Skocz do zawartości

Zdjęcie

Książki polecenia NIE warte


  • Zaloguj się, aby dodać odpowiedź
33 odpowiedzi w tym temacie

#21 Sakramentos

Sakramentos

    Chorąży sztabowy

  • VIP
  • 1 821 postów

Napisano 29.05.2011 - |17:21|

Moje zboczenie pozwala mi przy najmniej spokojnie przeczytać książkę bez tryskania żółcią i wypluwania wnętrzności, bo ktoś napisał, że AI może zastąpić człowieka w czymś tam, twoje nie.

Wrecz przeciwnie, bardzo lubie sobie poczytac tego typu rzeczy, ale musza byc dobrze napisane. Z pewnymi rzeczami nie da sie dyskutowac-skoro rozpatrujemy je jako cos wewnatrz powiesci (na przyklad-trpche z innej beczki- w Star Warsach nie ma sensu dyskutowac o pewnych sprawach takich jak Moc poza granicami swiata przedstawionego). Niestety probujac to zrobic w "Slepowidzeniu" rozwalamy ja na kawalki. Rozumiem zamysl autora-chcial uwydatnic swoje tezy, w zwiazku z tym postanowil pokazac swiat niby-singluaritarianski. Niestety calosc po prostu wkurza niepomiernie swoim chaosem i dziuryzmem. Problem wiec nie jest w samej tresci, ale w jej uzyciu. przypomnij sobie moje poprzednie posty, porownaj z tym. Nie twierdzilem ze pomysly Wattsa ssa-tylko ze sa skandalicznie zaprezentowane, ze siada warsztat. Tym samym siada "Slepowidzenie" jako powiesc. Mnie, wystaw sobie, tematyka "Accelerando" tez nie uwierala, nawet ten belkot jak to mowi Quendi, ale to samo-chaos, bezmyslnosc w prezentacji pomyslow, brak fabuly.

Jak nie można jak można. Przy najmniej ja nie miałem z tym jakichś większych problemów. Tak jak pisałem wcześniej - to kwestia kompatybilności słownictwa i znajomości pojęć. Wierzę, że książka jest hardkorowa dla kogoś kto nie ma z biologią nic wspólnego.

No to wlasnie potwierdziles, ze autor polegl. Dobra SF to nie tylko taka, ktora posilkuje sie nauka, ale tez taka ktora jest przystepna. Lem nie gwalcil nigdy czlowieka terminami ktorych nie mogl znac.

Posluze sie twoim prawniczym przykladem-bo jestem zlosliwy-powiedz mi, czy jesli ta paniusia napisalaby ksiazke SF w ktorej ponderuje rozne prawnicze galimatiasy na tle zagadnien bioetycznych i AI, uzywajac fachowej terminologii i pojec przeroznych, odwolujac sie do roznych historycznych kodeksow i fikcji prawnych, rzucajac na prawo i lewo paremiami-to co, nie bylbys wkurzony ze nie raczyla tego w zaden sposob wyjasnic, tylko walnela krotkie podsumowanie w przypisach, bez ktorych nie sposob nic ogarnac? Albo jeszcze inaczej, ksiazka napisana przez kogos zajmujacego sie stosunkami miedzynarodowymi. Narzucalby jakimis terminami w stlyu "teoria wyspy" czy "strukturalizm" i automatycznie wysiadaja wszyscy ktorzy nie kojarza tematu.

A porownaj to sobie z klasykami SF, w ktorych kazdy pomysl byl POKAZYWANY albo WYJASNIANY. Gdzie sie podzialy tamtejsze techniki prezentacji pomyslow? Gdzie sie podzialy tamtejsze umiejetnosci pisarskie? Odlecialy w momencie gdy leniwe szmaty pokroju Wattsa zaczely panoszyc sie po SF. Gwalca literature i cofaja ja w rozwoju. A robia to dlatego, bo pisac nie potrafia-bo potrzebny jest jakis skill by zrobic prezentacje bogatego przekroju pomyslow tak, by nie bylo to nachalne, sztuczne czy podejrzane i by organicznie wlewalo sie do lba. W zalewie SF-tandety takiej jak Slepowidzenie praktycznie nikt juz nie potrafia tego zrobic. Pajace mysla, ze jak potrafia pisac zrozumialymi zdaniami to sa pisarzami-paradne! Powinni spotkac sie z kims pokroju Harlana Ellisona by ich wyzwal od zdebilalych k*** i zakazal im pisania, zlosliwie blokujac dostep do wydawnictw. NIE POTRAFIA PISAC. Koniec, kropka.

SF to nie jest literautra fachowa. To ma byc ksiazka na myslenie, w swej esencji wlasciwie filozoficzna (a pardon, zapomnialem ze masz na nia uczulenie), bedaca przystepna tak bardzo jak to mozliwe, nie popadajac w dydaktyzm czy banal. Nawiazujaca do innych dziel, nie tylko SF, mozliwie jak najcekawiej i najszerzej. A jakbym chcial eseju naukowego, to bym sobie przeczytal esej naukowy, proste.

Nie ma wyjansienia ze "ach to moja wian ze nie zrozumialem", nie do jasnej cholery. Te leniwe bydleta schrzanily robote i tyle-zle napisaly, niedopatryzly, nie poswiecily dostatecznej ilosci czasu. Na kolanie wysmazyl taki Watts ksiazeczunie i mysli, ze juz lize podeszwy anielskie. Niedoczekanie. To nie czytelnik nie mial wystarczajacej wiedzy, tylko Watts okazal sie bufoniastym niedojda nie potrafiacym pisac. Jesli uczen nie zrozumial to nie jest wina ucznia, tylko nauczyciela. Pisarz SF jest wlasnie takim nauczycielem-on pokazuje cos, cos nowego, cos rozumowego, cos fantastycznego, czego zrozumienie jest dane na starcie tylko mu. I jego zasr anym obowiazkiem jest to zrobic jak najlepiej. Inaczej-nie jest pisarzem i niech z tego biznesu zjezdza.

Tym razem emiter Oasy to było tło - jak dla mnie gość mógł tam wsadzić pluszowego misia wielkości Jowisza i nie zmieniłoby to sensu wywodu.

Naprawde? Orbitujac wokol pluszowego misia mogliby miec wszystko tak samo? :P

Widzisz, jesli chodzi o ten obiekt Oasy czy o znacznie wazniejsza rzecz-wampiry, problem znowu jest taki ze Watts to [beeep] nie umiejacy pisac. Zastap SF na przyklad kryminalem a Oase i wampiry typowymi zagrywkami fabularnymi jak "dowod zbrodni" oraz "zabojca". Powiedz mi, czy jesli dopiero po polowie ksiazki autor laskawie ci pisze czym byl dowod zbrodni, a oparl na tym juz cala dotychczasowa akcje (laczmie z scena w sadzie), to czy nie skrewil? Skrewil, bo przez pol ksiazki belkotal o czyms - nie wiadomo o czym. Albo jesli mowi, ze znaleziono zabojce, ale nie wyjasnia niemal do konca kim on jest-mimo ze wokol jego osoby krazy cala fabula, postacie sie z nim spotykaja, rozmawiaj itd. i jest niezmiernie wazne by zrozumiec kim on jest, bo to pozwala domyslac sie czy faktycnzie popelnil zbrodnie czy ze ktos go wrobil-to co? Moze chcesz mi powiedziec, ze to nie istotne albo ze to wina czytelnika ze jest tak tempy z sie nie domyslil? (czerpiac to z powietrza podejrzewam) Nie, nie i jeszcze raz nie. Autor spie przyl i tyle. Co mi po wyjasnieniu w polowie calosci?

SF to o tyle szczegolny gatunek, ze w nim naukowe koncepty ich wyjasnienia i rozwazania na ich temat pelnia bardzo wazna role. Ich odpowednia prezentacja i wtopienie w akcje jest clue caleog gatunku. Jesli na czyms tak waznym autor sie potyka i wypraskuje jak szmaciana lalka, to znaczy ze schrznail na calej linii i to co wygrzmocil to jest najwyzej kiepskie SF-bez wzgledu na magnitude pomyslow jakie w koszyku nam niosl. Poza tym po co w takim razie tak sie wysilal z tym obiektem Oasy? Po co caly ten trud, wynajdywanie odpowedniego obiektu, skoro sie tym znaleziskiem nie pochwalil? Przeciez o to w SF chodzi...

Watts w tej metaforze prezentuje sie jak Quasimodo w czerwonym kapturku probujacy zgrywac Rocky'ego w czasie treningu na schodach, niosac jajka w koszyczku. Biegnie taki retard, potyka sie o swoje nogi i wrzesezczy przy kazdym, upadku:
"Moje jaja!"
I przedstawia soba zalosny widok, zwlaszcza ze jajka-pieknie robiune pisanki-wypadaja mu i roztrzaskuja sie na schodach. Jeb, jeb jeb. Pada kolejny raz, roztrzaskujac sobie paskudnie ryja. Ale wstaje i nadal biegnie, utykajac, slizga sie po roztluczonych zoltkach.
A ty chcesz go poklepac po plecach i powiedziec ze wlasnie wygral maraton, bo ladnie umie malowac pisnaki?
Cos tu nie tak.

No odkrywcza to ta fabuła nie jest, ale bez przesady.

Jesli lezy forma, a przez to rozlatuje sie tresc, to ostatnia deska ratunku jest fabula. A tutaj mamy taka biede, ze nie moze nawet piszczec bo by po takim wysilku umarlo. Gdzie mi to bedziesz do Lema porownywac? W ogole jak smiesz ;) Lem pisac potrafil jak cholera, porownywanie go z Wattsem to naprawde nieporozumienie pierwsza klasa.

ale czy treścią tej książki jest transhumanizm? Nie - to kryminał tyle, że w specyficznej rzeczywistości.

W takim razie Accelerando to saga rodzinna.

graffi, wez przestan piep rzyc.

Tak jak pisalem, jedyna roznica miedzy Strossem a Wattsem jest ich optymizm/sceptycyzm. Watts w zaden sposob nie wchodzi w dialog z motywami singularitarianskimi czy transhumanistycznymi, bierze po prostu caly ten kram i wrzuca go, dodatkowo pasuje mu to do jego glownej tezy jak ulal. W calosci i bez przypisow Slepowidzenie nalezy do literatury pro-transhumanistycznej.

Jeśli obecny trend będzie się utrzymywał (a wszystko wskazuje, że tak), to możliwości ludzkie mózgu w integracji wiedzy zaczną się wyczerpywać. I nie chodzi o to, że człowiek jest "głupi", tylko tak działa mózg. Zanim zaczniesz pisać tyradę o tym, że graffi jest transhumanistą i powinien się spuścić w kiblu, odpowiedz sobie czy jesteś w stanie przyswoić na poziomie równań teorię strun, kwantową teorię pola, chemię katalizy i biologię ewolucyjną (tu też są równania).

W takim razie spusc sie w kiblu ;) bo kazdy czlowiek jest w stanie to sobie przyswoic, tak samo jak kazdy moze nauczyc sie jezdzic na rowerze, grac na instrumencie, grac w koszykowke, pisac wiersze czy ksiazki. To kwestia przyswojenia sobie odpowiedniej wiedzy, treningu i zrozumienia danej czynnosci. Nie ma zadnej roznicy miedzy mozgami matematyka a dajmy na to biologa, nie sa w jakis sposob predystynowani tylko do bycia matematykiem czy biologiem. To prawda, ze nie wszyscy beda rownie dobrze wykonywac te same czynnosci, to prawda ze talenty sa rozne, ale zdolnosci kognitywne mamy w gruncie rzeczy te same. Twoje twierdzenie zas jest nielogiczne. To tak jakby twierdzic, ze nie mozliwe jest nauczenie sie obcego jezyka.

To wszystko to wiedza i umiejetnosc poslugiwania sie nia. Poniewaz kazdy z nas poddany zostaje procesowi specjalizacji od najmlodszych lat jest jasne, ze nie moze innych zdolnosci rozwinac w tym samym czasie. To, ze chemik nie umie sie dogadac z prawnikiem to efekt wlasnie tego procesu. Bardzo niewiele osob, majac juz ten wieloletni proces (jakies dwadziescia kilka lat) za soba ma dosc determinacji i sily by sprobowac przejsc przez niego jeszcze raz. Ile osob znasz, ktore znaja wiecej niz jezyk ojczysty? A dwa obce jezyki? A piec? Ile znasz ludzi z dwoma doktoratami? Albo majacych i doktorat, i trzy jezyki i bedacy body-builderami? Nie starcza juz na to czasu, ludzie maja zycie, rodzine, problemy, czesti tez nie maja juz powodu by robic cos nowego, a z uwielbieniem-czy z musu-poswiecja sie jednej rzeczy. Gdybym ja teraz mial zajac sie calkami to bym sie chyba poplakal. Ale nie dlatego, ze nie jestem w stanie tego juz pojac-bo napelnilem sobie mozg czyms innym-tylko dlatego, bo to jest "back to square one". To tak jakby amerykanskiego fatassa z 150 kilo nadwagi posadzic w silowni albo kazac biegac. Wymieknie po tygodniu. Bo tak jestesmy skonstruowani ze mechanizm nagrody uruchamia nam sie wtedy gdy cos wykonujemy dobrze, a nie wtedy gdy zle. Dlatego gdy juz przebrniemy przez przymusowy okres specjalizacji wiecej satysfakcji i wiecej poczucia bezpieczenstwa daje nam wykonywanie znanej czynnosci. To bariera psychiczna, a nie fizyczna jak sugerujesz.

Tak wiec z miejsca nie, nie pojalbym rownan tak samo jak ty nie pojalbys skomplikownaje fikcji prawnej albo durnego przepisu o VAT kazacego przy zwrocie towaru oddac zwrot VAT-u (nie pytaj). Jestes czlowiekiem po studiach, inteligentnym, z wyksztalceniem i zawodem-powiedz mi, czy to co mi wlansie napisales trzyma sie kupy? Twoim argumentem bowiem jest to ze nikt z biegu nie stanie sie doktorem medycyny. No shit Sherlock!

I z góry powiem, że nie wiem jakie jest rozwiązanie tego problemu - AI, wszczepki, modyfikacje genetyczne czy powrót do obowiązkowej greki i łaciny w szkole, ale nie da się już udawać, że problemu nie ma.

Terefere. Dokladnie wiesz, jakie jest rozwiazanie, kazde dziecko w podstawowce wie. Bo przeciez jakos sie uczy o DNA i prawach Newtona, kalkuluje rownania Einsteina itd (ja przynajmniej cos takiego mialem, teraz to sie moglo zmienic)

Otoz problemem jest wiedza na krawedzi, tam gdzie sie rozwija. Poniewaz tam nie jestesmy pewni, co sie wyprawia, tam szukamy odpowiedzi, tam produkujemy toerie i je sprawdzamy. This is seriosu shit. Ale jak juz ten moment minie, to powoli calosc przechodzi od tego ekstremum do mainstreamu nauki, stamtad zas przesacza sie do podrecznikow. Kiedys byl taki dobry zwyczaj by wlasnie tak to robic. Pare stuleci/dekad temu teorie Galileusza czy Newtona i Einsteina to byla krawedz ktora ciezko byloby ogarnac, ale po takim czasie wiemy co i jak i wiemy tez-bo sie w miedzyczasie tego nauczylismy jak to szybko i sprawnie wytlumaczyc. Jak to w jednym z wywiadow ujal Michio Kaku (swoja droga gosciu dziala mi na nerwy) calosc wiedzy z fizyki mozna w postaci rownan zapisac na jednej kartce papieru... i to niespecjalnie duzej, niespecjalnie malym pismem. Ale zeby dotrzec do tego stanu wiedzy trzeba bylo niesamowitego wysilku wielu pokolen.

Tak naprawde jednak nie potrzeba gigantycznej ilosci wiedzy ktora rozsadza mozg. Tylko wiedzy madrze przedstawionej, sytematycznie wpajanej. To jest glowny problem obecnie. Brak jest zgrania miedyz galeziami wedzy w czasie edukacji-i tej podstawowej i tej zaawansowanej. Odpowiedzia jednak na ten problem nie jest proba opanowania tego, tylko zamiecenia pod dywan poprzez jeszcze wieksza, jeszcze wezsza specjalizacje (spojrz na to jak w takim liceum nauczane sa poszczegolne przedmioty-zupelnie w oderwaniu od siebie. A przeciez chemia i fizyka i matematyka nie sa w osobnych wszechswiatach, podobnie biologia)

Kiedy swego czasu pisalem ci o barbaryzacji nauki wlasnie TO mialem na mysli, a nie te [beeep]y o ktore mnie kolejny raz oskarzas (pierd oly o "humanities kontra science"). Ze zamiast przeprowadzac redukcje konceptow do podstawowego toolkitu skad kazdy moze sobie poradzic sam zwieksza sie ilosc szajsu niepotrzebnego i wobec tego kaze sie powiekszac specjalizacje, tym samym powodujac ze problem zamiast malec-rosnie. Chemik nie porozumie sie z fizykiem, fizyk z matemaytkiem, matematyk wysmieje prawnika, prawnik wysmieje fizyka i tak w kolko macieju. A w pewnym momencie bedzie za malo studentow jakiegos "dziwnego" kierunku i cala galaz wiedzy na lata padnie, zas reszta towarzystwa "wiedzac lepiej" bedzie robila same bzdury majac do dyspozcyji aparat wladzy panstwowej i na niego wplywajac.

Rozwiazanie jest proste: wolniej z ta specjalizacja, wiecej interdyscyplinarnosci od samego poczatku. Kazdy przedmiot powinien wpadac w drugi w sposob naturalny, kazde pole zianteresowan laczyc sie z nastepnym w sposob organiczny. Tymczasem caly czas wpaja sie w ludziach przekonanie ze jak nie lubia matematyki to zawsze moga zajc sie historia czy biologia, a jesli nie idzie im jezyk ojczysty ale lubia angielski to niech ida na anglistyke. To jakis totalny moronizm. Wiem, ze to naduzywane stwierdzenie, ale to jest system rodem z sredniowiecza. Gdzie faktycznie mozna bylo sobie robic spcjalizacje, a potem wrocic do innych przedmiotow i je polknac rowniez, bo cytujac "people new f uck about the world" wiec nie bylo to takie trudne. Ale teraz nie jest to mozliwe, bo z kazdej wiedzy ktos robi specjalizacje, zas wbrew jego wysilkom niestety swiat nie dzieli sie na osobne podzbiory tylko dziala lacznie. W zwiazku z tym trzeba lacznie myslec.

Nie jest mozliwe by jendoczesnie byc dobrym we wszystkim, ale jest mozliwe dysponowac najbardziej aktualna wiedza powierzchowna z kazdego przedmiotu i dysponowac zespolem narzedzi umozliwiajacym wejscie w dane pole zaintersowan glebiej. Oczywiste jest, ze nie da sie wiedziec wszystkiego-zreszta nie o to chodzi. Chodzi o to, by startujac z edukacja dawac skompresowana paczuszke aktualnej wiedzy jako swoisty pewnik i z tego punktu budowac moze kazdy sobie osobno co chce. Kiedys tak wlasnie dzialala edukacja. Przestala. Obecnie na calym swiecie systemy ksztalcenia sa mniej lub bardziej zafiksowane na specjalizacji, stad problem o ktorym wspominasz.

Wracajac jednak do mojego porownania do dzieci z podstawowki. Maja tam przedstawiona wiedze na poziomie ktory na poczatku stulecia bylby poziomem akademickim. Sure, nie ma tam bardzo skomplikowanych rzeczy, wielgachnych obliczen i tym podobnych rzeczy, ale mamy efekty zastosowania tych narzedzi. Jesliby matematyka byla uczona odpowiednio (a nie jest i nie zapowiada sie by byla) to opuszczajac liceum ludzie byliby przygotowani do jakichkolwiek studiow, bo dysponowaliby calym zespolem umiejetnosci. Jasne, ze nie wszyscy by byli rownie dobrzy we wszystkim, ale nie o to chodzi. Kiedys do minimum programowego nalezaly calki i rozniczki. Teraz jednak zrezygnowano z tego w imie specjalizacji. Czytaj: zdebilenia.

I potem masz taki problem jaki opisales-ze mowisz babce a ona nie ogarnia (ale z ciekaowsci: opisz to zagadnienie prawnicze, bo moze po prostu zadzialal tu "everyman logic" czyli zrobiles z siebie nierozgarnietego ;) Ale znajac nasze prawo rodzime to raczej jeden z tysiecy przykladow absurdow ktore ktos tam za ciezka kase wrzucil po to by ktos inny trzepal na tym kase jeszcze wieksza)

Nic nie stoi na przeszkodzie, by juz na poziomie obecnego gimnazjum uczyc historii tak, jak ja musialem uczyc sie na studiach. Nie ma zadnego. To nie jest trudne ani straszne, to tylko troche tekstu i faktow, pare dat. I wcale to tak duzo czasu nie zajmuje, w tym cala zabawa. Ale z jakiegos powodu zamiast dac ta wiedze, to sie ja systematycznie usuwa. I potem masz sytuacje gdy debil nic nie rozumie co sie do niego mowi i nie laczy dyscyplin. Jest jakis powod by rozniczek nie dawac? Jest jakis powod by nie uczyc teorii chaosu? Albo ewolucji gwiazdy? No dajcie spokoj.

Wiec jakie jest rozwiazanie? Inne podejscie do edukacji ogolnej. A wielka szanse widze w rozwoju wiedzy o mozgu. Wiedzac jak przyswajane sa informacje i jak ten organ pracuje bedzie mozna sie wydajniej uczyc. Wszystkie inne propozycje jakies cyborgizacji czy AIzacji to idiotyzm, to protezy. To zrzucenie pracy na maszyny. Jasne, nikt nie obliczy wybuchu atomowego w pamieci, ale bez przesady. Nie mozna miec wiedzy nie pracujac.

A poniewaz swego czasu musialem, wbrew swej woli, przeczytac cala biologie Villego to twojego beczenia na temat niemoznosci opanowania wiedzy nie ogarniam. Po jednej takiej ksiazcze z kazdej dziedizny, potem matura i heja na studia oddawac sie demonom specjalizacji. Tylko ze zamiast 50 tysiecy benzadziejnych podrecznikow powtarzajacych podstawy kazdy by od poczatku bral 10 takich powiazanych ze soba cegiel na klate, systematycznie uczac sie ich zawartosci. 4 lata i masz chodzacych ludzi renesansu. I ci nie powie ze wytrzymalsze kosci to te ktore sa pelne.

Podsumowujac-jesli chodzi o prawdziwa interdsycyplinarnosc, czyli ze polonista jest matematykiem, to moze byc problem z tego wzgledu ze zdobycie zdolnosci w jednej dziedzinie jest niekompatybilne z druga, w zwiazku z tym zmiana wiaze sie z "back to square one". Ale wszystkie inne kombinacje nie sa tak trudne. Zreszta, jak czlowiek skonczy te studia to doskonale wie, ze nie taki wilk straszny i umie sie przekwalifikowac samemu. Wiec mozna. Trzeba tylko chciec.

Ale większość humanów tego nie widzi,

Tak samo jak wiekszosc scisnietych-sorry graffi, ale gadasz jak potluczony. Ja sprzeciwiam sie specjalizacji i domagam sie nieustannego ksztalcenia i dania narzedzi ludziom by mogli lepic sobie mozg tak jak chca. Natomiast ty kazesz im go ucinac czy robic od foremki. Czlowiek wyksztalcony musi umiec calkowac i napisac analize wiersza, inczej jest tlumokiem a nie czlowiekiem wyksztalconym. Kiedys to rozumiano, ale gdzies w zeszlym stuleciu ta zasada uleciala i teraz masz to, co masz.

bo jak widzą byle równanie, to robią w portki ze strachu.

Ja bym powiedzial ze to efekt zlej edukacji. Wczesniej pisales o tym, ze ciagle powtarzanie tej samej bzdury w szkole to znecanie sie-dokladnie dlatego jest problem o ktorym mowisz w powyzszym cytacie. Mnie na przyklad moja chemiczka w liceum maksymnalnie zniechecila do tego przedmiotu-mimo ze chemie i lubilem i rozumialem doskoanle na owczesnym pozoiomie. Po dwoch latach jej edukacji nie potrafilem juz nawet wykonac najprostszych obliczen i dziwilem sie jakim cudem potrafilem z zapalem sie uczyc tego przedmiotu, nie mowiac juz o tym ze moje zdolnosci ustalania zwiazkow chemicznyh, rozumienia powlok elektronowych etc. ktore niegdys posiadalem zaczalem uznawac za voodoo, i doszedlem do wniosku ze moje dawne ja musialo byc najwyrazniej opetane przez diabla ze to potraiflo. Ta nauczycielka, majaca duza wiedze i bedaca bardzo sympatyczna osoba to taki Watts edukacji. Zupelnie sie nie nadawala do swojej roboty.

Niedawe badania wykazly, ze nauczyciele przedmiotow scislych (a podjerzewam ze w odwrotna strone rowniez humanistycznych) po prostu partacza robote-nie maja cierpliwosci i skilla by odpowiednio przepchnac wiedze, ktora dysponuja do wszystkich swoich uczniow i w efekcie tylko nieliczni wychodza z czyms wiecej niz metlikiem w glowie z ich zajec. Jest to spowodowane czyms, co mozna by nazwac "syndromem lekkoatlety". Wyobrazmy sobie ze taki typek ma poprowadzic zajecia wf z tlusciochami-i wyobrazmy sobie jak wielu ludzi swoim podejsciem, brakiem cierpliwosci i olewatorstwem zniechecic do aktywnosci fizycznej. A nikt mi nie wmowi, ze aktywnosc fizyczna jest zbedna-nie tylko jest wazna dla zdrowia, ale dla mozgu rowniez. Nie tylko bowiem pomaga utrzymac biochemie na dobrym poziomie, ale pomaga tez rozwinac odpowiednie polaczenia w mozgu (chocby te odpowiedzialne za samodyscypline). No ale takiego grubasa wkurza lekkoatleta ktory mial go trenowac a zamiast tego to wychodzilo na to ze sie nad nim znecal. Wiec bedzie twierdzil ze wszystkich zajmujacych sie kultura fizyczna nalezy wystrzelic w kosmos i inne bzdury.

To nonsens i szkoda mi wiecej poswiecac czasu na twoje stekania w ten desen graffi. Pzrestan byc grubasem, zacznij sie ruszac.

Nie, z marszu nie zrozumiesz skomplikowanego problemu. Ale gwarantuje ci, ze skoro przebrnales edukacje wyzsza to jestes w ciagu roku nadrobic zaleglosci z dowolnego przedmiotu. Nie z przyjemnosica, ale z efektami na pewno. Tak samo ja-jakbym musial-moglbym zrobic to samo, chocbym musial porwac sie na znienawidzona chemie. Po roku nie moglbys dostac nobla, ale moglbys zrozumiec wiekszosc-jesli nie wszystkie-problemy danej dziedziny. Pracy naukowej bys wykonac nie mogl, ale zrozumiec o tym co ten facet w kitlu gada-jak najbardziej. A oto chodzi wlasnie.

Poniewaz obecnie sam robie dziwna interdyscyplinarna specjalizacje i sam musialem sie o nia zatroszczyc to wiem. Da sie. Gadanie o "barierze informacyjnej" i innych takich to tylko stekanina. Tak moze gadac ktos niewyksztalcony albo nastolatek, doroslemu facetowi nie wypada.

Z drugiej strony to tylko naprawde dziwne polaczenia-np. "potegonometria" czy "ekonometria" czy "fizyka plynow lepkich" to sa naprawde far-out rzeczy ktore mozna uznac za prawdziwe specjalizacje-ktorych nieznajomosc nie jest zadna poruta. Wszelkie inne zas to zwyczajne braki w edukacji. Barbaryzacja postepuje.

Open mind is like a fortress with gates unbounded, unguarded... Thought begets heresy...

pochwala malego umyslu ;) An empty mind is loyal mind... albo: A small mind is a tidy mind. Lubie tez ten: A logical argument can be dismissed with absolute conviction! bo to zdaje sie motto naszych czasow. Cytatow z Wh40k uzylem raz w rozmowie z jednym lewakiem, ucinajac jego gadke o miltukutlurowosci tym: "Nagroda za tolerancje jest zdrada!". Ale nie byl w temacie wiec myslal ze to na serio.

Hmmm...

Innocence proves nothing!


EDIT
A wlasnie, w sprawie tej prawniczki->jesli zdobyla dyplom w ciagu ostatnich 5 lat to najprawdopodobniej nie miala dostatecznej ilosci logiki prawniczej, ktora de facto jest zwyczajna logika. Obecnie przedmiot ten zostal skrocony do jednego semestru z dwoch, a dawno temu jak dinozaury chodzily po ziemi ponoc bylo jej jeszcze wiecej. Wiec nie dziwota, ze abstrakcja jest jej obca ;)

Użytkownik Sakramentos edytował ten post 29.05.2011 - |22:26|

  • 1
"If you watch NASA backwards, it's about a space agency that has no spaceflight capability, then does low-orbit flights, then lands on moon."
Winchell Chung

#22 graffi

graffi

    Plutonowy

  • VIP
  • 423 postów
  • MiastoŁańcut

Napisano 31.05.2011 - |14:03|

No dobra, więc nie roszcząc sobie praw do obiektywnej oceny, bo wygląda, że jestem na to za biedny, stwierdzam, że z mojego, czysto subiektywnego punktu widzenia - punktu widzenia głupiutkiego graffiego, Ślepowidzenie jest książką dobrą. Nie oznacza to, że rozpływam się z zachwytu nad każdym jej elementem, a domu postawię sobie popiersie Wattsa przed którym codziennie będę składał w ofierze kozę. Oznacza to jedynie, że z mojego subiektywnego punktu widzenia, bilans zalet i wad Ślepowidzenia jest całkiem dodatni. Z żargonem sobie radzę, do chaotycznej narracji przyzwyczaiła mnie Malazańska Księga Poległych (BTW - ostatni wydany w Polsce tom cyklu powinien znaleźć się w tym dziale), treści transhumanistyczne jeśli nie przekraczają granicy kompletnego bezsensu potrafię olać, a równocześnie ilość dobrych pomysłów w Ślepowidzeniu jest całkiem spora a tok wywodu i wnioski świadczą, że autor rzeczywiście ma coś interesującego do powiedzenia (co nie oznacza, że świetnie mu to wychodzi). Przy czym zaznaczam, że bardziej traktuję książkę jako fabularyzowany eksperyment myślowy, a nie jako powieść. Z drugiej strony, naginając nieco swoją zdolność do empatii, jestem w stanie pojąć twoją frustrację, szczególnie mając na względzie casus Accelerando na którym osobiście poległem.

A wracając do bełkotu. Mój punkt widzenia głosi, że każda książka, i w treści i w formie, jest pochodną czasów w których powstaje (dla ścisłości - to skrót myślowy - myślę bardziej o całym kontekście a nie o zakresie dat) - bełkotliwe czasy - bełkotliwa literatura. No dobra, nie do końca mój - tzn. wymyśliliśmy to kiedyś w liceum z kolegami, zupełnie nieświadomi, że potem polonistka będzie na ten temat tokować godzinami przy okazji "Kartoteki" Różewicza (no i oczywiście było o dehumanizacji i jeszcze kilku innych de... i o tym jak to świat się stacza). Weźmy np. Dicka - masa tego co pisał jest o infiltracji ludzkiego społeczeństwa przez obcych. Obecnie trochę to już znieświeżone i takie trochę śmieszne, trochę straszne, ale zupełnie inaczej traktuje się to w kontekście panującej za czasów pisarstwa Dicka antykomunistycznej psychozy w Stanach. Fundacji nikt dzisiaj by już nie napisał - nie dlatego, że dzisiaj do pisania zabierają się głównie cieniasy, ale dlatego, że już sam pomysł psychohistorii byłby potraktowany jako piramidalna bzdura - nie ważne, że Asimov sam dochodzi do wniosku, że psychohistoria ssie - sama zahaczka dla fabuły jest kretyńska. Psychohistoria była dobra kilkadziesiąt lat temu, kiedy pokutował model świata jako "mechanizmu zegarowego" - dzisiaj teoria chaosu i pokrewne idee roznoszą te majaczenia w strzępy.
Pewnie, zgadzam się, kiedyś SF pisano jaśniej, prościej - może lepiej. Ale nauka wtedy, a nauka obecnie to inne światy. Od pewnego czasu przyrost ilości danych (specjalnie nie piszę "przyrost wiedzy") jest wykładniczy (mierząc np. ilością rocznie wypluwanych artykułów) - taraz jest tego wszystkiego kilka rzędów wielkości więcej niż jakieś 20 lat temu. Efekt taki, że dobre SF, solidnie zakotwiczone w nauce i jednocześnie dobrze napisane jest stworzyć dużo trudniej. Jak już wielokrotnie pisałem w starszej generacji SF np. biologia była traktowana na zasadzie, że jest. Czemu? Bo wiedziano na temat życia całe g.no (albo jeszcze mniej) - na pierwszym roku Lekarskiego byłem zmuszony przeczytać skrypt do embriologii pisany na początku lat 90-tych - nie masz pojęcia jakie tam były szity ;) - no normalnie mózg się gotuje. Wystarczyło jeśli napisało się, że ktoś jest chory na jakąś chorobę o kretyńskiej nazwie, bierze tabletkę i odrasta mu pół mózgu. Z braku jakichkolwiek naukowych przesłanek można było wymyślać sobie dowolne wytłumaczenia tego faktu i nikt nie zadawał pytań. Teraz jakakolwiek treść związana z nauką za rok może być paleofuture. Co z tego, że dobrze napisane, skoro kuriozalne w treści.
Kiedyś żeby tworzyć dobre SF wystarczyło być dobrym pisarzem. Dzisiaj potrzeba jeszcze całej masy rzetelnej wiedzy i umiejetności jak to połączyć do kupy - stare pomysły SF, eksploatowane przez pokolenia już niestety/na szczęście się zużyły - nowe czekają w czeluściach pubmedu, jedenastym wymiarze teorii strun i zderzających się branach ;).

SF to nie jest literautra fachowa. To ma byc ksiazka na myslenie, w swej esencji wlasciwie filozoficzna (a pardon, zapomnialem ze masz na nia uczulenie), (...) A jakbym chcial eseju naukowego, to bym sobie przeczytal esej naukowy, proste.

Sęk w tym, że pomysły zawarte w Ślepowidzeniu jak najbardziej pobudzają myślenie. Powiedziałbym, że bardziej niż opowiadanie o monadach, tezie i antytezie albo zastanawianie się w którym miejscu dusza oddziałuje z ciałem. Dawno już nie czytałem takiego mózgoj.ba, i nigdy jeszcze nie czytałem książki SF, która do tego stopnia zaostrzyłaby mój apetyt na więcej.

...bo kazdy czlowiek jest w stanie to sobie przyswoic, tak samo jak kazdy moze nauczyc sie jezdzic na rowerze, grac na instrumencie, grac w koszykowke, pisac wiersze czy ksiazki. To kwestia przyswojenia sobie odpowiedniej wiedzy, treningu i zrozumienia danej czynnosci. Nie ma zadnej roznicy miedzy mozgami matematyka a dajmy na to biologa, nie sa w jakis sposob predystynowani tylko do bycia matematykiem czy biologiem. To prawda, ze nie wszyscy beda rownie dobrze wykonywac te same czynnosci, to prawda ze talenty sa rozne, ale zdolnosci kognitywne mamy w gruncie rzeczy te same. Twoje twierdzenie zas jest nielogiczne. To tak jakby twierdzic, ze nie mozliwe jest nauczenie sie obcego jezyka.

Po pierwsze z tego co pisze wynika, że twierdzisz, że wszyscy ludzie są równi ("każdy człowiek jest w stanie to sobie przyswoić" i "nie ma zadnej roznicy miedzy mozgami matematyka a dajmy na to biologa", "ale zdolnosci kognitywne mamy w gruncie rzeczy te same"), co jest kompletną brenią (co na to Quendi?...). Po drugie najpierw piszesz, że są równi, a potem, że nie są ("ze nie wszyscy beda rownie dobrze wykonywac te same czynnosci, to prawda ze talenty sa rozne"). I gdzie tu logika...

Otóż nie jest prawdą, że każdego historyka albo biologa jesteś w stanie przerobić na matematyka. I nie jest to (tylko) kwestia "back to square one". Pewnie, pranie każdy człowiek może osiągnąć jakąś tam sprawność w praktycznie dowolnej działce (tak jak ja zdobyłem jakąś tam sprawność w formułowaniu myśli w zdania chociaż nigdy specjalnie dobrze mi to nie wychodziło), ale to nie jest tylko kwestia wiedzy i ćwiczeń. Sam piszesz, że "talenty są różne" i jeśli zestawisz obok siebie "urodzonego matematyka" i "urodzonego humanistę", którzy przed testem poświęcili tyle samo czasu na ćwiczenie rozwiązywania równań różniczkowych, to lepszy wynik będzie miał "urodzony matematyk". Sytuacja odwróci się jeśli dasz im do analizy wiersz. Przy czym nie twierdzę i nigdy nie twierdziłem, że humanista będzie "organicznie" niezdolny do rozwiązywania równan a matematyk do analizy wierszu. No już weź, nie mniej mnie za przygłupa...

Za budowę mózgu, a więc pewne wrodzone zdolności (niektórzy mają ich dużo, inni prawie wcale) i startowe zdolności poznawcze, inteligencję (w szerokim rozumieniu - nia należę do osobników, które onanizują się IQ) odpowiadają GENY. Jakby człowiek się przed tym bronił (a ty czasami sprawiasz takie wrażenie), taka po prostu jest prawda. Umysł to nie czysta karta, mózg to nie plastelina z której można ulepić wszystko. Przy czym fakt - kiepska edukacja jest w stanie zmarnować każdą wrodzoną zdolność, dobra zapewnić większości przyzwoitą sprawność w różnych dziedzinach. Tutaj się z tobą zgadzam - szkoła ssie - szkoła masakruje młode umysły. Tyle, że ja nie obwiniam za to specjalizacji (ja nie miałem specjalizacji - przez pół liceum byłem traktowany subletalnymi dawkami języka polskiego i geografii), tylko zjawisko, które nazywam "kolekcjonerstwem faktów". Zmusza się ludzi do pamiętania kuriozalnych szczegółów z lektur (przy najmniej tak było jak ja zasilałem szeregi liceum), państw i regionów o największym wydobyciu węgla, koksu i ziemniaków, piętnastu cykli rozwojowych tasiemców, a później circa 800 wzorów strukturalnych leków, list związków izolowanych z różnych chwastów, przebiegów nerwów i nacyń na pamięć do recytacji i co? I z tego wszystkiego zostaje jedno wielkie g.wno. Tak działa mózg - czyści śmieci. A jak już oczyści to nic nie zostaje na placu boju, bo nie ma żadnej głębszej prawdy w fakcie, że larwa jakiegoś tam tasiemca żyje w świni albo krowie. A co jest w tym wszystkim najbardziej tragiczne (lub zabawne w zależności czy się w tym cyrku uczestniczy czy już nie)? To, że wychodzą tacy goście jak prof. Gadacz i stwierdzają, że należy wprowadzić do szkół filozofię, to świat będzie lepszy. Bo "stułbia jest ważna", ale jedynie filozofia pozwala prawdziwie kształtować umysł. No flaki się w człowieku przewracają - podwójnie. Raz, że rzygać mi się chce jak słyszę humanów wypowiadających się z lekceważeniem o naukach ścisłych - to jest wyraz prymitywizmu i ciasnoty umysłowej, który mnie wpienia tym bardziej, że większość (oczywiście nie wszyscy) z tych, których w życiu spotkałem była zwyczajnie mierna (włącznie z tym czym rzekomo się interesowała), a im większą beznadzieją się wykazywali tym większą odrazę czuli do matematyki. Dwa - bo już dość mam powtarzania jak katarynka, że tylko powrót do szkół filozofii, łaciny i kaligrafii wzwoli nas z marazmu intelektualnego współczesnego świata. Sposób prezentacji filozofii, który miałem nieszczęście poznać na studiach (daję sobie uciąc obie ręce, że w takim kształcie trafiłby do szkół) i klepanie na pamięć koniugacji i deklinacji to ta stara szkoła, której naturalną konsekwencją było nauczanie na zasadzie kolekcjonerstwa faktów. Kiedyś się to sprawdzało bo faktów było mało. Teraz jest ich niewyobrażalnie dużo a będzie jeszcze więcej - i co, będziemy tracić jeszcze więcej czasu na ich naukę tylko po to, żeby je jak najszybciej zapomieć? Jestem jak najbardziej za wprowadzeniem filozofii do szkół i jeszcze osobne dołożenie logiki. Ale to się nie może odbyć na zasadzie dołożenia czegoś to tego szitu, który się dzisiaj panoszy, ani powrotu do XIX wieku - to to już kompletna mrzonka. Trzeba uczyć esencji każdej z dziedzin - biologia ewolucji, podstawy geografii fizycznej, logika - jak najbardziej, wzór kwiatowy rzodkiewki, życiorysy klasycznych kompozytorów, zbiór ziemniaków z kwintala - WON!

Bo przeciez jakos sie uczy o DNA i prawach Newtona, kalkuluje rownania Einsteina itd (ja przynajmniej cos takiego mialem, teraz to sie moglo zmienic)

No pewnie, wyprowadzone równania praw Newtona i Einsteina to ja też liczyłem. Pisząc "teoria na poziomie równań" miałem na myśli te prawdziwe równania różniczkowe z których te zabawki dla dzieci się wywodzą.

Tak naprawde jednak nie potrzeba gigantycznej ilosci wiedzy ktora rozsadza mozg. Tylko wiedzy madrze przedstawionej, sytematycznie wpajanej.

No tak, tylko, że ty piszesz o szkolnej edukacji. Ja pisałem wcześniej w kontekście Ślepowidzenia - o wiedzy dla naukowców, nie dla "zwyklaków" - a to jest różnica. Sam zresztą zdajesz sobie z tego sprawę.

Pracy naukowej bys wykonac nie mogl, ale zrozumiec o tym co ten facet w kitlu gada-jak najbardziej. A oto chodzi wlasnie.

Bo chodzi o to, że żeby zrozumieć kontekst potrzebna jest wiedza przetworzona i pewna, którą podają (w założeniach) podręczniki. Żeby zajmować się czymś naukowo musisz mieć dane przede wszystkim aktualne, których dostrczają artykułu, nie podręczniki, a więc dane częściowo ze sobą sprzeczne, często kiepsko skomentowane, które musisz ze sobą poskładać do kupy. Nie wiem jak jest w naukach humnistycznych, ale w biologii (i dziedzinach biomedycznych) to właśnie ilość danych wymusza tak skrajną specjalizację, na którą tak narzekasz (i masz rację; ciekawostka - zajęcia z biochemii moja żona miała z kobietą, która całą swoją karierę zawodową zrobiła na badając jeden enzym). Weź sobie na próbę wpisz w pubmed, np. Alzheimer disease - w odpowiedzi dostajesz ponad 57 tys. artykułów. Niechby 25 tys. to była historia, następne 20 tys. dobrze ugruntowaną wiedzą, dostępną w artykułach przeglądowych i podręcznikach, 7 tys. shitu, a i tak zostaje ci 5 tys., które przy najmniej teoretycznie powinieneś choćby pobieżnie przejrzeć. Może nie wyglądałoby to strasznie koszmarnie gdyby nie fakt, że w ciągu czasu kiedy będziesz te 5 tys. przeglądał pojawi się kolejne 5 tys., albo okaże się, że musisz doczytać kilka faktów z innych zagadnień. Z własnego (chociaż krótkiego) doświadczenia wiem, że te kilka innych zagadnień ma tendencję do bradzo szybkiego rozrastania się na kilkanaście, itd. W pewnym momencie może się okazać, że nie masz żony, dzieci, tzw. życia, a w dalszym ciągu jesteś "w lesie". To jest realny problem a nie "stękanie". Człowiek i jego mózg, czy tego chcesz czy nie mają swoje ograniczenia. Nie oznacza to automatycznie, że AI nas "wybawi". Warto za to wspomnieć, że swego czasu stworzono program do przeszukiwania artykułów pod kątem nowych ścieżek sygnalizacji komórkowej - efekt był taki, że znalazł kilka całkowicie przeoczonych przez ludzi, które potem zweryfikowano doświadczalnie. Oczywiście do takich rezultatów trzeba podchodzić bez popadania w overhype - to wcale nie oznacza, że AI teraz rządzi a ludzki umysł idzie w odstawkę jako skamielina. Wrecz przeciwnie - cała interpretacja wyników działania programu i weryfikacja należy do człowieka. Program to tylko pomocnik - przeprowadza za człowieka nudną, w gruncie rzeczy mechaniczną pracę, którą mózg wykonywałby dużo mniej efektywnie.

A wlasnie, w sprawie tej prawniczki->jesli zdobyla dyplom w ciagu ostatnich 5 lat to najprawdopodobniej nie miala dostatecznej ilosci logiki prawniczej (...)

No dobra, sam mnie prowokujesz do obleśnego offtopica ;).

Prawniczka była osobą mocno zaawansowaną w zawodzi i wiekowo, więc niestety nie da się jej zachowania zwalić na braki w programie studiów.

A sam problem wygląda następująco. Art. 20 pkt 1 Ustawy o Prawach Pacjenta (i Rzeczniku Praw Pacjenta) mówi, że "Pacjent ma prawo do poszanowania intymności i godności, w szczególności w czasie udzielania mu świadczeń zdrowotnych". W interpretacji pani prawnik oznacza to, że przy procedurach wykonywanych przy pacjencie musi uczestniczyć minimalna możliwa ilość personelu - np. podczas badania może go badać jeden lekarz, na większą ilość pacjent musi wyrazić zgodę. Równocześnie w Ustawie o Zawodzie Lekarza i Lekarza Dentysty, Art. 36 pkt. 4 mówi, że "Do klinik i szpitali akademii medycznych, medycznych jednostek badawczorozwojowych i innych jednostek uprawnionych do kształcenia studentów nauk medycznych, lekarzy oraz innego personelu medycznego w zakresie niezbędnym do celów dydaktycznych nie stosuje się art. 22 ust. 2 ustawy z dnia 6 listopada 2008 r. o prawach pacjenta i Rzeczniku Praw Pacjenta". Cały cyrk rozpoczął się od mojego pytania o to co to są "inne jednostki". Pani prawnik mi na to, że to są "oddziały kliniczne" w zwykłych szpitalach. Zapytana skąd to wie, odpowiedziała, że z definicji oddziału klinicznego - definicja mówi, że o. kliniczny to oddział, który szkoli studentów czy coś w ten deseń (jak bardzo chcesz to sobie zobacz do Ustawy o ZOZach), a więc żadna rewelacja. Dla mnie kłóci się to z logiką bo niby z jakiej paki mam automagicznie definiować "inne jednostki" jedynie jako "oddziały kliniczne" - stwierdziłem, że jeśli by tak było, to zapis z Art. 36 powinien odsyłać do artykułu definiującego "odział kliniczny" a tego nie robi. To stwierdzenie pani prawnik zbyła, mówiąc, że "taka jest jej interpretacja". Sęk w tym, że gdyby tylko szpitale i oddziały kliniczne mogły szkolić lekarzy stażystów i lekarzy podczas specjalizacji, to wszystko byłoby jasne jak słońce, ale jednak większość lekarzy szkoli się poza klinikami w jednostkach, które po prostu mają akredytację do ich szkolenia.
Skoro pani prawnik stwierdziła, że "taka jest jej interpretacja" to postanowiłem ją przekonać, że jest to interpretacja niedorzeczna i zapytałem czy zdaje sobie sprawę z tego, że jeśli każdy pacjent nie zgadzałby się na drugiego lekarza przy badaniu lub ogólnie na większą niż niezbędna ilość personelu przy różnych procedurach, to większość lekarzy stażystów/podczas specjalizacji nie byłaby w stanie zrealizować programu stażu/specjalizacji. W odpowiedzi pani dziwnie na mnie popatrzyła i stwierdziła, że "trzeba zapytać pacjenta o zgodę". Po kilku iteracjach pętli w której ja pytałem "a co jeśli każdy odmówi" a ona "że trzeba pytać" dałem sobie spokój.

Żeby nie było - nie mam nic przeciwko prawu pacjenta do intymności - bardzo dobrze, że jest. Mój zarzut dotyczył interpretacji.

Użytkownik graffi edytował ten post 31.05.2011 - |14:09|

  • 0
In the grim future of Hello Kitty there is only WAR...

#23 Sakramentos

Sakramentos

    Chorąży sztabowy

  • VIP
  • 1 821 postów

Napisano 31.05.2011 - |19:19|

graffi, ja przypominam ze gralem adwokata Quendieg-bo to on tu umiescil "Slepowidzenie". Ja tego nie zrobilem, ale przyznalem ze ksiazka ma wiele mankamentow, ktore ja moga dyskwalifikowac. A w obliczu nieustannych zachwytow jakie na jej temat slysze to mnie juz lekko czysci-patrz wszelkie moje uwagi co do warsztatu Wattsa. Slepowidzenie uznaje za znacznie lepsze od Accelerando, ale cierpiace na te same choroby. Nie oznacza to, ze nie polecilbym tych dwohc tytulow, wrecz przeciwnie, ale nie nazwalbym tego dobra ksiazka. Temat otworzylem narzekajac na Neandartalska Paralakse, ktora jest gniotem strasznym, ale za to poprawnie napisanym-wartkim, przystepnym jezykiem tworzonym. Co z tego? Nic. Z czystym sercem moge powiedziec, ze nic nie wnosi do literatury, a do SF zwlaszcza. Slepowidzneie i Accelerando zas wnosza, moze nie sa dobre, ale stanowia wyrazny kamien milowy w rozwoju gatunku-chocby ten rozwoj mial ozanczac brniecie w slepa odnoge. I dlatego jak ktos chce miec rozeznanie w SF, zwlaszcza najnowszych nurtach, winien je przeczytac mimo ich wszystkich mankamentow. Ogolnie jednak Accelerando to taki "modny gniot", nie majacy zadnej wlasnej mysli, bedacy tylko przetworzeniem i wyzyganiem cudzych pomyslow. Tymczasem "Slepowidzenie" ma swoja wlasna wartosc dodana.

Tak jak jendak napisalem forma jaka zapreznetowal Watts jest odrzucajaca i do bani, tym samaym jako ksiazka "Slepowidzenie" to porazka.

A wracając do bełkotu. Mój punkt widzenia głosi, że każda książka, i w treści i w formie, jest pochodną czasów w których powstaje

Gdybys wieksza uwgae zwracal na to co ci "pani na polskim" gadala to bys spostrzegl ze wlasnie zapoznaniu sie z czasami poprzez ich pochodna sluzy-przynajmniej powinien-program lektur szkolnych. I ze czesto zapamietanie jakiejs bzdury z jednej ksiazki jest wazne do pojecia jakiegos fenomenu jako calosci. Tym samym twoje slowa:

Zmusza się ludzi do pamiętania kuriozalnych szczegółów z lektur (przy najmniej tak było jak ja zasilałem szeregi liceum), państw i regionów o największym wydobyciu węgla, koksu i ziemniaków, piętnastu cykli rozwojowych tasiemców, a później circa 800 wzorów strukturalnych leków, list związków izolowanych z różnych chwastów, przebiegów nerwów i nacyń na pamięć do recytacji i co? I z tego wszystkiego zostaje jedno wielkie g.wno. Tak działa mózg - czyści śmieci.

Nie sa prawda. Powiem ci, jako "human" (ale swego czasu mailem zadatki na scisnietego, tylko ze oddalem sie "tym humanistycznym dziwkom" bo rozpustny bylem ;) ) powiem ci, ze grzeszysz teraz bardzo subiektywna perspektywa, biednego przesladowanego scislowca ktory tylko chcial by go zostawiono w spokoju z jego probowkami;). Nasluchalem sie gadaniny ze "po co to komu" "nic sie z tego nie zapamieta" i tym podobne-wszystko to bullshit. Mozg faktycznie wyruguje wiekszosc z tych informacji-poniewaz on nie integruje w ten spsob wiedzy, on bierze ja na klate calosciowo. Nie bedziesz pamietal tych faktow, ale bedziesz wiedzial co jest prawdziwe a co nie dzieki takiej wlasnie faktologicznej obrobce. Wbrew pozorom dzieki temu w mozgu bardzo duzo zostaje, tylko ze nie zdajemy sobie z tego sprawy. Fakt, ze nie jestes w stanie przywolac jakiegos dziwnego faktu czy daty nie jest dowodem na plonnosc takiej edukacji, tylko dowodem na to ze mozg to nie komputer. Zostaje w nim cos znacznie bardziej trudnego do okreslenia, nieregularna masa pewnych "przekonan". Dzieki takiemu przetwarzaniu informacji powstaja pewne schematy dzialnia, obrobki informacji, ktore wypalaja sie w mozgu i dzieki temu potrafia dzialac BEZ dokladnych informacji. To przynajmniej wychodzi z mojej wiedzy o tym organie i wlasnych obserwacji. Osiaga sie wiec pewna sprawnosc, ktora nie jest do osiagniecia w inny sposob. Osiaga sie nie "bank pamieci" ale WIEDZE. W naszej ostatniej rozmowie o mozgu nie mogles pojac wlasnie tej mojej tezy-twierdzenia ze struktura mozgu i informacja se ze soba w sprzezeniu. To, co mozg wykonuje jest zalezne od jego struktury, ale jego struktura na wskutek uzywania sie zmienia ze wzgledu na jego elastycznosc (a jesli nie sama struktura per se to sposob jej uzytkowania). Sa tego oczywiscie limity, sa pewne zasady i granice roznicowania, ale nie wchodzmy tutaj w szczegoly.
I wlasnie ten fakt sprawia, ze czlowiek nie pamietajacy nic z swojej edukacji i czlowiek ktory tej edukacji nigdy nie mial nie maja tego samego pojecia o swiecie, nie maja tej samej wiedzy, eprpskeytwy i dokonuja zupelnie innych wyborow i dzialan.

Moze nie bedziesz pamietal, co sie stalo w 1592 roku, ale bez okresu w ktorym ktos ci kazal ta date zapamietac nie bedziesz mial dopowiedniego "imprintu" w mozgu, pewnego schematu, pewnej czastki calosci ktora pozwoli ci sprawniej dzialac.

Dzieki takiej nieprzyjemnej summa summarum tresurze mozg nabywa odpowiednich zdolnosci. Tak samo jak nie pomylisz nigdy trojkata z kwadratem jak juz nauczysz sie, ze jedno to trojkat a drugie kwadrat i jest czym innym. Mozesz nie pamietac nazw tych figur, ale ich nie pomylisz jesli je zobaczysz, bo nauczyles sie je roznicowac. Na takiej samej zasadzie dziala caly ten faktologiczny system edukacji. Nie bedziesz pamietal X, ale dlatego ze sie o nim uczyles nie powiesz ze to Y.

Trzeba ten proces miec na wzgledzie w zwiazku z tym, o ktorym mowilem przedtem, czyli o zintegrowanej edukacji na bazie "toolkitow" w stylu Biologi Villego. To jest minimum wiedzy ktore kazdy moze opanowac. Nie oznacza to, ze bedzie umial recytowac takie cegly na pamiec, tylko z bedzie dysponowal maksymalnie uzytecznym zbiorem informacji, schematow i "imprintow". Bo przeciez nie wszystko spamieta. Ale i tak bedzie to w i e d z i a l. Tylko ze nie w sensie doslownym-umiejtnosci recytacji faktow. Na tym polega bycie WYKSZTALCONYM. Natomiast to, o czym ty caly czas piszesz to bycie WYEDUKOWANYM, czyli o dysponowaniu pewna namacalna informacja ktora mozna w kazdej chwili podac. No wiec wyksztalcenie to zupelnie cos innego-wyedukowanie zas o domena specjalizacji. Obecnie caly system szkolny-i ten nizszy i wyzszy-skupia sie na produkowaniu ludzi wyedukowanych, a nie wyksztalconych. Dlatego sa bezradni w zderzeniu z czyms spoza ich domeny. Nie reaguja "hmm, to ciekawe, mgoe dowiedizec sie wiecej?" tylko "apage!!!".

Wyraznie tez odroznilem bycie "na czasie" z rozwojem danej dziedziny od "posiadania odpowiedniej wiedzy". Bo to nie to samo. Wiekszosc z prac ktore przytaczasz, nie odkryla niczego tylko powtorzyla mniej lub bardziej te same wnioski i odkrycia. Wiekszosc z nich nie sluzyla niczemu oprocz wypelnienia czasu i pozarcia grantow i byla po prostu dreptaniem w miejscu. Akurat moj brat pracuje nad produkcja tego typu papieryzsk jako genetyk wiec mam na ten temat relacje z pierwszej reki-jak to panowie i panie w kitlach produkuja prace nie odkrywajaca niczego, za to zuywajaca fundusze, ale trabia o swoich "wynikach" na lewo i prawo.

To faktycznie problem, problem przebrniecia przez ten stos bezuzytecznosci. Nastepnie jak juz odcedzi sie ziarna od plew nalezy wykonac kolejny wysilek by to wszystko zintegrowac, pojac i zespolic... Ale kiedy sie to zrobi wcale to tak wiele miejsca nie zajmuje, ani wysilku az takiego nie wymaga by przyswoic.

Tak wiec to prawda, ze obecnie nie da sie byc "na czasie" i to wymusza specjalizacje-owszem, ale tylko jesli sie w danej dziedzinie pracuje i to jest nautralne. Ale ten proces nie wystepuje na poziomie wiedzy juz przeksztalconej, "refined", ktora mozna dodac do toolkitu.

Piszac na temat tej nawaly informacji nie zauwazasz, ze jest ona dokladnie tym samym, na co tak narzekasz. "Kolekjconerstwem"-zupelnie bez wartosci. W ogolnym rozrachunku caly ten rozgardiasz z Alzheimerem (taki podales przyklad) daloby sie strescic w jednej ksiazce. A po jeszcze wiekszym czasie-zajalby tylko jeden rozdzial w jakims wiekszym podreczniku. Ale zeby tak sie stalo nalezy przebrnac przez proces zdobywania nowej wiedzy, jej utrwalania a nastepnie przesaczania do podstaw.

Podam teraz "humanistyczna metafore". Spojrzmy na swiat prawniczy. Zeby tam byc na czasie i wszystko wiedziec-to sie nie da. To niemozliwe. Dlatego prawnicy maja swoje specjalizacje, zas temu by utrzymac sie na powierzchni poswiecaja sporo czasu, sledzac nieustannie zmiany w prawodastwie (szczegolnie dokuczliwe w Polsce). Ale by prawo ROZUMIEC wystarczy znajomosc jednej ksiazki trzystustronnicowej. Zawodu prawnika nie mozna wykonywac-ale bedzie sie prawo jak najbardziej pojmowac, bo opiera sie ono na zespole pewnych zasad, tradycji i logicznych sposobow postepowania. Z tego punktu mozna rzucic sie w kazda otchlan prawniczego absurdu bez strachu.

A jak jest z sama literatura? Rozejrzyj sie-rynek jest zalewany tonami nowosci kazdego roku. Tak samo jak w pracach naukowych tak i tu panuje koniunkturalizm. Ktos napisal swietny kryminal historyczny-tabun ludzi pisze kryminaly historyczne. Ktos napisal paranormal romance-wszyscy pisza paranormal romance... i wszystkie pozycje sa "super", zbieraja swietne recenzje i maja legiony fanow... ale tak naprawde ile z nich cos wnosi do gatunku i jest warte cokolwiek? Dwie? Trzy? Ile z nich trzeba znac, by zrozumiec dany gautnek? Jedna, dwie? Ile ksiazek z SF tak naprawde mozesz z czystym sercem powiedziec, ze "wypada znac"? Jestem przekonany ze mozna to wszystko sprasowac do od 5 do 10 tytulow. Reszta to "more the same". Ktos lubi, to czyta. Reszta-po kiego grzyba?

Mamy zalew-we wszystkich dziedzinach. Ani mnie to dziwi, ani przeraza, ani mierzi ani zachwyca. To naturalny efekt spoleczenstwa masowego. Tymczasem-tak samo jak przed wiekami-postep w kazdej dziedzinie nalezy do garstki nielicznych. Reszta tych milionow magistrow, doktorantow i profesorow pracuje nad niczym lub szczegolami. Prawdziwy front jak zwykle nalezy do garstki poinioerow.

Obencie we wszystkim produkuje sie duzo tego samego o malych roznicach. To samo jest w ksiazkach i to samo jest w wiedzy. W koncu ten stan spwoduje nie tyle powstanie zmyslnych programow komputerowych filtrujacych ten badziew, co zawodu zajmujacego sie rafinacja tego wszystkiego.

To po prostu efekt systemu, a nie produkcji prawdziwej wiedzy. Akurat w humanistycznych jest to latwiejsze do zaobserwowania, a w scislych trudniejsze ze wzgledu na iluzje ze wszystko jest wazne i szalenie istotne bo "naukowe" etc. Tak naprawde wiekszosc wiedzy to zbedny szajs tak czy siak-nie w sensie zbednych faktow, tylko w gole. Pzreciez kazdy robiacy kariere naukowa musi caly czas oddawac jakies prace, prowadzic badania... Ale srsly, jakie sa szanse ze odkryjesz cos naprawde waznego? Zadne. Dwa lata temu cieszylem sie jak dziecko ze znalazlem temat ktory nikt jeszcze nie obrobil. Niestety praca zajela mi tak dlugo ze zdolaly na ten temat wyjsc juz tony ksiazek i mi sie odechcialo. Do tego tak naprawde calosc takiej 400 stronnicowej ksiazki mozna podsumowac na JEDNEJ stronie. Reszta to argumenty i rozklad calego rozumowania celem utrzymania naukowej formy. Ogolnie rzecz ujmujac powtarzam to, co zrobil juz ktos inny. I tak samo jest u was z tego co wiem-bo jak juz wspomnialem brat jest genetykiem i babrze sie w probowkach. Wiec co zostaje? Specjalizacja. Ostatecznie jednak praca calego zycia takiej specjalistki od enzymow zostanie podsumowana paragrafem w podreczniku. I bedzie moglo sie tego nauczyc dziecko. Ale tylko wysoko wykfalifikowany dorosly mogl to wszystko odkryc. W tym witz. Wiedza podana na talerzu to co innego niz wiedzy zdobywanie-i to probowalem ci wytlumaczyc. Tak wiec co innego jest popychanie granicy dalej, a co innego zapoznanie sie z tym co jest w jej obrebie. Dlatego gadanine o tym jak to wiedza przerasta czlowieka wsadzam miedzy bajki. Problemem jest szum informacyjny (swoja droga jest to jeden z starych problemow wszelkich instytucji, dokuczliwy zwlaszcza w tych zajmujacych sie wywiadem).

Weźmy np. Dicka - masa tego co pisał jest o infiltracji ludzkiego społeczeństwa przez obcych. Obecnie trochę to już znieświeżone i takie trochę śmieszne, trochę straszne, ale zupełnie inaczej traktuje się to w kontekście panującej za czasów pisarstwa Dicka antykomunistycznej psychozy w Stanach.

Inaczej sie tez na to patrzy wiedzac, ze byl psychicznie chory. Podobnie jak nieco inaczej spoglada sie na tworczosc Huxleya wiedzac, ze niezle cpal. Rowniez-skoro jestesmy w temacie-rozni romantycy i impresjonisci tworzyli pod wplywem roznych srodkow odurzajacych. Tajemnica poliszynela bylo, ze Mickiewicz "Dziady" pisal po roznych smiesznych tabletkach, a Wyspianski podpisywal pod swoimi obrazami po jakiej substancji odurzajacej mial takie jazdy... Ale to tylko taka dygresja, kolejconersttwo faktow ;)

Fundacji nikt dzisiaj by już nie napisał - nie dlatego, że dzisiaj do pisania zabierają się głównie cieniasy, ale dlatego, że już sam pomysł psychohistorii byłby potraktowany jako piramidalna bzdura - nie ważne, że Asimov sam dochodzi do wniosku, że psychohistoria ssie - sama zahaczka dla fabuły jest kretyńska. Psychohistoria była dobra kilkadziesiąt lat temu, kiedy pokutował model świata jako "mechanizmu zegarowego" - dzisiaj teoria chaosu i pokrewne idee roznoszą te majaczenia w strzępy.

E tam, gadasz graffi aby tylko gadac. Psychohistoria to koncept, ktory mozna zredukowac a nastepnie dostosowac do danych czasow. Ostatecznie to nic innego jak zdolnosc przepowiadania przyszlosci. Ta sama historie, co Asimov mozesz opowiedziec za pomoca instrumentarium fantasy albo SF. Wsytarczy ruszyc glowa. Dzis Fundacja opisywalaby historie genialnego informatyka, (albo AI skupionego wokol jakiego matrioshka brian node) ktory poprzez dokonywanie symulacji opracowuje scenariusze zdarzen i dzieki nim jest w stanie stworzyc organizacje majaca czuwac nad losem ludzkosci. Te symulacje albo bylyby czyms w rodzaju symulacji wirtulnej rzeczywistosci, albo bysmy mieli jakies babranie sie w rzeczywistosciach alternatywnych i swiatach niezrealizowanych-wtedy Hari Seldon bylby jakims fizykiem. I po krzyku.

Efekt taki, że dobre SF, solidnie zakotwiczone w nauce i jednocześnie dobrze napisane jest stworzyć dużo trudniej.

Nie, prawdziwy powod to taki ze SF danwo juz przestala funcjonowac tak, jak powinna, odlatujac w kierunku rozrywki czystej (Honor Harringotn na przyklad). Watts dlatego zrobil na tobie takie wrazenie, bo sie z tego schematu wylamal. Lem dlatego byl taki dobry, bo rozumial czym jest SF. Dlatego z calej tej literatury niewiele jest rzeczy wartych czytania-ale o tym juz pisalem.

Kiedyś żeby tworzyć dobre SF wystarczyło być dobrym pisarzem.

Facepalm. Co ty tworzysz. Jestes inteligennty-sam sie poprawisz. Oczekuje samokrytyki ;)

stare pomysły SF, eksploatowane przez pokolenia już niestety/na szczęście się zużyły - nowe czekają w czeluściach pubmedu, jedenastym wymiarze teorii strun i zderzających się branach ;).

Nikt ci tam nie siegnie oprocz kilku autorow, bo SF sluzy glownie rozrywce. Dlatego wlasnie Lem trzasnal calym tym biznesem i wypial sie na SF, w ostatnich latach gardzac nia. Przy okazji-zawsze mial niskie mniemanie o poziomie SF jako literaturze. I mial swieta racje.

Po pierwsze z tego co pisze wynika, że twierdzisz, że wszyscy ludzie są równi ("każdy człowiek jest w stanie to sobie przyswoić" i "nie ma zadnej roznicy miedzy mozgami matematyka a dajmy na to biologa", "ale zdolnosci kognitywne mamy w gruncie rzeczy te same"), co jest kompletną brenią (co na to Quendi?...). Po drugie najpierw piszesz, że są równi, a potem, że nie są ("ze nie wszyscy beda rownie dobrze wykonywac te same czynnosci, to prawda ze talenty sa rozne"). I gdzie tu logika...

Wszedzie. Bo nie twierdzielm, ze kazdy jest w stanie robic to samo tak samo, tylko ze jest w stanie zasadniczo wszystko pojac jesli nie ma jakiejs wady rozwojowej. Kazdy jest w stanie nauczyc sie pisac, kazdy moze pisac, kazdy moze uczyc sie jezykow, kazdy moze nauczyc sie rozniczkowania i kazdy moze pojac toerie strun z rownaniami. Bo w naszym DNA nie ma czegos takiego jak "pojmowanie teorii kwantowej" czy "pieprzenie o szopenie". Jednemu zajmie to mniej innemu wiecej czasu, komus przyjdzie latwo, innemu trudniej. Tak samo jak kazdy umie biegac i moze biegac-co nie oznacza ze wygra maraton.

Otóż nie jest prawdą, że każdego historyka albo biologa jesteś w stanie przerobić na matematyka.

Wszelkie problemy moga miec tylko podloze psychiczne, obiektywnych nie ma. graffi, co ty tworzysz. Jakas akademicka wersje eugeniki? Jak mzog jest sprawny to jest sprawny, koniec kropka.

Jakby człowiek się przed tym bronił (a ty czasami sprawiasz takie wrażenie), taka po prostu jest prawda.

To, czy wazniejsze sa geny czy czynniki srodowiskowe to otwarta debata. Widze ze jestes ze stronnictwa ktore lubi generalizowac. Ja tam twierdze, ze statystyka nie nadaje sie do czegos tak skomplikowanego. Kazdy przypadek jest indywidualny i od osobnika do osobnika bedzie sie roznil, dajac inny fenotyp. Start jest wazny, a wiec DNA ten punkt startu determinuje, ale nie jest on tak wazny sie sie idzie u[beeep]. I to jest wlasnie w calej tej historii ciekawe, ze jest takie plastyczne. Jesli dotykamy tematu indywidualnych zdolnosci to akurat tutaj niestety mozg nalezy uznac za plasteline. Jesli zas dotykamy tematu podstawowych, wspolnych struktur mozgu-to sa one wyryte w kamieniu. Wiec wydaje mi sie ze nie jestesmy "on the same page" w tej kwestii. Poniewaz jesli chodzi o pkt. 2 to mamy kamien, wobec tego wszyscy moga nauczyc sie tych smaych rzeczy. Jesli chodzi o plasteline-beda sie roznic wydajnoscia.

państw i regionów o największym wydobyciu węgla, koksu i ziemniaków,

Ha ha ha, a wiesz ze jakbym tego w szkole nie mial to pewnie bym dzis nie robil tego, co robie? Nie spisuj na strate koksu i ziemniakow ;) Choc szczerze mowiac to nie jest prawdziwa geografia.

To, że wychodzą tacy goście jak prof. Gadacz i stwierdzają, że należy wprowadzić do szkół filozofię, to świat będzie lepszy. Bo "stułbia jest ważna", ale jedynie filozofia pozwala prawdziwie kształtować umysł.

Niestety ale gosc ma racje. Jasne, ze flaki ci sie przewracaja, bo powiedzial ze "stulbia jest wazna". On odwoluje sie do dosyc abstrakycjnego konceptu etosu naukowego. Ostatecznie bowiem, wbrew temu co ci tam nakwakali do lba w medyku mysl rodzi sie w mozgu a nie poza nim. Musi zostac przetworzona. Przed Galileuszem tysiace ludzi robilo w kolko to samo tak samo, ale dopiero on zalozyl rece i powiedzial "pieprzyc to" i zignorowal input na rzecz wlasnego outputu wspoltowrzac wspolczesna metode naukowa. Bez pracy wlasnej lepetyny zaden inforamtion feed nie pomoze. Bo gdyby wszystko mozna bylo oprzec na samej informacji zewnetrznej nie mialbys do czynienia z ludzmi zupelnie zdrowymi psychicznie ale utrzymujacymi ze Ziemia jest szescianem albo ze jest plaska.

Filozofia sama z siebie umyslu jednak nie ksztaltuje. To co go ksztaltuje to chec pracy nad soba i zrozumienia. Dlatego mozna to osiagnac na wiele sposobow. Filozofia jest o tyle wazna i o tyle powinna znalezc sie w szkolach ze-razem z matematyka i logika-uczy abstrakcyjnego myslenia. Poza tym razem z historia i jezykiem ojczystym tworzylaby razem blok niezbedny do zrozumienia wspoleczenseog swiata i ludzi wzajemnie. Ale czy ja wiem czy takie z niej korzysci by byly? To zapis rozwoju historii mysli. Ten, kto zrozumie ten przekaz i jego znaczenie bedzie mial na pewno lepiej, ale jak widac-to trudne. Moze to sposob w jaki sie przedmiotow-rowniez tego-uczy. Na przyklad matematyka jest uczona tragicznie, od d upy strony nie tylko pod wzgledem osiagania efektow praktycznych, ale tez ze tak powiem filozoficznych. Malo ktory nauczyciel pojmuje "ducha" matematyki. A jak tego nie pojmuje to jak moze kogokolwiek przekonac do przydatnosci swego przedmiotu? Przeciez, podobnie jak ty narzekajac na jakies tam p ierdoly (swoja droga beczysz nad tym jak dziecko ktoremu kazano odrobic o jedna prace domowa za duzo) moze powiedziec ze nie potrzebne mu prawdopodobienstwa bo "psze pani mnie juz w sklepie nie oszukaja". Ale wracamy do buraczanego sposobu argumentacji.

Raz, że rzygać mi się chce jak słyszę humanów wypowiadających się z lekceważeniem o naukach ścisłych - to jest wyraz prymitywizmu i ciasnoty umysłowej,

Zeby kazda czynnosc wykonywac, potrzebne sa pewne podstawy. Sa one potrzebne, by moc przejsc do nastepnego etapu. Dlatego na przyklad niemowlak zanim zacznie mowic to gaworzy. A jak czlowiek chce sie nauczyc plywac-to musi najpierw pocwiczyc. Jak ktos chce pisac wiersze, to musi nauczyc sie mowic najpierw. I tak dalej. A wiec najpierw nalezy zdobyc pewne narzedzia by moc isc dalej. I tych narzedzi jest garsc. One pozwalaja dopiero potem budowac bardziej zindywidualizowane zdolnosci. Ostatecznie w szkolach, jakby przeprowadzic maksymalna redukcje, potrzebne sa nastepujace przedmioty: jezyk ojczysty i jezyk obcy, matematyka i filozofia. Do tego WF i cwiczenia kognitywne. Jezyk-by umiec sie komunikowac, pisac, mowic, czytac. Jezyk obcy-by skofnrontowac ten system z systemem obcym. WF-by zapewnic odpowiedni rozwoj calego organizmu, w tym mozgu, psychiki i ciala. Cwiczenia kognitywne-by mozg byl sprawniejszy. Matematyka-bo uczy abstrakcyjnego myslenia, szukania zaleznosci i ich opisywania sposobem unwiersalnym. Filzofia-bo spaja to wszystko razem, uczac ciekawosci swiata i rozumowego pojmowania.
Reszta, niestety panie graffi, to rzeczy wtorne. To mlotki, pily i gwozdzie. A te trzy rzeczy-jezyk, matematyka i filozofia, to rece. Jesli jestes w stanie jedna reka wszystko wykonac-to swietnie. Ale latwiej byloby chyba dwiema. Nie bede nazywal cie niepelnosprawnym, bo to niepoprawne politycznie ;)
Tak wiec tenf acet MA racje. Stlubia jest wazna. Ale jakbys nagle stlubie stracil to odzyskac ja mozesz za pomcoa tych trzech narzedzi. Jka ja juz masz to mzoe nie sa ci tka abrdoz potrzebne i moze sie wydawac ze sa zbedne. Ale to blad. Bo lepiej pracuje sie majac wszystkie narzedzia. Lepiej sie mysli gdy mozg jest przecwiczony i w matematyce i filozofii. Tak samo jak kulturyscie lepiej sie cwiczy jesli regularnie troche pobiega.

No pewnie, wyprowadzone równania praw Newtona i Einsteina to ja też liczyłem. Pisząc "teoria na poziomie równań" miałem na myśli te prawdziwe równania różniczkowe z których te zabawki dla dzieci się wywodzą.

Ale zeby dysponowac wiedza niepotrzebne jest ci narzedzie do jej osiagania-z tej pozycji dotad wychodziles. Ja uwazam ze rozniczki i calki nikomu nie przeszkadzaly i mogly zostac, czmeu dlaem wyraz dwukrotnie.




Co do problemu prawniczego:
Hahahahahhah. Uroki prawa :D Ale jest wyjscie. MOJA intepretacja (i kazdego rozsadnego prawnika) jest taka, ze przepis o godnosci w rozumieniu minimum niezbednego personelu powinien byc stosowany z uwzglednieniem warunkow lokalnych w jakich dana placowka normalnie funckjonuje. I po sprawie. Tam gdzie jest normalna placowka medyczna minimum to ci, ktorzy dokonuja badania. Tam, gdzie jest praktyka-ten ktory dokonuje badania i ci ktorzy sie ucza. Swoja droga to niefajne jak sie jest u proktologa i w d upe zaglada ci cala grupa studentow :P

EDIT: ad ten przepis: naturalnie interpretacja powyzsza jest efektem dostosowania sie do istniejacej dziury prawnej. w sumie jednak nie znam calosci przepisow, poza tym nie mam mocy sprawczej SN, wiec moze az tak autorytatywnie wypowiadac sie nie powinienem. Ale teza jest do obrony. Inna sprawa czy ewentualnie sad by sie przychylil do takiej interpretacji. Sady w Polsce mamy dziwne :P wogole prawo w naszym kraju to jeden wielki dom wariatow. Przydaloby sie to wszystko zaorac i skodyfikowac raz a dobrze i zatrzymac s raczke legislacyjna, bo czegos co dziala sie nie zmienia co piec minut. Ale to nierealne.

EDIT2: Wpadlem na ten tekst: http://www.esensja.p...t.html?id=12119
Obsmiewajacy 99% SF ktore sie teraz pokazuje. Accelerando wpisuje sie w to idealnie, rozsmieszyl mnie tekst jednego z komentatorow lamentujacy, ze Stross sie nie zorienotwal ze firmuje denna ksiazke mimo ze ma 20 lat dowiadczenia jako pisarz SF. Dzieciaku, on to firmuje bo jest tak samo denny. Watts tez tu podpada, ale przynajmniej jego "belkot" jest autentyczny i opiera sie na czyms faktycznym.

Użytkownik Sakramentos edytował ten post 01.06.2011 - |11:50|

  • 0
"If you watch NASA backwards, it's about a space agency that has no spaceflight capability, then does low-orbit flights, then lands on moon."
Winchell Chung

#24 graffi

graffi

    Plutonowy

  • VIP
  • 423 postów
  • MiastoŁańcut

Napisano 01.06.2011 - |22:42|

graffi, ja przypominam ze gralem adwokata Quendieg-bo to on tu umiescil "Slepowidzenie".

To brzmiało jak Sakramentos, nie jak Quendi ;). Nie wiem czy Quendiemu cała ta twoja argumentacja by się podobała.

Tak poza tym, to mnie nachodzi taka refleksja, że masz tendencję do taktowania rozmówcy z góry (w gruncie rzeczy to typowe dla humana w konfrontacji z niehumanem :P). Nie, żeby mnie to jakoś strasznie bolało, tylko jakoś dziwnie się czuję czytając, że napisałem rzeczy, których nie napisałem, albo, że myślę to czy tamto nawet jeśli pisałem coś zupełnie innego.

Gdybys wieksza uwgae zwracal na to co ci "pani na polskim" gadala to bys spostrzegl ze wlasnie zapoznaniu sie z czasami poprzez ich pochodna sluzy-przynajmniej powinien-program lektur szkolnych.

Wiesz, nigdy nie twierdziłem, że lektury to jedynie środek represji wobec uczniów :P. W gruncie rzeczy jestem wdzięczny polonistce, że zmusiła mnie do przeczytania masy książek po które w innym przypadku w życiu bym nie sięgnął. Co nie zmienia faktu, że po kolei wszystkie święta, ferie i połowę wakacji miałem kompletnie spie.dolone, bo z zasady czytałem full-texty a nie tylko abstracty ;).

W naszej ostatniej rozmowie o mozgu nie mogles pojac wlasnie tej mojej tezy-twierdzenia ze struktura mozgu i informacja se ze soba w sprzezeniu. To, co mozg wykonuje jest zalezne od jego struktury, ale jego struktura na wskutek uzywania sie zmienia ze wzgledu na jego elastycznosc(...)

No właśnie - tu mamy problem, bo ja nigdy nie twierdziłem inaczej niż napisałeś w tym cytacie i bynajmniej nigdy nie miałem problemów z "pojęciem" tego faktu. W świetle współczesnej wiedzy o mózgu to raczej standard, a nie żadne odkrycie. Natomiast ty masz problem nie tyle z pojęciem, co z przyjęciem faktu, że mózg nie jest z gumy. Niby piszesz, że są w nim elementy stałe i niby twierdzisz/przyznajesz rację, że zawsze istnieje "zadany" stan początkowy, ale potem twardo argumentujesz, że pomimo tego wszystkiego z mózgiem można zrobić praktycznie wszystko a czyjeś predyspozycje/"talenty" to coś co jest ale w rzeczywistości nie ma znaczenia, a prawdziwą barierą jest jedynie bariera psychiczna. Dziwne to jest dla mnie bo masz wszystkie przesłanki, ale nie chcesz za wszelką cenę wyciągnąć wniosków, które z tych przesłanek wypływają niemalże same z siebie. No tak, wiem, że geny to coś co wg humanistycznej doktryny niewoli człowieka.

To, czy wazniejsze sa geny czy czynniki srodowiskowe to otwarta debata. (...) Start jest wazny, a wiec DNA ten punkt startu determinuje, ale nie jest on tak wazny sie sie idzie u[beeep].

Dabata "geny czy wychowanie" na szczęście już się skończyła bo była kompromitująco żałosna. Z jednej strony "goście", którzy byli skłonni twierdzić, że istnieje np. coś w rodzaju genu mordowania przy pomocy młota pneumatycznego a ludzie to tylko "bezwolni" niewolnicy własnego DNA, z drugiej grupka debili, którzy utrzymywali, że człowiek po urodzeniu to tabula rasa. Na szczęście empiria rozbiła w puch te brednie i okazało się, że pytanie jest źle postawione. Zresztą, sam wydajesz się zdawać sobie z tego sprawę, bo piszesz, że w trakcie rozwoju (embrionalnego) geny i środowisko razem modelują mózg, więc nie można sprawy traktować na zasadzie "albo, albo". Ale... Ale należy wziąć poprawkę na to, że środowisko rozwoju ludzkiego zarodka jest dość stałe - jeśli już jakiś czynnik środowiskowy jest na tyle mocny, żeby wpłynąć na rozwijający się embrion, to najczęściej go uszkadza. Rodzące się dziecko jest więc raczej ukształtowane zgodnie z genami. Pewne rzeczy są już więc w mózgu ustalone i wychowanie/edukacja mogą je modelować tylko w pewnych granicach - fakt, u niektórych bardzo szerokich. Pisząc, że historyka nie zmienisz w matematyka nie miałem więc na myśli, że historyk będzie niezdolny do pojęcia matematyki w ogóle, tylko, że zawsze będzie gorszy od urodzonego matematyka, chociażby nie wiem ile ćwiczył. Sam zresztą przyznajesz mi rację:

Jednemu zajmie to mniej innemu wiecej czasu, komus przyjdzie latwo, innemu trudniej. Tak samo jak kazdy umie biegac i moze biegac-co nie oznacza ze wygra maraton.

Mózgi są różne - tak jak nie każdy wygra maraton, tak nie każdy dostanie literackiego Nobla, nie każdy pojmie topologię albo teorię gier, itp., itd. Na drugim końcu spektrum mocy i niemocy znajduje się napisanie kliku sensownych zdań, policzenie pochodnej prostej funkcji, uzgodnienie banalnych równań reakcji - część ludzi jest do tego organicznie niezdolna - to nie jest tylko kwestia bariery psychicznej. Może tego nie widzisz bo nie chcesz widzieć, a może po prostu obracasz się wśród ludzi prezentujących już pewien, dość wysoki jak na ogólną populację, tzw. poziom intelektualny i masz złudzenie, że tak to wygląda wśród tzw. ludzi z ulicy (to tak jak na studiach medycznych przychodzi chwila, kiedy człowiekowi wydaje się, że wszyscy ludzie są chorzy, a większość dzieci ma wady wrodzone).

graffi, co ty tworzysz. Jakas akademicka wersje eugeniki?

Że co?! Co to ma wspólnego z eugeniką? Eugenika to by była gdybym wymyślił, żeby sterylizować humanistów, bo mają złe humanistyczne geny. To co ja piszę to jedynie uznanie faktu, że istnieje coś takiego jak "humanistyczne geny" - traktowane jako mniej lub bardziej charakterystyczny zestaw polimorfizmów warunkujących taką a nie inną cytoarchitekturę mózgu, która warunkuje w efekcie określony sposób przetwarzania informacji (lub lepiej - zakres sposobów przetwarzania informacji, uwzględniając plastyczność mózgu).

A wracając do pogadanki o pomysłach na edukowanie młodego pokolenia ;). Ogólnie wyznaję zasadę, że same informacje bez kontekstu są niewiele warte - to jest właśnie kolekcjonerstwo faktów. Głównym grzechem szkoły jest właśnie nadmiar danych nie tyle do przetworzenia co do zapamiętania, bo te dane się między sobą nie łączą. Może i powstają jakieś, jak to nazwałeś, imprinty, ale istnieją w mózgu same dla siebie i nie można (albo jeśli można to w bardzo ograniczonym zakresie) na ich podstawie wysuwać jakichś hipotez ani prowadzić jakiegoś szerszego toku rozumowania. Jaki jest dajmy na to sens uczenia się mnóstwa dat (historię przez całą szkołę miałem wybitnie nędzną, stąd pewnie mój pogląd) jeśli nie towarzyszy temu rzeczywista wiedza na temat przyczyn i skutków wydarzeń? Po co kilkanaście cykli rozwojowych tasiemców, jeśli w żaden sposób nie pogłębiają umiejętności patrzenia na organizmy pod kątem ich przystosowań do środowiska, co jest kwintesencją biologii (prezentacja x (iks) tasiemców jako pokazu bioróżnorodności to przykład pójścia na łatwiznę - da się znaleźć lepsze i ciekawsze przykłady). Już kompletnym kuriozum jest prucie wydobyć rudy i zbiorów króliczych bobków na afrykańskiej sawannie w porównaniu do południowoamerykańskiej pampy. To wszystko pokłosie starych czasów, kiedy problemem był dostęp do informacji - trzeba było ją po prostu zapamiętać. Dzisiaj dostęp do informacji nie jest problemem, problemem jest umiejętność jej zinterpretowania, włożenia w jakiś kontekst i użycia do rozwiązania innego problemu. Stąd moje stękanie, żeby wywalić ze szkoły rzeczy, które można znaleźć w 5 minut w necie, a zamiast tego wrzucić coś co te wszystkie informacje pozwala połączyć - jakiś szerszy kontekst, np. myślenie w kategoriach ewolucyjnych w biologii. Podobnie, jeśli w szkół wprowadzano by filozofię, to lepszym pomysłem byłoby nie tyle potraktowanie jej jako "historii ludzkiej myśli" tylko jako prezentację różnych dróg wnioskowania.

Inaczej sie tez na to patrzy wiedzac, ze byl psychicznie chory. (...) Ale to tylko taka dygresja, kolejconersttwo faktow

A jeszcze inaczej jeśli człowiek zdaje sobie sprawę, że objawy choroby psychicznej zależą od kontekstu społeczno-obyczajowego. I w ten sposób wracamy do tropienia sowieckich agentów... ;)

Tak jeszcze wracając do "stułbi" Gadacza. Przede wszystkim nie lubię jeśli ktoś z pozycji autorytetu wypowiada się o dziedzinie o której nie ma pojęcia. A formułując wypowiedź w ten sposób Gadacz dał do zrozumienia, że biologia kojarzy mu się z takim XIX wiecznym przyrodoznawstwem (przez analogię - to tak jak jakiś biolog stwierdziłby, że nie widzi sensu uczenia filozofii, bo to brednie paranoików, które empiria masakruje, a jednocześnie nie wiedział o niczym bardziej współczesnym od Arystotelesa). Ot siedzi gość w swojej przaśnej działce i przewraca mu się od tego w głowie - wypisz wymaluj casus jak z twoich anty-ściśniętych tyrad ;).
  • 0
In the grim future of Hello Kitty there is only WAR...

#25 Sakramentos

Sakramentos

    Chorąży sztabowy

  • VIP
  • 1 821 postów

Napisano 02.06.2011 - |02:11|

Tak poza tym, to mnie nachodzi taka refleksja, że masz tendencję do taktowania rozmówcy z góry (w gruncie rzeczy to typowe dla humana w konfrontacji z niehumanem :P). Nie, żeby mnie to jakoś strasznie bolało, tylko jakoś dziwnie się czuję czytając, że napisałem rzeczy, których nie napisałem, albo, że myślę to czy tamto nawet jeśli pisałem coś zupełnie innego.

Sa dwa wytluamczenia tego faktu:
1. Tam gdzie mam jakies pojecie o kwestii i wyrabiam sobie poglad bronie go zawsze jesli jest to mozliwe i nie certole sie
2. Ad. "humani". Gdyby sytuacja byla odwrocona i rozmawialibysmy na tematy scisle autorytaryzm wypowiedzi lezalby po twojej stronie, mimo tego ze wnioskami wchodzilbys na tresc humanistyczna, np. jesli rozmawialibysmy o przczynacj wielkich wymieran czy genetic drift. Albo, gdybym byl matematykiem a ty polonista i rozmawialibsymy na tematy statystyki (polonista-graffi: "to niesamowite, spotkalem wczoraj w tramwaju dziewczyne ktora okazla sie znajoma kuzynki mojego wujka z ameryki! Jaki ten swiat maly!) to wypowiadalbym sie zdecydowanie i z gory ("I co z tego? Matematycznie mozna udowodnic, ze...). Poniewaz obijamy sie teraz luzno po raczej humanistycznych bredniach tylko ocierajac sie o fakty scisle, a tworzywem sa slowa to sam rozumiesz-jestes na terytorium wroga i czeka cie ostrzal ;) wydaje sie,z e ze wzgleud ans woje "rozciapanie" tematy humanistyczne nie sa specjalnie wymagajace, ale w nich dziala ten sam mechanizm o ktory sie z niewiadomego powodu klocimy-ze niektorzy troche lepiej go ogarniaja niz inni. Chodzi o to, ze perspektywa jaka daje opanowanie pewnej dzialki pozwala na wyprzedzenie-poprzez zrozumienie-pewnych tresci. Na przyklad z faktu ze ktos wierzy ze liczba pi wynosi trzy nie wynosi ona niczego wiecej, matematyk zas juz tak. Jesli zaczelibysmy rozmawiac na temat w ktorym masz taka perspektywe okazaloby sie ze tez cos "powiedzialem" chociaz o tym nie wiedzialem, bo to dzial na zasadzie ciagu logicznego. Jesli ktos mowi A, to oznacza tez B, mimo ze B faktycznie nie powiedzial czy nawet nie zdawal sobie sprawy. Jesli w danej chwili np. ja "oskarzam cie" o cos, do czego sie winny nie "poczuwasz" to efekt jest tylko taki ze wyprzedzilem pewien tok rozumowania, blokujac go. Nie od razu to widac, ale w retrospekcji juz czesciej.

No właśnie - tu mamy problem, bo ja nigdy nie twierdziłem inaczej niż napisałeś w tym cytacie i bynajmniej nigdy nie miałem problemów z "pojęciem" tego faktu. W świetle współczesnej wiedzy o mózgu to raczej standard, a nie żadne odkrycie.

Nie do konca-najwyrazniej rozumiemy nieco inaczej te same terminy i zjawiska, a moze ostatnim razem zdryfowalismy za bardzo i stad pewne nieporozumienia co do pewnych kwestii. Przypominam ze tematem byla wolna wola i tego typu rzeczy, wiec to akurat bylo na marginesie. I dopiero po pewnym czasie doszlismy do wspolnego wniosku w tej sprawie. Ja jednak na tej podstawie wyciagam wniosek, ze kazdy moze to samo (ale nie tak samo). Ty natomiast z istoty "nie tak samo" wyciagasz praktyczne bariery. Roznica miedzy scislowcem a humanem, czyli miedzy praktykiem a teoretykiem ;)

a czyjeś predyspozycje/"talenty" to coś co jest ale w rzeczywistości nie ma znaczenia, a prawdziwą barierą jest jedynie bariera psychiczna. Dziwne to jest dla mnie bo masz wszystkie przesłanki, ale nie chcesz za wszelką cenę wyciągnąć wniosków, które z tych przesłanek wypływają niemalże same z siebie.


Nie sadze, by fakt ze ktos jest genetycznie bardziej predstynowany na matematyka cokolwiek zmienial, skoro przedmiotem naszej dyskusji nie jest fakt czy taka soba bedzie rownie wydajna, tylko pytanie czy bedzie mogla pojac cos z innej dziedziny do ktorej naturalnej predyspozycji nie ma. Nie znajduje zadnych argumentow za tym by twierdzic ze pewne czynnosci sa zarezerwowane tylko dla wybitnie uzdolnionych. Nie zagram utworu Chopina jak Blechacz ale na pewno moge sie nauczyc go grac. Nie bede mogl z wielka szybkoscia obracac wieloma liczbami dokonujac skomplikowanych obliczen w pamieci ale moge je zrozumeic i nauczyc sie wykonywac. Tym samym twierdzenie ze ze wzgledu na postep wiedzy sa jakies sektory ktorych czlowiek pojac nie moze sa nieprawdziwe. Tym samym slowa o szukaniu rozwiazania w stylu Wattsa/Strossa/innych (AI, wszczepki) nie znajduja potwierdzenia, bo nie ma przedmiotu stwarzajacego problem. Pozwole sobie przytoczyc wypowiedz Stephensona w tej materii z ktora sie zgadzam:

No tak, wiem, że geny to coś co wg humanistycznej doktryny niewoli człowieka.

Znowu zaczynasz osuwac sie w rejon, w ktorym mnie nie ma. Mielismy ta rozmowe juz apropos wolnej woli. Geny wspoltworza czlowieka, a wiec stnaowia czesc jego "ja", ktore z racji tego ze istniejemy w swiecie fizycznym musi byc fizyczne. Wiec jesli juz jestesmy czegos "niewolnikami" to swiata fizycznego. Swoja droga to strasznie balamutne stwierdzenie, i jak juz raz wspominalem wywodzi sie z mylnej koncepcji wolnosci jaki niezaleznosci od czegokolwiek. Nie musze chyba wspominac, ze to filzofowie lewicowi wymsylili, a wiec najgorszy typ humana bo oni sie nie przejmuja niczym, zadnymi danymi. Ani tymi scislymi ani tymi huamnistycznymi (wywiedzionymi np. z obserwacji historycznej). Takie postawienie sprawy nie ma sensu. Analogicznie do problemu genow (rzekoma niewola) czy wolnej woli (nie ma jej bo sa prawa fizyki/biochemia etc) wystepuje problem w ogarnieciu roznicy miedzy konceptem abstrakcyjnym a jego wyjasnieniem w swiecie fizycznym. Na przyklad humani od "stulbia jest wazna, ale..." z przerazeniem reaguja na mysl, ze takie cos jak milosc to zespol biochemicznych procesow. I od razu sa sklonni wyrzygac madrosci w stylu "niewolnicy biochemii" czy obwiescic ze "nie ma milosci", poniewaz myla koncept o konotacji "mistycznej" ze tak powiem z konceptem wyjasnialnym faktycznie, ale ktorego abstrakcyjna tresc jest ta sama. Ten sam problem jest z wolna wola, bo nie potrafia pojac (a potem to powtarzaja scislowcom ktorzy padaja ich ofiarami ;) ) ze opis czy wyroznienie atrybutow danej calosci nie obala tejze calosci. Nie mozna twierdzic na przyklad, ze nie istnieje ksiazka, jest za to zbior liter. Nie, poniewaz okreslony ich zbior o odpowiednich wlasciwosciach jest ksiazka a nie zbiorem liter. Dlatego tez czlowiek, mimo ze sklada sie z atomow roznie powiazanych podlegajacyh roznym procesom i prawom fizyki nie jes tylko zbiorem atomow i ma takie wlasciwosci jak np. wolna wola czy rozum. Tak samo odkrycie ze czlowiek ma geny nie zmieniaja jego istoty ani naszego spojrzenia na nas samych, chyba ze ktos bedzie sluchal pajacy od "stulbia jest wazna", ktorzy gubia sie w tak prostej sprawie. Ze czesci saaldowe daja wieksza calosc, ale nie oznacza to ze tej calosci nie ma bo sa czesci skladowe. To jakas straszna glupota. Ostantim razem zakalapuckalem sie wpadajac w twoja pulapke ale drugi raz sie tak w konia zrobic nie dam ;) a wspominam o tym dlatego bo jest okazja. Pryz okazji fakt, ze czytam w twoich wypowiedziach o rzeczach o ktorych nie mowilem swiadczy, ze zarzut jest wzajemny.

Dabata "geny czy wychowanie" na szczęście już się skończyła bo była kompromitująco żałosna.

Nie, minela jej najbardziej oczywista pierwsza faza (i dlatego moze wydawac sie dzis smieszna). Ja zreszta nie mialem na mysli wychowania, ale ogol czynnikow innych niz sam kod DNA, w tym ogol czynnikow srodowiskowych, w ktorych wychowanie pelni tylko jedna z rol. Przy czym wydaje sie ze obecnie duza czesc naukowcow bylaby sklonna uznac, ze wychowanie moze co najwyzej zdolnosci wydobyc. Choc przyznaje ze tak czy siak wszystko mozna przesledzic az do genow, to jednak jest to wszystko tak skomplikowane, tak zalezne od wielu czynnikow ze jest to taka sama redukcja jaka wysmialem paragraf wyzej. Zas jako gatunek jestesmy tak do siebie jednostkowo podobni ze ewentualne roznice nie sa tak duze by uniemozliwic komus zrozumienie czegos, co rozumie druga osoba. Gdyby roznice miedzy ludzmi bylyby takie jak miedzy graffim a dajmy na to szympansem Bonobo to owszem, ale tak nie jest.

Rodzące się dziecko jest więc raczej ukształtowane zgodnie z genami.

Z przekory rzuce, ze zostaw takie dziecko wsrod wspomnianych szympansow Bonobo i jesli przezyje sproboj z nim pogadac za dwadziescia lat :) Jestem ciekaw czy w genach mialo to, co sie z nim stalo.

Nalezy pamietac, ze ludzie sa elastyczni i ich mozgi sa rowniez elastyczne. Dzieje sie tak ze wzgledu na nasze mozgi, ktorych zdolnosc w calosci jest ksztaltowana przez jego budowe, ale nie kazda jego zdolnosc charakterystyczna jest zalezna do jego struktury (a mylisz strukture z budowa). Porownaj to do atraktorow w teorii chaosu, gdzie atraktory spelniaja role struktury, zas calosc systemu ma pewna budowe. Im dana istota ma wiekszy, bardziej repetetywny w swej budowie mozg, tym jest plastyczniejsza w sferze kognitywnej z racji tego ze wlasnie nie wszystkie funkcje mozgu sa determinowane przez atraktory. Taki insekt ma tylko atraktory i rownania ci nie rozwiaze. Wytniesz mu dana strukture i jest bezradny. Czlowiekowi wytniesz pol mozgu-chodzi i dziala.

tak nie każdy dostanie literackiego Nobla,

Tu akurat srogo sie mylisz ;)

nie każdy pojmie topologię albo teorię gier,

Jesli tak sie dzieje to tylko ze wzgledu na juz wspomniana kwestie, ktora zbyles stwierdzeniem ze "to oczywiste" czyli sprzezenie miedzy mozgiem i informacja/jej obrobka w czasie. Jesli profesor X po 50 latach badan na katedrze matematyki nie ogarnie wiersza Slowackiego to wlasnie dlatego. Pytanie, czy da sie "odkrecic" ten proces w takim wieku. Czy, podobnie jak z przypadkami feral children (znowu te bonobo ;) ) jest tak ze mozg jest podatny na adaptacje do pewnego momentu. Wydaje sie ze tak. Tak wiec choc moze profesor zrozumie ten wiersz, to go nie pojmie w taki sam sposob jak dajmy na to polonista i na nic cwiczenia.
Ale jesli dostatecznie wczesnie zbombardowac mozg, zmusic go do odpwiednieog wysilku (imprinty) to pytanie-czy zachowa wieksza uniwersalnosc czy raczej bedzie to przypadek "jak cos jest do wszystkiego to jest do niczego"? (w sensie: bedzie gorszy taki osobnik zawsze od specjalisty a nie bedzie mial zadnej wlasnej specjalizacji)i wracamy znowu do kwestii edukacji i tego czy lepsza specjalizacja, faktow zbieranie a moze inne podejscie. Mozna by powiedziec, ze prawda nie lezy posrodku, ale wszedzie-ze potrzebni sa i specjalisci i ogolnie wyksztalceni i sprawna akumulacja, dystrybucja oraz spozytkowanie wiedzy wymaga pewnej rownowagi miedzy roznymi sposobami ksztalcenia.

Że co?! Co to ma wspólnego z eugeniką? Eugenika to by była gdybym wymyślił, żeby sterylizować humanistów, bo mają złe humanistyczne geny.

Metafora rzadzi sie swoimi prawami. "Eugenika" per se oznacza to o czym zaczales pisac. Dodanie "akademicka" zmienia przedmiot z "genow" na rodzaje wiedzy. W zwiazku z tym, ze "humani" od narzekania na stulbie sa nieporadni w swiecie nauk scislych to zdajesz sie postulowac ich swoiste usuniecie-w ten czy inny sposob-z horzyontu akademickiego, bo w swiecie nauki "twardej" a wiec tej "prawdziwej" sobie nie radza, a przeszkadzaja.

To co ja piszę to jedynie uznanie faktu, że istnieje coś takiego jak "humanistyczne geny" - traktowane jako mniej lub bardziej charakterystyczny zestaw polimorfizmów warunkujących taką a nie inną cytoarchitekturę mózgu, która warunkuje w efekcie określony sposób przetwarzania informacji (lub lepiej - zakres sposobów przetwarzania informacji, uwzględniając plastyczność mózgu).

Z tym, ze zdajesz sie twierdzic ze to nie cos takiego jak sklonnosc do zakladania kciukow w okreslony sposob przy splataniu rak, tylko zwijanie jezyka w trabke, na co ja nie znajduje dowodu. To latwosc w wykonywaniu danej czynnosci decyduje o tym jakie zdolnosci rozwijamy, a ta latwosc jest determinowana przez geny (zakladajc normalny rozwoj a nie bonobo ). Oznacza to wiec wydajnosc, ale nie moznosc. Tak jak mozemy zakladac przy swiadomym wysilku kciuki "na odwrot" niz zazwyczaj tak mozemy uczyc sie takze rzecyz do ktorych nie mamy talentu.


Co do edukacji-to powtarzane zaklecie, ze w dobie dostepu latwego do informacji nie potrzeba info dumpu. Ale to na 100% sa pie rdoly panie graffi, moge ci nawet zrobic wyklad kto to i kiedy i dlaczego przez kogo podouszczany to wymyslil. Malo to ma wspolnego z racjonalnym podejsciem do zagadnienia, bo sprawa byla robiona na polityczne zamowienie w otchlani lat 60-tych, i stad polecialy dzisiejsze twierdzenia ze jak internet to nie tasiemiec (i stulbia ). Otoz zasadniczym problemem jest nie sama faktologia, ale sposob jej nauki i przedstawiania. W zasadzie wiec to, o czym mowisz. Ze zamiast uczyc o czyms co jest wazne to gada sie o [beeep]ach. Z tym, ze jest potrzebna pewna "baza danych" i to dosyc obszerna wbrew pozorom by moc w razie potrzeby korzystac z dostepu do innych informacji czy nawet aby wiedziec jak to robic. Poza tym z badan wynika ze im latwiejszy dostep do informacji tym mniej z niego korzysta. Wraz z postepem technologicznym wiec zwieksza sie liczba ciemniakow.

Znacznie wiekszym problemem niz info dump, ktory jest zdemonizowany bez tak naprawde powodu, jest nielogiczny sposob prezentacji informacji i wpajania wiedzy. Tym samym przypomina to bardzo czesto wbieganie w zla strone po ruchomych schodach. Bardzo to latwo zaobserwowac a pdorencizkach akademickich-gdzie info dump uniemozliwia wydjana nauke. Na wczensiejsyzhc etapach informacji jest jeszcze na tyle malo ze metoda silowa mozna przebrnac przez calosc i zrozumiec. Skrotowo mowiac to problem jest taki, ze majac 100% wiedzy na jakis temat mozna samemu to zrozumiec. Ale bez tych 100% mozna osiagnac to samo pojmujac sposob w jaki nalezy informacje akumulowac. Jeden zwarty, koherentny, logiczny wywod jest wiecej wart niz piec ksiazek pelnych faktow.

Podam przyklad-historia. Pominmy na razie to, ze naucza sie ja na pewnym etapie od zlej strony (najpieeerw byla epoka kamieniaaaaa...). Przede wszystkim nie pokazuje sie wlasnie tego kontekstu o ktorym wspominales i tym samym te wszystkie daty sa calkowicie zbedne bo nic nie oznaczaja. A zanim wejdzie sie w kontekst nie pokazuje sie czym tak naprawde jest historia-a tym smaym dlaczego nalezy sie jej uczyc. A dopiero potem mozna skupiac sie na szczegolach. Ktore najlepiej wchodza od glowy poprzez asocjacje a nie wkuwanie. W koncu historia to zdarzenia, a nie jakies dane. Katarzyne Wielka zapamieta sie na cale zycie jesli nauczyciel laskawie powie ze zostala zabita przez zabojce ukrywajacego sie w wychodku, ktory dzgnal ja nozem w odbyt gdy poszla sie wyproznic. I bach-reszte faktow juz sie bedzie kojarzylo (choc jest jeszcze inna wersja ze po prostu w czasie zatwardzenia tak sie starala, ze wylewu dostala-no w kazdym razie wykorkowala s rajac).

Nie wiem czy przy stulbiach mozna tak zabawne historyjki opowiadac, ale na podobnej zasadzie-tworzenia ciagow skojarzeniowych-da sie zapamietac najciezsze rzeczy.

Hmmm...

no moze caly cykl Krebsa nie ;)

Tak jeszcze wracając do "stułbi" Gadacza. Przede wszystkim nie lubię jeśli ktoś z pozycji autorytetu wypowiada się o dziedzinie o której nie ma pojęcia.

Ale wlasnie w tym problem, ze on wypowiadal sie na temat o ktorym akurat pojecie mial. Jedyny jego blad polegal na tym by lekcewazaco sie wyslowil o innych galeziach wiedzy, co automatycznie zraza go do siebie pewna czesc ludzi i tym samym utrudnia dotarcie z przekazem. Gdyby powiedzial ze wedle jakiejs tam filozofii stulbia jest ssakiem-to juz byloby co innego i mialbys racje-mowilby o czyms nie z swojej dzialki.

EDIT:
Po zastanowieniu, postanowilem dodac cos bardziej ad meritum, czyli samego Slepowidzenia celem wyjasnienia dosyc metnego stanowiska w sprawie wlasciwosci umyslu.

Spojrzmy na teze Wattsa, wedle ktorej swiadomosc jest takim zbednym dodatkiem utrudniajacym dzialanie mozgu. Ladnie on ja prezentuje, ale nalezy zauwazyc ze ostatecznie kreci sie wokol starego problemu testu Turinga. Probuje go wyjasnic uznajac ze wszelkie watpliwosci zwiazane z nim sa efektem istnienia anomalii-swiadomosci. Tym samym pomiedzy dostatecznie zaawansowanym mozgiem a komputerem/programem nie ma roznicy. Wydaje sie ze jest tylko dlatego poniewaz "cierpimy" na swiadomosc. Watts wiec nie stara sie udowodnic ze swiadomosc jest potrzebna do bycia myslacym i popiera funkcjonalna definicje inteligencji (chyba tak to sie tlumaczy na polski). Jednak by wzmocnic swoja teze podciaga pod efekty istnienia swiadomosci rozne wytwory kulturowe takie jak sztuka. Tym samym swiadomosc w jego wersji zaburza dzialanie mozgu, zmuszajac do bezsensownych czynnosci. Nie znajduje to oparcia w badniach naukowych (nawet tych na ktore sie powoluje), ktore wskazuja ze cale "wytworstwo" mozgu znajduje sie poza jego swiadomoscia-ktora jest tylko buforem, echem. Kiedy wykonujemy jakas czynnsoc albo o jej wykonaniu myslimy swiadomosc jest tylko o tym zawiadamiana z opoznieniem i nie wydaje sie by bezposrednio uczestniczyla w procesie decyzyjnym. Czy oznacza to ze jestesmy w jakis sposob "niewolni" albo ze nas "nie ma" jak sugeruje Watts, ze to wszystko zludzenie i "bycie ulomem"? Nie. Wrecz przeciwnie. Oznacza to ze usuniecie swiadomosci zdaje sie nie miec zadnego wplywu na sprawnosc mozgu. By rozwazac taka mozliwosc opracowno myslowy eksperyment zombie, kiedy to nie da sie odroznic czlowieka z swiadomoscia od czlowieka bez swiadomosci. Dzieje sie tak bo w wykonywaniu wszelkich czynnosci swiadomosc nie bierze udzialu. Tym samym nie mozna jej obwiniac o problemy kognitywne i jej "zbednosc" jest dyskusyjna. Zas jej eliminacja w zaden sposob nie zmieni tego ze malarz sobie maluje a poeta pisze wiersze.

Wychodzac z tego punktu rozumuje, ze wbrew temu co sie przyjelo powszechnie wiekszosc jesli nie calosc procesow myslowych jest nieswiadoma. Nie oznacza to jednak ze jestesmy jakimis swoimi wiezniami i ze nasze "ja" jest ograniczone tylko do malego wycinka, do swiadomosci wlasnie ("krol wiezniem w swoim palacu"). Nie. To wlasnie jest ten "humanistyczny blad", nalecialosc. Do tej pory uznawano ze swiadomosc jest hrabia w swej posiadlosci, a podswiadomosc (czy nie-swiadmosc) to tylko taki lokaj, sluzba na posylki. Tymczasem okazuje sie, ze jest NA ODWROT. Cala esencja zas naszych zdolnosci, naszego "ja" odbywa sie w procesach nieswiadomych. Na przyklad jesli ktos odrzuci teze, ze jest wlasnie tak jak to przedstawilem to nie robi tego "swiadomie" w tym sensie ze to swiadomosc dochodzi do tego wniosku. Jesli ktos stwierdza, ze swiadomosc jest zbedna to tez czyni to nie dzieki jej istnieniu. Wszystko ma swoje zrodlo gdzie indziej (podchwytliwy przyklad bo moge sie mylic, ale obrazuje sposob mojego rozumowania).

Tym samym obarczanie swiadomosci, jak to robi Watts, za "ulomnosc" gatunku ludzkiego jest nonsensowna. Skoro swiadomosc w niczym nie uczestniczy i na nic nie ma wplywu to dlaczego ma cokolwiek produkowac-takiego jak niezrozumialy dla wezydel jezyk? (chwytliwe haslo z ksiazki "jak powiedziec przybywamy w pokoju gdy same te slowa sa wypowiedzeniem wojny"). Otoz nie, wychodzi na to ze jest to wszystko produkcji procesow nieswiadomych, tym samym cala argumentacja sie zalamuje. Chyba, ze okaze sie ze swiadomosc ma jakas specyficzna strukture ktorej wyciecie uwolni mozg od jej brzemienia. Ale jak juz to omawialismy czegos takiego nie ma i swiadomosc to jakis stan calego mozgu i jest efektem "ubocznym" jego dzialnia.

Tym samym pozwolilbym sobie na podsumowanie wnioskow Wattsa Quendieog slowami "co za belkot" ;) Ale fajny belkot.

Dzieki wlasnie takiemu ujeciu sprawy moglem twierdzic ze mamy wolna wole, po prostu lezy ona w innych procesach niz sie na pierwszy rzut oka wydawalo.

Wracajac jednak jeszcze do Slepowidzenia. Nalezy zauwazyc, ze autor nagina swiat przedstainoy specjalnie tak, by pasowal do przedstawionej tezy-i jest to cecha charakterystyczna SF, ale warto o tym pamietac. Stad np. cywilizacja czlowieka jest w ksiazce w stanie rozkladu, a przyszloscia sa AI, konstrukty i wampiry. Ale to wszystko to "smoke and mirrors". Jesli jednak autor ksiazki jest w tym konsekwentny i w przemyslny sposob operuje tym zludzeniem, to ksiazka jest dobra. Ale Watts ma jedna, zasadnicza dziure, plot hole wielkosci Marsa, na co zwrocilem juz uwage.

Ja jestem troche upierdliwy. Czytajc "Czarne oceany" Dukaja pod koniec wrzeszczalem "Nie, debile!!! musicie robic na dowrot! Na ODWROT gaddemyt!" bo postepowania postaci nie mialy najmniejszego sensu w ramach swiata przedstawionego. W odcinku SGU gdzie Rush wyjawia misje Destiny wrzeszczalem "i co z tego? Co to zmienia?! Co to usprawiedliwia do cholery?! Young, wal chama po ryju!!" bo w tym nie bylo logiki-znow w ramach swiata przedstawionego. Dla mnie to przekresla dana pozycje. Dlatego "Czarne oceany" wrzucilbym do kosza, tak samo ja tamten odcinek Stargate. I tak samo Watts sie wyglebuje. O co chodzi?

Wezydla sa tak genialne, ze zupelnie nie znajac naszego gatunku i nie potrafiac nawet nas pojac sa w stanie w ciagu sekundy, pierwszy raz z nami sie spotykajac wykorzystac najbardziej dziwaczny loophole naszego mozgu. Kolejne dowody ich genialnosci spotykamy na kazdym kroku. Wezydla nas rozgryzly, wezydla nas zjedza, AI nas zjedza, wmapiry nas zjedza i tak dalej. Prosze mi wiec wyjasnic jak u diabla moglismy wezydla czymkolwiek zaskoczyc, a mowie tu o Tezeuszu, statku ktorym nasi bohaterowie docierja na miejsce akcji. Jest temu poswiecony akapit i zostaje on zbyty lekcewazaco. I w efekcie nie trzyma sie cale te rozumowanie o swiadomosci kupy.

Podsumowujac ludzkosc jest uposledzona, uposledzamy przez to wlasna cywilizacje i gdyby nie my to AI i reszta by smigaly, ale mimo tego ze mamy nizszy poziom rozwoju i jestesmy ulomami jako cywilizacja to jestsemy w stanie opracowac potrzebna technologie i naped szybciej niz wezydla to przewidzialy, mimo ze zebraly cale potrzebne dane a naped byl juz w opracowaniu wiec nie byl on jakos ukryty. A poniewaz jedyna roznica miedzy nami a nimi to taka ze my mamy ta cholerna swiadomosc powstaje wiec niemily wniosek ze jednak na cos sie przydala.

Swiadomosc zdaje sie byc buforem, albo poprawniej-echem dzialan mozgu (dlatego nie mozna jej zlokalizowac). Wraca ono i odbija sie po nim. Po co? Kiedys natrafilem na bardzo porsty diagram przedstawiajacy teorie "swiadomosci dla inzynierow". Mowiac najprosciej robot ma jakis input z srodowiska i na podstawie niego reaguje. Ale ten system nie jest specjalnie dobry, poniewaz takiemu robotowi nie dane jest przewidziec mozliwe reakcje i interakcje, bo moze na nie tylko reagowac. Dlatego napotykajac zaskakujacy, nietypowy problem bedzie w kolko wykonywal ta sama czynnsoc mimo ze to nie ma sensu. Wyjsciem byloby jego odpowiednio szerokie zaprogramowanie, wprzod na kazda sytuacje-i ta droga zmierza obecnie rozwoj AI. Ale jest inne wyjscie-nalezy wewnatrz tego robota "mozgu" stworzyc symulacje efektow jego dzialan w swiecie. Dzieki temu bedzie on dzialal sprawniej, mogac zareagowac lepej na nietypowy problem (zamiast odbijac sie od sciany przestanie ja forsowac na przyklad). Ale to jeszcze za malo. Jest dobrze, ale nie najlepiej. Na takiej zasadzie zdaja sie dzialac owady (i IMO wystarczy na tym etapie zatrzymac rozwoj AI-tutaj tez znajduja sie Wattsowe Wezydla). Idac o krok dalej nalezy stworzyc nie tylko symulacje efektow dzialan takiego robota wewnatrz jego "mozgu", ale rowniez symulacje jego mozliwej odpowiedzi na to wszystko. Wiec nalezy stworzyc caly "wirtulany swiat" przedstawiajacy srodowisko i jego samego dzialajceog w nim. I to wlasnie jest swiadomoosc.

Do czego wiec jest potrzebna? W bezposrednim dzialaniu-do niczego. I to potwierdzaja badania. Ale za to ma ogromne znaczenie w dlugim i srednim horyzoncie zdarzen, pozwalajac osiagnac wieksza wydajnosc w srodowisku. W bezposredniej konkurencji taki system moze przegrac z tym bedacym o oczko nizej, ale ostatecznie to on ma przewage w dluzszej perspektywie.

I to wlasnie IMO widac w Slepowidzeniu mimo staran Wattsa i to jest jego porazka. Tezeusz zostal stworzony tak szybko dzieki wlasnie tej malej przewadze ludzi nad wezydlami.

Tym samym Watts polegl jak dla mnie, bo zostawil dziure w swoim wlasnym swiecie przedstawionym ktora da sie wytluamczyc tylko obalajac jego teze glowna. Takiego bledu nie jestem w stanie wybaczyc, bo to blad nie tyle w rozumowaniu co w pisaniu, tym samym jest to blad w sztuce. Taki sam jak Dukaja czy tworcow SGU w przytoczonych przykladach.

Gdyby Wezydla spodziewaly sie nas-to wtedy sprawa przedstawialby sie inaczej. Ale byly zaskoczone i nieprzygotowane. Tylko bowiem to wyjansienie Watts moze podac, chroniac jednoczesnie teze o ich wyszosci. Ale robiac to tym samym zostawia furtke dla swiadomosci.

A wiec ludzie z jego ksiazki to nie ostancy, to nie wyjatek, ale ewolucyjny cud, przyklad wyjatkowego "survival of the fittest"-przegrywajacego z "survival of the least inadequate". Watts sam sie wiec obala w swojej wlasnej ksiazce.

A dla "humanow" mam ta metaofre. Wyobrazcie sobie, ze wezydla to Chiny, a ludzie to zdrowa gospodarka kapitalistyczna. Chiny wygrywaja mimo ze nie sa prawdziwym kapitalizmem. I co z tego, ze w koncu sie rozjada? W bezposrednim starciu ich jes tna wierzchu. Nie oznacza to jednak ze "state capitalism" i zarzadzanie centralne w tej formie sa lepsze i wydajniejsze.
Tak jak Chiny kosza dzieki manipulacjom centralistycznym, idac droga na skroty i ryzykujac, tak samo wezydla w starciu z ludzmi maja przewage (odpowiednik protekcjonimzu walutowego na przyklad). Ale jesli dac czas ludziom, to one przegraja. I to wlasnie pokazuje Slepowidzenie... Ale autor o tym nie wie.

Użytkownik Sakramentos edytował ten post 02.06.2011 - |12:06|

  • 0
"If you watch NASA backwards, it's about a space agency that has no spaceflight capability, then does low-orbit flights, then lands on moon."
Winchell Chung

#26 wzzzzzz

wzzzzzz

    Szeregowy

  • Użytkownik
  • 50 postów

Napisano 11.10.2011 - |17:26|

Elantris Brandena Sandersona

Autora wybrany do zakończenia cyklu Jordana, więc postanowiłem sięgnąć po coś jego autorstwa. Na okładce zachęca mnie sam Orson Scott Card (!) "Najlepszy powieść napisana od wielu lat" czy jakoś tak. Brzmi nieźle. Niestety skończyło się srogim zawodem.


Sama historia prezentuje się dość prosto. Miasto Elantris, mlekiem i miodem płynące, pełne cudów oraz dobrych i mądrych Elantrian (którzy losowo powstawali ze zwyczajnych ludzi pod wpływem przemiany) upada przed 10 laty, przemiana staje się przekleństwem, miasto staje się enklawą zdziczałych Elantrian, zsyłanych tam po przemianie. Więc mamy tajemnicę: co, jak, dlaczego. Wzór wszelkich cnót, syn króla, pada ofiarą przemiany, i na zesłaniu postanawia odmienić żywot dawnych elantrian oraz rozwikłać tajemnicę. W tym czasie, do kraju przybywa księżniczka z sąsiedniego królestwa, która zostaje wdową po (ogłoszonym zmarłym) księciu oraz kapłan z ościennego, despotycznego, fanatycznie religijnego, totalitarnego imperium. Kapłan omamia lud i szlachtę, by przejąć królestwo, a księżniczka musi mu się przeciwstawić by obronić je, jak i swoją ojczyznę.


Pal sześć, że fabuła mało oryginalna, a postacie wyidealizowane, jest sporo książek, które mimo to przyjemnie się czyta, ale tutaj jest z tym fatalnie. Dialogi są tak sztuczne, sztampowe i infantylne, że nie wytrzymywałem przy nich i odkładałem książkę na jakiś czas, by gdzieś w połowie książki całkowiecie zrezygnować z czytania. Nie wiem, jak je określić. Może przyrównać do Na wspólnej, czy Magdy M. Chęć dowiedzenia się, co się stanie, jakie są przyczyny, jakie będzie rozwiązanie, została skutecznie zniwelowana przez fatalne prowadzenie fabuły i postaci.
  • 0

#27 graffi

graffi

    Plutonowy

  • VIP
  • 423 postów
  • MiastoŁańcut

Napisano 08.11.2011 - |19:37|

A jednak udało mi się przeczytać Accelerando... Wyczyn tym większy, że czytałem bezpośrednio po Czarnych Oceanach. I co? I mam bardzo mieszane odczucia... Bo Accelerando to w gruncie rzeczy nie jest powieść (ani zbiór opowiadań jeśli chodzi o ścisłość), tylko fabularyzowany opis jakiejś wizji przyszłości. Tzw. akcji i jakiejś głębszej intrygi w książce prawie nie uświadczy - cała "saga rodzinna" służy jedynie prezentacji kolejnych, proliferujących, nawarstwiających się pomysłów opisanych paranaukowym, ciężkostrawnym slangiem. Nie ma sensu rozpisywać się o roztaczanej przez Strossa wizji przyszłości, dość powiedzieć, że po przeczytaniu książki można wyrobić w sobie obrzydzenie do transhumanizmu nawet jeśli wcześniej człowiekowi było zupełnie wszystko jedno. Po ponad 300 stronach mierzenia inteligencji w równoważniku MIPSów i ciągłym podkreślaniu jaki to ludzki umysł/mózg stanie się przestarzały i niewydolny ma się dość. I to nie dlatego, że mam w zwyczaju uważać, że człowiek jest koroną stworzenia, tylko, że są ludzie, którzy traktują ten cały shit śmiertelnie poważnie...

Wisienką w tym torcie są jednak rozmaite recenzje Accelerando - książka pozbierała ogólnie świetne oceny i to jest dla mnie zagadka. To znaczy właściwie nie jest - w końcu dla części ludzi ambitna książka to "trudna" książka, a "trudna" książka to taka książka, w której ilość normalnych słów dąży do niezbędnego minimum wystarczającego, żeby zbudować poprawne gramatycznie zdania. Pewnie, są teksty, które są ciężko i może niezbyt lotnie napisane, ale zdecydowanie warte przeczytania - vide Ślepowidznie, ale Accelerando ociera się niestety o ordynarną pożywkę dla snobów. Szczególnie bawi mnie jak taki Dukaj porównuje Accelerando do Cryptonomiconu - te książki dzieli nawet nie przepaść - to dwa światy. Cryptonomicon jest co prawda długi, zawiera trochę informatycznej terminologii, ale jest dobrze, sprawnie napisany i przede wszystkim posiada fabułę, która w ostatnich rozdziałach składa się w całość jak puzzle. Przy Cryptonomiconie Accelerando to gniot, makulatura do spuszczenia w kiblu. Jedyne co ją ratuje to walory poznawcze odnośnie tego co aktualnie wypączkowują mózgi autorów SF. Za kilka, kilkanaście lat to będzie jedynie paleofuture... Będzie się na nią patrzeć tak jak dzisiaj na Gibbsona. Neuromancer - dziecko epoki modemów i 8-bitowców, Accelerando - pomiot ery internetu i zsekwencjonowania ludzkiego genomu...

Nie wiem czy nie większe niż Strossowi, należą się baty Dukajowi za Czarne Oceany. Dukaj słynie z tego, że nie pisze pulpy tylko rzeczy ambitne. Ambitne, więc trudne i byle kto nie powinien ruszać tych dzieł bo się sparzy. Nie mam wielkiego doświadczenia z Dukajowym pisarstwem, bo z innych jego książek czytałem tylko Inne Pieśni, które zresztą zrobiły na mnie całkiem dobre wrażenie, więc nie mam na tyle rozeznania, żeby ocenić czy Dukaj pisać umie. Po lekturze Czarnych Oceanów, można odnieść wrażenie, że nie. Jeśli miałbym określić tą książkę jednym słowem, to stwierdziłbym, że jest okropna. Właściwie w każdej warstwie. Przede wszystkim to kolejna pozycja napisana slangiem, tym razem w dużej mierze wymyślonym przez autora. Efekt taki, że czyta się to koszmarnie. A najgorsze w tym wszystkim jest, że jest to zupełnie bez sensu - za mieszanką terminologii naukowej i Dukajowego słowotwórstwa nie kryje się nic co by usprawiedliwiało takie katowanie czytelnika. Pomysły zawarte w książce po prostu nie są warte tego, żeby trzeba było przedzierać się przez tekst. Masa tego to klasyczne cyberpunkowe gadżety doprawione naiwną wersją genetyki i neuronauk. Bronią się jedynie wojny ekonomiczne i do pewnego stopnia myślnia. Czemu do pewnego stopnia? Bo autor poległ na prezentacji koncepcji. Sakramentos zwrócił już zresztą uwagę na to, że Dukaj nie może się zdecydować na to jak myślnia działa, jakie prawa tam obowiązują i jaki to ma wpływ na "nas", ludzi. Wg mnie irytujące jest nie tyle to, że autor błądzi - to normalne, że z biegiem czasu jakaś dziedzina wiedzy się rozwija, rozumienie koncepcji się zmienia, etc., tylko, że jest to do kitu przedstawione, bo w pewnym momencie wygląda na to, że jakimś cudem bohaterowie prawie wszystko na ten temat wiedzą i zastanawiają się nad "detalami" w rodzaju czy w myślni obowiązuje bariera prędkości światła albo jak zrobić z myślni komputer. Bzdurne jest to o tyle, że okazuje się, że nie mają nawet pojęcia czym w rzeczywistości myślnia jest. Nie mają, bo i autor nie ma - wygląda to tak, jakby sobie coś wymyślił, pomysł mu się spodobał, ale, że rozwiniecie go w sensowny sposób byłoby kłopotliwe, postanowił obejść temat w nadziei, że nikt w chaosie książki się w tym nie połapie i nie będzie się bezczelnie czepiał.

Rzecz druga - bohaterowie, tzn. protagoniści. Nie tak dawno czytałem felieton Grzędowicza to tym, że coś niedobrego stało się "ostatnio" z bohaterami. Czarne Oceany pasują prawie jak ulał. Prawie, bo Grzędowiczowi chodziło o to, że trudno "utożsamiać się" z sadystycznym pedofilem wydłubującym podczas pełni księżyca oczy małym szczeniaczkom, a w Czarnych Oceanach bohaterowie są tak nijacy, że nawet człowieka nie obchodzi co się będzie z nimi działo, te wszystkie pseudodylematy Nicholasa Hunta powodują co najwyżej, że ma się ochotę kopnąć go w przysłowiową d*pę, a paradoksalnie większe zainteresowanie mogą wzbudzić postacie całkowicie poboczne w rodzaju Preslawnego, albo Shatzu - przy najmniej zajmują się czymś ciekawym a nie roztkliwiają nad sobą z bezsensownych powodów.

Kolejna rzecz - fabuła. Dość napisać, że ginie w chaosie rozmnażających się przez pączkowanie pomysłów. Jeśli ją z tego chaosu wyłuskać, to okazuje się, że król jest nagi. Najbardziej irytujące jest, że fabuła jest skonstruowana w ten sposób, że kolejne wydarzenia mogą pojawiać się dosłownie znikąd. Jak już wydaje się, że akcja idzie w miarę logicznie do przodu, to pojawia się coś co wywraca ją do góry nogami - możemy zapomnieć o tym co było, teraz to nie jest ważne, teraz idzie nowe - nowe pomysły będą mogły znowu proliferować nie burząc sensu tego co zostało do tej pory napisane. Wydarzenia niemalże nie mają konsekwencji - ot pół książki zajmuje wędrówka Hunta przez miasto, unikanie Tłumów i zabawa w sterowanie armią zombiaków. Po co? Po nic. Ucieczka z miasta kończy się spektakularnym failem i następuje "reset" akcji. Jedyna konsekwencja to śmierć Vassone, tylko kogo to obchodzi? Ot kolejny papierowy bohater.

Z rodzynek w cieście - ubawiło mnie jak Dukaj wprowadził do książki wojny ekonomiczne. Nie mógł po prostu, w "normalny" sposób napisać na ten temat kilku stron. Nie, wsadził to w usta pani generał. W czasie rozmowy, kiedy Hunt przyszedł negocjować wynajęcie sali konferencyjnej. No przecież to jest kuriozalne - gość przychodzi w sprawie sali, a pani generał do niego w pierwszym zdaniu "a co pan w ogóle wie..." i zaczyna perorować o ekonomii... I nie jest to ekonomia gospodarki czasem na konferencji. A już wisienką na cieście jest język jakiego używają bohaterowie - autor zdecydowanie się nie postarał, żeby wyeliminować sposób formułowania zdań, który pewnie jest dla niego całkowicie naturalny. Dla niego, nie oznacza dla bohaterów książki - brzmi to wręcz śmiesznie, kiedy ludzi w zaawansowanym XXI wieku mówią takim dziwnym przestawnym szykiem.

Nie wiem czy rzeczywiście Czarne Oceany, jak napisał Sakramentos, należy omijać szerokim łukiem. W sumie chyba można przeczytać, ale warto mieć świadomość, że nie jest to jakieś wybitne dzieło.

Użytkownik graffi edytował ten post 08.11.2011 - |21:40|

  • 0
In the grim future of Hello Kitty there is only WAR...

#28 cymrean

cymrean

    Starszy plutonowy

  • Użytkownik
  • 503 postów

Napisano 11.11.2011 - |09:51|

Elantris Brandena Sandersona
Autora wybrany do zakończenia cyklu Jordana, więc postanowiłem sięgnąć po coś jego autorstwa. Na okładce zachęca mnie sam Orson Scott Card (!) "Najlepszy powieść napisana od wielu lat" czy jakoś tak. Brzmi nieźle. Niestety skończyło się srogim zawodem.


Mały offtopic, ale jak się obejrzy Castle 3x21 to widać jak powstają takie jednozdaniowe recenzje. ;) Całkowicie bez czytania są wyciągane z puli generycznych zdań pochwalnych.
  • 0

#29 Lobo

Lobo

    Starszy kapral

  • Użytkownik
  • 256 postów

Napisano 16.09.2012 - |22:44|

Książka (trylogia właściwie ale taka mała, że w jednym tomie by się zmieściło) mająca już kilka lat pod tytułem: "Ukochani poddani Cesarza"

Jakiś czas temu się na to natknąłem. Trylogia nie jest bynajmniej zła dla tego, że fabuła choć zapowiada się ciekawie to okazuje się denna, chaotyczna i z beznadziejnym zakończeniem.
Nie jest warta polecenia głównie dla tego, że choć w założeniach miała być to opowieść fantasy to jest de fakto obleśnym podręcznikiem tortur. Gdzie krasnoludy zastanawiające się nad usmażeniem i zjedzeniem właśnie zabitego przez nich ludzkiego dziecka są jednymi z tych "dobrych".

Jeśli ktoś miał nieszczęście czytać tą pozycje to ciekaw jestem opinii.
  • 0

#30 Mdeem

Mdeem

    Sierżant

  • VIP
  • 767 postów
  • MiastoBydgoszcz

Napisano 13.04.2013 - |20:34|

"Pod Kopułą" Stephen King

 

Przeczytałem w 4 dni (bo od dziecka szybko czytam - a obecnie liczę 41 wiosen), najważniejsze że przed premierą serialu - pozycja taka sobie, zawartość elementów SF oceniam na 0,09%, reszta to zwykła pseudosensacja. Serial widzę jako "rozgrywkę polityczną" w małym miasteczku - niestety nie dorastającącą do pięt temu co widziałem/widzę w "Boos", House of Cards" czy "Gameof Thrones".


  • 0

#31 Toudi

Toudi

    Ogr

  • Moderator
  • 5 296 postów
  • MiastoTychy

Napisano 13.04.2013 - |21:42|

Mdeem nie polecasz książki czy serialu? (pytam poważnie, bo nie jestem pewien co krytykujesz w poście)

#32 johnass

johnass

    odznaczony Generał

  • Moderator
  • 5 203 postów

Napisano 13.04.2013 - |22:55|

Czytaj ze zrozumieniem. ;) A serialu jeszcze nawet nie ma...

#33 Toudi

Toudi

    Ogr

  • Moderator
  • 5 296 postów
  • MiastoTychy

Napisano 13.04.2013 - |23:39|

Wiem że nie ma. Ale widzę też, że krytykuje bardziej serial niż książkę.

#34 johnass

johnass

    odznaczony Generał

  • Moderator
  • 5 203 postów

Napisano 14.04.2013 - |00:07|

Oj, czepiasz się. Można by zrobić nawet cały rozkład jego wypowiedzi, ale nie o to chodzi. Po prostu książka nie podeszła i Mdeem ma obawy, czy serial wypali.




Użytkownicy przeglądający ten temat: 0

0 użytkowników, 0 gości, 0 anonimowych