Ja ostatnio jestem pod "wrazeniem" filmu Awake z Alba i Haydenem "Drewnem" CHristiansenem.
Takiego debilnego badziewia juz dano nie ogladalem! Co innego jakies filmy klasy B, ktore z samego zalozenia maja byc glupie.
Ale Awake do takich sie nie zalicza - zbyt znani aktorzy w nim wystepowali. Procz Jessici Alby, na ktora mozna bylo z przyjemnoscia popatrzec, nie ma w tym filmie nic wartego uwagi. Nuda, drewniane aktorstwo (mistrza Drewna Christiansena!), przewidywalnosc (w polowie filmu juz wiadomo jak on sie zakonczy), zupelny brak klimatu, zero emocji. Niby to mial byc thriller, a napiecie bylo jak w telenoweli brazylijskiej.
Akcja wlecze sie jak gluty z nosa i co jakis czas mozemy "cieszyc sie" retrospekcjamii bohatera, ktore to niczego do filmu nie wnosza (chyba chodzilo o to, aby troche byl dluzszy). To dla mnie najwiekszy gniot tego roku - polecam
Najbardziej niedorzeczne filmy
Rozpoczęty przez
KAYRON
, 07.02.2007 - |21:56|
81 odpowiedzi w tym temacie
#81
Napisano 08.11.2008 - |00:08|
#82
Napisano 15.11.2008 - |17:20|
Jakiś czas temu Sci Fi Channel uraczył mnie dwiema perełkami, które zdecydowanie zasługują, żeby trafić na tę listę.
Pierwsza to dzieło oparte bodajże na serii komiksów z lat sześćdziesiątych. Tytułowa bohaterka, kobieta-wampir imieniem Ella - czyli Vampirella (ubrana oczywiście niezwykle skąpe skórzano-lateksowe wdzianko), przybywa z planety Drakulon (!?) na Ziemię w poszukiwaniu zemsty na złym wampirze, który zamordował jej ojca, niejakim Vladzie (?!). Pomocą służy jej przywódca paramilitarnego oddziału walczącego z krwiopijcami - Van Helsing (!?).
Wszystko jest tutaj złe: zły scenariusz, złe dialogi, zła reżyseria, zła obsada aktorska, zła scenografia, złe kostiumy, złe oświetlenie, złe efekty specjalne, zła ścieżka dźwiękowa. Ba! Złe są nawet napisy końcowe, bo... zapowiadają sequel. Brr...
Drugie cudo to "Boa vs. Pyton". Historia wygląda tak: nieostrożny biznesmen sprowadza do USA 25-metrowego pytona, który oczywiście ucieka, a szlak swojej ucieczki ozdabia stosami trupów. Wezwani na pomoc agent FBI oraz światowej sławy zoolog (oczywiście dwudziestolparoletnia blondyna z implantami biustu), postanawiają wysłać za jedną krwiożerczą bestią inną, 20-metrowego węża boa, z przylepioną do łba kamerą.
Że sam pomysł głównej osi fabularnej głupi, to jeszcze pikuś, diabeł tkwi w szczegółach. Na ten przykład oddział żołnierzy ma ogromny problem ze znalezieniem wielkiego gada w niewielkim pokoju. To akurat zapewne wina kiepskiego szkolenia w US Army, co zauważyć można, kiedy szeregowiec z rakietnicą nie trafia z 10 metrów w jadący na wprost niego i zupełnie powoli czołg.
Z kolei kilkanaście lasek dynamitu wywołuje eksplozję, która lekko uszkadza jeden z dwóch stojących obok siebie samochodów, a kilka godzin później okazuje się, że nikt (ani policja, ani straż pożarna) nie wpadł na pomysł, żeby samochód ów zgasić.
Dialogi to koszmar, obsada wizualnie może i atrakcyjna, ale aktorsko do niczego (tak tak, nawet David Hewlett się nie popisał). Efekty specjalne... hmm, niewiele ich i chyba dobrze. Film jest tak napakowany bzdurami i niekonsekwencją, że trzeba to zobaczyć, żeby uwierzyć.
Oba ścierwa serdecznie polecam. Już dawno żadna komedia nie rozbawiła mnie tak, jak te dwa.
Pierwsza to dzieło oparte bodajże na serii komiksów z lat sześćdziesiątych. Tytułowa bohaterka, kobieta-wampir imieniem Ella - czyli Vampirella (ubrana oczywiście niezwykle skąpe skórzano-lateksowe wdzianko), przybywa z planety Drakulon (!?) na Ziemię w poszukiwaniu zemsty na złym wampirze, który zamordował jej ojca, niejakim Vladzie (?!). Pomocą służy jej przywódca paramilitarnego oddziału walczącego z krwiopijcami - Van Helsing (!?).
Wszystko jest tutaj złe: zły scenariusz, złe dialogi, zła reżyseria, zła obsada aktorska, zła scenografia, złe kostiumy, złe oświetlenie, złe efekty specjalne, zła ścieżka dźwiękowa. Ba! Złe są nawet napisy końcowe, bo... zapowiadają sequel. Brr...
Drugie cudo to "Boa vs. Pyton". Historia wygląda tak: nieostrożny biznesmen sprowadza do USA 25-metrowego pytona, który oczywiście ucieka, a szlak swojej ucieczki ozdabia stosami trupów. Wezwani na pomoc agent FBI oraz światowej sławy zoolog (oczywiście dwudziestolparoletnia blondyna z implantami biustu), postanawiają wysłać za jedną krwiożerczą bestią inną, 20-metrowego węża boa, z przylepioną do łba kamerą.
Że sam pomysł głównej osi fabularnej głupi, to jeszcze pikuś, diabeł tkwi w szczegółach. Na ten przykład oddział żołnierzy ma ogromny problem ze znalezieniem wielkiego gada w niewielkim pokoju. To akurat zapewne wina kiepskiego szkolenia w US Army, co zauważyć można, kiedy szeregowiec z rakietnicą nie trafia z 10 metrów w jadący na wprost niego i zupełnie powoli czołg.
Z kolei kilkanaście lasek dynamitu wywołuje eksplozję, która lekko uszkadza jeden z dwóch stojących obok siebie samochodów, a kilka godzin później okazuje się, że nikt (ani policja, ani straż pożarna) nie wpadł na pomysł, żeby samochód ów zgasić.
Dialogi to koszmar, obsada wizualnie może i atrakcyjna, ale aktorsko do niczego (tak tak, nawet David Hewlett się nie popisał). Efekty specjalne... hmm, niewiele ich i chyba dobrze. Film jest tak napakowany bzdurami i niekonsekwencją, że trzeba to zobaczyć, żeby uwierzyć.
Oba ścierwa serdecznie polecam. Już dawno żadna komedia nie rozbawiła mnie tak, jak te dwa.
Użytkownik Banshee edytował ten post 15.11.2008 - |17:22|
"Come out, come out wherever you are and see the young man that fell from the star."
John Crichton
John Crichton
Użytkownicy przeglądający ten temat: 0
0 użytkowników, 0 gości, 0 anonimowych