Ja rozumiem trochę tej pataologi i traumy jest w serialu – jednak wydaje się że z tej patologi i traum z sukcesem udaje im się wyjść. Wszystko w ramach tego że grupa ludzi zostaje nagle i niespodziewanie rzucona na ponąć jedną z istotniejszych ekspedycji Pradawnych.
Przypadkowa grupa ludzi. Teraz wystarczy zastosować rachunek prawdopodobieństwa i się zapytać, jakie jest tego, że będzie to grupa osób z których niemal każda ma poważne problemy z samym sobą. I nie wiem co już mam zrobić skoro domagasz się przykładów - może tak: dostrzegłeś w jakim nastroju są wszystkie właściwie ścieżki muzyczne w tym filmie? Melancholijnym. Dlaczego? Bo pasują.
Ten smutek codzienności ma w większości wydźwięk w wydarzeniach istotnych dla statku. Cała wątek że jakiś sierżant bez leków wariuje przechodzi w wątek Rush’a który wykorzystuje jego samobójstwo, a to wszystko w celu rozwinięcia wątku sterownia statkiem (wątek krzesła) w powiązaniu z kolejnym personalnym konfliktem z pułkownikiem i jego zdolności lub jej braku dowodzeniem tą misją.
Nie rozumiem co to ma do rzeczy? Przecież właśnie o to mi chodzi, że prowadzenie serialu poprzez związki i następstwa rozmaitych traum i problemów z samym sobą, to głupota i pseudointelektualizm.
Scenarzyści mogliby się uczyć chociażby z serialu Star Tek: The Next Generation jak można budować ciekawe sytuacje problemowe bez wchodzenia na grunt ekshibicjonizmu emocjonalnego i męczenia psychologicznych problemów postaci.
Oczywiście - to są z założenia różne seriale, ale SGU właśnie ducha zacięcia zacięcia poznawczego, zdolności stawiania problemów na bardziej abstrakcyjnym poziomie i prowadzenia dialogu kulturowego niezwykle brakuje. Miast tego serwuje się nam telenowele.
A sytuacja w jakiej znajdują się bohaterowie SGU, aż się prosi o intelektualizm w stylu Camus'a, czy - ze sci-fi - TNG właśnie lub Odysei Kosmicznej. Jeśli już twórcy zdecydowali się zerwać z awanturniczym, przygodowym stylem ustalonym we wcześniejszych gatach, i skoro - jak sami twierdzą - zrobili to dlatego, że postanowili postawić na powagę, niech zrozumieją czym w ogóle jest powaga. Ekshibicjonizm emocjonalny na ekranie z powagą nie ma nic wspólnego.
TNG, przy bardzo powierzchownym potraktowaniu psychologii postaci, było 100-kroć poważniejsze i bardziej inteligentne, niż SGU. O tym serialu można pisać książki. I nie jakieś fanboyowskie bzdury o uzbrojeniach statków, ale chociażby o roli archetypów kulturowych w tej serii. SGU chce być poważne w ten sposób, że traktuje o w ten czy inny sposób traumatycznych, czy bolesnych uczuciach i problemach. To jest po prostu zwyczajny przekręt na pojęciach. Owszem w życiu zachowujemy powagę wobec takich problemów, bo staramy się zachować powagę w obliczu cierpienia. To nie znaczy jednak, że te problemy są poważne w sensie: głębokie, inteligentne, niosące ważką treść.
Z jednej strony zarzucasz że odcinek mógłby być pozytywnie dramatyczny gdyby rozbudowano szerokie tło. Rozbudowanie tej melancholi i tragiczności przez pokazanie ewolucji całej postaci na przestrzeni wielu lat. Ale niestety to jest serial, a nie film.
Rozwiązanie jest banalne: jak się czegoś nie da pokazać odpowiednio, to się tego nie pokazuje. W gruncie rzeczy jednak serial ma większe możliwości, niż film. Tyle, że twórcy SGU nie potrafią pisać scenariuszy i reżyserować. Stawiają na dosłowność, a jeśli czemuś nie można poświęcić dostatecznej uwagi, należy postawić na domysł widza, na sugestię. Inaczej ta dosłowność zmieni się w telenowelę i to rzeczywiście nastąpiło. Chodzi przede wszystkim o niedopowiedzenia, nie wchodzenie w długie, męczące, płaczliwe w tonie dialogi, o zdolność sugerowania czegoś jedną sceną, jednym ujęciem, jednym słowem, które ustanawia jakieś napięcie rozwijające się następnie między słowami. Tego tutaj po prostu nie ma.
Nawet np. wprowadzenie w jakiś sposób narratora - tę rolę w TNG pełnił dziennik kapitański (twócy Star Treka wiedzieli jak się kręci seriale i jakie narzędzia do czego służą) - chociażby w formie jakichś notek np. Rusha, mogłoby umożliwić intelektualizację problemów załogi i pozbycie się telenowelowej rozwlekłości i płaczliwości jaka obecnie wręcz zionie z co drugiej sceny.
Wszystkich irytowały kamienie. Teraz jest ich mniej i raptem ok. Faktem jest natomiast, że nadal obserwujemy te same obyczaje, tylko teraz trochę częściej przerywane jakąś ważniejszą treścią i bardziej związane z akcją. Skąd jednak w ogóle pomysł, żeby akcję prowadzić przez przedramatyzowany obyczaj. To już nie ma nic ciekawego do roboty w kosmosie? Nie można się skupić na aspektach poznawczych, eksploracyjnych, organizacyjnych dla których jedynie tłem mogłyby być osobiste problemy? Jak na razie osoby te zachowują się jakby miały po naście lat i żyły w ciągłej emocjonalnej miesiączce.
Nie wiem, ja np. jak piszesz "Chloe myśli jak się w ogóle przydać na statku", to od razu myślę. Ok, znalazłaś się w kosmosie, straciłaś ojca, get over it. Weź się kobieto w garść. Nie znasz się na technice to zajmij się kuchnią, zorganizuj jakieś rozrywki dla załogi, albo chociażby poczytaj książkę. Ale nie snuj się jak cień zastanawiając się "na co się możesz przydać". I analogicznie - odnośnie innych postaci. Twórcy serwują nam przedszkole, a nie poważnych, dorosłych ludzi.
Użytkownik Absolute edytował ten post 14.03.2011 - |06:20|