Obejrzane. Dwa słowa:
Jestem zachwycony. Jeszcze kilka minut przed końcem odcinka myślałem sobie: no w sumie fajny finał, chociaż to już nie te emocje co kiedyś. I nagle końcowa scena. W życiu bym się nie spodziewał, że rzecz dzieje się w przyszłości. (ludzie, którzy czytają spoilery stracili jeden z najprzyjemniejszch i najbardziej zaskakujących momentów w historii telewizji; głębokie współczucia...)
Byłem po prostu zmiażdżony i długi czas nie mogłem się otrząsnąć. Bo pomyślmy: czy ktoś z nas tak naprawdę zastanawiał się, jakie będą losy rozbitków gdy ich w końcu uratują? Zawsze sobie myślałem, że końcówka serialu będzie wyglądać w ten sposób, że oto pojawia się stateczek i w holywoodzkim stylu, ci z rozbitków, którzy przetrwają wsiadają na niego, w zwolnionym tempie uradowani ściskają się z załogą a statek odpływa przy pięknej fortepianowej muzyce. A tu proszę: dostałem młotem w twarz. Jack pokazany został jako bohater tragiczny: zmienił się w swojego ojca, człowieka złamanego. Wyspa nadawała sens jego życiu. Tam był kimś ważnym, potrzebnym, tam życie miało inny rytm. Przypomniał mi się film "Skazani na Shawshank", na podst. Stephena Kinga. Tam jeden z bohaterów, który spędził całe życie w więzieniu nie potrafił odnaleźć się na wolności. To był inny świat. Podobnie jest z Jackiem. Swoją drogą mu się nie dziwię, oprócz roli jaką pełnił na wyspie, pamiętajmy o samej wyspie: miejscu magicznym, tajemniczym, na której zawsze było coś do roboty i nie trzeba było pracować za biurkiem na emeryture
Rozbitkowie po ocaleniu prawdopodobnie zerwali ze sobą kontakty, nie chcą pamiętać o tym że musieli wrócić (?). Świetny pomysł, no i Jack, wreszcie bardziej ludzki a nie superbohater. Ta obsesja, żeby się rozbić, żeby wrócić... GENIALNE! Chociaż nie jestem pewien czy chcę by flashforwards było w serialu więcej... I jeszcze jedna sprawa - od tej pory wszytskie wydarzenia które miały miejsce na wyspie to... retrospekcja, bo znamy przecież przyszłość
No ale tą, jak wizje Desmona można jeszcze zmienić.
Zacząłem się też zastanawiać jak to jest w naszym życiu - na ile miejsce w którym żyjemy a na ile ludzie z którymi spędzamy czas mają wpływ na to kim jesteśmy. I co ja bym zrobił gdybym musiał powrócić z wyspy do szarej codzienności ?
To mój pierwszy post, zarejestrowałem się specjalnie po to by podzielić się zachwytem nie tyle finałem co ostanią sceną. Odcinek co prawda miał wiele słabych momentów. No ale
A co do całego sezonu: sezon 3 niestety jest słabszy niż poprzednie. Zbyt rozciagięty. Fakt, że scenarzyści nie wiedzieli ile sezonów jeszcze przed nimi niestety widać: nikt na przykład nie wypytuje Naomi o konkrety katastrofy 815. (nie można za wcześnie wyjaśnić za wiele, co nie?)
Najlepsze odcinki LOST to zazwyczaj te w których i na wyspie i w retrospekcjach wiele/ciekawie się dzieje. Moimi osobistymi faworytami są 3x20 - "The Man Behind the Curtain", 3x11 - "Enter 77" i 3x02 - "Glass Balerina". No i chyba retrospekcje Innych ratują ten sezon. Ben jest jednym z moich ulubionch bohaterów i cieszę się, że nie zabili go w finale. A ojciec Jacka nie zyje. Nie mozna brac slow Jacka doslownie - przeciez byl zdrowo pijany. Pozatym to był celowy zabieg scenarzystów, byśmy byli święcie przekonani że to retrospekcje. BTW Kiedys (w 1 sezonie) Jack powiedzial do Kate "Trzy dni temu wszyscy umarliśmi" - i niektórzy też wzięli to niepotrzebnie dosłownie.
Czas pokaże ile serial jest jeszcze wart. Do następnego sezonu!