No dobrze, zajmijmy się samym odcinkiem.
Obawiałem się, że się zanudzę, ale zaskoczono mnie poztywnie. Poprzedni epizod był imo kiepski i wstawiłem mu bodajże 6/10, dlatego zdziwiło mnie jak bardzo mi przypadł do gustu "Earth".
Przede wszystkim jest to zasługą tego, że mamy sporo akcji w tle. Na pierwszym planie są postaci i ich "cierpienia młodego wertera"
po powrocie na Ziemie, ale tak naprawdę nie są one najważniejsze, choć poświęcono im dużo czasu ekranowego. Przynajmniej mi się wydaje że głównym tematem odcinka był plan ratunkowy w stylu starego, dobrego SG.
Ale po kolei.
Camila jakaś tam-mam nadzieję że częściej będziemy ją widzieć w takiej roli, a więc robiącej dołki pod Rushem i Youngiem. Scena, w której spaceruje z przedstawicielem IOA była całkiem fajna, ale szczerze mówiąc rola Camili została ograniczona-i w tej scenie to bardzo dobrze widać-do kogoś kim się manipuluje. Za to pierwsze skrzypce gra właśnie ten typcio od IOA, który imo był rewelacyjny i bił na głowę większość kreacji w tym docinku, mimo że powiedział tylko kilka zdań. Jednocześnie jest typowym "ałejowcem"
czyli oczywiście się myli i nie ma pojęcia o tym co tak naprawdę się tam w galaktyce dzieje, ot polityczna biurwa. Ale jednocześnie pierwszy raz dodano do ałejowego randoma coś więcej niż zestaw odrzucających twierdzeń i nierozsądnych zachowań; nareszcie jest to "ta zła, pokrętna polityczna biurwa" ale z charakterem. Równie dobrze mógłby złożyć rączki palcami do siebie i wysyczeć "Everything is proceeding as I have foreseen". Z przyjemnością patrzyłem na jego poczynania, choć uważam go za rasowego ku tasa
Rola statystów przypadła tym razem Scottowi i Greerowi, który oprócz robienia miny "zaraz was wszystkich wyp***" nie miał większej roli.
Niestety Chloe się rozpasała i szczerze mówiąc, mimo że jej miejsce w fabule jest zrozumiałe i w porządku, to jednak nadal wywaliłbym ją przez śluzę. Znowu parcie na szkło (zauważcie że twierdzi, że normalnie pije i nic jej nie jest i alkohol jej pomaga-ale jest w innym ciele więc ma inną "wódoodporność"
), a do tego robi wyrzuty że ktoś jej wyrwał chłopaka, podczas gdy sama gzi się z Scottem. ( a potem zaczyna miziać się z Elim w innym ciele-ja pierd***!) Sorry panowie scenarzyści, ale za to macie bęcki. Na siłę wtłoczyliście "zwykłą dziewczynę" w ten serial i moim zdaniem nie wiecie co z nią zrobić. Służy do robienia jakiegoś kiepskiego melodramatu i zaczyna mnie to już wpieprzać.
Za to o dziwo całkiem nieźle wyszedł Eli. O dziwo dlatego, bo-i tu zgadzam się z krytykantami, bolkami et consortes-scenki "rodzajowe" nie wnosiły nic ważnego per se do odcinka (ale już po słowach Eliego "żyjmy póki możemy" można było się domyślić, jak to wszystko zostanie poprowadzone). Właściwie cała ta scena w klubie nie miałaby sensu i byłaby marnowaniem czasu, gdyby nie dystans, jaki wprowadzał Eli. Prosty humor sytuacyjny i za to plus-moim zdaniem tylko temu to służyło i tylko to ratuje sens tych fragmentów.
A, no i kolejne nawiązanie do innych produkcji SF-Eli o swojej matce: "Ona ledwo nadąża za epizodem treka!". Skąd my to znamy
I jeszcze jedno co do sceny w klubie-co to za babka tam się produkowała na scenie, waliła tym kokiem, dostawała jakiejś padaki...
Patrząc na to, ile czasu kamera się skupiała na tym dziwacznym spektaklu oceniam, że płytkę tych gości można dostać w sklepie, a ich agent załatwił im promocje poprzez SGU. Dajcie spokój...
Young-w poprzednim odcinku był takim rozważnym hiroł, a tutaj okazuje się że to człowiek-masakra. Zdradzał żonę z Tamarą i z tego powodu chciał porzucić służbę w SGC, zamierzając opuścić Icarusa by ratować małżeństwo. Ale ma mokre sny o TJ... A potem, używając kamyczków idzie i puka swoja żonkę, podczas gdy używa ciała Telforda-WTF. This is beyond sick! Kompletnie zaskoczyła mnie też ta żonka, która wbrew jakiejkolwiek logice idzie z nim do łóżka-gdyby nie końcowy plot twist to już tylko z tego względu ocena zaryłaby w dół.
To byłoby tyle jeśli chodzi o postacie-nie za wiele, choć poświęcono im sporo czasu. Ale wpleciono to całkiem nieźle w sens fabuły, która moim zdaniem była znacznie ważniejsza niż te wszystkie dyrdymały, więc nie rozumiem jak można zarzucać odcinkowi że nie miał treści. Wszystko bowiem było podporządkowane fabule. Zauważcie, że Destiny kilka razy skakała w FTL, zakłócając komunikacje, co pozwalało wskoczyć z powrotem w główna akcję na statku. Sprawiało to momentami wrażenie chaosu, ale wyszło całkiem nieźle.
Niestety ten brak balansu między "scenkami" a głównym ciągiem zdarzeń jest widoczny-dlatego można odnieść wrażenie, że odcinek za bardzo skupiał się na problemach Younga oraz klubowaniu.
Ale wolę, by te wszystkie kwestie wyjaśniono i dokończono, a nie urwano, traktowano po macoszemu jak np. postać Weir i Simona w SGA, czy wątek O'Neill-jego żona, O'Neill-Carter. Daniel-Sha're, Skaara etc.
"Genialny" plan ratowania uwiezionych na Destiny-logiczne i do przewidzenia, znowu goście z Gateworlda mówili o tym na tydzień przed premierą (zresztą przewidzieli znaczną część rzeczy, która pojawiła się w tym odcinku). Przy okazji dziesiątki miłych nawiązań-jest O'Neill, jest wspomniana Carter itd. Dzięki temu nie ma się poczucia, że serial jest zawieszony w próżni, odnosi się do poprzednich części w naturalny sposób, wplatając je w akcję (i powoli odsuwając na dalszy plan). Ktoś dziwił się, po cholerę wyciągają O'Neilla-to zaskakujący argument, bo od lat wszyscy wyśmiewali się z beznadziejnych prób utrzymania ciągłości i logiki, gdy O'Neill zniknął z serialu i był wspominany w niektórych dialogach albo "mówił przez telefon", podobnie jak Hammond. Nareszcie przestano robić sobie z widzów w tej kwestii jaja.
Na Destiny zjawił się też desant "grupy do specjalnych zadań". Dowiedzieliśmy się przy okazji, że Telford miał być odpowiedzialny za selekcję drużyny mającej zbadać cokolwiek by było do zbadania po odblokowaniu dziewiątego chevronu-miał dowodzić tą misją. Tak więc jest to właściwy człowiek na właściwym miejscu. W świetle tego wydaje się jednak, że przesadzono z robieniem z niego czarnego charakteru i "czołga".
Mam jednak zastrzeżenia do tych dział-użyto ich do rozładowania bateryjek Destiny tylko po to, by zrobić efekt, podczas gdy najszybszym sposobem byłoby wbijanie adresu Ziemi, tak jak to było przedtem. Oczywiście można to racjonalizować (strzelając na wiwat można precyzyjniej określić, ile energii wypływa, ile zostało i w odpowiednim momencie przestać), no ale nie zmienia to faktu że producenci poszli w efekciarstwo. I, jak pisał baloo, zrobili to także po to by rozszerzyć możliwości naszych bohaterów, powiedzieć "mamy broń i wiemy jak jej użyć".
Kolejnym minusem jest wygląd tych dział-no sorki, ale wyglądają tendencyjnie&beznadziejnie (przez chwilę jeszcze przeżyłem zgrozę gdy wydawało mi się, że strzelają dronami, ale to było tylko złudzenie. Chyba....). Z pozytywów: cholernie DUŻO maja tych dział... Będzie bitwa
Daj Boże bez tych beesgieowatych rzutów rozedrganą kamerą.
Jeśli ktoś ma wątpliwości czy takim strzelaniem można opróżnić energie statku-pokazano to tak, że wydawało się, że ten ostrzał sporo potrwa, godzinami (Greer wyglądający przez okno). Głupotą byłoby też założyć, że nie postarali się zmaksymalizować siły ognia. Zagadką jest też siła uzbrojenia Destiny-ale sądząc po tym jak bardzo okręt okazał się zmilitaryzowany logicznie jest założyć, że te działka są naprawdę silne.
No i finał, czyli duoble plot wist. Jedne taki sobie a drugi całkiem niezły. To, że załoga Destiny coś tam kombinuje stało się dla mnie oczywiste przy drugim przejściu FTL, w tym czasie myślałem, że Young komuś coś powiedział i efekty tego zaraz zobaczymy. Ale nie sądziłem, że Rush tak opanował systemy Destiny, że będzie w stanie orżnąć grupę wypadową, a potem jakby nigdy nic cieszyć pyska.
Zachowanie Telforda i reszty, gdy zwiewali z statku-nie rozumiem czepiania się ich postawy, była logiczna i ludzka. Gdyby zostali, zginęliby nie tylko Young i reszta, ale i oni. A tak to by ktoś przeżył.
Ale konsekwencje tego, co zrobił Rush, są bardzo ważne. Pal licho, że Eli ma zostać "anty-rushem" i asem w rękawie Younga. Ważniejsze jest to, że Destiny nie musi wszystkiego mówić Ziemi, że mają swoje tajemnice. W przyszłości może to oznaczać wzajemne szpiegowanie się Ziemi i Destiny, podchody, utajone używanie kamyczków itd (bo niby jak stwierdzić, że ktoś jest pod ich wpływem?).
A drugi plot twiścik już mi się objawiał gdy pokazali pod koniec żonkę Younga. A wtedy ten dzwonek-i powiedziałem sobie, że jeśli tam będzie Telford, to wstawiam 8 jak nic. No i był! To było naprawdę niezłe, mocny cliff, mocniejszy niż odrywająca się kapsuła od statku czy "a jeśli wiedział?". Bo wywraca znaczenie tego, co się stało do góry nogami i sprawia, że wątek "Young idzie zamoczyć" miał sens. Nie wiemy jaki, ale wrażenie zrobiono niezłe.
Właśnie dlatego nie zaliczam "scenek" in minus, bo miał sens dla fabuły. Eli&Chloe-sami w sobie nie za bardzo, ale pokazali fakt, że przecież kamyczki mogą służyć do czegoś innego niż do składania raportów no i jest kwestia typowo z SF-jeśli mógłbyś używać innego ciała, to co byś zrobił? I używasz go nie dzięki magii, ale technologii, więc to jest SF.
No i przy okazji: zgodzę się, że nasza "złota młodzież" i Young powinni być pod wojskową obserwacją by czegoś nie odwalili-ale zamiast tego wspomina się tylko o zasadach użytkowania czyjegoś ciała i pozwoleniu na pobyt. To element który jako żywo przypomina naiwność SG, gdzie Daniel był jedynym który mógł uwolnić Noxów, bo nie mógł być postawiony przed sądem wojennym...oh please...
Powinni byli pokazać jakichś tajniaków przyglądających się temu wszystkiemu.
Ogólnie więc mam takie odczucia: odcinek był o Destiny a nie puszczającej się Chloe, zaś wszystko było podporządkowane fabule, która została zwieńczona dobrymi plot twistami. Sprawiają one, że moje oczekiwania co do serialu rosną, bo widzę naprawdę niezłe możliwości rozwoju sytuacji. Końcowe więc wrażenie jest trochę inne niż mogłoby się wydawać. Na kredyt daje aż 8.5, ze względu na końcówkę. "Scenki" dostarczyły mi rozrywki (Telford jak to ktoś powiedział "W ŻONIE" Younga-bezcenne! Eli i "branie"-bezcenne!) zaś reszta opchnęła akcję do przodu poza podstawowe "mamy problem-planeta-rozwiązanie-lecimy dalej".
Jeśli to jest punkt, w którym następuje przesilenie i wchodzimy na nowy tor, to wyszło całkiem nieźle.
Ale mam też taką refleksję-jeśli w pewnym momencie SGU nie zreyzgnuje z melodramacenia i pryziemności, to serial zacznie pikować w dół. W końcu bowiem skończą się proste możliwości komplikowania życia bohaterom-chodzi o ich wzajemne stosunki (także dosłowne... może przesadzam ale powoli mam wrażenie, że nic tylko w każdym odcinku się kotłują)-i mogą zacząć się nienaturalne, pokręcone kombinacje, które zepchną resztę składowych fabuły na dalszy plan-tak jak to imo stało się w czwartym sezonie BSG, gdzie zamiast skupić się na kończeniu wątków, dalej babrano się z przesadnym szekspirowskim zacięciem w postaciach. Tak więc od tego momentu będę uważniej się tym elementom przyglądał-i jak przekroczą dozwolone unijne normy, to capnę za mordy i poleci ocena. Bo też nie lubię naginania konwencji. Jakbym chciał oglądać "kto z kim i dlaczego" to wziąłbym "Desperate Housewifes".
PS. Zauważyliście, że reszta załogi zaczyna polegać na Rushu? "zobaczymy co Rush powie". No i fakt, że Rush wtajemniczył dwie osoby w swój plan i żadna nie należała do main cast o czymś świadczy.
Użytkownik Sakramentos edytował ten post 08.11.2009 - |18:18|
"If you watch NASA backwards, it's about a space agency that has no spaceflight capability, then does low-orbit flights, then lands on moon."
Winchell Chung