Skocz do zawartości

Zdjęcie

Traktat


  • Zaloguj się, aby dodać odpowiedź
42 odpowiedzi w tym temacie

#41 Madi

Madi

    Starszy kapral

  • Użytkownik
  • 270 postów
  • MiastoChorzów

Napisano 15.03.2014 - |10:54|

Fryderyk wstał z łóżka i ubierając się skierował swój wzrok na leżącą tyłem do niego Elizabeth. Małżonka ani się nie odezwała ani nie odwróciła w jego stronę, udawała, że śpi. Zajął się sobą pozwalając jej wierzyć, że dał się złapać na te jej małe kłamstewko. Jednakże, kiedy był już ubrany i uczesany, stanął z drugiej strony łóżka wyciągając w stronę księżnej dłoń. Elizabeth otworzyła oczy.

- Powinnaś się odziać. Zaraz wezwie twe służące. Musimy się zająć sprawami naszego państwa, wprowadzić cię we wszystko i zająć zbliżającą koronacją, moja pani.- chwyciła jego dłoń, którą wspomogła ja przy wstawaniu. Otuliła się szczelniej prześcieradłem.
- Wolałabym zostać tutaj.
- Wykluczone! Królestwo nie może czekać. Należy rozpocząć przygotowania do koronacji, wprowadzić cię we wszystkie najważniejsze sprawy.- odparł.

Fryderyk pociągnął za dzwonek wzywający służbę. Dwie minuty później do środka weszły Anna, Terra oraz Joachim. Służki zajęły się swoja panią, zabierając ją do przylegającej, prywatnej łazienki Elizabeth, podczas gdy książę wydawał polecenia swojemu zarządcy co do przeprowadzki dr Weir do komnat książęcych. Dziewczęta szybko obmyły i wyperfumowały Elizabeth, szykując ją na resztę dnia. Terra przyniosła z szafy długą muślinową suknię z trenem i odpowiednim wcięciem eksponującym dekolt. Do zielonej szaty dobrały diamentową tiarę, którą nałożyły jej na rozpuszczone loki oraz wiszące kolczyki z kamieniami pod kolor sukni. Nie założyła naszyjnika, który jej zaproponowały, zamiast niego, jej dekolt ozdobił złoty łańcuszek, prezent od Johna. Uznając, że jest gotowa, Elizabeth wyszła z łazienki wprost do swojego salonu, gdzie nadal przebywał jej małżonek. Na jej widok kiwnął głową i podając jej ramię, z dumą wyprowadził żonę z jej komnaty. Ramię w ramię, nie odzywając się do siebie kroczyli przez długie i kręte korytarze zamku, od czasu do czasu odpowiadając na pozdrowienia poddanych. W końcu stanęli przed podwójnymi drzwiami. Strażnicy otworzyli je, a w środku rozprzestrzenił się głos Joachima zapowiadający wejście księcia oraz księżnej Kostalii. Doradcy znajdujący się w środku pozdrowili władców, porzucając wcześniejsze dyskusje. Fryderyk poprowadził żonę do podniesienia na drugim końcu sali, gdzie znajdowały się dwa pozłacane fotele z herbem planety. Mężczyzna zaczekał, aż kobieta usiądzie, a następnie sam zajął miejsce, prosząc o przedstawienie pierwszego punktu ich zebrania.

Nie mogła oprzeć się wrażeniu, że kłócący się doradcy księcia przypominają jej Radka i Rodney’a. Myślała też, że zajmą się naprawdę poważnymi sprawami, jak powódź. Przecież wciąż padało, a poziom wody w jeziorze i rzekach niebezpiecznie podnosił się z każdą godziną, a oni, wraz z jej małżonkiem dyskutowali o wystroju sali tronowej. Miała dość, nie mogła tego słuchać.

- Koronacja? To są te bardzo ważne sprawy królestwa, tak?- nagle nie wiadomo dlaczego wszyscy zamilkli i spojrzeli na nią. „Chyba powiedziałam to na głos.” Pomyślała.- A co z ludźmi, którzy próbują przetrwać powódź, kiedy wy planujecie kolor zasłon?
- Wasza wysokość.- zwrócił się do niej jeden z dostojników, kłaniając się wpół. Elizabeth wyprostowała się, położyła dłonie na bocznych oparciach fotelu i spojrzała spod rzęs na osobę ośmielającą się wystąpić z tłumu. Chodzący po sali Fryderyk przystanął przy oknie i zajął się podziwianiem kropel deszczu na szybach, ignorując całą resztę. Wiedząc, że nie znajdzie akceptacji u pana męża, postanowiła rozegrać karty po swojemu. Jeśli ma współrządzić, nie pozwoli na cierpienie ludu, tylko dlatego, że arystokracja pragnie rozrywek.- Proszę nie zawracać sobie głowy rządzeniem, milady. Nasz książę przyprowadził waszą miłość, aby towarzyszyła mu podczas długich spotkań.
- Doprawdy?- uniosła brew w niedowierzaniu. Dostojnik ukłonił się ponownie, po czym z zadowoleniem wycofał się do szepczących między sobą towarzyszy. Elizabeth spojrzała na Fryderyka.- Czy tak o mnie myślisz? Że nie potrafię nawet służyć ci radą, a co dopiero powiedziawszy o władaniu?
- No cóż, moja pani… Jesteś kobietą, a te nie nadają się do niczego innego, jak rozchylania nóg. Wasze miejsce jest w łożu, chociaż ty kochana, nie jesteś taka jak inne…- powiedział. Dr Weir wstała, groźnie mierząc męża wzrokiem zeszła z podium, przeszła kilka kroków i zatrzymując się naprzeciwko Fryderyka, wymierzyła mu siarczysty policzek w twarz. Doradcy natychmiastowo uspokoili się, a z twarzy zeszły im uśmieszki. Znali swojego pana, wiedzieli do czego jest zdolny, a jego żona właśnie podniosła na niego rękę.
- Nigdy więcej nie próbuj mnie znieważać, Fryderyku. Pamiętaj o tym kim jestem!
- Za to co zrobiłaś, powinnaś stracić głowę.- powiedział przecierając czerwony ślad na policzku.
- Znowu mi grozisz?
- Ale jestem wspaniałomyślny i spędzisz tylko noc w lochu. To da ci do myślenia. Straże! Proszę odeskortować księżną.- rozkazał, a dwóch rosłych mężczyzn w zbrojach stanęło obok kobiety. Ona tylko zmierzyła ich wzrokiem od stóp do głów, po czym gdy próbowali chwycić ją pod ramiona, odsunęła się.
- Nawet nie próbujcie mnie dotykać, inaczej źle się to dla was skończy!- powiedziała, kiedy drzwi się otworzyły i do środka z wycelowaną w strażników bronią, wpadła jej osobista ochrona, wyznaczona przez majora Shepparda. Na twarzy Elizabeth zagościł tajemniczo złowrogi uśmieszek. Odwracając się w stronę księcia, kontynuowała.- A co do ciebie, drogi małżonku, radzę ci powstrzymać groźby, gdyż może się to skończyć wojną. Nie zapominaj, że jako przywódczyni Atlantydy w każdym momencie mogę obrócić twoje królestwo w pył. Wystarczy jedno moje słowo!


Chwyciła do ręki rąbek sukni i nie oglądając się na zdezorientowaną świtę księcia, skierowała do wyjścia. Jej ochrona podążyła za nią. W progu zatrzymała się, spoglądając za siebie na doradcę, który wcześniej się do niej odezwał. Instynktownie wyczuł, że mu się przygląda i jakby przeczuwając kłopoty, zrobił krok do przodu i przyklęknął przed dr Weir na jedno kolano.

- Jak się nazywasz?
- Edwin, o pani.
- A więc Edwinie, ja Elizabeth księżna Kostalii oraz podległej jej Niwiry i przywódczyni Atlantydy, miasta Pradawnych rozkazuję ci natychmiast skierować swoich ludzi do pomocy chłopom przy wszystkich naprawach jakich dokonała powódź…
- Tak jest moja pani.- przerwał jej.
- Jeszcze nie skończyłam!- uniosła głos.- Ponadto zarządzisz wydanie z królewskiego spichlerza zboża dla każdego z mieszkańców, którzy utracili wszelakie zapasy żywności. Osoby, którym bliski członek rodzinny zginął oraz rannych otoczysz specjalna opieką, tworząc przy tym ochronkę, której kierownictwo powierzysz księżniczce Kendrze. Och i poinformujesz swojego księcia, że potrzebne mi plany budowy zamku. Skierujcie je do doktora McKay. Zwołajcie moich ludzi oraz księżniczkę, mam z nimi kilka rzeczy do przedyskutowania.

Wyszła z sali zadowolona, przemierzając korytarz obmyślała następny krok. „Jeśli chce wojny będzie ją mieć. Do tej rozgrywki potrzeba dwojga, drogi mężu. A ty właśnie igrałeś z ogniem, nie myśl, że się nie sparzysz!”


TBC :)
  • 1

#42 cooky

cooky

    Sierżant

  • Użytkownik
  • 717 postów
  • MiastoPolska centralna

Napisano 15.03.2014 - |20:47|

No, nareszcie Elka pokazała, że wciąż ma jaja.

Bardzo dobrze, bo aż przykro było czytać, jak wciąż godziła się na nowe ustępstwa. Nowe rządy, nowe czasy... Tylko co na to Fryderyk?

Pozdrawiam.


  • 1

Ten, który walczy z potworami, powinien zadbać, by sam nie stał się potworem.
Gdy długo spoglądamy w otchłań, otchłań spogląda również na nas.

F. Nietzsche


#43 Madi

Madi

    Starszy kapral

  • Użytkownik
  • 270 postów
  • MiastoChorzów

Napisano 23.03.2014 - |17:37|

Wezwała ich do swojego pokoju, w którym mieszkała, kiedy przybyła na planetę. Teraz jej rzeczy zostały już przeniesione do nowych apartamentów, godnych księżnej Kostalii. Usiedli wszyscy razem: Elizabeth, Teyla, Rodney, Aiden, John, księżniczka Kendra oraz kilku naukowców z jej zespołu i Joachim, dyskutując nad skuteczna pomocą dla ludności królestwa. Długa, aczkolwiek owocna praca zakończyła się wydaniem kilku poleceń dla Joachima. Doradca księcia opuścił ich udając się do swojego pana, a naukowcy z zespołu Elizabeth wrócili do pilnego studiowania planów budowy miasta oraz placówek Pradawnych, a także zapiski, które rozszyfrował dr McKay.

- Elizabeth rozszyfrowałem kilka ważnych dokumentów i mam wspaniałą wiadomość. Myślę, że znalazłem wskazówkę jak odnaleźć tajemniczą broń przeciwko Wraith.- powiedział podekscytowany Rodney odciągając szefowa ekspedycji na bok i pokazał jej na tablecie tekst w języku starożytnym. Kobieta przewinęła kilka linijek. Zaczęła studiować język Pradawnych jeszcze na Ziemie, a na Atlantydzie jej umiejętności wzrosły w znacznej mierze, więc nie potrzebowała już słownika doktora Jacksona czy translatorów. W miarę czytania tekstu, zagościł na jej twarzy uśmiech.
- Masz coś jeszcze, prawda? – zapytała. Rodney pokiwał głową, ale za chwilę uniósł do góry palec, puszczając jej „strzałkę” oraz mrucząc coś pod nosem, podszedł do stołu i porwał jedną z map, wbrew sprzeciwom Johna.
- Kronika wspomina o jakimś teście. Nie wiem co to oznacza, może rozszyfrowanie tych znaków?- powiedział pokazując na kolejnym slajdzie kilka zdjęć. Po czym rozwinął mapę, którą zabrał majorowi i zaczął wskazywać miejsca w których sfotografował pokazywane jej znaki. - W jednej z placówek znalazłem zapis na ścianie… „…tylko władca o czystym sercu, posługujący się wiedzą dla dobra ludzkości i rządzący sprawiedliwie jest w stanie odszukać serce Astaliusa...”. Nie wiem jak te słowa mają być powiązane ze znalezieniem broni, ale co do tych znaków... Wydaje mi się, że gdzieś już widziałem ten.

Doktor McKay wskazał na okrąg, w którego środku znajdowało się coś na kształt rozbitego kwiatu. Podszedł do łóżka, usiadł kładąc sobie laptopa kolanach i zaczął przeszukiwać dyski w poszukiwaniu jakieś wskazówki. Elizabeth podążyła za nim.

- Ja znam to oznaczenie.- odparł cichy głos. Kendra, która z tabletem w dłoni, stanęła nad naukowcem i księżną pokazując im zdjęcie. - To symbol rodu mojego ojca.
- Wiedziałem! To przecież uproszczony widok Atlantydy z lotu ptaka. Że też wcześniej o tym nie pomyślałem, ale co ma wspólnego z tym Atlantydą? - wtrącił, a gdy Elizabeth rzuciła mu wymowne spojrzenie, mężczyzna przeprosił księżniczkę, że jej przerwał i poprosił, aby kontynuowała.
- Złoty miecz opleciony czerwoną różą jest symbolem Kostalii, natomiast miecz przecinający łodygę z której po każdej stronie wyrasta biały kwiat róży na czerwonym tle jest herbem przodków ojca.
- Wracając do symbolu Atlantydy. Placówki na tej planecie w niczym nie przypominają innych, a zamek, no to fakt jest raczej podobny do naszego miasta, ale jednak…- powiedział Rodney. Jego słowa przykuły uwagę reszty SGA-1 i wnet John oraz Teyla dołączyli do nich.
- Fryderyk wspominał mi legendy o powstaniu zamku. Astalius, jego budowniczy był w połowie Pradawnym.
- W połowie, jak to możliwe?- zapytał John.
- Był potomkiem jednego z mieszkańców Atlantydy, w jego żyłach płynęła ich krew, posiadał zapewne odpowiedni gen, jednak nie był czystej krwi Atlantydem. Zapewne jego matka była Pradawną inaczej nie miałby w ogóle wstępu do miasta. Pradawni byli dumnymi ludźmi.- wytłumaczyła Teyla.
- Jeśli wypędzono go z Atlantydy, jak myślimy, to symbol miasta tutaj na Kostalii miałby sens. Przecież na pierwszy rzut oka widać, że zamek jest zbudowany na podobieństwo Atlantydy. Idąc tym tokiem myślenia, tajemniczą bronią może być wszystko, co posiada nasze miasto.
- Dowiedz się tego, Rodney!
- Pokażę ci symbole, wiem gdzie się znajdują. Gdy byłam młodsza bawiłam się w podziemiach zamku, gdzie opiekunki nie mogły mnie znaleźć. Doskonale znam tam każdy korytarz.- zaproponowała Kendra.


Rodney na wyraźne polecenie szefowej zebrał zespół naukowców i razem z księżniczka opuścili apartament, reszta podążyła za nimi. Dr Weir podeszła do przeszklonych drzwi wychodzących na balkon, oparła się biodrem o framugę i splotła ręce na biuście. Pogrążona w myślach nie zwróciła uwagi, że nie wszyscy opuścili jej dawny apartament, dopóki nie poczuła jego dłoni, gładzących jej plecy, oddech na skórze szyi i jednodniowego zarostu, drażniącego jej policzek.

-John.- wyszeptała, odwracając się. Oplotła jego szyje, zanurzając tym samym głowę w zgięciu karku z ramionami. Pocałował jej włosy, wciągając w nozdrza słodki zapach kwiatów, którymi pachniała jego kobieta.- Nie wiem co robić.
- Co się stało najdroższa?- zapytał czułym głosem, tuląc ją do swej piersi.
- Sprzeciwiłam się dzisiaj publicznie mojemu małżonkowi. Uderzyłam go w twarz.
- Jeśli cię skrzywdził, pożałuje tego!
- Nie.- oderwała się od majora i wyszła na balkon, pomimo tego że padało. Krople zimnego deszczu przyniosły jej ulgę, jakiej potrzebowała. Zmyły jej troski, dając chwile błogiego spokoju. Wzięła głęboki oddech i cichym głosem kontynuowała rozmowę ze stojącym w drzwiach Johnem.- Nic takiego… mi nie zrobił. John są pewne sprawy, pewne rzeczy, na które muszę się godzić.
- Nie! Nie, Elizabeth nie musisz się na to godzić. On nie ma prawa do niczego, nie ma prawa aby podnosić na ciebie głos, obrażać cię, a już na pewno nie ma prawa cie dotykać!
- Posłuchaj siebie, John. On jest moim mężem!- była oburzona na jego zachowanie. Major chwycił ją za rękę, agresywnie przyciągając do siebie. Kipiał namiętnością, złość zmieszana z zazdrością nie była przyjemnym uczuciem. A John do tego, że był zazdrosny to okazywał to w bardzo krwiożerczy sposób, zresztą sama słyszała jego groźby względem Koyi, gdyby tylko włos jej z głowy spadł.
- A ja? Kim dla ciebie jestem, co, Elizabeth? No kim!?
- John…- pokręciła głową.- Proszę… Dobrze wiesz, że cię kocham, ale…
- …ale on jest twoim mężem! Oszczędź sobie, mogłaś tego nie robić!
- Czego? Wychodząc za mąż, za niego?- zapytała rozzłoszczona. Jej czoło zmarszczyło się, żywo gestykulując starała się powstrzymać przed rzucaniem w niego przedmiotami. Była wściekała, po raz kolejny wracali do jednej i tej samej kwestii.- Myślisz, że chciałam? Miałam jakiś inny wybór? Zrobiłam to dla ciebie, John! Zrobiłam to, bo cię kocham i nie mogłam znieść tego, że gniłbyś tu w lochach za własną głupotę!

Nie miała siły płakać, ale jej serce po raz kolejny pękło. Dlaczego nikt nie widział jej poświęcenia, dlaczego John tego nie widział. Był tylko obrażony, że dała się wrobić w to małżeństwo. Ona także go nie chciała, ale czy miała wyjście? Nie i zrobiłaby to ponownie, aby tylko zobaczyć jej ukochanego wolnego. Nie chciała litości, ale słowo pocieszenia z jego ust, trochę czułości mogłoby zmienić wszystko. Gdyby tylko on to zrozumiał…

John tymczasem podszedł do drzwi, jego dłoń dotknął klamki. Nie wiedział dlaczego znowu zaczął temat jej małżeństwa, frustrowało go to, że się dla niego poświęciła. Zawalił sprawę, ok, ale dlaczego nawet ona wiecznie mu to wypominała. Przecież jakby tylko miał szansę, jakoś by to naprawił. Za każdym razem udawało mu się wybrnąć z podobnych sytuacji. A teraz to ona ofiarowała siebie, jako rekompensatę i dodatek do traktatu, niszcząc przy tym jego życie. Bo jak mógł być szczęśliwy i bezpiecznie żyć na Atlantydzie, kiedy nie będzie mieć jej u swojego boku. Ta sytuacja zaczynała go przerastać i musiał sobie jakoś z tym poradzić, odreagować. A był tylko jeden sposób, aby poczuć się lepiej, ale skoro Elizabeth odmówiła mu swoich wdzięków, to czas wrócić do starych sprawdzonych sposobów odreagowywania emocji. Musi znaleźć Teylę i przekonać ją do małego sparingu.

- John jeśli teraz przejdziesz przez te drzwi, to zniszczysz nawet najmniejszą szanse na to, abyśmy mogli być razem.
- Jesteś mężatką, ‘Liz’beth. Nie zdradzisz męża, nawet jeśli miałbym jutro zginąć…- powiedział na odczepnego otwierając drzwi. Już miał wyjść na korytarz, kiedy usłyszał jej ciche wołanie. Odwrócił się.
- John nie mam zamiaru dotrzymać słów przysięgi. Pozbędę się wszystkich skrupułów. Za bardzo cię kocham, aby przegapić prawdopodobnie jedyną szanse, na to by być z tobą.- zawahała się, kiedy major nie odpowiedział. Elizabeth zrobiła niepewny krok do przodu w oczekiwaniu na jego decyzję, dodała.- To od ciebie zależy, czy nadal chcesz ze mną być? Czy mnie kochasz?
- Elizabeth, do diaska! Oczywiście, że cię kocham i chcę z Tobą być.- odparł zamykając drzwi i automatycznie chwytając ukochaną w ramiona.- Nigdy nie myśl inaczej! Kocham cię, moja piękna księżno.

Dr Weir pocałowała go. Z początku delikatnie musnęła swoimi wargami o jego, ale głód i potrzeba bycia z ukochanym jaką ostatnio odczuwała, nie pozwoliła jej na żadne wahania czy niepewności. Chwyciła sprawy w swoje ręce. Przyciągnęła go do siebie, ich ciała praktycznie zlały się w jedno, ich usta złączyły w ognistym pocałunku. Dłonie Johna wędrowały przez całe jej ciało, aż do włosów. Wplótł palce w jej jedwabiste loczki i przechylił głowę, aby móc uzyskać lepszy głębszy dostęp do jej ust. Językiem przejechał po jej dolnej wardze, smakując ją, ciesząc się chwilą, bawiąc się z nią i skazując na jego łaskę. A jej bardzo się to podobało, a mimo to zachęcała go, aby nie drażnił jej w ten sposób, tylko zabrał się do rzeczy. W końcu nie czekając na niego sama wepchnęła mu język do ust, tocząc przy tym równorzędny pojedynek o dominacje. Zajęta pocałunkami oraz stymulującym masażem torsu ukochanego, nie zdała sobie nawet sprawy, kiedy ten wziął ją na ręce. John przeniósł Elizabeth na łóżko. Na chwilę oderwał od niej swoje usta, aby móc położyć ja na poduszkach.

- John nie…- zatrzymała go, gdy chciał ja pocałować.
- Błagam tylko nie mów, że się rozmyśliłaś. Drugi raz tego nie wytrzymam.- powiedział, wstrzymując oddech, ale gdy zobaczył jej rozpromienioną twarz, zdał sobie sprawę, że nadal go pragnie.
- Nie, mój drogi, nie zmieniłam zdania co do nas. Ale proszę nie tutaj… to łóżko… ono mnie brzydzi, po dzisiejszych wydarzeniach.
- Oczywiście kochanie.- pocałował ją w nos, po czym pomógł wstać.- Zaraz wymażę z twojej pamięci wszystko co się wiąże z tym pozerskim księciuniem. Jesteś moja i tylko moja, ‘Liz’beth.

TBC :)
  • 0




Użytkownicy przeglądający ten temat: 1

0 użytkowników, 1 gości, 0 anonimowych