BEWARE OF SPOILERS!
Przedwczoraj miałem niezwykłą okazję wybrać się do katowickiego Heliosa na prapremierę "Wojny Światów".
Pierwsze co zauważyłem po wyjściu, było to, że przez cały film _ani razu_ nie spojrzałem na zegarek. A to mi się nie zdarza. Zawsze sprawdzę która jest, kiedy film się kończy - a tu nic. No, po prostu człowiek był tak zaaferowany, że nawet ręką nie ruszył.
Co mi się podobało. Ano efekty specjalne na pewno pierwsza klasa. Film z pewnością wartych wydanych na niego pieniędzy. Gra aktorów mnie akurat się podobała. Co więcej, Cruise świetnie zagrał (jak dla mnie). Jestem ciekaw, czy wszyscy, którzy czepiają się "marnej gry aktorskiej" (szczególnie w filmach katastroficznych) widzieli kiedyś siebie/kogoś w takiej sytuacji _na prawdę_. Raczej nie, więc nie mogą w stu procentach stwierdzić jak by się zachowywali.
Z pewnością raziła trochę sprawa sprzętu, który nie zareagował na impuls EM. Ciekawostką jest, że niektóre rodzaje impulsów EM (powtarzam - niektóre) nie uszkadzają wyłączonego sprzętu. Znaczy się, że jeśli kamera byłaby wyłączona - nie uszkodziłoby jej. Ale i tak kwestia jest nieco naciągana, bo wyłączone samochody i tak i tak nie działały. Pomijam kwestię działającego radia. Bo skoro - praktycznie rzecz biorąc - każdy sprzęt elektroniczny został unieruchomiony to także i radio nie miało prawa działać - a jak pamiętamy, Cruise słuchał przez nie komunikatu rządowego. A, że większość współczesnych samochodów działa przy użyciu komputera pokładowego (do którego nie wystarczy tylko zmienić cewki) samochód raczej nie powinnien nawet ruszyć (wyglądał na w miarę nowoczesny). Ale to nic...
Kwestią, która bardziej boli jest część fabuły.
Statki obcych zakopane miliony lat temu? Ok. Ale skoro całe tysiące (o ile nie dziesiątki tysięcy) trójnogów atakowały miasta (wg. zakończenia zginęły miliardy ludzi), to _przynajmniej_ jeden musiałby zostać odnaleziony np. w czasie drążenia kanalizacji, tuneli metra, budowania kopalni.
Ponieważ to "zakopanie" było tylko teorią kamerzystki, mi bardziej odpowiadałaby sugestia przeniesienia Tripodów w 26 fragmentach z orbity, statku obcych tam stacjonującego.
Poza tym - cywilizacja istniejąca miliony lat - zgodnie z wszystkimi normami SF - byłaby tak daleko posunięta, że Ziemia by jej nie interesowała. Ba, obcy wykończyliby ludzi jeszcze w stadium małpiatek, może nawet przerobili na niewolników. Tymczasem milion lat rozwoju - i obcy, którzy teoretycznie dysponowali wiedzą dotyczącą całego wszechświata (vel Lantatnie/Pradawni w StarGate), rzucają się na marną, niepodobną do Marsa planetkę.
Do tego, skoro milion (ponad) lat planowaliby atak, to mam dziwne wrażenie, że cała akcja byłaby zaplanowana z dokładnością do wręcz jednego człowieka. A nie dano by się wyłożyć na pantofelku...
Zresztą nikt nie wspomniał, że obcy pochodzą z Marsa. Ba, lektor nawet wspomniał, że z _dalekiej przestrzeni_. Mars jest całkiem blisko.
Tyle w kwestii błędów w fabule.
Reszta bardzo mi się podobała. Świetne rola, świetna muzyka, w Heliosie rewelacyjne nagłośnienie (momentami nawet się bałem - szczególnie w czasie wycia obcych, ogłaszającego zbliżający się atak - a to rzadko się dzieje).
Fajna sprawa z pantofelkiem. Za to gorsze kreacje obcych. Nie będę czepiał się sprawy ubranka, bo to w końcu inna cywilizacja. Możliwe, że potrafili walczyć siłą umysłu, tudzież np. mieli zęby jadowe (przypominam, że Obcy jakoś ubranka nie nosił, a był śmiertelnie niebezpieczny), ale ich kreacja nieco przypominała mi Mistrza Yodę...
No i zakończenie. Ja z chęcią zobaczyłbym całą Ziemię po ataku (wypalone przez obcych plamy), ludzi rozbierających statki kosmitów, trochę więcej niż pokazano. A tu prawie jak w "Pojutrze" film został ucięty na spotkaniu bohatera z rodziną. Nieco "holiłudzkie", ale mogę to przetrzymać.
Oprócz kulejącej (momentami, jeśli to można nazwać "kulaniem", a nie błędnym wyjaśnieniem sprawy przez babkę w wozie telewizyjnym) fabuły, której zacząłem się czepiać dopiero po wyjściu z kina na ugiętych (dosłownie) nogach i kreacji obcych, niedomówieniach w sprawie obecności obcych i okresu w którym się pojawili, film zasługuje na bardzo wysoką ocenę.
Nazywajcie mnie populistą, osobą która nie pojmuje kina, ale ja wiem swoje. Ostatnie mało było dobrych SFów. Gwiezdne Wojny były totalnym przegięciem, to raczej był romans osadzony w realiach SF. Od dawna nie pokazano nic monumentalnego. Nawet Pojutrze było nieco szmirowate.
Ja daję 10/10.
Użytkownik Promethe edytował ten post 08.07.2005 - |17:47|