Zobaczyłam ten film trochę wbrew sobie. Przeczytałam 3 książki Browna i obiecałam sobie, że tego więcej tego błędu nie popełnię. Nawet nie dlatego, że pan opanował do perfekcji technikę Ericha von Dänikena i szuka wszędzie spisków, sensacji względnie kosmitów naginając każdy jeden fakt historyczny lub wymyślając "nowy" bo to akurat lubię. Niestety nie ma w tym wszystkim duszy.
A propos nielogiczności w książce czy filmie - jest ich sporo, większość została wyżej opisana nie pozostaje mi nic innego jak się pod nimi się podpisać za wyjątkiem jednej
...
I jakim trzeba być fanatykiem, by zamordować człowieka, któremu zawdzięcza się WSZYSTKO? BEZ SENSU!
...
To akurat w historii zdarzało się wyjątkowo często. Równie często spotyka się to z powszechnym zdziwieniem (patrz Cezar "i ty Brutusie przeciwko mnie?") Co ciekawe owe postępki najczęściej nie są popełniane z powodu fanatyzmu a tylko i po prostu z osobistych ambicji. Carlo Venteresca był mniej fanatykiem a bardziej karierowiczem - i niestety jedyną postacią budzącą jakiekolwiek emocje.
A wracając do ekranizacji
Kod Leonarda w postaci książki jeszcze strawiłam ale film mnie wnerwił. "Anioły" są podobną popłuczyną po prozie i są dokładnie podobnie wyprute z emocji.
Mimo tego i tak miały szansę stać się znakomitym filmem ale zabrakło w tym wszystkim finezji. Dan Brown jest znakomitym rzemieślnikiem i żadnym humanistą. Jego książkom nie brakuje napięcia za to są kompletnie wypłukane z klimatu. Intryga jest konstruowana tak sprawnie i kunsztownie, że kilkusetstronicową książkę połyka się jednym tchem, żeby przy końcu doznać szoku. Osobiście znam kilkanaście osób, którym to absolutnie nie przeszkadza. Jeden z moich znajomych stwierdził wręcz, że zakończenie nie jest istotne skoro tak świetnie mu się czytało "środek" - dla mnie jednak jest, podobnie jak klimat, czyli coś co tworzy nastrój, atmosferę oraz otacza bohatera, pomaga się wczuć w jego świat a przez to zrozumieć.
I tu każdy reżyser, który otrzymał do ręki scenariusz w/g Browna powinien bardziej uczłowieczyć jego bohaterów. Bohaterowie funkcjonują tu trochę jak roboty a już na pewno sam Langdon. Najwięcej życia mają ci "nie dobrzy" - genialny sir Ian McKellen w Kodzie i ewidentnie najlepszy w Aniołach McGregor ale to zasługa aktorów a nie reżysera. W jednym i drugim przypadku Ron Howard po prostu dał ciała. Z jakiegoś powodu otrzymał Złotą Malinę - w kategorii "Najgorszy reżyser" właśnie za Kod da Vinci (2006) ale niczego absolutnie go to nie nauczyło.
W szkołach filmowych mawiają, że reżyser jest jak kucharz. Otrzymuje gotowe składniki ale musi je połączyć, przyprawić coś dodać coś odrzucić i ma wyjść smakołyk. Różnym - różnie się to udaje. Howardowi wychodzi podobnie jak mi przegrzebki - odnoszę wrażenie, że patrzy tylko co da radę pokazać, ewentualnie co mu się "zmieści". Niestety nie lubię ani jednego jego filmu a wielu nie cierpię ze względu właśnie na drewniany sposób prowadzenia bohatera. W Aniołach jest miliard scen bez sensu, nie wnoszących nic do akcji i równie nie tworzących klimatu.
Jeden przykład: Przy najmniej 6 razy pokazano, że wyżsi urzędnicy Kościoła palą papierosy nawet "w pracy" - jeśli był to product placement to kiepski bo nie udało mi się dostrzec marki a jeśli miało służyć pokazaniu, że "ksiądz też człowiek" to wystarczyło raz a pozostałe pięć scen
przeznaczyć na pokazanie że się boją, wzruszają, plotkują, śmieją, coś tego typu.
Subiektywnie oceniam film na 5, choć jest to ocena mocno na wyrost. Film mi się nie spodobał, ale tego właśnie się spodziewałam więc nie mam prawa być rozczarowana.
Jeden punkt - za autentyczny CERN - przyznaję, że po to przede wszystkim wybrałam się do kina
drugi - za Ewana - chłopak się postarał
trzeci - za wycieczkę z przewodnikiem po Watykanie,w tym do archiwum - było super
czwarty - za kampanię antynikotynową - dowcipne i popieram
piaty - za ładny wybuch antymaterii - wyglądał jak skrzyżowanie gwiezdnego śladu z zorzą polarną - wyjątkowo malowniczy