Bardzo dobry odcinek w zupełnie innej konwencji.
W 4x09 lekarze mają zdecydowanie zły dzień:
Choroba Jacka – czyżby taka na jaką zapadła załoga z Black Rock? Jeśli tak to oznaczałoby, że jest uleczalna albo przynajmniej ‘cofająca się’, bo we wcześniejszych FF (w dużym przeciwieństwie do finału s03) doktorek ma się dobrze.
Za to Ray’owi chyba już nic nie pomoże. Ciekawe jest to, że chociaż jego ciało leży na plaży, to na łodzi najprawdopodobniej jednak żyje. No bo po co mieliby kłamać morsem?
Prawdomówność Dana po prostu piękna. Teraz Losties powinni porzucić wszelkie złudzenia, ale oczywiście tego nie zrobią.
FF bardzo udane. Mamy potwierdzenie podróży w przestrzeni i czasie. Ubrany na cebulkę Ben ląduje na pustyni. I nasuwa mi się pytanie. Czy był tak ubrany bo myślał, że wyląduje tam w nocy, czy majtnął się w przestrzeni jak tunezyjski niedźwiedź polarny? No i dlaczego był ranny w rękę? Kurtka też była przecięta więc musiał dostać w momencie przenoszenia.
Kod 14-J, akcja w domku, napad łodzian. Wszystko ciut przesadzone, ale w granicach akceptacji. Nie mam pojęcia po jakiego się barykadowali a okna tylko zasłonili. Myśleli, że najemnicy nie przeskoczą progu?
No i pierwsza zawalona akcja Bena. Chociaż udało mu się w sumie uciec z Johnem i Hurleyem to Alex jednak zginęła.
Ben i Widmore dobrze się znają. Ben nie może go zabić i, kto wie, może to działa w obie strony. Widmore śpi z whisky odkąd zaczęły się koszmary. Ciekawie jakie? Ciekawe też o co chodzi ze zmianą zasad. Akcja w Loście już wcześniej przypominała trochę grę. Ja zabijam twoich, ty moich – zobaczymy kto ustrzeli więcej. Sporo mówi też tytuł, który jest też tytułem książki, w której ludzie prowadzą wojnę chociaż zapomnieli już o co walczą.