Mógłbym się jeszcze rozpisywać o odcinku, ale zapewne Sakramentos wpadnie i strzeli tekścior w którym zawrze swoje przemyślenia, a z drugiej strony ja nie mam ochoty aż tyle pisać i pisać ;-)
Szczerze: lenistwo i wygodnictwo-zaraz ktoś mnie oskarży ze myślę za innych
Doradzałbym jednak nie czekanie na mnie i liczenie ze cuś mundrego napisze, bo nie zawsze pisze i nie zawsze mundrze.
Pierwsza rzecz: czasem wydaje mi się, ze jednak na głupotę nie ma silnych. Po pierwsze-Gateworld. Niby tacy wyczuleni na spoilery, zawsze ostrzega, ale jak dochodzi do wrzucania ikon symbolizujących nadchodzący odcinek na główną, to są ostatnimi debilami. Mozg ludzki został przez ewolucje skonfigurowany do rozpoznawania twarzy, wiec jeśli liczyli na to ze wszyscy podrapią się po głowie na widok Kane'a i zapytają "Who is this guy? some sort of alien?" to chyba się srogo zawiedli, a mnie - i wielu innym - popsuli zaskoczenie.
Następnie przypomnienia na samym starcie. Nawet jeśli Gateworld by nie schrzanił, to już w pierwszych sekundach odcinka mam wyjawione, co się zaraz stanie. Bo niby jak ma mnie teraz zaskoczyć pojawienie się wahadłowca? Przez to pierwsze minuty odcinka są de facto stracone, bo niby czemu służą, skoro już wiemy o co chodzi i co się zaraz stanie?
Potem mam kolejny zgrzyt: Rush gada głupoty o doniosłości misji Destiny. Oczywiście:
a ) wszyscy maja to w pompie
b ) dla nikogo to nic nie znaczy, bo wszyscy przyszli się narąbać a nie gadać o pierdołach NIE MAJĄCYCH NA NIC WPŁYWU DO JASNEJ CHOLERY
Skoro wszyscy maja taki do tego stosunek to tym bardziej gadka Rusha i reakcja Younga z odcinka 2x07 Greater Good nie maja najmniejszego sensu. Naprawdę, czy tylko ja to widzę i tylko mi to przeszkadza? Wiem, jestem nudny bo cały czas do tego wracam, ale niestety-jest to bardzo ważny punkt na mapie fabularnej sezonu i co chwile ma reperkusje-małe bo małe, ale ma i na pewno zbliżać się będziemy w ten sposób do większych i znaczniejszych. Wiec tym bardziej zastanawia mnie, jak można było to wszystko tak schrzanić. ARRRGH! Nic nie rozumiem z tego co się stało w 2x07 i jak to ma wpływać na wszystko. To nie ma sensu. A miało być tak pięknie, załoga miała dostać faktyczny cel który sprawiłby ze lecieliby dalej z własnej woli, a nie wbrew niej. Bo niby co-oprócz aspulla w stylu "silniki się przegrzeją jak będziemy lecieć do tylu bo są zaprojektowane by lecieć do przodu" może zmusić bohaterów do kontynuacji lotu ustalonym kursem i wypełnianie misji Destiny?
"-...i to oznacza ze misja Destiny jest odkrycie wiadomosci od pierwszej cywilizacji. Ktoś mógłby powiedzieć, ze to list od Boga.
-Dobra stary, łajno mnie to, ja tu jestem tylko by zalać robaka. Kto jest ze mną?
-...
-No co?
-Pstro. Na zdrowie."
Na szczęście potem była już forma zwyżkowa, pnąca się do góry miarowo, statecznie.
Główną osia nie były tu jakieś faktyczne zdarzenia, ale reakcje na nie. W temacie o zeszłym odcinku ktos wspomniał (wybaczcie, za leniwy jestem by szukać kto to był), ze sposób w jaki rozwiązano watek Eli-Gin przypomina styl Whedona. I chociaż to pewna przesada, to tutaj byli to jeszcze bardziej widoczne. Bohaterowie reagują, bohaterowie mówią, bohaterowie czuja. I wszystko było ciekawie przedstawione, bez zbędnych rozciagniec, gadek szmatek a każde słowo coś znaczyło. Nie było dziwnych, nie na miejscu wypowiedzi czy scen, nic nie powodowało uniesienia brwi w zdziwieniu, za to wszystko prowadziło logicznie do kolejnego punktu historii-przez bohaterów a nie przez same zdarzenia. Przez interakcje a nie akcje.
Od początku jest tez obecny element który w poprzednich odcinkach pojawiał się często grubo za późno-poczucie tajemnicy i dozowany suspens. Tutaj wiemy od początku, ze coś jest nie tak i chcemy wiedzieć co jest nie tak-od pierwszych minut. Tymczasem poprzednio epizody dopiero gdzieś w połowie zawiązywały główny watek, przedtem tylko do niego prowadząc. Tak, owszem, można powiedzieć ze w 2x08 ucieczka Simeona nastąpiła zaraz, natychmiast, ale dopóki nie nastąpiły pierwsze gadki miedzy Scottem a Rushem nie wiadomo było w jakim kierunku pójdzie fabula i co ma wywoływać u nas dreszczyk emocji-pościg? Spryt i intelekt Simeona? Jego bezwzględność? A może mamy z napięciem obserwować jak Rush próbuje przechytrzyć Simeona, ze będzie to jakiś pojedynek tytanów? O co tu chodzi? Bo kiedy widz nie wie, o co chodzi to trudno by wczuł się w akcje, zidentyfikował się z bohaterami i dał się ponieść historii-jest cały czas jakby z boku i albo załapie-przypadkiem-albo nie. Dopiero gdzieś tak od polowy stało się jasne, ze chodzi o to by Rush dopadł Siemona i ten moment stanięcia oko w oko z zabójca Mandy-miał wzbudzać u nas poczucie oczekiwania, ciekawości, rozpalać wyobraźnię. Tutaj zaś wszystko jest jasne od razu-i to jest wielkim plusem odcinka. Juz na starcie jesteśmy zaintrygowani i szukamy wyjaśnień. I główka pracuje.
Kolejny punkt to dobrze przemyslane momenty kulminacyjne. Zwlaszcza Greer-Chloe. Dobry dialog, emocje, aktorstwo, atmosfera. Choc musze przyznac ze do tej pory nie dosc mocno przekazano widzowi, ze faktycznie takie rozwiazanie wchodzi w gre. Jeszcze niedawno Chloe byla kluczem do Destiny a teraz booyah -> przerabiamy ja na parowki, a Scotta bedzie trzeba odsuwac/chronic i w ogole robi sie niezly balagan emocjonalny. Jakby to przedstawic na grafie to sytuacja jest rownym zaskoczeniem jak bankructwo Lehman Brothers. Bo do tej pory najwyzej mowilo sie o zostawieniu Chloe na jakiejs planecie, a nie zabijaniu jej. Poza tym temat nie istnial, wiec jest to spore zaskoczenie i przez to spory zgrzyt, bo psuje efekt swiadomosc, ze wyskoczono z tym jak Filip z konopii.
Sprawa dziecka Tamary i w ogole faktu, ze powrocilismy do watku planety z obeliskiem jest dla mnie pozytywnym zaskoczeniem. Nadal podtrzymuje swoja teze, ze caly ten motyw wprowadzono tylko i wylacznie z powodu ciazy aktorki. Nie wyklucozne ze plan watku istnial wczesneij, ale jego modyfikacje "dzieciaste" sa pozniejsza narosla. Bo w sumie nie trzyma sie to kupy i oprocz pognebienia postaci TJ nie ma nic innego na celu. Wyjasnienie na dzien dzisiejszy jest bowiem takie, ze niby Tamarze w glowie namieszalo Destiny tak jak Youngowi. Co w sumie jest do uwierzenia gdyby nie fakt, ze jest tak nieco zbyt wygodnie, "convinient". Inna mozliwosc jest, ze po prostu TJ wmowila sobie to wszystko, lacznie z mglawica. Co wcale nie jest niemozliwe bo codziennie mozg czlowieka dokonuje podobnych zabiegow chocby we snie (wylaczona jest wtedy struktura odpowiedzialna za spostrzeganie prawdy/realizmu. I niezle trzeba sie nameczyc treningiem by inne czesci mogly ta role przejac). Ale z puntku widzenia serialowego, widza jest to cholernie nieprzekonywujace i bez sensu. I choc na pierwszy rzut oka wszystko gra-to jednak swiadomosc zgrzytu, sztucznego dorzucenia pozostaje.
Dobre jest za to podejscie do takich wlasnie pobocznych waktow wogole. W poprzednich seriach nagminnie pojawialo sie cos takiego, ze wyskakuje zdarzenie X, wywraca wiele rzeczy do gory ngoami a potem wszyscy o nim zapominaja i nie ma zadnych reperkusji. Na przyklad dziadek Daniela czy inwazja zmiennoksztaltnych kosmitow z innej galaktyki, Reetou etc. Atlantis nie mial az takaich klopotw, bo w gole byl wyjatkowo malo plodny w pomysly, ale Genii sa jednym z jaskrawszych przykladow tego samego problemu. Tutaj za smamy sytuacje inna. Jest jakis watek-no to otwiera sie go a potem zamyka. Nie zostawiamy jakichs majtajacych sie za nami koncowek.
Glownym atutem epizodu jest dobre jego ulozenie, konstrukcja. Mamy stopniowo uzupelniane informacje i odkrywana tajemnice w trzymajcy w napieciu sposob, az dochodzimy bezblednie do konkluzji, finalu ktory jednak jest utrzymany w formie swoistego postscriptum-ogladajac nagranie z
kino. Wszystko zas w dobrze budowanej atmosfere, ktora gra na uczciach widza. Od razu widac, ze fabula i podporzadkowana jej struktura jest typu stand-alone, ale pozwala na zamkniecie waznego watku i porusza do przodu glowny punkt programu tej polowki sezonu, czyli transformacje Chloe.
Choc musze przyznac ze tempo tejze transformacji nie jets specjalnie straszne ani zaskakujace i jest to kolejny maly zgrzyt w sposobie w jaki zostal ten motyw poprowadzony. Ogolem jednak w tym docinku udalo sie wytworzyc poczucie zawieszenia, oczekiwania na definytywne rozstrzygniecie. Juz wszystkie karty sa na stole, teraz moze byc juz tylko gorzej-zdaje sie mowic odcinek. Choc pewnie na to "gorzej" jeszcze sobie poczekamy.
Zwraca uwage sposob, w jaki przewija sie tutaj religia. O ile w odcinku z obeliskiem byl to temat wrecz strasznie prowadzony, nie mial sensu i bylo widac jak na dloni ze osoba piszaca scenariusz nie miala pojecia czym jest religijna motywacja dzialan (czy inaczej: nie potrafila wykazac tego w realistyczny sposob i w efekcie wszystko zostalo zredukowane do tempego uporu, a wiec ukazania edenowcow jako idiotow) to tutaj wyszlo to zgrabnie i sprawnie. Po czesci jest to efektem redukcji tej tematyki do roli ustalonego tla, ktore nie jest roztrzasane. Juz wiemy ze ich motywacja jest religijna, oparta na wierze. Bylo to niezrozumiale wtedy-bo postacie te jakos nie potrafily przekonywujaco wytlumaczyc swojej postawy ani dowolac sie do jakichs bardziej uniwersalnych konceptow, zamiast skupiac sie na spersonalizowanej interpretacji woli Bozej, typowej dla protestantow (a pamietajmy ze to nie sa pierwsze lepsze glupki z lapanki w sklepie spozywczym przy lodowce z mrozonkami, tylko naukowcy z najwyzszej polki, ludzie inteligentni, wyszktalceni i obyci, a biorac pod uwage specyfike amerykanskich uniwersytetow to oznacza, ze musieli nie raz odpowiadac na stwierdzenia atakujace ich wierzenia, a juz na pewno musieli wykonac wlasna, osobita prace nad wlasna wiara. Trudno wiec uwierzyc, by nie umieli skonstruowac dobrego argumentu broniacego ich wyboru). No ale teraz, kiedy tamten nieszczesliwy etap mamy za soba nie ma juz zadnych zgrzytow. Moze to dlatego bo nikt nie rozstrzasa zasadnosci ich postepowania? Moze to dlatego bo ich religijnosc zostala zredukowana do fabularnej usluznosci i sie w ten sposob sprawdza? Troche tak, ale z drugiej strony rozmowy miedzy TJ a Kanem nie byly IMO glupie ani plytkie, choc proste, za to mialy nawet emocjonalan glebie ktorej sie nie spodziewalem w SGU zobaczyc. Tak wiec wykonanie bylo w efekcie o niebo lepsze niz sezon temu i tym razem nie czulem rosnacej irytacji gdy ktorys z edenowcow otwieral usta.
Jednoczesnie religijny okazal sie Greer, co mnie zaskoczylo. Zaskoczylo w dwojaki spsob. Po pierwsze pozytywnie, bo to takie dopelnienie jego charakteru, pozornie sprzeczne wlasnie dzieki temu do niego pasuje. Problem w tym, ze zrzucono to na nas jak grom z jasnego nieba, zreszta tak samo jak fakt ze Chloe ma dostac czape. Nie bylo zadnego przygotowania, dopelniania, wskazowek. W sumie to jakby podsumowac to wykonanie tej calej sceny to najpierw oblano mnie woda-to religijnosc Greera, a potem kopnieto pradem-to kwestia czapy Chloe. Jak na serial, ktory ma logicznie i stopniowo prowadzic nas do watku do watku i niczego nie pomijac, a za to wyciskac maksymalna dywidende z zdarzen i postaci, to cos kiepsko. Nie czuje sie przekonany, choc pomysl niezly.
Ogolem jednak mysle, ze SGU wyszlo zwyciesko z ta cala religia. Nie zbanalizowano watku, zas narastajace poczucie zagrozenia/tajemnicy zostalo satysfakcjonujaco rozwiazane, ale nie jako antyteza, jakies przeciwistawienie z moralem i za to plus. Pomysl by ostatecznie pokazac wszystko poprzez nagranie z
kino byl prosty, a dobry. Pozwolil zakonczyc odcinek elegancko. Choc faktycznie wychodzi z tego, ze Kane powinien przezyc. Wiec zostajemy z taka niepewnoscia-ktos tu cos schrzanil czy nie? To blad czy tak mialo byc i w nastepnym odcinku facet bedzie zyl? Jesli wykorkowal, to w takim razie cos skitrano bo wcale nie jest to jasne ani sie tego domyslic nie mozna-trzeba czekac na kolejny odcinek i to zupelnie bez powodu bo to przeciez nie jest cliffhanger.
Na uwage zasluguje tez osberwacja, jak uzyty zostal humor. Niby sie wydaje, ze powinien byc nie na miejscu ale taki nie byl a po drugie byl udnay. Niewymuszone teksty, proste reakcje. Nie jest to blaznownaie z SGA czy pajacowanie O'Neilla, ktore gryzlo sie z forma SGU, blizej temu raczej do... no Whedona. Chyba ktos sie naogladal Firefly.
"(...)Winston Chruchill.
-Really?". Albo "Nie pilem, naprawialem" oraz "Ale on nie jest nawet grekiem!" kosza. Przy okazji wcyhodzi na to, ze Eli jest zwyklym specjalista-tempakiem. W matmie i gierkach MMO jest super, ale z wiedzy ogolnej powinien dostac pale. Poza tym jest douchebagiem bo z miejsca traktuje stwierdzenia edenowcow jako oszolomstwo. Rush niby jest tutaj "tym paskudnym, zuym ateistom" ale wychodzi na to ze to sympatyczny everymen Eli jest k utasem ktory w komentarzach na youtube jest w stanie wejsc w wielopostowa klotnie o tym jak to religie swiata nie maja sensu bo science rulz. Ciekawa skaza, dodaje realizmu.
A skoro jestsemy przy detalach-Das Asia Pinda awansowala na Pinde Z Wahadelkiem. Przynajmniej tym razem poajwienie sie tak waznego i niesamowiciie wygodnego skilla nie pozostaje niezauwazone przez bohaterow. Wzbudza to ich zainteresowanie, zreszta prawidlowo. Ale spojrzmy prawdzie w cozy: w ostatniej chwili scenarzysci zorientowali sie ze nia maja na pokladzie nikogo z potrzebnymi zdolnosciami by moc w zaplanowany sposob pokierowac fabule i po prostu wyciagneli je z tylka i dali postaci ktora miala najmniej w epizodzie do robienia. Tak wiec chociaz tak sie sprawa ma, to chociaz mamy jasny sygnal do widza zeby nie zaczal sie pienic ze sie z niego robi durnia. Zrobiono to tylko troszeczke. Ot, Pinda ma Wahadelko bo zanim dostala robote w IAO mahala wahadelkiem, pewno w swoim gabinecie i wmawiala heteroseksualnym mezatkom po przejsciach ze tak naprawde sa lesbijkami a potem umawiala sie z nimi na randke. Kto wie, moze tak poznala ta swoja laske. Jest to pozytywny w kazdym razie przyklad jak mozna rozwiazywac takie problemy-o czym mowilem w kementarzach do poprzedniego epizodu. Czyli zamiast wygodnicko stawiac widza przed faktem dokonanym-ma wahadelko i tyle, to daja do zrozumienia ze jest za tym cos wiecej niz chwilowa potrzeba scenariusza. Czy raczej-zdaja sie mowic "tak wiemy, to tanie, ale spoko wiemy o tym i cos z tego jeszcze urodzimy w rekompensacie".
Z kolejnych drobnostek: Greer kogos sobie znalazl. I zauwazcie, ze babka wypowiada jedna kwestie-i wszystko jest jasne. "Now you are to deep again". A poniewaz wiemy co ta pani robila poprzednio z facetami to wniosek jest jeden: she is there just for his knob. Ale Greerowi chyba to rybka.
No a teraz przedostatnia kwestia-survival skills i szmaty versusu przybudowki. Mozna roztrzasac ta kwestie, czemu nie, ale to sztuka dla sztuki. Tak jak pisalem poprzednio nie jest to zaden blad, tylko przesadnia. Jej celem bylo pokazanie, jak zupelnie beznadziejni edenowcy byli, jesli chodzi o kwestie praktyczne i zdolnosc przetrwania. Prawdopodobnie po prostu polegali na wahadlowcu, beztrosko ufajac w jego urzadzenia no i czekali na interwencje obeliskowcow. Gdyby dodac te elementy, ktorych tak niby bardzo brakuje to nie mialyby one wplywu na nic i nei rozwiazuja zadnych kwestii. Zalozeniem fabuly byla niezdolnosc do przetrwania w warunkach zimy na tej planecie. I chociaz milo by bylo, gdyby odpowiednio urealniono przedstawienie zycia edenowcow i ich wysilkow, to mimo wszustko nie sluzyloby to niczemu. Tak czy siak nalezaloby to wszystko rozpizdrzyc bo tak czy siak by umarli. W ten czy inny sopsob. Jak nie z zimna, to od robakow, jak nie od robakow, to z glodu, jak nie z glodu, to z powodu wypadkow, dzikich zwierzat etc. Tak wiec choc te slynne szmaty to faktycznie przegiecie zbyt powazne, to jednak ostatecznie nie powoduje takich reperkusji jak na przyklad majdrowanie Rusha przy konsoli w statku z "Greater Good". Bo tam umiejetnosc obslugi systemow byla absolutnie niezbednym punktem,
sine qua non by wyjasnic dzialania postaci i nie daloby sie jej zastapic niczym innym wiec nagly przyplyw wiedzy Rusha w tym zakresie byl wpadowa. Tutaj zas wystarczyloby po prostu usmiercic edenowcow w inny spsob. Nie jest to wiec sprzeczka o tresc, ale forme. Cos jak pytanie czy PZW faktycznie moze znac hipnoze, a Greer umiec budowac miotacz ognia i dlaczego informuje sie o tym z nienacka.
Tak wiec nie uznaje tego za blad, jakis skandal uniemozliwiajacy wstawienie wysokiej noty.
I tylko jedna rzecz nie daje mi spokoju. Skoro wszyscy edenowcy umieraja w kolejnosci w jakiej poprzednio sie to zdarzylo to powstaje pytanie: czy to nie jest "awfully convenient" ze akurat nastepny w kolejce facet zostal poddany hipnozie przez PZW (Pinde Z Wahadelkiem) i
wtedy umarl? W momencie wykonywania hipnozy? Niby zdawalo sie to sugerowac, ze edenowcy umieraja pod wplywem wywolania wspomnien na temat ich pobytu na planecie, ale ta teoria potem runela z dosyc gromkim hukiem. A co by bylo gdyby przepytali kogos innego? Albo gdyby facet odwalil kite dopiero po hipnozie, gdyby PZW dowiedziedzialaby sie wszystkiego co mozliwe? Oj, to byloby niefajnie bo zepsulaby sie cala misternie zaprojektowana konstrukcja odcinka i cala fabula, dramaturgia, napiecie poszloby sie hustac. Glownie dlatego zamiast 10 wstawilem 9,5. Bo poza tym epizod byl naprawde dobrze zrobiony, utrzymywal w niepewnosci, mial tajemnice rozwiazana w efektowny sposob dopiero na koncu, zamykal w ciekawie ciekawy watek ktory wydawalo sie juz nigdy nie powroci, i unikal przy tym oczywistosci pozostawiajac wszystko elegancko niedopowiedziane (nie weszly na poklad promu jakies ludziki i nie zaczely spiewac piosenki Ewokow, a przede wszystkim nie uzyto tematyki by zrobic jakas krytke protestanckiej wiary). Mial dobre momenty (rozmowa Chloe -Greer, naprawde swietne), humor, dobre dialogi. Po prostu byl udany przez interesujacy.
A jak kogos "nie zachwycil" (ciekawe okreslenie od kogos kto wstawia ocene 1
) to daje takiemu komus bilet na Hawaje, niech odpocznie ogladajac taniec hula.
Odcinek dostaje znaczek jakosci S
PS
rick, po prostu nie uzywaj edytora. Pisz wypowiedzi od razu przez forum.
Użytkownik Sakramentos edytował ten post 29.11.2010 - |00:30|
"If you watch NASA backwards, it's about a space agency that has no spaceflight capability, then does low-orbit flights, then lands on moon."
Winchell Chung