Ika Lunius Eris - I
Jestem Lyra z rodu Ika Lunius Eris i opowiem wam historię mojego życia. Bardowie snują różne pieśni, jednak tej żaden z nich nigdy by nie napisał.
Mój ród rządził tą planetą od czasu, gdy Przodkowie odeszli. Stare podania mówią, że przegrali wojnę ze straszliwymi demonami i powierzyli nam pieczę nad ich największymi skarbami: starożytnym miastem, pierścieniem i nieskończonym źródłem światła. Światłość ta pochodziła z nicości i nie dane nam było jej oglądać. Tylko ci, którzy mają możliwość zajrzenia w głąb siebie, mogą dostrzec piękno wiedzy i ją rozwijać. Mnie się udało to, czego nikt wcześniej nie dokonał – uruchomiłam miasto.
Prowadziłam badania naukowe dotyczące starożytnej technologii i nie sądziłam, że było tego tak dużo. Okoliczna ludność nie popierała tych działań, zachowywała dystans do moich twierdzeń, nie wierzyła mi. Ufałam tylko jednej osobie – Mirianowi. Poszukiwania zajmowały mi coraz więcej czasu, ciekawość pchała mnie do przodu. Gdy czytałam stare archiwa, natknęłam się coś tak niesamowitego, że nigdy byście nie uwierzyli.
- Mirian, zrób mi następną herbatę. Ta już wystygła. – Poprosiłam przyjaciela. Ten wszedł do biblioteki i popatrzył na mnie zrezygnowanym wzrokiem.
- Lyro, jeśli nie będziesz wypijać napojów wystarczająco wcześnie, prędzej czy później wystygną.
- Wiem, przepraszam. Jak chcesz to możesz ją wypić, gdyż i tak już tego nie zrobię. – Odpowiedziałam, promiennie się uśmiechając.
- Zostawię ją tutaj, na wypadek, gdybyś poczuła pragnienie – odparł i już chciał wyjść, gdy go zatrzymałam.
- Wiem, a może by tak zbudować urządzenie, które utrzymywałoby stałą temperaturę napojów – co o tym sądzisz?
- Myślę, że to całkiem dobry pomysł, aczkolwiek nierealny. Nie możemy zobaczyć światłości ani skupić jej na dłużej w jednym miejscu. Przodkowie tylko tak potrafili.
- Skoro oni mogli to zrobić, to my także. Pomyśl: jakie byłoby życie gdybyśmy nie musieli używać drewna na opał, a zapożyczalibyśmy energię z podprzestrzeni.
- To niemożliwe…
- Wszystko jest możliwe. Trzeba tylko chcieć, próbować, wierzyć. Zresztą zobaczysz, udowodnię ci.
- Mniejsza z tym. Muszę lecieć do domu, chociaż bardzo lubię twój nadworny pałac. Do zobaczenia jutro. – Pożegnał się ze mną Mirian.
- Do widzenia przyjacielu. – Posłałam mu promienny uśmiech. Pozostałam jeszcze w bibliotece przez godzinę, a potem postanowiłam udać się do swej sypialni, gdyż było już około 22:00. Zabrałam ze sobą tylko manuskrypt zapisany w języku przodków i wyszłam na korytarz.
Na ścianach wisiały portrety mojego ojca Kiusa, dziadka Lindiusa, pradziadka Dioklecjana i innych. Zatrzymałam się przy obrazie przedstawiającym moją matkę - Lunę. Podobno była spokrewniona z Przodkami, lecz nie pochodziła stąd. Właściwie nikt nie wiedział, gdzie leży jej ojczysta ziemia. Mówili o maszynie z nieba, która rozbiła się nieopodal zamku. Była ona szpiczasta i przypominała żądła Cjukiri – nieprzyjemnych stworzeń dotkliwie raniących swymi igłami. We wraku znaleźli matkę. Zanieśli ją do medyka, gdzie zobaczył ją mój ojciec. Gdy wyzdrowiała, codziennie się spotykali, pokochali się, a potem pobrali. Kiedy Kius dowiedział się o ciąży, był wniebowzięty. Chciał, aby żona dała mu syna – przyszłego następcę tronu. Gdy nadszedł czas porodu, Luna zaczęła źle się czuć. Wystąpiły komplikacje, w wyniku, których zmarła. Urodziła córkę. Ojciec był załamany śmiercią żony. Nigdy mnie nie zaakceptował. Moją matkę kochał tak bardzo, że wyprawił wspaniały pogrzeb, obwieścił, że co roku będą obchodzili żałobny dzień zwany Lunius na jej cześć. Taki sam człon dodał do nazwy naszego rodu. Jednak nie okazywał mi miłości.
Gdy doszłam do sypialni, przejrzałam się w lustrze. Byłam śpiąca, ale wiedziałam, że nie mogę dać za wygraną. Moje jasne blond włosy, sięgające połowy ud, nie przypominały kłosów zboża, tak jak u większości mieszkańców, lecz słońce tak jasne, jakby miało wybuchnąć z niewyobrażalną siłą. Oczy miały mlecznoniebieską barwę i patrzyły zmęczonym wzrokiem. Delikatna twarz wykrzywiała się w grymasie niechęci, a powabne, różowiutkie usta, co chwila powtarzały niecenzuralne słowa. Moja drobna sylwetka odznaczała się wśród innych – zawsze dłuższa, smuklejsza. Przebrałam się w zwiewną, jedwabną koszulę nocną, sięgającą do kolan i zdobioną misternymi wzorami kwiatowymi.
Postanowiłam jeszcze przejrzeć manuskrypt. Nigdy wcześniej go nie czytałam, a języka Przodków nauczyłam się metodą prób i błędów. Gdy otworzyłam pierwszą stronę, zobaczyłam wiernie odwzorowany pierścień Przodków. Obok niego widniał kamień uformowany rękami człowieka ze znajdującymi się na nim symbolami. Przypomniałam sobie, że gdzieś się już z nimi spotkałam. Dziwne. Rysunki obu przedmiotów pokazywały jakby kolejne fazy… Tylko czego?! Na ostatniej z nich w okręgu pojawiała się, nienaruszona wiatrem tafla wody. Przeczytałam zamieszczone poniżej słowa: „Astra Portia”. Gdy je przetłumaczyłam, okazało się, że oznaczają one: Gwiezdne Wrota. Gdy zobaczyłam, przypisy i wyjaśnienia do poszczególnych pojęć, ich funkcje i instrukcję obsługi, zatkało mnie. To niesamowite! Pierścień Przodków służył do przemieszczania się pomiędzy światami, a ja dowiedziałam się jak się nim posługiwać! Uruchomię go. Poznam inne kultury, przyrodę, technologię.
Przecież jestem naukowcem.
Jestem naukowcem.
Użytkownik igut214 edytował ten post 04.03.2012 - |14:43|