Użytkownik xetnoinu edytował ten post 26.10.2012 - |21:28|
Traktat
#21
Napisano 26.10.2012 - |21:26|
#22
Napisano 08.03.2013 - |22:15|
Minęło naprawdę sporo czasu nim ostatnio zaglądałam do tego ficka, ale jednak po zakończeniu KTJT i dość długiej przerwie w pisaniu, postanowiłam do niego wrócić. Mam nadzieje, że kolejny rozdział wam się spodoba. Pozdrawiam!
******
Wbrew pozorom, Kendra wcale nie była taką, jaką Elizabeth sobie ją wyobrażała. To prawda, że na samą myśl o córce księcia, pomyślała o wrednej, zadzierającej nosa, wiecznie naburmuszonej i rozpieszczonej córeczce tatusia, która ustawia wszystkich po kątach. A kiedy ją zobaczyła, tylko utwierdziła się w tym przekonaniu. Jednak szybko musiała przyznać sama przed sobą, jak wielki błąd popełniła, oceniając Kendrę po pozorach. Dziewczyna była miła i dobrze wychowana, wcale nie zadzierała nosa. Oczywiście była stanowcza wobec ludu, ale widziała ich potrzeby, a za każdym razem, kiedy zwracali się do niej po pomoc, udzielała jej z uśmiechem na twarzy. Ludzie darzyli ją szacunkiem, ale byli również ci, którzy szeptali po kątach. W momencie, gdy minęły dwie matrony, rozmawiające na pałacowym dziedzińcu, jedna z nich spojrzała na Kendrę i obdarzyła dość niemiłym komentarzem. Dr Weir otworzyła szeroko oczy i spojrzała na dziewczynę, zachowała ona pozory, jednak oczy zdradziły smutek, Elizabeth natychmiast poprosiła o wytłumaczenie zachowania kobiet, na co Kendra tylko westchnęła.
- Och nie można się im dziwić. Arystokracja mnie nienawidzi, bo jestem symbolem ich porażki, a poza tym każda z panien w królestwie chciałaby zostać żoną ojca i matką spadkobiercy, szczególnie te dobrze urodzone. Tymczasem to moja matka, zwykła szwaczka zdobyła jego serce. Była śliczna, tak jak ty jesteś, pani. Ojciec popełnił okropny mezalians i poślubił ją. Oczywiście rada i arystokracja się sprzeciwiła, a kiedy okazało się, że mamusia spodziewa się dziecka, uknuto spisek. Małżeństwo unieważniono, a mamusię wygnano na Niwirę, planetę podległą Kostalii. Tam się urodziłam, jako biedna, nieślubna córka szwaczki. Nie znałam jej wcale, zmarła przy porodzie, a mnie wychowała jej bratanica. Miałam cudowne, proste życie. Zajmowałam się ziołami, czasami wujek Tom brał mnie na ryby, a ciocia Marigel uczyła mnie jak szyć, gotować, zajmować się rannymi. Kochali mnie, byłam dla nich córką, jakiej nie mogli mieć.
- Twój ojciec nie chciał cię odzyskać?
- Nie zależało mu, byłam nikim, dopóki nie okazało się, że wyczuwam Wraith. Gdy się dowiedział, zabrał mnie od jedynej znanej mi rodziny, umieścił w bajkowym zamku, który stał się moim więzieniem i nadał tytuł księżniczki oraz jego spadkobierczyni, chyba, że urodzi mu się dziecko z prawego łoża. A wszystko, dlatego, że kiedy mamusia się mnie spodziewała, karmiła się nią ta bestia. Zabiła ją, a mnie zostawiła tą przeklętą umiejętność.- Kendra usiadła na ławce i schowała głowę w dłonie, cichutko łkając. Elizabeth podeszła bliżej dziewczyny. Siadając, położyła rękę na jej plecach, delikatnie je gładząc w pocieszającym geście.
- Próbowałaś z nim porozmawiać, o tym, co czujesz?
- Kiedyś. Tak, powiedziałam mu, że chcą wrócić na Niwirę, jednak się nie zgodził. Wręcz zabronił. Nie chce, abym tam wracała. Według niego mam służyć królestwu, a że jestem jego następczynią to moim zadaniem jest wyjście za mąż, z mężczyznę, którego ojciec mi wyznaczy i urodzenie męskiego potomka.- powiedziała robiąc przerwę, aby otrzeć łzy, które w tym czasie swobodnie zaczęły spływać po jej policzkach.- Nie chcę takiego życia!
- Kendro, czasami musimy poświecić swoje marzenia dla dobra ludzi, którzy nas otaczają. Niestety. I mimo, iż tego nie chcesz, tak jest lepiej. Nie mówię, że dla ciebie, wiem to z własnego doświadczenia, jakie to bolesne, ale niestety nie mam wyjścia, muszę poświęcić własne szczęście, dla mojego miasta. Dla Atlantydy i jej mieszkańców.- odparła Elizabeth. Dziewczyna siedząca obok spojrzała na nią pytającym wzrokiem, prosząc o wyjaśnienie jej słow.- Wiesz, może jednak twoja sytuacja nie jest tak beznadziejna jak moja, może jest coś, co możesz zrobić…
- Jest w sumie jedna opcja.
- Tak?
- Ojciec mógłby pojąć za żonę kobietę, która dałaby mu syna i wtedy byłabym zwolniona z obowiązku wobec królestwa. Tylko, że to nie będzie wcale takie proste, jak może się wydawać.
- No tak, przecież nikogo nie można zmusić do miłości.
- Nie chodzi o to.- powiedziała wstając. Zrobiła dokładnie dwa kroki w przód, po czym powoli się odwróciła.- Moja droga Elizabeth, mój ojciec nie poślubi żadnej kobiety z Kostalii. Nie chce poślubić żadnej kobiety.
- A więc nie możesz nic na to poradzić. Wybacz księżniczko, ale nie wiem, co mam ci doradzić w tej sytuacji. Nie można zmusić nikogo do miłości, do małżeństwa.
Kendra posłała towarzyszce porozumiewawcze spojrzenie, po czym wytłumaczyła, że wzywają ją obowiązki i po krótkiej wymianie uprzejmości, odeszła w stronę pałacu, pozostawiając dr Weir samą w ogrodzie. Elizabeth wstała z ławeczki i uniosła suknię w górę na tyle, aby nie zabrudzić jej przy schodzeniu ze schodów. Pierwszy raz od niepamiętnych czasów miała chwilę dla siebie i zamierzała to wykorzystać. Weszła na soczyście zieloną trawę, kierując się w stronę fontanny, ciesząc się spokojnym szumem drzew i śpiewem ptaków. Powietrze było rześkie, wypełnione zapachem kwiatów. Idealny obraz ogrodu sprawił, że kobieta chciała zostać w nim jak najdłużej, podziwiając jego piękno oraz korzystając z błogiego lenistwa. Usiadał na murku fontanny, zanurzać dłoń w chłodnej wodzie wykonała kilka płynnych ruchów ręką, wytwarzając malutkie fale na spokojniej tafli wody. Jej spokój został jednak szybko przerwany przez męski głos. Elizabeth odwróciła się i ujrzała Johna. Jej serce wypełniło ciepło, a policzki delikatnie zarumieniły się, kiedy na przywitanie oznajmił jaj jak pięknie wygląda. Odpowiedziała mu uśmiechem, zapraszając jednocześnie, aby usiadł przy niej.
- Elizabeth czy możemy porozmawiać?
- Czy nie to właśnie robimy, majorze?
- Chce naprawdę porozmawiać, o wczorajszym wieczorze.- powiedział John.- Chciałem cię przeprosić za moje zachowanie. Wiem jak bardzo zależy ci na zrobieniu dobrego wrażenia na księciu i podpisaniu tego sojuszu, a ja zamiast cię wspierać, zachowywałem się jak kompletny [beeep].
- John, to już nie ma znaczenia. Poza tym ja tez chciałam cię przerosić, nie powinnam cie była policzkować.
- To akurat mi się należało, przecież byłem natrętny. Przysięgam Elizabeth, nigdy nie posunąłbym się do tego, nie wiem, co we mnie wstąpiło. Po prostu nie ufam temu księciu i nie podoba mi się jak się do ciebie zaleca. Proszę nie odpowiadaj mu tym samym, nie flirtuj z nim.- Chciała coś powiedzieć, jednak John powstrzymał ją unosząc palec wskazujący do góry, po czym kontynuował.- Tak wiem nie mam prawa mówić ci, co masz robić i z kim, ale zależy mi na tobie, ‘Lizabeth i nie chce abyś wplatała się w coś, czego wiem, że będziesz przez długi czas żałować.
- John nie mogę sobie pozwolić na coś więcej z księciem, jestem tu, aby podpisać rozejm. Tylko to się liczy.
- Jesteś też człowiekiem. Z potrzebami.- dodał.
- To prawda.- westchnęła wstając.- Jestem samotna, mimo że mam was. I tak, jego adoracja bardzo mi schlebia, ale to nic więcej. Moje serce należy już do kogoś innego.
John również wstał i zrównał krok z szefową, która przez te kilka sekund zdążyła przejść metr czy dwa. Zbadał ją dokładnie wzrokiem i zauważył, że w momencie, kiedy przyznała się, że kocha innego, jej prawa ręka spoczęła na złotym łańcuszku, który jej podarował. A dokładnie na wisiorku, który jak podejrzewał był prezentem od owego mężczyzny, o którym mówiła.
- Do niego? Narzeczonego, którego zostawiłaś na Ziemi? Simon, tak?
Nie odpowiedziała. Zaskoczona, że John nie zorientował się, o kogo jej tak naprawdę chodzi, spuściła wzrok. „Może to i lepiej, że nie wie. Przecież i tak nie odwzajemni mojego uczucia, więc, po co mam mu mówić, aby stracić przyjaźń, którą mnie obdarował?”
- My… Simon i ja nie jesteśmy już razem.- wyszeptała. John uścisnął jej rękę w pocieszającym geście, próbują tym samym ukryć, jak bardzo jest zawiedziony faktem, że to nie on jest jej ukochanym.
- Przykro mi. Gdybyś tylko czegoś potrzebowała, daj znać. Zawsze będę przy tobie, ‘Lizabeth.
- Dziękuję.- odparła i przybliżając się do mężczyzny, objęła go.
John przytrzymał ja bliżej siebie dłużej niż powinien przyjaciel, jednak ani ona ani on nie chcieli zakończyć tego uścisku. Od dawno krążyło między nimi to seksualne napięcie i z każdym dniem tylko narastało. Oczywiście wiedzieli, że ze względu na ich pozycje nie mogą czegoś z tym zrobić, poza tym byli święcie przekonani, że uczucia, jakimi siebie wzajemnie darzyli, było nieodwzajemnione przez drogą stronę. Rozkoszując się tą intymną chwilą, zapomnieli o otaczającym ich świecie, nie słyszeli nawet rżenia koni, które pojawiły się niedaleko. Dopiero odgłos rozmów oraz zbliżających się kroków, sprawił, że oderwali się od siebie, nie mniej jednak nadal znajdując się w takiej odległości, która umożliwiała Johnowi dyskretne odejmowanie partnerki w pasie.
Rozmowy ucichły, wraz z pojawieniem się księcia Fryderyka na kasztanowym wierzchowcu oraz dwóch ludzi, którzy za nim prowadzili drugiego konia.
- Moja droga, ufam, iż jesteś gotowa do drogi.- oznajmił niezbyt zadowolony, ze zastał swoją oblubienicę z innym mężczyzną.
- Gdzie się wybierasz, ‘Lizabeth?- zapytał John nie puszczając szefowej i ostrożnie obserwując Jego Wysokość.
- Obiecała mi konną przejażdżkę, na która właśnie ją zabieram, majorze. Więc jeśli pan wybaczy.- jednym ruchem ręki przywołał swoich ludzi do siebie, którzy pokazali kobiecie śnieżnobiałego wierzchowca.- Nazywamy ją Aurora. To najlepsza klacz w całej mojej stadninie, pani. Zechciej przyjąć ją jak mój osobisty dar dla ciebie.
Elizabeth podeszła do zwierzęcia i spoglądając mu w oczy, pogłaskała.
- Jesteś piękna Auroro.- koń obwąchał nową właścicielkę.- Dziękuję cie za wspaniały dar, książę. Nie jestem jednak pewna czy mogę go przyjąć.
- Oczywiście, że możesz.- z gracja zszedł z konia, by pomóc kobiecie usiąść w siodle, jednak John, z szelmowskim uśmieszkiem na twarzy, uprzedził go i sam upewnił się, że Elizabeth nic nie grodzi na koniu.- Skoro jesteś gotowa, moja pani, powinniśmy ruszać.
- W sumie tez bym się chętnie wybrał. Zobaczę co nieco królestwa.- wtrącił John dając pozostałym wyraźnie do zrozumienia, że tak łatwo nie odpuść. Zrezygnowany książę, kazał przyprowadzić jeszcze jednego wierzchowca. A gdy, po kilku minutach każdy z nich był gotowy, ruszyli kłusem przed siebie. John nie odstępował swojej szefowej ani na chwilę, próbując konkurować z Fryderykiem, któremu było to wyjątkowo nie w smak. W końcu liczył na romantyczną przejażdżkę z Elizabeth, po której mógłby zabrać się w ustronne miejsce, gdzie kilku jego zaufanych ludzi szykowało dla nich kolację przy świecach. A zamiast tego towarzyszył mu irytujący mężczyzna, o którym nie wiedział nic, poza tym, co przypuszczał, kiedy obserwował go przy dr Weir, że mu na niej zależy.
„ Nie jest on dla mnie żadną przeszkoda, ale trochę utrudnia mi moje zaloty. No cóż, chce ze mną konkurować, dobrze. Pokażę mu, gdzie jego miejsce.” Pomyślał władca, zrównując wierzchowca z Elizabeth, która korzystając z zamyślenia mężczyzn, pognała do przodu.
TBC
#23
Napisano 25.03.2013 - |20:30|
Kurczę, oni też mają fioła na punkcie męskich potomków?
Historia Kendry powinna dać Elce do myślenia. Kochał matkę, a porzucił córkę? Przynajmniej John ma księciunia na oku. Ciekawe, co wymyśli Fryderyk żeby pozbyć się rywala?
Ten, który walczy z potworami, powinien zadbać, by sam nie stał się potworem.
Gdy długo spoglądamy w otchłań, otchłań spogląda również na nas.
F. Nietzsche
#24
Napisano 04.04.2013 - |21:31|
Oj, książę sobie grabi, wcale nie jest taki idealny .
Czekam z niecierpliwością na kolejny fragment.
Pozdrawiam - igut214
#25
Napisano 15.05.2013 - |18:54|
Fryderyk ściągnął wodze, gdy tylko znalazł się na równi z kobietą. Pokazał jej, gdzie dokładnie będą się kierować, wprost przed siebie żwirową drogą przecinającą gaj, za którym znajdował się drewniany most. Most ten łączył wyspę wraz z resztą lądu. Jednak oni udawali się jeszcze dalej, aż za przydrożną gospodę oraz wioskę, aż do lasu. Podziwiając widoki John podjechał dr Weir, starał się trzymać jak najbliżej, nie pozwalając tym samym Fryderykowi na przebywanie sam na sam z jego szefową, co zaczynało irytować księcia. W pewnym momencie, po krótkiej wymianie zdań z Fryderykiem, kobieta przyspieszyła, a książę zaraz za nią. John od razu domyślił się, że para zamierza się ścigać i także ruszył galopem. Całe szczęście, gdyż chwilę później, kiedy Elizabeth patrząc w tył za władcą, gnała do przodu, kilkanaście metrów przed jej wierzchowcem wyskoczyło z lasu Wraith. Koń stanął dęba, po czym puścił się cwałem do przodu, nie reagując na żadne polecenia. Fryderyk ruszył na Wraith, jednak zanim do niego dojechała, kilku ludzi wybiegło zza drzew i pojmało potwora, a następnie zabiło.
John nie zastanawiał się, działając na autopilocie, zmusił konia do jeszcze szybszej jazdy i ruszył w kierunku Elizabeth, która zataczała koło i praktycznie kierowała się w jego stronę. Gdy tylko zrównał się z przerażoną kobietą, przybliżył swojego wierzchowca do niej i powoli objął ją w pasie. Kobieta kurczowo trzymając się szyj Aurory, nawet nie zauważyła pomocy, która nadeszła. Dopiero głos mężczyzny proszący, aby się go chwyciła, wyrwał ją z zamyślenia.
- Elizabeth, już dobrze. Na trzy przerzucę cie na mojego konia, dobrze?- kiwnęła tylko głową, nie odrywając się od Aurory.- Raz, dwa…trzy.
Major w ostatnim momencie uratował szefową. Posadził ją przed sobą i zaborczo objął, przytulając ją do piersi. Elizabeth poddała się jego uściskowi, powoli rozluźniając spięte ciało.
- Już dobrze, Elizabeth. Jestem przy tobie, zawsze będę przy tobie.- wyszeptał jej do ucha, w drodze do zamku.
John zatrzymał wierzchowca na dziedzińcu i niczym doświadczony rycerz, z gracją zeskoczył z konia, wyciągając ręce w stronę Elizabeth, pomagając jej zsiąść. Ludzie oraz służba, którzy przyszli sprawdzić, co tak poruszyło królewskich hyclów, teraz oglądała przedstawienie. Książę dojechał chwile za majorem, szybko zeskoczył z konia i podbiegł do dr Weir. Już chciał ja chwycić w ramiona i przytulić, jednak jedne ostrzegawcze spojrzenie Johna, powstrzymało go przed ta próbą.
-Jesteś cała?
- Tak, nic mi nie jest Wasza Wysokość. John, jak zwykle pospieszył mi na ratunek.- powiedziała ciepło uśmiechając się do Shepparda. Ten chwycił ja za rękę i pogłaskał.
- Dr Weir.- odwróciła wzrok i zobaczyła zmartwioną Teylę oraz resztę drużyny.- Co się stało?
- Wraith wyskoczyło praktycznie przed koniem Elizabeth.- powiedział John, po czym kontynuował do swoich ludzi.- Od tej pory dr Weir ma mieć ochronę przez cały dzień i noc. Dwóch strażników ma jej towarzyszyć, gdziekolwiek się wybierze oraz pilnować drzwi jej komnaty.
- John. To nie jest potrzebne.
Mężczyzna przerosił resztę, tłumacząc, że odprowadzi kobietę do jej komnaty, aby mogła odpocząć. Jej służące udały się za nimi w odpowiedniej odległości, a rozzłoszczony książę został razem ze swoją świtą, złowrogo wydając polecenia. Oczywiście fakt, że Elizabeth była teraz w ramionach Johna, był przyczyną jego gniewu.
Doszli pod jej komnatę. Sheppard otworzył drzwi i oznajmił służką swojej szefowej, że muszą na chwilę zostać sami, aby porozmawiać. Dziewczęta ukłoniły się i zamknęły drzwi za mężczyzną.
-Elizabeth uwierz mi to jest konieczne. To, co się dzisiaj wydarzyło może i było wypadkiem, ale nie mogę pozwolić, aby coś ci się stało.-chwycił ją za rękę.- Elizabeth jesteś zbyt ważna dla nas, dla mnie, abym mógł tak ryzykować. Nie kłuć się ze mną. Wiem, co robię.
- John…
Kobieta spojrzała mu głęboko w oczy, wzdychając. Zrobiła krok do przodu, zmniejszając dystans, jaki ich dzielił. Cisza, która nastała, nie była z rodzaj tych niezręcznych, wprost przeciwnie, była naprawdę wymowna. Spojrzenia, jakie sobie posyłali, mówiły jak bardzo im na sobie zależy i mimo iż nigdy nie wyznali sobie uczuć. Elizabeth przez cały czas prowadziła wewnętrzną walkę między tym, co czuło i chciało robić jej serce, a jej rozumem. Bicie serca przyspieszyło, zupełnie, jakby głupie chciało wyrwać się z jej piersi, mimo to pozostawała niewzruszona na jego coraz bardziej intymne gesty. Nie mogła przecież dać mu się uwieść, nie to nie przystaje dowódcy Atlantydy, aby wiązać się z kimś, kto jej podlegał, a szczególnie z majorem Johnem Sheppardem. W końcu miała dawać przykład, a związek wyraźnie łamiący przepisy, nie świadczyłby dobrze.
- John…- wyszeptała.
Mężczyzna ujął jej dłoń i ucałował. Tym razem kobieta nie protestowała. Jej ręka powędrowała do policzka mężczyzny, delikatnie go pieszcząc. John przechylił głowę, wtulając się w jej dłoń, w między czasie zrobił krok do przodu, a gdy znalazł się kilka centymetrów od jej twarzy, spojrzał w oczy kobiety.
- Elizabeth, naprawdę bardzo, ale to bardzo mi na tobie zależy i przenigdy nie chciałbym, aby coś ci się stało. Obawiam się, że mógłbym tego nie przeżyć.- zrobił krótką przerwę, po czym dodał.- Kocham cię.
„Raz się żyje. Skoro i jemu zależy na mnie, tak jak mi na nim, po co mam się powstrzymywać.” Pomyślała, ulegając. Ich nosy zetknęły się, a głębokie i ciężkie oddechy zakłóciły ciszę, jaka panowała w komnacie.
Sheppard nie zwlekał, powolnym ruchem ręki przyciągnął ją do siebie, obie dłonie kobiety spoczęły na jego torsie. Drugą dłonią podtrzymał jej głowę, palce przy okazji zanurzył w loczkach. Musnął ustami jej czoło, a następnie zaborczo przytulił.
Fryderyk szybkim krokiem przemierzał korytarz ozdobiony portretami przodków, obmyślając plan. Miał dość tego nadętego majora, który psuł mu zaloty, widać było, że czuł coś do dr Weir, co księciu było naprawdę nie na rękę. Na szczęście widział także, jak inne kobiety na balu otaczały jego wroga i jak on sam na nie spoglądał, z pożądaniem. Widocznie lubił otoczenie pięknych kobiet, a Fryderyk zamierzał to wykorzystać, jeśli tylko jeszcze raz wejdzie mu w drogę. Książę zatrzymał się przed komnatą Elizabeth i zapukał, kiedy jednak nie usłyszał odpowiedzi, nie zrezygnował i odszedł, natomiast otworzył dwuskrzydłowe drzwi na oścież, wchodząc do środka. Zastał swą lubą w objęciach majora, Fryderyk odruchowo zacisnął pięść i głośno odchrząknął, komunikując im swoja obecność w pomieszczeniu. John natychmiastowo odsunął się od szefowej.
- Moja pani, chciałem zamienić kilka słów o dzisiejszej niespodziewanej sytuacji.- zaczął.
- Oczywiście Wasza Wysokość. Proszę.- gestem ręki zaprosiła go do stolika i krzeseł, wskazując jedno, aby usiadł. Książę zrobił jak go o to poproszono.
- Chciałbym, ale porozmawiać na osobności.- zwrócił się do Johna, który ani drgnął. Elizabeth dyskretnie dotknęła ramienia przyjaciela, na co on dość niechętnie, lecz jednak skierował się do drzwi.- Och bym był zapomniał. Moja siostra Charlott czeka na ciebie, mości panie, w sali tronowej. Zdaje się, że podczas balu coś jej obiecałeś.
Sheppard zmarszczył brwi. Fakt podczas balu kręciło się obok niego sporo młodych panien, ale nie przypominał sobie, aby któraś z nich przedstawiła się, jako siostra władcy. Chociaż mógł zapomnieć, nie był nimi zbyt zainteresowany, gdyż bez przerwy starał się mieć Elizabeth w zasięgu wzroku, a poza tym wypił wtedy trochę więcej, niż zawsze sobie na to pozwalał. Mężczyzna ukłonił się księciu i wyszedł na poszukiwanie tajemniczej Charlott.
Znalazł ją w sali tronowej, tak jak powiedział mu monarcha. Nadzorowała wymianę zasłon oraz coś, co wyglądało na wybór nowych materiałów. Podszedł do niej powolnym krokiem, podziwiając jej figurę.
- Księżniczko?- zapytał, a kobieta odwróciła się. Jej długie rdzawe włosy, spięte w modnego kłosa, przecięły powietrze w poziomej linii.
- Majorze, pamiętał pan.- ucieszyła się.
John przyjrzał się jej dokładniej. Była dość młoda, koło dwudziestki, no może parę lat więcej. Z twarzy ładna, chociaż kropla w krople podobna do brata. Jej kobieca kibić dość okrągła, lecz przyjemna dla oka. Nosiła bogato zdobioną koronką, suknię z zielonego muślinu. Głos natomiast miała bardzo władczy, ale zarazem niski i okropnie piskliwy, co przy dłuższej konwersacji było dość uciążliwe dla uszu.
- Joachimie dopilnuj reszty.- powiedziała chwytając Johna pod ramię.- Major Sheppard dotrzyma mi towarzystwa podczas spaceru.
- Oczywiście księżniczko.
Wyszli przez frontowe drzwi wprost na taras, z którego udali się kamienna dróżką na fontannę. John tak jak podobno obiecał, uraczył ją opowieściami o swoich przygodach oraz przyjaźni, jaka dzieli go między jego drużyną i dr Weir. Charlott słuchała uważnie, od czasu do czasu usiłując flirtować z towarzyszem. Major jednak każdą taką próbę, zbywał, bardzo subtelnie i delikatnie. Nikt nie chciał urazić młodszej siostry Fryderyka, a co się z tym wiązało i samego księcia tylko, dlatego, że dla odmiany nie był zainteresowany narzucającą mu się dziewczyna. Mimo, iż była urodziwa, to w sumie dość pospolita, a co się tyczyło jej osobowości, nudna.
- Wiesz, sir Johnie mój brat obiecał mi, że wyprawi małe przyjęcie z okazji podpisania traktatu.
- Myślałem, że odbyło się no już wczoraj.
- Oh nie. Wczorajszy bal był na cześć lady Elizabeth, która swoją droga wyglądała olśniewająco. Bez zaprzeczenia przyćmiła swą urodą najpiękniejsze debiutantki sezonu oraz inne panny w królestwie.
- ‘Liz zawsze pięknie wygląda.- powiedział półszeptem.
- Słucham, sir Johnie? Mówił coś pan?
- Nie przyćmiła twej urody, o pani.- odparł całując jej jedwabiście gładką dłoń.
- Jesteś bardzo łaskawy, sir, ale nie mogę się równać z urodą lady Elizabeth.
- Nie łaskawy, lecz szczery.
W głębi duszy wiedział, że księżniczka ma racje. Nikt nie mógł się równać z doktor Elizabeth Weir, pod każdym względem. Ale jego obowiązkiem było nie zepsucie kruchego porozumienia, wiec jego opinia i uczucia musiały pozostać tylko dla niego, wymagano od niego, aby postępował tak, by dr Weir bez przeszkód mogła doprowadzić do sojuszu.
Tymczasem Elizabeth usiadła naprzeciwko księcia. Złapał ją za rękę, kiedy zaczął mówić jak bardzo mu przykro z powodu tego, co się stało.
- Jest mi naprawdę przykro, moja droga, za to co się wydarzyło. Wraith został rozbrojony i zamknięty w celi. Nasi wojownicy użyją go w czasie szkolenia, ale nie będę cię zanudzać szczegółami. Lepiej opowiedz mi jak ci minął dzień z moja córką. Wiem, ze to trochę niecodzienne, abyś poznawała Kendrę, na tym etapie naszej znajomości, ale było to dla mnie bardzo ważne, a poza tym to właśnie ona wie najwięcej na temat ludu i ich opiniach. Tak więc ufam, że zwiedzanie i rozmowa z nią, były dla ciebie pomocne w poznawaniu Kostalijczyków, pani.
Kobieta kiwnęła głową.
- Będziemy mogli dzisiaj porozmawiać o sojuszu? Oczywiście chcę się jeszcze skonsultować z moją drużyną…
- Jak sobie życzysz, Elizabeth. Spotkamy się zaraz po kolacji. Moja siostra, księżniczka Charlott urządza małe przyjęcie. Ufam, że będziesz mi towarzyszyć, pani.
- Tak.
- Świetnie, a więc wszystko ustalone.- Podszedł do siedzącej kobiety i ucałował jej dłoń.- Zostawię cię teraz samą, ale już z niecierpliwością oczekuję naszego spotkania.
Fryderyk wyszedł z komnaty, dając tym samym kobiecie czas na przemyślenie dzisiejszych wydarzeń, a przede wszystkim wyznania Johna. Nie codziennie przecież przystojny mężczyzna wyznaje ci miłość, w dodatku taki, do którego skrycie się wzdycha. Jednak coś, jakaś mała cząstka jej mózgu, która zdołała się oprzeć urokowi majora, podpowiadała jej, że to się źle skończy i jedyne, co ją czeka to ból. Szybko oddaliła te myśli, na razie chciała się chociaż łudzić, że to dzieje się naprawdę. John ją kochał, a ona jego.
„Nie powiedziałam mu, że go kocham…” dotarło do niej po chwili. „Czy on myśli, że nic do niego nie czuje? Tak, dawałam mu odczuć, że nic mnie nie interesuje związek, ale przecież przepisy zabraniają… Muszę mu jak najszybciej powiedzieć, co czuje. Najlepiej zaraz.”
Dr Weir powolnym krokiem podeszła do drzwi i otworzyła je, znajdując po drugiej stronie zamierzającego pukać Rodneya oraz Teyle. Posłała im mały uśmiech, po czym zdając sobie sprawę, ze przyjaciele chcą jej pewnie opowiedzieć o dzisiejszej wyprawie oraz przedyskutować potencjalne warunki traktatu, zanim zostanie on podpisany, wpuściła ich do środka. John musiał zaczekać, najpierw trzeba było się zając przyszłością swoich ludzi oraz Atlantydy, a dopiero później własnymi uczuciami.
TBC
#26
Napisano 16.05.2013 - |21:51|
John, mój bohaterze!!!
Nie ma to jak wyratować kobitkę z opresji. Nie ma lepszego afrodyzjaka.
A tu Fryderyk knuje po cichu jakiś niecny plan, mający na celu popsucie tej sielanki. I ma siostrę! I wszystko wskazuje na to, że z niej też niezłe ziółko. Biedny John, teraz musi się zmierzyć z obojgiem rodzeństwa.
Ten, który walczy z potworami, powinien zadbać, by sam nie stał się potworem.
Gdy długo spoglądamy w otchłań, otchłań spogląda również na nas.
F. Nietzsche
#27
Napisano 16.07.2013 - |17:07|
Nim się obejrzała, a czas, jaki poświęciła swoim towarzyszom dobiegł końca, gdy do jej apartamentu weszły dwie młode dziewczyny niosąc w rękach bajeczna suknię balową. Dziewczęta ukłoniły się, po czym zaraz weszły do łazienki, aby przygotować kąpiel, dla ich pani.
- Masz zamiar dzisiaj z nim pertraktować na temat warunków?
- Tak, tak uzgodniliśmy.
- Więc pamiętaj, że musimy zrobić wszystko co w naszej mocy, aby dobrze na tym wyjść.
- Rodney! Wiem, co robię.
- Wiem Elizabeth. Przepraszam. Ja po prostu… za wiele zależy od tego traktatu.
- Wszyscy to wiemy doktorze McKay.- Teyla położyła dłoń na jego ramieniu.- Myślę, że my także powinniśmy się przygotować do dzisiejszego balu.
- Tak, oczywiście. Porozmawiamy później.- udali się do własnych apartamentów, zostawiając dr Weir samą razem ze służkami.
Po gruntownej kąpieli oraz ułożeniu włosów, makijażu i założeniu sukni, Elizabeth powolnym krokiem zeszła z kręconych schodów, wprost do sali balowej. Wzrok wszystkich zatrzymał się na niej. Wyglądała naprawdę prześlicznie w muślinowej bladoniebieskiej sukni . Włosy rozprostowała, a następnie Terra spięła je w kłosa, przyozdabiając go wsuwkami z brylantami. U spodu schodów stanął książę i z uśmiechem na ustach wyciągnął do kobiety swoja dłoń, a kiedy ta ją chwyciła, poprowadził Elizabeth na środek sali, prosząc ją tym samym do tańca. Przyjęli pozycje do walca, a gdy z instrumentów popłynęły pierwsze takty muzyki. Pary powoli dołączali do nich, a wśród nich był John Sheppard razem z Charlott.
Orkiestra zaczęła grac kolejny utwór, więc Fryderyk poprowadził Elizabeth w stronę stołów, przy których siedzieli niektórzy z zaproszonych gości. Usiedli na swoich miejscach, a kelnerzy podali im wino. Joachim stanął zaraz za księciem i szepnął mu coś do ucha, jednak książę szybko go oddalił, skupiając całą swoją uwagę na kobiecie, która przy nim siedziała.
- Moja pani, czy miałaś okazję porozmawiać ze swoim zespołem?
- Tak.
- To świetnie. Możemy, zatem porozmawiać o naszym losie.- położył swoja rękę na jej dłoni, delikatnie ją głaszcząc. Kobieta speszyła się, jednak nie cofnęła reki. Teraz nawet musiała przetrzymać umizgi księcia, podpisanie traktatu było priorytetem.
- Jak sobie życzysz, Fryderyku.
Książę wstał od stołu zaraz po posiłku, poprowadził Elizabeth do mniejszej sali, jednej z tych, gdzie zazwyczaj spotykała się jego rada. Strażnicy zamknęli za nimi drzwi. Usiedli przy długim stole, rozpoczynając negocjacje. Najpierw omówili wstępne kwestie dotyczące wyprawy dr McKaya, z których bardzo dużo udało się wywnioskować. Choćby sam fakt, że Kostalijczycy posiadają działający ZPM, a nawet pradawną inskrypcje jak można samemu je wytwarzać. Co prawda nikt się na nią nie natknął, ale fakt, że coś takiego istniało, był bardzo pociągający, jeśli chodzi o negocjowanie wymiany. Następnym punktem na ich liście była ewentualna pomoc, jaką naukowcy Atlantydy mogli zaproponować w poszukiwaniu zaginionej inskrypcji, oraz legendarnej broni. Książę oczywiście przedstawił także swoje różne propozycje, a kiedy w końcu doszli do porozumienia, zawołano dwóch świadków: Joachima oraz dr McKaya. Podpisano traktat. Dr Weir odetchnęła z ulga, bardzo korzystny dla niej sojusz był ukoronowaniem pracy, jaką włożyła w misję. Mogła teraz spokojnie odetchnąć z ulga, Atlantyda miała ZPM oraz żywność, a co najważniejsze sojuszników i kolejne miejsce do ewentualnej ewakuacji, Kostalia natomiast otrzymała pomoc medyczną, naukową, militarną, leki, a także możliwość kształcenia ich uczonych na Atlantydzie oraz wszelaką pomoc w zrozumieniu technologii pradawnych, jaką dysponowali mieszkańcy planety oraz terapię genową.
Gdy tylko Joachim oraz Rodney opuścili ich trzymając w swoich rekach identyczne duplikaty podpisanego sojuszu, Fryderyk wstał z krzesła, nalał dla nich dwa kieliszki szampana, gdy podszedł do małego barku i podał kobiecie. Spojrzał na nią pożądliwym wzrokiem, podziwiają kształty, które opinał materiał jej sukni. Najchętniej zdarłby z niej te cudne fatałaszki i kochał się namiętnie tu i teraz. Czuł jak rośnie jego pożądanie, pragnął jej, ale nic nie mógł z tym zrobić. Była jego gościem honorowym, zhańbienie jej oznaczałoby zerwanie sojuszu oraz plamę na jego honorze. Nie mógł po prostu zaprosić jej do swojego łoża. Jeśli tego pragnął, musiał najpierw zdobyć jej serce, sprawić by została jego żoną.
- Czy mówiłem ci, jak cudownie wyglądasz w tej sukni, pani?- słabo się uśmiechnęła, książę przez cały czas prawił jej komplementy. Nie, że jej to nie schlebiało, ale teraz, gdy traktat został podpisany, najlepiej uciekła by z tego pokoju i poszukała Johna. Musiała mu powiedzieć co do niego czuje.- Nie, a więc wybacz, moja pani. Wygladasz jak prawdziwa królowa, ale jednak czegoś mi tutaj brakuje.
- Fryderyku?- spytała ostrożnie, nie wiedziała co chodzi mu po głowie, ale coraz bardziej zdawała sobie sprawę, że władca nie adoruje jej dla zabawy czy kaprysu. Widziała w jego oczach czyste pożądanie, i chyba tego bała się najbardziej.
Mężczyzna wezwał do siebie Joachima, który wchodząc do pokoju, przyniósł średniej wielkości granatowe pudełko, na którym znalazł się herb Kostalii. Otworzył je i ukazał zawartość Elizabeth.
- Przyjmij ten podarek, na znak przyjaźni miedzy naszymi ludami. Chociaż nie ukrywam, że chciałbym, aby nasza przyjaźń wypuściła solidniejsze korzenie, niż podpisany sojusz.
Fryderyk chwycił brylantowa kolię i prezentując ją w całej jej okazałości, zawiesił na szyi dr Weir. Kobieta odruchowo przejechała palcami po krystalicznie czystych, bezbarwnych brylantach, wzruszona gestem.
- Są piękne. Dziękuję bardzo, ale to za wiele.
- Ależ skąd. Pasują jak należy. W dodatku zasługujesz na to aby je nosić, moja droga. Nie wyobrażam sobie nikogo innego, kto mógłby być godny noszenia tych szlachetnych kamieni mojej praprababki. A teraz, jeśli pozwolisz, nie chcę już słyszeć ani jednego słowa sprzeciwu, że nie możesz ich zatrzymać.
Kiwnęła porozumiewawczo głową, nie było sensu dalej nad tym rozmyślać. Książę był nieugięty. Jeszcze raz mu podziękowała, po czym wrócili na sale balową. Nie miała ochoty na dalszą zabawę, postanowiła wiec usiąść przy stole i obserwować resztę. Właśnie trwała trzecia tura tańców i z tego, co zauważyła, jej towarzysze świetnie się bawili. Teraz, nawet i ona mogła sobie pozwolić na wypoczynek. Do końca wizyty zostały wprawdzie dwa góra trzy dni, ale skoro większość badań już się rozpoczęła, a traktat został podpisany, kobieta mogła sobie przeznaczyć nadchodzące dni na wypoczynek, który tak bardzo jej się należał. Elizabeth podeszła do stołu, przy którym wcześniej siedziała, lecz zanim zdążyła tam dotrzeć, zatrzymała się, usłyszawszy wymianę zdań między dwoma żołnierzami księcia oraz samym monarchą.
- Znajdźcie ją i natychmiast przyprowadźcie.
- Tak jest, wasza wysokość.- odeszli, a Fryderyk instynktownie wyczuwając, że jest obserwowany, odwrócił się, spoglądając wprost na dr Weir.
- Czy coś się stało?- zapytała, kiedy ten poprowadził ją na środek parkietu. Orkiestra zaczęła grać walca. Inne pary przystanęły, robiąc miejsce władcy. Była to też doskonała okazja, aby wymienić najnowsze plotki oraz napić się szampana, którego cały czas serwowała służba.
- Nie, moja droga. Przyjechał narzeczony mojej siostry, a ona gdzieś zniknęła.- wyszeptał.
Rozejrzał się po sali balowej, do której właśnie wszedł gruby mężczyzna z brodą, otoczony służbą. Książę zmarszczył brwi, po czym przeprosił Elizabeth, tłumacząc, że musi się przywitać. Ta jednak ruszyła razem z partnerem. Stanęli przed, jak się okazało potężnym i majętnym lordem Percivalem Darthybrook. Mężczyzną dość nieprzyjemnym i zarozumiałym, z jego oczu tryskała złość, która okazała się uzasadniona. Książę poprosił gościa oraz Elizabeth do biblioteki, nie chcąc psuć balu sceną, którą mógłby w każdej chwili urządzić Darthybrook. Fryderyk znał go od dawna i wiedział, że ten typek jest zdolny do wszystkiego, a szczególnie wtedy, jeśli coś idzie nie po jego myśli. A tak było.
Gdy tylko drzwi prywatnej biblioteki władcy się zamknęły, lord Percival lubieżnym wzrokiem przyjrzał się Elizabeth, po czym oblizując usta, rozsiadł się niczym król w wygodnej, skórzanej sofie tłumacząc księciu, co zobaczył i co było powodem jego złości. Elizabeth słuchała jego słów i z każda chwilą nie mogła ukryć swojego rozczarowania zachowaniem Shepparda. Owszem nie była wcale zdziwiona, że po raz kolejny lądował on w ramionach pięknej miejscowej kobiety wtedy, gdy miał misję do wykonania. Zraniona kobieta usiadła na najbliższym fotelu, zastanawiając się czy wszystko, co jej powiedział, co zrobił, było tylko kolejnymi kłamstwami. W między czasie panowie nadal prowadzili rozmowę.
- Tak więc widzisz, nie poślubię twojej siostry, wasza wysokość. Na co mi zhańbiona dziewka, choćby nie wiem, z jakim posagiem i błękitną krwią w żyłach.
- Licz się ze słowami!- warknął.
- O nie. Przyprawiono mi rogi, wiec chcę zadośćuczynienia, inaczej…
- Znowu będziesz mi grozić buntem? Ostrzegam cię, Darthybrook! Chciałem załagodzić sprawę małżeństwem, ale jeśli nie chcesz już mojej siostry zawsze jestem gotów rozpętać wojnę.
- Jak sobie chcesz… Jeszcze do tego wrócimy, wasza wysokość.- skłonił się z uśmieszkiem, który nic dobrego nie zwiastował, po czym opuścił pokój, a za nim wyszedł Fryderyk, wołając swoją straż pałacową.
Elizabeth nadal siedziała na swoim miejscu, wszystko, co działo się wokół niej wirowało. Słyszała krzyki Fryderyka, żołnierzy, nawet jakieś przekleństwa, które pod adresem brata rzucała siostra, a między tym wszystkim jej mózg pokazywał jej chwile spędzone z Johnem, jak mówi jej jak mu na niej zależy, a także wyobrażenia tego, co opowiedział im Percival, jak to John i siostra księcia ze sobą obcują. Miała dość, żołądek odezwał się, wiedziała, że jeśli za chwilę go nie uspokoi, nie uspokoi siebie, zwymiotuje. Powoli wstała i wyszła na balkon, by zaczerpnąć świeżego powietrza. Wzięła dwa głębokie oddechy i odwróciła się słysząc głosy. Wtedy ujrzała Johna, przytrzymywanego przez dwóch strażników, oraz księżniczkę Charlott, Joachima i księcia. Przez chwilę ukrywała się za zasłonką i podsłuchiwała, jednak zdajać sobie sprawę, iż to nie ma sensu, wyszła ze swojego ukrycia i stanęła po prawicy księcia.
- Zhańbiłeś moją siostrę, sir. Nie mogę pozwolić na coś takiego w moim własnym domu. Zostaniesz wtrącony do moich lochów, dopóki nie postanowię, co z tobą zrobię. Zejdź mi z oczu.- żołnierze wyprowadzili majora Shepparda, a książę skierował słowa potępienia do siostry. Nie trzeba było długo czekać, aby wybiegła ze łzami w oczach z biblioteki.
- Panie, na szczęście nikt z obecnych gości na balu nie zauważył zniknięcia księżniczki oraz majora, ani nie wie o ich wyczynie. Myślę, że skandalu nie będzie, o ile wasza wysokość obwieści zerwanie zaręczyn siostry, gdyż zakochała się w sir Johnie. Myślę, że ich ślub mógłby złagodzić sytuację…
- Nie.- przerwała Joachimowi Elizabeth. Podeszła bliżej księcia i złapała go za ramię, spoglądając prosto w oczy.- Proszę, wasza miłość. Na pewno jest coś, co dałoby się zrobić, aby każda ze stron była zadowolona. Nie musimy ich wiązać małżeństwem. Wątpię, czy twoja siostra, panie, byłaby szczęśliwa z moim podwładnym, nie mówiąc już o przeprowadzce na Atlantydę i…
- Moja droga, poślubiłby ją i został tutaj. Niestety ten ślub nie jest mi ani trochę na rękę. Znam Darthybrooka nie od dziś, będzie się dąsać, ale gdy tylko usłyszy ile dostanie w zamian za małżeństwo z moją siostrą, będzie nie tylko całować mnie po stopach, ale sam wypleni wszystkich buntowników z północy własnym mieczem. Tak więc widzisz, Charlott zostanie żoną lorda z północy i zapewni dzięki temu mariażowi pokój w moim królestwie, a ja będę mógł w końcu zostać królem, kiedy tylko się ożenię.
- A więc zwolnisz majora Shepparda z więzienia?- zapytała.
- Nie. Widzisz, kochana, zhańbił on moją siostrę, a co a tym idzie splamił mój honor. O świcie stawi się na placu ćwiczebnym i zginie za swoje czyny. A później porozmawiamy o zadośćuczynieniu za jego czyny…- roześmiał się.
- Nie! Błam panie, litości.- padła mu do stóp. Głupota Shepparda, człowieka, którego kochała, tam ją właśnie doprowadziła. Musiała zrobić wszystko, by tylko zachować życie swojego drugo dowodzącego, aby uratować kruchy i rozpadający się sojusz. To nie był koniec, po raz kolejny trzeba było stanąć do walki o przyszłość Atlantydy.
- Lady Elizabeth.- kazał jej wstać.- Jest tylko jedna rzecz, która może mnie zadowolić. Która sprawi, że major nie zginie, a sojusz między nami zostanie zachowany. Jedyna rzecz, która sprawi, że zapomnę o całej sprawie…
- Czego żądasz, wasza wysokość?- zapytała, a on tylko wyszczerzył swoje białe zęby i pocałował jej dłoń.
TBC
Użytkownik Madi edytował ten post 02.09.2013 - |08:54|
#28
Napisano 18.07.2013 - |22:39|
Sytuacja bez wyjścia. Nie zazdroszczę.
Coś czuję, że wkrótce zrobi się naprawdę dramatycznie.
Ten, który walczy z potworami, powinien zadbać, by sam nie stał się potworem.
Gdy długo spoglądamy w otchłań, otchłań spogląda również na nas.
F. Nietzsche
#29
Napisano 06.09.2013 - |06:10|
- Już czas. Na pewno chcesz to zrobić?
- A czy mam inne wyjście. Teyla tutaj nie chodzi tylko o Johna, ale przede wszystkim o przyszłość nas wszystkich, Atlantydy i twojego ludu. Wiem, co robię. Nie jest to spełnienie moich marzeń, ale nie pora teraz o tym myśleć.- odparła gładząc niewidoczne zmarszczki sukni. W tym samym momencie drzwi uchyliły się i do środka wszedł dr McKay i porucznik Ford.
- Ma’am, wygląda pani przepięknie.- powiedział, po czym dodał, że wszyscy czekają na pannę młodą.
Kobiety kiwnęły głową. Wszyscy opuścili przyboczna salkę. Teyla razem z Fordem usunęli się wcześniej, aby zając swoje miejsca, porucznik wśród gości, a Athosianka jako świadek i druhna panny młodej przy ołtarzu.
Elizabeth chwyciła Rodney’a pod rękę i rytmicznym krokiem przeszli przez główną nawę, a w jej głowie wciąż to samo wspomnienie, zdrady Johna oraz wymuszonego ślubu jej i księcia, aby uratować ukochanego.
- Lady Elizabeth, jest tylko jedna rzecz, która może mnie zadowolić. Która sprawi, że major nie zginie, a sojusz między nami zostanie zachowany. Jedyna rzecz, która sprawi, że zapomnę o całej sprawie…
- Czego żądasz, wasza wysokość?- zapytała, a on tylko wyszczerzył swoje białe zęby i pocałował jej dłoń.- Zrobię wszystko.
- Dobrze, skoro tak mówisz. Niech będzie. Słowo się rzekło.- powiedział, przywołując Joachima. Sługa wszedł do biblioteki zastając dr Weir w objęciach władcy.- Joachimie czeka cię dużo pracy. Zacznij od załatwienia mi jakiś gości. Jutro o tej porze lady Elizabeth zostanie moją żoną.
Wspomnienie ostatniego dnia rozmyło się, gdy Rodney przystanął przy dużym marmurowym ołtarzu z wygrawerowanymi insygniami królestwa oraz pismem pradawnych, którym była ozdobiona cała kapliczka. Elizabeth ujrzała kilka słupów z wodą w środku, podświetloną na biało i niebiesko, takich samych jak na Atlantydzie. Za ołtarzem znajdował się duży kamienny posąg przedstawiający gwiezdne wrota i dwie postacie w długich szatach, które jak się później dowiedziała były opiekunami i założycielami Kostalii oraz Niwiry.
- Jesteś tego pewna?- wyszeptał dr McKay.
- Nie mam wyjścia.- odparła cichym głosem, kiedy Rodney oddawał jej rękę Fryderykowi.
Stanęli ramie w ramię spoglądając na posąg wrót oraz ołtarz. Fryderyk delikatnie położył dłoń narzeczonej na płaskim wgłębieniu ołtarza, a następnie nakrył ją własną ręką. Płyta poruszyła się, a ołtarz rozświetlił. Z poziomej części wysunęła się pomarańczowa kula, w tym samym czasie ich ręce na kilka minut zostały uwięzione. Elizabeth poczuła delikatne ukłucie w palec, a następnie pomarańczowa kula zaświeciła się. Ich dłonie zostały uwolnione.
- Bogowie aprobują nasz związek. Inaczej oko przeznaczenia nie rozświetliłoby ołtarza. Teraz pozwolisz, że podaruję ci ten oto pierścień, na znak, iż jesteś mi poślubiona.
Fryderyk wypowiedział jeszcze kilka słów, po czym wsunął na palec prawej ręki Elizabeth złotą obrączkę, a następnie pocałował kobietę. Byli złączeni na wieki, jak mąż i żona. Odwrócili się do tłumnie zgromadzonych gości weselnych.
- Drodzy Kostalijczycy i zacni przyjezdni. Przedstawiam wam Jej Wysokość Księżną Elizabeth z Atlantydy, moja żonę.- powiedział Fryderyk doniosłym głosem, a zgromadzeni goście weselni pokłonili się przed nową księżną.
Zaraz po zaślubinach w kaplicy, goście oraz para młoda specjalnie udekorowanym powozem udała się pod zamek, do sali balowej, gdzie czekały na nich zastawione stoły i orkiestra. Joachim razem z obecną tam służbą pokłonili się, kiedy nowożeńcy weszli do środka. Elizabeth przygryzła wargę, niezbyt szczęśliwa faktem, że na każdym kroku się jej kłaniają. Wiedziała jednak, że prędzej, czy później będzie musiała się do tego przyzwyczaić. Nie zwracając uwagi, na to co mówi do niej małżonek, dała zaprowadzić się na parkiet. Orkiestra, tradycyjnie zaczęła bal walcem, jednak na parkiecie znajdowali się tylko Elizabeth i Fryderyk. Nikt nie śmiał wkroczyć na terytorium władcy, którym stał się parkiet sali balowej.
- Moja droga, jesteś jakaś nieobecna.
- Wybacz. To natłok wydarzeń.- odparła kobieta wymuszając uśmiech. Nie mogła pozwolić sobie na jakiekolwiek uchybienie mężowi, szczególnie w dniu ich ślubu. Dość się już wydarzyło jak na zwyczajne negocjacje. Cena tego sojuszu była bardzo wysoka.
- Najdroższa zaraz po balu odwiedzę twoją sypialnię, Czy mogę się spodziewać, że będziesz mnie wyczekiwać?
Elizabeth spojrzała na księcia niepewnym wzrokiem. Nie chciała odpowiadać na to pytanie, szczerze to nawet nie wiedziała co mogłaby odpowiedzieć. Chciała tylko przetrwać do końca balu i zaszyć się w komnacie, gdzie pewnie przyjdzie jej spędzić wiele dni i nocy. Nie chciała przebywać z kimkolwiek, a już na pewno nie z mężczyzną, którego poślubiła. Jedyne czego w obecnej chwili pragnęła to chwila ciszy i samotności. Miała plan. Udać się na balkon, aby przemyśleć obecną sytuację, popatrzeć na gwiazdy… Ale Fryderyk zaplanował sobie ich pierwsza noc nieco inaczej.
- Wasza wysokość ja… potrzebuję czasu.
- Czasu?- uniósł brew.
- Tak, czasu. Potrzebuję czasu, by przyzwyczaić się do sytuacji.
- Nie.
- Słucham?
- Nie dostaniesz żadnego czasu. Zostałaś moją żoną, mogłaś odmówić, ale tego nie zrobiłaś. Tak więc nie potrzebujesz czasu by się przyzwyczaić do naszego małżeństwa. A poza tym Kostalia potrzebuje następcy tronu, którego masz urodzić.
- Ale tego nie było w umowie…
- Jesteś kobieta i żoną. Zostaniesz matką. To twój święty obowiązek.- wycedził.- Jeśli urodzisz mi zdrowego syna, będziesz mogła odejść, o ile nie zmienię zdania, ale póki co jesteś…
- Jestem więźniem. To chciałeś powiedzieć!
- Nie! Jesteś księżną, moją żoną. Będziesz władać razem ze mną i urodzisz następcę tronu.- widząc, że te nikłe groźby nie są w stanie sprowokować Elizabeth, Fryderyk szyderczo się uśmiechnął, po czym nachylił i wyszeptał do ucha kobiety.- Inaczej major Sheppard zostanie tutaj i zginie, jeśli spróbujesz jakiś sztuczek, a ty kochana będziesz się przyglądać jego egzekucji.
Przełknęła ślinę, która utkwiła jej w gardle i nie zwracając uwagi ani na męża, ani na zgromadzonych, zatrzymała się na parkiecie. Dygnęła przed władcą, po czym udała się do stołu. Usiadła i obserwowała.
TBC
Użytkownik Madi edytował ten post 06.09.2013 - |06:14|
#30
Napisano 06.09.2013 - |18:39|
Nie ma jak dobra zachęta do spełnienia małżeńskiego obowiązku.
Oj, odpłaci mu Elka jak już wykaraska się z tego sojuszu! Taką mam przynajmniej nadzieję.
Pozdrawiam.
Ten, który walczy z potworami, powinien zadbać, by sam nie stał się potworem.
Gdy długo spoglądamy w otchłań, otchłań spogląda również na nas.
F. Nietzsche
#31
Napisano 17.09.2013 - |08:03|
Bal, kolejny bal, taki sam, a jednak trochę inny. Bal z okazji jej ślubu. Bal, na którym każdy się świetnie bawił, każdy oprócz niej. Elizabeth dosłownie odizolowała się od otoczenia po rozmowie z mężem, owszem przebywała na sali ciałem, lecz duchem przemierzała ciche korytarze Atlantydy, zastanawiając się co będzie dalej. Nie mogła odejść, Fryderyk wyraził się jasno, że jak tylko spróbuje zniknąć z jego życia zanim urodzi dziedzica tronu, John zginie. Niby taka oto groźba, była bezpodstawna, wiedząc że major raczej nie postawi już swojej nogi na kostalijskich ziemiach, a jednak wiedziała, że Fryderyk jest zdolny zabić jej ukochanego, choćby nawet miał wysłać za nim całe swoje wojsko. Wolała nie ryzykować, no a poza tym traktat, który podpisała nadal był ważny i teraz znacznie bardziej trwały, bo przypieczętowano go małżeństwem. Musiała tylko wypełnić swoje obowiązki i będzie wolna, znowu będzie mogła powrócić na Atlantydę i wieść spokojny żywot za biurkiem. Przygody, takie jak te nie były dla niej.
Z zamyślenia wyrwał ją znajomy głos. Odłożyła kielich, w którym od dłuższego czasu mieszała płynnymi ruchami winno i odwróciła głowę. Spodziewając się Johna, była zawiedziona, gdy zobaczyła, że to tylko porucznik Ford, który prosi ją do tańca. Posłała mu mały uśmiech, przyjmując tym samym jego dłoń i dała się poprowadzić na parkiet. Porucznik jednak nie zatrzymał się w wyznaczonym do tańca obszarze, tylko minął wszystkie oczekujące na kolejny utwór, pary i udał się wprost na taras. Strażnicy, którzy pilnowali drzwi, skłonili się przed księżną i przepuścili ją w drzwiach, które natychmiast za nią zamknęli. Znaleźli się na tarasie, gdzie, tak jak kilka dni wcześniej stała reszta Atlantydzkiej delegacji. Byli wszyscy oprócz majora Shepparda.
-Jak tylko go wypuszczono zaszył się w apartamencie, a gdy wychodziliśmy na uroczystość, powiedział, że nie ma zamiaru patrzeć na to co zrobisz. Niewdzięcznik, to przez niego znaleźliśmy się w takim położeniu, a ty musiałaś poślubić tego nadętego bufona.- powiedział dr McKay, jakby przeczuwając, o co chce zapytać Elizabeth. Kobieta westchnęła, nie mając zamiaru dalszego prowadzenia tej konwersacji i zmieniła temat. Rodney szybko zapomniał o wszystkim i zaczął opowiadać o kolejnych nowinkach, które mogą okazać się bardzo przydatne. W końcu był odpowiedzialny za wykopaliska i ustalenie co Pradawny podarował mieszkańcom w celach obronnych.
Gdy inni goście zaczęli pojawiać się na tarasie, Atlantydzka delegacja wymieniła kilka ostatnich uprzejmości, po czym Elizabeth nie czekając na innych wróciła na sale balową. Uniosła wysoko głowę, patrząc wprost przed siebie. Nie miała zamiaru pokazać nikomu jak bardzo zraniło ją zachowanie ukochanego mężczyzny, dla którego ochrony poświęciła własne życie. A on nie raczył nawet zjawić się na ślubie. W sercu była naprawdę rozdarta, teraz zastanawiała się czy dobrze zrobiła, czy było warto.
„Oczywiście, że tak.” odparł jej wewnętrzny głos. „ Atlantyda była uratowana, a John... to była już inne sprawa. Jeśli nie miał zamiaru uczestniczyć w jej ślubie, to nie musiała się tym przyjmować. John nie był ważny, nie zasługiwał na jej uczucie, skoro nie potrafił go docenić, nie potrafił docenić jej.”
Przeszła salą, a ludzie rozsuwali się na jej widok, jak morze przed Mojżeszem. Księżna, żona ich władcy, bardzo ważna osoba. W dodatku była panią Atlantydy, miasta Pradawnych, starożytnych bogów ludzkości. Sam ten fakt, sprawiał, że ludzie z całej planety drżeli na jej widok. Zastanawiali się jak będzie rządzić, nie znali jej przecież. Czy będzie dobra i sprawiedliwa? Czy może mściwa i chytra? Odpowiedzi znała tylko kobieta o której, oczywiście w nie całkiem zły sposób, szeptano. A ona w najzwyklejszy sposób usiadła obok córki małżonka i nawiązała z nią przyjazną pogawędkę, po której po raz ostatni władczym spojrzeniem objęła poddanych. Jej wzrok napotkała oczy Fryderyka, ukłoniła się przed nim i oddaliła. Ludzie złożyli jej tego dnia ostatni tak majestatyczny pokłon.
To nie tak miało wyglądać. Zawsze marzyła, że ojciec poprowadzi ją do ołtarza, gdzie czekać na nią będzie ukochany, który z miłością będzie spoglądać w jej stronę. Marzyła, aby wszyscy jej przyjaciele oraz rodzina była obecna w dużej katedrze, kiedy ksiądz będzie wygłaszać treść ceremonii. A później, gdy wsparta ramieniem już swojego męża będą wychodzić główną nawą, przed wejściem do kościoła obsypią ich ryżem, życząc szczęścia na nowej drodze życia. Jednak tak się nigdy nie stanie. Kiedyś myślała, że to Simon, jej narzeczony będzie tym mężczyzną, który zostanie z nią do końca ich dni. Lecz to było kiedyś, zanim zostawiła go na Ziemi, aby wyruszyć w nieznana przygodę jej życia. Zanim poznała Johna, który od pierwszego spojrzenia zawładnął jej sercem. I zanim poznała Fryderyka, który kilka godzin wcześniej założył na jej palec złotą obrączkę.
Z dumnie uniesiona głową weszła do swojego apartamentu, starając się nie myśleć o tym, co się dzisiaj wydarzyło. Długi tren, który ciągnął się za nią korytarzem, został zebrany przez Annę i Terrę i wniesiony do środka. Dziewczęta ukłoniły się nowej żonie księcia i widząc, że nie jest w dobrym humorze, spytały tylko czy jej czegoś potrzeba, po czym opuściły Elizabeth. Kobieta poczekała, aż drzwi się zamknęły i usiadła na krześle przy toaletce. Spojrzała na swoje odbicie, powoli wyciągając wsuwki z włosów, odpinając tym samym welon i odłożyła go na bok. Wstała i wyprostowała muślinową suknię. Sięgnęła do pierwszych guzików, znajdujących się na plecach, wtedy rozległo się ciche pukanie. Wstrzymała oddech. Czyżby to książę już przyszedł się upomnieć o skonsumowanie ich związku? Drzwi otworzyły się i ujrzała w nich Johna. Westchnęła. Z jednej strony cieszyła się, że Fryderyk jeszcze nie przyszedł, ale z drugiej uczucia, jakie żywiła do Johna i jego pojawienie się tutaj i teraz sprawiło jej ból. To z jego winy znalazła się w tej sytuacji, przez niego zostanie na Kostalii, rządząc u boku swojego męża. Męża, którego nie kochała, z którym znała się ledwo kilka dni. Zawsze żyła w przekonaniu, że jej ślub będzie najszczęśliwszym dniem jej życia, poślubi ukochanego. A teraz? Sytuacja wcale nie napawała jej szczęściem. Na Ziemi zostawiła narzeczonego, którego wcale nie kochała, bo jej serce należało do Johna, aby którego ratować poślubiła Fryderyka. Łza spłynęła jej po policzku. Już tęskniła za swoją drużyną i miastem, ale płakała także przez swoja głupotę. Że oddała serce Johnowi, a on kolejny raz rozbił je na małe kawałeczki.
Sheppard jak tylko wszedł do jej apartamentu i zobaczył łzy na policzkach Elizabeth, wiedział, że to on jest przyczyną jej płaczu. Wziął głęboki oddech i szybko podszedł do kobiety. Objął ją, przytulając do swojej piersi.
- Przepraszam ‘Liz’beth. Proszę uwierz mi, nie dotknąłem jej, tylko rozmawialiśmy, to ona mnie pocałowała, praktycznie się na mnie rzuciła… wtedy… wtedy nas znaleźli. Błagam cię, uwierz mi.- szeptał do ucha.
- John, proszę cię. Daj już temu spokój. Nie poniesiesz konsekwencji, a sojusz nadal jest utrzymany.
- Nie Elizabeth, nie dam spokoju, bo nie wiem, po jakie licho to zrobiłaś. Czy ten sojusz jest dla ciebie naprawdę taki ważny? Skoro tak, poślubiłbym tą jego siostrzyczkę, no trudno, zostałaby tutaj i pewnie byłbym zmuszony ją odwiedzać, ale ty byłabyś wolna, wracałabyś z nami. Do naszego miasta.
- Nie rozumiesz, prawda?- spojrzała na niego.- On by cię nie puścił. Poślubiłbyś ją, jeśli dołożylibyśmy sporo do zawartego traktatu, ale zostałbyś osadzony na dalekiej prowincji, non stop pilnowany. Nie przekroczyłbyś gwiezdnych wrót. Nigdy.
- Może, ale ty byłabyś na Atlantydzie. Bezpieczna.
- John. Zrobiłam to, bo mi na tobie zależy. Nie mogłam bezczynnie siedzieć i zastanawiać się, co się z tobą stanie, co się z tobą działo, gdy siedziałeś zakuty w kajdany w lochach. Dzięki temu małżeństwu jesteś wolny. Proszę tylko, abyś zajął się moim miastem.
- Nie.- odparł.- Nie zostaniesz tutaj, z nim. Nie pozwolę na to.
- Nie masz wyjścia.
- Cholera jasna, Elizabeth! Kocham cię i nie będę bezczynnie się przyglądać jak on cie dotyka, jak cie tu więzi.
- On jest teraz moim mężem. Tak musi być, dzięki temu Atlantyda może przetrwać.
- A co ze mną? Jak ja mam żyć bez ciebie, co?
- John nie utrudniaj mi tego bardziej.- odwróciła się do niego tyłem, jednak mężczyzna nie dał za wygraną.
Chwycił ją za rękę i obrócił. Kobieta wylądowała na jego torsie. Jego dłoń zanurzyła się w jej loczki, delikatnie przyciągając jej głowę do jego twarzy. Ich oddech stały się głębsze, a bicie serca przyspieszyło. Ich wargi delikatnie się musnęły, ale na tym się nie skończyło. Elizabeth objęła Johna za szyje, a on sam ją w pasie. Tuląc do siebie zaczął obsypywać ją pocałunkami. Najpierw całował jej czoło, potem powieki, spod których nadal spływały łzy, a następnie usta i szyje. Jego wargi poznawały jej ciało, tak samo jak dłonie, które wędrowały po jej plecach. Ich ciała przyległy do siebie, nie chcąc się od siebie odrywać, zrobili kilka kroków. Nie dało się ukryć, że siebie pożądali. Od momentu, w którym się zobaczyli istniało między nimi to dziwne napięcie seksualne, które teraz dało o sobie znać i to z taką siłą, że nie mogli dłużej czekać. John rzucił ją na łóżko, rozpinając swoja koszulę. Jej dłonie natomiast delikatnie gładziły jego tors, starając się dostać do nagiego ciała, które zdążył już odkryć. Kiedy ostatni guzik został odpięty, mężczyzna spojrzał na leżąca przed nim kobietę. Zburzone włosy, rozrzucone po kremowej narzucie na łóżko i idealnie się trzymająca tiara. Policzki Elizabeth były zaróżowione, a oczy zaszkliły się, intensywnie wpatrując w Johna. Uśmiechnął się, po czym powrócił do poprzedniej czynności, całowania ukochanej kobiety.
Wszystko poszłoby idealnie, tak jak sobie wyobrażał, gdyby go nie zatrzymała. W pewnym momencie po prostu poprosiła, aby przestał, a John niechętnie, ale jednak posłuchał. Wstał i pośpiesznie zapiał koszulę oraz poprawił spodnie, by ukryły widoczną erekcję.
- Przecież oboje tego pragniemy, Elizabeth…
- Kocham cię John, bardziej niż potrafisz sobie to wyobrazić, ale nie mogę tego zrobić. Jestem mężatką, mimo iż nie żywię do Fryderyka nic poza uprzejmością, to nie potrafię go okłamać, nie potrafię zdradzać. To nie jestem ja.
Przeczesała włosy ręka i powrotem założyła tiarę na głowę. Podeszła do ukochanego, niosąc w ręku tren sukni. Przytuliła się do jego pleców. Chwila, pozostała im chwila i może kilka minut jutrzejszego ranka na pożegnanie, zanim reszta drużyny wyruszy z zapasami na Atlantydę. Elizabeth chciała, więc wykorzystać czas, jaki był im dany. John odwrócił się i chwycił jej dłonie w swoje ręce, instynktownie wyczuwając, o czym myśli kobieta. Przysunął je do twarzy i ucałował.
- Nie martw się moja droga, poczekam aż będziesz gotowa. Jesteś tego warta.
TBC
#32
Napisano 17.09.2013 - |22:19|
Oj, szkoda, szkoda. Może za jednym zamachem rozwiązałaby się sprawa następcy tronu...
Serio Elka myśli, że urodzi następcę i wróci na Atlantydę? Ależ naiwna! Będzie broniła dzieciaka zębami i pazurami. Choćby i był synem tego całego Fryderyka ( John, cóżeś ty uczynił? A raczej czego żeś nie uczynił?). Na pewno nie zostawi go z tym obmierzłym księciem.
Ale żeby do tego doszło jeszcze musi minąć wiele czasu. Być może wypadki mile mnie zaskoczą i wszystko potoczy się zupełnie innymi torami? Czekam niecierpliwie.
pozdrawiam.
Ten, który walczy z potworami, powinien zadbać, by sam nie stał się potworem.
Gdy długo spoglądamy w otchłań, otchłań spogląda również na nas.
F. Nietzsche
#33
Napisano 22.11.2013 - |07:15|
Gdy John zostawił ją samą, zaczęła przygotowania do swojej nocy poślubnej. Wzięła aromatyczną i długa kąpiel, a gdy wysuszyła się i przebrała, usiadła przy toaletce, by rozczesać włosy. Niecałą godzinę później była gotowa. Położyła się na łóżku z książką w ręku i by zając się czymś innym, niż rozmyślanie o minionym dniu, zaczęła czytać. Czekała, bo w sumie nic innego jej nie pozostało, ale on nie przyszedł. Odetchnęła z ulgą zarzucając na siebie jedwabny szlafrok i odłożyła książkę. Spojrzała na zegarek, który pokazywał wpół do drugiej. Wyszła na balkon, aby popatrzeć na skąpany w blasku świec ogród. Muzyka ucichła chwilę wcześniej, więc bal się zakończył. A jego nadal nie było. Poczuła ulgę, naprawdę nie była gotowa, aby zapomnieć o Johnie i dzielić łoże z małżonkiem. Elizabeth wróciła do sypialni, gasząc światła wślizgnęła się pod kołdrę. Niedługo później zmorzył ją sen.
Tymczasem major oparł się o ścianę niedaleko drzwi do apartamentu Elizabeth Weir i pogrążył się w rozpaczy. Jego ukochana kobieta została żoną innego mężczyzny, bo on nie mógł przewidzieć, że słodka Charlott to kolejna kobieta, która pragnęła zaciągnąć go do łóżka. Stracił ją, bo popełnił głupotę, czego nigdy sobie nie wybaczy. Wiedział, że Elizabeth już nigdy nie będzie taka sama, Atlantyda nigdy nie będzie taka sama. A on? Nic z tym nie mógł zrobić, bo w sumie czy było cokolwiek co mogłoby zmienić obecną sytuację?
„Ale ja jestem głupi! Jak mogłem się wpakować w coś takiego. Jasne kłopoty zawsze znajdują mnie same, ale dlaczego to ja nie cierpię za własne błędy, tylko robi to Elizabeth. Jak mogłem tak bardzo skrzywdzić kobietę, która przecież kocham. Jestem dupkiem!” Powiedział do siebie. „ Nawet nie miałem wystarczająco odwagi, aby się odpowiednio pożegnać. Dałem ciała!”
Mężczyzna zaczął krążył po korytarzu tam i powrotem pod drzwi Elizabeth. Nie widział żadnego wyjścia z sytuacji, jego ukochana będzie na zawsze uwięziona w tym bajecznym zamku, bez niego. Wiedział, że postąpił nierozsądnie, jednak nie mógł już cofnąć czasu, co się stało to się nie odstanie. Mężczyzna ruszył przed siebie. Musiał oczyścić umysł i trzeźwo zacząć zastanawiać się nad jakimś sensownym zakończeniem tego całego galimatiasu. A co było lepszym sposobem na to niż spacer na świeżym powietrzu. Opuścił piętro mieszkalne zamku i kolejnym korytarzem udał się do schodów, prowadzących na parter. Znalazł się w głównej części zamku, rozejrzał się. Nie było tutaj nikogo, za wyjątkiem wartowników. Kontynuując szybkim krokiem dotarł pod otwarte drzwi Sali balowej, gdzie nadal trwała uczta. Zobaczył tańczące pary na parkiecie, a następnie odwrócił się. Nie miał ochoty tam wchodzić, zdawał sobie sprawę, że jego przyjaciele nadal się tam znajdują. A co za tym szło, jeśli go zobaczą to będzie musiał odpowiedzieć na szereg pytań i wysłuchać kilku kazań. Nie miał na to ochoty. Minął salę balową i udał się do przesuwanych oszklonych drzwi, które otwarły się jak tylko się do nich zbliżył. Stanął na tarasie. Tutaj spotkał kilka osób, jednak nikogo znajomego. Odetchnął z ulgą schodząc po marmurowych schodach wprost na ścieżkę prowadzącą przez ogród. Nie podziwiał piękna znajdującego się dookoła, nie miał na to ochoty, szedł po prostu przed siebie, szybkim krokiem. Każdy jego ruch oznajmiał, że nie ma ochoty na rozmowę, czy jakiekolwiek inne interakcje z drugim człowiekiem, chciał pobyć sam. Pomyśleć, ochłonąć ze złości, która kipiała z niego jak para wodna z gejzeru.
Ścieżka zaczęła się kończyć, co jednak nie przeszkodziło Johnowi w dalszym spacerze. Marmurowa posadzka ustąpiła miejsca trawnikowi. Kamienne latarnie, które oświetlały mu drogę także zniknęły i tylko słaby blask ostatniej z nich oświetlał mu jeszcze drogę. Nie miało to znaczenia, dlatego, że szybko znalazł w polu widzenia mały staw, gdzie dzika roślinność mimo iż bardzo zadbana dawała wrażenie wolności. Przystanął nad stawem. Nic tylko ciche odgłosy natury. John zaczerpnął powietrza, siadając na spróchniałym pniu.
Siedział tak samotnie pochłonięty obmyślaniem jak uratować Elizabeth, że nawet nie spostrzegł zbliżającej się do niego postaci. Dopiero, kiedy cichy głos odchrząknął, John odwrócił głowę.
- Zajął pan moje miejsce, sir.
- Kim jesteś?
- Czy to takie ważne, majorze?
- Zdaje się, że wiesz kim jestem ja.- powiedział, gdy młoda dziewczyna usiadła obok niego. Twierdząco kiwnęła głową, po czym odsłoniła twarz spod kaptura błękitnej pelisy.- Księżniczka.
- Proszę nie wstawaj. Moje nieszczęsne urodzenie nie powinno mieć tutaj znaczenia.- odparła smutno, po czym dodała.- Nie widziałam cię na zaślubinach, majorze, dlaczego?
- Powiedzmy, że nie lubię takich uroczystości.
- Hmm… a ja myślę, że to ma związek z moją drogą macochą, czyż mam racje?- John opuścił głowę.- Oczywiście, że tak. Wiedziała, znaczy domyśliłam się. Ty ją kochasz, prawda?
- Tak, kocham, niestety…
- Dlaczego tak mówisz? Księżna to bardzo mądra i w dodatku piękna kobieta. Nic dziwnego, iż darzysz ją uczuciem, sir.
- To trochę skomplikowane.
- Dlatego, że poślubiła mojego ojca, aby uratować ci życie? W takim razie, uważam że tak. Masz racje, to skomplikowane. Chociaż miłość, ta prawdziwa, nigdy nie może być prosta.
- Zdaje się, że dużo wiesz na ten temat.
- O miłości?
- O największym błędzie mojego życia.- odparł.
- Chce major o tym porozmawiać?
- Chyba nie mam wyboru, księżniczko. Urgh…- westchnął.- Kocham Elizabeth, oczywiście nie zawsze tak było. Owszem pociągała mnie, ale miłość… to…
- Przyszło z czasem?- wtrąciła.
- Taa… przyszło z czasem. Po prostu zacząłem dostrzegać różne rzeczy, momenty. W końcu zdałem sobie sprawę z tego, że mi zależy, a to że ją kocham uświadomiłem sobie niedawno.
- Widziałam jak na pana patrzy. On także pana kocha, majorze.
- Wiem, ale przez moją głupotę ją straciłem.
- To nie do końca jest tak jak myślisz. Tak wykazałeś się głupotą, ale niczego innego nie oczekiwałam, jeśli w grę wchodziła moja okropna ciotka.-John posłał jej pytające spojrzenie prosząc, aby wytłumaczyła mu co chodziło jej po głowie. Kendra położyła swoją dłoń na jego ramieniu, kontynuując.- Widzisz, sir, moja ciotka nie jest najwspanialszą osobą, a poza tym robi wszystko co tylko rozkaże jej mój ojciec. Ta dwójka potrafi być bardzo złośliwa, szczególnie jeśli jest coś lub w tym przypadku ktoś, na kim im zależy. Mam pewną teorię majorze. Widzisz, mój ojciec pragnie Elizabeth, dlatego wplątałeś się, także przez własną głupotę, w ten cały bałagan. Uknuli spisek, aby zawarto ten związek. Wiem, że książę pragnie zostać królem, a umożliwi mu to tylko małżeństwo z kimś o wysokiej pozycji. Może przebierać arystokratycznych pannach, ale Elizabeth... Ona jest władczynią Atlantydy, miasta przodków, jest warta o wiele więcej niż każda z błękitno krwistych, jest jego drogą do korony. Jestem tego pewna!
- Pewna, ale nie masz dowodów, prawda? No cóż, przynajmniej wiem i tyle. Powiedz mi czy jest jakakolwiek osoba z twojej rodziny, którą lubisz, księżniczko?
- Jedna. Elizabeth.- posłała mu uśmiech.- Powinniśmy wracać do zamku, widzisz te chmury, naciąga burza. A te na Kostalii potrafią być bardzo długie i bardzo niszczące.
John wstał i podał swoją dłoń księżniczce, pomagając jej wstać. Następnie oparł dłoń księżniczki w zgięciu swojego łokcia i dumnie poprowadził powrotem do zamku. Wrócili marmurową alejką do samych schodów, gdzie Kendra zatrzymała się. Odrzuciła blond pukle do tyłu i posłała majorowi uśmiech.
- Proszę pamiętać, sir, nie jestem twoim wrogiem. Uwielbiam księżną Elizabeth i nie pozwolę, aby coś złego się jej przytrafiło.
- Będę o tym pamiętać, księżniczko.- ukłonił się jej, a następnie pocałował w dłoń, która cały czas trzymał. Kendra oddaliła się w stronę sali balowej, pozostawiając Johna w lepszym humorze. Mężczyzna stał na schodach dopóki z chmur nie spadły pierwsze krople deszczu, które przepędziły jego oraz innych spacerujących powrotem do zamku.
Dumnie wkroczył do sali balowej, gdzie orkiestra nadal przygrywała do tańca, mimo iż na parkiecie było znacznie mniej gości. Większość z nich siedziała przy stole i jadła ciepły posiłek. Wśród nich byli jego przyjaciele. John ominął tańczących, aby podejść do stołów. Zatrzymał się zaraz za Teylą.
- O jednak się pojawiłeś.- wyrzekł McKay.- Zadowolony?
- Odkryłem coś.- zaczął ignorując przeszywający wzrok Rodneya.- Rozmawiałem z córką Fryderyka…
- Świetnie, kolejna panna, którą zaciągniesz do łóżka.
- Doktorze McKay, proszę dać mu mówić!- wtrąciła Teyla podsuwając naukowcowi talerz żabich udek w złocistej panierce.- Majorze?
- Kendra twierdzi, że uknuto spisek, tylko po to aby książę mógł poślubić ‘Liz’beth i zostać królem.
- Słyszysz co mówisz? Chociaż…
- Co?- zapytał porucznik Aiden, podchodząc do reszty zespołu.
- To miałoby sens. Traktat, który mieliśmy podpisać był dla nich naprawdę niekorzystny, może dr Weir jest dla niego czymś w rodzaju głównej nagrody, a reszta warunków porozumienia, zwykłym dodatkiem.
- Serio, tylko na tyle wpadłeś?
- Gdyby nie ty spokojnie wracalibyśmy wszyscy z ZPM do domu, a nie bawili się na jej weselu!- wycedził przez zęby Rodney.
- Tak to wszytko moja wina! Wiem, nie musisz mi tego przypominać za każdym razem. Idę, nie chce wam przeszkadzać…
- John...
Teyla odprowadziła majora wzrokiem do wyjścia, a następnie głęboko westchnęła. Ignorując resztę towarzystwa ruszyła do własnego pokoju. Nie miała zamiaru doganiać Johna, miała dość całej sytuacji i głupoty majora. Wiedziała przecież, że kocha on przywódczynię Atlantydy, ale nie mógł się do tego wcześniej przyznać. A teraz sytuacja przybrała tak drastyczny obrót, że było już za późno na wszystko. Jeszcze teraz tego brakowało, aby ich drużyna się posprzeczała o całą sprawę, a wszystko wskazywało na to, ze zanim opuszcza planetę tak się właśnie stanie. A wtedy to na nią spadnie odpowiedzialność za to, aby ich pogodzić. Naprawdę nie chciał o tym myśleć, bo przyprawiało ją to o ból głowy. „Najlepiej będzie jak się spakuje przed jutrzejszym wymarszem i trochę odpocznę.”
Książę pożegnał ostatnich gości na sali i sam udał się do apartamentów. „Najwyższy czas na to aby odwiedzić szanowną małżonkę w jej łóżku.” Pomyślał i z szelmowskim uśmieszkiem na twarzy skierował się do gościnnej części mieszkalnej pałacu. Nie mógł ukryć swojej złości, kiedy dowiedział się, że służba jeszcze nie przeniosła rzeczy księżnej do jej nowych apartamentów i obiecał sobie, że gorzko tego pożałują. Nie chciał sobie jednak zaprzątać tym głowy podczas jego nocy poślubnej. Miał ważniejsze rzeczy do zrobienia niż wychłostanie nieporadnych pracowników. Fryderyk wszedł na pierwszy stopień schodów, kiedy usłyszał za sobą głos.
- Mój panie.- odwrócił się i zauważył kłoniącego się dworzanina.
- Co się dzieje?
- Wasza Wysokość powinna coś zobaczyć. Nasi obserwatorzy niedawno je spostrzegli.- odparł odchodząc z księciem w stronę przyległej salki, gdzie rozłożył mapy, które niósł za nim sługa.- Pokryły większość wiosek. Zanosi się na burzę. Ludzie zostali powiadomieni. Straż rozłożyła już platformę niedaleko wrót i przymocowała łódź
- Świetnie, po prostu świetnie.- wymamrotał podchodząc do okna. Spojrzał na szare chmury, które ciasno otuliły jego planetę i przeklną pod nosem.
TBC
#34
Napisano 22.11.2013 - |22:47|
Oooo po balach i salonowych przepychankach nadeszła pora na prawdziwa akcję.
Fajnie! Może piorun trafi Fryderyka? Raczej wątpię, ale co mi szkodzi pomyśleć co by było gdyby...
Ten, który walczy z potworami, powinien zadbać, by sam nie stał się potworem.
Gdy długo spoglądamy w otchłań, otchłań spogląda również na nas.
F. Nietzsche
#35
Napisano 18.02.2014 - |08:25|
Kiedy SGA-1 dowiedzieli się jak bardzo niebezpieczne i niszczące są burze na Kostalii, od razu zaproponowali swoja pomoc, jednak Fryderyk odmówił, tłumacząc, że są jego gośćmi i to nie wypada. Tak więc każdy z nich musiał sobie znaleźć jakieś pożyteczne zajęcie, aby się nie nudzić. Doktor McKay i cały personel naukowy zajęli się analizą znalezionych miejsc i artefaktów. Nie było tego dużo, dwa urządzenia, których działanie oraz specyfikacje szybko poznali, kiedy przetłumaczyli antyczne zapiski w bibliotece. Szukając tych tekstów, oczywiście natrafili na bardzo wiekowe kroniki. Bojąc się, aby ich nie zniszczyć przy dłuższym użytkowaniu, Rodney zrobił sobie cyfrową kopię na tablecie oraz laptopie, którego ze sobą przywlókł na Kostalię. Nie ukrywał, ze rozszyfrowanie zapisek, sprawiło mu wiele zachodu i zajęło sporo czasu, jednak w pełnie wykorzystane minuty oraz godziny były tego warte. Kroniki anonimowego dworzanina czy nawet, co było chyba najbardziej prawdopodobne, członka rodziny królewskiej, były jedynym dotychczasowo znalezionym materialnym dowodem na istnienie legendarnej broni Kostalii. Podekscytowany doktor McKay chciał jak najszybciej powiadomić o swoim znalezisku szefową. Teraz, gdy Elizabeth nie była już tylko przywódczynią ekspedycji, a dodatkowo małżonką księcia, musiał pohamować swoje swobodne zachowanie i poczekać na odpowiednią porę, aby się z nią zobaczyć. Albo mógł po prostu zignorować wszystkie konwenanse i wywołać ją przez radio, tak jak zwykle to robił, odrywał od ważnych zadań. Bo przecież nigdy nie było nic ważniejszego od jego samego. Już chciał chwycić za słuchawkę, kiedy drzwi do gabinetu, który książę mu udostępnił tylko dla jego własnej dyspozycji, otworzyły się, a w nich stanął porucznik Ford.
- Za chwile zaczyna się uroczyste śniadanie, idziesz McKay?
- Tak, tak. Muszę porozmawiać z dr Weir, to znaczy księżną Elizabeth.
- Ciężko się przyzwyczaić, prawda? Teraz nasza poczciwa pani doktor zostanie na Kostalii. Atlantyda nie będzie już taka sama.- powiedział, gdy dołączyli do nich Teyla i reszta delegacji, oprócz majora Shepparda.
- Tak, tak. Ale dostaniemy ZPM.- dodał pośpiesznie zadowolony Rodney.- Możecie sobie wyobrazić, co Atlantyda z nim będzie mogła zrobić…- Teyla posłała doktorowi wymowne spojrzenie, na co ten tylko wydymał usta.- Jego potrzebujemy bardziej!
- Nie mogę się z tym zgodzić, doktorze. Elizabeth poświęciła bardzo wiele dla Atlantydy, za co wszyscy powinniśmy być jej wdzięczni. Ale to wcale nie oznacza, ze nic dla nas nie znaczy i że nie jest potrzebna. Na zawsze pozostanie wielką przywódczynią miasta.
Teyla zakończyła dyskusję i nikt nie podjął dalszych rozważań na ten temat. W ciszy weszli do sali balowej, gdzie zobaczyli podzielone w grupki towarzystwo, które prowadziło ożywione dyskusje. Krążący między nimi lokaje podawali kieliszki wina oraz drobne zakąski. Rodney od razu poczęstował się małymi kanapeczkami, wiedząc, ze póki para królewska nie zeszła, to na solidniejszy posiłek przyjdzie mu jeszcze trochę poczekać.
Elizabeth obudziło pukanie do drzwi, otworzyła oczy i zobaczyła, że w jej pokoju czekają Anna i Terra. Dziewczęta ukłoniły się przed kobieta, kiedy ta tylko wyszła z masywnego łoża, a następnie pomogły jej ubrać peniuar i posadziły przy toaletce.
- Książę zarządził przeniesienie rzeczy Waszej Wysokości do komnat książęcych.- powiedziała cichym głosem Anna, kiedy jej siostra wyszła z apartamentu.
- Dobrze mi tu gdzie jestem.- odparła.- Nie wiesz przypadkiem czy mój zespół jest jeszcze na Kostalii?
- Milady trwa burza, wrota są zalane.- odparła, po czym wtajemniczyła księżną w szczegóły ogromnej burzy na planecie. Elizabeth starając się nie zdradzić swojej radości przybrała pokerową minę. Miała jeszcze szansę, aby pobyć z ukochanym, tym bardziej, że jej szanowny małżonek będzie pewnie zajęty sprawami królestwa.
Drzwi jej apartamentu otworzyły się ponownie i do środka weszła Terra, a za nią kilku służących z dwoma ogromnymi kuframi. Jeden z nich postawiono przy szafie, drugi natomiast wniesiono za parawan. Kiedy służba ukłoniła się przed księżną i odeszła, zamykając za sobą drzwi, Terra zniknęła za parawanem, tylko po to, aby chwilę później pojawić się z suknia w ręce. Rozłożyła ja na wcześniej pościelonym łożu i delikatnie przejechała dłonią po miękkim muślinie.
- Myślę, że znam idealną fryzurę, aby podkreślić urodę waszej wysokości i sukni za jednym razem. Niech mi wasza wysokość wybaczy, że śmiem to powiedzieć, ale włosy milady będzie trzeba zapuścić.
- Nigdy nie miałam długich włosów, to może być ciekawe. I na przyszłość drogie panie…- zaczęła ostrym tonem, ale widząc przerażenie w ich oczach, łagodnie się uśmiechnęła.- … chciałabym, abyście były ze mną szczere i nie obawiały się tego co macie mi do powiedzenia. Zakładam, że spotkam się jedynie z fałszywością, kłamstwem i wrogim nastawieniem, więc będę potrzebowała przyjaciół…
- Możesz polegać na Annie i Terze, droga Elizabeth. Wybrałam je osobiście.
Księżna odwróciła się i zobaczyła księżniczkę Kendrę. Wstała i podeszła, aby uściskać dziewczynę. W tak krótkim czasie dwie kobiety znalazły wspólny język, co ucieszyło zarówno Elizabeth, która wiedziała, że ta przyjaźń okaże się jej bardzo pomocna w przyszłości, jak również Kendrę, która wyczuła w Elizabeth dobre serce i miłość jakiej brakowało jej od śmierci matki oraz opuszczenia Niwiry.
- Przyniosłam ci podarek, wasza wysokość.- powiedziała kładąc szkatułkę z herbem Kostalii na jej toaletce, a następnie ukłoniła się
- Kendro, proszę cię nigdy więcej mi się nie kłaniaj.
- Ale ja… to mój obowiązek wasza wysokość.
- I nie tytułuj mnie!
- Jesteś księżną Kostalii i Niwiry, wkrótce zostaniesz królową, a poza tym jesteś żoną mego ojca. Gdybym nie oddała ci szacunku, to byłaby zniewaga, nie tylko dla ciebie, ale i dla mojego wychowania.
- Kendro, jestem Elizabeth i jeśli musisz mnie jakoś tytułować, to tylko moim imieniem.- wytłumaczyła jej dr Weir widząc zdezorientowanie dziewczyny. Księżniczka kiwnęła głową, po czym zaczekała, aż jej towarzyszka usiądzie, aby pokazać jej zawartość szkatułki.
- Na Kostalii szaleje burza, a cała arystokracja jest w zamku, więc będzie trzeba ich zabawiać. To oznacza bale, koncerty, przedstawienia. Wszystko w pałacu, droga Elizabeth. Arystokracja nie będzie ci przychylna, więc pokaż im kto tu rządzi. Przede wszystkim musisz zyskać ich szacunek.
- I mam to zrobić paradując obwieszona tymi klejnotami?- zapytała wskazując na błyszczącą zawartość szkatułki, unosząc przy tym prawą brew.
- Nie.- księżniczka uśmiechnęła się. Tymczasem służące zaczęły przygotowywać ich panią do wyjścia z komnaty. Uczesały, ubrały i przystroiły jej głowę ślubnym diademem, następnie Terra wybrała delikatne diamentowe kolczyki, które pasowały do kremowej sukni.- Klejnoty, stroje, to wszystko świadczy o twojej pozycji, Elizabeth. Nie możesz tego zignorować. Nie powiem ci jak zdobyć szacunek arystokracji, gdyż sama go nie zdobyłam. Tolerują mnie tylko ze względu na moje koneksje, umiejętności i ze strachu przed księciem. A teraz trochę o protokole…
Nie musieli jej anonsować. Kiedy pojawiła się w sali wszyscy zamilkli i równocześnie się ukłonili. Z dumnie uniesioną głową i pokerową miną, księżna przeszła przez rozstępujący się tłum, roztaczając swój blask. Robiła powolne, spokojne kroki, patrzała przed siebie, od czasu do czasu odpowiadając na ukłony skinieniem głowy, tym, których znała lepiej. Obserwujący ją z daleka John nie mógł powiedzieć, że kobieta była spokojna. Znał te spojrzenia, ten wyraz twarzy. Wyrażały one głębokie zamyślenie, pewnie teraz rozmyślała o ich losie, o swoim losie. Elizabeth odwróciła się, gdy usłyszała swoje imię i automatycznie odszukała ukochanego wzrokiem. Jej twarz rozjaśniała, mimo tego, że była smutna, na jedna chwilę ucieszyła się, że go widzi. John chciał podejść bliżej, porozmawiać z nią, dotknąć, ale wiedział, że jest to niemożliwe z chwila, gdy książę Fryderyk chwycił ją za rękę po czym pocałował w policzek. Nie opierała się, bo przecież jakby mogła, była jego małżonką. Poprowadził ją przez salę balową, gdzie się obecnie znajdowali do przynależnej sali jadalnej, gdy tylko służba oznajmiła im, że śniadanie zostało podane.
- Mniemam, że miałaś dobrą noc, moja pani.- oznajmił książę.- Dzisiaj spotkamy się z moimi doradcami. Chce cię wprowadzić w kilka ważnych spraw. Jednak twoim największym zmartwieniem powinno teraz być zabawianie naszych drogich gości.
- Chyba nie sądzisz, że będę im organizować bale. Wasza wysokość zapomina kim jestem.
- Wręcz przeciwnie, moja droga Elizabeth. Jesteś moja żoną! To twoje obowiązki.- sygnał w jej stronę maskując się czarującym uśmiechem. Kobieta odłożyła sztućce, którymi się posługiwała i przywołała lokaja, gdy ten przybył, wstała.
- Panie, uczynię jak sobie życzysz.- Fryderyk kiwnął głową, odniósł sukces, który jednak nie trwał długo, gdyż kobieta ukłoniła się, a następnie nachyliła do męża, szepcząc mu do ucha.- Nie chcesz być moim wrogiem!
„Nie pozwolę mojemu mężowi na takie zniewagi! Mam prawo do bycia sobą. Najpierw grożenie mi, domaganie się dziedzica a teraz bycie zwykłą służką na jego usługi i rozrywką dla arystokracji. O nie tak nie będzie, nigdy!” Pomyślała. Towarzystwo zgromadzone przy stole zaczęło szeptać między sobą i wymieniać spojrzenia, gdy tylko Elizabeth zniknęła za drzwiami. Jedyną osobą, która wstała i ruszyła za nią, był major Sheppard. Dogonił ją przy schodach i chwycił za rękę, zatrzymując. Wyszeptał jej imię, po czym spokojnie przyciągnął do siebie. Wtuliła się w ukochanego. Nie miało znaczenia, co zrobi dalej. Wszystko poszło na marne z godzina jej ślubu, cokolwiek teraz uczyni wpłynie na jej małżeństwo tak czy inaczej. Równie dobrze, mogła sobie pozwolić na bycie sobą i spełnić marzenie życia. Wtuliła się głębiej w jego ramiona, jej ręce oplotły szyje Johna.
- Zabierz mnie stad. Teraz.- wyszeptała do jego ucha, a on kiwną tylko głową. Razem szybkim krokiem weszli na piętro mieszkalne. Przebiegli przez korytarz wprost pod jej pokój. Elizabeth uwodzicielsko oparła się o drzwi wyciągając dłoń w kierunku mężczyzny, chwyciła za jego tunikę i przyciągnęła go do siebie. Major nachylił się usiłując skraść jej pocałunek, ale kobieta powstrzymała go, kładąc mu rękę na usta.- Nie tutaj. Musimy zachować dyskrecje.
- Czy to znaczy że zmieniłaś zdanie?- Nie zaprzeczyła, a jedynie posłała mu uwodzicielski uśmiech.- Elizabeth jesteś pewna?
- Tak John. Pragnę cię...
Weszła do środka zostawiając mu otwarte drzwi. Nie czekał, nie zastanawiał się, tylko szybko podążył za ukochana, zamykając za sobą drzwi na zamek.
- Nikt nam nie przeszkodzi.- Powiedział zmniejszając dzielący ich dystans. Miał zamiar ją pocałować, ale wtedy zdał sobie sprawę, że wyraz twarzy jej wysokości jest zawzięty, złowrogi oraz... smutny. Może i go pragnęła, ale w tym momencie nie chciała z nim być z pożądania i miłości, ale z zemsty na swoim mężu. John pogłaskał jej policzek, przymykając powieki przeklinał się w myślach, że nie może się zebrać w sobie i skorzystać z oferowanych mu przez Elizabeth wdzięków. Ale za te kilka przyjemnych chwil, które była mu obecnie zdecydowana dać, jutrzejszego dnia by żałowała. Zdawał sobie sprawę, że on także żałowałby tego, że się z nią przespał wiedząc, iż Elizabeth chciała tylko zrobić mężowi na złość za coś co jej prawdopodobnie zrobił bądź powiedział.
- John nie pocałujesz mnie?
- Nie kochanie. Bardzo cie pragnę, ale nie będę się z tobą kochać, jeśli robisz to z zemsty na mężu, a nie dlatego ze mnie kochasz.
- Kocham cie John.- powiedziała, po czym podeszła do niego. Wtuliła się w jego pierś, a gdy ten ją objął, kobieta stanęła na palcach pocałowała go policzek. - Ale masz racje, robię to dla zemsty, ale to wcale nie oznacza, że cię nie pragnę, John. Nie mogę tak postępować. Wybacz mi najdroższy...
Major kiwnął głowa, po czym wykonał iście dworski ukłon, który tylko rozśmieszył Elizabeth. Pożegnał się i wyszedł, zostawiając ją sama. Dr Weir nie wezwała pokojówek, ściągnęła tylko suknie dzienną razem z całą bielizną i przerzuciła ją przez parawan, a następnie włożyła na siebie kusą halkę i nakryła się dopasowanym do niej peniuarem. Wyciągnęła z plecaka podróżnego swój tablet, usiadła na wygodnym szezlongu i włączyła pasjansa. Doskonale zdawała sobie sprawę, że po przedstawieniu, jakie odstawiła przy stole, książę zjawi się w jej apartamentach. Była na to przygotowana, zdawała sobie sprawę, że będzie ją chciał upomnieć o swoich obowiązkach i domagać się należnych mu praw małżeńskich.
Książę Fryderyk był cierpliwym człowiekiem, ale pewne sprawy wymagały natychmiastowego działania. Sprawy takie jak te, dotyczące przyszłości jego małżeństwa z Elizabeth. Zdawał sobie sprawę, że jego małżonka zawsze będzie mieć nad nim przewagę. Była inteligentną, światową (raczej międzygalaktyczną) oraz piękną kobietą. Jednak zapominała o jednej ważnej rzeczy, to on był panem i władcą, a ona tylko jego żoną. Miała swoje obowiązki, ponad to powinna być mu posłuszna i wierna. Najwyższy czas, aby to sobie uświadomiła i jak najszybciej podjęła się ich wypełnieniu. Zjadł spokojnie posiłek, a gdy przy stole rozpoczęto bezsensowne teoretyzowanie o polityce, Fryderyk wstał. Dworzanie zerwali się z krzeseł i skłonili głowy, po czym gdy ich władca opuścił jadalnie, ponownie zajęli się dotychczasowymi rozmowami. Gniewnym krokiem przeszedł odległość dzielącą go od pokoju żony. Nie zapukał, pchnął drzwi, otwierając je na oścież z hukiem.
- Moja pani, musimy zamienić słowo!- krzyknął i wtedy ujrzał siedzącą w szezlongu z podkulonymi kolanami swoją małżonkę. Elizabeth była osowiała, nie odezwała się ani nie spojrzała na niego. Rozmyślała, a on bardzo zapragnął poznać jej myśli. Podszedł do niej. Jego ręka musnęła jej szyję, powoli zaczął wysuwać wsuwki z jej włosów i pozwolił im swobodnie opaść. Przesunął palcami po ramieniu, pieszcząc jej skórę i rozkoszując się jej jedwabistą miękkością. Dotarł do jej dłoni, którą uniósł do ust i pocałował.
- Przyszedłem…
- Wiem po co tutaj jesteś, wasza wysokość.- spojrzała mu w oczy, a następnie opuściła nogi na podłogę. Fryderyk pomógł jej wstać.- Jestem gotowa spełnić swoje małżeńskie obowiązki.
TBC
#36
Napisano 22.02.2014 - |23:53|
Drużyna wciąż jest razem. Na razie, ale co tam. Może woda tak szybko nie opadnie...
Elka jednak potrafi pokazać pazurki. W sypialni też by mogła. W końcu książę to jakiś nadmuchany wymoczek. A zmarnowanej szansy szkoda... Przynajmniej miałaby co wspominać. Oj tam, z tymi wszystkimi skrupułami! Szansa może się już nie powtórzyć. Chyba, że John wymyśli coś extra, żeby odciągnąć Fryderyka od rozkoszy łoża małżeńskiego. Na co po cichu liczę. Jakoś nie wierzę, żeby szefowa Atlantydy miała skończyć jako matka następcy tronu...
Ten, który walczy z potworami, powinien zadbać, by sam nie stał się potworem.
Gdy długo spoglądamy w otchłań, otchłań spogląda również na nas.
F. Nietzsche
#37
Napisano 27.02.2014 - |19:25|
Myślę, że jeszcze jakaś szansa się im trafi, oczywiście bez spoilerów, ale także nie chce aby Liz została matka przyszłego księcia, no ale jeszcze dokładnie nie wiem jak mi się potoczy ten fick. A tymczasem zbliżam się do części łóżkowej nie wiem jak będzie tutaj z publikacją, ale to jeszcze przecież nie ten rozdział, chociaż blisko...
Pozdrawiam!
********
Drżała. Poczuł to, kiedy chwycił jej dłoń, ale nie przejął się zbytnio. Domyślił się, że jej stan, nie jest wywołany strachem przed nieznanym. Nie mógł się oszukiwać, że jego małżonka była dziewicą. Zdawał sobie sprawę, że jest kobieta doświadczoną, ale on także nie był niewinny. W końcu ileż to panien uwiódł, ile kochanek utrzymywał, ilu bękartów spłodził zanim stanął na ślubnym kobiercu z pierwszą żoną, matką Kendry. Już dawno wyrzucił tamte dni ze swojej pamięci. Nie chciał pamiętać pięknej i słodkiej jak miód Wizeny, radosnej i niewinnej, którą pokochał całym sercem. Był wtedy młody i głupi. Jak mógł myśleć, że arystokracja zaakceptuje szwaczkę na tronie. Nie protestował (nie mógł jeśli chciał zachować tytuły należne mu z urodzenia), gdy rada królewska z polecenia jego ojca usunęła jego żonę w cień. Oczywiście nikt oprócz niego nie wiedział, że Kendra zdążyła się urodzić jeszcze przed unieważnieniem małżeństwa i naprawdę była pełnoprawną następczynią tronu, a nie tylko bękartem z koneksjami, jak uważało społeczeństwo. Ale to nie miało znaczenia. Jego córka urodziła się rozrywając matce łono, skazując ją na śmierć. Obiecał Wizenie, że będzie kochać ich dziecko i uczyni wszystko, aby była szczęśliwa, ale gdy jego żona wydała ostanie tchnienie, a akuszerka pokazała mu zawiniątko, nie mógł dotrzymać obietnicy. Różowe, kwilące maleństwo wyglądało zupełnie jak Wizena i w dodatku śmiało się do niego, zupełnie jakby chciało powiedzieć, że cieszy się, iż tu jest, że matka oddała za nią życie. Spojrzał na nią przelotnie i wyszedł. Nie obchodziło go co stanie się z dziewczynka, nienawidził jej. To ten mały diabeł był odpowiedzialny za śmierć jego ukochanej, więc kiedy powiedziano mu, że dziecko będzie mieszkać z krewnymi Wizeny, poczuł ulgę, że już nigdy nie będzie musiał go oglądać.
Nie wiedział czemu te wspomnienia znowu do niego powróciły, ale szybko rozwiał myśli i skupił się na tym co działo się w danej chwili. Jego druga żona, Elizabeth. Kobieta dzięki, której zostanie królem, stała wpatrując się w niego. Nadal trzymał jej dłoń.
- Napijesz się wina, moja pani?
- Nie. Miejmy to już za sobą.- odparła stanowczo.
- Ależ Elizabeth, zamierzam rozkoszować się tą chwilą bardzo długo.- powiedział podchodząc do stolika, gdzie stały dwa puchary oraz dzban z winem. Napełnił je oba mimo jej sprzeciwu. Uniósł puchar do ust i wypił trunek jednym łykiem, po czym odwrócił się do małżonki.- Rozbierz się!
Fryderyk nalał sobie jeszcze wina i usiadł przy stole, dokładnie obserwując, jak jego żona powoli rozwiązuje peniuar. Wyglądała zjawiskowo, poczuł, że jest już podniecony. W tym momencie zapragnął być blisko niej, dotykać i smakować jej skórę.
- Albo nie…- oznajmił, a Elizabeth natychmiast przerwała.- Sam to zrobię!
Odłożył puchar na stół nie zważając na to, że poplamił śnieżnobiały obrus i szybkim krokiem podszedł do małżonki. Jego palce musnęły jej ramienia, przesuwając w dół i górę, aż do szyi. Poczuł jak jej mięśnie napinają się i mimo, że stał za jej plecami i nie widział jej twarzy, mógł przysiąc, że dr Weir zamknęła oczy i zacisnęła usta. To, że nie była mu chętna i uległa jak każda z miejscowych dziwek doprowadzało go do szaleństwa. Wreszcie zdobył kobietę, o której marzył i wiedział, że nie będzie się z nią nudzić, bo ona nie rzuci mu się do stóp, kiedy tylko się uśmiechnie. Będzie mu odmawiać, mieć swoje zdanie i kłócić się jeśli coś jej się nie spodoba. To była prawdziwa księżna, a nie ktoś kto tylko chciał posmakować władzy i pozycji. Elizabeth na tym nie zależało, ją obchodziło dobro królestwa i byt jego mieszkańców. W końcu trafił na przeciwnika godnego sobie. Zsunął z niej peniuar, który opadł na ziemię, a następnie obsypał pocałunkami jej nagie ramiona.
-Moja droga, rozluźnij się!
- Wiesz, chyba jednak napiję się tego wina.- powiedziała unikając jego pieszczot i podchodząc do stolika.
Chwyciła puchar i wyszła na balkon, zostawiając Fryderyka w sypialni. Nie czekała długo na to, aby za nią podążył. Elizabeth starając się nie myśleć, że jej mąż stoi dwa kroki za nią i całuje jej szyje, delikatnie pieści jej ramiona. Jego oddech błądził po jej nagiej skórze, a ona zupełnie go ignorowała. Dała mu raz po sobie poznać, że jej na nim zależy i w co się wpakowała. Mimo, że teraz byli sobie przyrzeczeni to nie miała zamiaru powtórzyć po raz kolejny tego samego błędu.
- Jesteś taka piękna.- wyszeptał wyciągając z jej włosów wsuwki, a następnie zanurzył w nich dłonie. Kobieta napiła się trochę wina i odwróciła się do męża. Ten ujął jej twarz w dłonie i nachylił się, aby ją pocałować w usta, jednak ta odwróciła się, a usta księcia musnęły policzek.
- Dlaczego to robisz, kochanie?
- Nie mów tak do mnie!- poprosiła, co jedynie go zirytowało. Przestał ją całować, ale nadal obejmując spojrzał w to samo miejsce co ona. Niedaleko fontanny siedział John czytając książkę, a wokół niego na trawniku zebrało się kilka młodych panien na wydaniu.
- A więc o to chodzi, tak? O niego, tego twojego chłoptasia na posyłki. Powinienem go zabić kiedy miałem okazję!
Gwałtownie odwrócił Elizabeth zmuszając, aby spojrzała mu w oczy. Gdy to uczyniła, jego gniew jedynie wzrósł, bo zobaczył w jej szklistym spojrzeniu to co podejrzewał, chwycił ją za nadgarstki i wciągnął z powrotem do apartamentu. Rzucił na łóżko krzycząc i grożąc. Kobieta podkuliła nogi, uciekając do wezgłowia, ale jej pan mąż zdążył złapać ją za kostkę. Jedną ręką przytrzymywał ją, aby dalej mu już nie uciekła, a drugą ściągnął z siebie wcześniej już porozpinaną koszulę i wyciągnął rzemyk ze spodni. Wślizgnął się na łóżko, blokując swojej żonie jakąkolwiek drogę ucieczki. Zdarł z niej delikatną, koronkową koszulę nocną, odsłaniając jej nagie piersi oraz brzuch. Podarł resztę materiału, aby móc dostać się do jej intymnego zakątka. Osiągając swój cel, szyderczo się uśmiechnął. Jego dłonie bezkarnie podróżowały po jej ciele, a kiedy próbowała walczyć, Fryderyk unieruchomił obie dłonie za głową.
- Trzeba było współpracować, wtedy mielibyśmy z tego więcej przyjemności!- odparł, kiedy brutalnie ścisnął w swoich palcach jej sutek i jednym szybkim ruchem wbił się w jej szyje, brutalnie ją całując.
- Nie! Fryderyku, proszę nie…
TBC
#38
Napisano 27.02.2014 - |22:30|
Ależ gorąco się zrobiło! Na Pulsie raczej by tego nie pokazali...
Użytkownik cooky edytował ten post 27.02.2014 - |22:53|
Ten, który walczy z potworami, powinien zadbać, by sam nie stał się potworem.
Gdy długo spoglądamy w otchłań, otchłań spogląda również na nas.
F. Nietzsche
#39
Napisano 07.03.2014 - |15:13|
Tak więc nieco inaczej ratingowany rozdział.
Nie miała złudzeń, że rozzłoszczony małżonek nie posłucha jej próśb. W końcu nie wiedziała jakim jest człowiekiem, praktycznie go nie znała. Jej ciało zesztywniało, wiedziała, że ją zgwałci, nie miała co do tego żadnych wątpliwości. Mimo najszczerszych chęci wyrwania się z jego uścisku, dziwnym trafem nie potrafiła się poruszyć. Jej oczy zwilgotniały. Spróbowała powstrzymać łzy, lecz bezskutecznie. Wkrótce popłynęły po policzkach, tworząc mokre dróżki. Usiłowała zamknąć oczy i wyobrazić sobie, że to John jej dotyka, pieści i szepcze słowa miłości, ale niestety nie mogła się skupić. W jej głowie krążyła tylko jedna myśl, jeden fakt, że jej świeżo poślubiony mąż ją gwałci. Cichy, rozpaczliwy jęk, który przypadkowo wyrwał się z jej gardła coś zmienił. Poczuła jak się podnosi, nadal przytrzymywał ją udami, ale teraz bardziej na niej siedział, niż leżał. Uwolnił jej dłonie z krępującego uścisku i otarł jej łzy, co ją zaskoczyło.
- Nie, moja droga. Nie wezmę cię siłą. Wybacz mi za to.- odparł wstając.
Odszukał swoje rzeczy porozrzucane po podłodze. Chwycił rzemyk i wsunął go do spodni, ale przez jego nabrzmiałą męskość ciężko było mu je zawiązać, więc pozostawił je luźne. Następnie podniósł z podłogi peniuar Elizabeth i rzucił jej go na łóżko, tak aby kobieta mogła go dosięgnąć i się okryć. Księżna skorzystała z okazji i ciasno zawiązała szlafrok, oparła się o poduszki u wezgłowia łóżka i przyciągnęła do siebie kolana, obejmując je rękami. Fryderyk tymczasem chodził półnagi po pokoju, trzymając się za głowę. Był głęboko pogrążony w rozmyśleniach i ciężko oddychał, domyśliła się, że próbował się uspokoić. Nie odezwała się ani słowem, czekała aż on to zrobi. Po prostu go obserwowała, zastanawiając się co teraz.
W sumie nie miała nic przeciwko skonsumowaniu tego związku, wiedziała, że to jej obowiązek. Bez tego małżeństwo nie było pełnoprawne, co oznaczało, że jej umowa z księciem w każdej chwili mogła zostać wycofana, co byłoby niedopuszczalne! Atlantyda nie mogła sobie pozwolić na utratę takiej okazji, jak otrzymanie ZPM i to za tak niewielką cenę jak jej szczęście. Zawsze gardziła tymi wszystkimi romantycznymi bzdetami, była kobietą praktyczną (dopóki nie spotkała Johna Shepparda) i tak też wyszła za mąż. Z rozsądku, aby dopełnić warunków traktatu.
„To małżeństwo to transakcja i tak musze do tego podchodzić, a przestać myśleć o moim ukochanym. Nikt i nic nie zmieni tego, kogo poślubiłam. Poza tym Fryderyk może jest nieobliczalny, ale jak tylko spełnię swoje obowiązki, to zostawi mnie w spokoju. Będę wolna, a do tego czasu… To przecież tylko kilka nocy we wspólnym łożu. John zrozumie, nie ma wyjścia. A ja w końcu powiem mu że nie ma sensu dłużej czekać, kiedy tylko Fryderyk wyjdzie. Kocham Johna i przecież dotrzymam mu wierności, ale nie jest moim mężem. Muszę to zrobić!”
Elizabeth podniosła głowę i przetarła oczy, następnie przeczesała ręką włosy i powoli zsunęła się z łóżka. Małymi, dumnymi krokami podeszła do siedzącego przy stole małżonka. Wyglądał nie jak potężny władca, ale jak człowiek zdruzgotany, odrzucony. W ręce trzymał kielich z winem, które sączył małymi łykami. Stanęła za nim wpatrując się w jego nagie, umięśnione plecy i opadające na nie czarne włosy, spięte w luźny kucyk. Nie czuła do niego wstrętu, mimo tego co się chwilę wcześniej między nimi wydarzyło. Wręcz przeciwnie nadal ją pociągał. Był przystojny, postawny i miał to coś w sobie, co zawsze ją fascynowało w mężczyznach. W innym wszechświecie, gdyby nie znała Johna, zapewne to jego by pokochała. Wahała się przez chwilę zanim jej dłonie dotknęły jego ramion. Kolistymi ruchami zaczęła je masować. Fryderyk oderwał się od wcześniejszego zajęcia i poddał całkowicie żonie, opierając się tym samym o oparcie krzesła. Spojrzał w górę na jej piękną twarz, nadal trochę zaróżowioną i załzawioną. Poczuł ukłucie w sercu, że to on jest przyczyną tego stanu rzeczy. Chciał skrzywdzić Shepparda, ale nie Elizabeth. Zabawne, że tylko po przez sprawienie jej bólu, mógł osiągnąć swój cel i mścić się na podwładnym swojej żony.
„Będę musiał znaleźć inny sposób. Ona nie zasługuje na cierpienie.” Pomyślał dotykając jej dłoni.
- Fryderyku kiedy przyszedłeś tutaj powiedziałam ci, że jestem gotowa spełnić swój małżeński obowiązek. Mimo tego co się przed chwilą wydarzyło…- wstrzymała oddech.- …ja nie zmieniłam zdania.
- Elizabeth?- odwrócił się.
- Wiem, że poniosły cię emocje. Ale w przyszłości, ostrzegam, nie mam zamiaru tolerować takiego zachowania!- podniosła głos, aby osiągnąć zamierzony efekt, jednakże kontynuowała już spokojniejszym tonem. - Nie będę tego ukrywać, nie kocham cię. Nawet jeśli przez chwilę, mogłeś sądzić inaczej, to niedopatrzeniem z mojej strony było, że nie wyprowadziłam cię z błędu. Aczkolwiek teraz jesteśmy małżeństwem. Sprawy mają się inaczej…
Przełknęła ślinę, robiąc pauzę. Starała się ostrożnie dobierać każde słowo, mimo, że negocjacje były dla niej chlebem powszednim, to tutaj chodziło o znacznie większą stawkę niż pieniądze i wpływy polityczne.
- Moja żono, pragnę cię, zdajesz sobie chyba z tego sprawę?- kiwnęła twierdząco głową robiąc krok do tyłu, kiedy Fryderyk wstał z krzesła.
Stanął naprzeciw niej oglądając ją z podziwem. Objął ją w pasie, przyciągając do swojego ciała, tak blisko, iż przez jego spodnie mogła poczuć nabrzmiałą męskość. Następnie pochylił się ku małżonce, ujął jej twarz w dłonie i namiętnie pocałował. Instynktownie rozchyliła wargi i poczuła jego język. Elizabeth uniosła dłonie, dotknęła i pogładziła Fryderyka po twarzy, przejechała palcami po lekkim szorstkim cieniu na brodzie, zachwyciła się gładkością policzków, oderwała usta od jego warg i pocałowała jego mocno zarysowaną szczękę. A potem, kiedy jego wargi odnalazły jej szyję, wytyczyły szlak aż do rozcięcia w szlafroku, nagle oderwała ręce od jego twarzy i objęła za szyje, zanurzając palce w jego włosach. Wyraziła akceptacje na dalsze pieszczoty. Fryderyk tymczasem nie próżnował i szybko, muskając i delikatnie podgryzając przy tym jej ucho, rozwiązał peniuar kobiety. Materiał płynnie opadł na ziemię, pozostawiając dr Weir nagą. Książę odsunął się, aby mieć lepszy widok. Oblizał wargi napawając się pięknem małżonki, jej małymi, aczkolwiek pełnymi i nabrzmiałymi piersiami oraz płaskim brzuchem i zachęcającym wcięciem w talii. Elizabeth uświadomiła sobie, że z trudem chwyta powietrze, jakby w oczekiwaniu na jego akceptacje.
- Tak. Tak.- obszedł ją w około, a następnie uśmiechnął się pod nosem.- Jesteś doskonała.
Fryderyk ponownie przywarł do niej i obsypał pocałunkami, które Elizabeth z cierpliwością przyjęła. Poczuła, że delikatnie popycha ją do tyłu, dopiero kiedy jej nogi ugięły się i razem wylądowali na łóżku. Mężczyzna wykorzystał chwilę, aby pozbyć się spodni, zanim wślizgnął się na nią. Pocałunkami zaznaczył swoje terytorium; jej stopy, łydki, zewnętrzną stronę ud, aż zatrzymał usta na jej piersiach. Spojrzała na jego smukłe i zwarte ciało! Pogładziła szeroką pierś i ramiona, wyczuwając pod palcami twarde mięśnie. Kiedy go pieściła, Fryderyk językiem drażnił sutki, aż zesztywniały tak, że Elizabeth krzyknęła z rozkoszy. Całkiem zapomniała o wcześniejszej sytuacji, jego zachowaniu oraz Johnie, o którym myślała przez większość czasu, kiedy to mąż jej dotykał.
„Jakie to dziwne, że dopiero teraz poczułam, że tak naprawdę to co robię jest właściwe. Taka jest kolej rzeczy!” Pomyślała, gdy Fryderyk przerwał pocałunki i rozchylił jej uda. Podniosła głowę, aby spojrzeć mu w oczy.
- Nie mam zamiaru czekać, jesteś aż nadto gotowa, moja pani.- wyszeptał zachrypniętym głosem.
Przyciągnęła go do pocałunku, a on wszedł w nią. Odchylając głowę na poduszki, Elizabeth poczuła lekki ból. Mimo wcześniejszych pieszczot nie była do końca gotowa na to, aby przyjąć go całego. Cóż mogła na to poradzić, członek jej małżonka był olbrzymi i wiedziała, że da oby dwojgu dużo przyjemności. Oddała mu się całkowicie. Jego usta stały się natarczywe, atakując jej szyje oraz piersi, zmusiły ją w końcu do przyznania, że całkiem jej się to podoba i pragnie więcej. Nie miała w swoim łóżku tak namiętnego mężczyzny od… chyba nigdy. Simon… on był inny, stateczny, dokładny i sterylny do granic możliwości, rzadko kiedy udawało mu się doprowadzić ją do końca, a zaraz po tym szybko uciekał pod prysznic, jakby chciał zmyć z siebie jej zapach, bo czuł się brudny.
Fryderyk wyczuł, że znowu odpłynęła gdzieś daleko w myśli, więc pocałował ją, starając się przywrócić jej uwagę. Udało mu się to i zadowolony zwiększył tempo. Jego pchnięcia stały się szybsze i głębsze, nie musiał długo czekać, aby jego żona wiła się w ekstazie, nie panując nad sobą i tracąc tą pokerową minę, którą przez cały czas nosiła na twarzy. Niedługo później on także szczytował, eksplodując w jej wnętrzu. Poczuła jego ciepłe nasienie rozlewające się w jej łonie oraz mokra stróżkę wyciekającą na prześcieradła, kiedy Fryderyk opuścił jej wnętrze. Zmęczony opadł na poduszki obok niej i przyciągnął do siebie, całując nagie ramię kobiety.
- Jestem pewien, że właśnie poczęliśmy syna, żono!
CDN nada się?
#40
Napisano 09.03.2014 - |11:42|
Nada się, Nada! Choć muszę przyznać, że tak odważnej sceny chyba jeszcze na tym forum nie było. Wysoko ustawiłaś poprzeczkę, nie ma co.
Wielka szkoda, że Xetnoinu ostatnio tu nie zagląda. Sam kiedyś o coś takiego prosił. Myślę, że jemu też by się podobało.
Ten, który walczy z potworami, powinien zadbać, by sam nie stał się potworem.
Gdy długo spoglądamy w otchłań, otchłań spogląda również na nas.
F. Nietzsche
Użytkownicy przeglądający ten temat: 0
0 użytkowników, 0 gości, 0 anonimowych