Skocz do zawartości

Zdjęcie

Nadzieja umiera ostatnia


  • Zaloguj się, aby dodać odpowiedź
118 odpowiedzi w tym temacie

#61 xetnoinu

xetnoinu

    Sierżant sztabowy

  • VIP
  • 1 185 postów
  • MiastoPraga, a za rzeką Warszawa

Napisano 05.02.2012 - |03:53|

No nareszcie światełko w tunelu tej traumy. No dajesz tym biedakom taki wycisk fizyczny i psychiczny, że aż boję się pomyśleć jak to oni potem będą odreagowywać - bez ostrego spicia się nie obejdzie ;) Ale to pieśń przyszłości - ciekawe jakie komplikacje im szykujesz podczas ucieczki, bo na razie to za różowo Danielowi idzie. Czekam na dalszy ciąg.

Korekta
Ponownie tekst bardzo, bardzo dopracowany. Nie ma chyba żadnej literówki! Super. Dzięki temu mogłem sobie pogmyrać w niuansach stylistycznych. Ale to takie głaskanie a nie poprawianie.


Podniósł dłonie do twarzy, obejmując nimi skronie - jako czytelnik wiem, gdzie są skronie u ludzi :)
stał w drzwiach budynku i przyglądał - powtórzenie
mam co robić(!)
za nakarmienie całej - bo robi to stale a nie jeden raz
jest w stanie (ma siłę) pracować. Jest z pozostałymi więźniami - bo "jest" się powtarza
usadził go na zydelku (zydlu). - zdrobnienie jakoś tu narratorowi nie pasuje, ale słowo wytrzasnęłaś przednie :)
Odwrócił się tyłem do Daniela. lepiej np Mówiąc to, odwrócił się. - Można się odwrócić przodem lub bokiem, ale sam czasownik odwrócić oznacza domyślnie że o 180 stopni więc dodawanie plecami/tyłem jest dziwne. Można ewentualnie Stanąć tyłem do Daniela.
I pij(,) ile tylko; Potem(,) na specjalnie
postawił na stole przed archeologiem. Na moment Daniel (na moment) zapomniał
wyrwał go z jego rozważań -jak go wyrwał z rozważań, to one były na pewno jego rozważaniami, chyba że ma wężyka

Nie zauważył nawet, że Kraft podszedł do okna i wygląda przez nie, w zamyśleniu marszcząc brwi. - tu jest zaburzenie jedności czasu i problem z czasownikiem ruchu: podszedł to wyjrzał, lub podchodził i wyglądał itp. np Nie zauważył nawet, że co jakiś czas Kraft odchodził i wyglądał przez okno, w zamyśleniu marszcząc brwi. lub Nie zauważył nawet, jak Kraft na chwilę odszedł i wyjrzał przez okno, w zamyśleniu marszcząc brwi. Bo jak wyglądał przez okno to do niego podszedł, to oczywiste, natomiast nie jest oczywiste jak daleko to było od Daniela stąd czasownik odszedł.
na pasujący do niego wózek na (o) dużych kołach - albo z dużymi kołami, bo za blisko jest dwa razy na
W ich kroku już z daleka dało się dostrzec zmęczenie. -he he he :) W kroku u ubranych mężczyzn to widać co innego a nie zmęczenie, tu posadziłaś niezły kwiatek:) He he he. Albo całe zdanie zmień, albo chociaż daj jakiś przymiotnik typu niemiarowym kroku, nie wiem, ale tak jak jest być nie może :)
ty ledwo stoisz na nogach.. - albo krótko ledwie stoisz, albo ledwie trzymasz się na nogach, stać na nogach to oczywiste, chyba że na własnych po wyleczeniu złamań.
wypowiedziane przez nich słowo. - powtórzenie
rozległości jego obrażeń. Brunatny skrzep pokrywał jego twarz i ramiona, napisane tak dobitnie, że nie trzeba stale pisać czyje te rany
Jedz(!) - Daniel

W poprzednim fragmencie, po autokorekcie, wdarła się literówka zamiast kropki jest literka c
w panującej wokół ciszy c Pułkownik wbił

Użytkownik xetnoinu edytował ten post 05.02.2012 - |09:33|

  • 2

Zapraszam http://trek.pl/discord

Wbijajcie :) 

 


#62 Palek21

Palek21

    FANKA WSZYSTKIEGO

  • Użytkownik
  • 354 postów
  • MiastoMykanów

Napisano 05.02.2012 - |15:33|

Nareszcie jakaś pomoc, choć ten Kraft jakiś podejrzany :) Sam to twarda sztuka i nie da się łatwo zastraszyć.
Pozdrawiam :)
  • 2

Życie to ostry miecz, na którym Bóg napisał:

KOCHAJ, WALCZ, CIERP!!!


#63 cooky

cooky

    Sierżant

  • Użytkownik
  • 717 postów
  • MiastoPolska centralna

Napisano 11.02.2012 - |17:17|

Chyba już nadeszła pora na jakąś odmianę. I niespodziewaną pomocną dłoń. :)




Powrót do przytomności przypominał wygrzebywanie się z beczki smoły i ciągnął się w nieskończoność. Świadomość przybliżała się i odpływała znowu. Stopniowo momenty świadomości wydłużały się. Odbierała coraz więcej doznań. Wiedziała, że leży na wznak na czymś twardym i zimnym. Było jej niewygodnie, nie miała jednak ochoty zmieniać położenia. Coś trzymało ją w tej właśnie pozycji. Bezruch, w jakiś dziwny sposób, zapewniał poczucie bezpieczeństwa. Jeśli tylko otworzy oczy, poruszy choć jedną kończyną, pryśnie ochraniająca ją bańka i wtedy cały brutalny świat zwali się na nią z całą swoją bezwzględnością. Leżała więc i nasłuchiwała. Początkowo dźwięki docierały do niej, nie niosąc ze sobą żadnej konkretnej treści. Dopiero z upływem czasu zdołała powiązać poszczególne odgłosy z ich fizycznymi źródłami. Rozróżniała kroki strażników i szmer rozmów kobiet, które znów powróciły do swojej celi. Ale mając zamknięte oczy, mogła udawać, że jej nie ma, że wszystko co działo się na zewnątrz, jej samej nie dotyczy. Tylko tego chciała. Spokoju. Była taka zmęczona. Pozwoliła swym myślom błądzić swobodnie. Nie skupiała się na żadnej z nich. One same decydowały jak długo przebywały w jej umyśle. Wirującą, wielobarwną kaskadą przelewały się przez jej głowę. Ponownie poczuła nadciągającą ciemność. Poddała się jej z nieskrywaną radością. Ciemność oznaczała niebyt, brak przymusu samoświadomości. Odpoczynek doskonały. Jednocześnie jakieś niesforne wspomnienie na moment przykuło jej uwagę. Właściwie był to tylko cień wspomnienia. Uczucie ciepła, bliskości. Ślad dotyku, odległy strzęp czyjegoś głosu. Kołysana pozazmysłowymi doznaniami pozwoliła pociągnąć się w mrok.

Następne co zapamiętała, to przeraźliwie głośny zgrzyt metalu. Skrzywiła się mimowolnie. Zrozumiała, że świat jednak się o nią upomniał. Znowu znajdowała się na twardej podłodze, a życie toczyło się dalej. Bezpieczne schronienie w nieświadomości skończyło się i niestety musiała teraz stawić czoła teraźniejszości. Strażnicy zabierali kobiety do ich codziennych obowiązków. Wciąż mając zamknięte oczy, wsłuchiwała się w panujący na korytarzu ruch. Podobnie jak wczoraj, Jaffa pozostawili ją samej sobie.

Zaczekała, aż na korytarzu zapanuje całkowity spokój i dopiero wtedy odważyła się rozejrzeć. Leżała pod samą ścianą z twarzą zwróconą w stronę kraty. Grube, metalowe pręty tańczyły lekko w bladym świetle padającym z korytarza. Poruszyła głową, by się rozejrzeć i dopiero wtedy cały świat gwałtownie zawirował. Zacisnęła powieki, czując mdłości podchodzące jej do gardła. Musiała wziąć kilka głębokich oddechów, zanim nieprzyjemne sensacje nieco ustąpiły. W miarę jak trzewia uspokajały się, w jej głowie stopniowo narastał tępy, pulsujący ból. Oba zjawiska miały zapewne ścisły związek z ciosem, który pozbawił ją przytomności. Odkryła nagle, że cała pokryta jest lepkim potem. Zaciskając zęby, ponowiła próbę. Tym razem bardzo powoli i ostrożnie przekręciła głowę z boku na bok. Zawroty nasiliły się, lecz była na nie przygotowana. Cela wyglądała dokładnie tak, jak ją zapamiętała. Korytarz również.

Zebrała się w sobie i dźwignęła, opierając się na łokciach. Teraz wystarczyło tylko przesunąć się odrobinę i już mogła oprzeć plecy o ścianę. Cała operacja zajęła jej koszmarnie dużo czasu, a gdy skończyła, była kompletnie wyczerpana. Oddychała głęboko, czując kolejną falę potu zalewającą jej ciało. Ból rozsadzał czaszkę, z trudem powstrzymywała odruch wymiotny. Nie potrafiła określić, jak długo siedziała zaciskając powieki, zanim była w stanie ponownie otworzyć oczy.

Stopniowo świat stabilizował się. Już nie wirował, raczej kołysał się łagodnie. Gdyby jeszcze ból głowy zmniejszył się odrobinę, mogłaby znów logicznie myśleć. Zalały ją wspomnienia z wczorajszego dnia. Groźby Kaleba. Zakrwawiony Teal`c leżący bezwładnie na ziemi. Uczucie bezsilności i nieuchronnie nadciągającej klęski. Desperacko uczepiła się myśli, że zmysły ją okłamały. Widziała ciało przyjaciela i była przekonana, że nie żyje. A jeśli to nie jest prawda? Jeśli to tylko jakaś obłąkana gra, mająca na celu złamanie jej ducha? I wtedy z zakamarków pamięci wyłonił się obraz, który sprawił, że jej serce znacznie przyspieszyło. Teal`c poruszył dłonią. Wprawdzie była wtedy ogłuszona i widziała jak przez mgłę, a po chwili straciła przytomność, ale to wydarzyło się naprawdę! Ciemne palce drgnęły, a potem zacisnęły się w pięść. Jaffa musiał więc być tylko nieprzytomny. To jednak uświadomiło jej, jak niebezpieczny może być Kaleb. Jak doskonale potrafi manipulować jej emocjami. Wybrał ją, bo uznał, że jest najsłabszym ogniwem drużyny. Zastraszanie, przemoc fizyczna, poniżenie. Kiedy odkrył, że żadna z metod nie jest skuteczna, odwołał się do jej lojalności i współczucia. Wykorzystał jej człowieczeństwo. Użył jako przynęty członka zespołu. I odniósł sukces. Carter odsłoniła się przed nim. Pokazała mu swój strach i gniew. Do czego jeszcze posunie się tak zdeterminowany człowiek, aby osiągnąć swój cel?

Tajemniczy niewolnik pojawił się jakby znikąd. Stąpał tak ostrożnie, że nie usłyszała, jak się zbliża. A może po prostu jej słuch był teraz przytępiony. Dopiero po jakimś czasie zdała sobie sprawę z jego obecności. Mężczyzna przyklęknął tuż przy kracie i wpatrywał się w Carter z wyraźnym współczuciem. W dłoniach trzymał naczynie, z którego unosiła się para. Wyciągnął ramiona w jej stronę i skinieniem głowy wskazał, by przejęła od niego gliniany garnek. Zrobiła to niechętnie, nieznajomy jednak uśmiechnął się zadowolony. Szorstka glina była przyjemnie gorąca, a zapach unoszący się znad potrawy bardzo zachęcający. Gardło jednak miała ściśnięte i odnosiła wrażenie, że w tej chwili zjedzenie czegokolwiek jest ponad jej siły. Niewolnik nie dawał za wygraną. Zdecydowanym gestem nakazał jej, by uniosła naczynie do ust. Usłuchała. Pociągnęła niewielki łyk i przełknęła bez większego problemu. Zupa była mocno doprawiona. Paliła w ustach i przełyku, ale miała zbawienny wpływ na zmęczony mdłościami żołądek. Czuła przyjemne ciepło rozlewające się po całym brzuchu. Tak. Dokładnie tego potrzebowała. Nie czekając na dalszą zachętę, wypiła wszystko. Mężczyzna, kucający obok niej, wyszczerzył zęby w uśmiechu.
- Dziękuję. - Szepnęła, oddając mu garnek. W odpowiedzi skinął tylko głową.

Rzucił jej ostatnie spojrzenie, po czym oddalił się korytarzem. Nie próbowała go zatrzymywać. Znów nie wypowiedział ani jednego słowa. Nie chciał lub nie mógł jej odpowiedzieć. Choć ból i zawroty głowy wciąż dokuczały, poczuła się jednak lepiej. Wiedziała, że potrzebuje sił, by kolejny raz stawić czoło Kalebowi. Odchyliła głowę do tyłu i oparła ją o ścianę. Nie starała się powstrzymywać opadania powiek.

Z drzemki wyrwał ją odgłos unoszących krat. Drgnęła zaskoczona i otworzyła oczy. Na korytarzu czekał już jej kat. Nie ruszyła się z miejsca. Obserwowała tylko uważnie otaczających ją Jaffa. Kaleb stanął pośrodku celi, krzyżując ramiona na piersi.
- Naprawdę mnie zadziwiasz, moja droga. - Zaczął.
- Poważnie? - Mruknęła, nie patrząc mu w oczy.
- Ależ tak. - Uśmiech wykrzywił jego wargi. - Całkowicie zaskoczyłaś moich strażników. Do tej pory nie spotkali kobiety, która byłaby do tego zdolna. Możesz mi jednak wierzyć, że już więcej nie popełnią tak głupiego błędu. Ja również…

Na jego znak dwaj Jaffa chwycili ją pod ramiona i pociągnęli w górę. Gdyby nie ich silne dłonie, pewnie by upadła. Gwałtowna zmiana pozycji ciała wywołała kolejną falę zawrotów głowy. Stanęła niepewnie na drżących nogach, oddychając głęboko. Wojownicy wycofali się na bezpieczną odległość. Po chwili w celi rozległ się odgłos odbezpieczanych zatów. Rzeczywiście mieli się na baczności.
- W takim razie zaczynamy od początku. - Kontynuował Kaleb. - Kim jesteś?
- Major Samantha Carter, Siły Powietrzne Stanów Zjednoczonych. - Jej głos był słaby i ochrypły, ale z ulgą stwierdziła, że nie drży.
- Dlaczego przybyliście na planetę?
- To był rutynowy zwiad. Nigdy wcześniej nie kontaktowaliśmy się z mieszkańcami.
- Może to mieszkańcy kontaktowali się z wami?
- Nie. Oni nie wiedzieli nawet, kim jesteśmy.
- Byliście przygotowani na przybycie naszych ludzi. Skąd o tym wiedzieliście?
- Nie wiedzieliśmy. Działaliśmy instynktownie.
- Nikt was nie ostrzegł?
- Nikt.
- Co wiesz o pozostałych planetach pozostających pod panowaniem Olokuna?
- Nic.
- Je także odwiedzaliście?
- Nie.
- Należycie do ruchu oporu?
- Nic o tym nie wiem.
- No proszę, proszę. Szpieg doskonały. - Kaleb zaczął przechadzać się po celi. W pewnym momencie zatrzymał się i spojrzał na nią badawczo. - Tęsknisz za swoim przyjacielem?

Pytanie ewidentnie miało na celu rozproszenie jej uwagi. Zawahała się tylko przez moment, dobrze wiedząc, że tym razem nie może okazać żadnych uczuć.
- Teal`c był członkiem mojego zespołu, ale przede wszystkim wojownikiem. Był gotów poświęcić swoje życie. Ja również jestem gotowa. Mnie także możesz zabić.
- I uczynię to. Kiedy już odpowiesz na moje pytania.
- Zrób to już teraz. Zaoszczędzisz sobie trochę czasu.
- Nie. Ty zginiesz na samym końcu. Myślę jednak, że spotkanie z pozostałymi członkami drużyny może odświeżyć twoją pamięć. Który pójdzie na pierwszy ogień? Młody dyplomata, czy dowódca, który tak usilnie starał się odciągnąć od ciebie wszelkie podejrzenia? Czyją śmierć chciałabyś obejrzeć najpierw?
- Daruj sobie. Nie zastraszysz mnie w ten sposób.

Jego wzrok stał się nagle zimny jak stal. Zniknął uśmiech i niefrasobliwy ton. Podszedł do niej. chwycił za wojskową bluzę i pociągnął ku sobie tak, że musiała stanąć na palcach. Odruchowo wstrzymała oddech.
- Może i nie spotkałem dotąd kobiety równie wytrzymałej, ale nawet ty nie jesteś niezwyciężona. Zdradziły cię twoje reakcje. Zmiażdżę cię. Zgniotę jak robaka.

Puścił ją i odsunął się nieco do tyłu. Carter straciła równowagę i wylądowała na kolanach. Nie ufała osłabionym mięśniom na tyle, by próbować ponownie powstać.
- Z kim się kontaktowaliście? - Nie ustępował Kaleb.
- Z nikim.
- Kto jest zamieszany w spisek przeciwko Olokunowi?
- Nie wiem.
- Kto jest waszym informatorem?
- Nie wiem.
- Naprawdę chcesz poświęcić swych towarzyszy?
- Jesteśmy żołnierzami. Musimy być przygotowani na poświęcenia.
- Dobrze. Skoro tak zdecydowałaś…

Kaleb odszedł. Jaffa podążyli jego śladem. Krata opadła i znów korytarz wypełnił się odgłosem oddalających się kroków. Carter wciąż klęczała pośrodku celi. Po jej policzkach spływały łzy, których już nie potrafiła powstrzymać. Stało się to, czego najbardziej się obawiała. Teal`c przeżył, bo był zbyt cenny dla Olokuna. Pozostali są tylko nic nie wartymi niewolnikami, których w każdej chwili można poświęcić. Będzie musiała wybierać. Życie przyjaciół w zamian za życie i bezpieczeństwo wielu nie znanych jej bliżej ludzi. Czy w ogóle miała jakikolwiek wybór? Kogo zobaczy jutro rozciągniętego na podłodze, torturowanego bądź umierającego? Daniela czy pułkownika? Cholera! Niebawem oni zginą, i wszystko przestanie się liczyć. O`Neill umrze i nawet nie będzie miała okazji, by powiedzieć mu, że jej także na nim zależy. Bardziej niż powinno.

Wróciła pod ścianę. Przestała zwracać uwagę na to, co dzieje się na korytarzu. Powrót niewolnic, ich szepty i coraz śmielsze spojrzenia przyjmowała z całkowitą obojętnością. Skupiła się na sobie. Na tym, że musi znaleźć w sobie wystarczająco dużo siły, aby się nie załamać. Siedziała z otwartymi oczami nawet wtedy, gdy współwięźniarki dawno pogrążyły się we śnie. Bała się zasnąć. Bała się nadchodzącego dnia i pragnęła za wszelką cenę odwlec jego nadejście. Ale on skradał się nieubłaganie, godzina po godzinie. Kilkakrotnie zapadała w męczącą drzemkę, po czym budziła się zlana potem. Nadejście strażników oznaczało, że nastał ranek. Obserwowała oddalające się korytarzem kobiety, czując narastającą panikę. Da radę! Musi! Ten jeden ostatni raz.

Pojedyncze, szybkie kroki rozległy się na korytarzu w chwilę po tym, jak ucichło ostatnie echo towarzyszące przemarszowi niewolnic. Wprawdzie spodziewała się pojawienia milczącego nieznajomego, do tej pory jednak zjawiał się znacznie później. Tuż przed swoją celą ujrzała Jaffa i poczuła, że robi się jej słabo. A więc to już! Wojownik rozglądał się czujnie, czekając, aż pręty powędrują w górę. Potem spojrzał prosto na nią.
- Chodź ze mną! - Rzucił krótko.

Wpatrywała się w niego szeroko otwartymi oczyma, jakby nie do końca zrozumiała wypowiedziane przez niego słowa. Znała jego twarz, ale zmęczenie i uciążliwy ból głowy skutecznie ograniczały zdolność logicznego myślenia. Oszołomiona zaczęła wstawać z podłogi, chwiejąc się lekko. Jaffa ponaglił ją niecierpliwym spojrzeniem.
- Mamy mało czasu. Jeśli chcesz przeżyć, musisz pójść ze mną. To twoja jedyna szansa.

Kiwnęła głową i oderwała się od ściany. Podążyła za wojownikiem. Przypomniała sobie, gdzie widziała go wcześniej. To on za pierwszym razem towarzyszył mężczyźnie, który przynosił posiłki. Ruszyli szybkim krokiem plątaniną korytarzy. Nawet nie starała się zapamiętać drogi. Skupiła się wyłącznie na oddychaniu. Wkrótce poczuła kłujący ból w boku, jednak nie zwolniła tempa. Dotarli do jakiegoś magazynu, nie napotykając nikogo na swej drodze. Tutaj mężczyzna wręczył jej brązowy tobołek z poleceniem, by jak najszybciej się przebrała. W zawiniątku znajdowała się szata. Taka sama, jaką widziała u kapłanów, z obszernym kapturem pozwalającym na całkowite ukrycie twarzy. Szybkim ruchem narzuciła na siebie ten dziwny habit. Był trochę za duży, za to świetnie ukrywał wojskowe buty. Szerokie rękawy zasłaniały brudne dłonie. Jaffa z aprobatą pokiwał głową, po czym wręczył jej zata.
- Teraz posłuchaj uważnie. - Rzekł ściszonym głosem. - Wyprowadzę cię z pałacu. Trwają właśnie przygotowania na przybycie Olokuna. Wmieszasz się w tłum. Nikt nie powinien cię zatrzymywać. Dzisiaj kręci się tu mnóstwo kapłanów. Musisz jedynie uważać przy zbliżaniu się do wrót. Żaden kapłan nie powinien podróżować na inne planety bez obstawy. Straż przy wrotach pełni dwóch wartowników. Trzeba ich unieszkodliwić. Wrócisz na planetę, z której was przyprowadzono. Tam uzyskasz więcej informacji. I pamiętaj: jeśli ci się nie powiedzie, zginiesz.
Kobieta już otwierała usta, by zadać jakieś pytanie, ale Jaffa uciszył ją jednym krótkim gestem. Ponownie wyszli na korytarz. Poprowadził ją jeszcze jakiś czas. Potem zatrzymał się.
- Skręcisz dwa razy w lewo i dojdziesz do wyjścia. Nie mogę ci dalej towarzyszyć. Powodzenia.

Odszedł szybkim krokiem, pozostawiając Carter samą. Ruszyła we wskazanym kierunku, czując, że serce zaraz wyskoczy jej z piersi. Dotarła do wylotu korytarza. Znajdowała się w sali wejściowej. Poprzez otwarte szeroko wrota wpadały promienie słoneczne. Panował tu spory ruch. Jaffa, strażnicy i niewolnicy przemierzali pomieszczenie, nie zwracając na nią najmniejszej uwagi. Wzięła głęboki oddech i wyprostowawszy plecy, ruszyła w stronę światła. Gorące, duszne powietrze otoczyło ją natychmiast po przekroczeniu progu. Teraz już doskonale pamiętała, w którym kierunku ma się udać. Pamiętając o przestrodze swego przewodnika, nie skręciła od razu w kierunku wrót, lecz kluczyła pomiędzy zabudowaniami. Pracujący tu niewolnicy zerkali na nią ze zdziwieniem, lecz usuwali się z drogi, pochylając głowy w geście pokory. Znalazła wreszcie miejsce, w którym pod osłoną trzcinowych dachów mogła w miarę bezpiecznie oddalić się od osady. Sypki piasek utrudniał marsz, parła jednak naprzód. Musiała podejść pod pierwszą z wydm. Będąc już prawie na szczycie, obejrzała się za siebie. Ciemna szata musiała być doskonale widoczna na tle białych piasków. Czuła się odsłonięta i bezbronna. Odwróciła się, by kontynuować wspinaczkę, czując nieprzyjemne mrowienie między łopatkami. Pot zalewał oczy, płuca paliły z wysiłku, ale dotarła cało na szczyt. Odrzuciła kaptur i puściła się biegiem w dół. Szata powiewała za nią jak wielkie, brązowe skrzydła. Potknęła się i sturlała do samej podstawy wydmy. Pozwoliła sobie tylko na chwilę odpoczynku. Łapczywie łapiąc powietrze, zmusiła ciało do dalszego marszu. Pamiętając o strażnikach, okrążyła wrota i pozostając wciąż pod osłoną wydmy, podczołgała się możliwie blisko gwiezdnych wrót. Jaffa stali tyłem do niej, najwyraźniej nie spodziewając się, że ktoś może nadejść z tej strony. Z odbezpieczonym zatem podpełzła jeszcze kawałek i wycelowała. Pierwszy strzał dosięgnął wojownika stojącego z lewej i powalił go na ziemię. Drugi Jaffa, zdezorientowany, rozglądał się w poszukiwaniu napastnika. Dostrzegłszy kobietę, wycelował w jej kierunku lancę. Carter rzuciła się w bok, o włos unikając strumienia ognia, przekoziołkowała i leżąc płasko na ziemi ponownie nacisnęła spust. Mężczyzna osunął się na piasek. Rzuciła się w kierunku DHD, wbiła adres planety i czekała na pojawienie się horyzontu zdarzeń. Dopiero teraz dopadły ją emocje. Boże! Uciekła! Jakimś cudem jej się udało! Poczuła gwałtowne zawroty głowy. Musiała mocno przytrzymać się krawędzi sterownika, by nie upaść. Wspomagane adrenaliną mięśnie były już u kresu swych możliwości. Ostatni raz spojrzała za siebie, po czym zataczając się powędrowała ku błękitnej, połyskującej tafli.




C.D.N.

Użytkownik cooky edytował ten post 29.02.2012 - |20:27|

  • 4

Ten, który walczy z potworami, powinien zadbać, by sam nie stał się potworem.
Gdy długo spoglądamy w otchłań, otchłań spogląda również na nas.

F. Nietzsche


#64 Madi

Madi

    Starszy kapral

  • Użytkownik
  • 270 postów
  • MiastoChorzów

Napisano 11.02.2012 - |21:31|

No i to jest moja Carter :P brawo, teraz tylko czekać na posiłki, no i Jack musi postarać się nie zginąć do czasu powrotu Sam.
Pozdrawiam!
  • 2

#65 Palek21

Palek21

    FANKA WSZYSTKIEGO

  • Użytkownik
  • 354 postów
  • MiastoMykanów

Napisano 12.02.2012 - |17:26|

Brawo dla Carter :D
Niech się lepiej pospieszy, bo Jack może sobie jeszcze nieźle nagrabić.
  • 2

Życie to ostry miecz, na którym Bóg napisał:

KOCHAJ, WALCZ, CIERP!!!


#66 igut214

igut214

    Kapral

  • Użytkownik
  • 244 postów
  • MiastoKraków

Napisano 20.02.2012 - |20:01|

Dawno mnie tu nie było. Widzę, że akcja rozwinęła się niezwykle zaskakująco. Ależ gratka. Przeczytałam wszystko jednym tchem ^^.
Mam nadzieje, że Carter uwolni Jacka, Daniela i Tealca :). Nie moge siędoczekac kolejnej części.
Pozdrawiam - igut214:)
  • 1
"Tęsknię za lasem, uświadomił sobie Leiard. Tęsknię za życiem w spokoju. Za sercem i umysłem, których nie drąży zamęt. Za bezpieczeństwem" -- ("Kapłanka w bieli" - str. 363).

#67 xetnoinu

xetnoinu

    Sierżant sztabowy

  • VIP
  • 1 185 postów
  • MiastoPraga, a za rzeką Warszawa

Napisano 21.02.2012 - |22:33|

Nareszcie! Nasza Sam wydostała się z tego piekła. To już był ostatni moment - skraj wyczerpania.


Doskonała robota. Bardzo dobrze, wartko napisane - doskonale się to czyta. Autokorekta też godna pochwały - w tak obszernym fragmencie ani jednej literówki. Ponownie wysoka jakość tekstu pozwoliła mi skupić się na korekcie głębszej, ze zwracaniem uwagi na styl, i niuanse słowno-logiczne. Wyszło pozornie dużo, ale jest to głównie głaskanie tekstu.

Do omówienia szerzej jest jeden problem ortograficzny jaki się tu pojawił. Imiesłowy z partykułą nie. To jedna z najtrudniejszych zasad ortografii jaka istnieje. I praktycznie nawet wielu polonistów tej reguły nie ogarnia. Ale miałem jedną nauczycielkę, z osobistą wręcz misją jej nauczenia - i wiem - bo nauczyła nas skutecznej reguły roboczej.

Padło zdanie: Życie przyjaciół w zamian za życie i bezpieczeństwo wielu nieznanych (nie znanych) jej bliżej ludzi.

Modelowo wygląda to tak. Ten typ imiesłowów i partykułę nie zazwyczaj piszemy łącznie. Przykładowo:
Nieznani sprawcy podpalili kilkadziesiąt samochodów.
Ale to samo zdanie, po dodaniu informacji komu znani? wygląda tak:
Nie znani (komu?) policji sprawcy podpalili kilkadziesiąt samochodów.
modelowe zdanie reguły roboczej to:
Niewypieczony chleb jest niesmaczny. Nie wypieczone przez piekarzy bochenki powinno się utylizować.

Czyli roboczo: jeżeli po imiesłowie jest informacja komu? lub przez kogo? przez co? to imiesłów i nie piszemy wyłącznie rozłącznie. Reguła sprawdza się w 100%.

Czyli ....za życie nie znanych (komu?) jej ludzi.
Przez obecność zaimka "jej" imiesłów i partykuła "nie" muszą być w tym zdaniu napisane rozdzielnie.

Korekta:
Spoiler

Użytkownik xetnoinu edytował ten post 21.02.2012 - |22:49|

  • 1

Zapraszam http://trek.pl/discord

Wbijajcie :) 

 


#68 cooky

cooky

    Sierżant

  • Użytkownik
  • 717 postów
  • MiastoPolska centralna

Napisano 01.04.2012 - |16:51|

Witam ponownie.
Przepraszam, że tak strasznie długo twało, zanim udało mi się stworzyć coś sensownego. Takiej zapaści chyba jeszcze nie miałam. No cóż. wielkimi krokami zbliża się maj, a w maju czeka mnie spora rewolucja w życiu osobistym i jakoś nie mam głowy do pozaziemskich przygód. Postaram się jednak żebyście o mnie nie zapomnieli. Mam już pomysły na kolejne rozdziały. Powolutku będę je teraz spisywać.
Życzę więc cierpliwości, a na dzień dzisiejszy przyjemnego czytania. :)







Jackson także przez większość nocy czuwał. Obudził się nagle, bez żadnego konkretnego powodu i pomimo ogromnego zmęczenia nie mógł zasnąć ponownie. W skupieniu nasłuchiwał dobiegających z ciemności odgłosów. Czas dłużył się niemiłosiernie. O`Neill spał obok zwinięty w kłębek. Oddychał równo i głęboko, lecz od czasu do czasu z jego ust wydobywał się cichy jęk. Nawet sen nie dawał mu ukojenia w cierpieniu. Archeolog martwił się o przyjaciela. Jack był silny, ale utrata krwi, odwodnienie i ciężka praca fizyczna zrobiły swoje. Słabł, chociaż starał się nadrabiać miną. Wyczerpany organizm nie był w stanie bronić się przed infekcją. Błyszczące nienaturalnie oczy i rozpalona skóra były bezsprzecznie jej wynikiem. Po wieczornym posiłku bez słowa przyjął wyciągniętą rękę Daniela. Właściwie pozwolił mu pociągnąć się w górę i nie protestował, gdy ten cały czas podtrzymując jego ramię, zaprowadził go do baraku. Tu zmęczenie całkowicie wzięło nad nim górę. Nie dał się wciągnąć w rozmowę, odpowiadał półsłówkami. W końcu ułożył się na ziemi i niemal natychmiast zasnął.

Poranek nadszedł wreszcie razem z odgłosem otwieranych drzwi. Jackson w napięciu wpatrywał się w leżącego nieruchomo pułkownika.
- Jack? - Delikatnie potrząsnął jego ramieniem.
W odpowiedzi usłyszał cały ciąg niewybrednych przekleństw. Odetchnął z ulgą. Ton głosu Jacka wskazywał, że nadal nie ma zamiaru się poddać. Więźniowie wstawali z ociąganiem i wychodzili na zewnątrz. O`Neill stękając, podparł się na ramionach z zamiarem powstania, lecz prawie natychmiast opadł na ziemię z głośnym jękiem. Daniel pochylił się nad dowódcą i zobaczył skurczoną z bólu twarz i zaciśnięte powieki.
- Jack?
- Mmm?
- Jak się czujesz? - Wiedział, że to pytanie jest bezsensowne, ale jakoś samo się wyrwało. - Dasz radę wstać?
- Nie mam wielkiego wyboru… - Wysapał. - Jezu… Chyba musisz mi pomóc.
- Masz gorączkę.
- Jeśli nie masz przy sobie aspiryny, to i tak nic na to nie poradzisz.
- Jack, obawiam się…
- Daniel, na litość boską! Pomagasz mi czy nie? Tamci już na nas czekają.

Strażnicy rzeczywiście zerkali na nich niecierpliwie. Wszyscy pozostali więźniowie opuścili już pomieszczenie. Z pomocą Jacksona Jack zdołał dźwignąć się do pozycji stojącej. Kosztowało go to naprawdę wiele wysiłku. Starał się ignorować zawroty głowy, trudno jednak było nie zwracać uwagi na przenikliwy ból towarzyszący każdemu poruszeniu ciała. Wolał nawet nie myśleć o kolejnym dniu pracy w promieniach palącego słońca. Otarł pot z czoła i zagryzając zęby ruszył za przyjacielem. Miał dziwne wrażenie, że wszyscy wpatrują się w niego, jakby oceniali jego szanse. W tej chwili sam nie postawiłby na siebie złamanego grosza.
- No już! Ruszać się! Czekacie na zaproszenia?

Jeden ze strażników pchnął ich w stronę czekającej grupy więźniów. Obaj zatoczyli się. Jack stracił równowagę, ale Daniel w porę chwycił go za ramiona, ratując przed upadkiem. Natychmiast wyprostował się dumnie, choć z bólu pociemniało mu w oczach. Spojrzał na strażnika, zaciskając z wściekłości zęby. Mężczyzna podszedł do niego powoli, ściskając w dłoni kij bólu.
- Coś ci się nie podoba przybłędo? - Spytał cichym głosem.

Jackson wstrzymał odruchowo oddech. I nie tylko on. Zrobili to wszyscy zgromadzeni na placu. Czekali w napięciu na rozwój sytuacji. Strażnik zaciskał i rozluźniał pięści, gotowy w każdej chwili zaatakować. O`Neill wpatrywał się w niego dłuższą chwilę, a jego oczy, wielkie i ciemne, wyglądały jak oczy szaleńca. Potem jednak spuścił wzrok, odwrócił się i posłusznie ruszył w głąb doliny. Niewolnicy, którzy do tej pory gapili się na niego, jak na komendę podążyli za nim. Archeolog przełknął głośno ślinę. W ustach czuł dziwną suchość, a jego ręce drżały. Było tak blisko… Gdyby i tym razem Jack postawił się strażnikom, mógłby to być jego ostatni raz. Już teraz widać było, że jest bardzo osłabiony. Zanim doszli do miejsca pracy, zaczął ciężko dyszeć, choć wczoraj pokonał ten dystans bez większego wysiłku. Raz po raz ocierał pot pokrywający całą twarz i potykał się, ale nie zwolnił kroku. Zacisnął zęby i jak zahipnotyzowany parł naprzód.

Zarządca stał z boku i spoglądał na oddalających się więźniów z uśmiechem tryumfu na ustach. Oto nareszcie dopiął swego. Utemperował przybyszów i znów był niekwestionowanym panem kamieniołomów.

Dotarli wreszcie na miejsce. Uwagę Jacksona zwrócił brak równych stosów bloków skalnych. Po chwili przypomniał sobie, że wczoraj zostały przetransportowane na plac budowy piramidy. Dzisiaj musieli więc od nowa gromadzić budulec. Oceniając rozmiary powstającej świątyni, można było sądzić, że spędzą na tej czynności resztę życia.

Daniel podniósł z ziemi dwa kilofy i podał jeden Jackowi. Ten wziął go bez słowa, po czym zbliżył się do skał. Narzędzie ciążyło w jego niepewnych dłoniach. Zacisnął mocno palce i zamachnął się. Ostrze uderzyło w twardy kamień, a potem upadło na ziemię. O`Neill z jękiem osunął się na kolana. Jego twarz, pomimo opalenizny, przybrała niezdrowy szaro-zielony odcień. Oddychał spazmatycznie.
- Jack! - Jackson natychmiast znalazł się tuż obok.
- Nic mi nie jest… - Wysapał pułkownik.
- Zwolnij trochę. Musisz zachować jak najwięcej sił.
- Chyba odrobinę je przeceniłem … Poradzę sobie Danielu…
- Wiem, że sobie poradzisz, ale proszę przystopuj.
- Nic mi nie jest… Naprawdę nic mi nie jest … - Upierał się Jack.
- Posłuchaj Jack. - Rozejrzał się szybko dookoła. Znajdowali się w pewnej odległości od pozostałych niewolników, a odgłosy pracy skutecznie zagłuszały jego słowa. - Znalazłem pewną szansę na wydostanie się stąd. Właściwie, to szansa znalazła mnie…
- Daniel? O czym ty mówisz? - Pełne udręki oczy wpatrywały się w archeologa z takim natężeniem, że przeszywały go prawie na wylot.
- Jest ktoś, kto być może będzie w stanie nam pomóc.
- Zadziwiasz mnie. Wystarczy, że na chwile spuszczę cię z oka, a ty przynosisz takie rewelacje… Kim on jest?
- To kucharz.
- Kucharz?
- To za dużo powiedziane. On przygotowuje posiłki i chyba sporo wie. Nie jestem jednak pewien, do jakiego stopnia można na nim polegać. Ale to w końcu jakiś punkt zaczepienia. Spróbuję z nim porozmawiać, może będzie miał nowe informacje.
- A co powiedział ci do tej pory?
- Że Sam i Teal`c żyją.
- Wierzysz mu?
- Bardzo chcę mu wierzyć, Jack.
- Ale pewności nie masz?
- Gość jest wyjątkowo tajemniczy. Chyba jednak nie mamy wyboru. Sami nigdy się stąd nie wydostaniemy.
- To by była pierwsza dobra wiadomość odkąd trafiliśmy do tego piekła. - Jack przymknął powieki i odetchnął głęboko. - Oby tylko nie ostatnia…

Wspierając się o skałę, zaczął powoli wstawać. Z pomocą Daniela poszło mu całkiem sprawnie. Dwaj strażnicy zmierzali w ich stronę, groźnie wymachując trzymanymi w dłoniach batami. Widząc, że więźniowie wracają do pracy, zatrzymali się w pół kroku, lecz wciąż nie spuszczali z nich wzroku. Jackson chwycił swój kilof i uderzał nim rytmicznie, jednocześnie zerkając na przyjaciela. O`Neill chwiał się lekko. Poprawił uchwyt na drewnianym trzonku i wzniósł kilof ponad głowę. Po jego twarzy przemknął grymas bólu, a gdy narzędzie opadło na kamień, stęknął boleśnie, lecz tym razem jego ręce utrzymały rękojeść. Wziął kolejny zamach i następny. W końcu znalazł swoje tempo. Pomimo bólu, zawrotów głowy i dręczącego pragnienia, zmuszał ciało do wysiłku. Wkrótce poczuł nieprzyjemne kłucie w boku, coraz trudniej też było chwytać oddech. Skupił się na tej jednej kluczowej czynności. Wdech i wydech. Wdech i wydech. Stopniowo przestał zwracać uwagę na to, co dzieje się dookoła. Daniel mówił coś, lecz nie rozumiał sensu wypowiadanych przez niego słów. Potem całkowicie przestał je słyszeć. Zniknął gdzieś łoskot młotów i huk odrywających się od ściany skalnych bloków. Pozostało jedynie bicie jego własnego serca. Pracował. Miał świadomość tego, że jego mięśnie napinają się i rozluźniają, ale odbywało się to niemal automatycznie. Ból również dał się zepchnąć poza granice odczuwania. Wciąż istniał, jednak nie był już przeszkodą. Musiał to zrobić. Musiał odciąć się od świata, jeśli chciał nadal walczyć. Stracił zupełnie poczucie czasu. Powtarzał sobie tylko, że nie wolno mu przestać. Że jeszcze nie może pozwolić sobie na wytchnienie.

Jackson obserwował pułkownika z rosnącym niepokojem. O`Neil zachowywał się, jakby wpadł w trans. Patrzył tępo przed siebie, przestał się odzywać. Jego oddech stawał się coraz szybszy i coraz bardziej spazmatyczny. Pot spływał po jego twarzy, zalewał oczy, lecz zdawał się tego nie zauważać. Podobnie jak żywoczerwonej krwi sączącej się z otwartych ponownie ran. Daniel miał wrażenie, że za chwilę zemdleje. On jednak wciąż stał i zapamiętale rąbał skałę. Każdemu zamachowi towarzyszył bolesny jęk i coraz bardziej widoczne drżenie ramion. Wycieńczony organizm musiał się w końcu poddać. Kilof wypadł z rąk Jacka, a on sam wylądował na kolanach. Pomimo pustego żołądka jego ciałem wstrząsały gwałtowne torsje. Stojący najbliżej strażnik w jednej chwili wyciągnął zza pasa bat. Widząc, na co się zanosi, Daniel rzucił się rozpaczliwie w stronę przyjaciela, przewracając go na ziemię i jednocześnie zasłaniając własnym ciałem. Nie był w stanie powstrzymać krzyku, gdy ciężki rzemień opadł na jego plecy. Ślad po uderzeniu palił niczym ogień. Nic więcej jednak się nie wydarzyło. Zdumiony uniósł głowę. Uwaga wszystkich strażników skupiona była na czymś w głębi doliny. Także stojący nieco dalej niewolnicy przerywali pracę i przystawali zaciekawieni.

O`Neill jęknął i poruszył się. Korzystając z zamieszania, Daniel zsunął się z jego ciała i przewrócił go na plecy. Natychmiast ogarnęła go ogromna ulga. Jack był blady jak płótno i oddychał chrapliwie, ale jego półprzymknięte oczy wpatrywały się w niego z wyraźnym wyrzutem.
- Da… niel?
- To ja Jack.
- Co… - Wyjąkał. - Co robisz?
- Ratuję twój tyłek.
- Nie… Nie powinieneś...
- Cii… - Archeolog rozejrzał się. Kolejni robotnicy odkładali swoje narzędzia. - Coś się stało.
- Co…
- Wszyscy patrzą w tamtą stronę. Musiało wydarzyć się coś niezwykłego.
- Pomóż mi wstać…
- Jesteś pewien, że dasz radę?
- Nie, ale i tak mi pomożesz…

Strażnik obrzucił ich pobieżnym spojrzeniem, po czym znowu odwrócił wzrok. Z jego ręki wciąż zwisał skórzany bat. Sycząc z bólu Jack zdołał usiąść i to było już wszystko, na co mógł sobie w tej chwili pozwolić. Poczuł zawroty głowy tak silne, że omal nie upadł z powrotem. O powstaniu na nogi nie było nawet mowy. Daniel podtrzymał go za ramiona, ale gdy zorientował się, że już nie potrzebuje pomocy, wstał i wspinając się na palce, spojrzał ponad głowami stojących przed nim mężczyzn.

W stronę kamieniołomów zmierzał cały oddział Jaffa. Na ich czele maszerował człowiek odziany w powłóczyste, brązowe szaty kapłana. Sądząc po wrażeniu jakie wywołali, byli w tym miejscu niecodziennymi gośćmi. Zarządca wyszedł im na spotkanie. Kilka minut rozmawiał z kapłanem. Do uszu więźniów docierały od czasu do czasu jego wzburzone okrzyki. Kiedy się odwrócił, jego twarz była czerwona z wściekłości, a oczy miotały błyskawice. Przeszedł powoli wzdłuż wszystkich niewolników i zatrzymał się na wprost siedzącego O`Neilla. Bez słowa wskazał go dwóm idącym za jego plecami Jaffa. Wojownicy skinęli głowami i ruszyli w stronę więźnia. Daniel bezskutecznie próbował zagrodzić im drogę. Równie dobrze mógłby stanąć na drodze rozpędzonej lokomotywy. Jaffa machnął tylko lancą i archeolog padł nieprzytomny na piasek, gdy ciężki metal trafił go w skroń.
- Zostaw go draniu! - O`Neill z trudem dźwignął się na kolana. Jaffa chwycili go pod ramiona i brutalnie pociągnęli w górę.
- W dalszym ciągu kąsasz przybłędo? - Zarządca podszedł blisko. Oparł o jego pierś czubek kija bólu. - Żałuję, że nie mogę udzielić ci kolejnej lekcji. Bardzo żałuję.
- Ja także jestem niepocieszony. - Warknął O`Neill przez zaciśnięte zęby. - Już zaczynałem się przyzwyczajać…
- Twój niewyparzony język w niczym ci nie pomoże. - Zarządca zazgrzytał zębami. Przeniósł czubek kija bólu na podbródek Jacka, zmuszając go do uniesienia głowy. - Teraz pożałujesz, że nie zginąłeś z mojej ręki.

Długą chwilę mierzyli się wzrokiem. Niewolnik i jego oprawca. Z oczu obydwu wyzierała ta sama nienawiść i determinacja. W końcu zarządca odsunął się na bok. Jaffa chwycili mocniej słaniającego się na nogach człowieka i ruszyli do miejsca, w którym czekała już na nich zakapturzona postać kapłana.




C.D.N.

Użytkownik cooky edytował ten post 17.04.2012 - |13:40|

  • 2

Ten, który walczy z potworami, powinien zadbać, by sam nie stał się potworem.
Gdy długo spoglądamy w otchłań, otchłań spogląda również na nas.

F. Nietzsche


#69 Madi

Madi

    Starszy kapral

  • Użytkownik
  • 270 postów
  • MiastoChorzów

Napisano 07.04.2012 - |14:16|

jak sporo czasu minęło od mojego ostatniego pobytu na forum :) ale widzę, że do nadrobienia mam tylko jeden rozdział, szkoda :) czekam na wiecej i smacznego jajka :P

a teraz idę się zabrać za pracę nad moim fickiem
  • 1

#70 xetnoinu

xetnoinu

    Sierżant sztabowy

  • VIP
  • 1 185 postów
  • MiastoPraga, a za rzeką Warszawa

Napisano 15.04.2012 - |21:41|

Rozumiem, że dzień dzisiejszy to to taki żartowny żart w ramowych ramach pisemnej pisaniny wstępnego wstępniaka ;) Wracając do meritum. Ciekawa sytuacja. Kolejne kłody pod nogi. Aż strach pomyśleć, co dalej tym biedakom zafundujesz.



Co do korekty, to jestem nadal pod wrażeniem jakości autokorekty. Wychwyciłem tylko dwie poważniejsze wpadki.

rozmiary nowopowstającej świątyni : tu będzie nowo powstającej. A jeszcze lepiej i prościej rozmiary powstającej świątyni. Jak powstaje to, to co powstaje jest nowe - więc nie trzeba uwypuklać dodatkowym słowem. Reguła ortograficzna dla tego wypadku jest niestety pełna min tutaj, więc lepiej wystrzegać się konstrukcji z niebezpiecznym słówkiem "nowo".
Daniel podniósł z ziemi dwa kilofy i podał jeden Jackowi. Ten przyjął go bez słowa ... na przyjęciu urodzinowym obfitym posiłkiem? ..Lepiej: Ten wziął go bez słowa.

Użytkownik xetnoinu edytował ten post 15.04.2012 - |21:43|

  • 1

Zapraszam http://trek.pl/discord

Wbijajcie :) 

 


#71 cooky

cooky

    Sierżant

  • Użytkownik
  • 717 postów
  • MiastoPolska centralna

Napisano 09.05.2012 - |12:54|

No i stało się. Rewolucja przyszła na świat 1 maja i okazała się niesłychanie absorbująca. Nagle zaczęło mi brakować czasu dosłownie na wszystko. No i mózg z niewyspania trochę wolniej działa, więc nie wiem czy w najbliższym czasie coś uda mi się napisać. Chociaż część już mam i właściwie trzeba tylko wszystko dopracować. Jak już odeśpię to może, może...

Pozdrawiam.

A tu nawet nie ma co poczytać, bo koleżanki też mają zastój. :(
  • 0

Ten, który walczy z potworami, powinien zadbać, by sam nie stał się potworem.
Gdy długo spoglądamy w otchłań, otchłań spogląda również na nas.

F. Nietzsche


#72 cooky

cooky

    Sierżant

  • Użytkownik
  • 717 postów
  • MiastoPolska centralna

Napisano 30.05.2012 - |15:35|

Skończyłam kolejny fragment. Coraz więcej czasu mi to zajmuje. :)






Wypadła na kamienne schodki i zatrzymała się zdumiona. Na planecie panowała noc. Jedynie wokół gwiezdnych wrót unosiła się migotliwa, srebrzysta poświata rzucana przez horyzont zdarzeń. Kiedy ten pękł niczym bańka mydlana, znalazła się w zupełnej ciemności. Nisko wiszące chmury zasłaniały nawet najjaśniejsze gwiazdy. Wyciągnęła ręce przed siebie i chwiejnym krokiem ruszyła naprzód. Wymacała stopą trzy stopnie, potem jej buty zapadły się w miękkiej, mokrej trawie. Po kilku krokach wpadła na DHD. Zawahała się. Co dalej? Było zbyt ciemno, by mogła poprawnie wbić adres Ziemi. Nagle uświadomiła sobie, że przecież nie ma nadajnika, który zwykle nosiła zamocowany na przedramieniu. Straciła więc możliwość przesłania do bazy kodu identyfikacyjnego. Nie otworzą dla niej przesłony. Została uwięziona. Zakręciło jej się w głowie. Wsparła się na urządzeniu, aby nie upaść. Starała się oddychać równo i spokojnie. Na pewno zaraz coś wymyśli. Jeszcze raz przeanalizowała całą sytuację. Mężczyzna, który uwolnił ją z celi, powiedział wyraźnie, że ma tu wrócić. Tylko co dalej? Powinna chyba pójść do osady. Czy trafi w tych ciemnościach? W każdym razie musi oddalić się od wrót. Wkrótce strażnicy zorientują się, że zniknęła i ruszą w pościg. Głupio byłoby teraz dać się złapać. Ustaliła w myślach kierunek marszu, po czym ruszyła przed siebie. Uszła zaledwie kilka kroków, gdy za plecami usłyszała kobiecy głos.
- Samantho!
Odwróciła się w miejscu, celując w intruza z zata. Poślizgnęła się na mokrej trawie, zaplątała w okrywającą ją szatę i runęła jak długa na ziemię. Broń wypadła jej z ręki.
- Spokojnie, to ja! - Ciemna postać pochyliła się tuż nad nią. - Kalia. Czekałam na ciebie.
- Kalia? - Spytała podejrzliwie, szukając po omacku upuszczonego zata. Zacisnęła palce na rękojeści i wyprostowała się, celując w stojącą przed nią kobietę. - Jesteś sama?
- Posłuchaj, gdybym chciała cię skrzywdzić, już bym to zrobiła. - Sam niechętnie musiała przyznać jej rację. Opuściła broń, nie zwalniając jednak uścisku. - Czekałam na ciebie. Już się bałam, że nie przyjdziesz.
- Kalia, do cholery! - Wyrwało się Carter. - O co tu chodzi? Wytłumaczysz mi w końcu to wszystko, co się wydarzyło?
- Czy jesteś ranna?- Kalia nie dała się zbić z tropu.
- Nie. - Bąknęła. - Nic mi nie jest. Powiedz mi tylko…
- Wszystko ci wyjaśnię. - Głos dziewczyny był spokojny i rzeczowy. - Teraz jednak musimy się ukryć. W każdej chwili mogą pojawić się tu ludzie Olokuna, a ja mam ci dużo do przekazania. Chodź! Zaprowadzę cię tam, gdzie będziesz bezpieczna.

Oszołomiona pozwoliła poprowadzić się w nieznane. Nie skierowały się w stronę wioski, lecz poszły zupełnie w bok. Kalia zręcznie omijała kępy krzewów i niespodziewanie głębokie wykroty. Oczy Carter zdążyły już przyzwyczaić się nieco do ciemności. Na wszelki wypadek jednak położyła dłoń na ramieniu dziewczyny. Miała w ten sposób większą pewność, że nie złamie sobie nogi w jakimś dole. Próbowała sobie przypomnieć, co znajduje się na końcu ich drogi. Chyba las, ale nie była do końca przekonana. Wkrótce musiały na chwilę zatrzymać się, bo miała problemy ze złapaniem oddechu. Czuła, jak jej nogi drżą z wysiłku. Kalia zrozumiała widocznie, że jej towarzyszka jest w nie najlepszej formie, bo wyraźnie zwolniła. Niebawem do ich uszu doleciał charakterystyczny szum. A więc jednak miała rację. Zbliżały się do skraju lasu. Zwarta kolumna drzew wyrosła przed nimi szeroką, czarną ścianą. Kalia zatrzymała się, uważnie nasłuchując. Po chwili ruszyła naprzód. Gdy zanurzyły się pomiędzy drzewa, ogarnęła je ciemność idealna. Coś kliknęło cicho i nagle najbliższe pnie drzew zostały zalane światłem. Carter przymknęła powieki i odruchowo zasłoniła oczy dłonią. Z niemałym zdumieniem przyglądała się trzymanej przez dziewczynę latarce. Dziwnie znajomej latarce. Dokładnie takie same miały na wyposażeniu wszystkie drużyny SG.
- Na otwartej przestrzeni światło byłoby doskonale widoczne. - Wyjaśniła Kalia przepraszającym tonem. - Nie mogłam ryzykować, że zostaniemy dostrzeżone.

Teraz już było łatwiej. Po niezbyt długim marszu doszły wreszcie do szerokiego wykrotu. Naturalne obniżenie terenu dość skutecznie osłaniało płonące na jego dnie niewielkie ognisko. Carter z ulgą usiadła na leżącej obok ogniska skórze i ukryła twarz w dłoniach. Jej ciałem wstrząsały dreszcze, wywołane nie tylko chłodnym, leśnym powietrzem.
- Powiedziałaś, że nie jesteś ranna. - Odezwała się z wyrzutem Kalia. Dopiero teraz przyjrzała się uważniej Sam. - Powinnam najpierw cię obejrzeć.
- Gdzie jest reszta mojego zespołu? - Sam zignorowała tę uwagę. W jej uszach narastał powolutku coraz głośniejszy szum. Potrząsnęła głową. Trochę pomogło. - Czy wiesz, co się z nimi stało?
- No dobrze. - Dziewczyna westchnęła. - Twój dowódca i ten młodszy…
- …Daniel. - Podsunęła uczynnie Sam.
- …I Daniel zostali odesłani do kamieniołomów. Z tego co mi wiadomo, obaj żyją, choć są ranni. Jared, mój mąż także tam przebywa… - Urwała i milczała chwilę. Zaraz jednak opanowała się. - Jaffa został uwięziony w pałacu. Niestety, jest zbyt dobrze strzeżony. Nikomu z nas nie udało się do niego dotrzeć.
- Widziałam go. - Tym razem Carter miała drobne problemy z mówieniem. - Był nieprzytomny, zakrwawiony. Myślałam nawet, że nie żyje. Jestem jednak przekonana, że pokazali mi go celowo. Chcieli, żebym tak myślała.
- Wiem, że Kaleb cię przesłuchiwał. A ty niczego nie zdradziłaś.
- Nie. - Potwierdziła. - Czy dlatego pomogliście mi w ucieczce?
- Owszem, dlatego też. - Wyjaśniła dziewczyna. - Pojawiliście się w naszej osadzie dość niespodziewanie. Nie wiedzieliśmy, na ile można wam zaufać. Olokun wszędzie ma swoich szpiegów. Musieliśmy mieć pewność, że nimi nie jesteście.
- Nie jesteśmy. My naprawdę chcieliśmy wam pomóc.
- Wciąż możecie. Szczerze mówiąc bardzo na waszą pomoc liczymy. Zjedz coś. Musisz być głodna.

Wręczyła jej dzban z wodą, płaski, nieco czerstwy chleb, kawałek zimnego mięsa i kilka niewielkich owoców. Carter nie trzeba było dwa razy zachęcać. Od razu zabrała się do jedzenia. Kalia dorzuciła do ognia kilka kawałków drewna i usiadła po drugiej stronie ogniska, wyciągając dłonie w stronę płomieni. Jej twarz była poważna. Nie przypominała już tej beztroskiej dziewczyny, śmiejącej się i tańczącej na swoim weselu. Teraz wydawała się znacznie starsza, bardziej doświadczona i zmęczona.
- Musieliśmy was wydać. - Zaczęła. - Ludzie Olokuna przybyli do nas wcześniej, bo wiedzieli o waszej wizycie.
- Skąd mogli wiedzieć? - Wymamrotała Carter z pełnymi ustami. - Przecież nie od nas, do diabła!
- Nie. Ktoś z otoczenia Olokuna musiał podejrzewać, że na naszej planecie działa ruch oporu. Jego ludzie bacznie nas obserwowali, choć my nie zdawaliśmy sobie z tego sprawy. Nie wystawialiśmy straży koło wrót, bo sądziliśmy, że korzystali z nich jedynie słudzy Olokuna, kiedy przychodzili po nowych niewolników, a oni niepostrzeżenie nas obserwowali. Teraz widzę, jak bardzo byliśmy nieostrożni. W noc naszego wesela musieli po raz kolejny przejść przez wrota i zobaczyli w osadzie was. Czekali na naszą reakcję. Wydaliśmy was, czym kupiliśmy sobie trochę czasu.
- To Kaleb. - Mruknęła Sam. - To on za tym stoi. Jest przekonany o waszej winie, tylko brakowało mu bezpośrednich dowodów. Teraz jednak je uzyskał. Wyciągnęliście mnie z więzienia. Domyśli się, że to wasza robota.
- Nie. Ruch oporu jest duży i obejmuje wiele planet. Dopóki nie znajdzie cię na miejscu, nie będzie miał pewności, kto tak naprawdę ci pomógł.
- Będzie mnie szukał. Jestem pewna, że wkrótce tu przybędzie.
- Też tak uważam. Tu jednak jesteś bezpieczna. Nie martw się. Ktoś już zadbał o to, by zatrzeć ślady twojego przybycia. Ja muszę zaraz wrócić do osady, żeby nie dać czcigodnemu Kalebowi kolejnego powodu do podejrzeń. Byłoby źle, gdyby w środku nocy nie zastał w osadzie wszystkich członków rady.
- Należysz do rady osady? A Teneth, twój ojciec?
- Nie żyje. - Powiedziała cicho Kalia. - Nie żyją wszyscy z dawnej rady.
- Przykro mi.
- Samantho, straciłam ojca i przyjaciół. Wciąż jednak mogę odzyskać męża. Ty i twoi ludzie możecie nam pomóc w pokonaniu Olokuna. Tym samym uratujesz wasz zespół i swojego dowódcę.
- Co mam zrobić?
- W tej chwili musisz zaczekać. Niebawem wrócę i zaprowadzę cię z powrotem do wrót. Ja, albo ktoś z zaufanych ludzi. Przez ten czas spróbuj trochę odpocząć.

Z ciemności rozległ się cichy gwizd. Kalia poderwała się na nogi.
- Muszę się pospieszyć. - Powiedziała nerwowo. - Czekaj na mnie.

Rzuciła Carter pokrzepiające spojrzenie, po czym zniknęła wśród drzew. Kobieta została sama. Jej ciałem wstrząsały niekontrolowane dreszcze. Przysunęła się bliżej do ogniska, ciesząc się ciepłem, jakie dawały niezbyt wysokie płomienie. Dokończyła posiłek i czekała. Nie miała innego wyjścia. Musiała zaufać Kalii. Musiała też wierzyć, że dziewczyna wkrótce wróci cała i zdrowa, i wreszcie wyjaśni jej całą tę intrygę. Otoczyła kolana ramionami i wsparła na nich głowę. Była śmiertelnie zmęczona, nie chciała jednak zasypiać. Nie teraz, gdy Kaleb wypuścił na nią swoje psy. Być może jest tu naprawdę bezpieczna, ale nie zamierzała dać się przyłapać śpiąca i całkowicie bezbronna. Jeśli coś pójdzie nie tak i Kaleb ją wytropi, przynajmniej będzie mogła się bronić.

Ognisko zaczęło powoli dogasać, lecz nie zawracała sobie tym głowy. W górze, pomiędzy koronami drzew mrok nocy powoli wycofywał się, robiąc miejsce szarości poranka. Nawet tutaj, pomiędzy drzewami zrobiło się nieco jaśniej, choć do wschodu słońca zostało zapewne jeszcze kilka godzin. Miała wrażenie, że siedzi tak całą wieczność, gdy w końcu z oddali dobiegł ją odgłos kroków. Osoba, która przedzierała się przez las, robiła to wyjątkowo cicho. Żadnego trzasku gałęzi, jedynie szelest opadłych na ziemię liści. Wstrzymując oddech, wycelowała w przybysza zata. Zastanawiała się przez chwilę, czy nie spróbować się schować, ale zrezygnowała z tego pomysłu. Na pewno narobi mnóstwo hałasu. Co z tego, że intruz jej nie zobaczy, skoro na pewno ją usłyszy. Z pomiędzy drzew wyłoniła się znajoma postać. Carter odetchnęła z ulgą i opuściła broń. Kalia uśmiechnęła się porozumiewawczo.
- Wszystko w porządku. - Powiedziała. - Do osady przybył cały oddział Jaffa, nie znalazł jednak żadnych śladów twojej obecności. Przeszukali dokładnie całą wioskę i w końcu odeszli. Zapewne wrócą, ale zdążymy wysłać cię do domu.
- Poczekaj… - Sam poczuła, że robi się jej gorąco. - Ja nie mogę wrócić bezpośrednio na swoją planetę. Potrzebuję do tego pewnego urządzenia. Bez niego nie zostanę w ogóle wpuszczona do bazy.
- Sprawdź, może to któreś z tych? - Kalia wskazała ręką na ciemny worek leżący na ziemi nieopodal ogniska. Jego barwa niemal zlewała się z podłożem. Nic dziwnego, że Sam wcześniej go nie dostrzegła. - Pozbawiliśmy cię niektórych przedmiotów, zanim pokazaliśmy cię Jaffa. Przypuszczaliśmy, że mogą okazać się istotne. Broń oczywiście zostawiliśmy, ale ukryliśmy kilka mniejszych sprzętów. To również należy do ciebie. - Dodała podając jej latarkę. - Bardzo przydatna rzecz. O wiele bardziej poręczna od pochodni.

Carter już kucała i zaglądała ciekawie do worka. Drżącymi rękami wyjęła z niego wreszcie niewielki prostokątny przedmiot. Swoją przepustkę do domu. Podniosła wzrok na dziewczynę.
- Skąd wiedziałaś?
- Nie wiedziałam. Zaryzykowaliśmy i ukryliśmy część twojego wyposażenia. Liczyliśmy na to, że Jaffa nie zwrócą uwagi na ich brak. Udało się. Zainteresowani byli głównie bronią. Zabrali również wasze bagaże.
- Powinnam jak najszybciej zameldować się w bazie. - Wstała trochę zbyt szybko. Poczuła zawroty głowy. Zachwiała się, lecz szybko odzyskała równowagę. - Muszę też w końcu poznać całą prawdę o ruchu oporu i o tym, co dzieje się na planecie Olokuna. To bardzo ważne. Jeśli mamy wam pomóc, musimy zostać we wszystko wtajemniczeni.
- Zgadzam się. - Kalia pokiwała głową. - Bardzo zależy nam na waszym wsparciu, dlatego chcemy, by ktoś ci towarzyszył. To jeden z naszych przywódców. Jest jedyną znaną mi osobą, której udało się uciec z niewoli Olokuna. Poza tobą oczywiście. Zna doskonale nie tylko macierzystą planetę Olokuna, lecz także kilka innych, pozostających pod jego panowaniem. Jeśli zgadzasz się na takie rozwiązanie, możemy wracać do gwiezdnych wrót. On już tam na nas czeka.
- Jesteś pewna, że akurat jemu można zaufać? - Sam zerknęła na dziewczynę z powątpiewaniem.
- To brat mojego ojca. Jedyna rodzina, jaka mi pozostała. Bez wahania powierzyłabym mu własne życie.

Carter gorączkowo starała się przemyśleć całą sytuację. Powinna jak najszybciej opuścić tę planetę, a wciąż nie posiadała żadnych istotnych informacji. Jeśli misja ratunkowa miała się powieść, potrzebowali kogoś takiego jak Barran. Kogoś, kto może poprowadzić ich pomiędzy ludzi Olokuna. No i Kalia mu ufała… Tylko czy to wystarczy? W końcu stwierdziła, że nie ma w tej chwili innego wyjścia. Schyliła się, by podnieść z ziemi worek z resztą sprzętu. Najważniejszy był teraz nadajnik, który ściskała kurczowo w dłoni.
- Jestem gotowa. - Oświadczyła.

Pomimo szarówki poranka posuwały się bardzo powoli. Sam niemal słaniała się na nogach. Dodatkowo marsz utrudniała jej szata kapłana, którą wciąż miała na sobie. Ściągnęła ją przez głowę, zwinęła i wcisnęła do worka. Coś podpowiadało jej, że brązowy strój może jeszcze być przydatny. Zbliżały się już do gwiezdnych wrót. Carter wytężała wzrok i rozglądała się dookoła, nigdzie jednak nie dostrzegała oczekującego na nie człowieka. W pewnym momencie Kalia zatrzymała się, a przed nimi pojawiła się wysoka postać. Mężczyzna dosłownie wyrósł jak spod ziemi. Był w średnim wieku. Dobrze zbudowany i zapewne niesamowicie silny. Kiedy zbliżył się jeszcze bardziej, Carter wreszcie mogła obejrzeć jego twarz. Pierwszą rzeczą, jaka rzuciło jej się w oczy, była ciemna blizna biegnąca przez cały policzek od skroni aż do żuchwy. Podobne widniały na jego nagich ramionach. Poczuła dreszcz, przebiegający jej po plecach.
- Witaj Samantho. - Skłonił lekko głowę. Głos miał mocy i głęboki. - Jestem Barran. Żałuję, że spotykamy się w takich okolicznościach.
- Ja również żałuję. Kalia powiedziała, że jesteś gotów mi towarzyszyć. Moi zwierzchnicy zapewne chcieliby zadać ci mnóstwo pytań. Szczerze mówiąc, ja także.
- Odpowiem na wszystkie w miarę moich możliwości. Teraz jednak powinniśmy już ruszać. Pozostając tu dłużej narażamy siebie, lecz przede wszystkim Kalię. Powinna jak najszybciej wracać do osady. Jej dłuższa nieobecność może wzbudzać podejrzenia.

Carter kiwnęła głową i bez słowa podeszła do DHD. Wbiła adres Ziemi. Z radością obserwowała formowanie się horyzontu zdarzeń. Uświadomiła sobie, że z całych sił ściska brzeg sterownika. Rozluźniła palce, czując, że ziemia zaczyna lekko wirować, a kolana wyraźnie drżą pod jej ciężarem. Przymknęła na moment powieki powtarzając sobie, że musi się zdobyć na ten jeszcze jeden wysiłek.
- Powodzenia. - Kalia wyglądała na zdenerwowaną. - Mam nadzieję, że wkrótce zobaczymy się ponownie.
- Jasne. - Weszła po schodkach, zatrzymała się przed samym horyzontem zdarzeń. Barran trzymał się pół kroku na nią. - Trzymaj za nas kciuki.

Wystukała kod identyfikacyjny jedynki. Wzięła głęboki oddech i zanurzyła się w błękitnej poświacie. Jeszcze zanim otworzyła oczy, poczuła znajomy, choć trudny do zdefiniowania zapach i wiedziała, że wróciła do domu. Zatrzymała się gwałtownie, odruchowo unosząc ręce w górę. Wokół rampy stało kilku żołnierzy z karabinami maszynowymi gotowymi do strzału. Zamrugała, bo sala wrót zaczęła się trochę rozmywać. Usłyszała szczęk broni i zdumiony głos generała Hammonda.
- Major Carter! Na litość boską, co się pani stało? Gdzie reszta zespołu?
- Sir, zostaliśmy pojmani. Mnie udało się wydostać.
- Kim jest ten człowiek?
- Sir…

Szum w uszach znów przybrał na sile. Zatoczyła się. Stojący za jej plecami Barran podtrzymał ją, a potem delikatnie ułożył na rampie. Próbowała protestować, ale na wiele się to nie zdało. Po prostu nie miała już siły. Odszukała wzrokiem postać dowódcy. Hammond pochylał się nad nią, a w jego oczach wyraźnie widziała niepokój.
- Sir, musimy ich ratować…
Język zaczął się nagle plątać, zrezygnowała więc z dalszej mowy i kompletnie wyczerpana przymknęła powieki. Generał zerkał nerwowo to na nią, to na towarzyszącego jej człowieka. Nieznajomy klęczał, przytrzymując głowę kobiety na swoich kolanach. Dopiero gdy do Sali wrót wpadł zespół medyczny, Barran powoli wstał i uniósł w górę obie dłonie.
- Nie jestem waszym wrogiem - Powiedział. - Przyszedłem tu razem z Samanthą, żeby prosić was o pomoc. Życie wielu ludzi zależy od tego, czy mnie wysłuchacie.





C.D.N.

Użytkownik cooky edytował ten post 17.06.2012 - |20:28|

  • 3

Ten, który walczy z potworami, powinien zadbać, by sam nie stał się potworem.
Gdy długo spoglądamy w otchłań, otchłań spogląda również na nas.

F. Nietzsche


#73 Madi

Madi

    Starszy kapral

  • Użytkownik
  • 270 postów
  • MiastoChorzów

Napisano 30.05.2012 - |20:05|

Dobrze w końcu przeczytać coś po polsku, o wiele za dużo ficków czytam po angielsku, tak więc dzisiaj spotkała mnie miła odmiana :) Dziękuję. A tak nawiązując, to czytałam kilka innych ficków z SG-1 i tak mi się nasunęła myśl, że chyba nie ma ani jednej opowieści, w której Jack lub Daniel( czy też oboje jak tutaj) nie zostaliby uwięzieni czy wpadli w jakąś zasadzkę, a na końcu to i tak Carter ich ratowała :) zuch dziewczyna dotarła do domu :P
coś mi się wydaje, że jak podpiszą traktat to pozbędą się kilku latarek :P

Świetny kawałek i nie martw się tym, że trochę to trwa, nie ważne ile czasu zajmie, ile słów będzie zawierać, najważniejsza i tak jest jego treść i dobra zabawa podczas tworzenia... a my poczekamy :P
Pozdrawiam!
  • 1

#74 Palek21

Palek21

    FANKA WSZYSTKIEGO

  • Użytkownik
  • 354 postów
  • MiastoMykanów

Napisano 31.05.2012 - |09:57|

Świetny kawałek i nie martw się tym, że trochę to trwa, nie ważne ile czasu zajmie, ile słów będzie zawierać, najważniejsza i tak jest jego treść i dobra zabawa podczas tworzenia... a my poczekamy :P

Święte słowa :)
Świetny kawałek, mam tylko nadzieję że wysłuchają Barrana, zanim zaczną strzelać.
P.S. Ja zubiłam wenę, jeżeli by ktoś ją zalazł, proszę oddać.
  • 1

Życie to ostry miecz, na którym Bóg napisał:

KOCHAJ, WALCZ, CIERP!!!


#75 Madi

Madi

    Starszy kapral

  • Użytkownik
  • 270 postów
  • MiastoChorzów

Napisano 31.05.2012 - |12:20|

Święte słowa :)
Świetny kawałek, mam tylko nadzieję że wysłuchają Barrana, zanim zaczną strzelać.
P.S. Ja zubiłam wenę, jeżeli by ktoś ją zalazł, proszę oddać.




Niestety nie widziałam Twojej, moja się natomiast fochnęła na SG-1 i podsuwa mi tylko pomysły do BSG :) ale polecam wyjście w zatłoczone centrum handlowe, poobserwowanie ludzi, czasami mogą się trafić bardzo ciekawe spostrzeżenia pomagające w pisaniu...
Czasami mały zastój jest dobry, można się skupić na przeanalizowaniu wszystkiego.
Pozdrawiam!
  • 1

#76 xetnoinu

xetnoinu

    Sierżant sztabowy

  • VIP
  • 1 185 postów
  • MiastoPraga, a za rzeką Warszawa

Napisano 04.06.2012 - |19:34|

Rewelacyjny, mistrzowsko napisany fragment. Wartki, zawierający świetne opisy, liryczne ale bez przesady z zachowaniem realizmu i bez egzaltacji. Opisy wyważone dokładnie tak, jak powinny być dla prezentacji tego, co się działo wokoło Samanthy. Czyta się to w takim tempie, że z każdą linijka pogłębia się trauma nieuchronnego końca - zdania wieńczącego fragment. I znowu trzeba będzie czekać ...


Autokorekta wzorcowa, dopiero przy trzecim czytaniu cosik znalazłem do korekty ;) - ale się naszukałem, bo jak się coś tak płynnie czyta, to wzrok pochłania całe zdania i nie widać literówek choćby tam rzędem siedziały.

wyprostowała się(,) celując
długim marsz(u) doszły
uratujesz swój (wasz) zespół i swojego dowódcę
zamrugała - wiem, udowodniłaś mi, że to jest literackie, ale ja nadal będę się upierał, że może i literackie, ale nieeleganckie. Może: Musiała kilkakrotnie zmrużyć oczy, bo widok sali wrót zaczął się trochę rozmywać.
Odszukała wzrokiem postać swojego dowódcy. - swój dowódca to dla niej (j.w.) Jack a teraz mowa o Hammondzie.
wykrot - skąd Ty znasz takie rzadkie słowa, wstyd powiedzieć, ale musiałem do słownika zajrzeć, bom nie wiedział dokładnie, co to znaczy :)


Pozdrawiam i czekam na więcej, choć rozumiem, że pisanie to nie jest obecnie Twój priorytet. Daj tam czułego klapsiora swojej najmłodszej pociesze ode mnie - wiernego czytelnika, dziecina się uspokoi i będziesz mogła wtedy cosik napisać ;)

@ Madi
Jak masz wenę na BSG to do pióra - takiej fanhistorii chyba od dawien dawna na Forum nie było. Pozdrawiam :)
  • 2

Zapraszam http://trek.pl/discord

Wbijajcie :) 

 


#77 Madi

Madi

    Starszy kapral

  • Użytkownik
  • 270 postów
  • MiastoChorzów

Napisano 05.06.2012 - |11:44|


@ Madi
Jak masz wenę na BSG to do pióra - takiej fanhistorii chyba od dawien dawna na Forum nie było. Pozdrawiam :)


Z BSG jest tak, że mam już 3 ficki na koncie, wszytko jednak po angielsku. Co do polskiego BSG, no nie wiem. Obecnie pisze 3 ficki i muszę jej jakoś godzić między sobą, tak więc wiadomo jak to wygląda z korektą i publikacją. Przyznam, że trochę zaniedbałam publikacje "Caprica before the fall" i nadrabiam, a no i "Traktat" przyplątał się po drodze, wiec "Ktoś taki jak ty" ma malutkie wakacje. Skończę jeden z tych i będę mogła zabrać się za kolejny, jak wena dopisze. Tymczasem pracuję nad tym co rozpoczęłam i wyczekuje kolejnych rozdziałów od reszty piszących na tym forum, aby mieć miły przerywnik w pracy :)
Pozdrawiam!
  • 1

#78 xetnoinu

xetnoinu

    Sierżant sztabowy

  • VIP
  • 1 185 postów
  • MiastoPraga, a za rzeką Warszawa

Napisano 05.06.2012 - |21:45|

OT @ Madi:
A gdzie te angloficki? Tak szperałem po Forum i jakoś nie mogę znaleźć. Szukając, tak mi się też pomyślało, że zarówno Ty, jak i Cooky, Palek i Igut macie tak pokaźny dorobek, że chyba czas, abyście zwróciły się do Modów o utworzenie i przenosiny opowiadań na autorskie półki w tym fickozbiorze. Ale to wedle Waszego uznania.

A co do tego, że piszecie po kilka opowiadań symultanicznie - to jest niesamowite i tylko dowodzi Waszego talentu. Ogarniacie fabułę i jej szczegóły dla kilku zagadnień jednocześnie. Ja nie mogę urodzić jednego tekstu - moich wniosków z ponownego obejrzenia uniwersum BSG w kontekście problemu boskiej interwencji, boskiego planu i istot anielskich. Już tylko troszkę dłuższa forma wypowiedzi i już nie jestem w stanie jej sensownie ogarnąć i najnormalniej to co urodziłem, nie da się czytać, nie wspominając o problemach z logiką wywodu - a ściśle jej brakiem.

Czapki z głów, Dziewuchy!
  • 2

Zapraszam http://trek.pl/discord

Wbijajcie :) 

 


#79 cooky

cooky

    Sierżant

  • Użytkownik
  • 717 postów
  • MiastoPolska centralna

Napisano 16.06.2012 - |13:01|

No to zapraszam do dalszego czytania. :)




Minęli wąwóz, zbliżali się już do gigantycznego placu budowy. Jaffa szli szybko. Początkowo starał się dotrzymać im kroku, lecz jego nogi odmawiały posłuszeństwa. Plątały się i uginały. Palące płuca nie nadążały chwytać powietrza. Zataczał się jak pijany. Pot zalewał oczy. Otarł je przedramieniem, lecz miejsce zamazanych obrazów zastąpiły tańczące czarne plamki. Potknął się i po raz kolejny wylądował twarzą w piasku. Nie miał dość sił, by podnieść się samodzielnie. Strażnicy jednak bez słowa dźwignęli go i pociągnęli dalej, nie dając mu nawet najmniejszej szansy na odpoczynek. Kapłan odwrócił się na chwilę tylko po to, by obrzucić go bacznym spojrzeniem, po czym znów ruszył przed siebie. Tempo marszu było zabójcze. Potknął się kolejny raz, lecz tym razem silne dłonie nie pozwoliły mu upaść. Szedł więc dalej, czując, że jego głowa coraz bardziej ciąży, a w oczach zaczyna wirować. Sam do końca nie wiedział, kiedy siły opuściły go całkowicie, a Jaffa wlekli go dalej zupełnie bezwładnego. W pewnym momencie jego buty zaczęły podskakiwać na nierównych, kamiennych płytach, którymi wyłożona była droga wiodąca do pałacu. Wkrótce zanurzyli się w krętych, pałacowych korytarzach. Panujący tu chłód wywoływał gęsią skórkę, ale równa podłoga dawała solidne oparcie dla stóp. Zmusił mięśnie do jeszcze jednego wysiłku. Do kogokolwiek go prowadzili, chciał dotrzeć tam na własnych nogach. Właściwie nawet mu się udało, ale kiedy zatrzymali się pośrodku niewielkiego pomieszczenia, Jaffa bezceremonialnie pchnęli go w dół. Gdy wylądował na kolanach, stwierdził, że jednak schowa dumę do kieszeni i wreszcie trochę odpocznie. Niestety. Stojący przy drzwiach wojownicy rozstąpili się, robiąc przejście dla ubranego w powłóczyste szaty Kaleba. Mężczyzna spojrzał na więźnia z wyraźnym niesmakiem.
- Kiedy widziałem cię ostatni raz przybyszu, wyglądałeś dużo lepiej. - Zauważył. - Najwyraźniej zawarłeś bliższą znajomość z zarządcą.
- O tak. - Wychrypiał O`Neill. Jego oddech jeszcze nie wrócił do normy. - No wiesz, bardzo przypadliśmy sobie do gustu.
- Najwyraźniej docenił twoje poczucie humoru.
- Też tak myślę. - Spojrzał na Kaleba z ukosa. - Po prostu nikt nie może mu się oprzeć. Czemu zawdzięczam przyjemność ponownego goszczenia w tym przybytku?
- Widzę, że twój język bynajmniej nie ucierpiał. - Sarknął Kaleb.
- Dziękuję, mój język ma się dobrze. W przeciwieństwie do całej reszty. - Otarł przedramieniem pot z czoła. - No dobrze, skoro kurtuazje mamy już za sobą, może powiesz mi, gdzie jest reszta mojego zespołu?
- To jest dokładnie pytanie, które ja chciałbym zadać tobie, przybyszu: gdzie w tej chwili może znajdować się reszta twojego zespołu. Jako dobry dowódca powinieneś to wiedzieć, prawda?
- O co tu chodzi? - W oczach Jacka błysnęła podejrzliwość. - Co z nimi zrobiłeś?

Kaleb zaczął krążyć wokół klęczącego człowieka. O`Neill śledził każdy jego ruch. Po pewnym czasie jednak zakręciło mu się w głowie.
- Po co mnie tu sprowadziłeś? - Spytał ze znużeniem. - Czego ode mnie chcesz?
- Ktoś pomógł twojej podwładnej wydostać się z celi. Macie szpiegów nie tylko na planecie, ale nawet tu, w tym pałacu.
- Czekaj, czekaj… - Do pułkownika powoli zaczął docierać sens usłyszanych właśnie słów i jego wargi same zaczęły układać się w szeroki uśmiech.. - Carter uciekła? Naprawdę?

Widział, jak jeden z Jaffa unosi w górę broń, ale tym razem refleks całkowicie go zawiódł. Nie miał nawet szansy uniknięcia ciosu. Lanca trafiła go w twarz. Osunął się na ziemię. Nie stracił całkowicie przytomności, jednak dłuższą chwilę leżał zamroczony, niezdolny do jakiegokolwiek ruchu. W ustach czuł metaliczny smak krwi. Gdzieś obok niego zadudniły ciężkie kroki. Zaraz potem jego ciało oblane zostało lodowatą wodą. Przez krótki moment skóra zapiekła jakby przypalana ogniem. Odruchowo nabrał wielki haust powietrza i zakrztusił się spływającą po twarzy wodą. Wstrząsnął nim niekontrolowany kaszel. Kiedy odzyskał oddech, zdał sobie sprawę, że leży w kałuży i cały się trzęsie.
- Masz mi coś do powiedzenia? - Głos Kaleba dobiegał gdzieś z oddali.

O`Neill przetoczył się na brzuch i wsparł na łokciach. Rany na plecach szczypały niemiłosiernie. Z całych sił zagryzał zęby, żeby nie jęczeć. Powoli, z najwyższym trudem podciągnął kolana, odepchnął się i usiadł na piętach, wciąż opierając dłonie na podłodze. Zauważył, że zbierająca się na podłodze woda, przybrała rozmytą, czerwono - różową barwę. Potrząsnął głową, odszukał wzrokiem stojącego nad nim mężczyznę.
- Co?
- Chcesz mi coś powiedzieć, zanim dobiorę ci się do skóry?
- O tak! - Jack zaśmiał się ponuro. - Dałeś [beeep], stary.

Jaffa ponownie wzniósł lancę, lecz Kaleb powstrzymał go machnięciem ręki. Potrzebował tego człowieka żywego i w pełni przytomnego. Wcześniej miał tylko podejrzenia. Teraz zyskał pewność. Ten pożałowania godny ruch oporu ma tu swoich szpiegów. Tutaj, w pałacu samego Olokuna. No cóż, najwyraźniej nie doceniał wieśniaków na podległych planetach. A oni nie są tak głupi i tak bezradni jak początkowo podejrzewał. Teraz nie mógł pozwolić sobie na jakikolwiek błąd. Musi działać rozważnie. Wydobycie z jeńca wszystkich informacji jest w tej chwili priorytetem. Musi to zrobić powoli i tak, żeby wciąż żył, gdy przybędzie Olokun. Tylko on ma prawo decydować o dalszym losie tego człowieka.
- Słuchaj no , czcigodny. - Zagadnął O`Neill. - Już raz pytałeś mnie o nasze powiązania ze szpiegami. W tej chwili mogę ci o nich powiedzieć dokładnie tyle samo, co i przedtem. Nic mi o nich nie wiadomo!
- Nigdy ci nie wierzyłem człowieku, a teraz mam pewność, że coś ukrywasz. Więc daruj sobie te zapewnienia. Im szybciej dojdziemy do porozumienia, tym mniej będziesz cierpiał.
- Nie strasz mnie. Wielu już tego próbowało.
- Nawet nie zamierzam.

Kaleb zareagował błyskawicznie, a może to Jack stracił zdolność szybkiego oceniania sytuacji. Zobaczył, jak stopa w ciężkim, skórzanym bucie wędruje w górę i w następnej sekundzie opada wprost na jego dłoń. Nie zdążył wykonać jakiegokolwiek ruchu. Nic. Zarejestrował jedynie ruch powietrza tuż przed twarzą. Trudo powiedzieć, czy cichy trzask łamanych kości rozległ się naprawdę, czy był to tylko wytwór jego wyobraźni. Po chwili impulsy nerwowe dotarły do skołatanego mózgu i celę wypełnił jego krzyk. Nie potrafił nad nim zapanować. Sam wyrwał się z gardła. Podobnie jak soczyste przekleństwo, który nastąpiło zaraz potem. Klęczał z czołem pochylonym do samej podłogi, nie mogąc wyswobodzić uwięzionej ręki .

Kaleb trwał w bezruchu, wciąż miażdżąc dłoń człowieka i czekał. O`Neill z trudem odzyskał oddech i spojrzał w górę poprzez łzy bólu. Twarz Jaffa była bez wyrazu, jedynie jego oczy błyszczały niebezpiecznym ogniem. Zrozumiał, że w tej chwili Jaffa zdolny jest do wszystkiego. A on sam ma coraz mniej siły by walczyć. Poczuł, jak nacisk podeszwy buta na jego zranioną dłoń zmniejsza się. ale tylko odrobinę.
- Kto pomógł kobiecie w ucieczce? - Głos Kaleba wciąż pozostawał przerażająco spokojny.
- Nie wiem. - Jęknął. Przed oczami znów zobaczył wirujące mroczki.
- Uciekła przez wrota. na którą planetę się udała?
- Nie wiem.
- Jakie otrzymała rozkazy?
- Niby skąd miałbym to wiedzieć? Przecież cały czas siedziałem pod czujnym okiem chłopców z kamieniołomów!
- Jesteś jej dowódcą. Sam powiedziałeś, że wykonywała tylko twoje rozkazy.
- Bo tak było, zanim nas pojmaliście. Nie jesteśmy zamieszani w żaden spisek. Jeśli ktoś pomógł Carter, to widocznie miał ku temu powody, ale ja ich nie znam. I naprawdę nie wiem, kto to mógł być.
- Zacznij współpracować człowieku.

Kaleb powoli przeniósł ciężar ciała na nogę wykroczną. Dłoń pułkownika ponownie eksplodowała. Z bólu aż się zachłysnął. W oczach pociemniało. Na wpół przytomny osunął się na podłogę, choć nie zdawał sobie z tego sprawy. Poczuł, jak znika ciężar trzymający jego dłoń i wreszcie mógł przyciągnąć ją do siebie w ochronnym geście. Cała ręka szybko drętwiała. Stopniowo tracił w niej czucie. Pozostało wrażenie gorąca i jednostajnego, tępego pulsowania. Poprzez zaciśnięte mocno powieki nie mógł zobaczyć, jak Jaffa po kolei wycofują się na korytarz, słyszał jednak ich oddalające się kroki i głos Kaleba:
- Sprowadźcie Rufusa. Niech zrobi, co tylko uzna za stosowne, byle tylko człowiek był jutro zdolny do dalszego przesłuchiwania.

Odgłos zamykanych drzwi powitał z ulgą. Został sam. Nie dbał o to, że leży mokry na ziemi, że jego ciałem wstrząsają dreszcze. Podciągnął kolana pod brodę, ramiona przycisnął do klatki piersiowej, starając się opanować szczękanie zębami. Zmęczenie przelewało się przez niego falami. Kiedy zaczął już mu się poddawać, ponownie usłyszał, że drzwi otwierają się i do celi ktoś wchodzi. A więc jeszcze nie koniec na dzisiaj. Co nowego wymyślił Kaleb? W jaki jeszcze sposób zechce się nad nim znęcać? Z trudem otworzył oczy i z niechęcią przyjrzał się przybyszowi. To był jednak ktoś inny. Młody, jasnowłosy, ubrany jak niewolnik. Trzymał w rękach tacę przykrytą kawałkiem płótna. Stał i wpatrywał się w leżącego człowieka bardzo czujnym spojrzeniem. Ukucnął, odłożył tacę na bok i wyciągnął rękę w stronę O`Neilla. Ten cofnął się odruchowo, choć młodzieniec nie wyglądał na kogoś, kto mógłby go w jakikolwiek sposób skrzywdzić. Powolnym ruchem położył dłoń na czole człowieka i trwał tak chwilę, marszcząc brwi. Pułkownika zatkało. Czegoś takiego absolutnie się nie spodziewał. Bicia, poniżania, kolejnej porcji bólu jak najbardziej. Delikatnego dotyku - zdecydowanie nie. Niewolnik pochylił się nad tacą. Przez pewien czas w skupieniu mieszał w glinianym dzbanie różne składniki. W mózgu Jacka uformowała się powoli jedna myśl. Uciekać! Rozejrzał się dookoła. Tuż przy drzwiach stał strażnik z nieodłączną lancą w dłoni. Drugi przechadzał się za uchylonymi drzwiami. Nie da rady. Nie ma tyle siły, by choć spróbować z nimi walczyć. Przeniósł spojrzenie na kucającego wciąż człowieka, zastanawiając się, kim jest i co właściwie tutaj robi? Niewolnik wyprostował plecy i wyciągnął w jego stronę dzban. Jednoznacznym gestem pokazał, że ma wypić jego zawartość. O`Neill pokręcił przecząco głową.
- Nie, stary. Dziękuję, ale nie skorzystam. - Mruknął.
Mężczyzna zmrużył oczy. Niecierpliwie wskazywał na dzban i powtarzał gest unoszenia go do ust.
- Nie będę niczego pił. - Stęknął pułkownik.
Ogromnym wysiłkiem uniósł się z podłogi i odczołgał pod ścianę, byle dalej od tego dziwnego, milczącego człowieka. Niewolnik zerknął nerwowo przez ramię. Stojący przy drzwiach strażnik zbliżył się do nich. Wycelował lancę prosto w twarz Jacka.
- Pij! - Warknął.
- Wcale mi się nie chce. - Odparował O`Neill.

Jaffa nie odpowiedział. Za to odbezpieczył broń. Gorąca iskra przeskoczyła tuż przed oczami pułkownika. Przełknął ślinę. Wiedział, że opór jest bezcelowy. Że jeśli tylko będą chcieli, wleją mu tę miksturę siłą do gardła, a on nie będzie w stanie im się sprzeciwić. Zrezygnowany zacisnął palce na chropowatej glinie. Ostrożnie powąchał. Dominował zapach ziół, lecz nie potrafił określić jakich. Końcówka lancy drgnęła lekko, więc posłusznie uniósł dzban do ust i aż się wzdrygnął, czując nieprzyjemny, gorzki smak. Niewolnik nakazywał pić dalej. Przymknął powieki i pociągnął długi łyk, potem następne, aż opróżnił naczynie. Odstawił je na podłogę i spojrzał w oczy młodemu mężczyźnie. Ten zadowolony pokiwał głową. Dopiero teraz O`Neill zdał sobie sprawę, że odkąd wszedł do celi, nie wypowiedział ani jednego słowa. „Bardzo jesteś spostrzegawczy, naprawdę.” Zbeształ się w myśli. Jaffa również wyglądał na zadowolonego, bo zabezpieczył broń i cofnął się parę kroków.
Wtedy O`Neill poczuł, że dzieje się z nim coś dziwnego. Zrobiło mu się gorąco. Wiedział już wcześniej, że ma gorączkę, ale teraz było jeszcze gorzej. Wszystko nagle zaczęło falować. Cela kołysała się na boki szybciej i szybciej, aż zrobiło mu się niedobrze. Pomyślał, że ten chłopak, choć wygląda niegroźnie, może jednak być wredny. Potem przestał kontrolować własne ciało. Ogarnęło go jakieś dziwne odrętwienie. Powieki zaczęły się zamykać. Powoli osunął się na ziemię, przeklinając w myślach niewolnika i jego szatański napój. Poczuł dotyk dłoni na swojej klatce piersiowej, ale już nie był w stanie w żaden sposób zareagować. W chwilę potem stracił przytomność.





C.D.N.

Użytkownik cooky edytował ten post 17.06.2012 - |20:22|

  • 3

Ten, który walczy z potworami, powinien zadbać, by sam nie stał się potworem.
Gdy długo spoglądamy w otchłań, otchłań spogląda również na nas.

F. Nietzsche


#80 Madi

Madi

    Starszy kapral

  • Użytkownik
  • 270 postów
  • MiastoChorzów

Napisano 16.06.2012 - |13:57|

Jack nawet w sytuacji zagrożenia życia musi rzucić jakimś żartem :P mimo wszytko, nie stracił poczucia humoru.
Czekam na kolejny rozdział, bo czas się chyba dowiedzieć gdzie podziewa się Teal'c.
Pozdrawiam!
  • 2




Użytkownicy przeglądający ten temat: 0

0 użytkowników, 0 gości, 0 anonimowych