Dexter w tłumaczeniach
#1
Napisano 03.09.2008 - |20:46|
#2
Napisano 04.09.2008 - |08:19|
#3
Napisano 04.09.2008 - |10:00|
Tego raczej nie zrobią, ale tłumaczenie pewnie będzie takie jak na platformie N w usłudze VOD czyli 0 wulgaryzmów (co najwyżej spieprzaj dziadu ). Obejrzałem sobie 1 odcinek w tym tłumaczeniu z ciekawości ale tego nie dało się oglądać. Co innego na Universal Channel. Tam stanęli na wysokości zdania jeśli idzie o tłumaczenie Californication .Aż strach, co zrobią z Californication - wytną gorszące sceny? Wtedy zostanie tylko czołówka i napisy końcowe ogólnie więc tvn sucks
#4
Napisano 04.09.2008 - |11:48|
#5
Napisano 04.09.2008 - |14:36|
#6
Napisano 04.09.2008 - |16:07|
No to się wie, różnica jest taka, że Rzym jest emiotwany po 20, a Dex i Calif. prawie o północy. Cenzura w tvp jest oczywista, ale pora emisji jest tu jakimś usprawiedliwieniem. Słabym, ale jest. Za to tvn nie ma nic na swoją obronę. O tej godzinie, o której pojawią się Dexter i Californication są emitowane filmy "dla dorosłych", więc wychodzi na to, że pornografia ma większe możliwości bytu, niż słowa na k... i ch...Narzekacie na tłumaczenie w Dexterze ale jak będzie wyglądała ocenzurowana wersja Rzymu na TVP1? Tam to dopiero będą cięcia.
Użytkownik k-rol edytował ten post 04.09.2008 - |16:08|
#7
Napisano 05.09.2008 - |09:58|
Powiem więcej. I Dexter i Californication są dostępne w usłudze VOD na platformie N. Oba seriale mają tak ugrzecznione tłumaczenie że oglądać się nie da. A w tej samej usłudze VOD dostępne są także pornusy (nie erotyki, tylko ostre pornusy w jakości HD). Więc skoro dają pornusy to dlaczego jednocześnie w polskim tłumaczeniu Dextera i Californication najbardziej wulgarnymi słowami są "spieprzaj" albo "w mordę jeża"? To jest naprawdę niezrozumiałe. I jak tu nie oglądać seriali z napisami z internetu? Tutaj przynajmniej mamy wiarygodne tłumaczenie.No to się wie, różnica jest taka, że Rzym jest emiotwany po 20, a Dex i Calif. prawie o północy. Cenzura w tvp jest oczywista, ale pora emisji jest tu jakimś usprawiedliwieniem. Słabym, ale jest. Za to tvn nie ma nic na swoją obronę. O tej godzinie, o której pojawią się Dexter i Californication są emitowane filmy "dla dorosłych", więc wychodzi na to, że pornografia ma większe możliwości bytu, niż słowa na k... i ch...
Użytkownik Pawel edytował ten post 05.09.2008 - |09:59|
#8
Napisano 07.10.2008 - |01:36|
Ano podejście. Poza tym wiatrak robi mąkę, a ta jest niezbędna przy piernikach. Co za debilne przysłowie, doprawdy, nigdy go nie pojmęA co ma, przepraszam bardzo, piernik do wiatraka?
Lektor jest fatalny. To ani dubbing, ani napisy. Albo rybka albo pipka. Kiedyś uważałem ten wynalazek za słuszny kompromis i nie mogłem pojąc, jak można oglądać filmy inaczej, ale teraz, po paru latach olewania TV i oglądania wszystkiego z napisami lub w wersji oryginalnej stwierdzam: lektor to masakra. W dodatku TVN, tak jak reszta telewizji, olewa wierność językową i robi cenzurę. Dosłownie jak z tego skeczu "What the [cenzura!] are you doing?!" "Co ty robisz, do diaska?". Dno. Niby 23.30, a oni nadal się w przedszkolaków bawią. Koleś morduje z zimna krwią, ale ci się boją rzucić mięsem i w ten sposób zmieniają wydźwięk scen i charakter postaci. Pierdziele takie coś.Dobry lektor nie jest zły, a TVN-owski akurat jest całkiem do rzeczy.
To odmiana schorzenia amerykańskiego-gdzie o 20 nie można pokazać gołego cycka, ale urwanie łba to już tak. Gdzie można narzucać mięchem, mimo że to leci po dobranocce, ale nie daj Boże powiedzieć "penis". To też jest dno. Hipokryzji i dewoctwa. Przecież to chore i schizofreniczne, zakłamywanie rzeczywistości. Jak to widze/słysze, to mi się nóż w kieszeni otwiera. Dobrze, że jeszcze nie elektryczny.
Co do godzin emisji mowiem o Treku i serialach w ogole. Nie Dexterze. Naprawde. Tam tak jest napisane. Sprawdzcie jesli nie wierzcie. Nie klamie. Jak babcie kocham! Do psjodko i wszystkich z watpliwosciami to nie jest atak ad personam, naprawde.Serio serio. Definicja w slowniku nie klamie.
Obejrzałem parę Dexteów na TVN i to już jakoś nie było to. No przecież nikt mi nie powie, że tekst Batisty "Oooh, this is seriously fucked up my firends" po polsku z lektorem brzmi tak samo. Nie, nie brzmi, a prawie robi dużą różnicę. Poza tym zdarzają się dziwne wybory przy tłumaczeniu niektórych fraz. Brzmi to nienaturalnie i po polsku i po angielsku, wiec nie kapuję, skąd taki dobór. A to, co zrobiono z kwestiami Dawkesa, to istny horror.
I nie róbcie ze mnie jakiegos rozszalałego dziwaka. bo ja swoje wiem i tego z palca nie wyssałem. Serial się nie podoba-trudno (mnie na przykład nudzi Prison Break, i to sezon pierwszy, rzekomo najlepszy). Ale nikt mi nie wmówi, że lektor+polska+TVN daje dobre połączenie. Bo nie daje. Nigdy. Pod żadnym względem. Dlatego tylko bidne kraje, gdzie nie ma rynku profesjonalnego dubbingu lub językoznawcy (plus nauczyciele) nie walnęli pięścią w stół i nie nakazali wprowadzenia napisów są lektorzy. Polska, Turcja i Tadżykistan, ot co, w tej lidze jesteśmy.
I jeszcze te psjodkowe "ataki ad personam". No super. Więc sam sie zaatakowałem a potem wszyscy musieli chować się za tarczą chłodnego sarkazmu. Chyba zacznę robić origami, może wtedy mi choroba przejdzie, której objawy zaobserwował psjodko. Szkoda tylko że ja pisałem normalnie i zetknąłem się z kpiną, do tego chybioną, bo odpowiedzi może znaleźć każdy czytając mój post normalnie. Tak wiec rzekomo opinie "odrębne" to atakuje ja, podczas gdy ja tam widzę drwiący uśmieszek pod tytułem "no dalej, mów jeszcze jakieś brednie i tak cie nie słucham". Bo jak inaczej interpretować te "Acha" "może jeszcze coś napiszesz" itd. Ty masz człowieku problemy z agresja słowną. Nie trzeba nawrzucać, wściekać się, pieklić, wyzwać kogoś, zmieszać z błotem-po prawdzie tego tyu ataki się nie udają, bo je trzeba umieć przeprowadzać, by się potem wybronić. ( i nie ja tego nie robię) Najprościej jest więc machnąć ręka i z wyższością pod cytatem napisać "No, może jeszcze się z nami czymś podzielić". Napisał-i jest zabawnie. A potem ma pretensje, że dostał odpowiedź. Skandal, szok i przerażenie. To może aj powiem tak <francuski przekąs mode on> a czegóż sie spodziewał? pociągu? Ha, aha ha ah ha<francuski przekąs mode off>
(tak, tu następuje seria emoticonek. Ja jednak jestem z starej szkoły, która wierzy w intelekt czytelnika i ich nie nadużywam, ufając że każdy domyśli się, a w jakim tonie piszę.)
Gdyby jeszcze te odpowiedzi były szczegółowe, obalały to, co ja napisałem, miały argumentację. Ale nie jest tylko "a co, nie wolno dyskutować?". Pomijając już bezsensowność tego zapytania (jesteśmy na internetowym forum. Trwa wymiana myśli. Ktoś wpada, pyta się "co to za dyskusja? Przecież widaomo ze bal bla bla" i wali posta na 20 linijek, ale zawsze ktoś się znajdzie, kto poczuje się w obowiązku zapaytać "a coooo, nie wolno?". Boże, po cholerę wy to piszecie?! Nie ogarniam...). Pomijając więc sensowność tego zapytania jest jeszcze kwestia tego, że taki styl odpowiedzi jest lekceważący i po prostu obraźliwy. A nie widzę powodu, bym zasługiwał na takie traktowanie. Jeśli przyjrzeć się temu na spokojnie, to chociaż moj pierwszy post miał takie słowa jak "brednie" "moi mili" "niektórzy nie wzięli do siebie" itd. nie było w nim niczego obraźliwego. Tak więc, co najzabawniejsze, to nie ja poczułem się dotknięty opinia odmienna od mojej i nie potrafiłem jej przełknąć, tylko ty psjodko. Spójrz jeszcze raz na to-daje post. Jaki on jest? co z treść? Ile? Jaka argumentacja, tok myślenia? A ty dajesz odpowiedź. Co w niej jest? Co to za stosunek? Jaka treść? I gdzie jest teraz moja odpowiedź? jaka jest? Na co jest reakcją?
Naprawdę, po moderatorze z takim stażem spodziewać sie można więcej. Żebyś chociaż umiał mi przygadać, a dałeś się złapać jak dziecko. <rozczarowany + zgorzkniały>
Użytkownik Sakramentos edytował ten post 07.10.2008 - |02:14|
Winchell Chung
#9
Napisano 07.10.2008 - |15:10|
Fatalny to jest dubbing. Nie ma chyba nic gorszego w filmie fabularnym. Lektor nie zagłusza całkowicie aktorów, w dodatku lektor profesjonalny, taki który dobrze czyta, zupełnie nie przeszkadza. Zdecydowanie wolę już to niż napisy, które mnie doprowadzają do histerii, bo jednak siłą rzeczy skracają (muszą, wiadomo), w jakiś tam sposób interpretują, nie zawsze tak samo jak ja, i przestaję rozumieć treść filmu. A nie czytać nie potrafię, zawsze mi oko poleci. Nie zapomnę jak swego czasu dawno temu oglądałam jakiś angielskojęzyczny serial na holenderskim kanale. Leciał w oryginale z holenderskimi napisami i ja je oczywiście usiłowałam czytać. Wspominam to jako wysoce męczące doświadczenie...Ano podejście. Poza tym wiatrak robi mąkę, a ta jest niezbędna przy piernikach. Co za debilne przysłowie, doprawdy, nigdy go nie pojmę
Lektor jest fatalny. To ani dubbing, ani napisy. Albo rybka albo pipka. Kiedyś uważałem ten wynalazek za słuszny kompromis i nie mogłem pojąc, jak można oglądać filmy inaczej, ale teraz, po paru latach olewania TV i oglądania wszystkiego z napisami lub w wersji oryginalnej stwierdzam: lektor to masakra. W dodatku TVN, tak jak reszta telewizji, olewa wierność językową i robi cenzurę. Dosłownie jak z tego skeczu "What the [cenzura!] are you doing?!" "Co ty robisz, do diaska?". Dno. Niby 23.30, a oni nadal się w przedszkolaków bawią. Koleś morduje z zimna krwią, ale ci się boją rzucić mięsem i w ten sposób zmieniają wydźwięk scen i charakter postaci. Pierdziele takie coś.
To odmiana schorzenia amerykańskiego-gdzie o 20 nie można pokazać gołego cycka, ale urwanie łba to już tak. Gdzie można narzucać mięchem, mimo że to leci po dobranocce, ale nie daj Boże powiedzieć "penis". To też jest dno. Hipokryzji i dewoctwa. Przecież to chore i schizofreniczne, zakłamywanie rzeczywistości. Jak to widze/słysze, to mi się nóż w kieszeni otwiera. Dobrze, że jeszcze nie elektryczny.
Co do [cenzura!]ów: wiesz, nie każdy [cenzura!] to [cenzura!] czy inne grube przekleństwo, a raczej wręcz odwrotnie. Fucked-up to prędzej po[beeep]y niż [beeep]. U nich to słowo nie ma tak silnego wydźwięku samo z siebie, zależy w głównej mierze od kontekstu. Widziałam kilka prób takiego dosłownego tłumaczenia, wypadało wręcz komicznie. Bo tak się po prostu nie mówi. "What the [cenzura!]?" może równie dobrze znaczyć "co u diabła?", jak i "co do jasnej [beeep]y?!", w zależności od nacechowania emocjonalnego wypowiedzi. A penisy się zdarzają, zdarzają. Bez problemu. [cenzura!] też czasem poleci. Chyba dawno nie oglądałeś telewizji...
#10
Napisano 07.10.2008 - |19:28|
Oj tak. Osobiście nie cierpię.Fatalny to jest dubbing.
No i dlatego napisałem, że kiedyś uważałem lektora za rozsądny kompromis miedzy napisami-z którymi jest taki problem, jak napisałaś, a dubbingiem, którego spaprać jest bardzo łatwo i rzadko kiedy wychodzi naturalnie.Nie ma chyba nic gorszego w filmie fabularnym. Lektor nie zagłusza całkowicie aktorów, w dodatku lektor profesjonalny, taki który dobrze czyta, zupełnie nie przeszkadza.
Jednak obecnie, jeśli mam wybierać, wybieram napisy, bo po prostu tylko w ten sposób nie zagłusza się naturalnego języka z ekranu. Gdy lektor czyta, cały film staje się bezbarwny. Nie zagłusza on FXów, ale całkowicie tłumi dźwięki rozmowy (wbrew pozorom) i mimo że tak czy siak dochodzi jej sens do nas, to jednak gdy porównasz tą sama rozmowę, pokaz zdolnością aktorskich w filmie z napisami a lektorem-jest kolosalna różnica. Nie symboliczna, ale naprawdę duża. Kiedyś byłem tak jak ty zwolennikiem lektora i broniłem tego wynalazku, ale w końcu przez dłuższy czas nie maiłem z nim kontaktu i gdy wróciłem do oglądania naszej TV, doznałem szoku-okazało się bowiem, że byłem do lektora po prostu przyzwyczajony, by nie rzec przywiązany. Nie przeszkadza mi on, ale zupełnie też nie pomaga (poza tłumaczeniem, oczywiście). Spośród trzech metod tłumaczenia filmów lektor chyba próbuje najbardziej zadowolić wszystkich, ale właśnie dlatego jest najbardziej do bani.
Jeśli zaś chodzi o "faki" to owszem, zgadza się, ale tak samo jest w naszym języku, gdzie prozaiczna, zwykła, mała "ku rwa" odgrywa rolę partykuły czy przecinka, nie zaś ciężkiego przkleństwa. Mówię tu oczywiście o języku tych, którzy wulgaryzmów używają na co dzień. Dosłownie taka samą rolę ma "f uck". Razi tego, kogo razi, ale naprawdę nie można powiedzieć, że ma ono inne znaczenie niż polski odpowiednik i że oba słowa różnią się sposobem użycia a więc i znaczenia. To ciężki wulgaryzm. Natomiast słowo, które spełnia taka rolę jak pisałaś to "shit" nie mające w języku polskim właściwego odpowiednika i które faktycznie trzeba tłumaczyć, z braku laku na różne "do diabła" "cholera" itd. Ale naprawdę, jeśli ktoś mówi "f uck!" to oznacza to ni mniej nie więcej jak " k urwa!". Tak wiec jeśli ktoś powie "WTF?" to po polsku będzie to "co ku***?" lub inna odmiana tegoż, pasująca do sytuacji (kwestia kontekstu, na jak wierne tłumaczenie można sobie pozwolić i jednocześnie jak bardzo opłaca się iść w swojski kontekst kulturowy). Tak "f word" jak i "słowo na k" są w obu językach takie same pod względem ciężkości, momentów użycia i treści emocjonalnej. Gimnastykowanie się więc nad nimi, by uniknąć wulgaryzmów uważam za jakąś głupotę, cenzurę. Zastanawianie sie, jak bardziej nachechowany emocjonalnie był dany fak to głupota-bo dlaczego nasza k*** miałaby być tłumaczona inaczej jeśli ktos wypowiedział ją szeptem czy z uśmiechem? To nonsens.
Faktycznie, w pewnych momentach nie da się przełożyć faka na "k", wtedy robi się to inaczej, ale nadal to jest wulgaryzm. Poza tym "fucked-up" równie dobrze można tłumaczyć na "poje***" jak i "pokur***. Akurat w tekście Batisty z Dextera pasowałaby ta druga wersja, bo taki jest wydźwięk sceny (to zarazem wyrażenie obrzydzenia bohatera jak i efekt komiczny)
Co do penisów w telewizji-nie mówiłem o telewizji polskiej, nawet nie eruopejskiej, tylko amerykańskiej. My dzięki Bogu problemów z tym nie mamy, to farmerzy z byłych kolonii zatykają dzieciom uszy, jak padnie to słowo, ale wszystko jest OK jak facet rozwala kogoś piłą łańcuchową przy kolacji (no, przesadiłiem, ale nie za bardzo szczerze mówiąc). My mamy odmianę tego-nie mamy problemów z nagością czy seksem, ale za to jest problem wulgaryzmów. Kląć, zaśmiecać języka nie wolno-i już.
Użytkownik Sakramentos edytował ten post 07.10.2008 - |19:38|
Winchell Chung
#11
Napisano 07.10.2008 - |23:00|
Ależ ja nie jestem zwolenniczką lektora! On mi po prostu nie przeszkadza. I tak słyszę, zawsze, rozmowę w tle. Aczkolwiek, oczywiście, idealnie jest oglądać po prostu w wersji oryginalnej. Przy czym wszystko fajnie kiedy film jest po angielsku, kiedy jednakże oglądam coś w języku hiszpańskim bądź francuskim... No właśnie. Wtedy doceniam lektora. I dlatego należy wziąć pod uwagę tych nieszczęśników, którzy niestety nie rozumieją wszystkiego, dla nich lektor jest najlepszym kompromisem.Oj tak. Osobiście nie cierpię.
No i dlatego napisałem, że kiedyś uważałem lektora za rozsądny kompromis miedzy napisami-z którymi jest taki problem, jak napisałaś, a dubbingiem, którego spaprać jest bardzo łatwo i rzadko kiedy wychodzi naturalnie.
Jednak obecnie, jeśli mam wybierać, wybieram napisy, bo po prostu tylko w ten sposób nie zagłusza się naturalnego języka z ekranu. Gdy lektor czyta, cały film staje się bezbarwny. Nie zagłusza on FXów, ale całkowicie tłumi dźwięki rozmowy (wbrew pozorom) i mimo że tak czy siak dochodzi jej sens do nas, to jednak gdy porównasz tą sama rozmowę, pokaz zdolnością aktorskich w filmie z napisami a lektorem-jest kolosalna różnica. Nie symboliczna, ale naprawdę duża. Kiedyś byłem tak jak ty zwolennikiem lektora i broniłem tego wynalazku, ale w końcu przez dłuższy czas nie maiłem z nim kontaktu i gdy wróciłem do oglądania naszej TV, doznałem szoku-okazało się bowiem, że byłem do lektora po prostu przyzwyczajony, by nie rzec przywiązany. Nie przeszkadza mi on, ale zupełnie też nie pomaga (poza tłumaczeniem, oczywiście). Spośród trzech metod tłumaczenia filmów lektor chyba próbuje najbardziej zadowolić wszystkich, ale właśnie dlatego jest najbardziej do bani.
Jeśli zaś chodzi o "faki" to owszem, zgadza się, ale tak samo jest w naszym języku, gdzie prozaiczna, zwykła, mała "ku rwa" odgrywa rolę partykuły czy przecinka, nie zaś ciężkiego przkleństwa. Mówię tu oczywiście o języku tych, którzy wulgaryzmów używają na co dzień. Dosłownie taka samą rolę ma "f uck". Razi tego, kogo razi, ale naprawdę nie można powiedzieć, że ma ono inne znaczenie niż polski odpowiednik i że oba słowa różnią się sposobem użycia a więc i znaczenia. To ciężki wulgaryzm. Natomiast słowo, które spełnia taka rolę jak pisałaś to "shit" nie mające w języku polskim właściwego odpowiednika i które faktycznie trzeba tłumaczyć, z braku laku na różne "do diabła" "cholera" itd. Ale naprawdę, jeśli ktoś mówi "f uck!" to oznacza to ni mniej nie więcej jak " k urwa!". Tak wiec jeśli ktoś powie "WTF?" to po polsku będzie to "co ku***?" lub inna odmiana tegoż, pasująca do sytuacji (kwestia kontekstu, na jak wierne tłumaczenie można sobie pozwolić i jednocześnie jak bardzo opłaca się iść w swojski kontekst kulturowy). Tak "f word" jak i "słowo na k" są w obu językach takie same pod względem ciężkości, momentów użycia i treści emocjonalnej. Gimnastykowanie się więc nad nimi, by uniknąć wulgaryzmów uważam za jakąś głupotę, cenzurę. Zastanawianie sie, jak bardziej nachechowany emocjonalnie był dany fak to głupota-bo dlaczego nasza k*** miałaby być tłumaczona inaczej jeśli ktos wypowiedział ją szeptem czy z uśmiechem? To nonsens.
Faktycznie, w pewnych momentach nie da się przełożyć faka na "k", wtedy robi się to inaczej, ale nadal to jest wulgaryzm. Poza tym "fucked-up" równie dobrze można tłumaczyć na "poje***" jak i "pokur***. Akurat w tekście Batisty z Dextera pasowałaby ta druga wersja, bo taki jest wydźwięk sceny (to zarazem wyrażenie obrzydzenia bohatera jak i efekt komiczny)
Co do penisów w telewizji-nie mówiłem o telewizji polskiej, nawet nie eruopejskiej, tylko amerykańskiej. My dzięki Bogu problemów z tym nie mamy, to farmerzy z byłych kolonii zatykają dzieciom uszy, jak padnie to słowo, ale wszystko jest OK jak facet rozwala kogoś piłą łańcuchową przy kolacji (no, przesadiłiem, ale nie za bardzo szczerze mówiąc). My mamy odmianę tego-nie mamy problemów z nagością czy seksem, ale za to jest problem wulgaryzmów. Kląć, zaśmiecać języka nie wolno-i już.
A co do przekleństw... No cóż, to temat na dłuższy wykład, na który tu raczej nie miejsce. Jednakowoż muszę Ci powiedzieć, że jesteś w błędzie, z kilku powodów. Po pierwsze, język bohaterów musi brzmieć dla widza naturalnie. I tak po pierwsze muszą to być przekleństwa w języku polskim występujące (odkładamy tu bowiem na bok przypadki eksperymentowania z językiem jako niemające zastosowania). Po drugie zaś, postać. Co innego wulgarny menel, co innego para, która się kłóci. Jedni i drudzy będą rzucać fuckami, ale tłumaczenie musi być zupełnie odmienne. Albowiem język to nie matematyka i nie zawsze się da - ba! wręcz nie wolno! - podstawiać tych samych liter do gotowego wzoru. Osobiście nie mam najmniejszego problemu z przekleństwami, ale zapewniam Cię, że z dwóch telewizji - naszej i amerykańskiej - ta druga jest bardziej pruderyjna. U nich różnica w ładunku emocjonalnym [cenzura!]ów jest mniej więcej taka jak zawołaniem "o kur.wa!" a powiedzeniem do kobiety "ty [beeep].o!". Wszystko to jest bardzo płynne, relatywne i wymaga dużego wyczucia oraz - co tu dużo kryć - profesjonalizmu. Albowiem to "gimnastykowanie się", jak to ładnie określiłeś, nosi nazwę profesjonalnego tłumaczenia . I naprawdę, długo i namiętnie się o tym uczyłam, bo tak się składa, że sama jestem tłumaczem .
I nie raz nie dwa zdarzało mi się w kinie zębami zgrzytać. Jednakowoż muszę przyznać, że dzieje się tak coraz rzadziej, coraz częściej za to miewamy tłumaczenia wręcz wybitne (patrz Bartosz Wierzbięta), a już spektakularne wpadki przytrafiają się naprawdę nieczęsto. Bardzo fajnym przykładem na to jak ładnie nam się na tym polu wszystko zmienia może być "BrzydUla" . Oryginał (przepraszam, wersja anglojęzyczna, bo oryginał był zdaje się wenezuelski) "Ugly Betty" rymował się, więc i w naszej wersji oddano ten rym, jednocześnie nie zmieniając nic z sensu, a z problemem dwóch słów poradzono sobie łącząc je w jedno z tak zwanym drugim dnem. Naprawdę, TVN zatrudnia fachowców przez duże "F" i to widać, co jako widz konstatuję z dużą przyjemnością. Nie oglądam telewizji często, jeśli jednak już przy niej siadam, lubię na chwilę zapomnieć o zawodowym zboczeniu i odetchnąć z przyjemnością wiedząc, że nie będę się wkurzać.
Co się niestety często zdarza przy amatorskich napisach. Chociaż gwoli uczciwości należy dodać, że też coraz rzadziej.
Nie ma co się tak zamykać w niszach, albo to albo to. Wszystko jest dla wszystkich, telewizja też . Przy okazji, w Doctorze Who zakochałam się oglądając go po raz pierwszy w... telewizyjnej Jedynce . Że potem sobie bardzo brzydko pograli, to inna sprawa. Ale sama z siebie motywacji do siedzenia po nocach i ciągnięcia zupełnie nieznanej sobie rzeczy na pewno bym nie miała. Pomimo, że mnie znajomi zachęcali - dopiero wzmianka o tym, że będzie można toto zobaczyć na własnej kanapie w niedzielę o piętnastej skłoniła mnie do tego, żeby rzucić okiem. A potem już poszło... lawiną. I zupełnie uczciwie się przyznam, że wolę oglądać swoje ulubione rzeczy na dużym ekranie, w dobrej jakości i z dobrym dźwiękiem niż ślepić po nocach na laptopie. Stąd nawet mimo cenzury (tym razem polegającej na wycinaniu co bardziej kontrowersyjnych momentów z serialu w ogóle) dobrze mi się oglądało Marsa na BBC Entertainment. I nadal mi się dobrze na tej stacji (nawiasem mówiąc specjalnie kupiłam cholerny Polsat jak tylko się dowiedziałam, że będą mieli w ofercie BBC) różne rzeczy ogląda .
PS
A wulgaryzmów w naszej TV też przybywa. Co również konstatuję z przyjemnością .
Użytkownik owczarnia edytował ten post 08.10.2008 - |13:12|
#12
Napisano 07.10.2008 - |23:43|
Ja to wszystko wiem, problem w tym że ten hmmm"profesjonalizm" często jest zbędny. Jeśli ktoś tłumaczyłby z polskiego na angielski i robił takie chocki-klocki nad k urwami, to przecież majstrowałby przy sensie. Co innego jest "Who the fu ck are you" a co innego "Who the hell are you?" i nie można tego zmieniać bo akurat powiedział to mąż do żony. Użył f word nie bez przyczyny, celowo, to wulgaryzm i trzeba w języku znaleźć coś o podobnym ciężarze i znaczeniu. Czasem faktycznie zamiast np. "pie rdolić" powinno się użyć "pie przyć", a le to są wyjątki, to są specjalne sytuacje, gdy faktycznie takie coś pasuje. Tymczasem ja obserwuję, że większość tłumaczy nie ma kręgosłupa i daje się obrabiać na tym polu stacji i w efekcie mamy jakieś "what the fu ck are you doing" tłumaczone na "co ty tu robisz, do diaska?", a często faki się po prostu pomija (inne wulgaryzmy też), a to już zmienia wydźwięk sceny, zakłamuje ją. Od czasu do czasu otwieram telewizje i widzę (tj. słyszę) ciągle to samo. Dla mnie nic się nie zmieniło, bezsensowna cenzura, skakanie wokół faka, żeby absolutnie przypadkiem nie użyć jakiegoś polskiego wulgaryzmu. Cóż z tego, że zdanie brzmi po polsku dobrze, jak TO NIE TO bo nie ma zgrabnie wplecionej "k urwy" czy innego "uja". Nie zgadzam się więc, że jakość tłumaczenia pod tym względem poszła w górę. Nie poszła. Dexter na TVN tego dowodem. Siostra protagonisty rzuca miechem nader często, to część jej charakteru, postaci, ale zamiast tego mamy jakieś pierdółki językowe (choć momentami całkiem pomysłowe). Kwestie Dawkesa przeważnie są "lekko" przemilczane, a tymczasem on co drugie zdanie puszcza wiązankę. Gdzie ja to słyszę? Nie słyszę.A co do przekleństw... No cóż, to temat na dłuższy wykład, na który tu raczej nie miejsce. Jednakowoż muszę Ci powiedzieć, że jesteś w błędzie, z kilku powodów. Po pierwsze, język bohaterów musi brzmieć dla widza naturalnie. I tak po pierwsze muszą to być przekleństwa w języku polskim występujące (odkładamy tu bowiem na bok przypadki eksperymentowania z językiem jako niemające zastosowania). Po drugie zaś, postać. Co innego wulgarny menel, co innego para, która się kłóci. Jedni i drudzy będą rzucać fuckami, ale tłumaczenie musi być zupełnie odmienne. Albowiem język to nie matematyka i nie zawsze się da - ba! wręcz nie wolno! - podstawiać tych samych liter do gotowego wzoru. Osobiście nie mam najmniejszego problemu z przekleństwami, ale zapewniam Cię, że z dwóch telewizji - naszej i amerykańskiej - ta druga jest bardziej pruderyjna. U nich różnica w ładunku emocjonalnym [cenzura!]ów jest mniej więcej taka jak zawołaniem "o kur.wa!" a powiedzeniem do kobiety "ty [beeep].o!". Wszystko to jest bardzo płynne, relatywne i wymaga dużego wyczucia oraz - co tu dużo kryć - profesjonalizmu. Albowiem to "gimnastykowanie się", jak to ładnie określiłeś, nosi nazwę profesjonalnego tłumaczenia .
Dobra, małe pytanko do profesjonalistki: dlaczego jeszcze 3 lata temu mogłem pójść do kina i czytając napisy dowiedzieć się, że rząd amerykański wydał na jakiś stateczek bilion dolarów? Takie kwiatki nadal się zdarzają, co jest dla mnie przerażająceI naprawdę, długo i namiętnie się o tym uczyłam, bo tak się składa, że sama jestem tłumaczem .
W każdym razie ja z napisów na komputerze tez ie korzystam, głównie dlatego bo wkurzają mnie często jakością tłumaczenia, śpieszą się i dają koślawe zdania lub nie widzą ładnego, zgrabnego słowa, którego mogą użyć, a walą po słowniku. No i przeważnie są tak w tym wszystkim sztywni, jak kto im kaktus w tyłek wsadził, podczas gdy dla mnie tłumaczenie jest żywe, giętkie i skoro ma się ten przywilej że jest się polish native speakerem to powinno się maksymalnie przenosić dany tekst na nasze realia. Brak im przeważnie fantazji, a jak już maja, to przeginają w druga stronę i tworzą rzeczy, których nikt nigdzie nie powiedział (akurat Hatak, jak ostatni raz sprawdzałem, siedział na kaktusie ale było coraz lepiej)
Nie jestem żadnym "profesjonalistą", ale po prostu jak ktoś próbuje opanować 5 języków to jednak dostaje pewne wyczucie w tych sprawach, o czym zresztą pewnie sama wiesz
Winchell Chung
#13
Napisano 08.10.2008 - |07:20|
#14
Napisano 08.10.2008 - |12:04|
Polecam napisy angielskie, aczkolwiek do nowych odcinków rzadko uda się znaleźć.
A właśnie, że nie :] Na http://www.opensubtitles.org angielskie napisy do Dextera (jak i do większości amerykańskich seriali) pojawiają się w dniu wyjścia odcinka. Polecam.
#15
Napisano 08.10.2008 - |12:39|
Wiesz, na czym polega zasadniczy Twój problem z fuckami ? Na tym, że nie możesz zrozumieć, że f.uck nie równa się ku.rwie. Ot i co. Jak już wspominałam, to są dwa żywe języki, nie dwie strony matematycznego równania. I trzeba dość konkretnego wyczucia, popartego naprawdę niezłą znajomością obu tych języków (co bardzo wielu osobom niestety umyka - podczas gdy biegłe władanie językiem ojczystym oraz znajomość rozmaitych prawideł nim rządzących jest dokładnie tak samo ważna, jak w drugą stronę, jakkolwiek banalne by się to mogło nie wydawać). Amerykańskie (już nawet nie wspominając o brytyjskich, które są jeszcze lepsze) przekleństwa są bardzo specyficzne i często niezwykle fantazyjne, zgadza się. Niejednokrotnie stanowią wyzwanie dla tłumacza, i owszem. Ale uwierz, że podstawienie zwykłej ku.rwy bądź zwykłe odmienienie jej przez przypadki jest zwyczajnym pójściem na łatwiznę i rzadko kiedy odda naturalny sens sytuacji. I żadne wielkie "wczuwanie się" nie jest tu potrzebne, takie rzeczy przychodzą z czasem same.Ja to wszystko wiem, problem w tym że ten hmmm"profesjonalizm" często jest zbędny. Jeśli ktoś tłumaczyłby z polskiego na angielski i robił takie chocki-klocki nad k urwami, to przecież majstrowałby przy sensie. Co innego jest "Who the fu ck are you" a co innego "Who the hell are you?" i nie można tego zmieniać bo akurat powiedział to mąż do żony. Użył f word nie bez przyczyny, celowo, to wulgaryzm i trzeba w języku znaleźć coś o podobnym ciężarze i znaczeniu. Czasem faktycznie zamiast np. "pie rdolić" powinno się użyć "pie przyć", a le to są wyjątki, to są specjalne sytuacje, gdy faktycznie takie coś pasuje. Tymczasem ja obserwuję, że większość tłumaczy nie ma kręgosłupa i daje się obrabiać na tym polu stacji i w efekcie mamy jakieś "what the fu ck are you doing" tłumaczone na "co ty tu robisz, do diaska?", a często faki się po prostu pomija (inne wulgaryzmy też), a to już zmienia wydźwięk sceny, zakłamuje ją. Od czasu do czasu otwieram telewizje i widzę (tj. słyszę) ciągle to samo. Dla mnie nic się nie zmieniło, bezsensowna cenzura, skakanie wokół faka, żeby absolutnie przypadkiem nie użyć jakiegoś polskiego wulgaryzmu. Cóż z tego, że zdanie brzmi po polsku dobrze, jak TO NIE TO bo nie ma zgrabnie wplecionej "k urwy" czy innego "uja". Nie zgadzam się więc, że jakość tłumaczenia pod tym względem poszła w górę. Nie poszła. Dexter na TVN tego dowodem. Siostra protagonisty rzuca miechem nader często, to część jej charakteru, postaci, ale zamiast tego mamy jakieś pierdółki językowe (choć momentami całkiem pomysłowe). Kwestie Dawkesa przeważnie są "lekko" przemilczane, a tymczasem on co drugie zdanie puszcza wiązankę. Gdzie ja to słyszę? Nie słyszę.
Dobra, małe pytanko do profesjonalistki: dlaczego jeszcze 3 lata temu mogłem pójść do kina i czytając napisy dowiedzieć się, że rząd amerykański wydał na jakiś stateczek bilion dolarów? Takie kwiatki nadal się zdarzają, co jest dla mnie przerażające
W każdym razie ja z napisów na komputerze tez ie korzystam, głównie dlatego bo wkurzają mnie często jakością tłumaczenia, śpieszą się i dają koślawe zdania lub nie widzą ładnego, zgrabnego słowa, którego mogą użyć, a walą po słowniku. No i przeważnie są tak w tym wszystkim sztywni, jak kto im kaktus w tyłek wsadził, podczas gdy dla mnie tłumaczenie jest żywe, giętkie i skoro ma się ten przywilej że jest się polish native speakerem to powinno się maksymalnie przenosić dany tekst na nasze realia. Brak im przeważnie fantazji, a jak już maja, to przeginają w druga stronę i tworzą rzeczy, których nikt nigdzie nie powiedział (akurat Hatak, jak ostatni raz sprawdzałem, siedział na kaktusie ale było coraz lepiej)
Nie jestem żadnym "profesjonalistą", ale po prostu jak ktoś próbuje opanować 5 języków to jednak dostaje pewne wyczucie w tych sprawach, o czym zresztą pewnie sama wiesz
A pytanie nie do mnie, bo skąd ja mogę wiedzieć dlaczego jakiś pan/pani nie odrobił/nie odrobiła lekcji? A może to w ogóle nie wina tłumacza, tylko jakiś redaktor nadgorliwy okazał się? Mało kto bierze pod uwagę, że tekst, który wychodzi spod ręki tłumacza trafia do jeszcze przynajmniej dwóch osób: redaktora i korektora. Czasem nawet do trzech. Automatycznie wkurzamy się na tłumacza, chociaż to nie zawsze jest jego wina...
Ostatni paragraf generalnie mogłabym z Tobą powtórzyć jednym głosem i tego właśnie życzyć wszystkim aspirującym tłumaczom: żywości, giętkości, a przede wszystkim naturalności. Język polski też może być barwny i nowatorski (ale mi się rymnęło), a jeśli da się znaleźć dobry, istniejący odpowiednik, to jest to tak zwany strzał w sam środek tarczy. I tego się należy trzymać.
#16
Napisano 08.10.2008 - |13:24|
Uważam również, że tłumaczenie może być sztuką (przykład: wspomniany wyżej B. Wierzbięta), a język polski jest na tyle bogaty chocby w wulgaryzmy, że na prawde można zaszaleć, być artystą w tym fachu. Jednak podstawowym celem każdego tłumacza powinno być jak najwierniejsze oddanie klimatu dzieła.
Skoro Dextera TVN emituje poznym wieczorem, to i przekład mógłby być odpowiedniejszy... A uważałem TVN za telewizję ambitniejszą i niezależną.
Odkąd od paru dobrych lat zacząłem oglądać filmy z amatorskimi napisami grup tłumaczy, wydały mi się one bardziej dojrzalsze od tych "profesjonalnych". Na przykładzie Lost'ów widziałem lepsze i gorsze tłumaczenia, ale i tak lektor z tvp mógł się schować. Dla mnie grupa Hataka jest rekomendacją jakości napisów. Zdarzają się małe wpadki, kwestie, które inaczej bym przetłumaczył, ale może to kwestia gustu....
Sam nie jestem tłumaczem, ale korzystam i cenie ich pracę. Całkwicie się zgadzam z Sakramentosem.
TV traktuje nas wszystkich na równi - jak dzieci, wie, co jest dla nas wszystkich najlepsze. Podziekowałem im już za ich usługi.
Podejrzewam, że tłumacz dobrze wie, że jego praca może nie mieć wiele wspólnego z efektem końcowym, a i zapewne musi się trzymać wytycznych zleceniodawcy. Jest tylko trybikiem w machinie. Tłumacze amatorscy są o tyle wolni, że robią to gratis, z korzyścią dla nas wszystkich.A pytanie nie do mnie, bo skąd ja mogę wiedzieć dlaczego jakiś pan/pani nie odrobił/nie odrobiła lekcji? A może to w ogóle nie wina tłumacza, tylko jakiś redaktor nadgorliwy okazał się? Mało kto bierze pod uwagę, że tekst, który wychodzi spod ręki tłumacza trafia do jeszcze przynajmniej dwóch osób: redaktora i korektora. Czasem nawet do trzech. Automatycznie wkurzamy się na tłumacza, chociaż to nie zawsze jest jego wina...
Użytkownik pochlast edytował ten post 08.10.2008 - |13:29|
#17
Napisano 08.10.2008 - |14:29|
A tłumacz czy wie? No nie do końca, redaktorzy bywają różni. W większości przypadków jest to (często boleśnie) wypracowany kompromis: tłumacz by zaszalał, ale redaktor twardo stoi na straży poprawności językowej, taka zresztą jest jego rola. Trzeba więc umieć się dogadać, i teraz pozostaje kwestia na ile tłumaczowi zależy, a na ile jest tylko wyrobnikiem który bierze kasę za swoją pracę a resztę ma w nosie.
Co by jednak nie mówić, tłumaczenie jest (a już na pewno powinno być) sztuką. Bez dwóch zdań.
I żeby już zakończyć ten przydługi off, to zwróćcie uwagę na jeszcze jeden fakt: tak samo jak tłumacz, tak i stacja związana jest pewnymi obostrzeniami, wytycznymi, całą resztą. Jednakowoż TVN i tak obecnie wysforował się silnie naprzód, pod wszystkimi względami. Mam kablówkę i talerz od wielu lat, ale dopiero ostatnio zaczęłam częściej oglądać telewizję, a jeśli już ją włączam, to jest to albo TVN, albo BBC. Tudzież kanały filmowe. No i nie można nie zauważyć, że jednak - powoli, bo powoli - następuje odwilż. Tłumaczenia bywają coraz śmielsze. Dziś słowo "zaje.bisty" prawie nikogo (w telewizji) już je razi i coraz powszechniej się zdarza, a i Kasia Cichopek u Szymona "k.ur.wami" rzuca. Trzeba być dobrej myśli .
#18
Napisano 08.10.2008 - |17:10|
Winchell Chung
#19
Napisano 08.10.2008 - |19:10|
Trudno się dziwić, że niektórzy na coś takiego reagują co najmniej zaskoczeniem .
#20
Napisano 09.10.2008 - |05:44|
Winchell Chung
Użytkownicy przeglądający ten temat: 0
0 użytkowników, 0 gości, 0 anonimowych