało…
- Trzęsienie i te twoje starożytne głazy nie wytrzymały.- usłyszał w odpowiedzi. Mógł przysiądź, iż mimo sytuacji, w jakiej się znaleźli Jack wypowiedział to z tym swoim charakterystycznym uśmieszkiem na twarzy. Daniel uśmiechnął się przymykając powieki, kiedy ze skał posypał się piasek. Mężczyzna ponownie otworzył usta, jednak tym razem żadne słowo nie przeszło mu przez gardło. Spojrzał w smugę światła i zauważył, że kamienie zaczynają się o siebie ocierać, co powodowało tworzenie się pyłu. Archeolog zaczął się wycofywać do tyłu.

- Posłuchaj, trzymaj się, ok! Teal’c sprowadzi pomoc…
- Jack pośpieszcie się, strop nie wytrzyma za długo!
- Wyciągniemy was, nie martw się!

Daniel westchnął. Wierzył przyjacielowi, ale wiedział też, że jeśli się nie pośpieszą, to pomoc na nic się nie zda. Przełknął ślinę, to było jedyne możliwe wyjście, aby się nie odwodnić. Nie miał nic do picia, ani jedzenia, zapasy zostały w plecaku, a ostatnia manierkę wody, którą miał przy sobie dał Cal’drii. Był zmęczony i prawdopodobnie miał wstrząs mózgu, ale nie poddawał się. Miał silną wolę przetrwania, przecież był w SG-1. A oni zawsze wpadali w jakieś kłopoty.

- Znajdowałem się w gorszych opałach. Pomoc nadejdzie, już niedługo! Musze jakoś przetrwać do tego czasu.- pomyślał archeolog i spoglądnął w kierunku smugi światła. Teraz rozświetlała ona resztę ciemnego tunelu, w którym przed chwilą się znajdował. Wyraźnie mógł zauważyć kurz unoszący się w powietrzu oraz skały. Zamknął na chwilę oczy, po czym powoli je otworzył, gdy tylko usłyszał trzask. Tym razem nie zobaczył światła, ale jedynie walące się skały. Pył i kurz ponownie utworzyły uciążliwą chmurę, przez którą nie można było ani oddychać, ani nic zobaczyć. Daniel zaczął pośpiesznie wycofywać się do tyłu, jednak nie udało mu się znaleźć bezpiecznego schronienia przed kamieniami. Zanim zdążył to zrobić, uderzył się w głowę i stracił przytomność.

TBC :)
  • 3

#45 cooky

cooky

    Sierżant

  • Użytkownik
  • 717 postów
  • MiastoPolska centralna

Napisano 29.04.2012 - |19:30|

Oj, niewesoło. Mam nadzieję, że Teal`c się pospieszy, choć zebranie zespołu ratunkowego musi chwilę potrwać.
Będzie z nimi Janet?
Mam nadzieję, że Carter też jakoś się trzyma.
Mam nadzieję, że następny fragment będzie już niedługo. Sama mam ostatnio problemy z terminami i nie mogę się wyrobić, więc doskonale cię rozumiem i czekam.
Pozdrawiam.
  • 1

Ten, który walczy z potworami, powinien zadbać, by sam nie stał się potworem.
Gdy długo spoglądamy w otchłań, otchłań spogląda również na nas.

F. Nietzsche


#46 Madi

Madi

    Starszy kapral

  • Użytkownik
  • 270 postów
  • MiastoChorzów

Napisano 16.05.2012 - |07:06|

Przeraźliwy ból. Nerw, który pulsował głośniej niż bicie jego serca. Wdech i wydech. Jeden, a potem drugi. Czyste powietrze, bez żadnych mikroskopijnych pyłków, które przeszkadzałyby mu w oddychaniu. Poruszył palcami u stóp, najpierw prawej potem lewej nogi. Następnie powtórzył tą samą czynność z palcami u dłoni. Miał czucie. Odetchnął z ulgą. Teraz wiedząc, że nadal posiada wszystkie kończyny, mógł powoli otworzyć powieki. Oczywiście nie było to łatwe zadanie, bowiem były one zbyt ciężkie. Nie mógł się oszukiwać, nadal był zmęczony. Po kilku próbach, lekko otworzył oczy, po czym zaraz je zamknął, z powodu rażącego światła, które oświetlało pomieszczenie.

„Pomieszczenie! Gdzie ja jestem? Byłem pod gruzami, w tunelu. Kamienie się zawaliły, a potem… Czy ja nie żyję? Znowu?” pomyślał.

Ogarnęła go niepewność i strach. Nie wiedział gdzie się znajdował, ani co się wydarzyło. W jego uszach szumiało, mimo to dochodziły do niego poszczególne dźwięki z zewnątrz. Wytężył słuch. Ciężki chód, zdecydowanie męski. Postać zbliżała się do niego z każdym kolejnym krokiem.

Jego mięśnie napięły się w obronie. Uchylił powieki tylko na tyle, aby coś zobaczyć, a zarazem nie dać się oślepić rażącemu światłu. Zdziwił się jednak, kiedy nie dostrzegł światła, tylko zamglony cień padający na jego twarz. Zamrugał, pozwalając swoim oczom na dostosowanie się do nowego środowiska i przełknął ślinę. To musiał być ten mężczyzna. Ten sam, którego uznał za zagrożenie. Tajemnicza postać wyprostowała się i otworzyła usta.

- Doktor Fraiser, wierzę, że Daniel Jackson jest przytomny.- usłyszał jego głos i mimowolnie się uśmiechnął. Żył i nikt nie chciał go skrzywdzić, a co najważniejsze był bezpieczny. Znajdował się w ambulatorium w Stargate Command, w domu. Odetchnął z ulgą.

Janet wyszła zza parawanu , kilka minut później ze smutnym uśmiechem na twarzy, podeszła do jego karty zdrowia i przeglądnęła ją. Daniel przetarł oczy, po czym z pomocą Teal’ca oparł się o poduszki.

- Doktorze Jackson dobrze znowu pana widzieć wśród żywych. - położyła dłoń na jego ramieniu, powstrzymując go przed dalszym poruszaniem się. - Powoli. Dopiero się obudziłeś. Miałeś poważne wstrząśnienie mózgu, kilka złamanych żeber i skręcony nadgarstek.

Pani doktor spojrzała na Daniela, wyciągając z kieszeni białego fartucha latarkę. Sprawdziła mu źrenice, a następnie zapisała coś w kartotece, po czym zabrała się za pobranie krwi.

- Co się stało? Pamiętam, że byliśmy w świątyni, potem gruzowisko, tunel i...- powiedział wpatrując jak ciemno czerwony płyn napełnia strzykawkę.
- Te wydarzenia odbyły się w osiem dni temu.- odparł Teal’c. W jego zawsze spokojnym głosie, można było wyczuć żal.
- Co z resztą? Sam, Cal’dria, Multos, są cali?
- Cal’dria i Multos nie odnieśli żadnych poważnych obrażeń. Są cali i zdrowi, wczoraj wrócili do siebie.- odparła Janet, po czym wycofała się za pawan, prosząc pielęgniarkę o przeprowadzenie badania próbki krwi.
- Co z Sam?- Daniel zaniepokoił się, coś było nie tak. Przyjaciele wyraźnie odmawiali rozmowy na jej temat. Mężczyzna spojrzał na Teal’ca, jednak ten opuścił wzrok.- Janet, co z Sam?
- Daniel nie powinieneś się denerwować, proszę porozmawiamy o tym później.
- NIE! Chcę wiedzieć, co się stało z Sam! Teraz!- krzyknął. Janet zerknęła na aparaty medyczne, które monitorowały jego stan. Gdy upewniła się, że wszystkie wskaźniki są na odpowiednim poziomie, westchnęła głośno. Kobieta usiadła przy jego łóżku. Nie było jej łatwo o tym mówić, sama całkowicie się z tym jeszcze nie pogodziła.

- Teal’c i pułkownik O’Neill próbowali was ratować, gdy świątynia się zawaliła, jednak nie podołali zadaniu. Teal’c wrócił do SGC po pomoc. Generał wysłał dwie drużyny, SG-2 oraz SG-16. Odkopanie gruzowiska zajęło im 4 dni. Pierwszego dnia odkopano ciebie, byłeś poważnie ranny i nieprzytomny. Drugiego, znaleziono Cal’drię oraz Multosa, w tym czasie Sam została uznana za zaginioną. Jednak, kiedy przekopano całe obszar świątyni, znaleziono tylko jej zakrwawioną kurtkę. Nie było ciała. Generał nie miał wyjścia, długo naciskaliśmy, ale niestety. Wczoraj uznano ją za martwą.

Przerwała, kiedy zobaczyła wyraz twarzy Daniela. Jego oddech przyspieszył, a mięśnie napięły się. Mimo tego, że siedział, miał problem z utrzymaniem równowagi. Jego ręce zaczęły się trząść. Mężczyzna zbladł i posmutniał. Janet mogła wyraźnie zauważyć łzy, które próbował powstrzymać. Jakby nie przyjmował do wiadomości tego, co właśnie mu powiedziała. Nie mogła się mu dziwić, sama miała trudności z zaakceptowaniem obecnej sytuacji.

Ból fizyczny, jaki czuł do tej pory nie mógł równać się z psychiczną pustką, która teraz zagościła w jego sercu. Sam była jego przyjaciółką, jedną z nielicznych, wspierała go od samego początku, była tuż obok niego w najpiękniejszych oraz najgorszych momentach jego życia. To ona pomogła pozbierać mu się po śmierci żony. Byli dla siebie jak brat i siostra, dzielili się wszystkim. A teraz nagle miał żyć bez niej. Był zdruzgotany. Po omacku odszukał ręki pani doktor, po czym ścisnął ją w pocieszającym geście.

- Wiem Danielu, wszystkim nam jest ciężko.- zaoferowała mu smutny uśmiech.
- Co z Jackiem? Jak on się trzyma?- zapytał spoglądając w stronę czarnoskórego wojownika.
- Nie najlepiej. Generał zawiesił go, zaraz po tym jak włamał się do zbrojowni, napadł na kilku marines i uruchomił wrota. Zatrzymano go na rampie, chciał iść jej szukać. Wyraz jego twarzy…- zawahała się.- Generał chciał wtrącić go do więzienia i postawić przed sądem wojennym, ale udało nam się uchronić przed tym pułkownika ze względu na „jego stan medyczny”. To było za nim uznano Sam za zmarłą. Teraz cały dzień i noc przesiaduje albo w kwaterze albo w jej laboratorium. Nie chce z nikim rozmawiać, praktycznie nie je. Zagroziłam mu, że jeśli tak dalej pójdzie, znajdzie się w ambulatorium pod kroplówką i użyję wtedy bardzo dużej igły. Wzruszył tylko ramionami.
- Wierzę, że używacie określenia wrak człowieka, na stan, w którym znajduje się O’Neilla. - wtrącił Teal’c. - Zachowuje się tak samo jak ty, Danielu Jackson, po utracie Sha’re.

Tymczasem pułkownik stanął w drzwiach jej laboratorium, założył ręce na piersi, po czym wszedł do środka. Rozejrzał się wzdychając. Wszystko było ułożone tak samo jak wczoraj i przedwczoraj. Jej słodki zapach nadal unosił się w powietrzu. Mężczyzna nie mógł się mu oprzeć, wziął głęboki oddech, wciągając go przez nos. Rozkoszując się nim.
Podszedł do stołu i delikatnie przesunął po nim opuszkami palców. Raporty z misji leżały poukładane na jednym stosie, a obok nich stała złota ramka z fotografią SG-1 na tle gwiezdnych wrót. Jack spojrzał na uśmiechnięte twarze przyjaciół, a to przywołało wspomnienia. Wspomnienia misji, na której zdjęcie zostało zrobione. Wspomnienia jej uśmiechniętej twarzy i uroczego błysku w oczach, kiedy to mówiła o jakimś urządzeniu. Wspomnienie, które wywołało skurcz jego żołądka. Przez ciało przeszedł zimny dreszcz, serce ponownie krwawiło. Nie czuł nic, ponownie wypełniła go pustka. Tak samo jak po śmierci Charliego. Cała jego nadzieja zgasła wraz z wiadomością, że jego ukochana nie żyje. Świadomość, że nie ujrzy niebieskiej głębi jej oczu, nie usłyszy jej uspokajającego głosu, czy poczuje słodkiego zapachu, tylko wspomagała i tak przeraźliwy ból straty.

Usiadł na krześle i położył łokcie na blacie, następnie ukrył twarz w dłoniach. Nie minęło nawet kilka sekund, kiedy jego oczy napełniły się łzami. Ale Jack nawet się tym nie przejmował, miał dość udawania przed wszystkimi. Kochał ją, a teraz, kiedy jej nie ma nie będzie przyjmować pokerowego wyrazu twarzy, uważać na to, co robi i mówi. Teraz już nic się nie liczyło. Zabrakło osoby, dla której budził się każdego ranka.

TBC :)
  • 3

#47 cooky

cooky

    Sierżant

  • Użytkownik
  • 717 postów
  • MiastoPolska centralna

Napisano 16.05.2012 - |11:07|

Fajnie, mam co czytać! Szkoda, że tak krótko. ;)

Dobrze, że pozostali są już bezpieczni, natomiast sprawa z Carter wydaję się bardzo tajemnicza.
Ale się porobiło. Ktoś musiał ją wyciągnąć spod gruzów, ale jak? Kiedy? No i dlaczego tylko ją?
Czekam w takim razie na dalszy ciąg. Mam nadzieję, że już niedługo.
Pozdrawiam.

P.S. Jeżeli igła nie odniosła skutku, niech postraszą Jacka psychiatrą. :)
  • 1

Ten, który walczy z potworami, powinien zadbać, by sam nie stał się potworem.
Gdy długo spoglądamy w otchłań, otchłań spogląda również na nas.

F. Nietzsche


#48 Palek21

Palek21

    FANKA WSZYSTKIEGO

  • Użytkownik
  • 354 postów
  • MiastoMykanów

Napisano 16.05.2012 - |11:29|

Jak mogłaś to zrobić Jackowi?
Świetny kawałek, chociaż krótki.
Czekam na kolejne :)
  • 1

Życie to ostry miecz, na którym Bóg napisał:

KOCHAJ, WALCZ, CIERP!!!


#49 xetnoinu

xetnoinu

    Sierżant sztabowy

  • VIP
  • 1 185 postów
  • MiastoPraga, a za rzeką Warszawa

Napisano 20.05.2012 - |12:51|

Zanosi się na piękny melodramatyczny wątek - bardzo mi się takie klasyczne ujęcie fabularne podoba. Bo wiadomo, Sam gdzieś tam dycha - i te ogromne emocje czytelnika będzie trzeba jakoś rozładować. Szkoda, że te dwa fragmenty takie krótkie, bo teraz będzie mnie nachodziło, co dalej, co dalej ... co dalej!!!

Co do uwag technicznych, jestem pod wrażeniem autokorekty - widać staranność i cierpliwość w samodzielnym naniesieniu wszelakich poprawek. Styl też ewidentnie podlegał autokorekcie - poza zbyt dużą powtarzalnością imienia Daniel - nie ma się czego przyczepić ;)

Jest jeden poważny problem fabularny.

"Wczoraj uznano ją za martwą"

Nie znam się na niuansach wojskowości, ale jak nie znaleziono ciała Sam, to chyba w amerykańskiej nomenklaturze Sam uznano by za zaginioną w akcji. Żeby uznać ją za martwą musi być ciało, nie wiem - jakiś świadek śmierci. A już na pewno w tak krótkim czasie nie da się przejść od zaginionej w akcji do uznanej za martwą. Ta sytuacja wydaje mi się niewystarczająca. I kto jak kto ale generał w takich sprawach na pewno posługuje się tym rozróżnieniem i nie ma akurat tu możliwości potocznego (cywilnego) użycia "uznano za martwą". Na moje oko fragment merytorycznie wymaga korekty. I chyba w SG nigdy tak szybko nie stawiano na nikim oficjalnego krzyżyka. Proponowałbym korektę i rozróżnienie emocjonalnego "to ona nie żyje/jest martwa!" od formalnego "zaginiona w akcji" - szczególnie, że to to ma ręce i nogi, i jakąś formą akcji ratunkowej, samowolnej lub oficjalnej, to musi się skończyć.

Pozdrawiam i czekam na c.d.

Użytkownik xetnoinu edytował ten post 20.05.2012 - |22:48|

  • 1

Zapraszam http://trek.pl/discord

Wbijajcie :) 

 


#50 Madi

Madi

    Starszy kapral

  • Użytkownik
  • 270 postów
  • MiastoChorzów

Napisano 21.06.2012 - |19:32|

O’Neill wpatrywał się w fotografię kilka godzin, ignorując głód, zmęczenie czy fakt, że laboratorium pogrążyło się w mroku. Siedział w tym samym miejscu, trzymając w ręce jedną z fotografii- kilku wizerunków jego podwładnej. Nie potrafił zapomnieć. Dręczyło go poczucie winy, iż mógł temu zaradzić. Że gdyby bardziej się starał, generał nie uznałby Sam za zabitej, tylko nadal miałaby status zaginionej, co dawało jeszcze jakieś możliwości. Obiecał sobie, że mimo wszystko ją znajdzie i sprowadzi do domu, nie mógł tracić nadziei, teraz tylko ona trzymała go przy życiu.

„Tak w ogóle, dlaczego generał tak szybko się poddał? Zawsze powtarzał nam, że za każdego członka personelu będzie walczył do ostatniego dnia swojego życia, a jednak bez protestu zgodził się, by przerwać poszukiwania z powodu znalezionej kurtki należącej do major Carter. Co za żenada! Zamiast jej szukać, muszę siedzieć w tej cholernej bazie!”

Jack momentalnie wstał i w ataku złości zrzucił wszystko ze stołu. Dokumenty, które zawsze były ułożone alfabetycznie w kilku stosach, teraz rozsypały się po podłodze. Część z nich, jeszcze bezwładnie unosiła się w powietrzu, aby chwilę później opaść, czy to na ziemię czy na biurko. Lampa także znalazła się na ziemi, razem z kilkoma niezidentyfikowanymi zabawkami pani major. Część z nich rozpadła się na kawałki. Jack nie poprzestał na tym, trzymając w ręce najcenniejszą rzecz w całym pomieszczeniu, fotografię jego ukochanej; przewrócił stół. Następnie cisnął ramką o ścianę. Szybka potrzaskała się, a szklane odpryski rozproszyły się po całym pomieszczaniu. Jeden z nich zadrasnął delikatną skórę Jacka, znajdującą się w pobliżu powieki. Z małej rany popłynęło kilka kropel krwi. Mężczyzna zalał się łzami, na skutek bólu psychicznego, tęsknoty za kimś, kogo tak bardzo kochał, a kogo nigdy nie mógł mieć. Oparł się o ścianę, po której zsunął się na ziemię. Podkurczył kolana, wtedy zobaczył leżące między papierami zdjęcie. Delikatnie wyciągnął je spod szkła, przejechał palcami po gładkiej powierzchni papieru, a następnie ukrył twarz w dłoniach. Jego ciche łkania wypełniły laboratorium.

Nie minęło nawet kilka minut, kiedy pogrążone w mroku laboratorium, rozświetliła lampa. Jack zmrużył oczy, chroniąc je przed rażącym światłem i otworzył dopiero chwilę później. Spojrzała na osobę, która stała przy drzwiach.

- Pułkowniku proszę. Który to raz tutaj pana znajduję? Siódmy?- dr Fraiser podeszła bliżej Jacka, rozglądając się na boki.- Mnie także jej brakuje, sir, ale nie może pan tak poświęcać zdrowia. Pewnie nic pan nie jadł…
- Nie byłem głodny.- odburknął.- Chcę zostać sam!
- Sir.- Janet kucnęła przy pułkowniku.
- Chcę zostać sam, na miłość boską!- krzyknął. Janet jednak, znając już humory mężczyzny, nie odsunęła się- wręcz przeciwnie. Położyła dłoń na jego ramieniu, zmuszając go do spojrzenia w jej oczy.
- Proszę, pułkowniku, niech pan pójdzie ze mną na stołówkę. Musi pan coś zjeść. Sam nie chciałaby, aby…
- Jej tu nie ma! Jej tu nie ma.- powiedział. Łzy znowu napłynęły mu do oczu, Janet westchnęła. Też tęskniła za swoją przyjaciółką i rozumiała jego odczucia, ale nigdy nie widziała go w takim stanie. Serce krajało się na sam widok.- Nie rozumiem, dlaczego przerwano poszukiwania. Znaleziono tylko kurtkę, nie ciało, tylko kurtkę!
- Sir.- przełknęła ślinę.

Musiała powiedzieć mu to, co usłyszała od generała. Nikt poza nią z przyjaciół Sam nie wiedział. Generał miał zamiar im powiedzieć, ale w późniejszym terminie. Obawiał się jak może zareagować pułkownik, który i tak był już załamany, a dla Daniela taka wiadomość byłaby niebezpieczna, tym bardziej, że dopiero się wybudził. Dlatego Hammond przemilczał sprawę, a każdy, kto znał prawdę, był zobowiązany tajemnicą narodową. Nie wiadomo tylko, dlaczego nie wiedział Teal’c, ale to była już sprawa generała.

- Jack wysłuchaj mnie, dobrze? Generał nie chciał wam mówić, bał się jak możecie zareagować. Poza tym Sam nie chciała…
- Do rzeczy!
- Jack, kiedy Cal’dria i Mutlos wracali na swoją planetę z nimi wybrała się kolejna ekipa poszukiwawcza. Długo szukali czegokolwiek. Miejscowi pokazali im dokładnie ruiny i okolice. Minęło kilkanaście godzin, kiedy natknęli się na…- Janet przełknęła ślinę.- Było okropnie zmasakrowane, popalone. Jak się okazało, spod świątyni zaczęła wypływać magma, którą najwidoczniej spaliła 98% powierzchni ciała Samanthy. Poznano ją po nieśmiertelnikach. Tak mi przykro pułkowniku, wiem co pan do niej czuł…

- Nie, to nie może być prawda.
- Niestety. Sama badałam ciało. To była major Carter.- łzy spłynęły jej po policzkach.- Jutro mają ją pochować w bazie Alfa, tak jak sobie życzyła w ostatniej woli. Przykro mi, pułkowniku.
- Dlaczego nam nie powiedziano? O ciele?- warknął.
- Generał zamierzał to zrobić na pogrzebie. Może to i lepiej, że nie widział pan szczątków, tylko zapamięta ją pan taką, jaką zawsze była.

Pułkownik O’Neill spojrzał na kobietę zapłakanymi oczami. Janet nabrała powietrza w usta. Widząc pustkę i ból, który wypełniał wzrok mężczyzny mogła zrozumieć, dlaczego generał mu nie powiedział. Chciał, aby sprawa trochę przycichła, aby potem… W końcu nie od dziś wiadomo było jak iskrzy między Sam i Jackiem.

- Od kiedy pani wie?
- Tylko kilka godzin. Kiedy wezwano mnie do bazy Alfa.
- Do jej… jej szczątków?- kiwnęła tylko głową.- Daniel i T wiedzą?
- Nie, jeszcze nie. Powiedziałam tylko panu.
- Chce zostać sam, pani doktor.
Janet westchnęła. Poklepała Jacka po ramieniu, wstając z podłogi. Ostrożnie, by nie potknąć się o jakiś leżący na ziemi przedmiot, skierowała się do drzwi. Zatrzymała się przy futrynie i odwróciwszy się, spojrzała jeszcze w kierunku pułkownika.
- Później kogoś przyślę. Musi pan zacząć jeść. Wszystkim nam jej brakuje.- powiedziała i opuściła laboratorium przyjaciółki.

Mijały sekundy, które następnie przemieniały się w minuty, te znowu w godziny. Długie godziny, a każda z nich była taka sama dla Jacka. Bezsensowne snucie się po bazie, unikanie tych przepełnionych litością spojrzeń kolegów. Tak upłynął mu cały dzień. Fraiser zgodnie z obietnicą przysłała mu kogoś, nie przypuszczał tylko, że tym kimś będzie Gertrude. Młoda pielęgniarka, z którą ostatnio się zaprzyjaźnił. Kobieta praktycznie zaciągnęła go do stołówki i zmusiła do jedzenia. Jack nie odmówił, nie miał już przecież nic do stracenia, a widok młodej kobiety o śnieżnobiałej cerze i lśniących brązowych loczkach zawsze był lepszym towarzystwem niż puste siedzenia.

Zjadł pierwszy od kilku dni posiłek, który wcale nie polepszył jego samopoczucia, ale na pewno uszczęśliwił jego żołądek, po czym wrócił do swojej kwatery. Musiał zastanowić się, co dalej. Wiedział, iż dłuższe przebywanie w samotności, znowu wywoła falę wspomnień, jednak najwyższy czas mieć to za sobą. Bądź, co bądź im szybciej się pozbiera po jej śmierci, przynajmniej częściowo (przecież i tak zawsze będzie nosić ją w sercu, nigdy nie zapomni, ale miał jeszcze swoją drużynę i musiał wypełnić obowiązki dowódcy), tym będzie lepiej. Może kiedyś będzie w stanie ponownie się uśmiechnąć.

Jack usiadł przy biurku zawalonym raportami z misji. Otworzył szufladę i wyciągnął z niej kilka czystych kartek i długopis. Carter zawsze mówiła mu, że kiedy ma jakiś problem, to wyciąga kartkę i spisuje wszystkie plusy i minusy. To pomagało jej podjąć decyzję. Jednak Jack nie był pewien, czy i jemu to pomoże.

- Na miłość boską!- wymamrotał, następnie chwycił pierwszy z brzegu raport i zajął się pracą.

Teraz stał w biurze generała i czekał, aż dowódca skończy rozmawiać przez telefon. Zdążył dokładnie przyjrzeć się odznaczeniom wiszącym na ścianie i wyczyścić paznokcie u rąk, zanim generał odłożył słuchawkę i zwrócił na niego uwagę. O’Neill położył ogromny stos raportów na biurko i z wymuszonym uśmiechem usiadł w fotelu.

- Widzę, że znalazłeś sobie zajęcie.
- Miałem wolną chwilę, sir.- generał spojrzał na swojego zastępcę.
- Jack wiem, że w ostatnim tygodniu ty i SG-1 wiele przeszliście. Jest mi bardzo przykro z powodu major Carter, jej śmierć jest okropną stratą dla wszechświata. Dla ciebie również. Nie da się ukryć, że coś do niej czułeś.
- Ja..- Jack już chciał zaprzeczyć, ale Hammond uniósł dłoń i kontynuował.
- Nie okłamuj mnie, nie jestem ślepy. Może stary, ale nie ślepy. Obserwowałem was. Wracając do sprawy. Wiesz, że prędzej czy później będę musiał przydzielić wam kogoś.
- Nie ma mowy! SG-1 to Daniel, T, ja i Carter. Nawet, jeśli jej już nie ma, nikt nie będzie w stanie jej zastąpić. Damy sobie radę w trójkę!
- Pułkowniku nie mówię, że zrobię to teraz. SG-1 na razie zostaje w bazie. Nie pozwolę wam iść na misję, nie po takiej stracie. Prezydent zgodził się ze mną w tej sprawie i zostaliście zawieszeni do odwołania. Zakaz przechodzenia przez wrota.
- I co mamy niby teraz zrobić? Jedyną szansą na to, abyśmy mogli jakoś sobie poradzić jest powrót do pracy, a tak…
- Koniec dyskusji pułkowniku. Otrzymał pan trzy miesiące płatnego urlopu i pozwolenie na opuszczenie bazy. Proszę to dobrze wykorzystać.- odparł generał.
- I nie boi się pan, że strzelę sobie kulkę w łeb?- zapytał ironicznie.
- Jack dobrze wiem, że nadal masz nadzieję, że ją odnajdziesz. Naszą Sam czy Sam z innej rzeczywistości. Nie zabijesz się, poza tym ufam ci na tyle, aby wypuścić cię na powierzchnię. Odmaszerować.

Jack wstał i opuścił gabinet. Spojrzał na zegarek. Zostało tylko półtorej godziny do pogrzebu jego Carter. Czy tego chciał czy nie, musiał się z tym pogodzić.


Uroczystość była piękna. „O ile pogrzeb może być piękny.” Pomyślał Jack. Większość personelu SGC oraz bazy Alfa wystroili się w mundury galowe lub czarne ubrania, w przypadku cywilów. Orkiestra dęta grała marsz pogrzebowy, kiedy SG-3 niosło trumnę od wrót do „ogródka poległych”, jak nazywano mały cmentarz przeznaczony dla najbardziej zasłużonych żołnierzy SGC, którzy chcieli zostać pochowani poza Ziemią. Każdy oficer zasalutował, kiedy mijał go karawan, za którym szli generał Hammond, Jack, Casssie z dr Fraiser, oraz Teal’c pchający Daniela na wózku inwalidzkim. Ojciec Samanthy był nieobecny z powodu jakieś tajnej misji dla Tok’ra.

W momencie, kiedy hebanową trumnę złożono do wcześniej wykopanego dołu, sześć F-302 przeleciało nad ich głowami, tworząc wzór amerykańskiej flagi. Na trumnę położono kwiaty, a następnie zasypano ziemią, podczas gdy generał Hammond przemawiał. Po jego słowach przyszła kolej na dr Fraiser, Daniela, Teal’ca oraz Jacka.
Pułkownik wolnym krokiem podszedł do podium, biorąc głębokie wdechy, jakby chcąc uspokoić nerwy. Stanął za mikrofonem i spojrzał na tłum żałobników.

- Jak wiecie kocham przemówienia, więc się streszczę. Major doktor Samantha Carter była niezwykłą osobą. Jednym z najlepszych żołnierzy z jakim miałem przyjemność służyć i nie gorszym naukowcem. To jej zawdzięczam swoje życie. Prawda jest taka, że gdyby nie ona, to ja, moja drużyna i pewnie większość z was nie bylibyśmy tutaj, gdyby nie jej poświęcenie, odwaga i szalone pomysły. Będzie nam jej brakować.- powiedział, po czym odwrócił się i zasalutował, spoglądając przy tym na zdjęcie, które stało obok.


TBC

Użytkownik Madi edytował ten post 30.06.2012 - |07:31|

  • 3

#51 cooky

cooky

    Sierżant

  • Użytkownik
  • 717 postów
  • MiastoPolska centralna

Napisano 23.06.2012 - |09:35|

No to trochę komplikuje sprawę. Ciekawe jak rozwiążesz tę sytuację, bo ja i tak wierzę, że Sam żyje, a komuś po prostu spodobały się jej nieśmiertelniki i je sobie pożyczył. Ale zobaczymy, czy mam rację.
Czekam na kontynuację i życzę wielu owocnych ogródkowych chwil. :)
Pozdrawiam.
  • 1

Ten, który walczy z potworami, powinien zadbać, by sam nie stał się potworem.
Gdy długo spoglądamy w otchłań, otchłań spogląda również na nas.

F. Nietzsche


#52 Madi

Madi

    Starszy kapral

  • Użytkownik
  • 270 postów
  • MiastoChorzów

Napisano 26.06.2012 - |19:16|

Minęło prawie cztery i pół miesiąca, kiedy znowu odważył się wejść do laboratorium. Laboratorium, które kiedyś było Sam, a teraz służyło za przechowalnię większych artefaktów przed ich opuszczeniem do strefy 51. Jack wrócił właśnie z Minnesoty, gdzie prawie trzy miesiące poświęcił łowieniu ryb i spędzaniu czasu z przyjaciółmi. Daniel i Teal’c dopilnowali, aby przestał rozpamiętywać stare dzieje i obwiniać się o śmierć Sam. To oni namówili go, aby zaprosił Gertrude na kolację twierdząc, że życie toczy się dalej. „Szczerze, to spiknięcie mnie z Gertii, było jednym lepszych pomysłów Kosmicznej Małpy.” Wyszczerzył zęby na samą myśl o promiennej twarzy kobiety, z którą spotykał się od ponad dwóch miesięcy. Nie był to jakiś bardzo poważny związek, ale pomógł mu odzyskać chęć do życia. Nie kochał Gertrude, nie tak jak Sam, ale była ona droga jego sercu. Zależało mu na jej szczęściu, przy niej czuł się potrzebny, szczęśliwy. Oczywiście Gertrude darzyła go głębokim uczuciem, jednak przyjmowała do wiadomości, że nie jest pierwszą kobietą w sercu Jacka.

O’Neill stanął przy dawnym biurku Carter i westchnął na samo wspomnienie kobiety. Brakowało mu jej, to oczywiste. Ich mała rodzina nigdy nie będzie już taka sama, bez technobełkotu Sam każda misja była po prostu kolejną misją, a nie nową przygodą. Daniel stał się bardziej zamknięty w sobie, jakby także obwiniał się o tę śmierć. A Teal’c, no cóż, był taki sam jak przed tragedią, jednak i w jego spojrzeniu można było dostrzec ból i tęsknotę. Ich trójka może i pogodziła się już ze śmiercią Samanthy, jednak nigdy jej nie zapomniała. Czasami mówili o kobiecie, o wspólnych przygodach, sukcesach i porażkach, jednak za każdym razem kiedy tak się działo, popadali w melancholię, która trwała czasami i kilka dni.

- Jack? Co robisz?- z zamyślenia wyrwał go ciepły głos. Odwrócił się i ujrzał stojącą w drzwiach Gertrude. Uśmiechnął się, po czym podszedł do kobiety. Pocałował w policzek, gasząc przy tym światło w laboratorium.
- Wspominałem. Czasami…
- Wiem, chcesz pobyć sam, by pomyśleć. Zastanowić się, co zrobiłaby major Carter. Rozumiem, Jack. Naprawdę - odpowiedziała chwytając go za dłoń.
„Jakim cudem na nią zasłużyłem!? Na jej uczucie?” pomyślał, kiedy trzymając się za rękę przeszli korytarz.
- Miałaś do mnie jakąś sprawę, czy po prostu się stęskniłaś?
- Mam sprawę, chociaż to pierwsze nie wyklucza drugiego. Daniel prosił abyś przyszedł do jego gabinetu, chciał ci coś powiedzieć.

Jack westchnął, kiedy para zatrzymała się przed windą. Spojrzał na swoją dziewczynę. Jej kiedyś krótkie, brązowe włosy, teraz były długą kaskadą loków, upięte w kok, aby nie przeszkadzały przy pracy. Miała na sobie biały fartuch lekarski, a pod nim (Gertii pracowała, jako cywilna pielęgniarka) jeansy i zielony sweterek z dzianiny, podkreślający intensywny kolor jej zielonych oczu. Nie wyróżniała się jakąś zjawiskową urodą, była jakby to określić pospolita. Jej sylwetka także nie należała do idealnych, posiadała trochę zbędnych krągłości tu i ówdzie. Mimo to Jack nie dbał o to czy była trochę pulchna, czy też nie. Nie musiała być pięknością, nie była przecież jego Carter. Wystarczyło mu, że jest zabawna, pogodna, dobra w łóżku, wierna, przepełniona miłością i kochała Simpsonów, jak on. Reszta była nie ważna.

- Widzimy się dzisiaj?- zapytał.

Kobieta tylko kiwnęła głową, po czym musnęła usta ukochanego, zanim weszła do windy. Jack poczekał, aż drzwi się zamknęły, po czym nucąc pod nosem i planując wieczorną kolację, udał się do biura przyjaciela. Wszedł do pomieszczenia równo z Teal’ciem, który uniósł brew na widok uradowanego przyjaciela.

- Cześć Kosmiczna Małpo. Co tam?- powiedział, siadając na biurku. Daniel zmarszczył brwi.
- Myślałem, że przestałeś już mnie tak nazywać.- powiedział, spoglądając na pułkownika. Gdy zobaczył jego uśmiechnięty wyraz twarzy, dodał.- No jasne, na co ja liczyłem. Wracając do ważniejszych rzeczy. Generał Hammond otrzymał wiadomość od Tok’ra, chodziło o Çatal Höuyck…
- Planeta, gdzie zginęła Carter.- wyszeptał Jack.
- Tak, tylko, że po planecie nie ma śladu.
- Nie rozumiem, Danielu Jackson.- odparł zdziwiony Teal’c.
- Generał mówił coś o wysłaniu statku Tok’ra, aby przeskanować planetę, kiedy jeszcze Sam była uznana za zaginioną w akcji.- wytłumaczył Jack.- Nie wiedziałem, że po jej pogrzebie nie porzucili misji.
- Tak, tak właśnie. Zameldowali, że po wyjściu z nadprzestrzeni zastali jedynie pozostałości po wybuchu oraz tworzącą się supernową. Selmack odleciał. Jeśli kiedykolwiek mielibyśmy dowiedzieć się czegoś więcej o śmierci Sam, to nasza szansa właśnie przepadła.

Całe SG-1 umilkło. Samo wspomnienie ich dawnej towarzyszki wzbudziło zadumę. Minęło już sporo czasu, a jednak wciąż zbyt mało. Tęsknili za Sam, to oczywiste, w końcu w pewnym stopniu SG-1 tworzyło rodzinę. Kiedy Carter odeszła, generał długo nie wspominał o jakimkolwiek zastępstwie, ale w końcu musiał przydzielić kogoś swojej flagowej drużynie. I tak miejsce Sam zajął kapitan Adam Nelson. Mimo iż zaakceptowano go jako nowego członka w zespole, to nigdy nie uważano go za część rodziny. Nie zapraszano na urodziny czy czwartkowe wypady na steki i piwo, o wędkarskich weekendach i nocach filmowych nie było nawet mowy.

- Dzisiaj po raz pierwszy wszedłem do jej laboratorium od powrotu z urlopu. Nadal czuć tam jej obecność.- westchnął Jack.
- Ile to już czasu minęło?
- Siedem i pół miesiąca od jej śmierci. Kto by pomyślał, ja nadal nie mogę uwierzyć, że nie ma jej wśród nas.-odparł Daniel, po czym wyprostował się i spojrzał na pułkownika, który teraz bawił się małym pudełeczkiem. Archeolog od razu je poznał. To samo, które widział przed misją, która odmieniła ich życie. To właśnie w nim znajdował się diamentowy pierścionek.

Teal’c także je zauważył, gdyż w swój charakterystyczny sposób uniósł brew, pytając:

- O’Neill, ufam, że Gertrude jest w dobrym zdrowiu.
- Tak, T. Spotykamy się dzisiaj. Zabieram ją do tej nowej włoskiej restauracji.
- Naprawdę? Chcesz się oświadczyć, skoro mi tak machasz pierścionkiem pod nosem?- zapytał doktor Jackson.
- Nie, Kosmiczna Małpo. Ale myślałem, aby ze mną zamieszkała. W końcu spotkamy się od dwóch miesięcy, tak na poważnie. Znamy się jeszcze dłużej. Dobrze nam ze sobą, a ja nie robię się coraz młodszy. Czas się ustatkować, pomyśleć o psie… Gertii jest wspaniałą kobietą, nie jest Carter, ale przecież nikt nam nigdy jej nie zastąpi. Może nie kocham jej w takim stopniu, w jakim powinienem, ale bardzo mi na niej zależy.
- Cieszę się, że chcesz sobie ułożyć życie. Lubię Gertrude, to wspaniała kobieta. Wiesz, że na nią nie zasługujesz?
- Zdaje sobie z tego sprawę, ale nie będę czekać tak jak z Sam. Gertii jest dla mnie bardzo ważna, jeśli mnie zechce, to ją poślubię. Chcę mieć kogoś, z kim mogę spędzić życie. Sam już tutaj nie ma. Zawsze będę ją kochać, ale to przeszłość. Gertii to moja przyszłość!- powiedział.- Czas, abyś i ty Kosmiczna Małpo wziął sprawy w swoje ręce, wiem jak się ślinisz do naszej dobrej pani doktor. Zresztą z wzajemnością. Odłóż te skały i zaproś ją na kolację!

Daniel wymownie przewrócił oczami szukając wsparcia u Teal’ca. Ten jednak się tylko uśmiechnął.

TBC

Użytkownik Madi edytował ten post 30.06.2012 - |07:43|

  • 3

#53 Palek21

Palek21

    FANKA WSZYSTKIEGO

  • Użytkownik
  • 354 postów
  • MiastoMykanów

Napisano 27.06.2012 - |09:57|

Widzę, że wena dopisuje :D
Niezły kawałęk, ale nie mogę uwierzyć, że uśmierciłąs Sam na dobre :)
Czekam na jakiś zwrot akcji ;)
  • 1

Życie to ostry miecz, na którym Bóg napisał:

KOCHAJ, WALCZ, CIERP!!!


#54 cooky

cooky

    Sierżant

  • Użytkownik
  • 717 postów
  • MiastoPolska centralna

Napisano 27.06.2012 - |20:19|

Oj, tego się nie spodziewałam. Ja i tak pozostaję optymistką, chociaż jak ty teraz wskrzesisz Carter, to już nie mam pojęcia.
I tak sobie myślę, że może warto by znaleźć jakąś dziewczynę także dla Teal`ca? Bo chłopaki tak sobie romansują na prawo i lewo, a on wiecznie sam jak ta sierotka. :P
Pozdrawiam.
  • 1

Ten, który walczy z potworami, powinien zadbać, by sam nie stał się potworem.
Gdy długo spoglądamy w otchłań, otchłań spogląda również na nas.

F. Nietzsche


#55 xetnoinu

xetnoinu

    Sierżant sztabowy

  • VIP
  • 1 185 postów
  • MiastoPraga, a za rzeką Warszawa

Napisano 27.06.2012 - |22:08|

Nadrabiam zaległości w czytaniu.

Bardzo to wszystko pesymistyczne. I śmierć i ta zastępcza miłość z surogatem Sam.

Ja też tak nie dowierzam w uśmiercenie Sam.

Ale "znikniecie" planety - to brzmi jak interwencja Pradawnych więc może to będzie oś rezurekcji Sam?

Zobaczymy.

Czekam na ciąg dalszy.

PS Korektę wysłałem na priv. Ale to niuanse, bo tekst jest napisany bardzo dobrze

Pozdrawiam :)


Użytkownik xetnoinu edytował ten post 27.06.2012 - |22:09|

  • 1

Zapraszam http://trek.pl/discord

Wbijajcie :) 

 


#56 Madi

Madi

    Starszy kapral

  • Użytkownik
  • 270 postów
  • MiastoChorzów

Napisano 03.07.2012 - |19:01|

Tak jak zawsze wspomnienia są kursywą.


:rolleyes:

Sam powoli otworzyła oczy. Promienisty ból przeszedł przez jej nadgarstki. Nie próbowała nawet nimi ruszyć, wiedziała już, iż jest to bezcelowe. Za każdym razem, kiedy chciała uwolnić się z kajdanek przymocowanych do ściany, one tylko bardziej zacieśniały się na jej skórze. Wzięła głęboki wdech, próbując spowolnić oszalałe bicie serca, które było wywołane podawaniem jej jakiegoś środka odurzającego. Kiedy bicie jej serca wróciło do normalnego rytmu, rozejrzała się po dużym złotym pomieszczeniu, które jak się wcześniej okazało było więzienną celą. Była sama, pierwszy raz od niepamiętnego czasu.

- Obudziłaś się. To dobrze.- usłyszała znajomy głos, a po chwili jej oczom ukazał się Mutlos.
Sam zacisnęła zęby. Gdy go poznała, myślała, że jest jej przyjacielem, a tymczasem okazał się zwykłym oszustem i ciemiężycielem. Po raz kolejny wróciła do pierwszych chwil, zaraz po zawaleniu się świątyni.

***

Znajdowała się w jaskini, belki i kamienie, które leżały dookoła świadczyły o tym, że upadła z wysoka. Spojrzała w górę, jednak nie zobaczyła nic niezwykłego, tylko nietknięty kamienny sufit, pokryty pajęczynami. Była zmęczona. Ból, który przeszywał jej ciało, wcale nie pomagał. Długo nie mogła się ruszyć. Wołała pomoc, jednak nikt nie przyszedł na ratunek. Nie wiedziała ile czasu minęło, w końcu ujrzała światło latarki i usłyszała kroki. Zanim jednak zobaczyła postać, coś rozbiło się na jej głowie. Sam straciła przytomność. Obudziła się kilka godzin później w małej grocie. Była związana, brudna, naga, a w dodatku pękała jej głowa.

- Mutlos, co się dzieje, dlaczego jestem związana?- zapytała, jednak na żadne z jej pytań nie udzielono odpowiedzi. Mężczyzna zignorował Sam, poświęcając swoją uwagę dziwnemu urządzeniu, które stało na środku jaskini.
- Studiowałem tyle lat inskrypcje, próbując to uruchomić, bezskutecznie. Wtedy poznałem ciebie i wszystko ułożyło się w odpowiednim porządku.- odezwał się w końcu po kilkunastu minutach.- Widzisz, wystarczyło, aby podczas spojenia księżyców, przez wrota przeszedł ktoś ze znacznikiem Goa’uldów i naquadah we krwi. Urządzenie automatycznie cię wykryło i dzięki temu teraz będę mógł wykorzystać jego potencjał. Wystarczy, że podczas kolejnego trzęsienia jądro planety, do którego jest podłączone napełni je ciekłym naquadah, a potem wszystko pójdzie zgodnie z planem!- wytłumaczył jej Mutlos, dokręcając jakieś śrubki nad potężną machiną.- Mój pan będzie ze mnie dumny. Należycie mnie nagrodzi!
- Pan? O czym ty mówisz?
- Chyba nie myślałaś, że urodziłem się w tej oddalonej od prawdziwego świata dziurze. O nie, mój pan umieścił mnie tutaj w celu odnalezienia informacji na temat tego urządzenia. Ta maszyna pozwoli mu zdobyć władzę. Pokona innych Władców Systemu i stanie się najpotężniejszym z nich. Tacy jak ty, będą się przed nim kłaniać.
- Nie uda ci się, moja drużyna będzie mnie szukać. Obaliliśmy już kilku fałszywych bogów, pokonamy i tego. Kimkolwiek jest!

Mutlos roześmiał się. Powolnym krokiem podszedł do kobiety. Przykucnął. Jego dłoń spoczęła na jej policzku.

- Moja droga o wszystko zadbałem. Nikt cię nie szuka, wszyscy myślą, że nie żyjesz.
- Generał się nie podda. Daniel, Teal’c i Jack… bez ciała nie mogą uznać mnie za martwą! Nikt w to nie uwierzy!
- Wybacz. Nikt już o ciebie nie dba. Moja siostra została poświęcona, magma zmasakrowała jej ciało, co daje mi przewagę. Nikt was nie rozróżni, a mój pan suto mnie nagrodzi, kiedy zamelduję o zwycięstwie. Jego statki już tutaj lecą. Nikt go nie powstrzyma!

***

Sam obserwowała chodzącego po celi Mutlosa. Nie wiedziała ile czasu minęło, odkąd na planetę przyleciały statki, jak się okazało Goa’ulda Yu i przetransportowali urządzenie oraz ją na pokład jednego z hataków. Te wydarzenia nadal były zamglone. Fakt, jeszcze niedawno tak nie było, pamiętała każdy szczegół. Jednak teraz… Możliwe, że środek odurzający, jaki jej podawali, miał na celu zatarcie jej wspomnień. Nie była pewna. I tak było jej ciężko się skupić na czymkolwiek, nie wspominając by jakoś to naukowo uzasadnić. Walczyła, aby zachować wszystkie wspomnienia, ale z każdym dniem była coraz słabsza. Nie potrafiła już walczyć, ale nie chciała się poddawać. Co noc marzyła, że powróci do domu. Oczywiście zdawała sobie sprawę, że jeśli wszyscy uważają ją za zmarłą, to nie ma co liczyć na akcję ratunkową ze strony SGC. Wszystko zależało od niej. Jeśli chciała uciec, musiała to zrobić sama.
Przełknęła ślinę, aby nawilżyć suche gardło. Była spragniona i głodna. Długa kremowa sukienka, która okrywała jej ciało, była poniszczona aczkolwiek czysta, mimo to nie chroniła przed chłodem jaki panował w celi. Mutlos zbliżył się do niej, jego dłonie powędrowały po jej nagim ramieniu. Sam zacisnęła zęby i zamknęła powieki. Kolejne wspomnienie wróciło.

***

Niedługo po tym jak znalazła się w celi, przyszło po nią dwóch Jaffa. Chwycili ją za nadgarstki i taką jak stała, czyli nagą i brudną, wyciągnęli z celi, ciągnąc za sobą przez korytarz. Skręcili w lewo i weszli do dużego pokoju. Strażnicy rzucili Sam na ziemię, mówiąc coś do dwóch niewolnic, które znajdowały się w pokoju. Kobiety podeszły do Sam, kiedy mężczyźni opuścili pomieszczenie. Pomogły jej się podnieść, a następnie zaprowadziły do dużej wanny.
Kiedy umyły i ubrały Samanthę w czystą, zwiewną szatę, drzwi otwarły się, a do środka wszedł Mutlos. Nie powiedział ani słowa, wyciągnął tylko rękę w jej kierunku. Podeszła i razem wyszli na korytarz.

- Gdzie idziemy?- zapytała.
- Zobaczysz nasz triumf!- odaprł z szelmowskim uśmiechem. Resztę drogi na mostek milczał.

Doszli do złotych drzwi, które otworzył strażnik. Weszli do środka i skierowali się do ogromnej szyby. Sam spojrzała w pustą przestrzeń kosmiczną, w której znajdowały się jeszcze dwa inne statki. Mutlos podszedł do sterówki i nacisnął kilka przycisków. Statek obrócił się i teraz Sam ujrzała planetę, na której wcześniej znajdowała się ze swoją drużyną. Hataki znalazły się w polu widzenia, a z jednego z nich wystrzelił niebieskofioletowy promień, który uderzył w planetę.

- Mutlos, oni…- odwróciła się w kierunku mężczyzny.
- Wiem. Zobacz! Mój pan będzie potężny, z taką bronią inni nie mają szans.

Mężczyzna opuścił mostek, pozostawiając Carter samą. Usiadła przy oknie, obejmując ramionami kolana i obserwując promień niszczący planetę. Po kilku minutach strumień energii przebił planetę, wywołując wybuch. W mgnieniu oka masywna planeta zapadła się, tworząc supernową. Sam zamknęła oczy.

***

- Moja droga Samantho.- jego ręka powędrował z jej policzka, aż po szyję delikatnie pieszcząc skórę.
- Czego chcesz?
- Yu zbliża się do pierwszej z planet Ba’ala. Kiedy odniesie zamierzony cel, obiecał, że zostaniesz moją żoną. Będziemy mogli razem cieszyć się sukcesem. Jeszcze tylko kilka sesji z naszym specjalistą i zapomnisz o swoim dawnym życiu. Pokochasz mnie, a jeśli nie zrobisz tego dobrowolnie, zmuszę cię.

Sam naprężyła się, co sprawiło, że kajdanki na jej nadgarstkach zacisnęły się. Kobieta syknęła z bólu. Mutlos wstał, a następnie przywołał Jaffa. Mężczyzna wszedł do celi i odpiął kajdanki od ściany, chwycił łańcuch, który je łączył i poprowadził za sobą do sali obok. Tej, w której podawano jej odurzający narkotyk. Carter zacisnęła zęby, kiedy drzwi do pomieszczenia otworzyły się i ujrzała znajome krzesło. Teraz wiedziała, że musi zrobić wszystko, aby się wydostać. Jej pamięć już szwankowała, a co będzie za kilka dni? Jeśli teraz nie zacznie działać, to może być za późno.


TBC

Trochę to trwało, ale że jestem teraz zajęta szkoleniem oraz poniekąd jestem chora, to ciężko mi pisać. Mam jednak nadzieję, że rozdział was nie rozczarował. Pozdrawiam!

Użytkownik Madi edytował ten post 04.07.2012 - |06:07|

  • 3

#57 xetnoinu

xetnoinu

    Sierżant sztabowy

  • VIP
  • 1 185 postów
  • MiastoPraga, a za rzeką Warszawa

Napisano 03.07.2012 - |22:22|

Bardzo, bardzo udany twist. Uwielbiam takie zwroty akcji - i choć metawiedza podpowiadała, że Sam jakoś tam żyje - ale sposób przeprowadzenia tego w fabule niezwykle udany i zaskakujący - zgodny też w pełni z duchem SG. I wybrałaś akurat tego wężyka, he he :)

Tekst napisany koncertowo - głaskające tekst drobnostki przesłałem tokrowym komunikatorem. Trochę przecinków, powtórzeń, zbędnych zaimków i substytutów imienia Sam.

Taka ogólna uwaga techniczna, bo to się powtarza nie tylko w Twoim opowiadaniu. Jak fragment praktycznie koncentruje się na dwóch postaciach, w dodatku męskiej i żeńskiej - to z samej formy czasowników czyli: był/była myślał/myślała itd wynika, o kogo chodzi i wszelakie: kobieta powiedziała, oprawca powiedział - nie muszą być tak często powtarzane, jak w przypadku, gdy bohaterów jest więcej. Najczęściej wystarczy krótko: powiedziała/powiedział.

Czekam na ciąg dalszy, bo jak wężyk staje na tapecie - to zapowiada się na ostro!
Pozdrawiam :)
  • 2

Zapraszam http://trek.pl/discord

Wbijajcie :) 

 


#58 cooky

cooky

    Sierżant

  • Użytkownik
  • 717 postów
  • MiastoPolska centralna

Napisano 04.07.2012 - |04:55|

A ja cię szczerze podziwiam, że zdołałaś wykrzesać z siebie kolejny fragment w tak nieludzkich warunkach pogodowych. :) Ja normalnie odpadam. B) Jedynie nad ranem można jeszcze swobodnie oddychać. :P

A co do opowiadania - właśnie na coś takiego czekałam! No to teraz będzie mnie zżerała ciekawość, co też jeszcze wymyślisz, żeby utrudnić bohaterom życie. Mam nadzieję, że na kolejny fragment nie będę musiała czekać zbyt długo. ;)

Pozdrawiam.
  • 2

Ten, który walczy z potworami, powinien zadbać, by sam nie stał się potworem.
Gdy długo spoglądamy w otchłań, otchłań spogląda również na nas.

F. Nietzsche


#59 Madi

Madi

    Starszy kapral

  • Użytkownik
  • 270 postów
  • MiastoChorzów

Napisano 21.08.2012 - |10:16|

Obudził go zapach świeżo zaparzonej kawy. Z uśmiechem wstał z łóżka, by udać się do łazienki. Wykonał poranną toaletę, po czym ubrany w czyste jeansy i szary t-shirt z logo USAF udał się w stronę kuchni.

- Mm… ładnie pachnie.- powiedział Jack, obejmując Gertii w pasie i przytulił się do jej pleców, delikatnie muskając ustami jej szyję. Kobieta przykryła swoją dłonią jego, odwracając głowę, by pocałować mężczyznę.
- Dzień dobry, kochanie.

Gertrude podała mu kawę, a następnie chwyciła do ręki drugą filiżankę z zimną herbatą. Upiła trochę napoju i odstawiła filiżankę na blat. Kiedy ręce Jacka powędrowały z jej bioder na pośladki, mężczyzna lekko ją podniósł, sadzając na blacie kuchennym. Przysunął się do niej bliżej, aby mogła go opleść nogami w pasie.

- Wiesz, jak wspaniale wyglądasz w mojej koszulce?

Kobieta objęła go za szyję, przyciągając bliżej. Ich wargi złączyły się w pocałunku. Jack przesunął dłonie po jej lędźwiach, wsuwając je pod koszulkę, delikatnie pieszcząc nagie plecy. Jęknęła wprost do jego ust i przerywając pocałunek, zaczęła rozbierać ukochanego. O’Neill uśmiechnął się i szybko oderwał dłonie od kobiety, aby umożliwić jej rozebranie go. Po chwili szary t-shirt znalazł się na ziemi, gdzie dołączył do niego kolejny. Nie przerywając pocałunku, Jack zręcznym ruchem odpiął stanik i rzucił go na ziemię. Gertii także nie próżnowała, jej dłonie powędrowały przez umięśnioną klatkę piersiową, pokrytą kilkoma srebrnymi włoskami. Już miała wsunąć swoje dłonie do spodni, kiedy rozległo się pukanie do drzwi. Jack jęknął, a Gertii westchnęła. Objęła mężczyznę w pasie, wtulając się w jego tors. Musnęła ustami jego szyję.

- To pewnie nasi goście. Podasz mi koszulkę?- posłała mu słodki uśmiech.

Mężczyzna, nie kryjąc nawet swojego niezadowolenia, sięgnął po ubrania, poczym szybko, wciągając na siebie t-shirt, otworzył drzwi.

- Cześć Jack.
- Danny-boy! Jak zwykle świetne wyczucie czasu.- rzucił ironicznie zapraszając do środka swojego przyjaciela, któremu towarzyszyły doktor Frasier oraz Cassie.
- Nie mam pojęcia, o czym…- urwał, gdy zobaczył zarumienioną Gertrudę w koszulce Jacka i majtkach. Kobieta korzystając z okazji, wślizgnęła się do sypialni, by się ubrać. Daniel przygryzł dolną wargę.- A no tak… Teal’c już jest?
- Nie, jesteście pierwsi. Gertii zrobiła kawę, napijesz się?
- Jasne.- odparł, kierując się do kuchni, dokąd kilka sekund wcześniej udały się kobiety, aby rozpakować zakupy.


Gertii wzięła szybki prysznic, po czym starannie ułożyła włosy i nałożyła delikatny makijaż. Wciągnęła na siebie biały jedwabny szlafrok i weszła do wspólnej sypialni jej i Jacka. Podeszła do łóżka, gdzie leżała wcześniej przygotowana zielona sukienka w białe groszki. Chwyciła ją do reki, po czym rozwiązała szlafrok i ubrała się w zwiewny ciuszek. Kiedy była gotowa spojrzała ostatni raz w swoje lustrzane odbicie, jej usta delikatnie się wykrzywiły. Wyszła z sypialni i skierowała się do kuchni, gdzie czekały na nią Janet i Cassie.

- Mężczyźni już rozpalają grilla?- zapytała myjąc ręce. Cassie kiwnęła potwierdzająco, następnie wszystkie trzy zabrały się za obieranie warzyw.


Tymczasem Daniel i Jack usiedli w cieniu parasola na tarasie, popijając piwo. Od dawna ta dwójka nie miała tyle czasu, aby po prostu się zrelaksować i porozmawiać. Stąd z ochotą skorzystali z dnia wolnego, by pobyć w gronie rodziny i przyjaciół. Błoga, aczkolwiek niekrępująca cisza, została przerwana, kiedy szklane drzwi z kuchni rozsunęły się i na taras wbiegła Cassie. Dziewczyna usiadła na kolanach Jacka, który czemu nie można zaprzeczyć, stał się jej bardzo bliski od momentu, kiedy przybyła na Ziemię. Był dla mniej jak ojciec.

- Co jest Cass?- zapytał, odkładając piwo na mały stolik.
- A czy coś musiało się stać, by się do ciebie przytulić?- powiedziała kładąc głowę na jego piersi. Jack uniósł brew. Doskonale wiedział, że dziewczyna była dość nieśmiała i okazywała mu czułość tylko w kilku sytuacjach. Jedną z takich sytuacji były ważne wydarzenia z życia SG-1 i spółki. Nie. żeby nie cenił sobie tych kilku uścisków, którymi zazwyczaj raczyła go obdarzyć Cassie. Po prostu był czujny.- T przyszedł z kobietą!

Cała trójka spojrzała nie siebie, a następnie wszyscy zerwali się na równe nogi i szybkim krokiem podążyli do domu, by zobaczyć tajemnicza partnerką przyjaciela. Przepchali się przez szklane drzwi i osłupieli. Janet, która w danej chwili kroiła paprykę, szeroko otworzyła oczy, mierząc cała trójkę karcącym wzrokiem. Gertii tylko westchnęła, mrucząc pod nosem: „Jak dzieci” i odebrała czerwone wino od partnerki Jaffa.

- O’Neill nie żywisz chyba urazy, że pojawiłem się z porucznik Madlen Higthon.
- T, stary! Cieszę się, że wreszcie się z kimś pojawiłeś!- odparł Jack, ściskając dłoń przyjaciela. Następnie podszedł do pani porucznik. Kobieta zasalutowała, na co pułkownik „przewrócił” oczami, jednak po chwili zrobił to samo.- Spocznij poruczniku. Jesteście tu w gości i błagam bez protokołu, czy innej militarnej fasady. Jestem Jack.
- Tak jest, sir… znaczy tak, oczywiście Jack.- mężczyzna mimowolnie się uśmiechnął, mimo iż przypomniał sobie, jak to zawsze starał się przekonać Sam, by mówiła mu po imieniu. Każda próba zawsze przynosiła odwrotny efekt, ale i tak warto było próbować.

Madlen dołączyła do kobiet w kuchni, natomiast Teal’c z czymś, co mogłoby przypominać uśmiech podążył za resztą swojej drużyny oraz Cassie do ogrodu.

- Porucznik Madlen Highton. Kto by pomyślał T, kto by pomyślał…

Teal’c od zawsze unikał znajomości z kimś innym spoza drużyny czy ich wspólnym towarzystwem, do którego należeli doktor Fraiser z Cassie czy generał Hammond. Wiec widok wojownika w towarzystwie kogoś spoza tego kręgu, a co więcej z kobietą, był bardzo niecodziennym, lecz cieszącym faktem. Każdy przecież zasługiwał na szczęście. Skoro Jack ułożył sobie życie z Gertrude, a Daniel, co nadal było wielkim sekretem, o którym wiedział tylko pułkownik i jego dziewczyna, która sama zresztą pomagała mu w wyborze pierścionka, planował w końcu oświadczyć się Janet, to, dlaczego Teal’c miał być samotny. Przecież to on, z nich wszystkich przeszedł najwięcej. Jego syn nie był już małym dzieckiem, a żona nie żyła od kilkunastu miesięcy. Okres żałoby już dawno się zakończył i nadszedł czas na ułożenie sobie życia. Nikt nie wiedział, aż do tej pory, że łączą go jakieś stosunki z kimś w bazie. Co jednak było oczywiste, że jeśli już, to właśnie Teal’c zwiąże się z kobietą, która walczy z Władcami Systemu, tak jak on.

Madlen nie tylko była wojowniczką, członkinią SG-7, ale także urodziwą kobietą. W wieku czterdziestu siedmiu lat, nadal miała gibkie i elastyczne ciało nastolatki. Do tego była wysoka, więc bez problemu mogła stanąć na równi z czarnoskórym mężczyzną i spojrzeć mu w brązowe oczy. Jej twarz w kształcie serca z wyraziście zarysowanymi kościami policzkowymi, otulona kasztanowymi puklami gęstych włosów, również przyciągała wzrok mężczyzn. Kilka piegów na nosie i czole, kontrastowało z szarymi oczami.

******

Gertrude pojawiła się razem z Janet i Madlen w ogrodzie. Panie rozłożyły, na wcześniej przygotowanym stole, sztućce oraz sałatki, następnie poprosiły mężczyzn o pomoc. Daniel ochoczo wrócił do kuchni po alkohol oraz kieliszki, natomiast Jack i Teal’c zajęli się nakładaniem mięsa na grill. Cassie natomiast usiadła w cieniu obserwując resztę. Gdy wszystko znalazło się już na stole, nastolatka przejęła od Jacka rolę kucharza, aby ten mógł dołączyć do towarzystwa, które wymieniało najnowsze plotki oraz historie.

- Zostawiłeś Cass przy grillu?- zapytał Daniel, podając mu piwo, gdy ten usiadł między nim a Gertrude.
- Tak, upierała się, że zna się na rzeczy, więc ma moje pełne zaufanie w tej sprawie. Najwyżej zamówimy pizzę.- odparł, oglądając się przez ramię. Cassie zmierzyła go wzrokiem, udając obrażoną.
- Jack, nie tylko ty potrafisz upiec mięso. Daj dziewczynie spokój, jesteś po prostu zazdrosny o to, że może przerosnąć swojego mistrza.
- Ha… prędzej Ba’al. zostanie pokonany.
- To tylko kwestia czasu, O’Neill.- dodał Teal’c, obejmując cicho siedzącą Madlen.
- Oczywiście, ale błagam was. Jest piękna wolna sobota, nie musicie rozmawiać o pracy.- upomniała ich Janet, a chwilę później razem z reszta kobiet oddały się wymienianiu porad oraz plotkowaniu. Przekonały nawet Madlen, aby opowiedziała im o Teal’cu. Speszona porucznik milczała przez chwilę, wyraźnie szukając akceptacji swojego partnera oraz jego dowódcy. Jednak nie musiała się niczego obawiać, bo jak się okazało, ciepła reakcja Teal’ca oraz przyjazna atmosfera szybko sprawiły, że przełamała swoje obawy i pozwoliła sobie na relaks.


Koło godziny pierwszej Cassie z wielkim uśmiechem na twarzy podała na stół dużą tacę z upieczonym mięsem. Jack, jako gospodarz rozdzielił porcje między zgromadzonych, a na końcu położył sobie wypieczony kawałek mięsa na talerz. Ukroił mały fragment i nabił go na widelec, następnie włożył do ust i powoli przeżuwając, skrzywił się. Cassie wstrzymała oddech.

- No nawet niezłe, Cass. Jeszcze będą z ciebie ludzie.- dziewczyna dała mu kuksańca, zanim usiadła obok swojej matki.- Przydałby się jednak jeszcze przyprawy.
- Nie wstawaj, skarbie. Przyniosę ci.

Gertii pocałowała go w policzek, a chwilę później zniknęła w kuchni. Nie wróciła jednak do stołu, wychyliła tylko głowę przez szklane drzwi, wołając Jacka z niezbyt zadowoloną miną. Mężczyzna westchnął wstając. Podszedł do ukochanej i objął ją w pasie, wysłuchując kilku słów, które mu powiedziała, a następnie wszedł do kuchni. Gertrude wróciła do gości, zostawiając ukochanego samego. Postawiła przyprawy na stole i bez słowa skupiła się na swoim obiedzie. Czuła, że telefon, który przed chwilą odebrała zaważy na jej dalszym życiu, więc postanowiła się cieszyć obecną chwilą.

TBC

Użytkownik Madi edytował ten post 29.09.2012 - |15:00|

  • 3

#60 cooky

cooky

    Sierżant

  • Użytkownik
  • 717 postów
  • MiastoPolska centralna

Napisano 27.08.2012 - |17:07|

No i proszę!
Jedna, wielka, szczęśliwa rodzina! A Teal`c chyba wniebowzięty. :D Hi hi... Ja zresztą też!
Wracam sobie z wypadu wakacyjnego, a tu niespodzianka! Szkoda, że taka krótka, ale cóż. Nie można mieć wszystkiego. ;)
Ale chyba sielanka wkrótce się skończy? Nie mogę się doczekać kolejnego fragmentu. Niech chociaż ciebie wena nie opuszcza!
Pozdrawiam.
  • 1

Ten, który walczy z potworami, powinien zadbać, by sam nie stał się potworem.
Gdy długo spoglądamy w otchłań, otchłań spogląda również na nas.

F. Nietzsche





Użytkownicy przeglądający ten temat: 2

0 użytkowników, 2 gości, 0 anonimowych