Absolute, nie wiem czy znajdziesz osobę tutaj z tzw. „zwolenników przemiany” która by miała bardzo negatywny stosunek wobec SG-1, czy SGA.
W samym tym wątku pojawia się parę sugerujących taki stosunek do poprzedników wypowiedzi.
Pamiętam dobrze jak początek siódmego sezonu SG-1 mi się nie podobał, jednocześnie nie raz broniłem Atlantisa [1].
Atlantis to akurat trudno bronić. Kiedy SG-1 jest samoświadome konwencji, to Atlantis już nie bardzo. Atlantis usiłuje być mroczniejsze i poważniejsze, usiłuje być w większej mierze na serio, zachowując jednak wyznaczniki starej konwencji. W żadnej mierze to nie współgra. Bo nie może.
Albo tworzymy pewną legendę, barwny mit o superbohaterach, pełny - nie traktowanych zbyt serio - nawiązań kulturowych i ze świadomością konstruowany przy użyciu funkcjonujących współcześnie struktur mitycznych (komiksy o superbohaterach, wiara w UFO, teorie spiskowe, demokracja jako światło cywilizacji, idee o kosmicznym rodowodzie człowieka, korporacyjne zagrożenie, mit armii jako ostoi prawości, mit szkodliwego urzędasa który nie ma pełnego obrazu sprawy, mit ciągłej ewolucji, mit prometejski, mit metafizycznej walki dobra ze złem itd. itd.). Albo uciekamy w stronę powagi, mroczności, konfliktu z czymś nie duchowo, a biologicznie złym, złym więc nie mitycznie, a konkretnie, przyziemnie.
Tych dwu podejść nie da się pogodzić w jednej konwencji. Atlantis zmieniło koncepcję, a jednocześnie zachowało konwencję i wiele założeń poprzednika przez co stało się całkowicie plastikowe. Właśnie w Atlantis należało się wystarać o postaci z krwi i kości. Miast tego mamy: zniszczenie legendy Pradawnych, plastikową groteskowość świata przedstawionego, brak ciekawych postaci i pomysłów na prowadzenie fabuły. Przy tak niepoważnej zmianie akcentów mit musiał upaść.
Prawdę mówiąc, gdyby nie nasz doktor z przerostem ego, to bym nawet SGA nie oglądał. To dla mnie jedyna prawdziwa wartość tego serialu.
Realizm formą snobizmu, może i tak.
Ze strony twórców z pewnością był to pewien snobizm. Dokładnie - zaprzedanie się snobizmowi.
Koncepcja SGU wyrasta z powodzenia jakim cieszyło się nBSG. W dużej mierze jest to swego rodzaju kalka. Głoszenie przez fanów nBSG i część prasy propagandy scifi realistycznej, "dorosłej", która jakoby w tym serialu znajduje swój najlepszy wyraz, scifi jakościowo wyrastającej nad wszystko, co do tej pory w gatunku udało się stworzyć, musiało się tak skończyć. W końcu serial cieszył się niesłychanym powodzeniem.
Oczywiście jest to zupełna bzdura. Polegająca na zasadniczym niezrozumieniu tego, czym jest sztuka. Z całą pewnością nBSG jest znacznie bardziej realistyczna, niż np. Star Trek: The Next Generation. Jednak to ten drugi serial zawiera znacznie więcej poważnej, "dorosłej", intelektualnej myśli. Podobnie jak SG-1, jednak ze znacznie większą filozoficzną powagą, ST:TNG jest zarazem dalece bliższy mitom, niż np. powieści realistycznej.
Niektórym ludziom myli się to z brakiem powagi, z infantylnością. I kiedy tacy ludzie - nie rozumiejąc istoty rzeczy - zaczynają głosić potrzebę realizmu, to - wybacz - ale mamy do czynienia z czystym snobizmem. Snobizm to bowiem oddanie pewnym wartościom bez zrozumienia istoty tych wartości i ich miejsca w systemie wartości w ogóle.
Zauważę tutaj, na marginesie, że filozofia wzięła swoje źródło w mitach, a nauka w filozofii. To nie jest przypadek. Podobnie - jednym z najbardziej intelektualnych gatunków literatury nie jest powieść realistyczna, lecz groteska. Tak samo teatr i jego środki wyrazu, chociaż możliwe do powtórzenia w kinie, możliwościami, nad typowe filmowe środki wyrazu, wyrastają w sposób uderzający.
Dzieje się tak dlatego, że gatunki te i dziedziny sztuki, posługują się w dużej mierze abstrakcją. Nie przedstawiają świata jakim jest w całym niezróżnicowanym jawieniu się, lecz rozkładają go na czynniki pierwsze, a następnie eksperymentują tak wypreparowaną rzeczywistością. I w tych samych możliwościach bierze swoje źródło siła science fiction. Kiedy Lem w Dialogach wymyśla maszynę, która potrafi skopiować człowieka (na poziomie atomowym), a następnie przeprowadza eksperyment myślowy:
'więc giniesz, a ja Cię w na niepostrzegalną chwilę przed śmiercią kopiuję i sądzisz, że dzięki temu będziesz nadal żył i będziesz to ten sam Ty; więc dobrze, a teraz załóżmy, że po tym wszystkim okazuje się, iż istnieje lek, który tego zmarłego Ciebie potrafi jednak uleczyć, co wtedy?'
kiedy Lem wymyśla tę maszynę, to nie po to, ażeby była realistyczna (w ogóle o jej budowie nic nie mówi), ani żeby pokazać możliwą przyszłość, lecz po to, by odsłonić pewne filozoficzne jakości i paradoksy pojęcia "tożsamości".
Realizm może być wartością; sam w sobie jest jednak wyzbyty znaczenia. Sztuka natomiast może być wyjątkowo poważna i inteligentna całkowicie poza tym, co gotów byłbyś określić mianem realizmu.
Nie może jednak też tak być że idziemy w kierunku bajkowości. Przepraszam za to ciągle przypominanie tego – ale Lucjusz jest tego najlepszym przykładem.
Owszem, jest. Ogólnie jednak - w założeniach - Atlantis zmierza ku powadze. A tu nagle taki kwiatek. Oni po prostu w ogóle nie wiedzieli, co z tym serialem począć, w którą iść stronę.
Natomiast wyobrażam sobie możliwość świetnego serialu w uniwersum SG eksplorującego motywy ludzkich baśni. To uniwersum właśnie tak jest skonstruowane, że otwiera drogę do przetwarzania i badania archetypów kulturowych. Bardzo szybko SG-1 stało się samoświadome swej umowności i motywów, które wykorzystywało. Otworzyło tym drogę do "grania" tymi motywami, badania sposobu w jaki coś mówią i przyczyn ich społecznej atrakcyjności.
Ważna jest jedność estetyczna. Jak już się jakiś serial robi, to należy wiedzieć co się robi. O tym w SGA zapomniano.
Przykładem nudnych odcinków jest też chodzeni Teyli po lesie gdy jej ród zaginął, oraz gdy McKay wpadł w dziurę.
Dla mnie większość odcinków SGA jest nudna. Jak mówiłem, gdyby nie McKay, to pewnie w ogóle bym SGA do końca nie dociągnął.
Dyskutowałbym też czy aby pierwsze 2-3 sezony SG-1 były tak strasznie humorystyczne. Owszem było kilka wstawek, ale to nic w porównaniu z tym co potem się działo. Wcześniej to był poważny serial i z taką myślą był robiony.
To nie tak, wcześniej ten serial usiłował być poważny. Na szczęście szybko zdano sobie sprawę z tego, że przy dostępnych środkach i założeniach jakie już wprowadzono, trudno będzie nie zrobić z tego niezamierzonej autoparodii i przyjęto inną koncepcję. Zresztą w początkach SG-1 zdarzało się nawet nieudolnie naśladować Star Treka tj. czynić z epizodów eksperymenty myślowe np. w odcinku Emancypacja. Dobrze, że tego zaniechano, a serial znalazł własną drogę tworząc coś niepowtarzalnego.
To jest coś o czym mówi potem użytkownik scanning. Na tamten czas po prostu Tauri nie wymiatało w całej galaktyce.
Nie sądzę. Scanning, jak sam zaznaczył, oglądał SG-1 od 5 sezonu.
Natomiast przy słowach brak polotu i pomysłowości wobec SGU to wymiękłem.
Zupełny brak polotu. Od dawna nie widziałem tak monotematycznego, ograniczonego koncepcyjnie serialu.
Co takiego nowego miało SG-A, wobec SG-1.
Nic, to była nieudana kalka z totalnie debilnym pomysłem na odświeżenie koncepcji tj. powtórzono konwencję próbując wprowadzić więcej mroczności i "przyziemnych" dylematów. To nie mogło się udać.
SG-U nie jest super realistyczne, jednak jest krokiem w kierunku tego czego chcesz.
Nie. SGU jest z kolei dobrym pomysłem na odświeżenie koncepcji przy totalnie debilnym pomyśle na strukturę fabularną tj. wprowadzono elementy realizmu, ale koncepcja fabularna przejawia tak kosmiczne ograniczenie, że realizm ten sprowadził się do - w najlepszym razie: filmu obyczajowego; w najgorszym: telenoweli brazylijskiej.
Formy konfliktu , sposoby i środki rozwiązywania kryzysu są tu lepiej zarysowane.
Tak, lepiej, owszem. Bardziej realistycznie. Tyle, że równie dobrze mogły by się dziać w moim przedpokoju. Nie chodzi tylko o to, czy coś głębiej przedstawiasz; znacznie ważniejsze jest: co i po co przedstawiasz.
Jednotorowość akcji. Ja w danej chwil z tej „miazgi” SGU już nie wiem z kim walczymy? Czy z Rush’em i jego samozwańczymi akcjami? Czy z niebieskim jajogłowymi? Czy z Lucjanami? Czy może teraz z tymi nowymi co porwali Telforda? Albo z ich satelitami? Czy właśnie w pierwszym sezonie z Telfordem? Kim są ci potężni obcy co tworzą planety i „ożywiają” dzieci? Co jeszcze odkryją na pokładzie Destiny? Co robił robot? Co naprawił? Czy odbudują kopułę? Odkryli krzesło, badali je, odkryli mostek, Rush go ukrywał? Odkryli jak Destiny się ładuje, motyw z ładowaniem nie raz wykorzystali?
Wiesz jakie wrażenie miałem czytając ten fragment? Że piszesz o serialu Lost. Mnożenie tajemnic jest zupełnie bezsensowne. Oczywiście teraz panuje taka moda. Jej ofiarą padło nawet nBSG (na szczęście broniące się innymi wątkami), kiedy to namnożone tajemnice głównego wątku zapadły się do w sumie nieistotnego, banalnego rozwiązania.
Może Ty lubisz być mamiony - wraz z bohaterami - przez kilka sezonów, czekając na ostateczne olśnienie, jakie w swojej mądrości łaskawie przygotowali nam twórcy. Dla mnie takie fabuły zieją skrajną pustką. W rzeczywistości niemal nigdy nie jest tak, że dopiero cała układanka składa się na wyobrażenie problemu. Zazwyczaj o problemie znacznie wcześniej wiemy bardzo wiele. Wyobrażasz sobie Matrixa, który nie polega na konflikcie z systemem (i odsłanianiu jego natury), a jest historią Neo, który na zakończenie odkrywa, że jest w Matrixie? Jakiż ten Matrix byłby pusty. Sprowadzałby się bowiem do samego odsłonięcia tajemnicy, do zwrotu akcji, technikaliów sztuki filmowej.
Oczywiście możemy powtarzać historię Edypa, albo mit wszechwładnego spisku. Żeby to chociaż miało wymiar tragiczny tych historii. Bądź wymiar demaskujący w kontekstach politycznych i socjologicznych. Gdzie tam - obecnie tworzy się takie fabuły, bo młodzież uwielbia bawić się w puzzle; a po ostatecznym olśnieniu pisać tysiące bezwartościowych poznawczo postów próbujących złożyć te puzzle w całość.
Ja oczekuję tego na czym polega realny konflikt tj. skuteczności tej wiedzy, jaką już udało się poznać, co oznacza również pozyskanie informacji dostatecznych po temu, ażeby mieć przynajmniej pewne przypuszczenia co do istoty konfliktu. Ciągły stan niewystarczalności wiedzy do wysunięcia takich przypuszczeń z definicji znosi konflikt. Miast tego mamy wewnętrzne kłótnie i problemy osobowe w obliczu jakiejś tam życiowej niewiadomej, a więc telenowelę.
Oczekuję pokazania procesów rozumowania i tworzenia hipotez. Organizowania na ich podstawie środków zaradczych i wysuwania pomysłów na poszerzenie wiedzy. Konieczne jest tutaj otwarcie przed bohaterami możliwości szerszych działań i co za tym idzie: falsyfikowania hipotez, uściślania ich względem faktów, pozyskiwania nowych przesłanek, łączenia danych w całość. Wreszcie zawiązania na podstawie zdobytej wiedzy jakiejś szerzej wychodzącej w świat sytuacji problemowej i wielowątkowego prowadzenia fabuły do jej rozwikłania.
To wszystko odpowiadałoby w jakiejś mierze temu, czym jest badanie naukowe. I takie fabuły, nazwijmy je poznawczymi, są ciekawe.
Tego wszystkiego brak jest w SGU. SGU to fabuła bezwolności, fabuła samoobjawienia. Takie fabuły są dla mnie całkowicie nijakie. W SGU samo założenie skrajnej minimalizacji wpływu bohaterów na rzeczywistość, która dzieje się niejako sama, wprowadza nicość. Kolejne odkrycia są jedynie kolejnymi tajemnicami, pojawiają się w sumie przypadkiem, brak jest punktu zaczepienia, który zapoczątkowałby treściowy związek między działaniem bohaterów, a odsłanianiem tajemnicy.
Zupełnie jak w nBSG, które tylko dlatego się broni, że ma ciekawe wątki poboczne. Wątek główny, który rozwija się jakby samoczynnie, bez głębszego związku z aktualnymi perypetiami bohaterów (owszem, oni dążą do rozwiązania, ale nie "poznając", lecz przemieszczając się w kosmosie i dostając kolejne gotowe fragmenty puzzli), wątek ten rozwiązany jest ostatecznym objawieniem. I okazuje się, że wszystko było banałem. Tak to jest jak między sensem zagadki, tajemnicy, a między działaniami bohaterów nie ma głębszego treściowego związku. Jak bohaterowie jedynie miotają się w obliczu nieznanego, by na koniec niejako "odgórnie" dowiedzieć się dlaczego musieli się miotać. Musieli się miotać, by objawić "genialne puzzle scenarzystów. Rzygać się chce.
I - póki co - w SGU nie zrobiono niemal nic, ażeby przezwyciężyć tę koncepcję. Może było to w planach, może. Kto o zdrowych zmysłach miałby się jednak spodziewać, że w obecnych czasach serial, który po 2 sezonach nie potrafi się wyzwolić ze swoich pierwotnych, wprowadzających pustkę i obyczajowość założeń, utrzyma widownię.
Wyjście bohaterów poza obecne zamknięcie sytuacyjne pozwoliłoby chociażby na stawianie dziesiątków mniejszych, konkretnych problemów związanych z sytuacją w kosmosie (również pod względem naukowym), wprowadziłoby więcej akcji - która JEST potrzebna (tak, akcji nie można z góry wartościować; ten serial się wręcz doprasza o akcję); dałoby jakiegoś kopa.
Naprawdę, według mnie to w SG-1 było łatwiej o określenie wątku do samego końca nawet w 10 sezonie. Jasno postawiony cel i przeciwnik którego trzeba rozwalić. Ma to swoją zaletę, lubiłem to i ciągle lubie, ale według mnie nie można zarzucać SGU że jest jednotorowe.
Oczywiście, że jest jednotorowe. SG-1 polegało na czymś innym, owszem, ale to na czym stara się polegać SGU niebezpiecznie zbliża nas do podejrzenia, że polega na pitoleniu przez parę sezonów, by na koniec dostarczyć nam objawienia. Sama tajemniczość jest pusta!
Chodzi o mierzenie się z i przekraczanie tajemniczości, pokazanie procesu tego postępowania i to nie w samym czasie (na tej zasadzie, że objawiają się w czasie kolejne rewelacje), ale w wysiłku bohaterów i metodach jakie przyjmują w dążeniu do celu. A tego tu po prostu nie ma. SGU - jakby to ująć - toczy się samo. Brak jest zasadniczego związku między działaniem, a skutkiem.
Abosulute, irzucasz tak na lewo prawo, że ktoś nie oglądał SGA i SG-1. Wybacz za taki argument poza dyskusją, ale jak dla mnie dzisiaj zacząłeś się wypowiadać na forum, które było forum SG pierwszy raz od 10 lat).
1. Pisałem już kiedyś na tym forum
2. Okazało się, iż miałem rację, że scanning nie oglądał pełnego SG-1
Może jeszcze piwko wypijemy, ale wchodzenie i mówienie na prawo i lewo wszystkim że twoje zdanie jest złe bo pewnie nie oglądałeś jest trochę takie buńczuczne.
Jest chyba oczywiste, że ktoś, kto danego serialu nie oglądał wcale, lub oglądał w sposób, który trudno określić oglądaniem, łatwiej może go błędnie oceniać.
Użytkownik Absolute edytował ten post 07.01.2011 - |10:41|