Zgadza sie, wg. komiksu miały być jakieś dodatki.
Co do posta medusy.
Nudne.
Możesz sobie mieć takie zdanie, że film jest denny - twoje prawo, zwracam tylko uwagę na podawanie jako prawdy absolutne tez, które stawiasz bo są one ani uprawnione ani nawet sprytne
Nie, napisałem że film jest dobry. Jako rzecz "nową"-oceniłem na 9/10. Jako Trek-6/10. Średnia z tego to 7.5, ale w sondzie zagłosowałem na 7 bo połówek nie ma. Póki co wygląda raczej na to, że wydawało ci się, że dla mnie film to zło, dla ciebie nie i dlatego "crusade mode is on".
Przy czym muszę powiedzieć, że twoja zdolność do czytania tylko tego, co ci się podoba, by móc podtrzymać wnioski jest zadziwiająca. Choć można też powiedzieć, że po prostu gadasz od rzeczy i naginasz czyjeś wypowiedzi. Po co-nie wiem. Ale muszę przyznać, że jest to upierdliwe.
a zwrócenie ci uwagi wzbudza u ciebie emocje na poziomie niepokojącym
No nie wiem, tak samo można powiedzieć o tobie, poza tym nie zwróciłaś nikomu żadnej uwagi. To nie zabrzmi za dobrze, ale przypominam, że wygłaszałem swoją opinię i zastrzeżenia. Ty masz inne i mnie nic do tego. Detale można przedyskutować, ale szczerze mówiąc nie zapowiadało się to tak. Raczej twój pierwszy post to było "Hm, jesteś idiotą, film był świetny...czy już wspominałam, że jesteś idiotą? Och, i jeszcze coś-jesteś idiotą, bo film był świetny". Przez większosć tego tekstu "odrobinkę" się droczyłaś pisząc jakieś pierdoły i udając głupią. (przykład z najnowszej wypowiedzi: literówka z mojej strony: zamiast "akcja" napisałem "akacja". Błyskotliwa odpowiedź: są w parku, nie widzę związku)
1/ To zasada, którą sformułował Hitchcock. Kropka. Dla filmu, gatunek to szczegół. Kropka.
Ad1: powiedzmy, że mnie to już nie interesuje ale załóżmy że nie rżniesz specjalnie głupa po to, by tylko irytować.
Hitchcock z tego co mi wiadomo był mistrzem suspensu, a nie akcji. Zaś źródeł sukcesu Gwiezdnych Wojen doszukiwano się w tym, że Lucas nie nudził swojego widza, kręcił wedle zasad starego kina przygodowego. Z którym Hitchcock zdaje się nie miał za wiele wspólnego. Tak więc można się domyślić i połączyć te fakty: niedawno była premiera nowych epizodów Star Wars, filmy i twórczość Lucasa była omawiana także przy premierze Indiany. Ponieważ Star Trek i Star Wars są space operami, choć z różnych końców kija, to jednak łączy się je na różne sposoby (w tym: słynne wojny fanów). Nadto skojarzenie nie było wyłącznie moje, kilka osób również na tym forum miało podobne. Tak więc, z pomocą jeszcze kilku innych pomniejszych intuicyjnych połączeń (sukces kasowy, duża widownia, kosmos, space opera, strzelanie, mocne efekty, bitwy kosmiczne, szybka akcja, bliskość w czasie...etc) doszedłem do wniosku, że można porównać typ narracji obu produkcji i stwierdzić, że to typ a'la Lucas, tym bardziej że Hitchcock z space operą nie miał nigdy nic do czynienia a jego powiedzonko tyczy się ogólnej zasady suspensu. Wybacz, że tak wiele wymagałem. Nauczka na przyszłość.
Nie mam zamiaru pisać co masz rozumieć, na szczęście nie pracuję w edukacji. Zwyczajnie się po szczeniacku czepiasz tej sceny, co dodatkowo zahacza o jakiś męski szowinizm, bo czemu akurat porodu???? Seny porodów pojawiają się z częstotliwością jakieś 0,9746 na film i 3451,7 na serial
Co nie zmienia faktu, że jest to już nieco nudnawe. To tak samo jak z tymi złymi charakterami-teoretycznie mogą sobie być źli, bo są źli, ale to nudne. Po prostu cały ten poród był podyktowany tym, że dzięki temu akcja miała dramatyczny wydźwięk z domieszką patosu. No i epickości powiedzmy. Doceniłem ten element bo ładnie wyszedł, napisałem o tym, ale nie zmienia to faktu, że motyw jest oklepany. Mógłbym bawić się w wyliczanie prawdopodobieństwa, że akurat statek na którym byli rodzice Kirka gdy on miał się akurat urodzić napotkał w ogromnej przestrzeni kosmicznej statek Romulan z przyszłości którego losowo tutaj wyrzuciło po tym jak osoba związana w innej linii czasowej z Kirkiem doprowadziła do...i tak dalej....i do tego jeszcze taki przypadek, że akurat był to 9 miesiąc ciąży i kobieta mogła urodzić w każdej chwili. I bęc. Trochę za dużo tego ułatwiania sobie. No, ale ta wyliczanka...cała ta "afera"...to jest dopiero czepianie się.
Twoja krew i twoja ochota - twoja sprawa. Po prostu nie wypowiadaj się za resztę wszechświata i racz rozróżnić "parzenie się" od "zbliżenia". W chwilach nieszczęścia czy tragedii człowiek pragnie bliskości i pocieszenia. Co w tym dziwnego i nienaturalnego???
Może to, że nie spotkałem się nigdy z podobną reakcją między ludźmi którzy nie są w bliskiej relacji. Przy czym "bliska relacja" nie oznacza tutaj bycia:
a) starszym oficerem który jest spokojnym, wycofanym emocjonalnie, logicznie myślącym naukowcem
b ) bycia podległą w hierarchii koleżanką z akademii która się spotyka w klasie i na ćwiczeniach
Wpychanie ludzi w wzajemne objęcia w każdym filmie tuż po wielkiej tragedii też jest oklepanym motywem. W tym wypadku nie dość, że jest oklepany, to jeszcze nierealistyczny. Rzecz przeszłaby gdyby to był człowiek, ale nawet jako "zaledwie" pół-wolkanin Spock dał się poznać jako wyjątkowo chłodny i opanowany. Jego pierwsza reakcja w turbowindzie była w sumie OK (co wspomniałem), ale to drugie kowbojskie pożegnanie to już była jakaś przesada.
Poza tym mało w tej drugiej scenie był "szukania bliskości". Chyba, że jestem takim emocjonalnym inwalidą, że nie zauważyłem, że do okazywania komuś współczucia po stracie bliskich zaliczamy " z języczkiem".
Tak, ponieważ ciągle piszesz Romulanie to, Romulanie tamto i przypisujesz im jakieś zbiorowe motywy a na końcu grzmisz potępiająco, że rozwalili ci kanon bo Romulanie coś tam coś tam- jest to potężny błąd logiczny zaraz na początku wnioskowania, bo jak podkreślałam: mamy tu do czynienia z jednostką (+ paru pomocników jednostki) a nie nacją.
Dobrze, ja już się pogubiłem, więc może wróćmy do korzeni (i nie zaczynaj "och, pogubiłeś się, twój problem bla bla ple ple ple"). Dla mnie historia, w której statek górniczy jakoś przeżywa katastrofę Romulusa, a potem cofa się w czasie, przez dwadzieścia kilka lat nic nie robi by nagle zacząć wszystko kosić w iście profesjonalny sposób była nieco kulawa. Choćby z tego względu, że w momencie gdy ustalono łączność między okrętami, nikt nie był zdziwiony, że Romulanie wyglądają jak wolkanie. Nic nie wskazywało na to, że timeline został tak zmieniony pojawieniem się Narady, by doprowadzić do wydarzeń z TOSa (czyli ujawnienia pokrewieństwa między Romulanami a wolkanami) szybciej. No i tu zacząłem spekulacje, bo moim zdaniem lepiej byłoby "gdyby". Ponieważ nie lubię krytykować jakiejś części fabuły nie proponując nic w zamian. Nie oznacza to, że "tak jest lepiej" tylko" a co gdyby to zrobić tak?". Moze by się lepiej trzymało? Uciszyło kilku malkonentów? Ja po prostu lubię, jak w fabule wszystko gra i nie ma niedopowiedzeń, nadmiernych i niepotrzebnych spekulacji, nieścisłosci z powiązanymi historiami itd. Bo żeby tą nieścisłość wyjaśnić, muszę strasznie dużo rzeczy dopowiedzieć ( a właściwie to zmyślić) poza ekranem. A chyba nie o to chodzi.
Co do historii. Powiedziałem, że cześć Romulan, której nie podobały się rozmowy z Federacją a zwłaszcza perspektywa jakiegoś zjednoczenia z Wolkanami (przypominam działalność Spocka w tej kwestii), zdecydowała się zbuntować. Byli w stanie zdobyć okręt z upgreadami Borga (informacje z komiksu) i jakoś skoczyli w czasie by zniszczyć to, co uważali za zagrożenie dla ich prawdziwego "ja", bez barier, czującego i idącego za głosem impulsów, emocji, serca. Ta grupa to nie wszyscy Romulanie, ale ich część. Nie pisałem, że wszyscy za wyjątkiem nich z otwartymi ramionami przyjmowali zmiany, wystarczyło tylko, by oni uważali to za dostateczny powód do działania (czy uprzedzenia, np. rasowe czy narodowościowe poddają się racjonalizacji? Czy takie osoby myślą i kalkulują na chłodno, właściwie oceniają sytuację?) Dlatego zupełnie nie rozumiem całego tego pisania o "monolitach" znowu "złych kosmitach" i tak dalej (ta jakby Nero nie był kolejnym złym kosmitą).
Równie dobrze mogła byc to grupa wywodząca się z jakiejś radykalnej filozofii romulańskiej, albo coś w tym stylu. ich zachowanie i impulsywność odbiegało od tego, co widzieliśmy do tej pory w Treku. przy czym ja tu pisze o tym, co naprowadziło mnie an ten pomysł, a nie opisuję jakiś stan faktyczny. Bo w filmie to nadal są górnicy.
Ostatnie zdanie jest kwintesencją ciebie. Ja pan każę się uczyć motłochowi!
Moja wypowiedź udowadnia, że to co ty uważasz za wielkie ja nie i nie czuję potrzeby, aby pouczać jednego z najbardziej cenionych reżyserów ostatnich lat, żeby przerabiał swoją wizję obrazu, którego pomysł wywodzi się z westernu pod kreskówki. które mają się do tego nijak. Sam się deprecjonujesz w tym temacie i nie tylko w nim.
Tutaj zatrzymam się z "pokemonami" i nie będę w to dalej wchodził, trochę czasu szkoda. Tak, każę zerknąć na osiągnięcia narracyjne z mangi czy anime i się z nich uczyć, bo oni znają się na rzeczy. To naprawdę dosyć żałosne, że upierasz się, że chodzi mi o "pokemony" i inne bzdury. Utożsamianie takich tytułów jak np. "20th century Boys" czy "Monster" Urasawy z bajka dla dzieci "Pokeomon" jest tak samo zasadne jak twierdzenie że "Star Trek" ma taką samą wartość jak właśnie "Barbarella" czy "Flash Gordon". Albo jeszcze inaczej-to jak porównywanie "Heavy metal" do dajmy na to "Teletubisiów". Dlatego nie masz racji. Jeśli masz jakąś znajomość tytułów oprócz "Pokemon" (osobiście wątpię czy nawet ta znajomość opiera się na czymś więcej niż "w gazecie piszą o kolejnym japońskim syfie") i na tej podstawie opierasz swoje zdanie to proszę-napisz to, żeby nie było wątpliwości. Bo póki co to tylko się ośmieszasz. Oczywiście-zatykasz mnie w ten sposób, ale bynajmniej nie celnością uwagi.
Czytasz Prachetta? To świetnie. Ale wiedz, że twoje "argumenty" pożal się Boże są uprzedzeniami. Takimi samymi jak człowieka, który nigdy nie przeczytał nawet strony książki Fantasy, dajmy na to właśnie Prachetta, ale dla niego to totalne dno i strata czasu "elfy, wróżki, krasnoludy jakieś, bzdety", bo to jest niepoważne i nie to samo co Joyce. Ba, na tej podstawie określą twoja inteligencję i ogólny poziom wiedzy. "Z tobą nie dyskutuję, znasz jakieś krasnale, gratuluję przygłupstwa". Jeśli czegoś nie znasz, to się o tym nie wypowiadaj. Jeśli znasz-to wyprowadź mnie z błędu. W innym wypadku twój głos w tej sprawie jest nieważny ponieważ nie wiesz, do czego się odwołuję.
Dla twojej informacji, jeden z wymienionych przeze mnie tytułów, "Monster" nie opowiada o żadnej mechagodzilii niszczącej Tokyo, lecz o neurochirurgu niewinnie oskarżonym o morderstwa, które popełnia jeden z jego dawnych pacjentów. Chcąc udowodnić swoją niewinność zaczyna powiedzmy "śledztwo" w czasie którego odkrywa tożsamość zbrodniarza. Cały witz jest w tym, że fragmenty układanki są porozrzucane i stopniowo odkrywane w trakcie historii, która naprawdę jest wysokiej próby pod każdym względem, w tym psychologii postaci. Pokemony? Hardly.
Poza tym-dlaczego nie miałbym krytykować reżysera? Pisałem, że obrywa mu się raczej na zasadzie kozła ofiarnego, nie miałem za to nic do jego zdolności. Czy napisałem że jest do kitu? Nie, wręcz przeciwnie. Powiedziałem, że nakręcił dobry film. Ale czy "tylko" to już kwestia gustu.
no tak, strata rodziny jest mało przekonująca. Ale twój poziom emocjonalny i rozumienie uczuciowości już znamy.
Spock nie zabił mu rodziny. Minęło dwadzieścia parę lat. Nero usprawiedliwił się tylko tak "Przez ciebie moja rodzina nie żyje. Wiec zabiję twoją". Ciężko tu mówić o czymś innym niż potraktowanie charakteru po macoszemu. Jeśli dla ciebie Nero jest wspaniale pokazaną, głęboką postacią którą rozumiemy i której ból podzielamy to świetnie, ale póki co jesteś w mniejszości. Wręcz przeciwnie-jest to charakter papierowy, jego motywacje i postępowanie jest nieprzekonywujące i do kitu. "Zabili mi rodzinę" świetnie, ale w takim razie to tylko wymówka fabularna dla całej akcji, nie poświęcono jej uwagi. Ileż to linijek tekstu miał Nero? Jakie tło dla niego nam dano? Czy uraczono nas jakimiś retrospekcjami w jego temacie? Czymś co pomogłoby zrozumieć powody jego działań? determinacji? Nie, zbyto to wszystko "Zabili mi rodzinę". Skoro nie czujesz, że to nieco za mało i sztampowo, no to wybacz, ale nie zrozumiesz mnie.
Kazałem się uczyć od japońców, bo oni by to rozwiązali w prosty sposób. Włączyliby w odpowiednim momencie retrospekcje z życia Nero, z jego perspektywy. Krótkie serie miniaturek, opisujących jego życie i relacje jakie miał z swoimi bliskimi. Następnie by to wszystko mu odebrano tak, by widz mógł wczuć się w jego sytuajcę, zrozumieć, współczuć, pojąć. Wtedy jego gniew nie jest tylko obcą reakcją, ale czymś prawdziwym.
Jeśli to brzmi dla ciebie nieprzekonywająco, to sięgnijmy do kina, telewizji i poszukajmy podobnych środków wyrazu wśród dramatów i obyczajówek z wysokiej półki. Nie potrzeba na to dużo miejsca i wielkiego wysiłku. Sprawny scenarzysta jest w stanie skomponować ten motyw tak, żeby całość logicznie układała się krótkimi przerywnikami przez cały film. Poznaliśmy retrospekcje z strony Spocka. To dlaczego nie od strony Nero?
Po prosu widzę pewną "szkołę" w miejscu gdzie ty widzisz "papkę" a tak na prawdę to się czepiasz dla samego czepiania.
To zabawne, bo od początku tak widzę twoje paplanie. Ktoś mógłby powiedzieć, że jesteśmy siebie warci (moje blablabla jak pamiętam), ale to chyba zbyt kontrowersyjna teza dla ciebie jak mniemam.
Poza tym-"szkołę"? pozwól, ze użyje twojego stylu: "szkoła to miejsce nauki, ty zaś udowodniłaś że nie jesteś w stanie niczego przyswoić. Co ma piernik do wiatraka? Nadto po prosu to można najwyżej beknąć, a pisze się poprawnie 'proso'" (irytujący, zbędny bezsens, klasyczne rżniecie głupa by denerwować druga stronę, by pętliła się w jakiś tłumaczeniach lub agresywnych atakach)
Zanotowałem, że "nie lubisz" amerykańskich komiksów. Ale wyszedłem z założenia, że je "znasz". Tym razem pewności mieć nie mogę, ale po tej wypowiedzi mniemam, że się myliłem. Czyli, jeszcze raz: nie wiesz, nie mów.
To najidiotyczniejszy argument jaki czytałam na tym forum. Długo nad nim myślałeś?
Szczerze-nie, przyswojenie twojego poziomu przychodzi mi tak jakoś...naturalnie. Nie jest jakiś wybitnie skomplikowany ani specyficzny, tak to wolę sobie tłumaczyć, ale oczywiście możesz to interpretować na moją niekorzyść. Tamten tekst z cytatu to był wstępniak do szowinistycznego zawołania, ale niestety Toudi je wyciął uznając, że to przesada. Co tak właściwie zabiło cały sens tamtego posta.
Tutaj (fragment o który pytasz, czy długo myślałem) trudno powiedzieć, że to błyskotliwe, to chyba jednak obserwacje potwierdzają tą hipotezę. Jeśli jednak się mylę, i nie rozmawiam z osobą o rozchwianych hormonach, wtedy nasuwa się nieodparty wniosek.
Co zabawne-z innych wypowiedzi dowiaduje się, że medusa uprawia zwykłe czepianie się. Toudi wyjaśnia jedną kwestie-zrozumiał ją jakoś. Odpowiedź medusy: to kwestia retoryki. Twoje sformułowanie jest OK, jego-nie. Aha. Ale kontekstu nie można zaliczyć, przekazu też nie. Co jest ważne to to, że należy się z kimś pokłócić, powiercić, choć jego opinia jest uważana za właściwą. Warunek-musi być wypowiedziana przez kogoś innego. Interesujące.
Aha, muszę docenić, że świetnie panujesz nad techniką używania wykrzyknika, tym razem wyeliminowałaś jego obecność bezbłędnie aż do zera. Niestety, masz problem z znakiem zapytania. Jeden w zupełności wystarczy. Naprawdę.
Użytkownik Sakramentos edytował ten post 28.05.2009 - |01:51|
"If you watch NASA backwards, it's about a space agency that has no spaceflight capability, then does low-orbit flights, then lands on moon."
Winchell Chung