Napisano 21.08.2008 - |21:45|
Zgadzam się z Inwe w kwestii formalnej, znaczy się tej związanej z ascendencją. Wiele razy o tym pisałem, że motyw ascendencji został zdewaluowany od kwestii mistycznej do kwestii technicznej z udziałem klona Anubisa w SG-1. Potem linię tę przyjął Atlantis sprowadzając ascendencję do wciśnięcia guzika do ascendowania w urządzeniu Pradawnych (Tao of Rodney).
Replikatory wierzyły w to, że mają taką samą szansę na ascendencję jak organizmy biologiczne, jednak jak widzieliśmy w tym odcinku źle podeszli do tej kwestii. Nie mogli osiągnąć, nazwę to, ascendencji biologicznej, więc opracowali swój odpowiednik ascendencji dla maszyn. Jak jednak widzimy, nie jest to to samo. Właściwości niby zbliżone, ale to tylko wyrób czekoladopodobny. I to właśnie mi się podoba. Jak napisał Inwe, ascendencja nie ogranicza się tylko do technologii i kieruje się w kierunku mistyki, czyli wraca na DOBRĄ moim zdaniem drogę. Skręca w stronę początków tego tematu, do pierwszych sezonów SG-1. Historia zatacza swego rodzaju koło. Pradawni zbudowali maszynę do ascendowania, ale teraz można jasno stwierdzić, że mimo całej ich genialności coś im umknęło. Umknęło im to coś mistycznego, co odróżnia nas od maszyn. Potrafili rozpracować proces fizyczny prowadzący do ascendencji, ale tylko do granic naukowego poznania a nie do poznania mentalnego. Wychodzi na to, że aby dokonać ascendencji trzeba dać jednak coś od siebie samego. Tutaj właśnie powtórzę to, co kiedyś już kilkakrotnie pisałem. Ascendencja to głębokie uświadomienie sobie, w sensie duchowym, jeśli można to tak nazwać, że do istnienia świadomości nie jest potrzebne fizyczne ciało. Dopiero "odkrycie" tego w sobie jest właśnie tym impulsem, który jest pierwotną przyczyną, której skutkiem jest ascendencja. Reszta to tylko przygotowanie pod nią gruntu.
W opinii o odcinku muszę powiedzieć, że był dobry. Nie było wybuchów kosmicznych, alternatywnych rzeczywistości, tego, co dla poniektórych tutaj jest wyznacznikiem jakości takiego serialu. Nie tędy droga. Chcecie strzelania i wybuchów, zapraszam do produkcji pana Dżordża Lukasa. Ten odcinek miał głębię, i choć nie było tego tak bardzo widać, był studium człowieczeństwa. Zawsze przy takich okazjach nasuwa się myśl, kto ze stron był bardziej ludzki, bliższy ludzkim uczuciom, człowiek czy maszyna? Czy poświęcenie się maszyny (Weir) a wraz ze sobą poświęcenie pozostałych jest przejawem człowieczeństwa? Moim zdaniem tak i to większego niż w tym odcinku człowieczeństwa załogi Atlantydy z samym Rononem na czele, który tutaj wypadł jak zwykły kundel pilnujący ogródka. W pewnym momencie zdawało się, że Teyla czuje empatię z Weir, ale nie wiem czy tak było, czy było to tylko jej zmieszanie spowodowane całą sytuacją. W pewnym sensie najbliższy Weir i Replikatorom był w tym odcinku Woosley. Pierwotnie uważany za sztywnego, nieelastycznego urzędasa, formalistę i służbistę, odczuwał swego rodzaju wykluczenie ze środowiska i niechęć innych. Wystarczy obejrzeć odcinki SG-1, gdzie był "złem wcielonym" z IOA. Teraz widać, że kiedy sam nie ma za sobą zaplecza biurowego potrafi dostosować się do sytuacji i zyskać przychylność podwładnych, nawet kiedy jest względem nich w opozycji. Ludzie zaczynają mu ufać i zauważać jego ludzka twarz. Tego samego oczekiwały Replikatory. Zło wcielone Pegaza, zmieniało się na naszych oczach w istoty, które chcą czegoś więcej niż "funkcjonowania". Pytanie - dlaczego im tego odmówiono i to w tak podstępny (czytaj - ludzki) sposób? Weir to zrozumiała i nawet jeśli nie współpracowała z załogą w spisku na pozostałych Replikatorów, to zdawała sobie sprawę, że ludzie nie mogą postąpić inaczej, niż zrobili. Myślę, że najbardziej zabolało to właśnie Woosley'a, który ten rozkaz musiał wydać.
Zastanawia mnie jedno. Co teraz dalej począć. Pierwotnie załoga zgodziła się na przeniesienie świadomości Replikatorów w ludzkie ciała. Nic nie stoi na przeszkodzie żeby to dokończyć. Wystarczy zabrać z powrotem Repli-Weir i pozwolić jej wyhodować swoje ciało, a następnie zniszczyć nanity. Jeśli nie wywinie jakiegoś numeru można sprowadzić kolejnego Replikatora i powtórzyć proces, nawet bez jego świadomości. Po prostu obudziłby się jako człowiek. Osobiście nie widzę przeszkód, ryzyko byłoby minimalne, a wiedza, którą mogą wnieść do ekspedycji była by bonusem.
Niestety, jak wiemy, kończy się czas Atlantydy i pewnie pozostanie widzom zastanawiać się, co też dalej dzieje się z ostatnimi z Replikatorów.
Odcinek nie był fajny, bo skoczek uderzył we wrota, tylko dlatego, że miał ludzki wymiar.
- I straszna FOTA, co śmierdzi ziemiom wpatła do tłumaczy, krzyczonc UAaaaaa!
Ale że poniewarz wszystkie bajki dobże sie kończom, nie opowiem, co się stało potem.** sparafrazowane słowa Czesia - oryginał "Włatcy Móch"