Skocz do zawartości

Zdjęcie

Traktat


  • Zaloguj się, aby dodać odpowiedź
42 odpowiedzi w tym temacie

#1 Madi

Madi

    Starszy kapral

  • Użytkownik
  • 270 postów
  • MiastoChorzów

Napisano 01.06.2012 - |11:57|

Moja wena odleciała przez okno, heh ale tylko do SG-1. W trakcie przerw między kolejnymi rozdziałami do angielskiego ficka powstało to. Mam nadzieję, że coś z tego wyjdzie :) Pozdrawiam.


Fioletowo-niebieskie drzewa przypominające ziemskie świerki oraz brzozy rysowały się na tle pomarańczowej smugi ciągnącej się za zachodzącym słońcem. Słońcem, które idealnie odbijało się na równej tafli jeziora i nadawało całemu krajobrazowi magiczny klimat. Wiatr delikatnie kołysał wierzchołkami drzew oraz drewnianymi łódkami, które przycumowane były do pomostu na wodzie. Jeśli wytężyło się wzrok, to w tak niekorzystnym świetle, na widocznej w oddali wyspie na środku jeziora, można było dostrzec boczną wieżę zamku. Posiadłość ta była własnością księcia Fryderyka V Pogromcy, do którego właśnie się udawali, aby zawiązać sojusz.

Kilka dni temu SGA-3 wróciło z M17 VK1 z informacją, że władca owej planety jest zainteresowany wymianą handlową, jednak dokona takiej tylko, jeśli przywódczyni Atlantydy sama zaszczyci go swoją obecnością. Elizabeth doskonale pamiętała moment, w którym rozpoczęły się szczegółowe przygotowania do misji. Bądź, co bądź nie zawsze opuszczała miasto, a misja dyplomatyczna na taką skalę, była tego warta. W końcu zapasy kończyły się z prędkością światła, a nie mogli liczyć na jakikolwiek ratunek ze strony Ziemi. Byli odcięci, bez ZPMu i z czającym się za rogiem potężnym wrogiem. Potrzebowali nie tylko zapasów, ale również przyjaciół, o sprawnym module punktu zerowego nie wspominając. Ta misja była dla nich szansą, więc jeśli Elizabeth musiała sama pofatygować się, by prowadzić negocjacje, nikt nie chciał ryzykować utratą jej życia. Miasto było nią, a ona miastem. Jak dwie połówki jabłka, nie mogące bez siebie istnieć. Dlatego też major Sheppard nakazał zachowanie wprost przesadnej ostrożności i zwiększył oddziały marines o kilka dodatkowych osób. Chodziło przecież o przywódczynię miasta Przodków.

Dwie drużyny: SGA-1 oraz SGA-3, kilku naukowców, Elizabeth i do tego kilku marines, jako jej osobista ochrona spakowali się w całe dwa dni i ruszyli przez wrota, na spotkanie z księciem, by negocjować umowę handlową. Atlantyda została pod czujnym okiem dr Carsona oraz dr Zelenki na czas jej nieobecności.

Elizabeth ponownie spojrzała na zapierający dech w piersi widok, a następnie dotknęła opuszkami swoich palców słuchawki.

- Atlantyda, tu Weir. Jesteśmy na miejscu, zameldujemy się za dwadzieścia osiem godzin.- powiedziała.
- Dr Weir powodzenia i uważajcie na siebie. Bez odbioru.

Gdy głos jej przyjaciela oraz CMO ucichł, błękitna tafla horyzontu zdarzeń rozpłynęła się w powietrzu. Wrota zamknęły się, a kobieta połączyła się z Johnem. Oznajmiła mu, że wszyscy są na miejscu, po czym poprawiła swój ekwipunek. Ruszyła przed siebie w kierunku pomostu, gdzie już czekali na nich ludzie księcia oraz kilka drewnianych łodzi, które miały ich zabrać na wyspę. Nie przeszła nawet kilku kroków, kiedy dołączyła do niej Teyla oraz dwóch marines. Kobieta uśmiechnęła się spoglądając na granatowe niebo z pomarańczową poświatą. Wpatrywała się w nie przez cały rejs łodzią. Nie przestała nawet, kiedy stanęła na drugim brzegu jeziora.

Wokół niej tętniło życie: rybacy zwijali swoje sieci, kilka kobiet zamiatało przed swoimi domami, a dzieci biegały i cieszyły się ostatnimi godzinami błogiej zabawy na świeżym powietrzu. McKay narzekał na kolejne dziecko, które za nim podążało, a porucznik Ford koordynował przemieszczenie się z przystani do zamku.

- Elizabeth?- usłyszała swoje imię i odwróciła się. Ujrzała stojącego za sobą majora.- Możemy ruszać dalej.
- Tak, już idę.- odpowiedziała i posłała ostanie, przepełnione tęsknotą spojrzenie w niebo. John przysunął się bliżej i teraz stali ramię w ramię.

Sheppard otworzył usta, chcąc coś powiedzieć. Coś odpowiedniego, jednak słowa nie przeszły mu przez gardło. Spojrzał tylko na swoją szefową, która wygląda wyjątkowo pięknie na tle bajecznego zamku oraz lśniącej wody jeziora. Nie wiedział jak wiele czasu upłynęło zanim kobieta przyłapała go na zerkaniu w jej stronę, jednak, kiedy pochwyciła jego wzrok, John zmieszał się. Nie był jakimś nieśmiałym czy niedoświadczonym typem, wręcz przeciwnie. Kobiety za nim biegały, potrafił je uwodzić, a następnie porzucać w taki sposób, by zachować jeszcze ich przyjaźń i inne korzyści. Przy niej natomiast całe jego doświadczenie i sztuczki były niczym, jeden jej uśmiech, a on z powrotem czuł się jak nastolatek przed pierwszą randką. John opuścił wzrok, po czym podał jej swoja dłoń i poprowadził ją do karocy.

Powozem przejechali po twardej drodze do bram zamku, po drodze mijając poustawiane jeden obok drugiego kamienne domy i stojących przed nimi zaciekawionych ich przybyciem, mieszkańców grodu. Jak zauważyła Elizabeth, osada ta nie różnił się niczym znaczącym od ziemskich posiadłości średniowiecznych królów oraz książąt. Kamienne domy, jedno bądź dwupiętrowe, przykryte strzechą, przed nimi malutkie chlewiki, w których hodowano kury bądź też prosiaki. Kobiety w długich kolorowych szatach krzątały się przed domami, pozdrawiając przejezdnych. Chłopcy biegali z drewnianymi mieczami udając, że są rycerzami. Podskakując oraz krzycząc przy tym radośnie. Natomiast dziewczęta bawiły się szmacianymi lalkami, od czasu do czasu posyłając ciekawskie spojrzenia w kierunku karocy z książęcym herbem. Elizabeth westchnęła. Życie toczyło się swoim biegiem, mimo zagrożenia ze strony Wraith i innych wrogów. Ludzie cieszyli się każdą chwilą, jaka była im dana.

Karoca stanęła na zamkowym dziedzińcu, jej drzwi otworzyły się i w tym samym momencie rozległ się donośny dźwięk trąbek. John wysiadł pierwszy, po czym podał szefowej swoją dłoń, tym samym jej pomagając. Elizabeth wyszła z powozu i ujrzała przed sobą imponującej wielkości zamek z granitu. Rozejrzała się dokładnie po dziedzińcu, na którym stały trzy purpurowe karoce ze złotymi emblematami oraz książęcym herbem. Ten sam herb, złoty miecz opleciony czerwona różą na granatowym tle, zdobił wszystkie sztandary, zawieszone przed wejściem do zamku, na wieżach oraz murach. W oddali zobaczyła kilku rycerzy oraz dwa osiodłane konie, prowadzące do stajni. Odszukała wzrokiem resztę swoich przyjaciół, stali pod główną bramą. Sierżant Dorenth rozmawiał z mężczyzną, po pięćdziesiątce, podczas gdy kilku tragarzy zabrało ich rzeczy i wnosili je środka.

- Nazywam się Joachim, jestem doradcą księcia Fryderyka. Witam was na Kostalii.- ukłonił się, gdy tylko John i Elizabeth podeszli do reszty.
- Major John Sheppard oraz doktor Elizabeth Weir.- przedstawił ich sierżant Dorenth. Joachim ujął dłoń Elizabeth i pocałował.
- Lady Elizabeth, to zaszczyt. Twa uroda, o pani, przyćmiewa blask najjaśniejszych gwiazd nad kostalijskim niebem. Pozwolisz pani, że zaprowadzę cię oraz resztę waszych towarzyszy do komnat.- doradca poprowadził ją do środka zamku, a za nimi podążył John oraz cała reszta przybyłych.- Książę spotka się z panią jeszcze przed uroczystą kolacją i balem.

Przeszli szeroki korytarz, potem następny i jeszcze jeden. W końcu stanęli u podnóża kręconych schodów. Zamiast jednak na nie wejść, znaleźli się w kolejnym korytarzu, tym razem wypełnionym portretami. Elizabeth poświęciła każdemu z nich ułamek sekundy.

- To przodkowie Jego Wysokości.- oznajmił Joachim, po czym zatrzymał się przed dwuskrzydłowymi drzwiami ze złotymi klamkami.

Dwie służące, które rozmieściły już całą resztę przybyszów w poprzednich pokojach, teraz otworzyły drzwi. Kobieta weszła do środka, a przestronny apartament rozświetlił się. Drewniana podłoga, była przykryta ogromnym, ręcznie haftowanym czerwonym dywanem, na którym także znalazł się herb księcia. Po lewej stronie stała szafa, a obok niej parawan i lustro. Między nimi pojedyncze, drewniane drzwi. Elizabeth podeszła do nich, chcąc je otworzyć, ale służka ją uprzedziła. W drugim pomieszczeniu stała tylko wanna oraz toaleta. Kobieta uśmiechnęła się do młodej dziewczyny, po czym spojrzała w drugim kierunku, na królewskie łoże z baldachimem. Znajdowało się ono zaraz przy wejściu na balkon.

- Mam nadzieję, że apartament będzie ci odpowiadać, pani.
- Jest wspaniały, dziękuję.
- Anna i Terra pomogą ci w przygotowaniach do balu, moja pani.- Joachim ukłonił się.- Oddalę się, by powiadomić księcia.

Elizabeth kiwnęła głową w stronę mężczyzny, a ten wycofał się do drzwi, po czym zamknął je za sobą. Kobieta jeszcze raz obeszła pokój, po czym wyszła na balkon. Przystanęła przy balustradzie opierając o nią swoje łokcie. Nie był to jej ulubiony balkon na Atlantydzie. Jednak widok, jaki rozpościerał się z balkonu przynależącego do komnaty, ogromny ogród z fontanną na samym środku, także zapierał dech w piersi.

- Pani?- głos jednej ze służek wyrwał ją z zamyślenia. Weir odwróciła się, a rudowłosa dziewczyna dygnęła.- Już czas na kąpiel.
- Oczywiście. Jak ci na imię?
- Jestem Terra, a to moja siostra Anna. Będziemy ci usługiwać, pani, przez cały twój pobyt.- odparła dziewczyna, prowadząc Elizabeth do łazienki. Anna właśnie kończyła nalewać wodę do wanny. Co zdziwiło panią doktor, to fakt, iż służąca nie używała wiadra, tylko niewidocznego do tej pory kranu. Postanowiła jednak nie pytać o to dziewczyn, gdyż mogłoby to być trochę niegrzeczne z jej strony. McKay pewnie i tak podzieli się z nią swoim odkryciem za kilka godzin, wystarczyły tylko poczekać.

Tymczasem kobieta rozebrała się do naga i weszła do wanny. Anna wlała zapachowych olejków do wody, chwyciła za gąbkę i zaczęła myć Elizabeth. Terra natomiast zajęła się pielęgnacją włosów swojej pani.


John wyszedł ze swojej komnaty, który dzielił z porucznikiem Fordem oraz doktorem McKayem, gdyż nie mógł już słuchać narzekań naukowca. Przystanął przy drzwiach znajdujących się naprzeciwko i położył na nich dłoń. Zanim zdecydował się zapukać, drzwi otworzyły się, a z nich wyszły dwie młode kobiety. Major posłał im czarujący uśmiech, po czym odwrócił wzrok w kierunku pokoju. Zauważył znajomą postać swojej szefowej.

- Łał, wyglądasz olśniewająco.- powiedział, kiedy Elizabeth podeszła do niego i ujęła go pod ramię. Jego serce zabiło mocniej, źrenice rozszerzyły się. Kobieta miała na sobie długą czerwoną suknię, która podkreślała kolor jej oczu. Niesforne loczki, teraz upięte były w fantazyjną fryzurę.
- Dziękuje, ty też prezentujesz się bardzo przystojnie.- zarumieniła się.- Do twarzy ci w tej tunice.

John spojrzał w jej oczy, uśmiechając się. Chciał jeszcze coś powiedzieć, lecz słowa ugrzęzły mu w gardle. Przełknął ślinę. W tym momencie w korytarzu pojawiła się reszta jego drużyny. Wszyscy mężczyźni nosili podobne lniane spodnie oraz kolorowe tuniki, natomiast Teyla niebieską suknie, nieco skromniejszą niż Elizabeth. Cała atlantydzka delegacja wyruszyła przed siebie.

Spotkanie z księciem miało odbyć się w sali audiencyjnej, przed samym balem. Kiedy Elizabeth oraz SGA-1 weszli do ogromnego pomieszczenia, zastali je pełne ludzi. Każdy chciał ujrzeć oraz powitać nowych przyjaciół. Oczywiście zanim doszli do tronu, Joachim zaanonsował ich przybycie. Książę podniósł wzrok znad dokumentu, który podpisywał i odprawił posłów, którzy przy nim stali. Następnie wstał i skierował się w ich kierunku. Elizabeth skłoniła się, tak jak poinstruowała ją Terra, a reszta jej towarzyszy uczyniła podobnie. Fryderyk podszedł do nich, wyciągając w kierunku przywódczyni Atlantydy dłoń, którą ona przyjęła wstając. Dopiero wtedy ujrzała go w całej jego okazałości.
Dobrze zbudowany, wysoki mężczyzna, o kruczoczarnych długich włosach oraz brązowych oczach. Przyodziany w fioletową tunikę ze złotymi emblematami oraz książęcym herbem, fioletowe spodnie i wysokie czarne buty do jazdy konnej. Złoty pas, do którego przyczepiona była pochwa z mieczem.

- Wasza wysokość, pozwolisz, że przedstawię: Lady Elizabeth z Atlantydy, Lady Teyla z Athos, major John Sheppard, porucznik Ford oraz doktor Rodney McKay.- oznajmił Joachim, który zaraz wycofał się w tłum.
- Moja pani.- powiedział nie przerywając kontaktu wzrokowego z Elizabeth, uniósł jej dłoń do ust i pocałował.- Jesteś jeszcze piękniejsza niż powiadają.

John naprężył mięśnie, chcąc zrobić krok do przodu, jednak ręka Teyli na jego ramieniu momentalnie go powstrzymała. Kobieta pokiwała tylko głową. Major ustąpił, jednak bacznie obserwował księcia. Nie podobał mu się sposób, w jaki monarcha wpatrywał się w jego szefową. Nie były to przyjacielskie spojrzenia, raczej pełne namiętności, tęsknoty i pożądania. Dokładnie takie same, jakie on sam posyłał jej, gdy tego nie widziała. Czuł, że podczas tygodniowej wizyty na planecie, bardzo dużo może się wydarzyć, nie koniecznie dobrego.

- Czy uczynisz mi ten zaszczyt pani i usiądziesz u mego boku podczas uczty? Przedyskutujemy sojusz miedzy naszymi nacjami.- zapytał.
- Oczywiście Wasza Wysokość.

Książę podał jej swoje ramię i poprowadził ją do wyjścia. Za nimi ruszyła reszta dworzan oraz SGA-1.

TBC

Użytkownik Madi edytował ten post 05.06.2012 - |11:35|

  • 2

#2 cooky

cooky

    Sierżant

  • Użytkownik
  • 717 postów
  • MiastoPolska centralna

Napisano 03.06.2012 - |16:37|

Hmm... Bal u księcia to dopiero mocna rzecz.
Jeśli w dodatku ten książę nie ma żony, za to białego konia w stajni, to niech się Elizabeth ma na baczności. Jeszcze jej się spodobają pałacowe luksusy? A co na to John? Przy takim konkurencie musi się chłopak mocno starać. ;)
Pozdrawiam.
  • 1

Ten, który walczy z potworami, powinien zadbać, by sam nie stał się potworem.
Gdy długo spoglądamy w otchłań, otchłań spogląda również na nas.

F. Nietzsche


#3 xetnoinu

xetnoinu

    Sierżant sztabowy

  • VIP
  • 1 185 postów
  • MiastoPraga, a za rzeką Warszawa

Napisano 03.06.2012 - |23:09|

Bardzo fajny pomysł na takie trochę sasko-pruskie klimaty. Bal może się okazać z jednej strony sztywny i w okowach konwenansów - a za kulisami rozpasany i mocno podszyty sprośną rozwiązłością. Zapowiada się przednia zabawa. I fakt - John kiepsko się plasuje w konkurach z prawdziwym księciem :)

Korekta:
Spoiler

Użytkownik xetnoinu edytował ten post 03.06.2012 - |23:19|

  • 1

Zapraszam http://trek.pl/discord

Wbijajcie :) 

 


#4 Madi

Madi

    Starszy kapral

  • Użytkownik
  • 270 postów
  • MiastoChorzów

Napisano 05.06.2012 - |11:36|

Xetnoinu dziękuję za korektę. Mam do Ciebie kilka wyjaśnień:

Co do universu ficka, to kultura na pewno nie będzie podchodzić pod prusko-saską. Myślałam raczej o jakimś własnym połączeniu angielsko-francuskim, jak iż ta kultura w klimatach do wieku 18 jest mi bliższa, nie tylko przez studia, ale i zainteresowania. Chcę zrobić jakiś miszmasz kulturowy, aby nie zapożyczać tyle z historii. Chce, aby Fick nabrał „kulturowego charakteru” a nie był ścisłym odwzorowaniem jednej z ziemskich kultur historycznych

Racja mamy Joachima i Fryderyka, jednak to nie oznacza zaraz, przynależności do kultury saskiej. Można by powiedzieć, że tak jest, ale znając podziały kulturowe oraz przebieg mariaży zdarzały się przypadki występowania pretendenta do tronu o można by powiedzieć, egzotycznym imieniu jak na kulturę, w której się wychował.

Historia zna wiele przykładów mężów stano o imieniu Karol, Ludwik, Henryk czy William i za wszelką cenę starałam się unikać tych imion. Poza tym we Fryderyku jest coś takiego, co na sam wydźwięk jego imienia wraz ze wszystkimi tytułami, przysparza o gęsią skórkę. A to przy dalszym pisaniu będzie mi potrzebne. Szczególnie, jeśli wmieszam w to jakąś wojnę z Widmami. A przy okazji John dostanie małej paranoi, widząc potęgę swojego konkurenta.

Wracając jeszcze do tytułów dworskich: w moim mniemaniu, jej/ jegomość brzmi za bardzo polsko, a nawet bym powiedziała sarmacko. Co do baronowej, tytuł ten wydaje mi się ostry i słysząc gdzieś baronowa, zawsze mam przed oczami tłustą kobietę w niemodnej fryzurze w przyciasnej sukni plotkującym ostrym dialektem niemieckim i niczym nie przypominającej powabnej Lizzy :P Natomiast lady( mogę Cie zapewnić, że tego sformułowania używało się na wielu dworach, oczywiście w okresach późniejszych niż średniowiecze, aczkolwiek w ciemnych wiekach też jakiś dwór by się znalazł) brzmi bardziej naturalnie, świeżo. Czuję, że z tym tytułem mam większe pole do popisu.

Myślę, że w obcej galaktyce, na innej planecie nie musimy się kurczowo trzymać badań historycznych i kulturowych ( to mogłoby być dość nudne). Poza tym wiem, każda z tych kultur jest urocza na swój własny sposób, ale zabierając z nich to, co najlepsze i łącząc z innymi, możemy otrzymać naprawdę coś wyjątkowego i chce to zrobić. Pytanie tylko, w jakim stopniu mi się to uda.

Pozdrawiam!
  • 3

#5 xetnoinu

xetnoinu

    Sierżant sztabowy

  • VIP
  • 1 185 postów
  • MiastoPraga, a za rzeką Warszawa

Napisano 05.06.2012 - |21:22|

Super mi to rozjaśniłaś, bo teraz będzie jasny kontekst kulturowy. Imiona mnie zmyliły. Zresztą faktycznie będzie znacznie bardziej wciągające jeśli to otoczenie będzie zaskakiwać, a nie jedynie powielać (co w serialu niestety było nagminne) jakiś wariant kulturowo-historyczny.

Uda Ci się uda - zawsze jak kombinujesz to wychodzi z tego coś o mocnej wartości dodanej! Twoją najmocniejszą stroną jest bardzo, bardzo inspirująca wyobraźnia i kontrastowe zestawienia. Zatem przyjmuję tę ideę fixe opowiadanka: sznyt francusko-angielski. Prusackie baronowe precz. Sarmatyzmy typu mości pan, waćpanna też precz :) Ale leciwe formuły grzecznościowe w trzeciej osobie (też nieco sarmackie) jednak bym stosował. Formy w stylu: jej wysokość,wasza miłość, jejmość itd - używane są w zawodowych tłumaczeniach filmów w klimatach elżbietańskich, arturiańskich, płaszcza i szpady - zatem nie kojarzą się tak bezpośrednio "sarmacko".

A co do imion i historii - to zawsze fascynowała mnie hiszpańska moda, by potomkom królewskim nadawać imię ... Alfons :)

Pozdrawiam.
  • 1

Zapraszam http://trek.pl/discord

Wbijajcie :) 

 


#6 Madi

Madi

    Starszy kapral

  • Użytkownik
  • 270 postów
  • MiastoChorzów

Napisano 08.06.2012 - |14:53|

Jadalnia była jeszcze większa niż sala tronowa. W jej centralnej części ustawiono długi stół oraz kilkanaście hebanowych krzeseł z miękkimi poduszkami w kremowym kolorze. Kiedy Elizabeth z księciem weszli do pomieszczenia, służba, która obsługiwała stół, ukłoniła się. Fryderyk kiwnął głową, po czym poprowadził przywódczynię Atlantydów do końca stołu. Odsunął jej krzesło po swojej prawicy, a kiedy kobieta usiadła, zajął swoje miejsce. Tymczasem lokaje posadzili resztę towarzystwa. John znalazł się zaraz obok swojej szefowej, później dopiero Teyla, Eiden, Rodney i reszta delegacji.

Po sali rozniósł się dźwięk trąbek. Dwóch ubranych w barwy rodowe trębaczy oznajmiło właśnie, iż podano do stołu, na co lokaje jednocześnie unieśli w górę srebrne pokrywy z talerzy. Dworzanom ukazały się wspaniałe potrawy, od przeróżnych sałatek i egzotycznych owoców po kilka rodzajów mięs i pasztetów. Rodney otworzył oczy ze zdumienia, oczywiście, jako wielki smakosz musiał spróbować każdej z tych potraw. „Kto wie czy smakują równie dobrze jak wyglądają?” Pomyślał. Trębacze ponownie dali sygnał, a zgromadzeni na uczcie ludzie rozpoczęli posiłek.

Kolacja była przepyszna, jednak mimo obietnicy książę i Elizabeth nie poświęcili ani chwili na omówienie sojuszu. Zamiast tego Fryderyk uraczył kobietę opowieściami o swoim narodzie, kulturze i zwyczajach. Zafascynowana, słuchała go uważnie, potakując. Od czasu do czasu wtrącała kilka słów komentarza, bądź jakieś pytanie. Przyjemna pogawędka trwała w najlepsze, przywódcy byli tak pochłonięci sobą, że żadne z nich nie zauważyło obserwującego ich Johna.

Major nie był w najlepszym humorze odkąd zobaczył nostalgiczne spojrzenia księcia w kierunku jego Elizabeth. Podczas kolacji spojrzenia te nie tylko się nasiliły, ale dr Weir zaczęła wyraźnie filtrować z monarchą. To sprawiło, że humor Johna ze złego przekształcił się w beznadziejny. W dodatku odezwały się w nim pierwotne cechy, zazdrość i niekontrolowana zaborczość w stosunku do ukochanej kobiety.

„Chwila! Ukochanej? Skąd taka myśl!? Elizabeth jest tylko moją szefową, no i oczywiście cholernie seksowną kobietą. Wiele razy wyobrażałem sobie jak ściągam z niej ubrania, a jej długie nogi oplatają mnie w pasie. Mogę się zgodzić z tym, że jej pożądam, ale miłość?” Pomyślał.

- Majorze, wszystko w porządku?- głos Teyli oderwał go od przemyśleń.
- Hm… tak, tak. Wszystko w jak najlepszym porządku.- odparł mało przekonująco.
- Na pewno? Nawet nie tknąłeś jedzenia, a muszę przyznać, jest smaczne.- odpowiedziała. Widząc jednak, że jej przyjaciel myślami jest daleko stąd, powędrowała wzrokiem po sali, aby w końcu spojrzeć w to samo miejsce i na tę samą osobę, co John. Kobieta uśmiechnęła się pod nosem, kładąc dłoń na ramieniu majora.- Oni tylko rozmawiają.

John odwrócił wzrok od roześmianej Elizabeth i teraz zaciekle wpatrywał się w brązowe oczy Teyli. Następnie zmarszczył brwi.

- Nie mam pojęcia, o czym mówisz.- chwycił widelec, po czym nabił na niego kawałek mięsa i włożył do ust.
Teyla ponownie spojrzała na Elizabeth, a potem na Johna.
- Oczywiście.- wymamrotała ironicznie, wracając do własnego posiłku.

Dźwięk trąbek ponownie wypełnił pomieszczenie i goście wytarli usta oraz dłonie w lniane serwetki. Kiedy odłożyli je na talerze, opróżnili kieliszki z czerwonym winem, służba sprzątnęła ze stołów. Elizabeth zauważyła orkiestrę w kącie sali, która najwyraźniej szykowała się do występu. Kobieta odwróciła wzrok, książę uśmiechnął się w jej kierunku, wiec i ona odpowiedziała tym samym. Jego dłoń odnalazła jej, ściskając lekko. Niespodziewany kontakt sprawił, że ciało Elizabeth pobudziło się. Przeszedł ją przyjemny dreszcz. Nic dziwnego skoro żaden mężczyzna nie dotykał jej od dłuższego czasu, a co dopiero taki postawny i interesujący. Wstrzymała oddech. Tymczasem na stołach pojawiły się kieliszki z szampanem oraz drobne przekąski. Orkiestra zaczęła grać.

- Zechcesz uczynić mi ten zaszczyt i zatańczyć ze mną, moja pani?- zapytał.
- Wasza wys…- książę przyłożył palec do jej ust, następnie pogłaskał policzek kobiety.
- Na imię mi Fryderyk. Będzie mi niezmiernie miło, gdyby pani raczyła mnie tak nazywać. Tytuły są dla poddanych, a my jesteśmy przyjaciółmi. Zgodzisz się z tym, lady Elizabeth?

Kiwnęła głową i posłała mu promienny uśmiech.

- Jeśli tylko będziesz mi mówić Elizabeth, Fryderyku. I tak, z przyjemnością z tobą zatańczę.

Książę nie czekał długo. Wstał i skłonił się, a następnie ujął dłoń dr Weir, poprowadził ją na środek sali. Przyjęli ramę taneczną, a gdy orkiestra rozpoczęła pierwsze takty walca, mężczyzna z łatwością poprowadził ją w rytm muzyki. Po chwili dołączyły do nich inne pary, a po kilku minutach parkiet całkowicie się zapełnił.

Bal trwał w najlepsze, Elizabeth albo tańczyła z księciem, albo też rozmawiała z najważniejszymi osobami w królestwie. Nawiązanie stosunków dyplomatycznych było teraz najważniejsze, więc nie poświęcała swoim towarzyszom zbyt dużo uwagi. Mimo to, jak tylko miała chwilę, zerkała w ich kierunku. Ford zniknął z kolejną partnerką na parkiecie. Teyla krążyła po pomieszczeniu nawiązując nowe znajomości, Rodney natomiast siedział przy stole i delektował się daniami.

Kobieta wytwornie ukłoniła się dziedzicowi jednej z najpotężniejszych rodzin na planecie, z którym właśnie skończyła tańczyć. Podeszła się do stołu, wymieniając uśmiechy i kilka słów z każdym, którego mijała. W końcu usiadła obok gawędzącej Teyli z Rodneyem, uśmiechając się do przyjaciół.

- Uff… muszę się czegoś napić.- oznajmiła chwytając nietknięty kieliszek z kastalijskim specjałem, czerwonym winem.
- Wygląda na to, że doskonale się bawisz.
- Odprężające doświadczenie, musze przyznać. Jednak nie wyobrażam sobie, aby moje życie mogło się składać z samych takich przyjęć. - Teyla kiwnęła głową.
- Książę wydaje się być dość… powiedziałabym oczarowany twoją osobą.

Elizabeth speszyła się, na jej policzkach pojawiły się czerwone wypieki. Opuściła głowę i skupiła całą swoją uwagę na delektowaniu się winem. Po kryjomu odszukała Fryderyka wśród tłumu. Zanim jednak mężczyzna zdążył ją dostrzec, w polu widzenia pojawił się uśmiechnięty John, jak zwykle otoczony wianuszkiem kobiet. Nie wiedząc czemu, poczuła ukłucie zazdrości. Wojskowy dowódca Atlantydy zbliżał się w jej stronę z każdym krokiem.

- ‘Lizabeth.- wyszczerzył zęby siadając obok dr Weir.
- Majorze, dobrze, że pan przyszedł. Musze wam coś powiedzieć. Myślę, że może to mieć istotne znaczenie, nie tylko dla ekspedycji, ale dla całej galaktyki…
- Rodney! Do rzeczy!
- A tak… Jak już mówiłem moje odkrycie jest całkiem zadowalające…- urwał mierząc wzrokiem wszystkie zachwycone młode panny, które nadal otaczały Shepparda.- Ale powinniśmy to załatwić na osobności.

Elizabeth westchnęła, a Teyla przewróciła oczami. Obydwie panie wymownie spojrzały na Johna. Major zwrócił się do swoich towarzyszek.

- Panie wybaczą, interesy wzywają.
- Sir Johnie, mam nadzieję, że zatańczy pan ze mną. Sir, Johnie, a co ze mną? Obiecał mi pan opowiedzieć o swoich przygodach, mój panie!- rozległ się chórek dziewczęcych głosów, które za wszelką cenę chciały zdobyć uwagę majora Shepparda.

- Obiecuję, że poświecę każdej z was taniec, jak tylko załatwię wszystkie niecierpiące zwłoki sprawy.- odparł wstając, po czym podał rękę Elizabeth.- Pozwolisz, moja pani?

W oczach Elizabeth pojawiły się tańczące iskierki, jej twarz widocznie promieniała. Uśmiechnęła się ciepło w stronę współtowarzysza, przyjmując dłoń. Wstała i wsunęła rękę między jego ramię. John poprowadził ją przez salę na taras, Rodney i Teyla podążyli za nimi.


TBC

Użytkownik Madi edytował ten post 13.06.2012 - |08:43|

  • 3

#7 cooky

cooky

    Sierżant

  • Użytkownik
  • 717 postów
  • MiastoPolska centralna

Napisano 11.06.2012 - |11:27|

No i potwierdza się teza, że najlepiej myśli się z pełnym żołądkiem. Zwłaszcza w przypadku Rodneya.
Książę, jak na razie, wręcz idealny. No i dobrze. Elizabeth też należy się coś od życia. :)
Czekam na kolejne teksty.
Pozdrawiam.
  • 1

Ten, który walczy z potworami, powinien zadbać, by sam nie stał się potworem.
Gdy długo spoglądamy w otchłań, otchłań spogląda również na nas.

F. Nietzsche


#8 xetnoinu

xetnoinu

    Sierżant sztabowy

  • VIP
  • 1 185 postów
  • MiastoPraga, a za rzeką Warszawa

Napisano 11.06.2012 - |21:20|

Coraz bardziej obawiam się, że za fasadą tego cudownego księcia z bajki kryje się jakaś mroczna skaza jego charakteru i Elka nie wie, w co się pakuje. Jest za różowo - a to zawsze zwiastuje nieoczekiwane przygody. Jestem bardzo ciekawy, co będzie dalej :)

W korekcie drobnostki, złośliwie pojawiające się, nie wiadomo skąd, literówki i słówka, jakie się ostały po cyzelowaniu zdań. Narracja i dialogi bardzo dobrze się czyta.

* * *

Utknąłem za to nad ortografią poniższego zdania.

jak tylko załatwię wszystkie nie?cierpiące zwłoki sprawy -

Ja napisałbym to osobno czyli nie cierpiące zwłoki sprawy, ale nie umiem tego uzasadnić poza tym, że jest tu moim zdaniem przewaga znaczenia czasownikowego niż przymiotnikowego (takie sprawy, które nie cierpią zwłoki). Pewności jednak nie mam,

Mój papierowy słownik nie notuje niestety tego wyrażenia ale nie jest zbyt opasły.

Spoiler


Pozdrawiam i czekam na ciąg dalszy :)

Użytkownik xetnoinu edytował ten post 11.06.2012 - |21:38|

  • 2

Zapraszam http://trek.pl/discord

Wbijajcie :) 

 


#9 Madi

Madi

    Starszy kapral

  • Użytkownik
  • 270 postów
  • MiastoChorzów

Napisano 16.06.2012 - |14:06|

Strażnicy otworzyli przed nimi drzwi i cała czwórka znalazła się na tarasie. Gwiazdy wypełniły niebo, a księżyc oświetlał swoim blaskiem ogród, który rozciągał się przed nimi. Wystarczyło zejść po szerokich schodach, by znaleźć się na trawniku. Elizabeth, cały czas trzymając Johna pod ramię stanęła przy balustradzie, by spojrzeć na cudowny widok przed nią.

- Jak tu pięknie.- westchnęła. John spojrzał na jej rozpromienioną twarz, uśmiechając się.
- Tak, tak. A możemy przejść do tego fragmentu, gdzie ja nawijam, a wy słuchacie?- powiedział trochę zirytowany McKay. Kobieta odwróciła się, puszczając ramię przyjaciela i przyjmując swój pokerowy wyraz twarzy.
- Oczywiście Rodney, co chciałeś nam przekazać?
- A więc jak już mówiłem znalezisko to może okazać się bardzo pomocne. O ile moje przypuszczenia są właściwe i…
- McKay! Do rzeczy.- krzyknął major.
- No dobrze. Widzieliście ich krany, system oświetlenia?
- Przypomina urządzenia Pradawnych.- zauważyła Tayla, na co Rodney wyprostował się posyłając Atosiance „strzałkę”.
- Dokładnie. System oświetlenia, jest nieco zmodyfikowany, ale przypomina ten z Atlantydy. Natomiast ich krany. Ciekawe, nawet my takich nie mamy. W dodatku mogę się założyć, że wioski mają dostęp do bieżącej wody i prądu. Co tylko utwierdza mnie w przekonaniu, że coś takiego musi mieć jakieś stałe źródło zasilania.
- Myślisz, że mogą korzystać z ZPM?- zapytała Elizabeth.
- Wszystko jest możliwe. Przeprowadzę jeszcze kilka analiz i badań, a ty tymczasem wypytaj księcia.
- Zdaje się, że będziesz miała okazje. Twój kochaś właśnie się pojawił.- odparł zaczepliwie John, próbując ukryć zazdrość w swoim głosie. Elizabeth posłała majorowi mordercze spojrzenie, a Rodney i Teyla, którzy stali tyłem do wejścia, odwrócili się. Ujrzeli zbliżającego się księcia.
- Elizabeth, wszystko w porządku? Szukałem cię!

- Tak. Musieliśmy się nad czymś naradzić.- posłała mu mały uśmiech, na co John aż przewrócił oczami.
- W takim razie ufam, iż wszystko załatwione. Zechcesz najdroższa, towarzyszyć mi podczas spaceru?- podał jej dłoń, czekając aż spełni jego prośbę. Wtedy zorientował się, jaki nietakt popełnił.- Oczywiście, jeżeli twoi towarzysze nie mają nic przeciwko temu.
- Są dorośli! Niech robią, co chcą.- wymamrotał McKay i odszedł w stronę bufetu. Teyla wymownie spojrzała na Johna, przeczuwając, że nie ma zamiaru spuszczać z Elizabeth wzroku. Kiedy to nie pomogło, głęboko westchnęła.
- Zdaje się, że obiecałeś mi taniec, majorze.- Teyla chwyciła go pod ramię. John ani drgnął.- Majorze!
- Tak już idę. Chwila.- powiedział, po czym uruchomił radio i przywołał do siebie dwóch sierżantów. Gdy tylko panowie przeszli przez drzwi i zasalutowali, John odparł.- Niech Wasza Wysokość nie bierze tego do siebie, ale będę spokojniejszy, jeśli dr Weir będzie miała ochronę.
- Oczywiście. Mogę tylko zapewnić, że z mojej strony nic jej nie grozi, majorze. Jednak spełnię twą prośbę, panie. W końcu jesteście moimi gośćmi.
- No to ustalone. Teyla, prowadź na parkiet!- powiedział zadowolony. Opuścili taras zostawiając Elizabeth z księciem oraz ochroną. John jednak myślami był nieobecny. Teyla wiedziała co, a raczej kto jest tego przyczyną, jednak na razie postanowiła milczeć. Sheppard już raz się wymigał od rozmowy i pewnie zrobi to po raz kolejny.

John był spokojniejszy, że Elizabeth jest pod czujnym okiem jego ludzi, jednak nadal zadręczał się, że to on nie jest na miejscu monarchy. No cóż teraz już nic nie mógł na to poradzić. Przez ostatnie miesiące poznał szefową, mógł nawet rzec, że w pewnym stopniu są przyjaciółmi. Elizabeth mogła poszczycić się inteligencją, dobrocią serca, szczodrością, rozwagą, ale była również niereformowaną romantyczką. Nawet, jeśli próbowała to ukryć. On i tak wiedział. Od nieszczęsnej burzy, podczas której Geni zaatakowali miasto, John stał się jej cieniem, najbliższym powiernikiem i doradcą. Byli praktycznie nierozłączni, z punktu profesjonalnego. Prywatnie także szło im całkiem dobrze. Przestali ze sobą walczyć, mimo wszystkich sprzeczek zaczęli szanować decyzje drugiego, wspólnie analizować sytuacje, a co najważniejsze zaufali sobie.

A teraz jego piękna i niezwykle pociągająca szefowa spędzała czas w towarzystwie przystojnego księcia, który w dodatku był kawalerem. I jak miała go nie zżerać zazdrość?

- Teyla wybacz, ale nie mam ochoty na taniec. Chyba udam się do siebie.- powiedział, gdy stanęli nieopodal tańczących par.
- Wiem, John. Ja też nie mam ochoty tańczyć. Jednak musiałam coś wymyśleć, zanim zaprowadziłbyś dr Weir do jej komnaty i kazał zamknąć. Naprawdę majorze, nie możesz się tak zachowywać. Elizabeth jest dorosłą, rozsądną kobietą. Wie co robi, poza tym ten sojusz jest bardzo ważny. Nigdy by ci nie wybaczyła, jeśli książę obraziłby się i to właśnie przez twoją zazdrość.
- Moją zazdrość. O czym ty do cholery mówisz?- wysyczał, a następnie rozejrzał się czy aby nikt nie podsłuchał ich wymiany zdań.
- Nie jestem ślepa, majorze. Widzę jak patrzysz na Elizabeth i jak robi to książę. Obydwaj pożeracie ją wzrokiem, pragniecie, szukacie jej towarzystwa. Jest dla was jedyną kobietą na sali, najpiękniejszym prezentem. Znam to spojrzenie, to miłość.
- Łoh… Teyla teraz chyba trochę przesadzasz! Elizabeth jest moją szefową, przyjaciółką. Nie darzę jej żadnym innym uczuciem.
- Czyżby?- zdziwiła się kobieta. John chwycił ją pod ramię i pociągnął w najbliższy korytarz.
- Nie wiem, o co ci chodzi, ale powtarzam jeszcze raz! Między mną, a dr Weir niczego nie ma.
- Wiem, ale nie ukrywaj przede mną faktu, że chciałbyś, aby coś było. Jestem zarówno przyjaciółką twoja, jak i Elizabeth, majorze. Mogę ci pomóc!- powiedziała. John zaniemówił, poluźnił uścisk na łokciu Teyli.- Poza tym sam fakt, iż tak bardzo zaprzeczasz, że nic was nie łączy, świadczy jak bardzo ci zależy.
- Ta rozmowa prowadzi do nikąd. Dobranoc Teyla.- John uniósł ręce w górę, po czym przeczesał swoje niesforne włosy, ciężko wzdychając. Odwrócił się i ruszył przed siebie, pozostawiając Atosiankę samą.

Sheppard przeszedł korytarz, a kiedy zniknął za rogiem, oparł się o ścianę. Rozejrzał się dokładnie, pomieszczenie było puste. Tylko kilka metrów dzieliło go od komnaty. Nabrał powietrza w płuca, zaciskając obie pięści.

„Mało brakowało. Cholera jasna, naprawdę jestem zazdrosny o Elizabeth w takim stopniu, że Teyla plecie coś o miłości? Swoją drogą, jak mam nie być zazdrosny, kiedy ten lalusiowaty książę w sukience, non stop za nią łazi, próbując zając moje miejsce. O nie, do tej pory ja byłem najważniejszym bohaterem w jej życiu i tak pozostanie. Żaden księciunio mi nie przeszkodzi. Niech zna swoje miejsce. Elizabeth jest moja! Jeśli ktokolwiek ma mieć ją w łóżku, to będę ja!”

Spojrzał na obraz przedstawiający władcę planety, napinając w przypływie złości całe swoje ciało. Nie wiedział nawet, że ktoś może obudzić w nim najbardziej pierwotne instynkty. Nie poznawał siebie. Zachowywał się jak jaskiniowiec. Pożądanie i zazdrość zawładnęła jego ciałem. Od dawna wiedział, że dla Elizabeth jest gotowy zrobić wszystko, ale jeśli chodziło o jej obronę i bezpieczeństwo, był w stanie przekroczyć granice niemożliwości.

Tymczasem dr Weir z Fryderykiem na ramieniu, spacerowała po ogrodzie. Jej ochrona podążała za nimi w odpowiedniej odległości, która umożliwiała prywatną rozmowę oraz szybką interwencję w razie potrzeby. Przeszli obok fontanny, udając się w stronę różowych wierzb.

- Mamy piękną noc.- oznajmiła.
- Owszem. Jedną z najpiękniejszych w sezonie, moja pani.
- Chciałabym się tyle dowiedzieć o tym miejscu, jednak wydaje się, że mam tak mało czasu.- Elizabeth spojrzała na partnera z uśmiechem.- Opowiedz mi o wszystkim. O zamku, o tobie.
- Co byś chciała wiedzieć, najdroższa?
- Wybacz mi śmiałość, lecz dr McKay zauważył kilka urządzeń podobnych do Atlantydzkich.
- Tak, widzisz mój prapraprzodek był wielkim budowniczym. W jego żyłach płynęła krew ludzka, jak i Pradawnych. Nie wiadomo, czemu został on wygnany z jednej z ich placówek, jak to mówicie. Przybył na Kostalię i tutaj poznał miejscową księżniczkę, w której się zakochał. Nie miał jednak środków, by pojąć ją za małżonkę, więc obiecał jej ojcu pałac i broń, która obroni wioski przed Wraith. Mój pradziad zgodził się i oddał mu rękę córki. Pobrali się, a krótko potem urodził im się syn. Niestety w tym czasie Wriath rozpoczęły żerowania. Księżniczka i jej ojciec zostali pojmani wraz z tysiącami Kostalijczyków. Astalius, bo tak nazywał się półczłowiek ukrył syna w murach pałacu, który zbudował.

- Udało im się przeżyć?- zapytał zaciekawiona kobieta.
- Tak. Astalius wychował syna, jednocześnie pracując nad potężną bronią. Mijały lata, a Wraith wracały. W końcu i zabrały półczłowieka. Jego syn pojął za żonę wiejską dziewuchę, płodząc z nią Fryderyka, pierwszego tego imienia. Takie są losy mojego rodu.
- Co się stało z tą bronią? Udało mu się ukończyć projekt?
- Niestety. Wiele lat szukaliśmy w kronikach jakiś wzmianek na temat owej broni, jednak nic nie znaleźliśmy. Uczeni uznali ją za zwykłą legendę.- odparł prowadząc ją do ławeczki, pod drzewem.
- Mam jeszcze jedno pytanie, jeśli mogę, oczywiście.- Elizabeth poczekała, aż książę kiwnie głową, a następnie pozwoliła sobie kontynuować.- Jeśli jeden z twoich przodków był Pradawnym, a zamek jest pełen ich urządzeń…
- Mamy jeszcze kilka placówek, które z pewnością dr McKay będzie chciał zobaczyć. Jutro otrzyma eskortę i odpowiednie pozwolenia.

- Dziękuję.- zatrzymała się, kładąc dłoń na jego torsie. - To wiele dla mnie znaczy.
- Dla mnie również, najdroższa. Zrobię wszystko, aby cię zadowolić.- pocałował jej dłoń, prowadząc ją do ławki. Para usiadła.
- Wracając do mojego pytania. Musicie jakoś zasilać to wszystko. Pytanie, jak?
- A tak, oczywiście. Mamy pewien sposób, w sumie dwa. Jednym z nich jest święty kryształ.
- Święty kryształ?- uniosła brew.
- Pomarańczowy kryształ przodków.- wytłumaczył. Elizabeth od razu zrozumiała, o co mu chodzi.
- Moi ludzie nazywają go ZPM.- uśmiechnęła się, a następnie w uproszczeniu wytłumaczyła mu jak działa. Książę chwycił ją za rękę. Kiedy Elizabeth skończyła mówić, książę nic nie powiedział. Po prostu siedzieli w ciszy na ławce, przypatrując się masywnemu zamkowi. W końcu kobieta poczuła jego oddech na swojej szyi, następnie jego usta.- Co wasza wysokość robi?
- Czyż to nie oczywiste, najdroższa? Pragnę cię.

Fryderyk odgarnął lok, który wymknął się z jej koku. Jego place delikatnie muskały szyję kobiety. Po ciele Elizabeth przeszedł dreszcz podniecenia. Wiedziała, iż jeśli zaraz czegoś nie zrobi, rankiem będzie bardzo żałować. Przybyła na misję dyplomatyczną, a nie po to, aby zaspokajać własne potrzeby. Zamknęła oczy, pozwalając ponieść się emocjom, za co zaraz przeklęła się w myślach. Musiała odpuścić, odejść, przerwać tę sielankę.

„I gdzie teraz podziewa się moja ochrona? Uznali, że należy mi się chwila przyjemności?” Pomyślała wstając. Elizabeth zrobiła krok do tyłu, opuszczając wzrok. Zaczęła prostować dół sukni, aby tylko nie okazać swojego zażenowania.

Fryderyk zmarszczył brwi. Nie był przyzwyczajony, aby kobiety mu odmawiały. Był czarującym, dość młodym, bo niespełna czterdziestoletnim monarchą. Każda z panien chciałaby znaleźć się na miejscu dr Weir, byłby zachwycone taką okazją. Jednak ona wyraźnie się broniła, jakby coś ją powstrzymywało.

- Moja droga, czy coś nie tak? Czy ja…
- To nie twoja wina, tylko moja. Ja… ja… nie mogę, wasza wysokość
- Jesteś przyrzeczona innemu?- zaprzeczyła.- A więc o co chodzi? Czyżbym cię nie pociągał, moja pani?
- Nie, o boże nie, to znaczy…- urwała, jej twarz przybrała odcień purpury. Dr Weir wzięła głęboki oddech, po czym spojrzał w oczy partnera.- Wasza wysokość, jest bardzo przystojnym i interesującym mężczyzną.
- Więc o co chodzi?- wyprostował się, podchodząc bliżej. Dłoń Fryderyka spoczęła na policzku kobiety.
- Przybyłam tutaj, aby negocjować z Waszą wysokością traktat, między naszymi nacjami. Nie mogę zaprzepaścić tego, przez własną głupotę.
- Czy głupotą jest okazywać emocje?
- Nie, ale…
- Więc żadnego ale, moja droga. Po prostu czuj.

Książę zbliżył się jeszcze bardziej. Druga ręka mężczyzny chwyciła ją w pasie, przyciągając do jego torsu, gdzie Elizabeth położyła obie dłonie. Nachylił się, by połączyć ich usta. Z początku niewinnie, jedynie muskając się wargami, następnie coraz odważniej. Elizabeth uległa. Otworzyła usta, prosząc o więcej. Jej własne ciało przepełniła hormonalna euforia, domagając się jego dotyku, czułości, pieszczot. Umysł, zawsze pełen myśli, nie był teraz wstanie przetworzyć żadnej informacji. Cała poddała się urokowi księcia, oplatając swoje ręce wokół jego szyi i zanurzając place w jedwabistych włosach mężczyzny. Cichy jęk wydobył się z jej ust, kiedy te oderwały się od warg Fryderyka, by zaczerpnąć powietrza.

„Oh John…” Pomyślała i wtedy czar prysł. Opamiętała się. Całowała mężczyznę, myśląc tymczasem o innym! I mało brakowało, aby wypowiedziałaby jego imię. O nie, nie imię jakiegoś tam mężczyzny, tylko jej zastępcy. Majora John Shepparda. Podczas, gdy całowała się jak napalona nastolatka na pierwszej randce, z księciem Fryderykiem V Pogromcą, najpotężniejszym człowiekiem na planecie, władcą Kostalii. Jak oparzona oderwała się od monarchy, jej twarz znowu pokrył szkarłatny rumieniec.

- Przepraszam, ja nie powinnam. Wasza wysokość musi mi wybaczyć.- wiedziała, że w tym momencie raczej marna z niej negocjatorka, która stawiła czoło setkom niebezpiecznych ludzi. Plotła jak opętana, co tylko ślina przyniosła jej na język.- Będzie lepiej, jeśli udam się do własnej komnaty. Przepraszam.

Elizabeth szybkim krokiem opuściła szelmowsko uśmiechającego się księcia, chcąc uciec jak najdalej stąd. Jej twarz płonęła ze wstydu, w dodatku dwóch żołnierzy, którzy jej towarzyszyli pewnie widzieli całe zajście i jutro będzie o tym wiedzieć cała atlantydzka delegacja, a po ich powrocie cała Atlantyda. „Świetnie, po prostu świetnie. Co jeszcze pójdzie nie tak!?”


- Perkinson? Chyba powinniśmy to zgłosić.- powiedział jeden marines do drugiego, kiedy ujrzeli jak dr Weir ucieka w stronę zamku, po dość ognistym pocałunku z księciem.
- Tak. Zrób to, Goldfish.
- Chyba sobie żartujesz!- odparł zszokowany mężczyzna. - Cenie swój tyłek i nie mam zamiaru zostać wysłanym przez majora Shepparda, wprost na statek Wraith za taką wiadomość. Nie od dziś wiadomo, że ślini się do pani doktor…
- A kto nie.- westchnął sierżant i spojrzał na dość przerażoną twarz współtowarzysza.- Ale masz racje, nikt nie ma ochoty zostać kolacją.
- To co, kamień, papier, nożyce?- zaproponował Peterson, a chwilę później zastanawiał się jak u diabła ma powiedzieć przełożonemu, co widział i ujść przy tym z życiem.


TBC

Użytkownik Madi edytował ten post 17.06.2012 - |21:00|

  • 3

#10 cooky

cooky

    Sierżant

  • Użytkownik
  • 717 postów
  • MiastoPolska centralna

Napisano 16.06.2012 - |15:14|

Niegrzeczna dziewczynka z tej Elizabeth. :)
No i fakt, cała Atlantyda bedzie teraz miała o czym plotkować. A Fryderyk pewnie tak łatwo się nie podda. Zresztą John też nie. Oj, będzie musiało dojść do konfrontacji! Już nie mogę się doczekać.
Pozdrawiam.
  • 1

Ten, który walczy z potworami, powinien zadbać, by sam nie stał się potworem.
Gdy długo spoglądamy w otchłań, otchłań spogląda również na nas.

F. Nietzsche


#11 xetnoinu

xetnoinu

    Sierżant sztabowy

  • VIP
  • 1 185 postów
  • MiastoPraga, a za rzeką Warszawa

Napisano 17.06.2012 - |10:44|

Tak, konfrontacja jest nieunikniona. Swoją drogą czy oni coś Elce tam dosypali - nie poznaję koleżanki :)

Tekst napisany wzorcowo, bez błędów i stylistycznych i nawet literówek - jestem pod wrażeniem. Jesteś w pełnej formie.

W korekcie takie niuanse i trudniejsze kłopoty ortograficzne.

Spoiler


Czekam na więcej. Pozdrawiam:)

Użytkownik xetnoinu edytował ten post 17.06.2012 - |10:44|

  • 1

Zapraszam http://trek.pl/discord

Wbijajcie :) 

 


#12 Madi

Madi

    Starszy kapral

  • Użytkownik
  • 270 postów
  • MiastoChorzów

Napisano 25.06.2012 - |11:29|

Elizabeth wbiegła do zamku. Schodami i korytarzem udała się do komnaty. Zamknęła za sobą drzwi, głęboko wzdychając. Następnie, po kolei rozpinając guziki sukni balowej, skierowała się do łazienki. Tam czekały na nią jej służące.

„Co ja sobie myślałam? Jak mogę się tak zachowywać? Jestem dorosłą kobietą, a nie nastolatką! Nie mogę wodzić cielęcym wzrokiem za księciem, nawet jeśli bardzo mnie pociąga. Tak po prostu nie można! Mam misję do wykonania i będę się trzymać planu. Podpisać traktat, zdobyć sojuszników, potencjalny ZPM i wrócić na Atlantydę. To priorytet. Ekspedycja i miasto są na pierwszym miejscu, moje osobiste odczucia nie wchodzą w grę. Żadnego wzdychania i ulegania mężczyznom. Nawet księciu.”

Skarciła siebie w myślach. Suknia opadła na podłogę i Elizabeth zrobiła krok do przodu, aby z niej wyjść. Następnie weszła do wanny, zanurzając się w letniej wodzie. Zamknęła oczy, pozwalając Terrze rozplątać i rozczesać włosy.

„Z drugiej strony, brakuje mi mężczyzny. Minęło ile? Rok? Dwa? Odkąd kochałam się z Simonem. Nic dziwnego, że za każdym razem, kiedy Fryderyk uśmiecha się w moim kierunku, miękną mi kolana.” Anna chwyciła gąbkę do ręki, by namydlić ciało Elizabeth.

-Jak się udał bal, moja pani?- głos Terry wyrwał ją z zamyślenia, odwróciła głowę by spojrzeć na młodą dziewczynę.
- Był wspaniały, chociaż nie jestem przyzwyczajona do takiego rodzaju przyjęć. Tam skąd pochodzę, no cóż powiedzmy, że nie praktykuje się już bali w takim stylu. Raczej mniej formalne uroczystości.- uśmiechnęła się w kierunku zachwyconych dziewcząt, po czym wróciła do moich przemyśleń.

„Rozmawiam sama ze sobą, mogę być szczera. Pragnę, żeby mnie dotknął. Oczywiście, lepiej gdyby był to John, ale nie mogę nawet marzyć o tym, że mnie pragnie. Nie on! Nawet nie jestem w jego typie, woli te wszystkie kosmitki w kusych strojach, jak Teyla. A jak ja mogę się z nimi równać? Jestem tylko nudną negocjatorką. Nie potrafię świetnie władać bronią, walczyć, nie nosze mini spódniczek, które zakrywają mniej, niż mój pasek do spodni. Nie, stu procentowo nie jestem w jego typie! Natomiast Fryderyk? Podobam mu się, o tak! Przecież mnie całował, czułam jego pożądanie. Szczerze on także nie jest mi obojętny, ale czy na wzajemnym przyciąganiu można zbudować związek?”

- Pani? Moja pani?
- Tak? Och!

Elizabeth zorientowała się, że służąca czeka, aż wyjdzie w wody, by móc ją osuszyć. Przeprosiła za nieuwagę małym uśmiechem, po czym pozwoliła sobie pomóc wyjść z wanny. Anna opatuliła ją ręcznikiem i dokładnie osuszyła, a następnie włożyła na nagie ciało dr Weir cieniutki peniuar. Gdy kobieta była już gotowa do snu, służące skłoniły się i opuściły komnatę. Tymczasem Elizabeth narzuciła na siebie cieniutki szlafrok i wyszła na balkon, by zaczerpnąć świeżego powietrza. Stanęła przy barierce i oparła na niej dłonie, spoglądając w gwieździste niebo.

„Swoją drogą, kto tu mówi o związku!? Jednak wykorzystanie gospodarza nie wchodzi w grę, nie mogę przecież się zabawić, a potem porzucić! Po pierwsze to mogłoby zachwiać i tak delikatny sojusz, a po drugie to nie w moim stylu. Nie oszukujmy się, nie jestem Sheppardem, który rozkochuje i łamie serca. Ja nie potrafię się tak szybko zaangażować. Mogę spokojnie uznać, że dzisiejszego wieczoru trochę mnie poniosło. Wypiłam więcej niż sobie na to pozwalam i takie są konsekwencje! Muszę stanowczo unikać alkoholu i jakichkolwiek romantycznych interakcji z mężczyznami. To nie służy mojemu wizerunkowi. Jestem przywódczynią Atlantydy, nie mogę pozwolić sobie na romans, z kimkolwiek. Czy to z Athosianinem, księciem Fryderykiem czy jakimś innym mężczyzną, a tym bardziej nie z Johnem Sheppardem!” Westchnęła.

- Nie mogę tak dłużej, czas wziąć się w garść! Od teraz będę zachowywać się jak przystało na przywódczynię, a nie samotną kobietę.- wyszeptała do siebie. Odwróciła się i wpadła wprost w ramiona swojego podwładnego.



John szybkim krokiem przemierzał wzdłuż i wszerz swój pokój. Nie był zmęczony, jednak nie miał też zamiaru wracać na sale balową. Nie, kiedy Elizabeth mogła tam być z księciem na swoim ramieniu, poza tym te wszystkie młode panny nie dawały mu spokoju. A teraz właśnie tego potrzebował najbardziej. Spokoju. Musiał przecież uciszyć skołatane nerwy, pomyśleć, zastanowić się.

„Teyla miała rację, może nie do końca, ale jednak. Nie mogę się tak zachowywać, jestem zazdrosny, a to nie pomoże w zawiązaniu sojuszu. Poza tym moja zaborczość w stosunku do Elizabeth jest bezpodstawna, przecież nie jesteśmy razem. Fakt pociąga mnie no, ale nadal pozostaje moją szefową! To wbrew regulaminowi.”

John zatrzymał się, kiedy usłyszał, jak ktoś wchodzi do komnaty naprzeciw. Odczekał chwilę, a kiedy wszystkie dźwięki ucichły, nacisnął klamkę. Drzwi otworzyły się, a on znalazł się w pustym korytarzu. Rozejrzał się, cichutko podchodząc do drzwi szefowej. Jednak zanim zdążył zapukać, przypomniał sobie słowa Teyli: „Chciałbyś, aby coś było. Poza tym sam fakt, iż tak bardzo zaprzeczasz, że nic was nie łączy, świadczy jak bardzo ci zależy.”

-Nie mogę tego zrobić, jeśli teraz tam wejdę, tylko potwierdzę, że mi zależy.- powiedział do siebie i szybko schował rękę do kieszeni. Ruszył przed siebie.

„A wtedy nie będę mógł się powstrzymać. Moja zazdrość i zaborczość doprowadzą w końcu do zerwania sojuszu i Elizabeth nigdy mi nie wybaczy. Ponad to, co jeśli ona nie postrzega mnie, jako faceta, tylko jej drugo dowodzącego? Zbłaźnię się.”

Przeszedł korytarz i znalazł się w małej sali. Skręcił w lewo i wpadł na porucznika Forda.

- Łoo.. Uważaj trochę, zanim mnie zabijesz
- Przepraszam, sir.- odparł uśmiechający się Aiden. John zmarszczył brwi.
- Poruczniku, a ty z czego się tak cieszysz?
- Gadałem z Perkinsonem. Nasza stara, dobra doktor zaszalała.
- Że niby co? Weir i coś szalonego? Ford chyba powinieneś sobie zbadać głowę!
- Naprawdę, sir! Perkinson i Goldfish widzieli na własne oczy.- odparł porucznik.
- Ale co? Ford do rzeczy!
- Tak jest, sir. No więc przyłapali Weir i księcia na ognistym pocałunku. Mówię panu, aż się iskrzyło…

John nie słuchał go dłużej, zacisnął pięści oraz zęby. Jego źrenice zwężyły się, jednak mimo tego można było w nich ujrzeć czystą złość. Przed oczami ukazał mu się obraz szefowej w ramionach księcia. Całujących się, rozbierających... Tego było dla niego za wiele. Nie wiedział, dlaczego jego umysł podsuwa mu takie obrazy, lecz wiedział co musi zrobić. Elizabeth była jego, tylko jego! Nikt nie miał prawa jej dotykać. Musiał zaznaczyć swoje terytorium, zetrzeć z jej warg smak ust konkurenta. Sprawić, aby myślała tylko o nim. Była jego i każdy, kto się do niej zbliży, powinien o tym wiedzieć.

Odwrócił się i szybkim krokiem udał się w do komnaty dr Weir. Po drodze minął jej służki, więc miał pewność, że zastanie Elizabeth samą. Stanął pod drzwiami i nacisnął klamkę. Wszedł do środka. Romantyczny półmrok, który panował w pokoju, utwierdził go w przekonaniu, że jest tylko jedno miejsce, gdzie może obecnie przebywać. Balkon. Tam też się udał.

Zastał ją opartą o balustradę, zmarszczył brwi robiąc krok do przodu. Stał praktycznie za nią, jednak doktor Weir była tak zamyślona, że nawet nie zdała sobie sprawy, że nie jest sama. Nagle odwróciła się i wylądowała wprost w jego ramionach. John spojrzał prosto w jej oczy, jego ręce chwyciły ją za łokcie.

- Czy ty jesteś poważna?- zaczął.-Tak narażać misję, z powodu umizgów jakiegoś księcia? Jak możesz! Mi mówisz co mam robić, podczas, gdy sama zastanawiasz się jak wskoczyć mu do łóżka. Miałem o tobie lepsze zdanie, Elizabeth. Ale widocznie się pomyliłem!- krzyknął zaciskając uścisk na jej łokciach.

Jeszcze nigdy nie widziała go tak… wściekłego. Znała już kilka różnych obliczy majora, ale to, to było dla niej nowością. Owszem czasami bywał poirytowany czy wręcz zły. Jednak teraz kipiał złością jak wulkan. Dr Weir przełknęła ślinę. Nie bała się go, skąd. Dobrze wiedziała, że po pierwsze jej nie skrzywdzi, a po drugie i tak miała nad nim władzę. W końcu była jego szefową i jedno jej słowo, a mógł się znaleźć na bardzo nieprzyjaznej planecie, bez możliwości powrotu do domu.

- Majorze, co to ma wszystko znaczyć? Proszę mnie puścić!- wyrzekła spokojnym głosem, próbując przynajmniej zachować jakieś pozory opanowania.
- Nie, o nie. Nie pozwolę ci uciec, nie tak szybko. Podobało ci się jak on trzymał cię w ramionach, prawda!?
- John, o czym ty mówisz?- zapytała, chociaż doskonale zdawała sobie sprawę, o co mu chodzi. Jednak jej ochroniarze byli gdzieś w pobliżu, podczas tamtego zdarzenia i już zdążyli powiadomić dowódcę. A teraz są skutki.
„No Elizabeth powiedz coś. Wiedziałaś, co robisz. Wiedziałaś, że i tak się dowie. Wiedziałaś również, że nie puści tego płazem! No dalej, nie stój tak.”

Sheppard, mierząc Elizabeth wzrokiem, przyciągnął ją do siebie. Poluźnił trochę uścisk na łokciach kobiety, kiedy zauważył zmarszczkę na jej czole. Tą samą, która pojawiała się tam za każdym razem, kiedy była wściekła. W jego oczach płonęły iskierki złości oraz…. zazdrość?

„Zdecydowanie za dużo wypiłam. John Sheppard miałby być o mnie zazdrosny?” Pomyślała.

- Zapewne podobały ci się jego pocałunki, co? Skończyło się tylko na tym, czy poszłaś z nim na całość, ‘Lizabeth!?- warknął.

Zanim zdążyła mu odpowiedzieć jego usta znalazły się na jej wargach. Weir otworzyła szeroko oczy, po czym zaraz je zamknęła. Poddała się chwili, jej serce waliło jak opętane, biodra samoistnie poszukały kontaktu z jego własnymi, mózg się wyłączył, a skórę przeszedł dreszcz podniecenia. Każdy włosek na jej ciele stanął na baczność. Liczyła się tylko ta jedna chwila. Oplotła swoje ręce wokół jego szyi. Nie czekała na niego, sama pogłębiła ich pieszczotę. John puścił jej łokcie, teraz jego dłoń znalazła się w jej loczkach, a druga objęła ją w pasie. Przyległa do jego ciała, jak najbliżej się dało, nie przerywając pocałunku. Bitwa, jaka toczyła się miedzy ich językami, pozostawała nierozstrzygnięta. Elizabeth, tak jak i John poświęciła szczególną uwagę na poznanie jego ruchów i odpowiadała na nie ze zdwojoną namiętnością. Oderwali się od siebie, by złapać oddech. Ich usta jednak nadal się stykały.

Gdyby miała porównywać te dwa pocałunki, John wygrałby z księciem o całe lata świetlne. Nie żeby Fryderyk był zły w tym sporcie, ale zdecydowanie nie dorastał Sheppardowi do pięt. Widać jej major miał więcej doświadczenia, w końcu nie wiadomo ile kosmitek było w tej sytuacji przed nią. Odgoniła te myśli, kiedy usta majora ponownie znalazły się na jej.

TBC :)
  • 4

#13 Palek21

Palek21

    FANKA WSZYSTKIEGO

  • Użytkownik
  • 354 postów
  • MiastoMykanów

Napisano 25.06.2012 - |13:29|

Uh... kroji się romans dowódców :) Tak trzymać :D
I to mi właśnie uświadomiło, że muszę skończyć Niespodziankę :(
  • 1

Życie to ostry miecz, na którym Bóg napisał:

KOCHAJ, WALCZ, CIERP!!!


#14 cooky

cooky

    Sierżant

  • Użytkownik
  • 717 postów
  • MiastoPolska centralna

Napisano 25.06.2012 - |16:41|

Robi się gorąco. A co na to książę? Zapewne nie lubi, gdy ktoś wchodzi mu w paradę. Niech John lepiej ma się teraz na baczności. :)
Pozdrawiam.
  • 1

Ten, który walczy z potworami, powinien zadbać, by sam nie stał się potworem.
Gdy długo spoglądamy w otchłań, otchłań spogląda również na nas.

F. Nietzsche


#15 xetnoinu

xetnoinu

    Sierżant sztabowy

  • VIP
  • 1 185 postów
  • MiastoPraga, a za rzeką Warszawa

Napisano 21.09.2012 - |08:15|

He, he.

Zaczęło się delikatnie od opisu kąpieli Elki i jej peniuaru (co za fantastyczne słowo!) a skończyło melodramatyczną sceną balkonowego obściskiwania i penetrujących męskich ust i ... kobiecych bioder, które lgną do jego własnych ... cokolwiek to znaczy ;)

Jako chłop powiem, że jednak nam, prostym facetom, w głowach chodzą trochę inne "mówione kwestie", o ile zdążymy je sobie w głowie powiedzieć ... a skutek jest oczywiście taki jak opisałaś :)

Bardzo dobrze napisany fragment. Napisany wzorcowo, bo gatunkowo, czyli w konwencji kobiecego romansu z obowiązkowymi wstawkami erotycznymi. Nie przepadam (jak każdy facet) za tym gatunkiem - ale doceniam; jest to napisane kunsztownie. Wzorowa autokorekta.

Na marginesie.

Swego czasu usłyszałem, że fanfików nie da się czytać, bo to damska pornografia udająca opowiadania s-f. Nie zgodzę się, ale w tym jest coś na rzeczy i gotowy pomysł. Jak w Biblii jest fragment wielbiący piękno kobiecego ciała, słowem w Biblii jest fragment w gatunku: erotyk, to czemu nie napisać bez ceregieli owego erotyka. Dziewczyny do piór! Ja sobie chętnie poczytam takie damskie fantazje bez ściemy, co do akcji i logiki opowiadania ;)

Korekta (drobnostki, bo nie ma do czego się przyczepić ;) :

Spoiler

Użytkownik xetnoinu edytował ten post 21.09.2012 - |08:18|

  • 1

Zapraszam http://trek.pl/discord

Wbijajcie :) 

 


#16 Madi

Madi

    Starszy kapral

  • Użytkownik
  • 270 postów
  • MiastoChorzów

Napisano 01.10.2012 - |21:01|

John ze swoim charakterystycznym uśmiechem, oderwał usta od warg Elizabeth. Nie zdążył jeszcze otworzyć oczu, kiedy poczuł siarczysty ból na swoim policzku, który spowodowała dłoń dr Weir. Mężczyzna spojrzał na szefową.

- Auć!
- Nigdy więcej proszę tego nie robić, majorze!- powiedziała opanowanym głosem, robiąc krok do tyłu. Sam fakt, że użyła jego rangi, zamiast imienia, świadczył, jak bardzo była wściekła. Wiedział, iż ma przechlapane i ciężko będzie mu się wytłumaczyć ze swojego czynu.- Wpada pan do mojego pokoju i obrzuca jakimiś bezsensownymi zarzutami. Swoją drogą to, co i z kim robię w moim czasie wolnym nie jest pańską sprawą. A następnie ośmiela się pan mnie całować. Co to ma niby znaczyć, majorze? Jestem pańską przełożoną i chyba należy mi się jakiś szacunek…
- Tak, ale…- próbował wtrącić John, jednak każde jego słowo spotkało się tylko z morderczym spojrzeniem ze strony Elizabeth.
- Jeszcze nie skończyłam, majorze!- położyła ręce na biodra.- Postanowiłam panu zaufać, zabrałam na MOJĄ ekspedycję, mimo iż ostrzegano mnie przed pańskim brakiem szacunku do przełożonych i problemach z wykonywaniem rozkazów. Nie jest to pierwszy raz, kiedy albo mnie pan kompletnie ignoruje, albo pozwala sobie na coś takiego. Ufam, iż sytuacja się więcej nie powtórzy. Jestem skłonna udzielić panu kolejnego kredytu zaufania, tym razem ostatniego. I to tylko dla tego, że potrzebujemy kogoś o pana umiejętnościach, nie tylko genetycznych.
- Elizabeth ja myślałem… Przepraszam, to się już nie powtórzy.
- Mam nadzieję. A teraz proszę mnie zostawić.
- Dr Weir, ja…
- Słucham!? Co znowu?
- Nie podoba mi się ten cały książę. Jest zbyt… idealny. Proszę, aby pani uważała. Jeszcze raz przepraszam. Dobranoc.- odparł, po czym wyszedł z jej komnaty.

Elizabeth poczekała, aż drzwi się zamknęły. Następnie odwróciła się, kładąc opuszki palców na ustach z małym uśmiechem.

- Dobranoc, John.- wyszeptała, zanim udała się do łóżka.


Promienie słoneczne wpadły do jej komnaty, kiedy wiatr poruszył firankami. Elizabeth powoli otworzyła i przetarła zaspane jeszcze oczy, unosząc swoje ciało by oprzeć się plecami o zagłówek łoża. W tym samym momencie rozległo się pukanie, a kiedy dr Weir udzieliła zgody na wejście, masywne drzwi otworzyły się i do środka weszły jej dwie pokojówki oraz lokaj z tacą. Panienki ukłoniły się, podczas gdy lokaj kiwnął głową stawiając tacę na stoliku i opuścił jej pokój. Terra otworzyła okno balkonowe, aby wpuścić świeżego pomieszczenia do środka, gdy Anna pomogła wyjść Elizabeth z łóżka i założyć szlafrok na cienki peniuar. Poprowadziła ją do stolika, a następnie udała się do łazienki, by napuścić wody do wanny.

- Jego wysokość polecił ci moja pani, zjeść dzisiaj w pokoju zanim udasz się zwiedzać Kostalię. Zaaranżował zwiedzanie w towarzystwie najlepszych uczonych oraz księżniczki Kendry, córki jego wysokości. Po południu zaplanowano przejażdżkę konną oraz wstępne negocjacje. Do tego czasu reszta towarzyszy milady powinna wrócić z wycieczki, jaką dla nich zaplanowano.- powiedziała Terra spoglądając na jedzącą śniadanie Elizabeth.
- Nie będę towarzyszyć mojemu zespołowi w badaniach?- zdziwiła się.
- Książę uznał…- urwała w połowie zdania i skłoniła się jak najniżej umiała, opuszczając przy tym wzrok na ziemię.

Elizabeth uniosła brew, już chcąc zapytać, dlaczego jej pokojówka nagle się tak zachowuje, kiedy usłyszała władczy głos zza pleców. Pospiesznie wstała i zawiązała odkrywający jej koszule nocną szlafrok, następnie sama dygnęła przed księciem. Mężczyzna ujął dłoń Elizabeth i ucałował koniuszki palców, wpatrując się w jej oczy, co natychmiast przyprawiło ją płomienistym rumieńcem.

- Wasza wysokość.- odparła, kiedy tylko złapała oddech. Książę w czarnych długich spodniach, złotej tunice ciasno przylegającej do jego imponujących mięśni oraz mokrymi jeszcze po kąpieli włosami, prezentował się zachwycająco.
- Droga Elizabeth, czyż dobrze sobie przypominam, że jesteśmy na ty? Oczywiście, że tak.

Uśmiechnął się w jej stronę, po czym zauważył, że jego towarzyszka stoi jeszcze w szlafroku. Zdając sobie sprawę, jaki nietakt popełnił przychodząc z samego rana do komnaty niezamężnej kobiety, która w dodatku była jego gościem, szybko puścił jej dłoń i zrobił krok do tyłu, próbując ukryć pożądanie oraz zakłopotanie, jakie rozbudziło się w nim na widok tak ponętnej i bezbronnej Elizabeth. Cóż mógł poradzić, od dawna nie miał żony ani żadnej innej kobiety, która mogłaby ogrzewać jego zimne łoże, a dr Weir nie tylko mu imponowała swoją determinacją i umiejętnościami przywódczymi, ale także była wspaniałą i piękną kobieta. Nic dziwnego, że kiedy tylko ją zobaczył, zapragnął, aby była jego. Co więcej od chwili ich pocałunku wiele o tym myślał i pomysł, aby mogła zostać jego kochanką wydał mu się niedorzeczny. Nie mógłby uczynić z niej nałożnicy, ktoś taki jak ona zasługiwał na najlepsze. Pragnął jej, ale nie w taki sposób, nie chciał tylko ciała. Chciał jej całej, jej przyjaźni, uwielbienia, a przed wszystkim uczucia. Los dr Elizabeth Weir był już przesądzony od momentu, w którym zorientował się, że ją kocha.

- Tak. Fryderyku, miałeś do mnie jakąś sprawę?- zapytała.
- Sprawę? Hmm… A tak sprawę… tak miałem sprawę. Chciałem ci życzyć udanej wycieczki i zapytać czy zechcesz towarzyszyć mi podczas przejażdżki konnej.
- Ależ oczywiście, z przyjemnością.- powiedziała spokojnym głosem.- Jednak, w sprawie tej wycieczki, czy nie byłoby lepiej, gdybym dołączyła do dr McKay’a i reszty, pomagając im w badaniach?
- Zgodziłbym się na to, ale ważne jest dla mnie, abyś moja droga poznała nie tylko naszą technologię, co kulturę i obyczaje. Dlatego przydzieliłem ci najlepszych uczonych. Z resztą spotkasz się na obiedzie, gdzie będziecie mogli omówić najważniejsze kwestie, a wieczorem zaczniemy wstępne negocjację. W końcu chyba nam zależy na podpisaniu traktatu miedzy naszymi nacjami, nie uważasz najdroższa?
- Oczywiście.
- A więc wszystko ustalone. Wybacz, ale oddalę się teraz do moich obowiązków. Życzę ci miłego dnia i smacznego.- ucałował ją ponownie w rękę i odszedł, zamykając za sobą drzwi komnaty. Anna i Terra wymieniły miedzy sobą porozumiewawcze spojrzenia, a zaraz potem zajęły się poranną toaletą dr Weir.


Tak jak książę obiecał, uczeni zapoznali ją z kulturą, obyczajami oraz kilkoma najnowszymi odkryciami. Co prawda, większość z ich zaawansowanej technologii, Ziemianom była znana od wieków, jednak niektóre z nich tak bardzo podobne do „zabawek” historycznych naukowców, aczkolwiek tak różne, byłby zapewne sporym ułatwieniem w krajach rolniczych czy słabo rozwiniętych przemysłowo. Elizabeth z uwagą słuchała i przyglądała się pokazowi, jaki dla niej zorganizowano, starając się zadawać jak najwięcej istotnych pytań, czy też doradzić w niektórych kwestiach. Gdy tylko skończyli zwiedzać tutejsze muzeum oraz laboratorium technologiczne, jak nazywano ogromną salę, gdzie sztaby naukowców i wynalazców dzień w dzień pracowali nad rozwojem Kostalii, dołączyła do nich córka księcia.
Kendra miała około lat piętnastu i w niczym nie przypominała swojego ojca. Duże szare oczy, zgrabny nosek i całuśne, malinowe usta osadzone na owalnej buzi, otulonej długimi, prostymi i jedwabistymi w dotyku blond włosami. Miała smukłe ciało, które przykrywała skromna biała muślinowa sukienka ozdobiona różowymi kokardkami oraz miękkie buciki z koźlęcej skóry. Dziewczyna z obojętnym wyrazem twarzy ukłoniła się przed Elizabeth.

- Lady Elizabeth jak mniemam?- zapytała wyraźnie nie czekając na odpowiedź.- Mój ojciec wręcz rozkazał mi, abym ci towarzyszyła. Jestem Kendra.
- To zaszczyt, księżniczko.- ukłoniła się, a gdy wstała, spojrzała nastolatce w oczy.

TBC
  • 3

#17 Palek21

Palek21

    FANKA WSZYSTKIEGO

  • Użytkownik
  • 354 postów
  • MiastoMykanów

Napisano 02.10.2012 - |09:30|

Biedy John :)
Ciekwe co też Fryderyk za wycieczkę dla nich zaplanował?
Świetny fragment :D
  • 1

Życie to ostry miecz, na którym Bóg napisał:

KOCHAJ, WALCZ, CIERP!!!


#18 cooky

cooky

    Sierżant

  • Użytkownik
  • 717 postów
  • MiastoPolska centralna

Napisano 03.10.2012 - |12:29|

Kendra chyba tu troszeczkę namiesza, ale to dobrze, bo byłoby zbyt rózowo.
Niedobry Fryderyk! Nie wie, że przed wejściem do pokoju damy należy zapukać? No, chyba, że chce się ja przyłapać w bieliźnie. :) I ta wzmianka o zimnym łożu... Czyżby naprawdę miał powazne zamiary? Oj, chyba będzie gorąco!
Pozdrawiam.
  • 1

Ten, który walczy z potworami, powinien zadbać, by sam nie stał się potworem.
Gdy długo spoglądamy w otchłań, otchłań spogląda również na nas.

F. Nietzsche


#19 xetnoinu

xetnoinu

    Sierżant sztabowy

  • VIP
  • 1 185 postów
  • MiastoPraga, a za rzeką Warszawa

Napisano 06.10.2012 - |08:22|

He, te łoże to Fryderyk ma zimne tylko przez chwilę - nie wierzę, żeby się chłopisko w tych sprawach ograniczał. On świetnie "bajeruje" kobiety i nie jestem przekonany, co do szczerości jego intencji wobec Elki. Ale zobaczymy.

Bardzo fajny fragment :)

W korekcie drobnostki przecinkowe.
Spoiler

  • 2

Zapraszam http://trek.pl/discord

Wbijajcie :) 

 


#20 cooky

cooky

    Sierżant

  • Użytkownik
  • 717 postów
  • MiastoPolska centralna

Napisano 26.10.2012 - |19:52|

Bo może Fryderyk zazwyczaj sypia w cudzym łożu? Wtedy kwestia zimnej pościeli byłaby oczywista. ;)
  • 2

Ten, który walczy z potworami, powinien zadbać, by sam nie stał się potworem.
Gdy długo spoglądamy w otchłań, otchłań spogląda również na nas.

F. Nietzsche





Użytkownicy przeglądający ten temat: 0

0 użytkowników, 0 gości, 0 anonimowych