cóż przyznaję, że się zagalopowałem sprowadzając wszystko do pieniędzy; nie zgodzę się jednak z twierdzeniem, iż owe głębokie przesłanie jest obecne w tym jak to nazwałeś "prostackim dydaktyzmie", bo
"głębsze przesłanie" i "prostacki" to wyrażenia do siebie nie przystające; Sodenbergh(bo to on chyba kręcił "Solaris") po finansowej klapie ekaranizacji Lema wrócił do lekkiej komedii kryminalnej; przesłanie jest obecne, jeśli się sprzeda; oczywiście zgodzę się z twierdzeniem, iż twórcy czasami wbudowują przesłanie w swoje dzieło; takie przypadki są rzadkie, i dlatego cenne; nie myśl Ogrodniku, że pochwalam ten trend, ale cóż zrobić "vox populi,vox Dei"
zupełnie nie zgodzę się z twierdzeniem o głębokim przesłaniu filmu "Contact"; był ciekawy, ale stawianie go w tym samym rzędzie co 2001 to , moim zdaniem, pomyłka; film zresztą znacznie zubożono w stosunku do książki Sagana, którą uważam za jedną z najciekawszych pozycji Sci-Fi
Niech to szlag trafi. Odpisalem na posta, a gdy go chcialem wyslac - wyskoczyla biala strona z napisem "przerwa techniczna" i post sie poszedl :censored: :>
A wiec jeszcze raz. Widze ze nie do konca zostalem przez Ciebie zrozumiany wiec wyjasniam:
"Prostacki dydaktyzm": upraszczajac, widz europejski rozni sie znaczaco od widza amerykanskiego. Dydaktyzm nagminny w kinie rodem z Hollywood dla europejskiego odbiorcy wydaje sie byc infantylny, banalny. Dlatego tez trudno zaprzeczyc ze nawet film Star Wars ma "glebsze przeslanie" - tyle ze dla kogos moze byc ono glebokie, dla kogos innego tracic banalem. I jest to calkiem relatywne. Dlatego tez, obydwa okreslenia w moim poscie nie stoja w sprzecznosci.
Odnosnie "Solaris" - no coz, nie widzialem dotad (wlaczajac w to Tarkowskiego nawet) ani jednej interesujacej ekranizacji ksiazek Lema. I mysle ze nie zobacze juz, bo czym wiecej lat uplywa tym mocniej sobie wbijam do glowy wlasne wyobraznie na temat lemowych ksiazek, ktore bylo mi dane przeczytac i marna szansa, ze ktos wyczyta 'co mi w duszy gra' odnosnie bohaterow jego ksiazek.
Co do filmu "Contact" - dokonalem troche skrotu myslowego. Faktycznie, wsadzilem do jednego worka - jako ze film ogladalem juz dosc dawno - i film, i ksiazke, i caly pomysl na Seti.
W kazdym razie chodzilo mi o to, ze o wiele bardziej do mnie trafia koncepcja obcej cywilizacji, ktora jest tak zaawansowana ze po prostu przekracza mozliwosc percepcji czlowieka XXI wieku niz ta, ktora/ktore sprzedaje sie widzom w serialach typu SG1/SGA.
nie wiem na ile sie znasz na tego typu rzeczach,wiec wyjasnie raczej prosto.
Predyspozycje fizyczne to jedno,mi chodzi o w miare sensowne uklady choreograficzne.
Wbrew pozorm do treningu sztuk walki nie jst potrzebna specjalnie [beeep]ista sprawnosc, bo ja zdobywa sie w trakcie. Tym bardziej wiec ulozenie ciekawych,malo sztucznych walk rezyserowanych nie powinno byc trudne,nawet jesli aktorzy sa jacy sa.
I mala uwaga-Carter wypada jak na razie najlepiej w temacie "walka wrecz w SG-1".
jesli jest prawda, co mowisz - zycze szczescia w przyuczeniu np pana Pudzianowskiego (tak on sie zwie? ten od tych ciezarow) do roli w balecie Czajkowskiego "Jezioro Labedzi".
Albo - prezydenta Warszawy Lecha Kaczyskiego do roli mistrza Kung-Fu.
Jedyny mozliwy do osiagniecia efekt - komiczny - gwarantowany.
Choreograf musi miec jeszcze swoich tancerzy. A tych nie da sie brac "z lapanki". Zadania aktorskie w Sg1 bardziej polegaja na gadaniu niz na wyczynach sportowych - dlatego tez i nic dziwnego, ze role dostali tacy aktorzy a nie inni.
Niestety nie jest tak, ze kazdy potrafi sie wszystkiego nauczyc. I tak, o ile Piccard'owi ze Startreka nie jest obcy fechtunek, ktorego uczyl sie jeszcze w teatrze w UK, o tyle trudno oczekiwac zeby za szermierke zabierala sie Carter, ktora jest tak niesforna ruchowo jak mucha w smole.
O czym z przykroscia informuje konczac ten poscik.