Jaaaki ssący cliff
To są chyba jakieś jaja, naprawdę. Ale można się było tego spodziewać-gdzieś w połowie można już było odczuć, że wszystko jest przeciągane, żeby zrobić właśnie coś takiego, ale miałem nadzieję, że będzie fajniejszy pomysł. Na przykład pokazują w oddaleniu Destiny i jakiś ciemny, wyraźnie sztuczny kształt na horyzoncie. Ot, żeby było ciekawiej (chociaż to też trochę sztampa-ale wolałbym już to, a nie biegi przełajowe w slow motion. Bo najlepszym wyjściem byłoby zlikwidowanie tego taniego cliffa i zakończenie części wątków już teraz, zostawiając tylko ich efekty na przyszły sezon. Byłoby bardziej satysfakcjonująco)
Zastanawia to, jak nazywa się odcinek otwierający drugi sezon-jak na mój gust to należy spodziewać się wizytacji przezroczystogłowych, co już totalnie namąci a'la Stargate, bo seriale tej marki są słynne z racji swojego mistrzowskiego stosowanie taktyki " z deszczu pod rynnę, spod rynny w wodospad ,z wodosadem do jeziora, w jeziorze aligatory, w aligatorach bomby z opóźnionym zapłonem, na dnie jeziora pilot do wyłączenia bomb, tylko że nie działa bo baterie do niego są w górskim źródełku u góry rzeki, więc trzeba popłynąć w górę wodospadu i do niego dotrzeć, pokonując po drodze trolla z maczugą rzucającą zagadkami matematycznymi. Po drodze przeszkadzają gigantyczne komary)
Było ciekawie, na pewno ciekawiej niż w "normalnym" odcinku SGU z pierwszej połowy sezonu. Tutaj już wiemy jakie są poszczególne postacie, jak się zachowują i czego się po nich można spodziewać (ot, Greer i jego teksty na przykład). Tak więc nareszcie można tworzyć fabułę bez "zbędnego" psychologizowania. Ten oraz poprzednie dwa odcinki IMO pokazują dobitnie, że mamy do czynienia z "starym, dobrym SG" gdzie liczy się akcja, irytujące cliffy, zaskakujące i nierzadko rozczarowujące rozwiązania, zwroty akcji i takie tam. Tu było tego sporo-do końca nie wiadomo było jak to się wszystko potoczy, nieprzweidywalnym elementem była Kiva-zawsze czymś strzeliła jak łysy o beton. A to trupa oddaje zamiast zakładnika dała, a to w zamian za oczywista pomoc w sowim interesie żąda dostępu do systemów statku. Spełniła role katalizatora akcji, bez niej odcinek byłby zbyt przewidywalny- tak to wszystko zmieniało się jak w kalejdoskopie.
Zastanawiałem się przez cały docinek kiedy w końcu podejrzane akcje Telforda wzniecą podejrzenia. Facet był typowym przykładem "filmowego podwójnego agenta" którego działanie jest grubymi nićmi szyte, ale dopiero w ostatniej chwili w najmniej odpowiednim momencie rzecz wychodzi na jaw. Ech.
Stałe kombinacje, pertraktacje, podchody i podstępy sprawiały, że oglądało się miło. Nie było żadnych "achów" i "ochów", ale niewątpliwie było wszystko zrobione solidnie. Akcja poprowadzona logicznie, nie było oczywistych "deus ex machina" w stylu Franklina. Za to mieliśmy proste, ale znacznie lepsze rozwiązanie-pulsary. No z czymś takim można walczyć i daje to jakąś dawkę dramatyzmu. Z gościem w komputerze który wszystkim steruje nie da się. Poza tym należałby wymyślić, dlaczego już nie rozprawił się z zagrożeniem-a to nigdy nie wyszłoby wystarczająco przekonywająco.
Miło było zobaczyć, że bohaterowie to nie lalki z żelaza-po reakcji Das Asian Pinda było widać, że jest dla niej szokiem zobaczyć zakrwawionego trupa na wymianie. W SGA jedynym człowiekiem mającym jakieś leki i obaw był McKay oraz Woolsey, ale to działało na zasadzie efektu komediowego. A tu mamy coś na poważnie.
Ale w sumie więcej mam zarzutów niż pochwał. Takich małych, ale mi się rzucały w oczy.
Po pierwsze-jest oczywistą oczywistością, że z lucków ocaleje garstka pod dowództwem typka z szwami na klacie. Na miejscu SGU twórców nie pozwoliłbym na jakiś sojusz z ziemianami, tylko trwale ich rozdzielił zmuszając do pracy, kooperacji, jednocześnie zostawiając miejsce na nieufność, podchody i takie tam. Tak więc utrzymałbym podział kontroli nad statkiem. W ten sposób byłoby "bardziej SGU-owato" i uniknęlibyśmy syndromu Voyagera w kreatywny sposób. W przeciwnym razie albo lucków trzeba wybić-to można zrobić na wiele sposobów-albo złączyć w jedno z załogą SGU-co tez można na kilka sposobów zrobić. Ale i tak wtedy wszyscy będą wiedzieć, że to Voy bis. Tak więc albo wybić i zostawić np. dwóch albo jednego lucka, albo "rozdzielić kompetencje" na Destiny.
Kolejna sprawa-Kiva to psychol gotowy na wszystko, tak smao jej ludzie. Chcecie mi powiedzieć, że są na Destiny po to, bo się obrazili na nas za to że statek pierwsi dostaliśmy? For science? Bez jaj. Tu się coś mocno nie trzyma kupy ale chyba dlatego, bo takie właśnie wrażenie miało zostać wykreowane-i dopiero później, w drugim sezonie, zostanie nam to objaśnione.
Kolejna kwestia to slow motion w kosmosie. Srsly, SGU? Slo Mo żeby udawać, że mamy stan nieważkości? te komiczne "bach-bach" podskoki, długie, dziwne i nienaturalne ruchy... pogrzało was. Od kilkudziesięciu lat próbuje się nam wmówić, że to tak wygląda, ale przecież każdy widział i lądowania księżycowe i prace astronautów w kosmosie, więc wie, że nikt tam nagle nie łapie laga i nie zaczyna ruszać się jak mucha w smole. Ja w ogóle nie wiem skąd te debilizmy się biorą.
kolejna rzecz-nasza zagubiona dwójka lata po korytarzach statku, które...maja recyklingowaną scenografię. Myśleli, że nikt nie zauważy? No dajcie spokój.
No i cliffhanger-także "dajcie spokój". Bardziej wkurzający niż "Camelot"-tam też wszyscy taaak wooolno bieeegli i poootem upadaaali i wszyscyyy myyśleeeliii, że ooooniiii umaaarliiii. A potem bach-wszyscy przeżyli za pomocą asspullowych rozwiązań. Przy okazji zgubił się gdzieś statek Asgardu i do dzisiaj nikt nie wie, co się z nim stało. Tutaj to samo-ci biegną, ten biegnie, ten się gapi do góry (fajny pomysł BTW, martwi się do końca czy tamaci zdążą) i wszystko w zwolnieniu. Brakowało tylko tykającego zegara odmierzającego czas do rozbłysku... wtedy byłoby naprawdę źle.
A w następnym docinku będzie jakieś rozczarowująco proste rozwiązanie, bezbolesne i szybkie. Hm. A może nie?
Ogólnie jednak było dobrze, wszystko jednak zależy teraz od tego co dalej chcą z tym wszystkim zrobić. Jak rozwiążą sytuacje (Intervention-nie daj Boże Franklin?). Czy otrzymamy standard i najprostsze, leniwe wyjścia, czy serial przeżyje terapię szokową? Wiadomo już, że nie będzie szoku jeśli chodzi o główną obstawę-największym spoilerem jest lista płac do sezonu drugiego. Można się tylko łudzić, że niektórzy są tam wpisani bo leżą trupem. Jeśli to ode mnie by zależało, to sprzątnąłbym kilka postaci oraz, jak już wspomniałem, dał władze Luckom by oba obozy się nawzajem gryzły i rywalizowały nieustannie. I postarałbym się uniknąć oczywistości przy rozwiązywaniu cliffa.
Niestety na przetrzebienie postaci chyba nie ma co liczyć-to jest problem przy tworzeniu seriali. Scenarzyści/twórcy tak się przywiązują do nich, tak je rozwijają i takie mają z nimi plany na wątki, że widzą takie coś jak marnotrawstwo i niepotrzebne ryzyko. To zaś powoduje, że bardzo niechętnie pozbywają się jakichś postaci, a gdy to robią to jest już za późno-fanbase zawsze się odzywa rozczarowaniem (Beckett case). I potem postać wraca... zabrakło jaj przy Danielu, zabrakło jaj przy Beckettcie, nawet przy Weir, O'Neillu, Hammondzie... W efekcie postacie te umierają wtedy, gdy w realu odchodzą aktorzy nich grający. Efekt-ruinacja suspensu bo wiadomo, że nikt nie zginie. Nigdy.
Chciałbym, by poginęli. Wiem, że to nierealne, ale chciałbym. Chciałbym, by sprzątnięto... nie TJ, nie Telforda (chociaż pomysł, że TJ poroni czy co ta, i będzie sparaliżowana jest bardzo dobry, kudos). Nie Chloe i nie Eliego. Ale... Younga. Die die die i zostaw po sobie całkowity chaos. Usunięcie jednej z ważniejszych postaci to byłby genialny ruch. Young do tego się nadaje idealnie. Sytuacja wykreowana przez taką śmierć byłaby świetnym polem do popisu dla ustalenia nowego porządku na Destiny i rozwinięciem Telforda. Zwolniłby się slot dla lucków, Camile miałaby większą rolę (albo ta samą, zważywszy że Telford zastąpiłby pewno Younga). Rush jest nietykalny i bez niego serial by nie przetrwał, Chloe jest przydatna w wątku z alienami. Eli jest jedyną łącznością z widzem i starymi serialami SG, Scott to urzędowy bohater i musi mieć osobną śmierć (jeśli w ogóle) nie zakłócającą "efektu Younga", Greer jest zaś zbyt wypasiony i charakterystyczny by się go pozbyć.
Dodać do tego kilka dedów wśród "secondary cast" i mamy komplet.
Najważniejsze, to nie bać się zmian. SGU ich potrzebuje by nie stać się w błyskawicznym tempie "odcinaniem kuponów" od początkowego pomysłu. Przy czym zmiany te, jakie mi chodzą po głowie, nie są ryzykowną zmianą formy, lecz raczej jej rozwinięciem.
9/10 ogółem.
PS niektóre komentarze, jak widzę, utrzymują tradycję rozśmieszania zapoczątkowana przy pilocie. SGU ma magiczną zdolność-kreuję negatywny fan base, który będzie siedział przy nim tylko dlatego, bo lubią napisać jakieś pierdoły w stylu "klan to jest" "nuda" "telenowela" "nie było wrót". Zamiast iść i possać gdzieś, gdzie ogólne ich fagoctwo ma sens, to siedzą i oglądają SGU by potem walnąć z tyłka komentarz. Fenomen. Do tego porażają swoją wnikliwością- "no przecież żaden kraj nie negocjuje z terrorystami!". He he he he, rozwala ten tekst za każdym razem "on so many levels" że można mu dać tylko jedną łatkę-epicki.
Po pierwsze, Destiny to nie kraj.
Po drugie, nie ma jawnej dysproporcji sił, bo terroryści<<<<<<<kraj. Tutaj lucki=nasi
Po trzecie istniał pat sytuacyjny. Raczej należy mówić o praktycznym zastosowaniu teorii gier, dokładnie "chicken game" w której jedna strona grozi drugiej, ale jeśli spełnią swoje groźby to obie są martwe. Sęk w tym, która spasuje pierwsza. Gdzie tu niby widać sytuacja "terroryści-kraj"? Chyba raczej widać dwóch rewolwerowców stojących naprzeciw siebie w opuszczonym miasteczku, a jakiś wysuszony krzaczek wiatr przewiewa między nimi.
Poza tym to bzdet że kraje nie negocjują z terrosytami. Negocjują a nawet dają im to, co tamci chcą. Notorycznie. Amerykanie też. To bzdura wykreowana przez filmy sensacyjne, że tak nie ma. Gdyby tak było terroryzm zniknąłby dawno temu. No,a le jak się jest fagotem z piaskownicy, to się takich rzeczy nie kuma.
"If you watch NASA backwards, it's about a space agency that has no spaceflight capability, then does low-orbit flights, then lands on moon."
Winchell Chung