Film sprawia wrażenie, że scenarzyści rozciągali fabułę, a raczej czas widoków miasta, do granic przyzwoitości. Przez połowę filmu bohater tylko łazi po pustych ulicach z psem. Niby jest sam i mu nudno, ale bez przesady, nie trzeba pokazywać tego przez pół filmu. Nie wiem czym się tu zachwycać - Nowy York bez ludzi, normalnie kosmos. Dajcie spokój. Monumentalne widoki pojawiały się już w innych filmach i w tym wcale nie są ciekawsze. Ot trawa wystająca z asfaltu, tak samo jak w Polsce.
Kwestia ukazania samotności bohatera, to ciekawy temat, ale nie każdy potrafi odpowiednio to pokazać. film ten nie umywa się do "Poza światem". Scena, w której bohater rozmawia z manekinami w sklepie jest jedynie przejawem jego choroby psychicznej a nie, jak tu się sugeruje, próbą pozostania przy zdrowych zmysłach. Do tego miał psa, z nim powinien rozmawiać, nawet jeśli nie odpowie mu słowami. Z psem doznajemy jakiejś interakcji z manekinem nie. Kłócenie się z nim jest idiotyczne i wręcz głupie. Pomysł całkowicie chybiony. Znacznie lepiej początki utraty zmysłów ukazano w filmie z Hanksem.
Chorzy ludzie wyglądają tak, jak by ich ciała ktoś obciągnął gumą czy lateksem (taka moja chora wyobraźnia). Wygląda to strasznie sztucznie. Lepiej by było przebrać ludzi w odpowiednie kostiumy. Jeżeli, jak tu się sugeruje, ludzie ci działają pod wpływem instynktu a nie jakiegoś myślenia, to biegając goli po Nowym Yorku powinni wszyscy wymrzeć podczas zimy dwa lata wcześniej, tam zbyt ciepło nie jest. Chyba, że ktoś mi powie, że tacy oni zahartowani. Sceny walki bohatera z zakażonymi wyglądały mało realistycznie, zwłaszcza z racji niemożliwych do wykonania ruchów. Proszę nie dowodzić wpływu choroby na układ szkieletowy człowieka i nadzwyczajny wpływ na jego mięśnie, bo to będzie bardziej naciągane niż lateks na ciałach golasów.
Kwestia badań nad antidotum. Wzniosłe cele, które stawia przed sobą bohater trochę kłócą się z tym, jak łatwo eksperymentuje mu się na przedstawicielach istot, które chce ocalić. Dziesięciu osobników tę czy w tamtą stronę, tu samiec, tam samica. On chyba przez cały film używa określeń samiec i samica a nie mężczyzna i kobieta. A może tylko mi się wydaje. Nie rozumiem jednego. Wyłapuje pojedyncze egzemplarze, eksperymentuje na nich jak doktor Mengele, jak mu pacjent zejdzie, łapie następnego. Aż dziw, że nie pomyślał nad tym, żeby badania prowadzić na komórkach pobranych od obiektu, któremu później zwrócił wolność. Byłoby prościej i humanitarniej. Wychodzi na to, że póki was nie uratuję wszyscy jesteście moimi śmiertelnymi wrogami.
Kwestia zasilania. Po co komu generatory spalinowe, jeśli najprawdopodobniej wciąż działają elektrownie atomowe. Człowiek spełniał w nich jedynie rolę kontrolera ostatecznego, ale to komputery mogą kierować całym procesem wytwarzania energii. To samo tyczy się systemu wodociągów. Byle pompa działała i może się obejść bez ludzi przez długi czas. Odkażanie wody, to w tym przypadku najmniejszy problem, tak samo jak świeże mięso z lodówki z chłodni. Jeśli jest w mieście prąd, to i lodówki działają. Nie ma potrzeby polowania na dzikie sarny, chyba że dla rozrywki z najniższych ludzkich pobudek.
Trochę śmieszyła mnie scena kiedy bohater zaczyna procedurę chowania się przez zakażonymi. Zamyka wszystkie blokady, włazi ze strzelbą do wanny i dygocze ze strachu. No przepraszam bardzo, ale po trzech latach w takich warunkach człowiek przestaje zwracać uwagę na takie coś jak całe miasto morderców za oknem. Podczas wojny ludzie spali kiedy koło nich wybuchały bomby a wróg był 200 metrów dalej. Do pewnych rzeczy można się przyzwyczaić. W pewnym momencie akceptuje się możliwość, że w każdej chwili może się zginąć i uczy z tym żyć bez paraliżującego strachu. Ciekawe czemu bohater był tak pewny, że chodząc w dzień po mieście nic mu nie grozi. Nie wziął pod uwagę, że zakażeni lub niektórzy z nich, mogą wykazywać jakąś odporność na światło słoneczne lub znaleźć jakiś sposób na wyjście w dzień ze swoich kryjówek?
Kiedy bohater zginął nie było mi go żal, zwykła, idiotyczna śmierć. Bez sensu i bez celu. Smutna była śmierć psa zabitego przez własnego właściciela. Obiekt - samica zaczęła się zmieniać i uznał, że serum działa. Oddał próbkę panience z dzieckiem i sam wysadził się w powietrze. Równie dobrze mogło okazać się, że zmiany są chwilowe lub prowadzą w trzecią stronę, w stronę nowych "zombi, wampirów, idiotów" jak kto woli, albo wprost do śmierci jak wszystkie poprzednie jego testy. Równie dobrze mógł się poświęcić tracąc wszystko, co przez lata wypracował. Zastanawiające jest, że nie próbował uciec razem z tamtymi. Mógł wleźć do dziury, rzucić granat i zamknąć drzwiczki. A tu lipa. Rozwalił trochę tych, których chciał ratować. Rozwalił przywódcę, który chciał odzyskać swoją samicę/żonę/dziewczynę/córkę (do wyboru).
Film kończy się nagle i niespodziewanie. Bohater ginie w głupi sposób. Równie dobrze mógłby się potknąć i skręcić sobie kark. Efekt byłby ten sam, a bardziej życiowy. Film do obejrzenia, ale nie do podziwiania.
Użytkownik Lucas_Alfa edytował ten post 04.02.2008 - |16:09|