+ Stargate: SG-1 i Stargate: Atlantis od nowa +
Oczywiście
10. Świetny finał sezonu pierwszego.
Odcinek idealny, wyważony wyśmienicie i w odpowiednich proporcjach, jak z resztą wszystkie odcinki finałowe (z wyjątkiem Moebiusa, który mnie mocno zdenerwował :angry2: ). Ale może zacznę od początku. Wystór SGC, czyli Wrota i cały sprzęt przykryte szarymi prześcieradłami, nastrój całego personelu, począwszy od przygnębionego Waltera, poprzez wkładającego dokumenty bazy do niszczarki Hammonda, do SG-1 patrzącego smutnie na "dziurę, przez którą wylatuje 7,4 milarda dolarów", bardzo mnie zasmucił, chociaż wiedziałam, co się stanie, bo serialu nie oglądam pierwszy raz. Kinsey zamknął projekt, następnego dnia mają zakopać Wrota. Hammond starał się wybłagać wznowienie projektu u kogo się da, ale nie wyszło. Wydaje się już, że to koniec, kiedy nagle Daniel znów wypala z pomysłem skorzystania z adrsu Wrót pozyskanym w alternatywnej rzeczywistości.
I O'Neill zaczyna wierzyć, że to prawda, choć wciąż ma wątpliwości i chce iść z Jacksonem. Teal'c także wyraża chęć, nawet Sam, na początku niechętna, zasłaniająca się rozkazami z góry, w końcu sama dobrowolnie się zgadza. Ach, te przeklęte rozkazy! Sam Hammond by pewnie poszedł, bo przecież już od dawna serdecznie kochał jak dowódca i przyjaciel SG-1 i Wrota i, jak sam powiedział, to była ekscytująca przygoda w jego życiu, ale rozkazy mu nie pozwoliły, bo trzeba ich przestrzegać, nawet tych najbardziej złych i nieodpowiedzialnych! Carter odważyła się postąpić wbrew temu, czego uczono jej całe życie, nawet Jack, doświadczony pułkownik, złamał rozkaz, bo przecież gdyby Goa'uldowie najechali na Ziemię, a on siedziałby bezczynnie, czułby się jak... Każdy wie jak
. A nasz generał chciał wysłać SG-2, które dobrowolnie wyraziło na to chęć, by wyruszyć po SG-1 pod pretekstem postawienia ich przed sądem wojennym! Gdyby udałoby mu się wydać otworzyć Wrota, kilkoodcinkowy finał rozciągnięty na ostatnie epizody pierwszego sezonu i pierwsze drugiego sezonu, potoczyłby się zupełnie inaczej...
Pierwszy raz SG-1 ma bliski kontakt z ha'takiem i może poczuć go na własnej skórze (zwłaszcza przy starcie i gwałtownym hamowaniu
). No i spotykamy się z zatami! Te dwie rzeczy będą bardzo powszechne w kolejnych epizodach, które obfitować będą w używanie tego rodzaju broni i w loty kosmiczne. Zat ma bardzo ciekawe właściwości, jak możemy się dowiedzieć - pierwszy strzał powoduje ból (choć w młodszych sezonach chyba stracił to działanie, bo raczej ogłusza, niż rani...
), drugi zabija, trzeci dezintegruje (o czym Teal'c nie raczył wspomnieć). A jakie piękne widoczki mamy za iluminatorem w ha'taku! Zwłaszcza na ten uroczy fioletowo-błękitny obłoczek przy podróżach w hiperprzestrzeni, który towarzyszyć będzie nam za każdym razem przy przejażdżkach statkami. Dobrym rozwiązaniem była tu sprawa z Wrotami i przebywaniem na orbicie, a przynajmniej logicznym i spójnym. Jaffa w swoich strojach-kobrach jak zwykle mnie rozśmieszają, a tym bardziej ich ślamazarność, głupowatość, brak celności, zręczności i te odgłosy, które wydaje ich zbroja xD. Tylko paść na ziemię i tarzać się ze śmiechu idzie! A do tego wszystkie sceny z ich udziałem były kręcone w jednym korytarzu...
Jeśli o nowinki technologiczne chodzi, to spotkaliśmy też przyrząd do podtrzymywania kontaktu wizualnego na duże odległości, którego używał zawsze przyprawiający mnie o sentymentalny uśmiech Apofis. Ale, ale! Z sarkofagu wyszedł nie kto inny, a Skaara z glizdą w głowie - Klorelem. Więc kiedy Sam i Daniel zajęci byli zaminowywaniem death gliderów, które miały ostrzeliwać Ziemię, Jack borykał się z psychologicznym dylematem - jak tu powstrzymać bezwzględnego Goa'ulda od zniszczenia ojczystej planety i jednocześnie zostawić przy życiu ukochanego przyjaciela z Abydos? Rzecz trudna, przyprawiona nutką dramatyzmu i napięcia, bo nie do końca wiadomo było, czy rzeczywiście z nosiciela nic nie zostało, czy gdzieś tam na dnie siedział skurczony i cierpiący Skaara.
Budowało to niesamowity i poruszający klimat, przeplatany potyczkami z Jaffa przy użyciu staffów i nowododanych zatów, atmosferą niepokoju o los Ziemi, zamartwianiem się Hammonda w SGC, scenami zza iluminatora pokazującymi hiperprzestrzeń, a potem także Saturna z jego pierścieniami i wreszcie Ziemię z Księżycem, kilkoma humorystycznymi wstawkami, a także nowinkami technicznymi, z których dowiedzieliśmy się np. że najboleśniejszą śmiercią dla Jaffa jest usunięcie jego larwy. Wszystkie składniki były dokładnie wyważone i znakomicie przedstawione, choć kilka fragmentów było niekonsekwentnie nakręconych. No i to oczekiwanie na ciąg dalszy, kiedy dwa statki Goa'uldów są już o krok od Ziemi, gotowe, by ją zniszczyć...