Tutaj takimi scenami jak ta łóżkowa autorzy wyraźnie dają nam sygnał - to nie jest s-f - to ma być zwykła opera mydlana - a s-f to chyba tylko po to tu występuje by można to było przemycić jako produkcja kanału SY-Fy.
Pogratulować proszę BSG, bo to ten serial jest winny zmianie ciężkości i wykreowaniu nowego gatunku "SF drama", gdzie elementy SF są na dalszym planie, albo najwyżej grają równorzędną rolę z zwykłą obyczajówką. SGU próbowało w te buty wejść, ale okazały się one za duże i teraz niezdarnie człapie.
Ale nie jest prawdą, że przewaga elementów obyczajowych sprawia, że coś nie jest SF. Są książki które są praktycznie obyczajówkami, ale jeden element sprawia że są SF i tak należy je zakwalifikować. Ktoś takie rzeczy lubi, a ktoś inny nie, ale od tego odczucia nie zależy czy coś przynależy do danego gatunku czy nie.
I na miliard procent nikomu nie zależało na przemycaniu czegoś do kanału Sy-Fy, bo to w sumie niszowa kablówka, a nie jakaś żyła złota z widownią liczoną w setkach milionów by takie numery się opłacały. No proszę cię.
co w tym fajnego jesli sie okaże że ta gosciówa ma z nim romans? Ta scena byłąby wtedy uzasadniona? A co mnie to kurde obchodzi, że jego żona ma romans? Rozumiesz do czego do zmierza? ze ja sie bede w filmie s-f zastanawiam czy ona ma romans? PO kigo maja mi te pierdoły?
To zmienia wszystko, bo jest prawdopodobne i zmienia znaczenie tamtej sceny, a więc i część podstawy dla twojego niezadowolenia. A po kiego-prawdopodobnie po to, by mogło coś się z postaciami dziać. W poprzednich seriach były niezmiennymi monolitami, niemal kłodami. Nawet jak coś się z nimi działo, w następnym odcinku nie było po tym śladu. Zwiększono realizm, a przynajmniej próbowano. Ja wielokrotnie żałowałem, że urwano wątki Daniela, O'Neilla i Sam. o Hammondzie też bym się czegoś dowiedział, o jego wpływach w Waszyngtonie itd. Wplotłoby się to w fabułę i byłoby lepiej. A nie-Hammond to zawsze ten co mówi "nie" gdy O'Neill mówi "tak". Daniel zawsze ma rację i jest genialny, podobnie jak Sam etc. To zespół funkcjonalnych klisz, ale nie postać. Potrzeba było kilku sezonów i sporego wysiłku aktorów by cokolwiek przekazać o tych postaciach, tym co je napędza, co gryzie, co wyjaśnia ich postępowania itd. Po prostu coś robili w jakiś sposób i tyle. A dlaczego? No cóż, bo tak robi Daniel. Bo taki jest O'Neill. Bo taka jest Carter/Teal'c etc. A w SGU po tych 8 odcinkach wiem więcej niż o obsadzie SGA po 5 latach.
I to HIV, i w ogole ta scena ze sie dowóca całował z lekarą (to sen był?), i że ta córka gubernatora to jakaś puszczalska, że Eliah to by się z nią pospał (w ogole co on tam robi na tym statku? po co on wychodzi w misje w terenie?).....NO co chwila, w kazdym odcinku, non stop, sf jest spychane na potrzeby tych miernych udawanych problemów życiowych.
Całował się z lekarą, bo to jego kochanka i tak, to był sen, bo jeszcze przed wydarzeniami z pilota ze sobą zerwali. Stad cały ten burdel w małżenstwie, wycofanie Younga, przeniesienie TJ w cywila etc. Ale faktycznie balansu nadal jakby brak, dzieje się to czego obawiałem się jeszcze grubo przed premierą, ale nie jest aż tak źle jak to opisujesz. W jednym odcinku mamy więcej pobocznych dyrdymałów, a w innym mniej. Akurat w "Time" było ich raczej mało, praktycznie były tylko 2 gadki i jedna scena która w SGA poleciałaby w montażu (Chloe zdycha i wszyscy beczą) Czasowo zajmowały mniej niż 10% epizodu który poza tym miał klasyczną stargejtową konstrukcję.
znowu mówisz nie na temat - nie problem w tym ze ten motyw występuje lecz że jest to jedyny motyw na jaki ich stać....no stać ich na kilka innych...np. durne kamienie transportu miedzygalaktycznego świadomości...o maj got - głupie to było w SG1 - ale wykorzystali to tylko raz czy dwa i też w dobrym momencie bo wtedy SG oscylowało wokół metafizyki...
To nie jest takie głupie i kwestia była już wałkowana. Kwantowe splątanie jest tu słowem-kluczem. Naturalnie należy nadwyrężyć nieźle "science" ale same Wrota robią to bez ustanku od lat. To nie jest argument.
tutaj oparli na tym wiekszosc serialu..istna furtka do wszelkich "twistów', ratunków fabularnych i innych badziew.
Sorry, ale co, wolałbyś prosty jak konstrukcję cepa odcinek za odcinkiem, nie powiązane niczym oprócz obecnością tych samych aktorów i niezmiennych realiów? Bez przesady, w serialu nie da się wszystkiego budować o jakiś SF hardware, bo wtedy to się robi encyklopedia. Nie znam ANI JEDNEJ książki, filmu czy serialu SF który nie miałby fabuły oraz nie używałby McGuffinów i innych ustrojstw napędzających historię. Wrota są takim urządzeniem i są-wierz mi-nie mniej głupie niż te kamienie. Różnica jest taka że zasady działania kamieni nigdy właściwie nie wyjaśniono, podczas gdy Wrota mają marginalne podstawy w nauce, a zostały nagłośnione przez pop-naukę i przez to są obecne w popkulturze (Wormhole..tak, słyszałem! Było na Discovery! WOOOW, ale SCIENCE!).
Nie sadze, żeby robienie zarzutów z "dramatu" i "opery mydlanej" było do końca uzasadnione. Do tej pory panowała odwrotna, szkodliwa tendencja: było za dużo science, pseudo-science i stupid-science, wszystko inne było ledwo naszkicowane i przez to nierealistyczne, popadało w banał, sztampę i tandetę. Teraz spróbowano innego podejścia i w końcu proporcje zaczynają się wyrównywać. Problemem jednak nie jest punkt równowagi, ale sposób realizacji tych wątków. Jak dotąd jest średnio, choć mi to nie przeszkadza tak bardzo. Gorsze rzeczy widziałem, naprawdę, i łapanie bulwersa nad SGU jest dla mnie nieco śmieszne.
I pamiętajcie me słowa moi drodzy synowie! Założe się, że w pewnym momencie ktoś przez te kamienie zacznie się podszywać pod innych ludzi! Wtedy to sie bedzie dziać!
Nie zapamiętamy, bo nie ma czego, tą obserwację już poczyniono wcześniej. Można nie tylko się podszywać, ale szpiegować i nie tylko w czyjeś szafie z bielizną; nadto może okazać się że kamieniami dysponują inni gracze z Drogi Mlecznej. Nie jest to niczym złym że kamyczki będą wykorzystywane, póki będą wykorzystywane ciekawie. Na razie służą do łączenia wątków Ziemskich z Destiny oraz są głównym wehikułem dla rozwoju postaci. Nie oznacza to że tak pozostanie.
(...) ja chciałem doświadczać nowych pomysłów.
(...) Tutaj w ogóle tego nie ma - nowe światy? raz pustynia, raz lód i raz dżungla??? nowe formy zycia? raz jakaś mgła z robaczków i przerosniety owad? WTF?
Mijasz się z czymś, co się nazywa prawdą materialną-fakty są takie że w SG-1 i SGA w bałwaniczny sposób nagięto realizm tyle razy, że aż szkoda gadać. Jakie planety, jacy alieni-co świat to kanadyjski lasek, wiocha obok Wrót albo superwypasione znalezisko obok wrót, wszystko robimy piechtą mimo że mamy nieograniczone zasoby i wojo, co inna rasa to gumoryje itd. O nieśmiertelnym angielskim pangalaktycznym nie wspomnę. Ilość uproszczeń fabularnych, oszczędności budżetowych sprawiała że serial był momentami groteskowo niespójny. W SGU póki co jest podejście takie, jakie powinno być-żadnych durnowatych humanoidalnych kosmitów i innych pacynek stworzonych przez głupkowate Hollyshickie pseudo-SF. Niegościnne, puste planety, raczej brak życia i jego odmienność niż jego nadmiar na kanadyjskie kopyto. Te elementy zgadzają się z poważnym SF, to jest takim które ma jakieś podstawy w rzeczywistości i w tym, co wiemy/domyślamy się/dedukujemy. Przez to jest całość wiarygodniejsza.
Użytkownik Sakramentos edytował ten post 20.11.2009 - |00:34|
"If you watch NASA backwards, it's about a space agency that has no spaceflight capability, then does low-orbit flights, then lands on moon."
Winchell Chung