Godziny mijały jedna za drugą i powoli zamieniały się w dni i noce. Teal`c doskonale zdawał sobie z tego sprawę, choć zamknięty w swojej celi nie wiedział, co dzieje się poza jej murami. Pozostawiony samemu sobie na przemian spał, medytował lub ćwiczył. Początkowo wysiłek fizyczny przynosił mu ulgę. Wkrótce jednak odczuł skutki braku pożywienia i wody, i aby całkiem nie opaść z sił, ograniczył się jedynie do niezbyt wyczerpujących ćwiczeń zapewniających jego mięśniom względną sprawność. Był świadomy, że w konfrontacji z uzbrojonymi wojownikami nie miał najmniejszych szans, czuł się jednak lepiej, zachowując choć pozory dawnej siły i sprawności. W końcu musiał zrezygnować i z tego. Ukryty w jego ciele symbiont pomagał mu w utrzymaniu zdrowia na optymalnym poziomie, lecz nawet i on nie potrafił przeciwdziałać postępującemu odwodnieniu organizmu. By tracić jak najmniej energii coraz więcej czasu spędzał w kel`no reem.
Przez cały czas mógł też swobodnie myśleć. W pewnym sensie była to tortura. W myślach wciąż odtwarzał minione wydarzenia. Przejście na planetę, pojmanie, uwięzienie, przesłuchanie, nieprzytomną major Carter, którą Kaleb pokazał mu tylko po to, by przekonać się, jaką to wywoła reakcję oraz jego szyderczy śmiech, gdy zdał sobie sprawę, że Teal`cowi na kobiecie zależy. Wreszcie odległy, rozpaczliwy krzyk O`Neilla, po którym nastąpiła cisza, trwająca aż do tej pory. Wiedział, że jego towarzysze znajdowali się w pałacu, ale zagadką pozostawało, co się z nimi stało potem?
Z transu wyrwał go odgłos otwieranych drzwi. Zdumiony patrzył, jak szpara w drzwiach stopniowo powiększa się, aż wreszcie stanęły otworem. Tak długo pozostawał sam, że stojące w progu, uzbrojone postacie wydawały się niemal nierealne. Jaffa byli jednak prawdziwi, podobnie jak ich śmiercionośna broń. Nie było z nimi Kaleba. Nie zdążył nawet zastanowić się, co to oznacza. Wojownicy, mierząc do niego z lanc, zmusili go by wstał i stanął twarzą do ściany. Posłusznie spełnił polecenia, wiedząc, że opór nie zda się na nic. Wykręcili jego ręce do tyłu i skuli kajdanami. Kajdany połączone były z łańcuchem, który z kolei przymocowany był do metalowej obręczy, którą założyli na jego szyję niczym obrożę. „Chcą mnie poniżyć”. Pomyślał. „Chcą odrzeć mnie z godności, ale im się nie uda”. Pchnięty silnie w plecy, ruszył do drzwi za dowódcą oddziału.
Szli w milczeniu. Minęli wiele korytarzy zanim wreszcie dotarli do sali, w której wszystko się zaczęło. Idący z przodu Jaffa zatrzymał się gwałtownie i opadł na jedno kolano. Stojący z boku strażnicy chwycili więźnia za ramiona i popchnęli w dół. Zanim wylądował na kolanach, zdążył dostrzec przed sobą dwie kolorowe postacie. Klęczący wojownik wstał i odsunął się na bok. Dopiero teraz Teal`c mógł rozejrzeć się po pomieszczeniu. Na wprost niego, na tronie siedział wyniosły mężczyzna. Doświadczenie podpowiadało mu, że to oczekiwany przez Kaleba Olokun, który nareszcie powrócił z wojaży. Przyglądał się więźniowi z chłodną satysfakcją, wydymając w zamyśleniu usta. Kaleb stał u boku swego pana wyprężony jak struna. Na jego twarzy nie było typowego dla niego okrucieństwa, lecz dziwna mieszanina dumy i niepewności. Kiedy ich oczy się spotkały, warga Kaleba drgnęła w charakterystyczny dla niego sposób. Zupełnie, jakby chciał wyszczerzyć zęby niczym stary, wściekły pies. Nie zrobił tego jednak. Spojrzał w bok i wtedy kącik jego ust uniósł się lekko. Teal`c podążył za jego wzrokiem. Nieco dalej, pod boczną ścianą pomieszczenia leżał człowiek. Podłużne, krwawiące rany ciągnęły się wzdłuż jego pleców i ramion. Pokryta kilkudniowym zarostem, zapadnięta twarz zwrócona była w stronę stojących. Gdyby nie przebiegający po niej krótki, bolesny skurcz można by pomyśleć, że jest martwy. Teal`c poczuł jak jego puls przyspiesza gwałtownie, a dłonie zaciskają się w pięści. A więc wreszcie doczekał się tej chwili. Podejrzewał, że prędzej czy później ona nastąpi, lecz choć był na nią przygotowany, z trudem zapanował nad emocjami. Ślady na ciele O`Neilla bezsprzecznie wskazywały na to, że został poddany torturom. Spodziewał się tego, a mimo to ciężko mu było patrzeć na bezwładne ciało dowódcy. Odwrócił więc wzrok i spojrzał na wciąż spoczywającego na tronie mężczyznę.
- Miałem nadzieję, że cię kiedyś spotkam, Shol`va. - Rozpoczął Olokun uprzejmie. - I oto stoisz tu przede mną bezradny i słaby jak ludzie, dla których porzuciłeś swego pana. I tak jak oni skazany na porażkę. Powiedz mi, nie żałujesz dawnej chwały?
- Nie żałuję niczego. - Teal`c patrzył śmiało w oczy Olokuna. Jeśli miał dzisiaj zginąć, był na to gotowy. - Zyskałem więcej, niż jesteś w stanie sobie wyobrazić. Jestem wolny.
- Tak tylko ci się wydaje.
- Goa`uld uśmiechnął się lekko. Wstał i powoli zbliżył się do więźnia. - Nigdy nie byłeś wolny całkowicie. Twoja rasa została stworzona po to, by służyć. Służba jest twoim przeznaczeniem, twoim powołaniem i twoim wyrokiem. Nie uciekniesz przed tym. Nie uda ci się.
- Mylisz się. Już mi się udało. - Odruchowo wyprostował plecy i uniósł głowę jeszcze wyżej. - Wyzwoliłem się spod jarzma fałszywych bogów. Ty decydujesz teraz o moim życiu i umrę, jeśli taka będzie twoja wola, ale umrę wolny. Na to nie masz wpływu.
- A jeśli mam? - Olokun błysnął złowrogo oczami. - Mam wobec ciebie pewne plany, shol`va.
- Jakie plany? Czego chcesz?
- Chcę, żebyś stanął u mego boku. Chcę, byś odtąd był moim najwierniejszym sługą, moim najbardziej zagorzałym orędownikiem. Chcę, byś oddawał mi cześć.
- Nie ugnę przed tobą kolan. Nigdy!
- Wcale nie spodziewam się, że zrobisz to dobrowolnie. Tym większa będzie moja satysfakcja, kiedy wreszcie ujrzę cię u swoich stóp.
- Nie zrobię tego! - Powtórzył Teal`c dobitnie. - Jesteś fałszywym bogiem i jesteś śmiertelny. Wiem, że można cię zranić i można cię zniszczyć. Tak, jak każdego innego Goa`ulda. Byłem świadkiem jednego i drugiego.
- Będziesz mi posłuszny! Zmuszę cię do uległości tak, jak zmusiłem jego! - Wyciągnięty palec Goa`ulda skierował się w stronę nieprzytomnego O`Neilla. - To tylko kwestia czasu.
- Nie wierzę. Nie O`Neill. - Teal`c nawet nie spojrzał w tamtą stronę. - On nigdy by ci się nie pokłonił i ja też nie zamierzam.
- Jesteś zbyt pewny siebie. To nie jest cecha pożądana u lojalnego Jaffa. - Zerknął z ukosa na Kaleba. - Mam rację?
- Tak panie. Jak zawsze. - Mężczyzna ukłonił się służalczo. Tym razem nie patrzył już na więźnia. Wbił wzrok w podłogę jakby w obawie, że gniew Olokuna obróci się przeciwko niemu.
- Twoja arogancja zasługuje ze wszech miar na naganę. Niebawem ty sam będziesz tego samego zdania. Będziesz mi wdzięczny za karę, jaką zmuszony byłem ci udzielić.
To mówiąc podniósł się lekko z fotela i wyciągnął w stronę Teal`ca rękę przyozdobioną Kara Kesh. Klejnot umieszczony w samym środku dłoni zalśnił nienaturalnym blaskiem i w tej samej sekundzie Teal`c poczuł jak jego czoło przenika niewyobrażalny ból. Doświadczał go już nie raz w przeszłości, wiedział, jakie skutki może spowodować, lecz było to coś, na co nie sposób jest się przygotować. Krzyk zamarł na jego ustach. Trwał wyprostowany jak struna ze ściśniętym gardłem, dopóki Goa`uld nie opuścił ręki. Z jękiem zgiął się wpół, lecz udało mu się zachować równowagę i nie upadł. Dyszał ciężko, a w głowie miał jakby watę, która w przedziwny sposób spowalniała jego myślenie. Kiedy znów się wyprostował, ujrzał nad sobą skupioną twarz Olokuna.
- Dobrze. Bardzo dobrze. - Goa`uld uśmiechnął się z satysfakcją. - Walcz. O to właśnie mi chodzi. Możesz mnie nienawidzić, to nie ma żadnego znaczenia. Ważne, żeby twój gniew znalazł ujście. Kiedy już będziesz mi posłuszny, podobne uczucia będą odnosiły się wyłącznie w stosunku do moich wrogów.
- Nie będę ci służył. Ani teraz, ani w przyszłości! - Teal`c splunął Olokunowi pod nogi.
- Uparty jesteś. Teraz widzę, za co Apophis tak cię cenił. Jesteś silny i niewzruszony. Potrafisz walczyć w imię swoich przekonań. To bardzo dobrze. Wiesz, co pomyślą moi wrogowie, gdy ujrzą cię u mego boku? Zdrajca Teal`c, który pogrążył swego dawnego pana, porzuca swych ludzkich sojuszników i pada na kolana, by oddać mi cześć. Jakże potężnym muszę być, skoro mój majestat tak cię olśnił? Jakież to genialne w swej prostocie! Zadrżą wszyscy na nasz widok.
- Jesteś obłąkany. - Wyszeptał Teal`c.
- Nie obrażaj swego boga, bo wkrótce będziesz żałował tak pochopnie wypowiedzianych słów. - Olokun zmrużył oczy. - Mam jeszcze inny, ważniejszy, powód by uzyskać twoje poddaństwo. Niezależnie od profitów, jakie może mi przynieść twoja służba, jestem przede wszystkim zainteresowany twoją aktualną sytuacją. Pojawiłeś się na podległej mi planecie w towarzystwie trójki Tau`ri. Ludzie tam mieszkający mają pewien wrodzony defekt, który wydaje mi się być zupełnie zbieżny z twoimi poglądami. Od pokoleń śni im się wyzwolenie spod mojej władzy. Nawet srogie upomnienia nie przyniosły pożądanych rezultatów. Jestem przekonany, że wasze przybycie nie było przypadkowe. Muszę wiedzieć wszystko o was, waszej misji i związkach, jakie łączą was z moimi krnąbrnymi poddanymi. Właśnie do tego jesteś mi teraz potrzebny.
- Nic ci nie powiem. Możesz mnie zabić. Możesz zabijać mnie w nieskończoność, a niczego się ode mnie nie dowiesz.
- Och, biorę pod uwagę i taką możliwość. - Goa`uld prychnął pogardliwie. - Mógłbym cię zabijać aż do znudzenia, tylko nie wiem, jak długo byłbyś w stanie mi się opierać, a mi zależy na czasie. Chyba, że chciałbyś mi coś wyznać już teraz?
- Nie uczynię tego. Przyjmij to wreszcie do wiadomości.
- Przekonamy się, Shol`va.
Ponownie uniósł dłoń i ponownie czoło Teal`ca eksplodowało bólem. Uszy wypełnił mu jego własny krzyk, oczy zakryła ciemność. Zatracił poczucie czasu. Nie wiedział, czy trwało to minutę czy godzinę. Ocknął się, leżąc na podłodze. Kręciło mu się w głowie, a gardło miał obolałe od wrzasku. Potrząsnął głową i rozejrzał się. Widział jak przez mgłę, ale odzyskał już pełną świadomość. Olokun znów siedział na tronie, Kaleb stał u jego boku, lecz miejsce, w którym wcześniej spoczywał O`Neill było puste. Pozostała jedynie brunatna, nieregularna plama. Przeszukał wzrokiem całe pomieszczenie. Pułkownika już w nim nie było.
- Panie, ocknął się już. - Kaleb przyglądał mu się z nieukrywaną nienawiścią. Teal`c pomyślał, że to z powodu pomysłu Olokuna, by uczynić go swym sługą. Najwyraźniej poczuł się zagrożony.
- Doskonale! - Goa`uld poczekał, aż więzień przeniesie na niego wzrok. - Nie, nie ma go tu. Twój towarzysz nie będzie mi już potrzebny. Może później się nim zajmę, ale szczerze mówiąc liczę, że zrobisz to ty. Kiedy już będziesz wobec mnie absolutnie lojalny, zabijesz mojego wroga. Spełnisz rozkaz, który ci wydam i będziesz mi wdzięczny za tę możliwość.
- Ty rzeczywiście jesteś obłąkany. - Powtórzył Teal`c i naprawdę w to wierzył.
- Możesz tak sądzić. Wkrótce jednak poznasz pełnię mojego geniuszu i wtedy zmienisz zdanie. Już niedługo… Twoje ciało jest osłabione i z każdą chwilą słabnie coraz bardziej. Wkrótce już tylko symbiont będzie w stanie utrzymać cię przy życiu, ale gdy go zabraknie, twoje ciało podda się. Wtedy będziesz zupełnie bezbronny. Będę mógł zrobić z tobą, co zechcę. Będę miał prostą drogę do twego umysłu. Zaszczepię ci uwielbienie i cześć, które odtąd będą towarzyszyć ci wszędzie, aż po kres twoich dni. Sprawię, że zapomnisz o swoim dawnym życiu i rozpoczniesz nowe u mego boku.
Olokun uśmiechnął się z tryumfem, widząc, jak wyraz twarzy więźnia zmienia się. Teal`c dopiero teraz zrozumiał, dokąd zmierza Goa`uld. Wiedział to tym bardziej, że już kiedyś coś takiego przeżył. Wtedy stało się to za sprawą Apophisa. Jego dawnego pana, którego zdradził i opuścił, a który podstępem pojmał go i zmusił do ponownej służby. Do tej pory Teal`c pamiętał siłę oddziaływania sugestii Apophisa. Sprawił, że wojownik całkowicie podporządkował się jego woli. Więcej. Był święcie przekonany, że wszystkie minione wydarzenia zostały wcześniej zaplanowane. Że opuścił swego boga tylko po to, by wciągnąć Tau`ri w pułapkę. O`Neill nazwał wtedy działanie Apophisa praniem mózgu. Jakież trafne określenie! Najwyraźniej Olokun miał teraz ten sam plan. Teal`c przełknął ślinę. Z powodu wyschniętego gardła miał z tym spore problemy. Patrzył na Olokuna z prawdziwym przerażeniem. Jeśli to zrobi, jeśli włamie się do jego umysłu, jeśli pozna wszystkie tajne plany…
Wtedy jednak przypomniał sobie coś jeszcze. Za pierwszym razem pokonał potęgę woli Apophisa, odzyskał swoje prawdziwe wspomnienia. Omal nie przypłacił tego życiem, ale udało mu się. Jest więc znacznie silniejszy, niż sądzi Olokun. Nawet, jeśli zmąci jego umysł, Teal`c miał nadzieję, że będzie w stanie przeciwstawić się jego mocy. Uczepił się tej myśli jak tonący brzytwy. „Wytrwam”. Powtarzał gorączkowo, gdy Olokun zbliżał się do niego i ponownie unosił Kara Kesh. „Nie poddam się. Musi mi się udać” A potem przestał myśleć cokolwiek, pochłonięty przez ból nie do opisania. Kiedy Goa`uld cofnął rękę, więzień osunął się bez czucia na ziemię.
Drzwi sali otworzyły się z głośnym hukiem. Wszyscy spojrzeli zaskoczeni na stojącego w nich wojownika. Jaffa podszedł szybkim krokiem do Olokuna i padł przed nim na kolano, pochylając nisko głowę.
- Wybacz mi panie to nagłe wtargniecie. - Rzekł ze wzrokiem utkwionym w podłogę. - Mam jednak wiadomość, która nie cierpi zwłoki.
- Oby była warta mojej uwagi. - Wycedził przez zęby Olokun. - W przeciwnym razie ukarzę cię za zuchwalstwo.
- Panie, chodzi o tego niewolnika. - Dwóch innych Jaffa właśnie wnosiło do Sali zakrwawione ciało. Rzucili je u stóp Olokuna, po czym tak jak ich dowódca klęknęli na kolana.
- Pojmaliśmy go, gdy próbował przedostać się do pałacu. Jestem pewien, że to jeden z rebeliantów.
- Nie! - Tym razem odezwał się Kaleb. - Poznaję go. Panie, to nie rebeliant. On pracował dla mnie w kamieniołomach. To jeden z naszych najbardziej zakonspirowanych szpiegów.
- Teraz to z pewnością jeden z najbardziej martwych szpiegów. - Głos Olokuna zaczął zdradzać pierwsze oznaki wściekłości, a jego twarz poczerwieniała. Kaleb z kolei zbladł. - Jeśli był aż tak zakonspirowany, to jakim sposobem wydostał się z kamieniołomów i dotarł aż tutaj? Jak ominął strażników?
- Panie, to trzeba natychmiast sprawdzić. - Twarz Kaleba już nie była blada. Teraz przybrała niemal zielonkawy odcień. - Pozwól, że zajmę się tym osobiście.
- Moi gwardziści już wyruszyli. - Ciągnął klęczący Jaffa, wciąż nie podnosząc wzroku. - Strażnicy zawiadomili mnie natychmiast, gdy tylko niewolni pojawił się u wrót pałacu. Jego obecność tutaj wydała mi się podejrzana. Tym bardziej, że powoływał się na mistrza Kaleba. Twierdził, że posiada ważne informacje, które może przekazać tylko jemu. Wysłałem więc odziały Jaffa do kamieniołomów i do świątyni, a także podwoiłem straże przy gwiezdnych wrotach oraz wokół pałacu. Niewolnika postanowiłem doprowadzić przed twoje oblicze.
- On jest martwy! - Wycedził Olokun kamiennym głosem. - Informacje, które posiadał również…
- Wybacz mi, panie. To moja wina. - Wojownik pochylił głowę jeszcze niżej. - Niewolnik okazał się być zadziwiająco skuteczny i niebezpieczny. Rzucił się na najbliższego strażnika, wyrwał mu broń i zanim zdążyłem go powstrzymać, zabił jednego z moich ludzi. Nie miałem wyjścia. Musiałem go unieszkodliwić.
Olokun zazgrzytał zębami. Był wściekły. Kimkolwiek był martwy niewolnik, szpiegiem Kaleba czy rebeliantem, z pewnością nie znalazł się tu przypadkowo. A jego właśni gwardziści sprawili, że nie można go przesłuchać. Odruchowo poruszył palcami dłoni, na której wciąż tkwiło kara kesh. Miał wielką ochotę ukarać tych ignorantów. Rozładować to narastające w nim napięcie. Już podnosił dłoń… A potem z powrotem ją opuścił. To byłaby tylko strata czasu, a zmarnował go i tak sporo na przesłuchiwanie więźniów. Czekało go świętowanie zwycięstwa. A na przywrócenie do życia martwego człowieka istniał przecież niezwykle prosty sposób.
- Wstań! - Rzucił krótko. Zaczekał, aż Jaffa spełni jego rozkaz. - Masz szansę na naprawienie błędu.
- Co tylko rozkażesz, panie.
- Zabierzesz go na mój statek i umieścisz w sarkofagu. Muszę wiedzieć, co dokładnie chciał przekazać Kalebowi. I to jak najszybciej. Przyprowadzisz go do mnie z powrotem i tym razem nie chcę nawet słyszeć, że coś poszło nie tak. Odpowiadasz za to własną głową.
Gwardzista ukłonił się lekko. Skinął na jednego ze swych podwładnych, obydwaj chwycili martwego mężczyznę pod ramiona i ustawili się dokładnie pośrodku sali. Olokun patrzył, jak pierścienie opuszczają się, a następnie wznoszą w górę, zabierając ze sobą całą trójkę. Skąd wziął się ten niewolnik? Co działo się na planecie, pod jego nieobecność? A z całą pewnością coś się działo. Nie może już polegać na Kalebie. Zawiódł go po raz kolejny. Już dowódca straży pałacowej ma więcej rozumu w głowie. Przynajmniej wysłał parole i wzmocnił straże wokół pałacu. Ale i tak musi sprawdzić wszystko jeszcze raz. Goa`uld znowu zazgrzytał zębami. Wizja świętowania oddalała się od niego w coraz szybszym tempie. W zamyśleniu powiódł wzrokiem po wszystkich zgromadzonych w sali. Jaffa ze wzrokiem utkwionym gdzieś w przestrzeń trwali w oczekiwaniu na rozkazy. Dłuższą chwilę przyglądał się nieprzytomnemu Teal`cowi. Jego czucie satysfakcji z pokonania zdrajcy zbladło nieco, przytłoczone nowymi wydarzeniami. I to go wyjątkowo zirytowało. Dziś miał odbierać hołdy i pławić się w poczuciu tryumfu. Zatrzymał wreszcie wzrok na Kalebie i jego twarz stężała.
Kaleb najwidoczniej przeczuwał, że dni jego chwały minęły już bezpowrotnie. Stał wyprostowany, lecz zniknęła cała jego dotychczasowa buta i pewność siebie. Nerwowo przełknął ślinę i już otworzył usta, by coś powiedzieć, jednak jego słowa utonęły w ogłuszającym huku dobiegającym z korytarza. Wojownicy chwycili lance i przyskoczyli do drzwi. Do pomieszczenia wpadł z impetem odziany w łachmany mężczyzna. W uniesionej dłoni ściskał sporych rozmiarów kamień, lecz nie zdążył zrobić z niego użytku. Padł powalony strzałem z lancy. Jaffa ostrzeliwali kolejnych nadbiegających korytarzem ludzi. Huk wystrzałów mieszał się z przeraźliwym wrzaskiem rannych. Atakujący odpowiadali gradem kamieni, noży, a także innych sprzętów kuchennych. Potem do ogólnej wrzawy dołączyły karabiny maszynowe. Ich odgłos dobiegał jednak z daleka. Napastnikami okazali się być niewolnicy służący w pałacu, najwyraźniej w kuchni. Uzbrojeni i doskonale wyszkoleni gwardziści nie mieli żadnych problemów z odparciem ich ataku. Oni także w końcu zdali sobie sprawę z porażki, bo wycofali się w głąb korytarza. Wojownicy podążyli za nimi, pozostawiając swego pana samego. A właściwie nie samego, bo w towarzystwie Kaleba i wciąż nieprzytomnego więźnia.
Olokun zerwał się z tronu na początku ataku i trwał tak pośrodku pomieszczenia, obserwując uważnie rozwój sytuacji. Otoczył się osobistym polem siłowym, choć żaden z pocisków nie dotarł na tyle blisko, by mu w jakikolwiek sposób zagrozić. Rozumiał doskonale, co się wokół niego działo, ale jeszcze nie dowierzał, że dzieje się to naprawdę. Oto ziściły się wszystkie najgorsze sny. W jednej chwili potwierdziły się podejrzenia i przeczucia. Niewolnicy, to plugawe i bezwolne robactwo wystąpiło przeciwko swemu panu. Przeciwko bogowi. I sądząc z odległych odgłosów walki otrzymali pomoc Tau`ri. To najprawdopodobniej o nich chciał zameldować szpieg z kamieniołomów. A teraz zapewne i kamieniołomy, i cały pałac zostały już przez nich opanowane. No cóż, pozostał mu tylko powrót na statek i obmyślenie kontrataku. Dygocząc z wściekłości odwrócił się plecami do korytarza i stanął oko w oko z Kalebem. Mistrz nie brał udziału w potyczce. Być może miał nadzieję, że Olokun zabierze go ze sobą. Ale on nie miał takiego zamiaru. Widok sługi, który nie potrafił wywiązać się z powierzonego mu zadania, przez którego musiał teraz uciekać, podziałała na niego jak płachta na byka. Gwałtownie wyciągnął przed siebie dłoń. Kara kesh rozbłysło. Włożył w uderzenie całą swoją wściekłość, frustrację i nienawiść do tego człowieka. Zaufał mu, a on zawiódł. Zawiódł na całej linii. Tego nie można było wybaczyć.
Moc urządzenia wyrzuciła Kaleba w powietrze. Olokun odwrócił się gwałtownie. Usłyszał łoskot, gdy ciało jego sługi zderzyło się z podłogą, lecz nawet na niego nie spojrzał. Pragnął już tylko wydostać się z pałacu. Chwycił Teal`ca na ramię i wyciągnął go na środek pomieszczenia. Przywołane pierścienie spłynęły z góry i uniosły obu na statek. Planeta była stracona. Musiał obmyślić nowy plan.
C.D.N.
Użytkownik cooky edytował ten post 06.03.2014 - |10:04|