Napisano 23.11.2009 - |19:41|
Żadne rozpisanie i żaden genialny scenariusz nie zmieniłby logiki tej historii oraz realiów epizodyczności. Bo albo przyciągamy mocnym odcinkiem widzów, albo robimy rozbudowaną historię. Nie można mieć dwóch na raz, w 45 minutach (a właściwe 42) nie da się wiele zmieścić, więc trzeba wybierać. Chyba że ktoś zrobiłby to w konwencji stu minutowego filmu-pilota, ale tutaj ponownie jest inna logika budowania fabuły i inne jej konsekwencje. Epizodyczność narzuca, żeby każdy docinek miał wstęp, rozwinięcie i zakończenie, musi mieć głowę, ręce, nogi. A finał musi być mocny, by ludzi trzymać przy serii i zadowolić szefostwo. To wyklucza się z takim budowaniem historii, by dopiero po 4 odcinkach zrobić wielkie "tadam". Nie przeszłoby. Po tych 4 odcinkach nad serią wisiałyby czarne chmury, bo dzieciarnia nie rozumiałaby dlaczego jest tak nudno i w ogóle. Obecnie serie starają się nie opierać na stand-alonach, ale opowiadać jedną historię, bo tego wymagają widzowie. Ale to szalenie trudna sztuka jeśli musisz jednocześnie utrzymać konstrukcję odcinka. Do tego dochodzi jeszcze cykl produkcyjny, naciski z góry, dołu, boku i multum czynników pozaserialowych które na produkcję wpływają, właściwie nigdy nie mając pozytywnego wydźwięku (np. ktoś się rozchorował, trzeba na gwałt zmieniać scenariusz). Poza tym serie które są produkowane "w biegu" są zmuszane do niechcianej elasytczności przez stacje i widzów. To tak, jakby autor publikował rozdział książki co tydzień i musiał brać pod uwagę opinie innych bez względu na to, co chciał opowiedzieć i przekazać. W pewnym momencie zaczyna się zbierać bęcki, a wynik ostateczny to jakiś dziwoląg. Wystarczy spojrzeć na to co się porobiło z BSG.
"If you watch NASA backwards, it's about a space agency that has no spaceflight capability, then does low-orbit flights, then lands on moon."
Winchell Chung