Coś mnie naszło – po maratonie serialowym jaki sobie zaserwowałem, aby porównać nasze kochane SG-1 do innych seriali. Przedstawić to, czym się różnią, a co mają wspólnego, co jest ich mocnymi stronami a co słabymi i jak na tym tle wypada świat Stargate.
Tak więc zacznijmy od fabuły. Jaka ona jest w SG-1 każdy miej więcej wie. Grupka ludzi składająca się z Jacka, Sam, Daniela i Tael’ca i przez krótki okres z Jonasa wyrusza w niezwykła przygodę przez Gwiezdne Wrota badając inne światy i jak to zazwyczaj ma miejsce tworzy sobie wrogów, w tym jednego głównego – zazwyczaj obcą rasę, starającą się zniszczyć ludzkość -, który jest wątkiem przewodnim serialu oraz pozostałych, którzy maja tylko być tłem dla wątku głównego. Taki schemat fabuły jest obecny w większości seriali nie tylko sci-fi. W SAAB również mamy do czynienia z obcą rasą, która chce wytępić ludzkość. W Star Treku, Babylon 5, Sliders, i poczęści w EFC - jest podobnie. Jest jeszcze inny schemat, który pojawia się, ale już w mniejszym stopniu w różnych serialach – jeden niezwykły bohater i przeciwnicy, którzy starają się go za wszelką cenę zniszczyć lub sobie podporządkować. Taki schemat fabuły mamy w Samllville, Farscape, X-Files itd.
Tak więc mamy do czynienia z wypracowanym schematem kreowania serialu. Z jednej strony jest to wielką zaletą, a z drugiej poważną wadą gdyż takie rozwiązanie nie pozwala na zbytnie eksperymenty związane z tworzeniem scenariuszy.
Przykładem udanego eksperymentu z schematem fabuły jest jak dal mnie Farscape, jest to udane połączenie dwóch schematów 1 i 2, z dominacją tego drugiego. Mamy tu głównego bohatera, który wyraźnie wyróżnia się na tle pozostałych członków zespołu, jednak całość akcji w serialu prowadzona jest przez drużynę, i jest to bardzo umiejętnie splecione w całość ,mimo tego eksperymentu wydarzenia w serialu tworzą jedna wielką historię
W SAAB mamy zastosowany schemat pierwszy. W tym serialu fabuła sztywno się go trzyma i nie ma żadnych kombinacji i eksperymentów. Tutaj zawsze mamy do czynienia z zespołem i nawet odcinki indywidualne o każdym z bohaterów są drużynowe. Takie sztywne podejście do zasad tworzenia fabuły sprawi że serial może nie zaskakuje ale musze przyznać że ogląda się to bardzo dobrze.
Wzorem dla zachowania ciągłości spójności fabuły jest zapewne Babylon 5 – przeglądając jego chronologię można donieść wrażenie serial został napisany jako powieść którą podzielono na części i dopiero wtedy poddany realizacji. Chyba nigdzie indziej nie ma tak powiązanych z sobą wątków i historii jak w B5
Jak już wspomniałem Stargane SG-1 opiera się na schemacie, tylko jest jeden mały problem – zbyt wiele odejść od tego schematu zbyt wiele eksperymentów. Z reguły takie podejście nie jest dobre dla całości, i tka się niestety stało w przypadku SG-1. Rażący brak spójności wydarzeń oraz niekonsekwencja w fabule negatywnie odbijają się na całości. Po pewnym czasie ma się wrażenie, że nawet wątek główny jest nie jest motywem przewodnim serialu, a mnogość niedokończonych wątków woła o pomstę do nieba
Jednak nie tylko schemat wpływa na kształt scenariusza – najważniejsza jest sama opowiadana historia, i sposób jej przedstawienia. To od niej głównie zależy jak będzie wyglądał serial jakie będą poszczególne odcinki, jak będą kreowane postacie bohaterów, jaki będzie klimat i atmosfera serialu.
W większości przypadków seriali sci-fi opowiadane historie dzieją się w przyszłości lub niedalekiej przyszłości, kiedy to ludzie nauczyli się latać dalej niż na księżyc . Zazwyczaj spotykają inne rasy, cywilizacje, jedne bardziej rozwinięte inne mniej. Zawierają sojusze, ale i tworzą sobie wrogów, potężnych wrogów, i muszą się nieźle nakombinować żeby ich powstrzymać przed zniszczeniem, ziemi itp. Jednak część akcji seriali sci-fi rozgrywa się w czasach obecnych, ale jak to w sci- fi bywa mamy do czynienia z obcą technologią która możliwa podróże w dalekie zakamarki kosmosu lub z obcymi którzy nękają naszą biedną ziemie
W Stargate SG-1 akcja rozgrywa się w czasach obecnych. Dzięki magicznemu pierścionkowi zwanemu popularne Gwiezdne Wrota zespoły nazwane SG podróżują po całej galaktyce, odkrywając i badając różne światy. Pomysł sam w sobie jest ciekawy, a dodatkowe powiązanie go kulturą starożytną czynią go wyjątkowym. No i fakt że akcja dziej się obecnie czyni go jeszcze bardziej atrakcyjnym.
Cała historia została oparta na filmie, co nie zawsze ma miejsce w przypadku seriali. Z reguły mamy sytuację odwrotną. Już sam ten fakt obrazuje jaki potencjał tkwił w filmie – inaczej - w historii jaką opowiadał film. Przeniesienie tego do serialu było fajnym pomysłem, no i fakt pozostawienia 2 głównych bohaterów z filmu w serialu zapowiadał niezwykle ciekawie. Dodanie do zespołu Sam i Teal’ca sprawiło że otrzymaliśmy idealny zespół do podróży po galaktyce. Jack – wojskowy, dowódca działu odpowiedzialny za bezpieczeństwo całego zespołu, Daniel – historyk i lingwista, człowiek który idealnie nadaje się do pierwszego kontaktu z innymi rasami. Sam – technik, żołnierz, genialna pani doktor z astrofizyki niezbędnik w zespole, technologie i nauka to jej działka. Teal’c – obcy- Jafa, wojownik przyboczny Apophisa, znający obyczaje i taktykę najgroźniejszego wroga ziemi. Jednym słowem całość dobrana idealnie do powierzonego im zadania – badanie i odkrywania galaktyki, zdobywani sojuszników i technologii, walka z głównym wrogiem i nie tylko
Wydawać by się mogło ze takie zgranie fabuły, historii, postaci powinno być wybuchową mieszanką i obfitować w zaskakujące sytuacje, niesamowite historie, przygody, wyzwalać emocje. Ehhh ... gdyby babka miał wąsy to by dziadkiem była.
Najdziwniejsze dla mnie jest kreowanie w SG-1 bohaterów. Ich postacie są zbyt liniowe, zbyt statyczne w porównaniu z innymi serialami. Jack jako postać główna – kreowany na prostego ludzika (wiejskiego chłopka) - który wykonuje najbardziej niezwykłe zadnie w historii ziemi – jest to głupsze niż ustawa przewiduje . Pozbawiony totalnie cech charakteru – wojskowego charakteru, brak jakichkolwiek zachowań które mogły świadczyć że nie jest on tylko przeciętniakiem ale kimś więcej. A jego tle takie postacie jak McQeen z SAAB czy Criton z Faerscape lśnią niczym super nova. O ile postać Critona jest zupełnie różna – Criton naukowiec, Jack – żołnierz, do postaci O’Neilla jednak sam sposób przedstawienia tej postaci jest dużo bardziej interesujący niż Jacka, zróżnicowanie charakteru, omylność decyzji, pewien egoizm, zawziętość to cechy których brak głównemu bohaterowi SG-1. Jacaka bezpośrednio można porównać do podpułkownika T.C. McQeen’a z SAAB. On też jest dowódcą oddziału – 58 „Dzikie Asy” –ale niesamowicie różnią się te postacie. McQeen jest prawdziwym liderem swojego oddziału, autorytetem. Choć sam zmaga się z swoimi problemami, zawsze na pierwszym miejscu stawia dobro ludzi którzy mu podlegają. Nie waha się podjąć ciężkich decyzji, nie waha się pozostawić swój odział na pastwę losu w imię wyższego dobra, potrafi umotywować swoją postawą innych – także pójdą za nim w ogień, na misję samobójczą. Jest znawcą historii, szczególnie historii wojen, potrafi doskonale opracować strategie i nigdy, ale to nigdy się nie poddaje. Choć część z tych cech chciałbym widzieć u Jacak.... niestety postać stworzona dla tego serialu jest jakby z innego świata i kompletnie do niego nie pasuje.`
Daniel Jackson, wydaje mi się że miał być on dobrą duszą w serialu „sumieniem”, wiecznie ciekawym odkrywcą, badaczem głodnym, wiedzy, poznawania nowych kultu i obcych ras. Na początku serialu Daniel był właśnie taką postacią – ciekawskim archeologiem któremu ciągle było mało który chciał zawsze wiedzieć więcej i więcej, który widział w prostym napisie na ścianie potencjał całej cywilizacji – co bym ja dał żeby on taki pozostał. To chyba jedyna postać która ewoluowała poprzez kolejne odcinki serialu. I nie ma co się dziwić, taka jednostka jak SGC musi mieć wpływ na pełnego zapału młodego archeologa, który nieraz musiał chwycić za karabin i ratować przyjaciół i siebie. Jednak już w sezonie 5 ta postać ewoluowała w złym kierunku, zbyt dużo było żołnierza Daniela zbyt mało naukowca – Daniela, choć z drugiej strony stawał się on zbyt butny i zbyt pewny swojej posady w SGC. Zrobił się człowiekiem, który ma zawsze raczej on jest nieomylny. Butny i zbyt pewny siebie – nie ma go kto utemperować a przydało by się ta postać sprowadzić na ziemie. Niestety ta postać został totalnie zepsuta w sezonie 7 i teraz bardziej razi ni się podoba. Porównując go z innymi postaciami tego typu w innych serialach hmmm....można powiedzieć że nie ma podobnego bohatera, to postać całkiem nowa w seriach sc-fi i może dlatego nie wiadomo jak ją przedstawić do końca i stąd błędy scenarzystów w dalszym kreowaniu tej postaci
Samanta Crater, naukowiec – żołnierz, dziwny twór który zosta`ł stworzony na potrzeby serialu. Osobiście nie wierze żeby można było powiązać wojsko z pracą naukową, ale skoro w serialu można ... w końcu to sci-fi. Sam jest genialnym naukowcem, a poza tym niezłym pilotem, i wyszkolonym komandosem (chyba). Zapewne pociąg do wojska odziedziczyła po tatusiu (który notabene dostał za jej sprawą guldzika) który był generałem w U.S Ari Force. W seriach zawsze mamy do czynienia z przynajmniej 1 kobietą, która wprowadza tylko niepotrzebnie ferment do fabuły . W SG-1 jest to Sam, w Farku Aren, w Smallville Lana itd. Można by powiedzieć że postać Sam to połączenie Danphuse i Vansen z SAAB. Dobry żołnierz i dobry naukowiec, tyle tylko że u Sam dobry = genialny, co jest niemożliwe w przypadku kobiet :> Nie lubię łączenia cech bohaterów a szczególnie gdy mam do czynienia z serialem którego fabuła jest bliska mojej rzeczywistości. Jeżeli kreujemy żołnierza to kreujmy żołnierza (Arin) jeżeli kierujemy naukowca to kreujmy naukowca (tu brak konkretnego przykładu – choć odwołanie do ST aż się prosi ale to troszkę inny serial )
No i został jeszcze Teal’c – obcy, który dołączył do SG-1. To też dziwna zasada – zawsze jednym (przynajmniej jednym) z bohaterów musi być obcy lub jakiś inny dziwoląg (np.: invitro). Teal’c jest chyba jedną z nielicznych postaci, którą dopracowano do tego serialu. Jafa który zdradził swojego boga i dołączył do Taruri, których uważa za jedyną nadzieję by wyzwolić wszystkich Jafa. I choć w jego zachowaniu jak i charakterze pojawiają się pewne nieścisłości –- np: zadziwiające jest to jak bardzo kochał swoją żonę ale jak tylko nadarzyła się okazja to puszczał się na prawo i na lewo -- to jednak jako całość wypada ta postać naprawdę nieźle. Nie wiem z czego to wynika ale obcy w każdym serialu są przedstawiani ciekawie – scenarzyści poświęcają im o wiele więcej czasu tak by efekt był zadowalający – a pomijają postacie ludzkie co się negatywnie odbija w serialu. W innych serialach „obcych” bohaterów mamy bez liku więc porównywanie Tael’ca do nich mija się z celem. Ważne jest to że na ich tle wypada całkiem nieźle i jako obcy jest jedną z ciekawszych postaci.
Opisując SG-1 trzeba koniecznie jeszcze wspomnieć o dwóch bohaterach, którzy może nie odgrywają aż tak znaczącej roli w serialu, ale ich obecność jest ważna i sprawia że serial spaja się w pewną całość
Tymi postaciami są gen. Hammond i dr Fraiser. Postać tego pierwszego przypomina mi misia Fazi. To taki tatuś całego SGC – szkoda że nie ma pluszowego futerka bo by się można do niego przytulić. W zasadzie to Hammond, jest takim „generalikiem” którego wszyscy słuchają – bo to generał- ale i nie wahają się olewać jego rozkazów i podjętych przez niego decyzji. Tak naprawdę wydaje mi się że go SG-1 rządzi bazą a nie Hammond .
Dr. Fraiser – kochana doktor Janet Fraiser--- to moja ulubiona postać w całym serialu. Skromna ,malutaka, śliczna, inteligentna ...itd. (mógłbym jeszcze tak długo). To chyba jedyna „dopracowana” bohaterka w całym serialu. Echhh... nie będę się powtarzał (odsyłam do mojego pierwszego posta w temacie Janet Fraiser)
Zazwyczaj postacie drugoplanowe nie mają swoich odpowiedników i są różne w różnych serialach, Jednak Hammonda można porównać do Komandrora Rossa z SAAB. Te dwie postacie – mimo iż ich funkcje są takie same (obaj są „tatusiami” w swoich serialach) są diametralnie od siebie różne. Ross to prawdziwy dowódca z charakterem, człowiek który wie czego chce, zawsze gotów do walki i który wie o co walczy. Hammond to taki pluszak, który jakby miał futerko można by się do niego przytulić (swoją droga jak taki tłuścioch dochapał się stopnia generała)
I tak oto mamy wszystkich głównych bohaterów, którzy składają się na całe StarGate. To ci bohaterowie i ich przygody tworzą klimat serialu, atmosferę jaka w nim panuje i jaką się odczuwa oglądając cały serial.
A z tym nie jest najlepiej. Wydawać by się ,mogło że taki charakterystyczny serial powinien posiadać swój własny unikatowy klimat który powinien go odróżniać od innych być jego główna zaletą i siłą która przyciąga widzów przed telewizory (owszem serial przyciąga rzesze fanów ale z innego powodu – o tym za chwile). O ile w pierwszym sezonie można było odczuć coś takiego, to w następnych nastąpiło totalne rozbicie klimatu. Spowodowane to zostało mnogością poruszanych spraw i wątków, które nie mają swojego dalszego ciągu, które zostawili pozostawione same sobie, a większość z nich nie miała wiele wspólnego w tworzeniu „całości” serialu. Serial stał się jednym, wielkim zlepkiem opowiadanych luźno historii, które w całość łączył jedynie wątek nieustannego zagrożenia z strony Goauldów. Fakt, że takie rozwiązanie ma swoją zaletę – każdy odcinek inna przygodę (choć jako całość nie trzyma się kupy), i ciekawie się to ogląda – jak bajkę na dobranoc. Może, dlatego serial przyciąga takie rzesze fanów (łącznie ze mną – hmmm... sam się sobie dziwię). Po prostu lubimy bajki, z tego się nigdy nie wyrasta, a SG-1 to taka bajka dla starszych (tylko bez głupich skojażeń )z prawdziwymi aktorami i chyba tak należy traktować ten serial.
Osobiście brak mi w SG-1 odcinków ciężkich klimatycznie takich jak SAAB 1x11 i 1x22, Farscape 3x16, X-Files (tu jest ich bez liku) nawet Sliders miał ich kilka (ale oglądałem to tak dawno ...). Jedynym takim rodzynkiem w SG-1 jest 6x06 Abyss. Według mnie, najlepszy odcinek w całym serialu – tam czuć jakiś klimat.. ehhh i wiele innych rzeczy. Tego mi właśnie najbardziej brak w całym Stargate SG-1
Ale, nie myślcie, że chcę żeby cały serial był ponury. Lubię odcinki zabawne śmieszne. Elementy humorystyczne w każdym serialu są potrzebne, bo są pewnym urozmaiceniem. Osobiście uwielbiam skrajne szaleństwo, nieracjonalne zachowanie, kiedy bohaterom totalnie odbija i robią dziwne i niespodziewane rzeczy. Niewątpliwie najzabawniejszym odcinkiem w całym SG-1 jest osławione 4x06. Ale jest o jedyny tai odcinek w całym serialu. Inne „niby zabawne” odcinki przyprawiają widza (a mnie szczególnie) o ból brzucha i nudności. Swoją drogą dlaczego w prawie każdym serialu pojawia się wątek z pętlą czasową ... Jak już wspomniałem, uwielbiam wariactwo w zachowaniu bohaterów – a tego w tym „taśiemcu” jak na lekarstwo. Jedynie zachowanie Jacka i jego poczucie humoru jest jakimś wyróżnikiem, reszta pozostawia wiele do życzenia. O ile humor przeniesiony przez RDA do postaci O’Neilla jest fajny i godny pochwały, o tyle – wykorzystanie go, a inaczej mówiąc zespolenie go z postacią O’Neilla wykreowaną przez scenarzystów – jest beznadziejne i sprawia, że postać Jacaka wygląda jak wygląda- zabawny głupek
Tak, więc ktoś zapyta to, co chciałbym zobaczyć w serialu, co mnie śmieszy i co jest tym co rexus lubi oglądać – Farcape to odpowiedz na wasze pytanie (żeby nie było wątpliwości humor z Farka). Takiego warictwa, zboczenia nie ma w żadnym innym serialu . Oczywiście Farek jest naszpikowany takimi scenami i odcinkami. A ja tylko chciałbym żeby w jednym sezonie pojawił się choć dwa takie odcinki – byłby wtedy niezły czad, było by się z czego pośmiać.
W „ubóstwianym” prze zemnie serialu jakim jest SG-1, jest jeszcze kilka rzeczy które zasługuje na krótki opis i komentarz z mojej strony :>
Pierwsza sprawa to jak już wcześniej pisałem brak spójności wydarzeń, mnogość odosobnionych wątków – niedokończonych wątków, które wydawałoby się mogą całość wnieść do serialu a pozostawia się je samym sobie i zapomina o nich. Przykładów jest mnóstwo i nie będę ich tu wypisywał. Faktem jest, że odnoszę wrażenie że nad serialem nikt nie czuwa. Serial nie ma jednego „guru” który by nim kierował i dbał o jego spójność. Czuję, że, wśród tworzących serial panuje całkowita demolka i każdy robi to, co chce – ważne jest tylko jedno, Guldziki to wróg, wrota to wrota, a reszta jest bez znaczenia. I w scenariuszach – je piszący przestrzegą tylko tych dwóch zasad reszta to już inna bajka. Osobiści nie lubię takiego podejścia do tematu, Odczuwa się wrażanie, jakby serial był robiony na odczep, bez jakiejkolwiek wizji całości i jakby go tworzący nie wiedzieli, czego chcą i nie spodziewali się że nakręcą więcej niż 2 serie. Na tle innych seriali wypada to okrutnie blado – nawet w 1 sezonowym SAAB historia jest opowiadana jako jena wielka ciągłość zdarzeń atu każdy sezon jest inny i każdy „jedzie do celu inną drogą.
Czymś, co mnie drażni w prawie wszystkich oglądanych serialach to mnogość wątków miłosnych i niezliczonych romansów bohaterów. Na tym polu dominuje Farscape – gdzie każdy bzyka się z każdym (no z małymi wyjątkami – bo jakoś nie wyobrażam sobie cupcianka D’Agro&Crihton ),ale Frek to zboczony i zakręcony serial więc takie sceny w nim to normalka. W innych też jest ich bez liku, cholera nawet w SAAB Wang i Danphus się „świergolą”. Takie wątki według mnie w 80% tylko zaśmiecają serial i odwracają uwagę widza od niedoskonałości i niemocy twórczej scenarzystów. Jak nie wiedzą jaki napisać scenariusz to wolą odcinek z romansem, bo taki najłatwiej napisać – i po jego oglądnięci wszyscy zaczynają zachowywać jakby naoglądali się brazylijsko-wenezuelskich telenowel (notabene chyba wszyscy się ich za dużo naoglądali...wrrr). Potem mamy dyskusję w stylu- bo on musi z nią a ona nie chce, bo ona gdyby chciała to on nie może, a gdyby mogli to co będzie jak będą chcieć itp. Głowa mnie już boli od tych idiotycznych i nic nie wnoszący romansideł bohaterów. W SG-1, jest ich bez liku. Zaczyna się od Daniela&Sahre, potem Jack&Kyhntia, Sam&Narin, Sam&Martuf, Daniel&Hator, Jack&Hator (choć z Hator to taki wymuszony romansik) Jack&Laira, Daniel&Kira Teal’c&Dreuc Teal’c&Shanoc Teal’c&Ishtai ...długo bym tak jeszcze mógł. Romansów bez liku a co z nich wynika – nic. Co wnoszą do fabuły nic. Więc czym są w serialu – według mnie „zapychaczami” dziur w scenariuszu, jego ułomości. I aż dziw bierze, jakie wywołują emocje. Aaaa... no i jest jeszcze jeden supertajny romans ... którego w nim niema – ale jest ....hmmm niema ...eee jest.. nie możliwe. Kurka wodan to taki tajny romans, że nawet ja już się pogubiłem. Jest on chyba jeszcze bardziej tajny niż całe SGC – bon ponoć wiedzą o nim tylko 4 osoby w całym wszechświecie. Czyż to nie jest żałosne. Mania shperstwa (czy ja napisałem sh... chyba jestem prześladowany ) sięgnęła zenitu, już nie ważne co się dzieje z serialem byle by były tzw. Ship scenki (nie może to być znowu napisałem ship ). Wszyscy na nie czekają w takim napięciu że mało...(tu 3 słowa, których sens mógłby być odczytany były jako wulgarny). Eh wywodów w tym temacie zarobiłem już bez liku i nie będę się rozpisywał – o tym bzdurnym wątku. To kolejny „zapychacz”, podsycany przez fanów który mnie irytuje najbardziej całego SG-1.
P.S. To sa ostatnie słowa jakie napisałem odnośnie ...(wiecie czego)
Wogóle związki przedstawiane w serialu są jakby wzięte z księżyca. Takkk... zaraz ktoś powie przecież to sci-fi wszystko się może zdarzyć, i maja racje...tylko że ten serial toczy się w czasie obecnym – naszej rzeczywistości. Więc pytam, dlaczego w jednych przypadkach przestrzega się zasad a w drugich nagina się je dowoli. Wystarczy spojrzeć na romanse w Farku, J.A.G., Samllville, czy którymś z Treków. Są one o wiele bardziej ciekawsze szczególnie te, które się wleką przez większą część serialu, są lepiej poprowadzone. Już nie będę wspominał o tych które trwają tylko przez jeden odcinek- bo te które są w SG-1 to nawet na tle „porfa wor” (cholerka nie wiem jak to się pisze w oryginale) wypadają blado.
Gra aktorska. Jak tak oglądam niektóre odcinki to wydaje mi się że coponiektórych pasowało by zastąpić innymi. Barki mi jakiegoś widocznego u zapału do dogrywania postaci. Nie wiem może się mylę może mają tak porostu grać, bo tak jest w scenariuszu – ma nadzieję że nie bo jeżeli scenariusz i reżyser narzucają im taki a nie inny sposób kreowania postaci to z serialem naprawdę zaczyna dziać się źle. Niech się scenarzyści poważnie zastanowią, co robią czy aby na pewno ścieżka przez nich obrana jest dobra (osobiście uważam że jest zła i powinno się i wszystkich wyrzucić i zatrudnić kogoś z pomysłem i mającym „wizje” całości). A może to już zmęczenie daje znać o sobie, w końcu to już 7 sezon – nagrali się już w tym serialu. Teraz robią nam wielką łaskę, że się pojawiają – RDA ją na pewno robi, według mnie jak mu się nie chce grac to nie da sobie całkowicie spokój i nich go zastąpi ktoś inny. W żadnym innym serialu nie widziałem takiego zmęczenia i takiej może nie tyle niechęci co olewania postaci granych przez aktorów. Wystarczy spojrzeć na jakikolwiek inny dłuższy serial, fakt aktorzy się zmieniają, zmieniają wraz z postacią - jedni na lepsze inni na gorsze. Ale w Stargate Sg-1, mamy szczególny przypadek, gdy aktorzy grają jakby na siłę. W innych serialach sprawa jest prosta – przestało ci zależeć nie podoba ci się, nie angażujesz się to dowiedzenia – nikt ich nie trzyma na siłę, dlatego zawsze widzimy aktorów, którzy angażują się w graną przez siebie postać.
W SG-1 mieliśmy jeszcze jeden niezwykły wyjątek. Powrót jednego głównych bohaterów – według mnie totalna porażka. Producenci ugneli się pod naporem fanów, którzy zmusili do powrotu ich ulubioną postać. Na początku podchodziłem optymistycznie do tego pomysłu myślałem, że relacje między, bohaterami zostaną wyzerowane, że znowu będzie potrzeba czasu żeby wszystko wróciło do normy, że wiele spraw zostanie na nowo wyjaśnionych. Ach jak bardzo się zawiodłem – Daniel i zrazem aktor go grający poczuli się zbyt pewni swojej pozycji w serialu i wyszedł z tego cholera wie, co i z czym to zjeść. Jest to jedna z największych pomyłek producentów serialu.
Jest jeszcze coś, co mnie strasznie denerwuje realizm świata przedstawionego w całym „taśniemcu”
Zbyt dużo niejasności i sprzeczności. Zbyt wiele zakrętów które chciano naprostować a z których wyszły jeszcze większe kulfony i niedorzeczności.
Na temat funkcjonowania samej jednostki SGC napisałem już wiele. Sam fakt jej funkcjonowania pozostawia wiele do życzenia, a zachowanie od Hammonda począwszy a na sprzątaczach skończywszy woła o pomstę i piekła i nieba. Praktycznie zero zachowań i działań specyficznych dla wojska a już specjalnie dla takiej jednostki. Producenci SG-1, mogli się wzorować choćby na SAAB (o co aż się prosi) gdzie wspaniale oddano klimat i zachowanie żołnierzy, oraz relacje pomiędzy nimi. Regulamin, którego niby przestrzegają a który tak naprawdę jest tylko na papierze
Dziwoląg wyszedł również przy próbie wyjaśniania niektórych spraw technicznych, próba połączenia fizyki znanej z nieznaną, chęć wytłumaczenia czegoś co przekracza nasze możliwości, obecnie nam, znaną fizyką musiała wypaść nieudolnie i stworzyła więcej pytań niż odpowiedzi. Tu B5 i Treki kłaniają się w pas – tam jest to ujęte w sensowny sposób.
Ale czego ja się czepiam przecież to tylko serial sci-fi, tylko sci-fi...
Wydawać by się mogło, że totalnie nienawidzę Stargate SG-1, że bardziej lubię inne seriale. To nie do końca tak.
Stargane SG-1, był drugim serialem sci-fi który widziałem w całości (obecnie ta lista mocno się wydłużyła). Pamiętam jak zdobyłem pierwsze 5 sezonów, 110 odcinków ależ to był czad. Oglądałem po 8 odcinków dziennie (oglądałbym więcej, ale musiałem chodzić na zajęcie i jeszcze pisać prace). Sam się sobie zdziwiłem jak on mnie wciągnął – nigdy bym się tego nie spodziewał.
Ale co mnie tak naprawdę zainteresowało, w SG-1, teraz nie jestem w stanie odpowiedzieć na to pytanie. Może, dlatego że SG-1 był pierwszym serialem, który miałem w całości nagrany i mogłem oglądać dowolny odcinek w dowolnej chwili, czy tez przygody bohaterów jedne ciekawe inne mniej, Amorze to ze po prostu lubię sci-fi, nie wiem po prostu nie wiem. Może nie jest to mój ulubiony serial (ba wiem że nie jest moim ulubionym serialem) ale, choć znam już wszystkie odcinki na pamięć, od czasu do czasu zapuszczam go sobie i oglądam odcinek za odcinkiem
Pomimo niedoskonałości, jakie opisałem jestem fanem SG-1, lubię oglądać ten serial, bo ogląda się go jak bajkę na dobranoc. Dzielni bohaterowie, niezwykłe przygody – tak bliskie a zarazem tak odległe naszej szarej rzeczywistości. To serial, który spaja w sobie to, co fascynuje mnie i wielu innych starożytną kulturę i niezbadany kosmos. Lubię oglądać coś, czego sam nigdy nie zobaczę, czego nigdy nie zrobię, lubię oglądać przygody bohaterów ich niezwykłe i niebezpieczne przygody, z których zawsze wychodzą obronną ręką – lubię oglądać bajki
Użytkownik rexus edytował ten post 28.11.2003 - |17:20|