Fioletowo-niebieskie drzewa przypominające ziemskie świerki oraz brzozy rysowały się na tle pomarańczowej smugi ciągnącej się za zachodzącym słońcem. Słońcem, które idealnie odbijało się na równej tafli jeziora i nadawało całemu krajobrazowi magiczny klimat. Wiatr delikatnie kołysał wierzchołkami drzew oraz drewnianymi łódkami, które przycumowane były do pomostu na wodzie. Jeśli wytężyło się wzrok, to w tak niekorzystnym świetle, na widocznej w oddali wyspie na środku jeziora, można było dostrzec boczną wieżę zamku. Posiadłość ta była własnością księcia Fryderyka V Pogromcy, do którego właśnie się udawali, aby zawiązać sojusz.
Kilka dni temu SGA-3 wróciło z M17 VK1 z informacją, że władca owej planety jest zainteresowany wymianą handlową, jednak dokona takiej tylko, jeśli przywódczyni Atlantydy sama zaszczyci go swoją obecnością. Elizabeth doskonale pamiętała moment, w którym rozpoczęły się szczegółowe przygotowania do misji. Bądź, co bądź nie zawsze opuszczała miasto, a misja dyplomatyczna na taką skalę, była tego warta. W końcu zapasy kończyły się z prędkością światła, a nie mogli liczyć na jakikolwiek ratunek ze strony Ziemi. Byli odcięci, bez ZPMu i z czającym się za rogiem potężnym wrogiem. Potrzebowali nie tylko zapasów, ale również przyjaciół, o sprawnym module punktu zerowego nie wspominając. Ta misja była dla nich szansą, więc jeśli Elizabeth musiała sama pofatygować się, by prowadzić negocjacje, nikt nie chciał ryzykować utratą jej życia. Miasto było nią, a ona miastem. Jak dwie połówki jabłka, nie mogące bez siebie istnieć. Dlatego też major Sheppard nakazał zachowanie wprost przesadnej ostrożności i zwiększył oddziały marines o kilka dodatkowych osób. Chodziło przecież o przywódczynię miasta Przodków.
Dwie drużyny: SGA-1 oraz SGA-3, kilku naukowców, Elizabeth i do tego kilku marines, jako jej osobista ochrona spakowali się w całe dwa dni i ruszyli przez wrota, na spotkanie z księciem, by negocjować umowę handlową. Atlantyda została pod czujnym okiem dr Carsona oraz dr Zelenki na czas jej nieobecności.
Elizabeth ponownie spojrzała na zapierający dech w piersi widok, a następnie dotknęła opuszkami swoich palców słuchawki.
- Atlantyda, tu Weir. Jesteśmy na miejscu, zameldujemy się za dwadzieścia osiem godzin.- powiedziała.
- Dr Weir powodzenia i uważajcie na siebie. Bez odbioru.
Gdy głos jej przyjaciela oraz CMO ucichł, błękitna tafla horyzontu zdarzeń rozpłynęła się w powietrzu. Wrota zamknęły się, a kobieta połączyła się z Johnem. Oznajmiła mu, że wszyscy są na miejscu, po czym poprawiła swój ekwipunek. Ruszyła przed siebie w kierunku pomostu, gdzie już czekali na nich ludzie księcia oraz kilka drewnianych łodzi, które miały ich zabrać na wyspę. Nie przeszła nawet kilku kroków, kiedy dołączyła do niej Teyla oraz dwóch marines. Kobieta uśmiechnęła się spoglądając na granatowe niebo z pomarańczową poświatą. Wpatrywała się w nie przez cały rejs łodzią. Nie przestała nawet, kiedy stanęła na drugim brzegu jeziora.
Wokół niej tętniło życie: rybacy zwijali swoje sieci, kilka kobiet zamiatało przed swoimi domami, a dzieci biegały i cieszyły się ostatnimi godzinami błogiej zabawy na świeżym powietrzu. McKay narzekał na kolejne dziecko, które za nim podążało, a porucznik Ford koordynował przemieszczenie się z przystani do zamku.
- Elizabeth?- usłyszała swoje imię i odwróciła się. Ujrzała stojącego za sobą majora.- Możemy ruszać dalej.
- Tak, już idę.- odpowiedziała i posłała ostanie, przepełnione tęsknotą spojrzenie w niebo. John przysunął się bliżej i teraz stali ramię w ramię.
Sheppard otworzył usta, chcąc coś powiedzieć. Coś odpowiedniego, jednak słowa nie przeszły mu przez gardło. Spojrzał tylko na swoją szefową, która wygląda wyjątkowo pięknie na tle bajecznego zamku oraz lśniącej wody jeziora. Nie wiedział jak wiele czasu upłynęło zanim kobieta przyłapała go na zerkaniu w jej stronę, jednak, kiedy pochwyciła jego wzrok, John zmieszał się. Nie był jakimś nieśmiałym czy niedoświadczonym typem, wręcz przeciwnie. Kobiety za nim biegały, potrafił je uwodzić, a następnie porzucać w taki sposób, by zachować jeszcze ich przyjaźń i inne korzyści. Przy niej natomiast całe jego doświadczenie i sztuczki były niczym, jeden jej uśmiech, a on z powrotem czuł się jak nastolatek przed pierwszą randką. John opuścił wzrok, po czym podał jej swoja dłoń i poprowadził ją do karocy.
Powozem przejechali po twardej drodze do bram zamku, po drodze mijając poustawiane jeden obok drugiego kamienne domy i stojących przed nimi zaciekawionych ich przybyciem, mieszkańców grodu. Jak zauważyła Elizabeth, osada ta nie różnił się niczym znaczącym od ziemskich posiadłości średniowiecznych królów oraz książąt. Kamienne domy, jedno bądź dwupiętrowe, przykryte strzechą, przed nimi malutkie chlewiki, w których hodowano kury bądź też prosiaki. Kobiety w długich kolorowych szatach krzątały się przed domami, pozdrawiając przejezdnych. Chłopcy biegali z drewnianymi mieczami udając, że są rycerzami. Podskakując oraz krzycząc przy tym radośnie. Natomiast dziewczęta bawiły się szmacianymi lalkami, od czasu do czasu posyłając ciekawskie spojrzenia w kierunku karocy z książęcym herbem. Elizabeth westchnęła. Życie toczyło się swoim biegiem, mimo zagrożenia ze strony Wraith i innych wrogów. Ludzie cieszyli się każdą chwilą, jaka była im dana.
Karoca stanęła na zamkowym dziedzińcu, jej drzwi otworzyły się i w tym samym momencie rozległ się donośny dźwięk trąbek. John wysiadł pierwszy, po czym podał szefowej swoją dłoń, tym samym jej pomagając. Elizabeth wyszła z powozu i ujrzała przed sobą imponującej wielkości zamek z granitu. Rozejrzała się dokładnie po dziedzińcu, na którym stały trzy purpurowe karoce ze złotymi emblematami oraz książęcym herbem. Ten sam herb, złoty miecz opleciony czerwona różą na granatowym tle, zdobił wszystkie sztandary, zawieszone przed wejściem do zamku, na wieżach oraz murach. W oddali zobaczyła kilku rycerzy oraz dwa osiodłane konie, prowadzące do stajni. Odszukała wzrokiem resztę swoich przyjaciół, stali pod główną bramą. Sierżant Dorenth rozmawiał z mężczyzną, po pięćdziesiątce, podczas gdy kilku tragarzy zabrało ich rzeczy i wnosili je środka.
- Nazywam się Joachim, jestem doradcą księcia Fryderyka. Witam was na Kostalii.- ukłonił się, gdy tylko John i Elizabeth podeszli do reszty.
- Major John Sheppard oraz doktor Elizabeth Weir.- przedstawił ich sierżant Dorenth. Joachim ujął dłoń Elizabeth i pocałował.
- Lady Elizabeth, to zaszczyt. Twa uroda, o pani, przyćmiewa blask najjaśniejszych gwiazd nad kostalijskim niebem. Pozwolisz pani, że zaprowadzę cię oraz resztę waszych towarzyszy do komnat.- doradca poprowadził ją do środka zamku, a za nimi podążył John oraz cała reszta przybyłych.- Książę spotka się z panią jeszcze przed uroczystą kolacją i balem.
Przeszli szeroki korytarz, potem następny i jeszcze jeden. W końcu stanęli u podnóża kręconych schodów. Zamiast jednak na nie wejść, znaleźli się w kolejnym korytarzu, tym razem wypełnionym portretami. Elizabeth poświęciła każdemu z nich ułamek sekundy.
- To przodkowie Jego Wysokości.- oznajmił Joachim, po czym zatrzymał się przed dwuskrzydłowymi drzwiami ze złotymi klamkami.
Dwie służące, które rozmieściły już całą resztę przybyszów w poprzednich pokojach, teraz otworzyły drzwi. Kobieta weszła do środka, a przestronny apartament rozświetlił się. Drewniana podłoga, była przykryta ogromnym, ręcznie haftowanym czerwonym dywanem, na którym także znalazł się herb księcia. Po lewej stronie stała szafa, a obok niej parawan i lustro. Między nimi pojedyncze, drewniane drzwi. Elizabeth podeszła do nich, chcąc je otworzyć, ale służka ją uprzedziła. W drugim pomieszczeniu stała tylko wanna oraz toaleta. Kobieta uśmiechnęła się do młodej dziewczyny, po czym spojrzała w drugim kierunku, na królewskie łoże z baldachimem. Znajdowało się ono zaraz przy wejściu na balkon.
- Mam nadzieję, że apartament będzie ci odpowiadać, pani.
- Jest wspaniały, dziękuję.
- Anna i Terra pomogą ci w przygotowaniach do balu, moja pani.- Joachim ukłonił się.- Oddalę się, by powiadomić księcia.
Elizabeth kiwnęła głową w stronę mężczyzny, a ten wycofał się do drzwi, po czym zamknął je za sobą. Kobieta jeszcze raz obeszła pokój, po czym wyszła na balkon. Przystanęła przy balustradzie opierając o nią swoje łokcie. Nie był to jej ulubiony balkon na Atlantydzie. Jednak widok, jaki rozpościerał się z balkonu przynależącego do komnaty, ogromny ogród z fontanną na samym środku, także zapierał dech w piersi.
- Pani?- głos jednej ze służek wyrwał ją z zamyślenia. Weir odwróciła się, a rudowłosa dziewczyna dygnęła.- Już czas na kąpiel.
- Oczywiście. Jak ci na imię?
- Jestem Terra, a to moja siostra Anna. Będziemy ci usługiwać, pani, przez cały twój pobyt.- odparła dziewczyna, prowadząc Elizabeth do łazienki. Anna właśnie kończyła nalewać wodę do wanny. Co zdziwiło panią doktor, to fakt, iż służąca nie używała wiadra, tylko niewidocznego do tej pory kranu. Postanowiła jednak nie pytać o to dziewczyn, gdyż mogłoby to być trochę niegrzeczne z jej strony. McKay pewnie i tak podzieli się z nią swoim odkryciem za kilka godzin, wystarczyły tylko poczekać.
Tymczasem kobieta rozebrała się do naga i weszła do wanny. Anna wlała zapachowych olejków do wody, chwyciła za gąbkę i zaczęła myć Elizabeth. Terra natomiast zajęła się pielęgnacją włosów swojej pani.
John wyszedł ze swojej komnaty, który dzielił z porucznikiem Fordem oraz doktorem McKayem, gdyż nie mógł już słuchać narzekań naukowca. Przystanął przy drzwiach znajdujących się naprzeciwko i położył na nich dłoń. Zanim zdecydował się zapukać, drzwi otworzyły się, a z nich wyszły dwie młode kobiety. Major posłał im czarujący uśmiech, po czym odwrócił wzrok w kierunku pokoju. Zauważył znajomą postać swojej szefowej.
- Łał, wyglądasz olśniewająco.- powiedział, kiedy Elizabeth podeszła do niego i ujęła go pod ramię. Jego serce zabiło mocniej, źrenice rozszerzyły się. Kobieta miała na sobie długą czerwoną suknię, która podkreślała kolor jej oczu. Niesforne loczki, teraz upięte były w fantazyjną fryzurę.
- Dziękuje, ty też prezentujesz się bardzo przystojnie.- zarumieniła się.- Do twarzy ci w tej tunice.
John spojrzał w jej oczy, uśmiechając się. Chciał jeszcze coś powiedzieć, lecz słowa ugrzęzły mu w gardle. Przełknął ślinę. W tym momencie w korytarzu pojawiła się reszta jego drużyny. Wszyscy mężczyźni nosili podobne lniane spodnie oraz kolorowe tuniki, natomiast Teyla niebieską suknie, nieco skromniejszą niż Elizabeth. Cała atlantydzka delegacja wyruszyła przed siebie.
Spotkanie z księciem miało odbyć się w sali audiencyjnej, przed samym balem. Kiedy Elizabeth oraz SGA-1 weszli do ogromnego pomieszczenia, zastali je pełne ludzi. Każdy chciał ujrzeć oraz powitać nowych przyjaciół. Oczywiście zanim doszli do tronu, Joachim zaanonsował ich przybycie. Książę podniósł wzrok znad dokumentu, który podpisywał i odprawił posłów, którzy przy nim stali. Następnie wstał i skierował się w ich kierunku. Elizabeth skłoniła się, tak jak poinstruowała ją Terra, a reszta jej towarzyszy uczyniła podobnie. Fryderyk podszedł do nich, wyciągając w kierunku przywódczyni Atlantydy dłoń, którą ona przyjęła wstając. Dopiero wtedy ujrzała go w całej jego okazałości.
Dobrze zbudowany, wysoki mężczyzna, o kruczoczarnych długich włosach oraz brązowych oczach. Przyodziany w fioletową tunikę ze złotymi emblematami oraz książęcym herbem, fioletowe spodnie i wysokie czarne buty do jazdy konnej. Złoty pas, do którego przyczepiona była pochwa z mieczem.
- Wasza wysokość, pozwolisz, że przedstawię: Lady Elizabeth z Atlantydy, Lady Teyla z Athos, major John Sheppard, porucznik Ford oraz doktor Rodney McKay.- oznajmił Joachim, który zaraz wycofał się w tłum.
- Moja pani.- powiedział nie przerywając kontaktu wzrokowego z Elizabeth, uniósł jej dłoń do ust i pocałował.- Jesteś jeszcze piękniejsza niż powiadają.
John naprężył mięśnie, chcąc zrobić krok do przodu, jednak ręka Teyli na jego ramieniu momentalnie go powstrzymała. Kobieta pokiwała tylko głową. Major ustąpił, jednak bacznie obserwował księcia. Nie podobał mu się sposób, w jaki monarcha wpatrywał się w jego szefową. Nie były to przyjacielskie spojrzenia, raczej pełne namiętności, tęsknoty i pożądania. Dokładnie takie same, jakie on sam posyłał jej, gdy tego nie widziała. Czuł, że podczas tygodniowej wizyty na planecie, bardzo dużo może się wydarzyć, nie koniecznie dobrego.
- Czy uczynisz mi ten zaszczyt pani i usiądziesz u mego boku podczas uczty? Przedyskutujemy sojusz miedzy naszymi nacjami.- zapytał.
- Oczywiście Wasza Wysokość.
Książę podał jej swoje ramię i poprowadził ją do wyjścia. Za nimi ruszyła reszta dworzan oraz SGA-1.
TBC
Użytkownik Madi edytował ten post 05.06.2012 - |11:35|