graffi, od "Midway" lepszy byl "Tallion". To byl revange! A na koncu nadziewanie sie na ostre przedmioty, mniam! "You [cenzura!] with Teal'c-you gonna [cenzura!] yourself over in most horrible way! Thanks to HIM!"
Odcinek zaczal sie jak zwykle, czyli od irytowania mnie klipem przypominajaycm najwazniejsze "punkty programowe". Po pierwsze-jakos watpie by widzowie nie pamietali ich lub by nie skojarzyli tego, co sie dzieje na ekranie z tym, co bylo wczesniej. O ile przypomnienie czegos tam raz na ruski miesiac nie jest zle-zakladajac ze przy okazji nie zdradzi sie o czym odcinek bedzie (co do tej pory w Stargate bylo namginne) to jednak puszczanie tego w kolko przed kazdym epizodem zaczyna byc meczace. Doszlo juz do tego ze jak widze Scotta mowiacego "Why did you take one of our people prisoners?!" to juz wyciagam szyje do przodu, i przewracajac oczami odpowoadam (wraz z Niebieskim na ekranie): "Aglilirirlilgiiirrr!". Z kazdym powtorzeniem tego rytualu czuje jak spada moje IQ (i tak przeciez niespecjalnie wysokie), niestety jest to silniejsze ode mnie i powstrzymac sie nijak nie moge. Jednoczesnie, poniewaz ubywa mi mozgu paradoksalnie uderzajaca glupota tej sceny staje sie dla mnie coraz bardziej oczywista. Moze to dlatego bo coraz bardziej zblizam sie do jej poziomu-czy co? nie wiem. W kazdym razie zamiast pielegnowac dobre wspomnienia przypominajka na poczatku zdaje sie je kretynic.
Nastepnie przez pierwsze minuty zastanawialem sie czy moze laskawie rozwiazana zostanie kontrowersja ktora sprawila ze zaczela mi pulsowac zylka tydzien temu-czyli wytlumaczenie do licha dlaczego Rush trzymal to wszystko w tajemnicy? Dlaczego cel misji Destiny ma byc tak wazny dla sytuacji zalogi? Bo on musi byc wazny dla nich-w jakis sposob-bo inaczej postepowanie Rusha nie tyle nie ma sensu wewnatrz fabuly, ale na zewnatrz-czyli dla nas, widzow, rowniez. Bo nie ma mozliwosci zrozumienia zachowania tej postaci.
Przez chwile myslalem, ze moje watpliwosci zostana rozwiane. Tak sie jednak nie stalo, zagadka pozostala zagadka a nawet rozwinela sie, bowiem z dialogow mozna wysnuc wniosek ze... ze z jakiegos powodu zaloga nie widzi bezsensu postepowania Rusha. Ze on sam tego nie widzi to nie jest dziwne, OK, ale ze oni? Wyglada to tak jakby usiedli i powiedzieli "No coz, to faktycznie jest cos waznego, a fakt ze Rush tak sadzil tylko to potwierdza! Hm! Niestety jestesmy zbyt glupi by to samemu zobaczyc, ale tak jakby ci wierzymy. Problem w tym, ze ci nie ufamy". Mowiac z Plinketta "I don't know what is happenin' in the movie!".
Za to bardzo ciekawie wyszly detale celu Destiny-czyli pokazano sygnal-i definitywnie okreslono, ze jakis sygnal jest, co oznacza celowosc wyslania jakiejs wiadomosci. Maly okruch informacji, a cieszy. Ktos mogl odniesc wrazenie ze cel misji Destiny mi sie nie podoba, ale tak nie jest-uwazam go za swietny pomysl, przeszkadza mi tylko to ze nie ogarniam sposobu w jaki Rush argumentowal swoje postepowanie i zw zwiazku z tym zachowanie bohaterow, ktore jest skrajnie nierealistyczne. No ale coz, musze to jakos przezyc.
Zastanawiajaca jest scena w ktorej Young zastepuje droge Rushowi i kaze mu wrocic do siebie, przespac sie. Jest to bardzo fajna scena, bo jest wieloznaczna. Niby wiemy o co chodzi-o brak zaufania, poza tym wlasnie toczyla sie gadka czy Rush czegos tam nie zaplanowal i nie ukrywa. Ale z drugiej strony czai sie mysl ze moze nie o to chodzi. Moze faktycznie wszystkie karty sa na stole a kwestia nie jest zaufanie ludzi do Rusha, tylko tego by Rush zaufal ludziom. Sa na mostku ale don't panic, niczego nie knoca. Troche wiecej wiary doktorku-zdaje sie mowic Young... ALE jednoczesnie widac ze Rush widzi to inaczej. Ostatecznie jednak wygrywa to, co sam powiedzial w zeszlym odcinku-no dla wiekszego dobra nalezy sie pogodzic i wspolpracowac, byc szczerym i takie tam. Bardzo fajna scena. Niby prosta, a jednak nie do konca.
No i przeskakujemy do silnika odcinka czyli watku Simeona. Tak jak podejrzewalem zaciukal Gin. I przez to okazuje sie ze zaciukal takze Mandy. No jak dla mnie oznacza to ze pomiedzy Elim a Rushem zawiaze sie jakies podobienstwo-nie lacznosc, ale podobienstwo. Nie sadze, ze utworza jakis "team" czy sie zaprzyjaznia. Jesli juz, to Rush wykorzysta sytuacje by owinac Eliego wokol palca co wraz z faktem ze juz niejako zrobil to z Chloe oznacza, ze zdobedzie wieksza wladze nad statkiem. Moze byc ciekawie. Ale jakas przyjazn, porozumienie? Watpie w to, Rush jest zbyt niejednoznaczny i nieprosty by do czegos takiego doszlo. Poza tym jest jedynym villianem tego serialu.
No ale wrocmy do Simeona-wiemy juz, ze zabil straznika ktory wszedzie za nim sie bujal. Widzimy tez ze jest zdeterminowany, grozny. Obeznany z bronia. I po raz kolejny zwracam uwage, ze nieslusznie oskarza sie SGU o sianie w tej materii glupoty. Lucianie nie uzywaja broni goa'uld. W SG-1 caly czas widzielismy, ze nosza i korzystaja z broni palnej. Wlasnej, ale podobnej do naszej. Niewatpliwie dysponuja broni goa'uld, ale nie oznacza to ze moga ja produkowac ani ze jest ona dla nich latwo dostepna. Z tego, co o nich wiemy nie jest niemozliwe ze zaawansowana technolgoie maja tylko niektore frakcje. W kazdym razie nie jest to zaden blad. Oczywiscie pozostaje pytanie jak ten facet wiedzial jak sie obsluguje NASZE karabiny. Tutaj niestety jest niezbedny lekki suspension of disbelief. Bo ja, mimo tego ze w TV widzialem setki razy jak sie obsluguje taka bron to jak dostalbym ja do reki nie wiedzialbym co z nia zrobic. Jakos nie chce mi sie uwierzyc ze bron Lucian jest tak podobna do naszej ze zadna bariera nie jest w tej materii istotna i instynktownie mozna sie zorientowac co i jak.
No ale niewazne, zostawmy szczegoly i lecmy dalej. Tak jak sie obawialem, akcja od tego momentu obiera najprostszy mozliwy bieg. Simeon ucieka na planete, Simeon bierze zakladniczke, Simeon jest scigany, Simeon staje sie obiektem zemsty. Prostota ta jest wrecz meczaca, nie czulem by dzialo sie cos godnego uwagi, za to mialem wrazenie ze wiem jak to sie skonczy. Na przyklad gdy Rush mowi ze nierozbroi bomby parsknalem: "Zdejmij te pingle cos je dopiero co zalozyl i uzyj drucikow i stopek jako narzedzi". I w piec sekund pozniej bang-wlasnie to sie dzieje. Ale wykonanie tej niewyszukanej fabuly bylo niezle i nieglupie w sumie. Szwarchcarakter bowiem okazuje sie jak na szwarccharaktera niezwykle przebiegly i inteligentny-przynajmniej na poczatku. Przyczepia ladunek wybuchowy do plecow zakladniczki a sam czai sie za skalami oczekujac sytuacji do strzalu. Potem zas uzywajac swoje przewagi-dostepu do radia-szykuje pulapke za pulapka w ktora wpadaja nasi. Prawdopdobienstwo, ze Rush zdola mu cokolwiek zrobic spada z minuty na minute.
Bardzo mi sie to podobalo, przyznam ze wejscie bylo niezle i momenty byly. To nie byl prosty przeciwnik. To byl inteligentny i niebezpieczny dran. Niestety, jak na kogos takiego mial zadziwiajacy sposob na okazywanie tego. Na przyklad wiedzac, ze widac go jak na dloni i idacy za nim zolnierze moga do niego zaczac strzelac szedl nadal, przez co dostal w noge. Idiot ball czy jak?
I tutaj takie pytanie-dlaczego Simeon wtedy, gdy Rush rozbrajal bombe nie strzelil? Odpowiedz uzyskalismy potem-bo mial taki pomysl na zemste. Dlaczego z kolei on chcial sie mscic tego nie wiemy, mozemy spekulowac, ale ostatecznie mozna uznac ze byl dziwakiem i taki mial koncept a fantazje mocium panie. Potem jednak slyszymy dlaczego robil to, co robil-bo chcial swoje ofiary psychicznie torturowac. Nie mam pretensji ze sam to powiedzial Rushowi. Problem w tym, ze gdyby to byla jedyna okazja gdy ta informacja zostalaby widzowi sprzedana moglibysmy podrapac sie po glowie i stwierdzic (slusznie zreszta) ze to jakies sztuczne i wydumane, skad sie to wzielo? wiec zeby nas oswoic z tym pomyslem nalezalo o takiej mozliwosci wspomniec wczesniej, by wszystko sie nam w mozgach zgralo. Ale powiedzcie mi, czy to wyszlo dobrze? Bo ja uwazam, ze nie. Volker stwierdza wlasnie cos w tym stylu, wypowiadajac sie o motywacjach Simeona. Ale powiedzmy sobie szczerze-czy w dwie godziny po porwaniu i przystawieniu pistoletu do glowy ktokolwiek mialby takie mysli? Bylby w stanie wysnuc taki wniosek? Przeciez to tak filmowe, tak nierealistyczne, tak gryzace sie z tym co ten czlowiek wlasnie przezyl, ze nijak nie uwierze by taka mysl zaswitala mu w glowie. Chcieliscie za dobrze panowie tworcy, przedobrzyliscie.
Watek zemsty jaka chcieli wywrzec jednoczesnie i Rush i Eli byl... nienaturalny. Nie przekonal mnie. Eli jeszcze piec dni temu nie mial zadnej dziewczyny a jego znajomosc z Gin byla... no raczej dosc powierzchowna. Nazwijcie mnie pozbawionym wyobrazni zimnym starcem, ale trudno mi uwierzyc w to, by mial do niej jakies glebsze uczucia. Tymczasem jego reakcja i jego bol jest niby taki sam jak bol Rusha ale roznica jest w tym ze Eli nie ma pierwiastka villianowatosci w sobie. No coz, mnie to nie przekonuje za grosz. Pierwszymi slowami ktore wypowada Eli po otrzymaniu wiadomosci to "prosze dac mi bron". Bez przesady. Nie w kazdym czlowieku mysl o zemscie, nienawsc eksploduja po stracie bliskich. Czasme to przychodzi pozno, czasem wcale.
Rush tymczasem rzuca sie do przodu bez zastanowienia i w TO akurat uwierzyc moge. Ale Eli, nasz poczciwy grubasek i math-boy ktory do niedawna nie wiedzial jeszcze ze ta ruda wokol nieog kreci? Nie, po prostu w to nie uwierze.
Przy czym Caryle zagral naprawde dobrze, a jego postac nie stala sie papierowym mscicielem, bo mial wyjatkowo "niemeski" i "nietwardy" moment placzu.
W tym wszystkim zwyczajowo Greer wyszedl swietnie, mimo ze specjalnie wielkiej roli nie mial. Ale prosty dialog "Mowiles ze nie wyglada to zle! -Klamalem" czy "Nadal mu nie ufam" no robia wrazenie-wrazenie sprasowanych do granic mozliwosci ale jednoczesnie krancowo komunikatywnych. Greer jest IMO najekonomiczniejsza postacia SGU. Zajal najmniej screentime, wypowiedzial najmniej slow i zrobil najmniej ale wiemy o nim znacznie wiecej niz o reszcie.
Druga postacia ktora wyszla swietnie byl Scott. Ale nie dlatego ze nagle stracil swoje cechy jako postac, ale ze widac kielkujaca jego nowa role. Ktos moze narzekac, ze na przywodce sie nie nadaje, ale tutaj pokazal ze bylby lepszy niz Young. Zauwazcie w jak spokojny sposob zachowuje sie widzac i slyszac co Rush robi/mowi (za wyjatkiem szarpaniny z poczatku). Jego nic nie dziwi, nic nie szokuje, przyjmuje to "na klate" i mysli jak tego moze uzyc, by mimo wszytko wypelnic swoja role. Nie ma osobistego stosunku do Rusha i jego kobminacji. Jest w tym wiecej realizmu i spokoju niz w irracjonalnych, upartych reakcjach Younga. Przede wszystkim zas Scott przechodzi do porzadku dziennego nad slowami Rusha ktore sugerowaly ze jemu nalezy sie dowodztwo a nie Youngowi. Nie wiem, moze przesadzam, ale Scott nabral makiawelicznych cech gatunkowych bez zachowywania sie jak swinia.
Samo zalatwienie kwestii Simeona bylo raczej... dwojakie. Bralem pod uwage mozliwosc, ze w ostatniej chwili zaproponuje on przekazanaie waznych informacji w zamian za zycie. Ale myslalem raczej zbyt fabularnie a nie dramatycznie wiec oczami wyobrazni widzialem juz Rusha zostawiajacego Simeona samego po otrzymaniu tych informacji, wracjacego i mowiacego "Tak, zabilem go, nic nie powiedzial". Dlaczego? Nie wiem "because he is Rush", bo to Rush i tyle, a taki obrot spraw bylby nad wyraz szokujacy dla widza.
Zamiast tego tworcy wybrali scenariusz w ktorym Simeon dostaje kulke w leb mimo ze chcial juz zaczac gadac. Co samo w sobie ma swoj walor dramatyczny, ale mam takie brzydkie wrazenie ze juz gdzies taka scene widzialem. Nie moge sobie na dzien dzisiejszy przypomniec gdzie, ale gdzies to juz bylo. Nie zeby byl to zarzut-to dobry pomysl i nie tak wyeksploatowany jak inne toposy.
Tak wiec to bylo dwojakie. Bo z jednej strony-dobre. Z drugiej-nienasycenie pozostalo.
To zas, co sie dzieje na statku jest z boku i mniej wazne. Tak, zawrocilismy, tak bawimy sie mostkiem Desinty-i bardzo fajnie ze robimy to pod presja. Chloe zaczyna grac wazna role. Ladnie to wyszlo, zwlaszcza scena jak Eli pogania reszte. Albo scena w ktorej niedawna zakladniczka z bomba na plecach (bumba bumba! Pardon, nie moglem sie powstrzymac) wraca z herbatka do pracy-ladnie to wyszlo. Zas zasieg naszej wladzy jest razej-wniosek z tego wszystkiego-mocno ograniczony.
Zastanawia mnie tylko co wyniknie z odkrycia mozliwosci zawracania? Niestety ale obawiam sie ze beda narzucone jakies glupie ograniczenia. Juz teraz ustami Eliego poinformowano nas o strrrasznych konsekwencjach zmiany kursu, tak strrrasznych ze nie wiadomo czy i jakie sa, ale na pewno beda (sa i beda to dwie rozne sprawy). Niby co sie stanie? Swiat wybuchnie jak przy probie dzielenia przez zero? Bez przesady. To jest proba manipulowania zdarzeniami tak, by nie zmieniac formuly serialu-czyli lecimy do przodu i tylko do przodu i nic nie mozemy z tym zrobic.
No i widzicie moi kochani i tu wchodzi moje narzekanie z poprzedniego odcinka. Bo gdyby wtedy sie okazalo, ze proba kombinowania przy misji Destiny spowoduje reakcje jego AI to mielibysmy sprawe rozwiazana-w nastepnym epizodzie Destiny odsuneloby nas od sterow i po klopocie. Nie moglibysmy wplywac na jego kurs. Postepowanie Rusha zostaloby wyjasnione. I slowa Eliego nie bylyby jakas meta-bariera narzucona przez scenarzystow na serial po to, by sie nie rozjechal i by nie trzeba bylo sie tlumaczyc, dlaczego nie wrocono po dziecko TJ? (swoja droga wyjsciem w stylu SGU byloby tu stwierdzenie ze sama TJ tego nie chciala bo oznaczaloby to konfrontacje z rzeczywistoscia. Co jesli to byly jednak tylko majaki? A ta mglawica zostala zmyslona przez jej mozg bo tak naprawde nie bylo jej/wydawala sie znajoma a nie byla/Destiny namieszalo jej w mozgu? to ostantie to akurat z Gateworlda. Ale nawet wtedy powstaje pytanie-a co, reszta nie chciala wrocic po zostawionych z tylu?). To cos jak ZPM w Atlantis-chodzilo o to, by ich nie miec, ale w koncu nie bylo to realistyczne i je dostalismy. Okazalo sie zaraz, ze sa zupelnie bezuzyteczne i mamy sie z nimi wlasciwie tak smao jak bez nich, ale jest wiecej CGI. Pod koniec Altantisa okazalo sie, ze przez caly ten czas mielismy naped pozwalajacy poleciec gdziekolwiek w ulamku sekundy. Wygodnie jednak odkrylismy go dopiero wtedy gdy byl cholernie potrzebny i zaraz sie okazalo ze wlasciwie bedzie jednorazowego uzytku! Tu widze podobny mechanizm.
No chyba ze w kolejnych odcinkach Chloe zawroci Destiny by wpadlo w lapy Niebieskich i wszystko sie splecie z watkiem Telforda i innych rzeczy zostawionych z tylu.
Podsumowujac odcinek musze powiedziec, ze nie bylo to to czego chialem, ale niestety to czego sie spodziewalem. Byly momenty, bylo dobre wykonanie... Ale calosc nie spelnila oczekiwan nawet jak na historie ktora soba reprezentowala. Na przyklad zasadzka na klifie-James otoczona plomieniami (przy tym nie wygladalo to tak za przeproszeniem z d upy jak smierc Carsona. No ale James nie umarla). Ale szczerze mowiac nikomu nic sie nie stalo. Zlamanie, rozwalone czolo i tyle. Tez mi pulapka. Jak na szalenie niebezpiecznego drania Simeon jest zbyt wielkim aprataczem bym do konca sie do niego przekonal i bym nabral do niego szacunku. Facet mial zginac-i tylko to sie liczylo. Mial zadac kilka celnych ciosow zalodze, ale nie zbyt celnych i zbyt dotkliwych aby za bardzo nie zmienic sytuacji. Wracamy do poprzedniego akapitu, czyli strachu przed zmianami i sztucznym unikaniem ich.
Ostatecznie jednak nie bylo zle. Scena koncowa-Rush wracajacy do Wrot, razem z muzyka tworzyla dobre podsumowanie calej akcji i dramatyzmu. Ladna rzecz. W SG-1 czy SGA takich momentow nie bylo-przemyslanych, klimatycznych momentow, scen danych tylko po to by w mozgach widzow trybilo.
Ale czy to byl dobry odcinek? Nie wiem, nie jestem przekonany. Przychyle sie nieco do zdania graffiego-tu sie za duzo rzeczy marnuje. Nie mamy ciagle zadnego villiana. Wyskakiwanie z jakims Michaelem jako przykladem ze to zle fukcjonuje jest nie na miejscu, bo Michael nie bly villianem-byl jakims niepprozumieniem. Jako szwarcharakter sie nie spisywal ani troche. Byl ciekawy jako podrzedny wraith w hierarchii ktory kombinuje i raz nas zdradza a raz nam pomaga. Ale ta ciekawosc zniknela jak wypalona gdy zrobiono z niego villiana, bo ani sie do tego nie nadawal ani jego zalety nie byly juz wtedy uzywane. Ni stad ni zowad urosl do rangi glownego zagrozenia w SGA. WTF po prostu. Do tego byl sztampowy i podpadal pod wiele punktow z podrecznika evil overlorda. W jakichs Smerfach czy innych gumisiach by funkcjonowal dobrze, ale nie w serialu SF o jakims poziomie.
SGU brakuje postaci podobnych do Baala czy dajmy na to Todda. Albo Genii jak chce graffi. Czyli kogos kogo mozna pokonac, ale trzeba do tego mozgu. I trzeba sie liczyc z tym, ze nie wszystko pojdzie po naszej mysli. Ale po ichnej tez nie. A wiec chodzi o przeciwnikow realistycznych, ale wymagajacych, ktorzy napedzaja fabule. Ktorzy sa ciekawi. Niestety, oprocz Rusha nie ma tutaj nikogo takiego. Telford okazal sie nie byc zly, a jego rola jest nieokreslona na dzien dzisiejszy. Lucianie zostali roztrwonieni juz na samym starcie i nie widac by mieli byc czyms innym niz swieza krwia na pokladzie. Ciagle bede forsowal swoje zdanie, ze jesliby Kiva przezyla i Lucianie nadal kombinowali na statku wyszloby to znacznie, znacznie lepiej. Przeciez nie musielibsmy do siebie caly czas strzelac, ale zawrzec jakis wymuszony sojusz, porozumienie. O ile ciekawiej jest gdy jest to porozumienie z kims, kto chce nas pokonac anizeli z kims kto chce wspolpracowac i jest pluszowym kroliczkiem-przytulanka o nieskazitelnym wizerunku. I tylko jeden zgnily Simeon mu sie trafil-ale hej, on za niego odpowiedzialny nie jest, bo reszta przeciez wspolpracuje wzorowo.
Nie ma ci villianow i nie ma ci perspektyw na cos interesujacego w tej wkestii. Powiedzcie mi-co tak zlego by sie stalo gdyby Simeon zamiast na planecie ukrywal sie na statku? OK, nie byloby westernowego klimatu i Wrot, ale po pierwsze facet by mogl z nami zostac, po drugie moglby macic dluzej niz jeden odcinek i po trzecie mialby wiekszy wplyw na fabule przez co moglby ewoluowac jako postac i byc czyms wiecej niz troche inteligentniejszym i bardziej klimatycznym "obektem mej zemsty" jadac Siara z Killera. Moglby cos odkryc, cos zrobic, do czegos jeszcze doprowadzic, zamacic. O ilez ciekawiej by bylo gdyby dorwal sie do mostka i zaczal sie tam rzadzic? Chocby na krotko?
Nie chodzi o jakas detronizacje Rusha jako villiana, ale o rozprowadzenie tego zadania miedzy wiecej postaci. By bylo ciekawiej, by fabula byla bogatsza.
Ponownie w SGU spotykam sie z sytuacja ktorej odcinek jest wykonany bardzo dobrze, ma swoje momenty, ale mimo ich walorow no nie podoba mi sie, bo chcialbym by to wszysktko szlo w innym kierunku, by oferowalo wiekszy wachlarz mozliwosci, by pozwalalo na wieksza ilosc sciezek rozwoju fabuly. Tak, mamy rozwoj postaci, dramtyzm, klimat i inne duperele OK. Ale nie rozumiem tego uporu w prowadzeniu wydarzen tak, by unikac komplikacji. Nie lubie gdy jakas postac czy zdarzenie sluzy tylko jednej funkcji w historii. Tutaj okazalo sie ze jedyny "zly" Lucek jaki zostal na pokladzie sluzyl temu by zmanipulowac uczucia widzow po to, by go nie zalowali gdy spelni swoja role a bylo nia ustrzelenie dwoch osob ktore byly wazne dla Eliego i Rusha. Tak wiec mial ich w jakis sposob upodobnic i zblizyc. A kiedy to zrobil shbam! Blamo! Shbam! odstrzelono go jak kaczke. Nawet pieciu minut dluzej mu nie dano. Sayonara twoja stara, pozdrow sw. Piotra. Moze to tylko ja, ale denerwuje mnie cos takiego. Dlaczego Simeon nie mogl uciec przez Wrota i tyle bysmy o nim slyszeli? Trzeba bylo go od razu ustrzelic?
I tak na koniec dwie luzne mysli. Jedna wazka druga niewazka
Atak luckow na Ziemie-tak wokol niego skacza, ze rzecz musi byc na rzeczy a jesli nie jest, to sie bardzo zdenerwuje. W podobny sposob stworzono tlo dla przybycia luckow na Destiny i rowniez-taka mam nadzieje-na pociagniecie kwestii ascendacji. Na razie mam taka mysl, ze Pradawni dlatego na Destiny nie przybli, bo rozwiazali kwestie wiadomosci sami bez tego narzedzia, z odleglosci. A kiedy to zrobili-to ascendowali. I tak ta historia moim zdaniem sie przedstawia i takie wyjscie wydaje mi sie najlepsze. Wiadomosc zawarta w promieniowniu tla moi drodzy to instrukcja jak ascendowac. Swoja droga ci, ktorzy nie wierzyli ze interpretacja "boska" nie wchodzi w gre i nie mozna tego tak odczytywac chyba przezyli rozczarowanie, bo Rush jej uzywa w swojej argumentacji. Temat wiec bedzie powracal i oto chodzi. Ale zmieniam zdanie-jesli moje podejrzenia z ascendcja sie sprawdza a sama kwestia kto to wszystko zrobil nie zostanie rozwiazana to to bedzie szalenie madre i bede temu klaskal.
I mysl niewazka-powiedzcie mi czy ucieka sie od niebezpiczenstwa czy w jego kierunku? SGU zdaje sie twierdzic, ze mozliwosc druga obowiazuje, przynajmniej na tej planecie z teog odcinka. Nie wiem, moze ewolucja w tamtym miejscu cos wyraznie spieprzyla, moze jest jakies logiczne wytlumaczenie po ktorym powiem "aha!" ale jak na moj gust to po eksplozji ladunku te obce zwierzaki powinny uciec w calkowicie przeciwna strone, a zdziwiony Simeon powinien zaczac grzac do Rusha z czego popadnie. Rush zas zanim by kopnal w kalendarz powinien pomyslec "Oh snap, myslalem ze wielka eksplozja skaly zainteresuje te zwierzaki i tlumnie tu przybiegna z mloteczkami geologicznymi by jakze dogodnie stratowac przy okazji mojego wroga! nie rozumiem dlaczego to sie nie stalo-czy w tych zwierzakach nie ma ani grama ciekawosci? Dlaczego tylko ja mysle o science?".
Plus za to, ze Rush nie umial strzelac z broni, a dystans-nam wydajacy sie maly w istocie byl cholernie duzy. Minus za to, ze Simeon nie potrafil trafic Rusha nawet w ramie. Jasne, po co-mial zaraz zginac.
7/10
Użytkownik Sakramentos edytował ten post 18.11.2010 - |09:46|
"If you watch NASA backwards, it's about a space agency that has no spaceflight capability, then does low-orbit flights, then lands on moon."
Winchell Chung