- Piękne. Po prostu piękne. Chociaż pogańskie.
Namiestnik w zamyśleniu spoglądał przez wysokie, wąskie okno. Daleko w dole, u stóp Góry, widział dachy miasta. Jego Miasto, jego świat. Podzielone na pół. Braterstwo Jaffa, skryte w błogosławionym cieniu Góry Mot, i Pozamieście, palone słońcem, wiecznie spragnione, głodne, brudne. Przeklęta dzielnica. A jednak wciąż przewyższająca liczebnością wiernych Jaffa. Jakie to dziwne. Ludzie dobrowolnie wybierają ubóstwo i cierpienie, zamiast ukorzyć się przed Wielkim Motem, który obdarzyłby ich łaskami... Ludzie są głupi. Niewarci litości. Odmawiają zaszczytów noszenia małych smoków Mota...
- Wiesz, co powiedział? „Gdyby była w Braterstwie, chodziłbym na zgromadzenia codziennie.” Taak. Potrzebujemy jej, Taiusie. – odwrócił się do asystenta. – Potrzebujemy jej.
Namiestnik miał ten drażniący zwyczaj powtarzania wszystkiego dwa razy. Taius pobożnie pochylił ogoloną głowę, by ukryć grymas. Znów będzie musiał iść do Pozamieścia, mieszać się z hołotą, by wyśledzić jakąś dziewczynę, tylko dlatego, że Kaneius opowiedział dziś Namiestnikowi kolejną bajeczkę.
*
Pozamieście kąpało się w wieczornym, szkarłatnym świetle. Wszystko zdawało się płonąć czerwienią, nawet piasek na ulicy. Podniósł się wiatr, przynosząc nieco chłodniejszego powietrza i Niczyi mogli w końcu opuszczać kamienne domy-nory. Za wysokim murem Jaffa układali się do snu, podczas gdy tutaj dopiero zaczynał się ruch. Trzeba było nakarmić i napoić chude zwierzęta, sprawdzić systemy irygacyjne, wydzierać pustynii każdy skrawek ziemi, jaki tylko nadawał się pod uprawę, pod pastwisko, pod zasiedlenie. Za wysokim murem kusiły żyzne pola, rzeki i strumienie. Łąki pełne soczystej trawy, łany zbóż, drzewa uginające się od słodkich owoców. Ktokolwiek oddałby hołd Wielkiemu i zgodził zostać jego Jaffa, mógłby tam zamieszkać. Wystarczyło się ukorzyć.
Lecz tu mieszkali dumni ludzie. Wolni. Niczyi. Woleli ginąć, niż służyć Wielkiemu Motowi. Namiestnik nie potrafił tego zrozumieć.
*
W Mieście zabrzmiały spiżowe dzwony i wszyscy Jaffa karnie udali się na Plac Pokory, by oddać cotygodniowy hołd Wielkiemu Motowi. W czterech krańcach Miasta Kantowie zaintonowali pierwsze modły. Przy ołtarzu w Świątyni Pokory chór Dziewiczych Wybranek rozpoczął inwokacje. Śpiew wiernych dochodził aż do uszu Namiestnika, wysoko, w pałacu na Górze.
- Dobrze. Bardzo dobrze. – ocenił.
- Brakuje nam Wybranek. Chór nie brzmi już tak pięknie, jak dwa, trzy lata temu. – Powiedział Taius. – Brak chętnych...
- Znajdź nowe, Taiusie. Idź do Pozamieścia. Sprowadź tę dziewczynę, o której mówił Kaneius. Dostanie wszystko... Wszystko. Sprowadź ją.
Modlitwy i śpiewy trwały kilka godzin. Przez cały ten czas Namiestnik stał w oknie, wsłuchując się w odległe głosy. Jego Miasto. Jego świat. Nadal podzielone.
*
Lixet rozczesywała włosy, siedząc na kamiennym progu. Z głębi domu dobiegał do niej głos matki, karmiącej młodsze rodzeństwo grochową papką. Lixet zje kolację poza domem. Dużo dobrego jedzenia. Może nawet uda jej się przynieść kawałek mięsa. Rodzice nie do końca pochwalali jej wybór, lecz przyjmowali korzyści, jakie niósł. I tolerowali Urfa. To było w tej chwili dla Lixet najważniejsze.
Urf i jego bracia przychodzili zawsze o zachodzie słońca, gdy cichły modły Braterstwa zza Muru. Kontakty między dzielnicami nie były zakazane, gdyż wielu z Miasta miało rodziny w pogańskiej dzielnicy; w nocy wszystkie koty są szare, i wszyscy ludzie równi. Jakby Wielki również widział gorzej w ciemności...
Szli zawsze do karczmy Pod Murem, największej w Pozamieściu, schludnej i drogiej niczym jedna z tych po drugiej stronie. Tam Urf i jego bracia grali aż do rana muzykę nie mającą zbyt wiele wspólnego z obrzędami Jaffa. Przebrali Lixet w bogatą suknię, dali kubek słodkiego alkoholu. Potrzebowała tego, dla odwagi. Kiedy rozgrzana krew szybciej zaczynała krążyć w żyłach, kiedy wszystko przed oczami stawało się czerwieńsze, mniej ostre, spływała w nią dziwna siła, i Lixet zaczynała śpiewać. Dla jej śpiewu przychodzili do karczmy Niczyi, płacąc pół miedziaka. Ludzie zza Muru płacili cztery miedziaki. Połowę utargu zabierał karczmarz, połowę Urf. Lixet nie obchodziły pieniądze. Nigdy ich nie miała, nie umiała liczyć. Dostawała jedzenie, ubranie, różne przedmioty. Chciała tylko śpiewać. Urf i Korto grali na bębnie i fajoo, pasterskim flecie; czasem jeszcze któryś z braci przygrywał im na jakimś instrumencie. W rodzinie Urfa wszyscy byli utalentowani muzycznie i sympatyczni, ale Lixet naprawdę czuła do niego, i tylko do niego, coś więcej, niż sympatię.
Jej głos nie miał sobie równych w całym świecie Wielkiego Mota; tak mówiono. Czysty, jasny, wysoki jak Góra Mot. Ale nie śpiewała pokornych inwokacji; Urf nauczył ją gorzkich, okrutnych pieśni Niczyich ludzi. Pieśni o smutku, o życiu w cierpieniu i śmierci w samotności. O głodzie i pragnieniu, o braku nadziei. I o nadziei. Pieśni o miłości i o gniewie. Podnosili pięści w stronę Góry, pytając:
Dlaczego mam całować proch
Dlaczego mam opuszczać wzrok
Dlaczego nie przyjdziesz i nie dasz znaku
Nie ulżysz moim trudom bym uwierzył
Tylko rzucasz mi okruchy łaski
Jak psu, jak psu ?
Ludzie z Braterstwa przymykali uszy na te słowa. Głos Lixet był tak czarowny, że można było wybaczyć drobne herezje.
Muzyka, żywsza i rytmiczniejsza od tej, którą znali ze zgromadzeń, wciągała w dziwny trans, kazała poruszać dłońmi i stopami, kołysać się na ławach. Działała jak magnes, przyciągając co tydzień tłumy.
*
- Lixet. Ładne imię.
- Dziękuję, Panie.
- Doszły mnie słuchy, że pięknie śpiewasz. Pięknie. Jaffa opuszczają szybciej modły, żeby zająć miejsce w karczmie, gdy masz śpiewać.
- Nic mi o tym nie wiadomo, Panie.
Nie przestraszyła się. Wiedziała, że to nieprawda. Nikt nie odważyłby się przerwać modłów wcześniej tylko ze względu na jej śpiew. Z resztą, i tak zaczynali dostatecznie późno, by wszyscy zainteresowani zdążyli przybyć. Namiestnik budził w Lixet respekt i szacunek, ale nie strach.
- Wierzysz w potęgę Wielkiego Mota ?
- Oczywiście. – Podniosła wysoko głowę. To, że jest niczyja, nie oznacza, że w nic nie wierzy. Ktoś przecież stworzył ten świat i wszystkie inne światy na niebie.
- Więc dlaczego nie przyjdziesz do nas? Nie oddasz mu należnego hołdu? Zobacz - wskazał jej kolorowe miasto za oknem – jeden z tych pięknych domów mógłby być twój. Wystarczy, że do nas dołączysz. Że ukorzysz się przed ołtarzem. Mogłabyś śpiewać dla tysięcy wiernych, na chwałę Wielkiego. Wszystkie te zaszczyty... Możesz to mieć. Oferuję ci to teraz.
Stali naprzeciw siebie, przy oknie. Słoneczne światło odbijało się na łysej czaszce Namiestnika. Świecił jak złoty posąg na ołtarzu. Pozornie ciepły i radosny, w rzeczywistości jednak twardy, sztuczny, martwy.
- W zamian za co?
- Zostań Dziewiczą Wybranką. Wyrzeknij się herezji. Oddaj hołd Wielkiemu Motowi.
- Wierzę w Wielkiego Stwórcę, co dał nam świat. Ale nie wierzę w podziały na lepszych i gorszych, na wybranych i niczyich. Wszyscy jesteśmy Niczyi. Wielki Mot dał nam wszystkim świat i wszyscy jesteśmy równi w Jego oczach. I nie wierzę, że oczekuje od nas hołdów i pokory. Jeżeli jest dobry, nie wymagałby tego. A jeśli nie jest dobry, nie będę się przed nim korzyć. – Mówiła dumnie, z błyskiem w oczach.
- Zamilcz, dziewczyno! Myślisz, że nie znam tej gadki? Bluźnisz w domu Namiestnika? Zaprawdę, jesteś jeszcze młoda i nierozważna. Pomyśl, co będzie z tobą za kilka lat, jaki los czeka cię w Pozamieściu? Jesteś jeszcze młoda... nie rozumiesz. – Namiestnik odwrócił się napięcie, podkaszając długą szatę. – Słyszałem te słowa już wiele razy. Wiele razy. Młodzi i nierozważni... Taiusie!
Sługa zjawił się błyskawicznie, cichy jak kot.
- Taiusie. Ta panna będzie naszym gościem. Umieść ją w jakiejś wygodnej komnacie na czas... przemyśleń.
- Tak, Panie.
- Chcę wrócić do domu. – powiedziała Lixet. Próbowała się wyrwać, lecz Taius trzymał ją mocno za ramię.
- Nie warto się szarpać, dziewczyno. Nikt ci tu krzywdy nie chce zrobić. Wrócisz, kiedy przyjdzie na to czas. Kiedy namiestnik powie. Chodź. Tędy.
Poszła posłusznie za nim.
*
Komnata była przestronna i wygodnie urządzona. Szybko jednak zorientowała się, że jest w niej uwięziona. Drzwi zamknięto, z korytarza dochodziły ciche odgłosy kroków i rozmów straży. Usiadła na łóżku i zapłakała. W końcu jednak postanowiła nie poddawać się smutkom.
Jasny pokój umeblowany był z przepychem, a w komodzie znalazła pasujące na nią suknie i piękne szale z jedwabiu. Takie szale nosiły tylko bogate damy z Miasta. Lixet wybrała sobie prostą czarną suknię i czarno-czerwony szal.
Stanęła przy oknie. Słońce już zaszło, kończyły się modły. Wkrótce będzie... nie, nie będzie dzisiaj śpiewać w karczmie Pod Murem...
Nie wiedząc nawet, kiedy, zaczęła śpiewać smutną piosenkę o rozstaniu.
*
- Nie ma jej już cztery dni. Zaczynam się martwić.
- Myślisz, że przetrzymują ją tam siłą?
- A co ty myślisz?
- Nie denerwuj się, Urf.. Ale pomyśl. Lixet jest młoda, biedna. Bogactwo mogło zawrócić jej w głowie. Popatrz. Większość ludzi, którym Namiestnik daje szansę, przenoszą się za mur. Tam jest...
- Lepiej? – Urf spojrzał z pogardą na młodszego brata. – No to śmiało, Korto, idź. ZostańJaffa. Nikt cię tu nie trzyma.
- Nie mów tak. Obaj przecież wiemy, że jest coś więcej.
- Coś więcej, niż ślepa wiara, tak. – Urf zacisnął pięści. – Jest jeszcze wolność. Znam Lixet. I wiem, że... Po prostu wiem, że wolność jest dla niej równie ważna. Że nie sprzeda się dla kilku monet, nie zostanie ptaszkiem śpiewającym w złotej klatce. Nie zostanie niewolnicą małych smoków. Nie ona.
- Nie możesz mieć pewności...
- Dopóki z nią nie porozmawiam.
- Masz zamiar iść do pałacu Namiestnika?
- A dlaczego nie? Skoro Lixet tam jest... Korto, jeżeli Lixet ma jakąś wątpliwość, jakiś cień na sercu... potrzebuje teraz przyjaciół. Rozmowy. Z kim może szczerze porozmawiać, jeśli nie z nami?
*
- Panie. – Taius nachylił się nad sofą, na której odpoczywał Namiestnik. – Przyszli Niczyi, krewni i przyjaciele Lixet.
- Kogo? Ach, tak, tej dziewczyny.. Czego chcą?
- Zobaczyć ją. Martwią się, że długo nie wraca.
- Powiedz im, że już nie wróci. Zostaje przy świątyni Wielkiego Mota, jako Wybranka.
- Ale...
- Powiedz im to.
- Tak, Panie.
Namiestnik położył się ponownie. Był już stary i zmęczony. Wkrótce Wielki Mot przybędzie, zstąpi z niebios w złotej piramidzie i wyznaczy kogoś nowego, a jego zabierze do lepszego świata, gdzie nie ma brudu i głupoty. Nie miał ochoty na słuchanie skarg pogan. Oni nigdy nie zasłużą na łaskę Wielkiego. Nie warto się więc nimi przejmować.
Jednak, jako Namiestnik, musi dbać o to, by Wielkiemu nie zabrakło chwały i oddania wyznawców. Musi podtrzymywać ich wiarę. Musi zapewniać Wielkiemu Motowi kolejnych Jaffa, którzy będą nosić Jego małe smoki. Potrzebuje tej głupiej dziewczyny. Nie może jej oddać w ręce brudasów. Posiedzi jeszcze kilka dni w pałacu, to zmądrzeje. Nie ona pierwsza i ostatnia próbowała sprzeciwiać się woli Namiestnika, nie ona pierwsza i ostatnia w końcu zrozumie, że nie może żyć długo i szczęśliwie w Pozamieściu. Potrzebuje tylko więcej czasu i spokoju. Żadnych odwiedzin.
Jak to może być, myślał Namiestnik, zasypiając, urodzić się za murem? Okropność. To musi być okropność. I nie mógł zrozumieć, jak ktokolwiek może nie pragnąć z całych sił przyłączyć się do Braterstwa Jaffa.
*
- Co się dzieje? Co to za hałas? Taiusie! Gdzie jest Taius? Kaneiusie, odpowiadaj, co się stało?
- Panie, Taius jest lekko ranny. Był mały problem z Niczyimi.
- Z kim?
- Dziś przyszło do pałacu czworo niczyich, by zobaczyć się z Lixet. Kazałeś ich odesłać do domu.
- Tak, kazałem. Czyżby nie posłuchali?
- Awanturowali się, że chcą z nią rozmawiać. Najwyraźniej usłyszała ich przez okno, zawołała, że trzymamy ją wbrew woli.
- Ach! Głupia!
- Niczyi próbowali wtargnąć do pałacu. Strażnik musiał użyć broni...
- Zabiliście ich?
- Nie wszystkich. Tylko dwóch. Urf, ich przywódca, i siostra Lixet żyją.
- Dobrze, przyprowadź tu ich wszystkich.
*
- Urf ! – tylko tyle zdołała z siebie wydobyć, zobaczywszy jego pokiereszowaną twarz. Stała jak zaklęta w kamień, ze łzami w oczach patrząc na chłopaka i siostrę. Urf miał chyba złamaną rękę. Tarif nic się nie stało, przynajmniej na pierwszy rzut oka; była tylko przerażona, brudna od zaschłych już łez. Po co tu przychodziła? Powinna zostać w domu, pomagać matce przy młodszych dzieciach...
Urf patrzył na nią, próbował coś powiedzieć, lecz strażnik zagroził mu zaciśniętą pięścią. Lixet przymknęła oczy. Widziała śmierć Korto i Parta. Wszystko stało się tak nagle, niespodziewanie... nie była w stanie pozbierać myśli.
- Twoi przyjaciele wdarli się siłą do pałacu. Podnieśli rękę na straż Namiestnika. To świętokradczy zamachowcy. Wiesz, jaka kara czeka ich za to? – Kaneius mówił surowym, zimnym głosem. Namiestnik obojętnie obserwował całą scenę z wysokiego stolca. Taak, Kaneius zdecydowanie bardziej niż Taius nadaje się na jego następcę. Jest pewniejszy siebie, i silniejszy w wierze.
- Kaneiusie, Kaneiusie. Dajmy im szansę. – odezwał się w końcu. – To pogańskie obyczaje, wdzierać się przemocą do obcego domu. Ale należy zrozumieć ich gniew. Chcieli spotkać się po raz ostatni z przyjaciółką, nieprawdaż? – Namiestnik wbił świdrujące spojrzenie w Lixet. – Ten ostatni raz, zanim nie zostanie ona Wybranką Wielkiego. Pozwólmy im się nacieszyć wspólnym widokiem i odeślijmy łaskawie do domu. A zatem – tu zwrócił się do Urfa – widziałeś ją. Ma się świetnie i nie wraca z tobą.
- Wyrzućcie ich za bramę! – w głosie Kaneiusa brzmiała nieskrywana satysfakcja. Tak, on pochodził z Niczyich, co tylko umacnia jego oddanie Wielkiemu. Potrafi docenić łaski, jakimi został obdarzony. Będzie dobrym Namiestnikiem.
Skinął na strażników, którzy wyciągnęli Urfa i Tarif z komnaty. Lixet nie odezwała się ani słowem, zdruzgotana.
- A teraz, moja droga, wrócisz spokojnie do swojej komnaty i zastanowisz się jeszcze raz, czy dla dobra twoich bliskich nie byłoby rozsądniej przyjąć naszą propozycję. – Namiestnik uśmiechnął się niemal przyjaźnie.
- Kaneiusie – powiedział, gdy wyszła – Przygotuj dla niej małego smoka.
*
Z dołu, z miasta, dochodził głos dzwonów wzywających wiernych. Namiestnik spoglądał przez okno. Nadal zbyt mało. Jak ich zachęcić? Jego myśli błądziły po dzielnicach, wokół muru, i dalej, do Pozamieścia. Ta dziewczyna... Tak pięknie śpiewa. Ludzie będą przychodzić tłumami. Pozwolimy jej zaśpiewać coś świeckiego, od czasu do czasu. Byleby nie herezje... Za kilka dni, myślał, zaśpiewa przy wielkim ołtarzu. Jest już nasza, to tylko kwestia kilku dni...
- Jestem Niczyja. – Lixet wypowiedziała te słowa głośno, choć była sama w komnacie i nikt nie mógł jej usłyszeć. Stanęła na krawędzi stołu.
- Niczyja! – powtórzyła, zaciskając jedwabną pętlę wokół szyi.
**
Mot - jedno z bostw w mitologii Kaanaejskiej, Mezopotamii; utozsamiany ze smiercia; walczyl z Baalem
