Z kościołem to za bardzo mi się tu nie zgadza. Do środka mogli wejść w sumie tylko ci, którzy zasłużyli sobie na "move on". Ben, który trochę miał na sumieniu, wejść nie może/nie chce, pewnie leży mu na sercu Jacob i zabicie ojca, plus przyczynienie się do zniszczenia Dharmy.
No tak, ale w środku jest Locke, który jakby nie było miał morderstwo na sumieniu. Chociażby Naomi, którą zabił nożem. Kate, która (z tego co pamiętam) ma na sumieniu ojca. Claire, która siekierą załatwiła jednego ze Świątyni. Więcej na szybko nie przypomnę sobie, ale jakoś mi to nie pasuje do osób, które wiodły zasłużone życie i dostąpiły szczęścia wiekuistego w nagrodę.
Desmond również - nie cackał się z Kelvinem i zabił go na śmierć. Czyli wystarczy żałować swoich czynów i czyste sumienie gotowe?
Tak właśnie wygląda religia. Grzesz, żałuj, ale przede wszystkim rzucaj na tacę a będziesz w raju
Ale bzdury klepiecie - i to obaj
Z punktu widzenia religii - i to nie tylko katolickiej, każdy kto był dobry za życia, trafia do Nieba od razu po śmierci.
Kto był Zły i nie żałuje, ląduje w piekle. W innych religiach też zazwyczaj trafia w łapki złych duchów i demonów.
A teraz Czyściec
Do Czyścca trafia ten, co troszeczkę za życia narozrabiał, ale zdążył przed śmiercią żałować za swoje wybryki. I dostaje "szansę na poprawę". W religiach Wschodu od tego jest reinkarnacja
PS - dawanie na tacę nie ma z tym nic wspólnego.
Czy alterflashe są Czyśccem? Chyba nie do końca...
Raczej sama wyspa jest ich "drugą szansą". I nie do końca jest to Czyściec, a raczej szeroko pojęta mityczna Wyspa Umarłych. Dlatego zdarzenia na wyspie były jak najbardziej realne.
Nie zrozumiem tych, co pieją z zachwytu nad zakończeniem. Gdzie większość wątków, będących "siłą napędową" tego serialu została w ordynarny sposób spuszczona w klopie.
Bez tajemnic, bunkrów i Dharmy ten serial byłby amerykańską wersją cieniutkiej wenezuelskiej czy kolumbijskiej telenoweli. Których polskie klony co chwilę pojawiają się w krajowych stacjach tv. I zakończył się po 2 sezonach
Wątpię, czy "szeroka widownia" chciałaby oglądać dylematy sercowe Kate, która w jednym odcinku wzdycha do Jacka i ma maślane oczy. A za parę odcinków idzie do łóżka z Sawyerem. By za parę odcinków znów biegać za Jackiem.
Czy rozterki Jacka - być z Kate, czy oglądać się za Juliet :/
O tym dyskutowaliśmy na forach? Wydaje mi się, że o czymś innym...
Cały wątek braci i ich walki toczącej się od 2 tysięcy lat, był tak naprawdę z czapy. Wyjaśnienie o kandydatach i przypisanych im numerach - po prostu śmiech na sali. Zupełnie nie powiązane z "ratowaniem świata" w wydaniu Dharmy - cały sezon 2 pojechał do kosza.
Już historyjka o szalonym matematyku i równaniu odliczającym koniec świata, które należy próbować zmienić (The Lost Experience), brzmiała bardziej przekonująco. I dziwnie znajomo w kontekście zeszycika Daniela
Serial o emocjach i uczuciach? Nie rozśmieszajcie mnie, bo dostanę zajadów.
Większość bohaterów zupełnie wyprana z uczuć tzw. wyższych. Jack dokonuje eutanazji i bynajmniej nie ma z tego powodu wyrzutów sumienia. Charlie ginie, poświęcając się dla wszystkich, by mogli opuścić wyspę, Claire zupełnie to nie wzrusza. Jedynym "wyrzutem sumienia" Sawyera po zabiciu niewinnej osoby, jest to, że doszło do pomyłki, nie że zabił kogoś zupełnie niewinnego.
Tak naprawdę to jedynie Sayid chciał się zmienić. Był Zły, zabijał i torturował. Chciał z tym zerwać, nawet pracował jako wolontariusz jakiejś organizacji, pomagającej biednym krajom (sam wówczas powiedział, że chce wreszcie zrobić coś naprawdę dobrego). I co?
Tak, przesłanie finału jest naprawdę na poziomie durnego Amerykanina. Dla którego nawet religia ma być lekka, łatwa i przyjemna. I w ładnym opakowaniu. Kto by chciał słuchać o grzechu, pokucie i ogniach piekielnych