Skocz do zawartości

Zdjęcie

Nadzieja umiera ostatnia


  • Zaloguj się, aby dodać odpowiedź
118 odpowiedzi w tym temacie

#21 cooky

cooky

    Sierżant

  • Użytkownik
  • 717 postów
  • MiastoPolska centralna

Napisano 12.11.2011 - |11:52|

Uf... Udało mi się w końcu ruszyć do przodu.





Zanim drzwi zatrzasnęły się za nimi, O`Neill na moment się odwrócił. Teal`c klęczał z dumnie uniesioną głową. Idący z tyłu strażnik dźgnął go w plecy końcem lancy, zmuszając do dalszego marszu. Szli tymi samymi korytarzami, co poprzednio. Rozglądał się uważnie, starając się zapamiętać drogę na zewnątrz. Korytarz zakręcał kilkakrotnie i rozgałęział się. Nie powinien jednak, mieć trudności z dotarciem do komnaty, którą właśnie opuścili. Najwyraźniej była to główna komnata na tym poziomie. Wyszli na zewnątrz, gdzie natychmiast ogarnął ich nieznośny żar. Niebo przybrało różowo – pomarańczową barwę. Słońce powoli chyliło się ku zachodowi. Najwyższy Kapłan poprowadził ich ścieżką pomiędzy niskimi zabudowaniami. Dokładnie tą samą drogą szła grupa mężczyzn, którą widział zaraz po przybyciu na planetę. Pomiędzy zabudowaniami, a także w niektórych oknach, pojawiło się kilka osób. Zerkali na więźniów, lecz natychmiast opuszczali wzrok i usuwali się z pola widzenia. Najwyraźniej lękali się obecności Najwyższego kapłana lub strażników. Wkrótce wydostali się poza obręb osady. Tutaj ze wszystkich stron otaczały ich piaski pustyni. Początkowo droga wyłożona była kamiennymi płytami. Te jednak kończyły się i znów musieli brnąć przez piach.

Daniel Jackson szedł obok blady i milczący. Jack podejrzewał, że obwinia siebie za zaistniałą sytuację. To w końcu on się upił, a potem wyskoczył prosto na wysłanników Olokuna. Gdyby nie odkryto ich obecności… To co? No właśnie, co? Wszystko zależałoby od rozwoju wypadków i O`Neill stwierdził, że szkoda czasu i energii na zastanawianie się, co by było gdyby… Bardziej martwiło go to, co działo się teraz. Drużyna została rozdzielona. Kaleb, pomimo swojego przewrotnego uśmieszku, wyglądał na sadystę. Carter i Teal`c pozostali na jego łasce. Bał się nawet pomyśleć, co ich teraz czeka.

Daniel potknął się i wylądował na kolanach, z trudem łapiąc oddech. Był wyczerpany. Mężczyzna w habicie odwrócił się i beznamiętnie patrzył, jak strażnicy brutalnie stawiają więźnia na nogi. Musieli go podtrzymać, bo archeolog chwiał się wyraźnie. O`Neill również ciężko dysząc, posłał kapłanowi ponure spojrzenie. Z satysfakcją zauważył, że on także jest zmęczony szybkim marszem po grząskim podłożu. On jednak miał wolne ręce i nie musiał wkładać wszystkich sił w utrzymywanie równowagi. Ręce były kolejnym zmartwieniem pułkownika. Wykręcone do tyłu i fachowo związane, pozostawały całkowicie bezużyteczne. Początkowo czuł w nich mrowienie, potem pieczenie, a w końcu przenikliwy ból. A potem przestał czuć cokolwiek. Za to mógł dokładnie obejrzeć dłonie Daniela. Były czerwono – sine i nienaturalnie spuchnięte.

Daniel wyswobodził się z uścisku strażników. Oddychał już bardziej spokojnie i przestał się chwiać. Najwyższy Kapłan jeszcze raz zmierzył go wzrokiem, po czym odwrócił się i kontynuował marsz. Okolica zrobiła się bardziej kamienista. Powoli zbliżali się do ogromnego placu budowy. Z daleka wyglądał on jak olbrzymie mrowisko, po którym bez przerwy przesuwały się całe masy mrówek. Gdy podeszli bliżej, mrówki zmieniły się w ludzi, którzy bez ustanku dźwigali i przenosili pokaźnych rozmiarów skalne bloki. Po specjalnie w tym celu skonstruowanych rampach wciągali je na wyższe kondygnacje. Na pierwszy rzut oka panował tu totalny chaos, dopiero po bliższej obserwacji można było dostrzec ściśle przestrzegany porządek. Wszyscy podzieleni byli na kilka odrębnych zespołów. Jedni nadawali surowym skałom pożądany kształt, inni transportowali je w pobliże budowy. Jeszcze inna grupa dostarczała materiał w konkretne miejsce na budowie. Ludzie pracowali sprawnie. Były ich setki. Zapewne zostali tu ściągnięci z wielu podlegających Olokunowi planet. To tu trafiali, aby służyć swemu panu. W takiej służbie O`Neill nie widział niczego chwalebnego. Pomiędzy pracującymi przesuwali się liczni nadzorcy i jeszcze liczniejsi strażnicy. Zapewne Jaffa, gdyż nawet z tej odległości dało się rozróżnić, trzymane przez nich lance.

Kapłan zatrzymał się nagle. Skinął ręką w stronę Jaffa, by na niego zaczekali. Sam skierował się w stronę placu budowy. Kilka osób wyszło mu naprzeciw, bez ustanku zginając się w pokłonach. Wciąż pozostawali od pracujących w znacznej odległości, więc docierały do nich jedynie przytłumione odgłosy wytężonej pracy. Sam jednak widok był naprawdę imponujący. Jackson aż westchnął z podziwu.
- Nieprawdopodobne… - Mruczał pod nosem. - Jack, czy wiesz, na co patrzysz?
- Niech no zgadnę. To piramida? - O`Neill nie podzielał jego entuzjazmu. - Wielka mi rzecz. Wiem, co z niej zostanie za kilka tysięcy lat.
- Ale to niewiarygodne, że możemy być świadkami jej powstawania…
- Aha… Wręcz nie posiadam się z radości.

Daniel chyba w ogóle nie wyłapał sarkazmu w jego głosie. Z otwartymi ustami chłonął cały widok, a jego oczy błyszczały. Zawsze taki był. Głodny wiedzy, wiecznie poszukujący. Nawet teraz, związany i niesamowicie zmęczony, potrafił cieszyć się z dokonanego właśnie odkrycia. Pułkownik, natomiast, zaczął mieć jakieś dziwne, złe przeczucia. Odnosił nieodparte wrażenie, że wkrótce zaznajomią się z technologia budowy piramid i to z bardzo, bardzo bliska. Obejrzał się na pilnujących go Jaffa. Stali w bezruchu, ich twarze nie zdradzały żadnych uczuć, lecz oczy bezustannie lustrowały całą okolicę.

Ktoś zbliżał się do nich od strony placu budowy, lecz nie był to Najwyższy Kapłan. Nie był to nawet Jaffa. Zwykły człowiek, za to ogromny i zapewne silny jak niedźwiedź. Był łysy, a na twarzy nosił kilkudniowy, ciemny zarost. Bujne owłosienie pokrywało także jego przedramiona i tors widoczny spod rozcheustanej, mocno zużytej i brudnej bluzy. Był cały ogorzały od słońca i po prostu śmierdział. Jemu najwyraźniej w ogóle to nie przeszkadzało. Stanął tuż przed więźniami, podparł się pod boki i bezczelnie lustrował ich od stóp do głów.
- Goście specjalni, co? - Mruknął. - Sam czcigodny Kaleb prosi, by się wami należycie zaopiekować.
- Jesteśmy zaszczyceni. - Odparował O`Neill. - W życiu nie doświadczyliśmy tak miłego powitania.

Mężczyzna na moment zamarł w bezruchu z dziwnym wyrazem twarzy, potem rozciągnął wargi w upiornym uśmiechu, ukazując żółte, popsute zęby.
- Dowcipniś… - Jeszcze raz zmierzył O`Neilla przeciągłym spojrzeniem. - Najwyższy kapłan miał rację, twierdząc, że różnicie się od tego plugastwa, które zazwyczaj tutaj trafia.
- No i po co takie ostre słowa? - Żachnął się Jack.
Mężczyzna zamachnął się. Jak na kogoś o takiej posturze, zrobił to naprawdę szybko. I choć pułkownik od razu przejrzał jego zamiar i zdążył się przygotować, siła ciosu zaskoczyła go. Zatoczył się i wpadł na stojącego tuż obok Jacksona. Archeolog stracił równowagę i obaj wylądowali na ziemi. Padając, O`Neill wbił łokieć prosto w żebra Daniela. Ten jęknął boleśnie. Okulary spadły z jego nosa i zsunęły się na piasek. Po chwili zostały zmiażdżone butem jednego z Jaffa. Strażnicy dźwignęli obu na nogi. Daniel, czerwony na twarzy, z trudem łapał oddech. Jack potrząsał głowa, by pozbyć się dzwonienia w uszach. W ustach czuł smak krwi.
- To, że jesteście inni, jeszcze nie oznacza, że będziecie inaczej traktowani. - Mężczyzna w dalszym ciągu uśmiechał się z zadowoleniem. - Wkrótce nauczycie się posłuszeństwa tak, jak wielu przed wami. A teraz jazda! Dość czasu zmarnowaliśmy.

Ruszyli dalej. Góry, ledwie majaczące w oddali, rosły coraz bardziej. Stało się już jasne, że zmierzają właśnie w ich kierunku. Wkrótce teren po obu stronach drogi zaczął się wznosić, a może to droga się zapadała. Piasek ustąpił tu miejsca nagim skałom. W końcu szli dość szerokim wąwozem, wyznaczonym przez prawie pionowe skalne ściany. Zagłębiali się w niego coraz bardziej. Wąwóz kończył się raptownie wysoką, naprawdę solidną bramą. Kiedy zbliżyli się bliżej, brama otworzyła się na oścież. Znajdowali się w naturalnej dolinie, ze wszystkich stron otoczonej wysokimi, niemal pionowymi skalnymi ścianami. Jaffa zawrócili tuż przed bramą. Za to pojawili się inni strażnicy. Wszyscy wysocy, muskularnie zbudowani i zarośnięci. Jeden z nich zbliżył się do O`Neilla i Jacksona z wyciągniętym zza pasa wielkim nożem i rozciął krępujące ich więzy. Ręce obydwu opadły bezwładnie wzdłuż ciała, zdrętwiałe od wielogodzinnego unieruchomienia. Strażnicy popchnęli ich, w kierunku siedzącej pośrodku placu grupy ludzi. Byli to sami mężczyźni. Siedzieli ze zwieszonymi głowami. Różnili się od siebie zarówno kolorem skóry, jak i ubiorem. Musieli pochodzić z różnych światów. Usiedli razem z nimi. Powracające krążenie dało już o sobie znać ostrym bólem w rękach. Krzywiąc się i mrucząc przekleństwa masowali opuchnięte dłonie i nadgarstki. Daniel wsunął obie dłonie pod pachy i siedział z zamkniętymi oczami, zaciskając mocno żeby. O`Neill spróbował poruszyć palcami i stwierdził, że choć wciąż czuje nieznośne pieczenie, może już używać obu rąk. Przyglądał się uważnie siedzącym, w poszukiwaniu jakiejś znajomej twarzy. Wszyscy unikali jego wzroku. Wszyscy, z wyjątkiem jednego, siedzącego po drugiej stronie grupy mężczyzny. Pułkownik poczuł, że krew uderza mu do głowy, a w uszach zaczyna dudnić. W człowieku tym rozpoznał Jareda.

Mężczyzna, który przyprowadził ich do tego miejsca, nadchodził właśnie szybkim krokiem. W jednej ręce ściskał zwinięty kilkakrotnie bat, w drugiej zaś długi, metalowy przedmiot, zakończony dziwnymi zębami. Każdy, kto choć raz zetknął się z jego okrutnym działaniem, zapamięta go na całe życie. Kij bólu. Większość więźniów skuliła się jeszcze bardziej, niż dotychczas. Mężczyzna zatrzymał się i powiódł po zebranych czujnym wzrokiem.
- Jesteście tu z woli naszego pana Olokuna. - Zaczął podniesionym głosem. - Jesteście tutaj, ponieważ nie okazaliście się dostatecznie godni, by oglądać jego wspaniałe oblicze. Tu będziecie mu służyć w sposób, do którego zostaliście stworzeni. Jesteście teraz jego sługami. Waszym obowiązkiem jest pokorne wykonywanie wszystkich wyznaczonych wam zadań. Jestem waszym zarządcą. Będąc posłusznym mnie, będziecie posłuszni samemu Olokunowi. Nie będę tolerował żadnego oporu, żadnego przejawu nieposłuszeństwa czy buntu. Za każde przewinienie zostaniecie surowo ukarani. Radzę wam pogodzić się ze swym losem i to możliwie szybko. - Rozejrzał się jeszcze raz. - Służbę rozpoczniecie jutro rano razem z pozostałymi niewolnikami. I nie próbujcie uciekać. Karą za to jest śmierć.

Zarządca odszedł na bok. Pozostali strażnicy zmusili więźniów do powstania i zagonili ich w pobliże kilku stojących na uboczu baraków. Stały tam kosze pełne ciemnego chleba i beczka z wodą. Każdy z niewolników otrzymał swoją porcję chleba i po sporym kubku wody. Wszyscy łapczywie rzucili się na ten skromny posiłek. W powstałym zamieszaniu, O`Neill powoli przesunął się w kierunku Jareda. Daniel dopiero teraz dostrzegł jego obecność i podążył za dowódcą. Chłopak najwyraźniej spodziewał się tego. Odwrócił się w ich stronę, a jego twarz nie zdradzała żadnych uczuć..
- Usiądźcie. - Powiedział po prostu. - Lepiej nie wzbudzać zbytniego zainteresowania strażników.
- O.K… - Takie zachowanie zaskoczyło pułkownika. Nie wiedział do końca, czego się spodziewał, ale na pewno nie tego. Usiadł posłusznie nieco na uboczu, by innym trudniej było ich podsłuchać. - Masz nam coś do powiedzenia?
- Bardzo żałuję, że musiało do tego dojść. - Chłopak zmarszczył czoło. - To była nasz jedyna szansa na ocalenie wioski.
- Sprzedaliście nas! - Syknął Jack przez zaciśnięte zęby. Jared spojrzał mu prosto w oczy.
- Zrobiliśmy to, co musieliśmy dla dobra naszych braci.
- Proponowaliśmy wam pomoc. - Wtrącił cicho Daniel. - Mogliście z niej skorzystać. Mieliście wybór.
- Nie rozumiecie… - Jared odwrócił wzrok. - Wysłannicy przybyli za wcześnie. Nie zdążyliśmy…
- Czego nie zdążyliście? - Warknął O`Neill. - Co wy kombinujecie, do cholery? Wplątaliście nas w całą tę aferę. Należą nam się wyjaśnienia.
- Nie mogę wam niczego zdradzić. To zbyt niebezpieczne. Także dla was.
- Świetnie! - Zirytował się Jack. - My zgnijemy w więzieniu, a ty nam niczego nie powiesz. Mam nadzieję, że Teneth będzie zadowolony z takiego zięcia.
- Teneth nie żyje. - Rzekł cicho Jared, a pułkownika zatkało. - Zabili całą radę osady. Musieli nas przykładnie ukarać.
- A co Kalią? - Spytał po chwili Jackson.
- Jest bezpieczna. Przynajmniej na razie.
- Słuchaj. - O`Neill z trudem panował nad gniewem. - Trafiliśmy do piekła. A dlaczego? Bo postanowiliśmy wam pomóc. Więc nie chrzań mi teraz…
- Uspokój się! - Syknął chłopak. - Ściągasz na nas zbyt wielką uwagę. - Rzeczywiście. Kilku siedzących bliżej niewolników zwróciło ku nim twarze. Także jeden ze strażników przypatrywał im się z zainteresowaniem. - Gdy tylko będzie to możliwe, zostaniecie we wszystko wtajemniczeni. Jednak nie wcześniej, więc przestańcie mnie nagabywać. Więcej nic wam nie powiem.

Jared odwrócił się do nich bokiem i przestał zwracać na nich uwagę. Jackson wpatrywał się w Jacka z niemym pytaniem: O co do diabła chodzi? O`Neill wzruszył ramionami i powąchał swój chleb. Był ościsty i mocno już wyschnięty. Nic nie jadł jednak od rana. Zerknął na Daniela, który żuł w najwyższym skupieniu. Westchnął i zatopił zęby w ciemnym pieczywie.

Po skończonym posiłku zostali podzieleni na grupy i zagonieni do wnętrza baraków. Jared trafił do innej grupy. O`Neill odprowadzał go ponurym spojrzeniem. Wciąż był na niego wściekły. Po zamknięciu drzwi otoczyła ich całkowita ciemność. Pozostali niewolnicy pochowali się po katach. Nikt nie próbował nawet rozmawiać. O`Neill usiadł, opierając się o ścianę i wyciągnął przed siebie nogi. Jackson opadł obok niego, z ramionami zaplecionymi wokół klatki piersiowej.
- Co o tym myślisz? - Spytał O`Neill przyciszonym głosem.
- O czym? - Odszepnął Daniel.
- O Jaredzie. Myślisz, że mówił prawdę?
- Cóż… Oni naprawdę mogli nie widzieć innej możliwości.
- Bronisz ich? - Jack pomacał swoją szczękę. Prawa jej strona była wyraźnie opuchnięta.
- Nie. Ale rozumiem pobudki, które nimi kierowały.
- Cholera. Ja też ich rozumiem, a mimo to wściekłem się, gdy go zobaczyłem.
- No. - Daniel skulił się jeszcze bardziej. - O jakiej to aferze on mówił?
- Nie jestem pewien. Rozmawiali z Carter. Szykują coś przeciwko Olokunowi, ale ani mi, ani jej nie zdradzili żadnych szczegółów.
- Kaleb wspominał coś o szpiegu. Sam może coś grozić?
- Oczywiście. W tym samym stopniu, co nam. Dranie! – Wybuchnął. - Jeśli uda nam się stąd wydostać, już ja sobie z nimi pogadam tak, jak na to zasługują.
- Jak myślisz, gdzie teraz przebywają Carter i Teal`c? - Daniel postanowił zmienić temat.
- Mam nadzieję, że w miejscu lepszym od tego…

Zza drzwi dobiegł ich jakiś hałas. Czekali w napięciu dłuższy czas. Gdy drzwi wreszcie się otworzyły, musieli zmrużyć oczy, choć na zewnątrz wcale nie było już tak jasno. Do pomieszczenia weszli niewolnicy, którzy właśnie zakończyli dzień swojej pracy. Bez słowa siadali i kładli się na ziemi. Byli wyraźnie zmęczeni. Nawet nie zwrócili uwagi na nowoprzybyłych towarzyszy niedoli. Drzwi z powrotem zamknięto i wkrótce powietrze wypełniło się smrodem potu i dawno niemytych ciał. Zaduch był okropny, wręcz przyprawiał o mdłości. Jack podciągnął nogi, bo ktoś w ciemnościach próbował się na nich ułożyć i znów pomyślał o Carter. Bał się o nią, ale wierzył, że gdziekolwiek się teraz znajduje, nie musi przynajmniej znosić tego wszystkiego. Początkowo uważał Kaleba za sadystę. Zmienił zdanie, gdy poznał zarządcę. Za żadne skarby nie chciałby, żeby Sam dostała się w jego ręce.






C.D.N.

Użytkownik cooky edytował ten post 23.11.2011 - |13:18|

  • 4

Ten, który walczy z potworami, powinien zadbać, by sam nie stał się potworem.
Gdy długo spoglądamy w otchłań, otchłań spogląda również na nas.

F. Nietzsche


#22 Madi

Madi

    Starszy kapral

  • Użytkownik
  • 270 postów
  • MiastoChorzów

Napisano 12.11.2011 - |12:02|

no to się im trafiło :) czekam na dalszą część, mam nadzieję, że dowiem się gdzie jest Teal'c i Sam
  • 1

#23 Palek21

Palek21

    FANKA WSZYSTKIEGO

  • Użytkownik
  • 354 postów
  • MiastoMykanów

Napisano 12.11.2011 - |13:14|

I tak Daniel trafił na budowę piramid :)
Też chciałabym się dowiedzieć jak bawią się Sma i Teal'c:D
  • 1

Życie to ostry miecz, na którym Bóg napisał:

KOCHAJ, WALCZ, CIERP!!!


#24 xetnoinu

xetnoinu

    Sierżant sztabowy

  • VIP
  • 1 185 postów
  • MiastoPraga, a za rzeką Warszawa

Napisano 13.11.2011 - |13:17|

Taka cisza przed burzą - ciekawe, kiedy sami poskładają tę tajemnicę, bo na pewno nie lubią czekać :)
Pozdrawiam :)

PS. Znalazłem dwie literóweczki:
podejrzewał, (ż)e obwinia; Syknął Jack prze(z) zaciśnięte
  • 1

Zapraszam http://trek.pl/discord

Wbijajcie :) 

 


#25 igut214

igut214

    Kapral

  • Użytkownik
  • 244 postów
  • MiastoKraków

Napisano 13.11.2011 - |15:52|

Kurcze, bardzo interesuje mnie, co się dzieje z Sam. Oby tylko niczego nie wygadała. Mam nadzieje, ze Jacka I daniela nie zamęczą podczas pracy. Nie moge się doczekać kolejnej części.
Pozdrawiam - igut214:)
  • 1
"Tęsknię za lasem, uświadomił sobie Leiard. Tęsknię za życiem w spokoju. Za sercem i umysłem, których nie drąży zamęt. Za bezpieczeństwem" -- ("Kapłanka w bieli" - str. 363).

#26 cooky

cooky

    Sierżant

  • Użytkownik
  • 717 postów
  • MiastoPolska centralna

Napisano 19.11.2011 - |20:10|

Pora na ciąg dalszy. Tym razem zajrzymy do Sam. :)





Carter siedziała pod ścianą, z kolanami podciągniętymi pod samą brodę. Głowę odchyliła do tyłu i oparła o zimną skałę. Znajdowała się w przestronnej celi, oddzielonej od korytarza grubymi, metalowymi prętami. Była sama. Strażnicy przyprowadzili ją tutaj i wepchnęli do środka. Na szczęście już nie miała związanych rąk. Splotła je teraz na swych kolanach i czekała. Pomieszczenie nie miało okien, nie wiedziała więc, czy już zapadła noc. Bardziej się tego domyślała, bo do innych cel wzdłuż całego korytarza przyprowadzane zostały inne kobiety. Były w różnym wieku i miały różny kolor skóry. Wszystkie ubrane były w proste, trochę siermiężne tuniki. Strój oraz pełen rezygnacji wyraz twarzy sprawiał, że wydawały się do siebie podobne. Próbowała z nimi porozmawiać. Patrzyły na nią ze zdziwieniem i trochę ze strachem. Nie ufały obcej. Odwracały się i siadały jak najdalej od krat. Być może bały się jej lub strażników, którzy od czasu do czasu patrolowali korytarz.
- Mam na imię Samantha. Proszę, porozmawiajcie ze mną. Potrzebuję waszej pomocy. - Powtarzała aż do znudzenia.

Potem przestała i tylko patrzyła na nie w milczeniu. Kilka kobiet zerkało w jej kierunku, jednak żadna nie wykonała choćby najmniejszego gestu, świadczącego o chęci nawiązania rozmowy. Sam poddała się. Stwierdziła, że jest na to za wcześnie. Najpierw kobiety muszą przyzwyczaić się, do jej obecności tutaj. Wtedy może któraś nabierze nieco odwagi. Sprawdziła dokładnie całą celę. Światła zamontowane były wyłącznie na korytarzu. W głębi wszystkich cel panował półmrok. Obmacała i opukała dokładnie ściany tak wysoko, jak tylko mogła sięgnąć. Obejrzała uważnie grube pręty. Gdzieś z góry dobiegał delikatny powiew zimnego powietrza. Musiał tam znajdować się wylot jakiegoś szybu wentylacyjnego. Nie potrafiła jednak go dostrzec. Zrezygnowana i zmęczona usiadła pod ścianą, schowana odrobinę w cieniu.

Na korytarzu zadudniły ciężkie kroki kilku wartowników. Zatrzymali się naprzeciwko jej celi. Jeden z nich podszedł do ściany i dotknął jakiegoś panelu. Metalowe pręty uniosły się w górę, aż zniknęły w okrągłych otworach wydrążonych w sklepieniu. Strażnicy czekali na korytarzu. Zza ich pleców wolnym krokiem wyszedł Kaleb. Carter odruchowo cofnęła się pod samą ścianę. Twarz mężczyzny była pozbawiona wyrazu, ale jego oczy błyszczały niebezpiecznie. Podszedł do niej blisko, wyciągnął rękę i niemal pieszczotliwym gestem pogładził jej policzek. Sam wstrzymała oddech.
- No, moja droga. - Zaczął Kaleb. - Bądź dla mnie miła.
- Niedoczekanie twoje. - Warknęła i odsunęła się poza zasięg jego reki.

Kaleb splótł ręce na piersi i przyglądał jej się spod przymrużonych powiek. Na jego ustach błąkał się delikatny uśmiech.
- Gdzie są moi towarzysze? - Spytała zaciskając pięści. - Czego od nas chcesz?
- Czego chcę? Powiem ci. Ktoś bruździ pod moim nosem. Spiskuje i naprawdę nieźle mu to wychodzi. Muszę dowiedzieć się kto. Znajdę go wcześniej, czy później. Nie pozwolę, by te szczurze pomioty wodziły mnie za nos. I myślę, że mogłabyś mi w tym pomóc.
- Ja o niczym nie wiem. - Wyjąkała, a jej serce gwałtownie przyspieszyło. Ze wszystkich sił starała się zachować kamienną twarz. - Przecież już ci mówiliśmy, że zostaliśmy zaproszeni do osady dopiero, po naszym przybyciu na planetę. Wcześniej nie mieliśmy o niej zielonego pojęcia. W jaki więc sposób mielibyśmy spiskować z mieszkańcami?
- Mieszkańcy tej nędznej planety to głupcy. Nie wierzę, żeby to oni planowali spisek. Ktoś inny musiał ich do tego nakłonić. Ktoś, kto jest na tyle potężny, by nie bać się zakwestionować woli naszego Boga. Ktoś, kto dobrze zna technologię gwiezdnych wrót i z łatwością przemieszcza się z planety na planetę. I wreszcie ktoś, kto jest na tyle podstępny, żeby odsunąć od siebie podejrzenia. Ale jak już mówiłem ci ludzie to głupcy. Strach tak ich zaślepił, ze woleli podać nam na tacy wasze głowy, aby tylko ocalić swoja skórę.
- Co się z nimi stało? Co zrobiłeś tym ludziom? - Wyszeptała.
- Ukarałem ich. - W oczach Kaleba znów zalśniło coś bardzo, bardzo złego. - Tak jak ukażę ciebie, gdy okażesz się krnąbrna.
- Ja nic nie wiem. - Powtórzyła ze złością. - Gdzie jest reszta mojego zespołu?
- Jesteś tu sama. - Zniżył głos prawie do szeptu. - Nikt ci nie pomoże. Mogę zrobić z tobą, co tylko zechcę i nikt mi w tym nie przeszkodzi.
- Nie boję się ciebie! Jesteś zwykłą mendą!

Uderzył ją w twarz. Siła ciosu powaliła ją na podłogę. Poczuła, jak po brodzie cieknie jej krew z rozciętej wargi. Jednocześnie poczuła gorącą falę wściekłości zalewającą ją od głowy, po czubki palców. Krew zawrzała w jej żyłach. Wstała powoli, wpatrując się w mężczyznę z nienawiścią.
- Nie boję się. - Powtórzyła i splunęła mu pod nogi. - Do niczego mnie nie zmusisz.
- Jak śmiesz. - Wycedził Kaleb przez zęby i podszedł do niej jeszcze bliżej, niż za pierwszym razem. - Jak śmiesz mi się przeciwstawiać? Jesteś niczym. Rozumiesz? Niczym! Jesteś nędznym robakiem, którego w każdej chwili mogę rozdeptać na miazgę. Żyjesz tylko dlatego, że coś ukrywasz. Muszę wydusić z ciebie te informacje. I zrobię to. O tak. Zrobię to z przyjemnością. Będziesz żałować, że nie zabiłem cię od razu. To, co spotka twoich przyjaciół będzie niczym, w porównaniu z tym, co zaplanowałem dla ciebie.

To mówiąc, wyciągnął rękę w jej kierunku. Znów się cofnęła, lecz on zrobił krok naprzód i jego palce zacisnęły się na jej krtani. Dysponował niesamowitą siłą. Próbowała się szarpnąć, a potem odtrącić jego ramię. Przycisnął ją do ściany tak, że miała żadnej możliwości ruchu. Chwyciła jego palce, próbując oderwać je od swojej szyi. Nie pozwolił jej na to. Jaszcze bardziej wzmocnił uścisk. Po jej czole zaczęły spływać kropelki potu. Z jej gardła wydobywał się stłumiony charkot, płuca domagały się powietrza. Zebrała się w sobie i kopnęła na oślep. Nawet nie zauważyła, gdzie go trafiła. Z nieukrywana satysfakcją usłyszała zduszony jęk, a jego dłoń na moment się rozluźniła. Niestety, tylko na moment. Był nie tylko silny, ale i niezwykle wytrzymały. Taki cios powinien go powalić, on natomiast wyprostował się szybko i przycisnął ją do ściany całym ciałem, skutecznie blokując możliwość zadania kolejnego ciosu. W oczach ujrzała wirujące czarne płatki i pomyślała, że to już koniec. Niespodziewanie puścił ją i cofnął się kilka kroków. Opadła na kolana, krztusząc się i kaszląc. Dobrą chwilę trwało, zanim zdołała wreszcie zaczerpnąć haust powietrza. Otarła łzy spływające po jej twarzy i spojrzała w górę. Musiała kilkakrotnie zamrugać, by odzyskać ostrość widzenia. Kaleb znów splótł ramiona i uśmiechał się, najwyraźniej bardzo zadowolony. Spróbowała wstać, lecz nogi odmówiły jej posłuszeństwa. Odetchnęła jeszcze raz i mocniej wsparła się na drżących ramionach. Z niemałym trudem dźwignęła się wreszcie na nogi.
- Kto przekazał wam informację o naszym przybyciu? - Spytał Kaleb głosem zimnym jak stal.
- Nikt. - Patrzyła wprost przed siebie.
- Kto was uprzedził?
- Nikt.
- Kto dowodzi w spisku przeciwko Olokunowi?
- Nie wiem.
- W jaki sposób przekazujecie sobie rozkazy?
- Nie wiem.
- Na ilu planetach macie szpiegów?
- Nie wiem.
- Macie szpiega tutaj?
- Nie wiem. - Przeniosła wzrok na Kaleba i zmusiła się, by wytrzymać jego spojrzenie. - Już ci powiedziałam. Ja nic nie wiem.
- Te psy was zdradziły, a ty ich chronisz?
- Naprawdę nie wiem, o czym mówisz.
- Ty suko!
Kaleb znów ją uderzył. Osunęła się na podłogę, a gdy spróbowała się unieść, postawił stopę na jej klatce piersiowej i przygwoździł ją do podłogi.
- Wydaje ci się, że jesteś odważna? Że jesteś szlachetna? Jesteś tak samo głupia, jak pozostali. Ale ja znajdę na ciebie sposób. Będziesz mnie błagać o skrócenie twoich cierpień. Wyśpiewasz mi wszystko. Jeszcze nikt mi się nie oparł. Ty też ulegniesz. Jestem tego absolutnie pewien.

Ucisk na jej piersi nagle ustał, a do jej uszu doleciał odgłos oddalających się kroków. Po chwili zgrzytnęły kraty, opuszczające się do podłogi. Została sama. Leżała obolała i oszołomiona, powstrzymując łzy, cisnące się jej do oczu. Powoli przekręciła się na bok i doczołgała do narożnika, jak najdalej od korytarza, na którym mógł się pojawić jakiś strażnik. Miała gdzieś, czy kobiety z celi naprzeciwko przyglądają się jej, czy też nie. Wszystko miała gdzieś. Wcisnęła się w kąt i wtuliła twarz w swoje kolana, które z całej siły otoczyła ramionami. Wzięła głęboki oddech. Potem drugi. Jej serce powoli się uspokajało. Udało się. Przeżyła pierwsze starcie. Zdołała postawić się temu gnojkowi i cieszyła się z niezadowolenia, jakie wywołała swoją postawą. Nie podda się. Wytrzyma wszystko. Nie pozwoli się złamać. Musi dać radę, bo gdzieś tam, poza murami celi, znajdują się jej przyjaciele. Kaleb wygadał się zupełnie przez przypadek. Wiedziała jednak, że żyją.

W uszach poczuła dziwny szum. No tak. Zarwana wczorajsza noc, strach, ból i zmęczenie zrobiły w końcu swoje. Oczy same zaczęły się jej zamykać. Wzdrygnęła się, słysząc kroki, ale to tylko strażnik przeszedł korytarzem, nawet nie zaszczycając jej swoim spojrzeniem. Dźwięki zaczęły do niej dobiegać jakby z oddali. W kilka chwil potem zasnęła, skulona w swoim kącie.






C.D.N.

Użytkownik cooky edytował ten post 20.11.2011 - |09:30|

  • 4

Ten, który walczy z potworami, powinien zadbać, by sam nie stał się potworem.
Gdy długo spoglądamy w otchłań, otchłań spogląda również na nas.

F. Nietzsche


#27 Madi

Madi

    Starszy kapral

  • Użytkownik
  • 270 postów
  • MiastoChorzów

Napisano 19.11.2011 - |21:07|

Kaleb zginie marnie jak reszta się dowie.... a propos.... Sam cierpi , Daniel buduje piramidę :D, a Jack musi go cierpliwie znosić.... nawet sobie nie wyobrażam co przygotowałaś dla Teal'ca

czekam na więcej i mam nadzieje, że Sam uda się jakość uciec, może pomóc reszcie.... w każdym razie, jak można ją tak traktować.... heh....dobra nie gadam już więcej...ja też mam dla niej specjalny watek :P więc oszczędź mi trochę dziewczyny :D

pozdrawiam!
  • 2

#28 Palek21

Palek21

    FANKA WSZYSTKIEGO

  • Użytkownik
  • 354 postów
  • MiastoMykanów

Napisano 19.11.2011 - |22:00|

Jak to jest że oni zawsze wpadają w największe tarapaty?
Ciekawe kto uwolini się pierwszy i gdzie jest Teal'c?
Czekam na następny :)
  • 1

Życie to ostry miecz, na którym Bóg napisał:

KOCHAJ, WALCZ, CIERP!!!


#29 Madi

Madi

    Starszy kapral

  • Użytkownik
  • 270 postów
  • MiastoChorzów

Napisano 19.11.2011 - |22:05|

Jak to jest że oni zawsze wpadają w największe tarapaty?
Ciekawe kto uwolini się pierwszy i gdzie jest Teal'c?
Czekam na następny :)


bo to SG-1 oni zawsze są numer 1 we wszystkim, w tym we wpadaniu w tarapaty :D
  • 1

#30 xetnoinu

xetnoinu

    Sierżant sztabowy

  • VIP
  • 1 185 postów
  • MiastoPraga, a za rzeką Warszawa

Napisano 20.11.2011 - |02:11|

Bardzo mrocznie i klimatycznie. Niecierpliwie czekam na dalsze losy pozostałych.
Pozdrawiam

PS. pomyślała, (ż)e to już
  • 1

Zapraszam http://trek.pl/discord

Wbijajcie :) 

 


#31 cooky

cooky

    Sierżant

  • Użytkownik
  • 717 postów
  • MiastoPolska centralna

Napisano 23.11.2011 - |13:20|

Zapraszam do dalszej lektury.





Szczęk odsuwanych rygli poderwał wszystkich na nogi. Stanęli razem z pozostałymi więźniami i czekali. Ciężkie drzwi otworzyły się z głośnym zgrzytem, wpuszczając do środka poranne promienie słoneczne. Daniel odruchowo przysłonił sobie oczy dłonią. Stopniowo ich wzrok przyzwyczaił się do światła.
- Wychodzić! - Głos strażnika zabrzmiał niczym smagnięcie bata.

Ludzie pospiesznie ruszyli ku wyjściu, pochylając głowy w geście pokory. O`Neill spojrzał porozumiewawczo na Daniela. Zdecydowanie nie podobało mu się to, co właśnie oglądał. Wykonał w stronę archeologa gest zapraszający go do wyjścia i ruszył tuż za nim na zewnątrz. Po przekroczeniu progu wyprostował się i rozejrzał dookoła, mrużąc oczy. Wszyscy więźniowie, pod czujnym okiem kilku strażników, skierowali się do odległego końca doliny, gdzie leżały pozostawione przez nich poprzedniego dnia narzędzia. Strażnicy z niemałym zaskoczeniem przyglądali się pułkownikowi. Nie tylko śmiało patrzył im w oczy, ale jeszcze stał swobodnie, z rękami opartymi na biodrach i sprawiał wrażenie znudzonego całą tą sytuacją. Zarządca dał znak jednemu ze swych podwładnych. Młody mężczyzna podszedł szybkim krokiem do O`Neilla, chwycił go za ramię i popchnął w stronę reszty więźniów. Nie podejrzewał jednak, że człowiek ten może tak błyskawicznie zareagować. Odwrócił się na pięcie, a w jego oczach błysnęła furia.
- Zabieraj łapy [beeep]u! - Gwałtownym ruchem odtrącił ręce spoczywające na jego ramieniu. Cofnął się i zamarł przyczajony niczym tygrys. Jedynie jego oczy poruszały się, nerwowo przeskakując z jednego strażnika na drugiego. - Mówię poważnie. Nie waż się więcej mnie dotykać.
Młody strażnik stał wyraźnie zdumiony. Jeszcze nigdy żaden z więźniów nie okazał mu takiego nieposłuszeństwa. Przyzwyczajony był do strachu, błagania o litość, lub po prostu niemej rezygnacji, ale nie do czegoś takiego. Więźniowie cofnęli się i obserwowali całe zajście z niespodziewanym zainteresowaniem.

Zarządca wybuchnął nagle ochrypłym, przywodzącym na myśl rechot żaby, śmiechem. Powoli zbliżył się do obcego, mierząc go uważnym wzrokiem i ściskając w olbrzymich dłoniach gruby, pleciony rzemień. Wszyscy więźniowie, którzy przewinęli się przez te kamieniołomy, byli słabi. Nie mieli w sobie ani krzty ducha walki. A ten człowiek był inny. Był niebezpieczny. Jego upór, jego bunt sprawiały, że inni więźniowie mogli pójść za jego przykładem. Do tego nie mógł dopuścić. Musiał złamać tego człowieka. Pozbawić go jego siły, a wtedy nikt więcej nie będzie śmiał kwestionować jego rozkazów. Uśmiechnął się pod nosem. To potrafił najlepiej. Mógł złamać każdego, nawet najbardziej twardego człowieka. Wystarczy tylko trochę czasu i odpowiednich argumentów. Czasu miał pod dostatkiem. Nie musiał się nigdzie spieszyć. Mężczyzna wpatrywał się w niego be zmrużenia oczu, ale on i tak wyczuwał przez skórę, że pod tą maską opanowania kryje się ziarenko strachu. Nieważne, że wcale nie boi się o siebie. On wykorzysta ten strach. Znajdzie jego źródło i obróci je przeciwko temu arogantowi. Oto wyzwanie dla niego. Uśmiechnął się jeszcze szerzej, ukazując w grymasie żółte zęby.
- Więcej tego nie rób człowieku. - Powiedział cichym, lecz zimnym, przyprawiającym o dreszcze głosem. - Nie wygrasz ze mną. Nawet nie próbuj. Teraz tylko cię ostrzegam. Za następny przejaw nieposłuszeństwa spotka cię kara. Nawet nie wyobrażasz sobie jak bardzo surowa. - Rozejrzał się po twarzach pozostałych więźniów. Nieznacznie podniósł głos. - Każdy opór z waszej strony pociągnie za sobą przykre konsekwencje. Im szybciej się z tym pogodzicie, tym lepiej dla was. A teraz jazda do pracy!

Pomiędzy zgromadzonymi dało się usłyszeć lekki pomruk, wciąż jednak stali w miejscu niezdecydowani. O`Neill stał także i mierzył się wzrokiem z zarządcą. Wreszcie ruszył z miejsca, omijając mężczyznę szerokim łukiem, wciąż zwrócony do niego twarzą. Reszta więźniów podążyła za nim. Zarządca zatknął oba kciuki za szeroki pas przytrzymujący jego spodnie i obserwował mijających go ludzi spod przymrużonych powiek. Po jego ustach wciąż błąkał się lekki uśmiech. O tak. Ten nowy będzie wspaniałym wyzwaniem.
- Jack, co ty wyprawiasz? - Daniel Jackson zrównał się z pułkownikiem. Spoglądał na niego zmartwionym wzrokiem.
- Nie wiem. Poniosło mnie. - Odburknął. - Nie znoszę takich nadętych dupków.
- Lepiej uważaj. Oni mogą być naprawdę niebezpieczni.
- Wiem. - Westchnął zrezygnowany. - Musimy znaleźć jakiś sposób, żeby się stąd wydostać.
- Chyba musimy zebrać więcej informacji. - Daniel rozejrzał się ukradkiem po całej dolinie. - Zobacz ilu tu strażników. Jak chcesz stąd uciec?
- Jeszcze nie wiem. Ale coś wymyślę…

Doszli do przeciwległego końca doliny. Jak się okazało, było to miejsce, z którego wydobywany był materiał potrzebny na budowę mijanej przez nich wczoraj piramidy. Więźniowie podchodzili do leżących na ziemi kilofów i ciężkich młotów. Podnosili je i w milczeniu rozchodzili się po całym terenie. Wspinali się na stojące pod ścianami drabiny. Wkrótce dolinę wypełniły miarowe odgłosy pracy. Zgrzyt metalu na kamiennym materiale, ciężkie oddechy pracujących ludzi, huk odłupywanych bloków skalnych, spadających z wysokości na ziemię. Widząc zbliżających się do nich strażników, Daniel natychmiast chwycił jeden z kilofów. Spojrzał znacząco na Jacka. Ten skrzywił się, ale także chwycił kilof. Zarządca ruchem dłoni wskazał im miejsce, w którym mieli pracować. Daniel mocniej chwycił trzonek i zamachnął się. Ostrze uderzyło w skałę z głośnym jękiem i odskoczyło. Mało brakowało, a wypuściłby narzędzie z ręki. No cóż, nie był przyzwyczajony do pracy fizycznej. Słysząc pogardliwy śmiech strażników, zacisnął zęby i zamachnął się ponownie. Jack przyglądał mu się przez chwilę, po czym sam również zabrał się do pracy.

Pot spływał po ich plecach. Ramiona mdlały. Dłonie pokryły się bolesnymi pęcherzami. Zdjęli mokre od potu bluzy i pozostali wyłącznie w podkoszulkach. Pozostali więźniowie również porozbierali się prawie do naga. Pułkownik rozważał przez chwilę, czy nie zdjąć także podkoszulka. Zrezygnował jednak z tego pomysłu. Słońce grzało mocno. Całkowicie rozebrany mógłby ulec poparzeniu. Coraz bardziej dokuczało im pragnienie. Wyschnięte wargi pękały samoczynnie. Głowa aż puchła od nieustannego huku. Kiedy już wydawało się, że są u kresu sił, zarządca krzyknął coś głośno i wszyscy znieruchomieli. Ze znużeniem odkładali narzędzia i podchodzili do stojącego z boku strażnika. Stała przed nim pokaźnych rozmiarów beczka. Więźniowie stłoczyli się wokół niego. Po kolei brali drewniane naczynie i czerpali wodę z beczki. Jack i Daniel także podeszli do zgromadzonych. Więźniowie przepychali się między sobą, każdy chciał jak najszybciej ugasić pragnienie.

O`Neill pokręcił głową z dezaprobatą. Przepchnął się pomiędzy innymi, ciągnąc za sobą Daniela. Robotnicy napierali na nich coraz mocniej. Strażnik wreszcie zareagował. Krzyknął głośno i ruszył do przodu, odpychając brutalnie tych, którzy stali najbliżej niego. Tuż przed nim pojawił się nagle pułkownik. Strażnik wykrzywiając twarz z wściekłości pchnął go tak mocno, że mężczyzna aż się zatoczył. Błyskawicznie odzyskał równowagę i nie myśląc o niczym, zrewanżował się tym samym. Zaskoczony mężczyzna potknął się i poleciał w tył z rozrzuconymi ramionami. Więźniowie zamarli w bezruchu, w idealnej ciszy. Jeszcze nigdy nie zdarzyło się, aby któryś z nich podniósł rękę na strażnika. A ten człowiek zrobił to już dwukrotnie.
- Mówiłem, żebyście trzymali z daleka ode mnie swoje brudne łapska! - Krzyknął Jack, stając tuż nad leżącym mężczyzną.

Odwrócił się w stronę robotników i odszukał wzrokiem Daniela. Oczy archeologa rozszerzyły się z przerażenia. Wciągnął gwałtownie powietrze, lecz krzyk zamarł w jego gardle. Tuż koło pułkownika pojawił się nagle zarządca. Dosłownie wyrósł spod ziemi. Wziął szeroki zamach. W jego ręku śmignął bat. O`Neill dostrzegł ruch kątem oka, lecz nie zdążył nawet zareagować. Ciężki rzemień spadł na jego ramiona i powalił go na ziemię. Upadł na nogi leżącego wciąż młodego strażnika. Poczuł jak ten próbuje wydostać się spod jego ciała. Drugi cios spadł na jego plecy i pozbawił go tchu. Zwinął się w kłębek, ochraniając głowę ramionami i z całych sił zacisnął zęby, by zdusić w sobie krzyk. Udało się. Spadł trzeci cios. Jęk bólu mimowolnie wyrwał się z jego gardła. Przygotował się na następne uderzenie, ale nie nadeszło. Uniósł głowę i rozejrzał się szybko. Strażnik już poderwał się na nogi i teraz schylał się po coś. Wyprostował się, a wyraz jego oczu zdradzał bezgraniczną wściekłość. Jack dostrzegł ruch jego ręki. W ułamku sekundy rozpoznał trzymany przez niego przedmiot, a chwilę potem jego ciało eksplodowało. Ból zadany przez bat, był niemal nie do wytrzymania, ale to było nic w porównaniu z tym, co czuł teraz. Jego ciało płonęło. Każdy nerw z osobna topił się w niewyobrażalnych mękach. Wszystkie mięśnie nagle stężały, ciało wygięło się w łuk, a z ust wyrwał się krzyk prawdziwej agonii. Nie zdawał sobie jednak z tego sprawy. Zatracił zupełnie poczucie własnego ciała. Czuł tylko ból. Ból rozdzierający, nie do opisania. Wokół niego. W nim. Wszędzie. Cały świat składał się wyłącznie z jego bólu. Było mu już wszystko jedno. Chciał tylko, żeby wszystko wreszcie się skończyło. Żeby ktoś zakończył jego cierpienie.

Daniel Jackson przerażony patrzył, jak jego przyjaciel miota się w agonii. Z jego oczu, z jego szeroko otwartych ust strzelały wiązki jasnego światła. Drgnął gwałtownie, gdy ktoś niespodziewanie położył rękę na jego ramieniu.
- Cii… nic nie rób. - Jared pojawił się koło niego, nie wiadomo skąd. - Nic nie rób. Tylko pogorszysz jego sytuację.
- Zabiją go… - Wyszeptał Daniel samymi tylko wargami.
- Wytrzyma. - Pewność w głosie mężczyzny dodawała nieco otuchy, ale tortury wciąż trwały.
Jack krzyczał i krzyczał, a Daniel na to patrzył. Nie mógł odwrócić wzroku od udręczonej twarzy pułkownika. Boże, jak długo jeszcze? Zacisnął dłonie w pięści tak mocno, że paznokcie wbijały się w skórę.

Zarządca przyglądał się całej scenie ze spokojem i nawet uśmiechał się łagodnie. Odczuwał prawdziwą satysfakcję. Tak, to pierwsza lekcja. Każda następna będzie jeszcze gorsza. Wkrótce zrobi z tego człowieka posłusznego niewolnika. Gdy uznał, że kara dobiegła końca, położył dłoń na ramieniu młodego strażnika, a ten natychmiast opuścił kij bólu w dół.





C.D.N.

Użytkownik cooky edytował ten post 11.12.2011 - |18:33|

  • 3

Ten, który walczy z potworami, powinien zadbać, by sam nie stał się potworem.
Gdy długo spoglądamy w otchłań, otchłań spogląda również na nas.

F. Nietzsche


#32 Madi

Madi

    Starszy kapral

  • Użytkownik
  • 270 postów
  • MiastoChorzów

Napisano 23.11.2011 - |16:20|

jak zwykle tarapaty, oh te SG-1...no Jack trzymaj się... :)
mówiłam już, że uwielbiam czytać Twoje prace? jeśli nie, to wybacz :)
czekam na kolejną część, mam nadzieję, że może szczęście się do nich w końcu uśmiechnie, bo ileż to można cierpieć

pozdrawiam
  • 1

#33 xetnoinu

xetnoinu

    Sierżant sztabowy

  • VIP
  • 1 185 postów
  • MiastoPraga, a za rzeką Warszawa

Napisano 23.11.2011 - |17:37|

Bardzo mroczny i klimatyczny fragment - bardzo mi się takie czarnokrwiste sceny podobają. Ja też uważam, że zasługują na nieco zwykłego farta, bo na razie mają pecha na całego :)

PS Pozwoliłem sobie do tradycyjnych literówek dodać kilka uwag stylistycznych - mam nadzieję, że będą pomocne przy korekcie i he he dla odmiany wskazałem kilka miejsc gdzie jest przecinków .... za dużo :) Chyba za bardzo marudziłem o tych przecinkach i teraz zaczynają się wdzierać szturmem i jakoś same się wstukują puk ,,,, puk ,,, puk ,,, - mea culpa, puk ,,, , mea culpa, ,,,, mea .... ;)


Odruchowo zamrugali - to zdanie proponuję całe wykreślić, bo brzmi dziwnie - zamrugać może lampka i kierunkowskaz; ruszył tu(ż); pozostawione przez nich dnia poprzedniego (dnia) narzędzia; strażnika(,) na drugiego; be(z) zmrużenia; opanowania(,) kryje; wyobrażasz sobie(,) jak; pogodzicie(,) tym; wspaniałym wyzwaniem(.); materiał(,) potrzebny; zdjąć także podkoszul(ek) - rodzaj męski, żeński ta podkoszulka uznaje się za błąd w tekście literackim; Tu(ż) przed nim; wściekłości, (i) pchnął; myślą( c ) o niczym; Zaskoczony mężczyzna potknął się i poleciał w tył z rozrzuconymi ramionami - nie wspominałaś, aby ramiona były odcięte - stąd proponuję np bezwładnymi/ rozpostartymi ramionami; Jack(,) stając; Archeolog zrobił przerażoną minę - to zdanie oznacza, że nie był przerażony a ową minę zagrał a nie o to tu chyba chodzi, proponuję proste miał przerażoną minę; Drugi cios (s)padł; (S)padł trzeci cios - ciosy czyli uderzenia padają i są zadawane, spadać może ktoś lub coś z czegoś; rozpoznał(,) trzymany; Ból(,) zadany przez bat; a z ust uciekł krzyk prawdziwej agonii - jak już ma być agonii to czasownik uciekł jest za słaby lepiej np: a z ust wydarł się krzyk prawdziwej agonii; opuścił kij bólu w dół - kij bólu brzmi groteskowo po tak mrocznym tekście i nieomal burzy jego wydźwięk - może krótko np ... odłożył narzędzie tortury.

Pozdrawiam i niecierpliwie czekam na ciąg dalszy :)

Użytkownik xetnoinu edytował ten post 23.11.2011 - |17:38|

  • 1

Zapraszam http://trek.pl/discord

Wbijajcie :) 

 


#34 Palek21

Palek21

    FANKA WSZYSTKIEGO

  • Użytkownik
  • 354 postów
  • MiastoMykanów

Napisano 23.11.2011 - |19:04|

Świetny fragment :) Taki jak tygrysy lubią najbardziej :D
Szkoda Jacka,ale mógł nie zaczynać.
Ciekawe co u Teal'ca?
Czekam na ciąg dalszy :)
  • 1

Życie to ostry miecz, na którym Bóg napisał:

KOCHAJ, WALCZ, CIERP!!!


#35 cooky

cooky

    Sierżant

  • Użytkownik
  • 717 postów
  • MiastoPolska centralna

Napisano 08.12.2011 - |16:22|

Dalsza część opowiadania. :)




Ciało O`Neilla znieruchomiało. Leżał dysząc ciężko. Odczuwał nieprzyjemne mrowienie, przebiegające wzdłuż całego ciała. Pozostałość po impulsie elektrycznym. Na szczęście ból już minął. Starając się uspokoić oddech, otworzył oczy. Wszystko było zamazane. Zamrugał kilkakrotnie i wreszcie odzyskał ostrość widzenia. Wszyscy wpatrywali się w niego. Zacisnął i rozluźnił dłonie, sprawdzając, czy odzyskał władzę w kończynach. Czuł się taki słaby. Stęknął i przetoczył się na łokcie i kolana, czując, jak wszystkie jego mięśnie drżą. Zarządca jednak nie pozwolił mu się podnieść. Brutalnie popchnął go na ziemię. Pułkownik nie miał dość sił, by mu się przeciwstawić. Wylądował twarzą w brudnym piasku. Odruchowo zaczerpnął powietrza i poczuł, jak jego nos wypełnia się drobnym pyłem. Zaczął parskać i krztusić się. Dźwignął się na ramionach, lecz strażnik chwycił go za kark i ponownie docisnął do ziemi. Tego już było za wiele. Szarpnął się gwałtownie. Zarządca przydusił go do ziemi własnym kolanem, uniemożliwiając mu wykonanie jakiegokolwiek ruchu. Leżał bezradny, wstrzymując oddech, by nie wciągnąć do płuc więcej piachu. Zarządca pochylił się nisko, opierając dłoń na ziemi tuż przed twarzą Jacka.
- Mówiłem ci człowieku, żebyś ze mną nie zaczynał. - Powiedział cicho. Tak, żeby tylko pułkownik mógł go usłyszeć. - To była tylko próbka tego, co może cię spotkać, jeśli dalej będziesz się stawiał. Każda następna kara będzie bardziej dotkliwa. Może jesteś silny. Może wytrzymasz jeszcze więcej bólu. Ale czy wytrzyma go także twój towarzysz? Zapamiętaj to sobie dobrze. Za twoją arogancję będę karał ciebie, a także któregoś z pozostałych więźniów. Pozwolisz, by inni cierpieli za twój niewyparzony język? Chcesz tego? Dobrze rozważ, czy ci się to opłaca.
Zarządca wstał i rozejrzał się dookoła, mrużąc oczy. Wszyscy jak na komendę pochylili głowy.
- Ktoś jeszcze ma ochotę oberwać? - Warknął. Nikt nawet się nie poruszył. Spokojnie odszedł na bok i splótł ręce na piersi. - Macie teraz przerwę. Wykorzystajcie ją.

Więźniowie ponownie ustawili się w kolejce po wodę. Tym razem już nikt się nie przepychał. Ukradkiem zerkali na rozciągniętego na ziemi człowieka. Nikt jednak nie ruszył się, by mu pomóc. Jackson drżąc od powstrzymywanej złości, dał się porwać tłumowi. Z daleka obserwował, co robi jego dowódca. O`Neill uniósł głowę i pluł zawzięcie. Strażnik szturchnął go ponaglająco czubkiem obitego metalem buta. Powoli dźwignął się na nogi i zatoczył się. Jego mięśnie były sztywne i obolałe. Bardziej jednak dokuczały ślady pozostawione przez bat. Żałował teraz, że zdjął bluzę. Mogła, choć trochę, ochronić skórę. Czuł jak krew ścieka po jego plecach, powodując dodatkowo nieznośne swędzenie. Ponaglany przez strażnika niezbyt łagodnymi szturchnięciami, zmusił nogi do ruchu. Większość więźniów otrzymała już swoją porcję wody. Siedzieli teraz w cieniu skał i wpatrywali się w niego w milczeniu. Podszedł w stronę beczki z wodą. Zarządca jednak zastąpił mu drogę.
- Ty nie. - Rzekł krótko z paskudnym uśmiechem na twarzy. - Ty najpierw musisz nauczyć się pokory.
Pułkownik zacisnął zęby. Przez chwilę wpatrywał się w zimne oczy mężczyzny. Potem odwrócił wzrok i wyprostowany dumnie skierował się do cienia z daleka od pozostałych robotników. Z westchnieniem ulgi opadł na ziemię i wyciągnął przed siebie nogi. Krzywiąc się z bólu oparł plecy o skałę. Być może zanieczyści rany, ale w tych warunkach to i tak było nieuniknione. Skała za to była przyjemnie chłodna i przynosiła ulgę rozpalonym ramionom.
- Jack! - Daniel natychmiast znalazł się obok niego. - O mój Boże. Jak się czujesz?
- A jak ci się wydaje? - Warknął, lecz zaraz pożałował swych słów. Sam był sobie winien. Daniel przecież go ostrzegał. Zerknął na bladą, wystraszoną twarz przyjaciela i natychmiast zmienił ton. - Nie jest tak źle.
- Twoje plecy… krwawią.
- Owszem. Ale nic na to nie poradzimy. Obejrzałeś dokładnie to miejsce?
- Co?
- Rozglądałeś się po dolinie? - Jack ze znużeniem ukrył twarz w dłoniach. - Pamiętasz? Musimy się stąd wydostać.
- Jack. Jeśli nas złapią… Oni mogli cię zabić.
- Nie przesadzaj. Przecież żyję. I póki żyję, nie pozwolę sobą pomiatać. - Uniósł głowę i rozejrzał się, mrużąc powieki. - Nic mi nie będzie Danielu. Powinniśmy pomyśleć, jak uwolnić Carter i Teal`ca.

Archeolog wzruszył ramionami. Taki właśnie był Jack. Wybiegał myślami daleko do przodu. Wierzył, że z każdej trudnej sytuacji można znaleźć jakieś wyjście. Podziwiał go za to. Sam zaczął już pogrążać się w rozpaczy. Miejsce wydawało się prawdziwą twierdzą. Było zbyt dobrze strzeżone. Można się było tu dostać tylko przez bramę, zbudowaną u wylotu wąskiego wąwozu. Jedynej drogi prowadzącej do tej doliny. Brama była niestety dobrze strzeżona. Liczni wartownicy rozstawieni byli też po całej dolinie. Może w nocy liczba straży zostaje zmniejszona? Ale wtedy więźniowie zostają zamknięci w swoich celach. Też dobrze zabezpieczonych.

Zarządca skinął na strażników, a ci pospiesznie zaganiali ludzi z powrotem do pracy. Jackson dźwignął się na nogi i wyciągnął rękę w stronę Jacka. Ten nie protestował. Chwycił dłoń Daniela i z jego pomocą wstał także. Lekko zakręciło mu się w głowie. Jego nogi były dziwnie miękkie. Wziął głęboki oddech i powoli wypuścił powietrze.
- W porządku? - Daniel wciąż trzymał go za rękę.
- Jasne. Wszystko gra. - Skłamał.

Powrócili do pracy. O`Neill zdawał sobie sprawę, że zarządca czujnie go obserwuje i postanowił nie dać [beeep]owi satysfakcji. Pomimo osłabienia, pragnienia, pomimo piekących przy każdym poruszeniu ran, chwycił kilof i uderzał nim raz po raz. Ślady pozostawione przez bat szczypały w kontakcie z potem. Zacisnął zęby. Wysiłek fizyczny dobrze zrobił na porażone prądem mięśnie. Z początku sztywne, wkrótce zaczęły pracować prawidłowo. Pęcherze na jego dłoniach popękały. Wkrótce zmęczenie dało o sobie znać. Miał coraz większe problemy z utrzymaniem rękojeści kilofa. Ślizgała się w spoconych i pokrwawionych dłoniach. Coraz trudniej też było mu złapać oddech. Ignorował jednak ból mięśni i zawroty głowy. Zawziął się i nie pozwolił sobie na chwilę wytchnienia, aż do momentu, gdy strażnicy ogłosili koniec pracy. Daniel odłożył swoje narzędzia i szybkim krokiem podszedł do niego. Jego ręce też były w fatalnym stanie. Razem z pozostałymi ruszyli z powrotem do baraków, w których nocowali.

Więźniowie zgromadzili się w jednym miejscu. Z jednego z budynków, mniejszego niż te, w których mieli spać, jakiś człowiek wypchnął wózek, na którym ustawione były parujące kotły. Wieczorny posiłek. O`Neill przełknął nerwowo ślinę. Czy i tym razem zostanie odsunięty od posiłku? Głód dokuczał mu dotkliwie. Co prawda mógłby jeszcze jakiś czas wytrzymać bez jedzenia, ale jeśli nie dostanie żadnego pożywienia ani wody, wkrótce opadnie z sił. A wtedy będzie mógł się pożegnać z myślą o ucieczce. Mężczyzna od kotłów skinął na nich ręką. Wszyscy posłusznie wstali i po kolei podchodzili do niego, by odebrać swój przydział jakiejś zupy i chleba. Zarządca spoglądał na pułkownika spod oka, ale nie zareagował, gdy ten odebrał swoją porcję. Razem z Danielem siedli na ziemi i zaczęli jeść. Chleb był tak samo ościsty, jak wczoraj, zupa natomiast miała smak pomyj, ale zjedli i wypili wszystko. Podobnie zresztą jak inni więźniowie. Mając pełny żołądek poczuli, jak znów wstępują w nich siły. Uwagę Jacksona zwróciły stojące w samym rogu doliny trzy wkopane w ziemię, drewniane pale. Na ich widok ogarnęły go bardzo złe przeczucia. Mógł tylko domyślać się, do czego mogą służyć. Spomiędzy siedzących ludźmi przepchnął się do nich Jared.
- Oszalałeś człowieku? - Zaczął prosto z mostu, wpatrując się w Jacka. - Czemu zachowujesz się w ten sposób? Co chcesz uzyskać?
- Nie wiem. - Pułkownik ze znużeniem pocierał czoło. - Nie pozwolę traktować się w ten sposób.
- Lepiej do tego przywyknij. Oni… - wskazał ręką na grupę otaczających ich strażników. - Oni potrafią być naprawdę okrutni. Lepiej z nimi nie zadzieraj. I bez ich gniewu nie będzie tu lekko. Spróbuj zachować jak najwięcej siły. Przyda ci się, jeśli chcesz przeżyć tu jakiś czas. - Poklepał O`Neilla po ramieniu i zniknął w tłumie.
- On ma rację Jack. Uważaj na siebie. Nie pomożesz innym, jeśli sam stracisz życie.
- Dobrze, dobrze. - Zirytował się Jack. - Będę grzeczny. Obiecuję.

Po skończonym posiłku wszyscy więźniowie zostali zapędzeni do swoich cel. Patrząc, jak zamykają się za nimi wielkie drzwi, Jack pozwolił sobie na opuszczenie ramion. Zapadła ciemność. Nikt nie mógł dostrzec tego nieznacznego gestu słabości . Minął dzień, a on nie zyskał nic poza krwawymi śladami na plecach. Co dzieje się z pozostałymi członkami jego zespołu? Czy żyją? Zmęczone całodzienną pracą mięśnie gwałtownie domagały się odpoczynku. Jeden po drugim więźniowie siadali na ziemi i szukali dla siebie jak najwygodniejszej pozycji. Niebawem pomieszczenie wypełniło się głębokimi oddechami śpiących ludzi. O`Neill miał pewne trudności z ułożeniem się. Rany nie pozwalały mu leżeć na plecach. W końcu zwinął się w kłębek. Tuż obok wiercił się Daniel. Wkrótce obaj zasnęli.





C.D.N.

Użytkownik cooky edytował ten post 12.12.2011 - |18:38|

  • 3

Ten, który walczy z potworami, powinien zadbać, by sam nie stał się potworem.
Gdy długo spoglądamy w otchłań, otchłań spogląda również na nas.

F. Nietzsche


#36 Madi

Madi

    Starszy kapral

  • Użytkownik
  • 270 postów
  • MiastoChorzów

Napisano 08.12.2011 - |18:50|

jak zwykle ciekawy fragment... Jack się tak łatwo nie podda :) mam nadzieję, że za nie długi się z stamtąd wydostaną
  • 1

#37 Palek21

Palek21

    FANKA WSZYSTKIEGO

  • Użytkownik
  • 354 postów
  • MiastoMykanów

Napisano 09.12.2011 - |15:04|

mam nadzieję, że za nie długi się z stamtąd wydostaną


Już nie mogę się doczekać ich ucieczki :D
Fascynujący fragment.
  • 1

Życie to ostry miecz, na którym Bóg napisał:

KOCHAJ, WALCZ, CIERP!!!


#38 xetnoinu

xetnoinu

    Sierżant sztabowy

  • VIP
  • 1 185 postów
  • MiastoPraga, a za rzeką Warszawa

Napisano 10.12.2011 - |10:24|

Też jestem ciekawy jakiego psychodopalacza użyją, by uciec - bo na razie jest przejmująco boleśnie - świetnie napisane, aż czuje się ból bohaterów, i ulgę z oparcia się o skałę brrrr.

Czekam, co dalej - i co z resztą?

Pozdrawiam:)

Literóweczki i powtórzenia: kogoś z pozostałych więźniów; spojrzał na pozostałych więźniów; obitego (metalem) buta; Większość więźniów otrzymał(a) już; Ty (N)ajpierw musisz nauczyć; Wierzył, (ż)e z każdej; Z ociąganiem powrócili do pracy - źle brzmi, może: Ociągając się, albo Niespiesznie; Pęcherze na jego dłoniach; ale (j)eśli nie dostanie; Pomiędzy siedzącymi ludźmi podpełzł do nich Jared pełznąć skąd dokąd - może: Spomiędzy siedzących ludzi ukradkiem wyłonił się/wypełzł/wyczołgał się Jared.; Mógł sobie w końcu pozwolić na ten drobny gest słabości dwa razy pozwolić, może: Mógł w końcu okazać ten drobny gest słabości; krwawymi śladami na plecach - za słabo, proponuję mocniej: krwawiącymi szramami na plecach; Wkrótce obaj (Z)asnęli - bo wkrótce w tym akapicie było ...trzeci raz i niepotrzebnie optycznie klamrowało jego początek.

PS. Mam ogólną uwagę do czasownika mrugać. Aż o tym napiszę, bo sprawa jest powszechna i chyba dotyczy całego pokolenia. Bo takie, moim zdaniem nieprawidłowe użycie tego słowa, słyszę na co dzień. Dla mnie mrugają rzeczy: światła, lampy, kierunkowskazy i gwiadzy. Ludzie nie mrugają - mrużą oczy, dają porozumiewawcze spojrzenie, ktoś porozumiewawczo mrugnął, opadają im powieki, z trudem otwierają oczy, przecierają powieki/oczy, ludzi razi światło po otworzeniu oczu, odczuwają ból lśnienia, mają prześwietlone oczy, przyćmione widzenie itd.
Nie wiem z czego to się wzięło ale zdania typu - bohater zamrugał - ja uważam za błąd w tekście literackim identyczny do zdań z cyklu poszłam uśpić dziecko (czyli dziecko zostało uśpione śmiertelnym zastrzykiem przez matkę sadystkę - zamiast położyłam dziecko do snu/do łóżka/ ukołysałam), ubrał mundur (ubiera się choinkę zakładając bombki lub Gok ubiera sukienkę dopinając do niej dziesiątki złotych łańcuszków, by wygladała bardziej sylwestrowo; natomiast ubrania, buty, spodnie i sukienki się zakłada, wkłada - można ubierać się ale już ubierać się w .. to przedpokoju lub w pośpiechu). Jeżeli nie mam racji to poproszę o jakiś fragment polskiej literatury (nie z gazetowych artykułów i nie z przekładów - bo tam roi się od takich błędów) i może zrewiduję pogląd.

Bohaterowie nie mrugają ;) a twardziele i twardzielki z SG-1 to już na pewno :) :) :) ok Vala czasem trzepotała rzęsami, zalotnie nimi mrugając, w obecności Daniela.

Użytkownik xetnoinu edytował ten post 10.12.2011 - |11:49|

  • 1

Zapraszam http://trek.pl/discord

Wbijajcie :) 

 


#39 cooky

cooky

    Sierżant

  • Użytkownik
  • 717 postów
  • MiastoPolska centralna

Napisano 12.12.2011 - |14:01|

No to mi dałeś do myślenia.
Jak najbardziej zgadzam się z tobą, jeśli chodzi o zakładanie/ubieranie. Natomiast mruganie... Tego nie jestem już pewna. Mrugać ma w zasadzie dwa znaczenia: świecić nierównym, przerywanym światłem oraz poruszyć szybko powiekami (odpowiednio zamrugać: zaświecić przerywanym światłem oraz mrugnąć kilka razy). Spotkałam się również z określeniem, że "mruga" sos lub rosół. Nawet przewertowałam kilka książek (literatura polska) i znalazłam coś takiego:

Opowiadanie "Mniejsze zło" z 1 tomu Opowieści o wiedźminie. A. Sapkowski
„Poderwała głowę jak zbudzona ze snu, mrugnęła kilkakrotnie, zdziwiona. Przez moment, bardzo krótki, wyglądała na przestraszoną.
- Wygrałeś – powiedziała nagle ostro. – Wygrałeś wiedźminie. Jutro rankiem wyjeżdżam z Blaviken…”

Opowiadanie "Odruch warunkowy" z Opowieści o pilocie Pirxie. S. Lem
„Pirx okazał się – trzeba, niestety, powiedzieć – niezbyt wdzięcznym obiektem dociekań. Siedział i mrugał głupkowato oczami: wszystko było płaskie.”

Te akurat miałam na najniższej półce. :)
Z drugiej jednak strony, jak sam zauważyłeś, błędy językowe otaczają nas praktycznie zewsząd. Występują w prasie, w telewizji, w książkach, nie mówiąc już o internecie (cofnąć się do tyłu, pisało w gazecie czy miesiąc czasu). Całkiem możliwe, że jest to błąd tak już rozpowszechniony, że przestaliśmy zwracać na niego uwagę. Nie jestem żadnym językoznawcą. Nawet w liceum (a wtedy pisałam chyba najwięcej) byłam na profilu biologiczno - chemicznym, więc ręki sobie uciąć nie dam.
To samo zresztą dotyczy rozrzuconych ramion z mojego poprzedniego fragmentu. Gdybyś nie zwrócił mi uwagi, nawet bym nie pomyślała, że zwrot ten może być błędny. Na razie zostało tak, jak było, ale jeszcze to przemyślę. Mam czas, to pogimnastykuję sobie szare komórki. A co!

Jeszcze zauważyłam, że tekst został ocenzurowany B)
Niby racja, dzieci też tu mogą zajrzeć, ale wcześniej chyba tego nie było.
Sprawdziłam i nie było. Ale skoro nawet Kościół wprowadza indeks przekleństw dozwolonych i zakazanych, to co się dziwić, że i forum dba o kulturę języka. ;)
Pozdrawiam.

Użytkownik cooky edytował ten post 12.12.2011 - |14:02|

  • 1

Ten, który walczy z potworami, powinien zadbać, by sam nie stał się potworem.
Gdy długo spoglądamy w otchłań, otchłań spogląda również na nas.

F. Nietzsche


#40 xetnoinu

xetnoinu

    Sierżant sztabowy

  • VIP
  • 1 185 postów
  • MiastoPraga, a za rzeką Warszawa

Napisano 12.12.2011 - |14:23|

Muszę zrewidować pogląd z mruganiem, bo z Lemem i Sapkowskim raczej nie ma co polemizować - ale na prawdę tak mnie w mat-fizie uczono i polonistka zawsze zestaw ktoś mrugał - podkreślała mi z adnotacją styl. Ale też uczyła, że wyrocznią jest literatura piękna, bo słowniki są "zapóźnione".
Stąd zwracam honor i już ....ani mrugnę :) :) :)
Przepraszam za zamieszanie, ale twoje teksty są tak dobre, że odczuwam nieodpartą potrzebę, by były bezbłędne pod względem redakcyjnym. Dzięki za trafne cytaty - one mnie przekonały, że masz rację - trzeba się edukować całe życie:)

Pozdrawiam:)

PS. Ja cenzury nie wychwyciłem i nie ma adnotacji Modów o takowej ani nie wychwyciłem ani jednego fragmentu nadającego się do cenzury w tym wątku. Bo rozumiem nie masz na myśli autocenzury - a czytam w ramach korekty tzw. metodą paznokciową (wodzi się dosłownie kursorem wzdłuż słów - dzięki temu żaden błąd nie ucieka, bo normalnie czytamy całymi słowami i literówek praktycznie nie da się wychwycić) - stąd jestem zdziwiony, że taki fakt mi umknął.

PS2 Aż się boję pomyśleć, co masz na wyższych półkach - jak na najniższej rezyduje sobie pan Lem ;)

PS3 Pomiędzy siedzącymi ludźmi przepchnął się do nich Jared. Po korekcie nadal coś jest nie tak w tym zdaniu. Przepchnął to czasownik ruchu - przepchnął kogo, co - skądś dokądś - gdzie - w miejscu ich pracy. Czyli "pomiędzy siedzącymi ludźmi" odpowiada na pytanie gdzie, a powinno na pytanie skąd się przepchnął dokąd - do nich. Czyli Spomiędzy siedzących ludzi przepchnął się do nich Jared. To to samo co w zdaniu położyć książkę na stół (forma lepsza) niż literacko gorsza połóż książkę na stole. Niby jest to forma dopuszczalna - ale ja bym jednak pilnował rozróżnienia gdzie (na stole, leży, już jest) na stół (znajdzie się tam, ruch). Dam dodatkowy przykład. Za rogiem wyłonił się w ich kierunku pędzący samochód. - to znaczy że skręcili (zmienili miejsce i tam za rogiem zobaczyli to auto). Z za zakrętu wyłonił się w ich kierunku samochód - nie przejechali tego zakrętu a już zobaczyli auto. W zdaniu z przepychającym się Jaredem, punkt widzenia jest jak w sytuacji przed zakrętem. Czyli Spomiędzy. Nie wiem czy Cię to przekonało. Złoty środek to zrezygnować z aspektu dokonanego (przepchnął) i zbudować zdanie w aspekcie niedokonanym przepychał się - i wtedy jest jednoznaczne pytanie gdzie - pomiędzy ludźmi, ale wtedy trzeba zrezygnować z fragmentu do nich - bo jego wstawienie ponownie powoduje problem ruchu skąd dokąd. Np Pomiędzy siedzącymi ludźmi przepychał się Jared, zmierzając w ich kierunku.

Użytkownik xetnoinu edytował ten post 12.12.2011 - |15:42|

  • 1

Zapraszam http://trek.pl/discord

Wbijajcie :) 

 





Użytkownicy przeglądający ten temat: 1

0 użytkowników, 1 gości, 0 anonimowych